Najjaśniejszy promień słońca - Lisina Coney, Katarzyna Malita - ebook + książka

Najjaśniejszy promień słońca ebook

Lisina Coney, Katarzyna Malita

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

JESTEŚ SŁOŃCEM DLA MOJEGO TARGANEGO BURZAMI SERCA

Ona najbardziej na świecie chce zapomnieć i ruszyć dalej.

On nie widzi przed sobą żadnej przyszłości.

Grace ma 22 lata i przeżyła już stanowczo zbyt wiele. Dorabia jako nauczycielka baletu, marzy o zostaniu pisarką i stara się na nowo zaufać mężczyznom. Ale ci, na których trafia zawsze zawodzą, a w niej wciąż jest mnóstwo strachu.

Tylko tajemniczy facet z salonu tatuażu wydaje się inny. Mimo że Cal jest o osiem lat starszy, wydziarany, wysoki i groźny, Grace czuje się przy nim najbezpieczniej na świecie.

Ale on nie ma teraz czasu na miłość ani dodatkowe zobowiązania. Opiekuje się czteroletnią siostrą i musi postępować odpowiedzialnie. Nie może jednak przestać myśleć o tej filigranowej dziewczynie. Jeśli wpuści ją do swojego życia, co się stanie z małą Maddie?

Niespodziewanie okazuje się, że ci dwoje są dla siebie stworzeni. Przy Grace Cal uczy się, że nie musi polegać tylko na sobie. Ona dzięki niemu znajduje odwagę, by spełnić marzenia. Jednak oboje czują, że przyjaźń to za mało. Powietrze między nimi z dnia na dzień gęstnieje od skrywanych pragnień.

Czy dadzą szansę miłości?

Czy najjaśniejszy promień słońca rozpali ich serca?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 471

Data ważności licencji: 6/4/2031

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

The Brightest Light of Sunshine

Copyright © 2023 by Lisina Coney

Copyright © for the translation by Katarzyna Malita

Projekt okładki

Lisina Coney

Opracowanie okładki

Julia (https://www.entirelybonkerz.com/)

Adaptacja okładki oryginalnej

Maria Gromek

Grafika na okładce

© Lisina Coney

Grafiki wewnątrz książki i tyłówce

sense/Adobe Stock

Redaktorka inicjująca

Dominika Kardaś

Redaktorka prowadząca

Dominika Ziemba

Opracowanie tekstu

Cała Jaskrawość

Opieka produkcyjna

Maria Gromek

Helena Piecuch

Opieka promocyjna

Małgorzata Augustyniak

ISBN 978-83-8367-622-7

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Tym, którzy rozkwitli,choć świat spodziewał się, że zwiędną

Część 1Nasionko

Rozdział 1

Grace

Zwykle nie podejmuję decyzji pod wpływem impulsu. Raczej tygodniami roztrząsam, czy ten albo inny wybór pociągnie za sobą katastrofalne konsekwencje, które ostatecznie zrujnują mi życie.

Jak na przykład wtedy, gdy przez pięć dni zastanawiałam się, czy tamte buty naprawdę są mi potrzebne, a kiedy doszłam do wniosku, że chcę je kupić, okazało się, że na dobre zniknęły ze sklepu.

Ale tym razem jest inaczej, bo wiem, że tego chcę. Naprawdę, do cholery.

Myślałam o tym dosłownie od miesięcy – moi ojcowie poparli mnie, kiedy wspomniałam im o tym na Facetimie, podobnie jak mój kuzyn Aaron i najlepsza przyjaciółka Emily, jedyne osoby, których opiniom ufam w pełni. Nie nazwali mnie wariatką ani nie próbo­wali wybić mi tego z głowy, co najwyraźniej wskazuje, że mój zamiar jest całkiem rozsądny.

Czemu więc teraz się waham? I to akurat przed wejściem do studia tatuażu?

W środku siedzi jakiś facet. Choć próbuje udawać, że całkowicie pochłania go treść na ekranie laptopa, wiem, że zauważył moją obecność i teraz zastanawia się, czemu, u diabła, wciąż stoję tam jak słup soli.

Mówiąc szczerze, sama się nad tym zastanawiam.

Doszłam do wniosku, że nie zaszkodzi, jeśli zlustruję go spojrzeniem od stóp do głów i przy okazji uspokoję nerwy – albo raczej od głowy do pasa, bo lada zakrywa całą resztę.

Tajemniczy facet ma charakterystyczny wygląd niegrzecznego chłopca, co akurat pasuje do osoby, która utrzymuje się z robienia tatuaży. Ale co ja mogę o tym wiedzieć? To zdecydowanie nie moja bajka. Może dlatego czuję się tak nieswojo.

Obcisły czarny podkoszulek z logo studia doskonale podkreśla jego muskulaturę. Zaraz potem w mojej głowie pojawia się pytanie: czy to w ogóle możliwe, żeby czyjeś dłonie były większe od mojej głowy?

Może odpowiedź mam właśnie przed oczami. Obie potężnie umięśnione ręce aż do knykci pokrywa tusz. Kilka tatuaży dostrzegam także na szyi. Krótkie, ciemne, falujące włosy zaczesał niedbale do tyłu, ale na czoło opada luźne pasmo. Brązowe? Czarne? Stąd nie bardzo widać.

Mogę tylko stwierdzić, że oczy ma czarne jak noc, bo nagle podnosi głowę i nasze spojrzenia się spotykają. Super. Nie daję sobie już ani sekundy na zastanowienie i otwieram oszklone drzwi. Miałam dość czasu, żeby to rozważyć i podjąć decyzję.

Chyba. Raczej.

– Cześć. – Witam go nerwowym uśmiechem.

– Cześć. – Posyła mi o wiele swobodniejszy uśmiech, jakby przywykł do nieśmiałych dziwadeł, które codziennie odwiedzają jego miejsce pracy. – Czym mogę służyć?

Odchrząkuję i szybko rozglądam się dokoła. Miejsce wygląda schludnie i pachnie czystością, a to chyba wszystko, czego można wymagać od studia tatuażu. Z zewnątrz wydawał się mniejszy, ale teraz dostrzegam wąski, dobrze oświetlony korytarz na tyłach prowadzący do większego pomieszczenia z kilkoma stanowiskami zasłoniętymi niemal w całości przez duże ekrany. Od ścian odbija się echo pracującej maszynki do tatuażu, więc na pewno nie jest tam pusto.

To studio cieszy się opinią najlepszego w mieście, spodziewałam się więc, że po przyjściu zastanę długą kolejkę. Ale to chyba tak nie działa.

– Więc… Ja… Hmm. – Nie. Żadnego wahania. Przecież już tu jestem. – Chciałabym się umówić na wykonanie tatuażu.

– Jasne. Masz już jakiś projekt?

Nie odrywa wzroku od moich oczu. Nie spogląda na krawędź mojej letniej sukienki ani na gołe ręce. Nic z tych rzeczy. Ale przez to, że obdarza mnie niepodzielną uwagą, że w ogóle mnie zauważył, krew spływa szybko do każdego zakamarka mojego ciała.

Gorące fale napięcia pulsują we mnie i w końcu wywołują zwykłą reakcję – przyśpieszone tętno, nierówny oddech i suchość w ustach.

„Uspokój się. Jezu. On jest po prostu uprzejmy”.

– Tylko krótki cytat. – Ale jestem zbyt spięta, by wypowiedzieć go na głos. – I trzeba go zrobić na żebrach.

– Trzeba go zrobić na żebrach? – pyta rozbawionym głosem.

Na policzki wypływa mi rumieniec i podejrzewam, że wyglądam jak sałatka z pomidorów, ale dla własnego dobra ignoruję naturalną reakcję mojego ciała.

– Nie mogę go mieć w żadnym widocznym miejscu. Jestem baletnicą – wyjaśniam.

– Rozumiem. – Z jego oczu nie znika rozbawienie i z jakiegoś powodu zaczynam się denerwować. Robię krok do tyłu, licząc, że tego nie zauważy.

Zauważył.

– Mam wolne miejsce o dziesiątej rano w piątek. Pasuje? – Od razu poważnieje i nie podnosi wzroku znad ekranu laptopa.

Prawie jest mi z tym źle. Cholera, nie powinnam tak panikować. Minęły cztery lata. Dokładnie cztery lata i trzy dni. Dlatego mam zamiar poddać się torturze bolesnych igieł i nieusuwalnego tuszu. Choć nadal słyszę w głowie ostry głos i mroczny śmiech, wspomnienie powraca dużo rzadziej.

A teraz pora jest równie zła jak każda inna, żeby wpuścić je z powrotem do mojego systemu.

Dzięki wieloletniej terapii wiem, że ściany mnie nie zmiażdżą. Wiem, że umysł płata mi figle i że nie znalazłam się w nagłym niebezpieczeństwie. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, a jednak czuję ucisk w piersiach, pot występuje mi na skórę i nadal oddycham z trudem.

I wtedy spływa na mnie olśnienie. To okropny pomysł.

– Przepraszam. – Tyle udaje mi się wydusić przez panikę rosnącą w gardle. – Chyba… chyba nie jestem jeszcze gotowa.

– Okej. – Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że nie naciska, żebym mimo wszystko się umówiła, ani nie próbuje mnie przekonać, że nerwy ustąpią w chwili, gdy usiądę na fotelu.

Odzywa się znów po paru sekundach ciszy, kiedy moje stopy nie chcą się poruszyć, a słowa nie spływają mi z ust.

– Dobrze się czujesz?

Nieoczekiwana troska w jego głosie uwalnia mnie z miejsca, do którego się zapadam niczym kotwica na dnie najgłębszego morza.

Nie mogę uwierzyć, że znów sobie na to pozwoliłam.

– Tak, w porządku. – Posyłam mu niepewny uśmiech, który nie obejmuje moich oczu. – Dobrze. Okej. Ja… przepraszam, że zmarnowałam ci czas.

W jego oczach błyska zaciekawienie, ale nie naciska.

– Nie ma sprawy, słonko.

Zabawne, że wybrał takie określenie, bo w mojej głowie szaleje teraz burza z piorunami.

Odwracam się bez słowa i wychodzę ze studia. Dopiero gdy mijam parę przecznic, oddech wraca do normy.

Tak, to była totalna pomyłka.

Nie obchodzi mnie, co mi się przydarzyło przed czterema laty, jak daleką drogę przebyłam ani jaka stałam się silna – nie zamierzam tam wracać, nie uwiecznię tego tuszem na mojej biednej skórze.

Cal

– Hej, Cal. Kto to był? – Trey, mój pracownik i najbliższy przyjaciel od czasów liceum, podchodzi do mnie z grymasem niezadowolenia na twarzy. Od dwóch godzin tatuuje naszego przyjaciela Oscara i najwyraźniej postanowił, że oczyści sobie głowę, zawracając mi dupę w recepcji.

– Jakaś dziewczyna chciała sobie zrobić tatuaż, ale stchórzyła – wyjaśniam, nie odrywając wzroku od wielkich okien na froncie naszego studia. To nie ma sensu, na pewno nie wróci.

Wiedziałem, że tatuaże to nie jej bajka, w chwili gdy zauważyłem, jak stoi przed salonem z wyrazem niezdecydowania na twarzy. Ale całym sercem wspieram próbowanie nowych rzeczy, zwłaszcza gdy zyskuje na tym mój biznes.

– Klasyka. – Poprawia na nosie hipsterskie okulary. Upiera się, że wyglądają normalnie, ale mnie nie przekonuje. To przecież jasne, że ślepo podąża za trendami. – Znasz ją?

Nic mi nie dzwoniło.

Trey wzrusza ramionami.

– Dziwne. To przecież dziura zabita dechami.

Warlington wcale nie jest małym miastem, ale rozumiem, o co mu chodzi. Kampus uniwersytetu jest oddalony zaledwie o dziesięć minut i znamy z chłopakami wszystkich, którzy tędy przechodzą. Pomaga też to, że nasze studio jest najbardziej popularne w mieście i ma najlepsze opinie. No i jeszcze to, że chadzamy do baru Danny’ego, najbardziej zatłoczonej knajpy w okolicy.

W piątkowy wieczór można tam spotkać wszystkich mieszkających w pobliżu, także dzieciaki z college’u. I w soboty. I w niedziele. A w zasadzie w każdy dzień tygodnia.

Najwyraźniej wszystkich z wyjątkiem dziewczyny z tatuażem na żebrach.

Naprawdę nie powinienem jej tak nazywać. Robię w tym fachu już dziesięć lat i wiem, że ludzie mają różne opinie o tatuażach. Nigdy nikogo nie osądzam, jeśli oni nie osądzają mnie. Jeszcze nikt nie nazwał mnie kryminalistą ani nie rzucił mi żadnej obelgi w twarz z powodu mojego – być może – nadmiaru tuszu, ale domyślam się, że moje umięśnione, mierzące metr osiemdziesiąt osiem ciało sprawia, że każdy zastanowi się dwa razy. I dobrze.

– Monica przychodzi o piątej? – pyta Trey.

Sprawdzam grafik w laptopie.

– Tak, nie odwołała. Jest cała twoja. A ja mam Aarona za…

Słowa więzną mi w gardle, gdy otwierają się drzwi. O wilku mowa. Kiedy Aaron podchodzi do lady, wita się z nami żółwikiem.

– Hej. – Trey uśmiecha się szeroko. – Nie przywlokłeś się tu aby w zeszłym miesiącu?

Aaron podnosi ręce, udając, że się poddaje.

– Winny zarzucanego mi czynu, stary. Widziałem tę czaszkę z wężem wypełzającym z oczodołów, którą Cal wrzucił w zeszłym tygodniu, i muszę ją mieć.

Trey prycha.

Uśmiecham się lekko.

– No to chodź, wielkoludzie. Miejmy to z głowy.

Aaron idzie za mną do mojego stanowiska i od razu zdejmuje podkoszulek, mierzwiąc sobie przy tym krótkie, brązowe włosy. Przychodzi tu tak niepokojąco często, że wszystko już wie.

Kiedy przygotowuję jego skórę, opowiada o tym, co się wczoraj wydarzyło na siłowni. Nie mam pojęcia, kim są jego kumple ani czemu nowy samochód Maddoxa to takie wielkie halo, ale jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, więc słucham uważnie.

Aaron Allen przez cztery lata studiował zarządzanie na Uniwersytecie Warlington i zdobył dyplom z wyróżnieniem. Teraz jest właścicielem położonej niedaleko kampusu restauracji serwującej tapas, która co wieczór wypełnia się po brzegi. A on tam nawet nie pracuje – wymyśla tylko strategie biznesowe i zajmuje się finansami.

Parę razy doradzał mi w interesach, więc daję mu niewielką zniżkę na tatuaże. Pewnie dlatego zjawia się co kilka miesięcy. Quid pro quo, jak mawiają.

Dopiero gdy mamy za sobą połowę tatuażu, Aaron zmienia temat:

– Hej, szybkie pytanie. Była tu wcześniej blondynka z takimi półdługimi włosami?

– Przestań molestować wszystkie kobiety w mieście – rzucam, nie podnosząc wzroku znad jego ramienia.

– Fuj! – Nie widzę go, ale na pewno robi paskudną minę. – Pytałem, bo to moja kuzynka, dupku.

Wtedy na niego patrzę. Dziś do salonu przyszła tylko jedna dziewczyna i rzeczywiście miała sięgające do ramion jasne włosy.

– Czemu pytasz?

Aaron odpręża się na fotelu.

– Powiedziała mi, że dziś przyjdzie się umówić na termin. Umówiła się?

Wydaję z siebie nieokreślony dźwięk.

– W ostatniej chwili zmieniła zdanie.

– Wiedziałem. – Wzdycha i odrzuca głowę w tył. – Wiedziałem, że nie da rady. Kocham ją na zabój, stary, ale ma ten wkurzający zwyczaj i za bardzo wszystko roztrząsa.

Usuwam nadmiar tuszu z jego ramienia.

– Chodzi ci o to, że jest rozsądną kobietą, która nie pakuje się w kłopoty jak ty?

Prycha.

– Tak jest. Ale ty jej nie znasz od dwudziestu dwóch lat.

Czyli jest osiem lat młodsza ode mnie. To znaczy… jej wiek nie jest moją sprawą, ale świadomie zapisuję tę informację w pamięci. Nie jestem tylko pewien po co.

– Studiuje w college’u? – pytam, bo z jakiegoś powodu to mnie intryguje. Pewnie dlatego, że wyglądała na bardzo spanikowaną, kiedy tu weszła, a potem wybiegła.

– Anglistykę. – Uśmiecha się z zakłopotaniem. – Niezły z niej numer. Cztery lata temu przyjechała tu zupełnie sama na studia. Myślałem, że ją znasz.

Kręcę głową.

– Nawet nie wiem, jak ma na imię.

– Racja. Grace.

Grace*. I wygląda stosownie do imienia.

– Przyjdziesz w piątek na imprezę do Paulsona? – Gdybym go nie znał, zdziwiłaby mnie ta nagła zmiana tematu. Ale ponieważ go znam, nie drgnęła mi nawet powieka.

– Nie wiem. – Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem. – Być może będę musiał zostać w domu z siostrą.

Jeśli moja matka będzie zalana w trupa, chcę dodać, ale się powstrzymuję.

– Szlag. Nie możesz jej zabrać ze sobą?

Igła nieruchomieje, a ja patrzę na niego rozbawiony.

– Ma cztery lata.

Tors Aarona trzęsie się ze śmiechu.

– Kurde, stary. Nie wierzę, że zapomniałem. Przecież ją poznałem! Zdecydowanie jej nie zabieraj, bo będzie miała traumę na całe życie.

– Nie musisz mi tego dwa razy powtarzać – mruczę.

Jakbym kiedykolwiek pozwolił mojej księżniczce zbliżyć się na dwa kroki do Paulsona i jego kumpli. Nic do nich nie mam z wyjątkiem tego, że słowa typu „kurwa”, „szlag”, „fiut” i „cipa” sypią im się z ust co pięć sekund. A to ostatnie słowa, jakie chciałbym usłyszeć w stale poszerzającym się słowniku Maddie.

Zgoda, ja też klnę jak szewc (czasami), ale przynajmniej potrafię nad sobą zapanować w obecności niewinnych uszu.

Kończę tatuaż Aarona w milczeniu, przynajmniej z mojej strony. Jemu gęba się nie zamyka, ale jestem zbyt rozkojarzony, żeby poświęcać mu więcej uwagi.

Nie palę się, żeby iść w piątek do Paulsona, ale mam szczerą nadzieję, że nie będę musiał zostać w domu z niewłaściwych powodów. Ostatni rekord trzeźwości mojej matki wyniósł osiem dni, a gdy zbliża się rocznica śmierci jej brata, zazwyczaj jest tylko gorzej.

Minęło piętnaście lat.

Muszę przyznać uczciwie, że matka miała problemy z alkoholem na długo przed śmiercią wuja Roba, ale sprawa znacznie się pogorszyła po narodzinach Maddie.

Choć mieszkałem sam w innym mieście, musiałem się przeprowadzić z powrotem, gdy na świat przyszła moja siostra, ponieważ matka była „zbyt wykończona”, by się nią należycie zajmować – nigdy się do tego głośno nie przyznała – a mój żałosny ojczym jakoś nie przyjmował do wiadomości, że ma dziecko, które musi utrzymywać. Wybór był więc prosty: albo wracam do domu, albo pozwalam, żeby opieka społeczna zabrała Maddie. A do tego nigdy, kurwa, nie dojdzie.

Od tamtej pory mama trochę lepiej sprawdza się w roli rodzica. Nadal codziennie odwiedzam siostrę, odwożę ją i przywożę z przedszkola i czasami zostaje u mnie na noc, ale nie przypomina to piekła, przez jakie przeszedłem, gdy się urodziła.

Choć jestem sam, wynająłem większe mieszkanie z dwoma sypialniami i dwiema łazienkami, bo miałem świadomość, że się przyda. Wiedziałem, że nadejdzie chwila, gdy moja siostra będzie potrzebować bezpiecznego azylu z dala od naszej matki i swojego taty, Pete’a.

Naprawdę nie chcę jej zabierać z domu, ale jeśli ja tego nie zrobię, to w końcu zrobi to ktoś inny. A wtedy wszystko zamieni się w koszmar.

Przy naszej matce Maddie nie grozi żadne niebezpieczeństwo, bo inaczej zabrałbym ją stamtąd już dawno temu. Matka nie jest agresywna, a Maddie nie jest z nią nieszczęśliwa. Nie, jest po prostu… zaniedbana.

Byłem kiedyś zaniedbanym dzieckiem i nie miałem starszego brata, który by się mną opiekował, a mimo to wyszedłem na ludzi. Mniej więcej. Ale nie chcę dla niej takiego życia. W chwili, gdy matka przekroczy granicę, a podejrzewam, że wydarzy się to niebawem, zabiorę siostrzyczkę do siebie na zawsze.

Piekło zamarznie, zanim pozwolę, by moja księżniczka miała takie samo paskudne dzieciństwo jak ja.

* Grace (ang.) – wdzięk [przyp. tłum.].

Rozdział 2

Grace

– W skali jeden do dziesięciu, jak bardzo chcesz, żebym trzasnęła cię tym butem w twarz? – pytam Emily, bo jestem pewna, że mojej najlepszej przyjaciółce życie całkiem zbrzydło, o czym nie miałam pojęcia.

Zakłada ręce na piersi, jakby moja odpowiedź ją rozwścieczyła, i marszczy czoło.

– W skali od jednego do dziesięciu za dwie sekundy pociągnę cię za sobą przez kampus, obojętne, czy ci się to podoba, czy nie.

Piorunuję ją wzrokiem. Odpowiada tym samym.

Wzdycham pokonana.

Emily nieźle się dziś odstawiła. Wygląda rewelacyjnie jak zawsze i żałuję, że nie mogę odzyskać tego rodzaju pewności siebie. Tego, który ukradziono mi przed laty.

Ponieważ jest nadal ciepło, Emily ma na sobie krótką szmaragdowozieloną sukienkę, która podkreśla wszystkie jej krągłości, i sandałki w cielistym kolorze, które raz czy dwa jej podkradłam. Czarne włosy związała wysoko w koński ogon i niecierpliwie stuka wypielęgnowanymi palcami w ramiona.

– Czy muszę ci przypominać…

– Nie musisz. – Wiem dokładnie, co jej obiecałam przed trzema laty, i przeklinam tę chwilę każdego dnia mojej – czasami – bolesnej egzystencji.

Okej, może przesadzam.

Emily jest jedną z niewielu osób, które wiedzą o napaści. Doszło do niej latem przed przeprowadzką tutaj z mojego rodzinnego miasta w Kanadzie. Z tego powodu niemal zrezygnowałam z przyjazdu. Na szczęście miałam solidny system wsparcia – czyli Aarona i moich ojców – którzy przypomnieli mi, jak bardzo chciałam się tu znaleźć od czasu, gdy w wieku piętnastu lat postanowiłam, że będę studiować anglistykę.

Na Uniwersytecie Warlington działa elitarny wydział filologii i literatury angielskiej. Okazało się, że jestem na tyle mądra, by przyjęli mnie na swój oblegany kierunek. Nie zamierzałam odrzucić tej bezcennej propozycji tylko dlatego, że jakiś dupek nie wiedział, że „nie” znaczy „nie”.

Lata terapii doprowadziły mnie do dobrego miejsca, w którym się dzisiaj znajduję. Albo raczej przyzwoitego. Nigdy nie obwiniałam siebie za to, co się wydarzyło, i chyba to pomogło mi szybciej ruszyć do przodu.

Choć tak naprawdę wcale nie ruszyłam.

Codziennie żyję ze świadomością, że on odebrał mi wolność i wybór, zmiażdżył je w ciągu kilku krótkich przerażających chwil. Ale przynajmniej mogę o tym mówić, za co jestem wdzięczna.

– Powtórz więc, co mi obiecałaś w tamtym roku, gdy zamieszkałyśmy razem – mówi Emily, mrużąc swoje intensywnie szare oczy. Szczerze mówiąc, u nikogo innego nie widziałam tak fascynującego koloru oczu.

Wydaję z siebie najgłośniejsze z możliwych westchnienie i wbijam wzrok w podłogę, bo nie mogę znieść jej intensywnego spojrzenia. I recytuję słowo po słowie to, co obiecałam jej trzy lata temu, kiedy w sekretariacie przypisano mi Emily jako nową współlokatorkę i zarazem bezwiednie podarowano najlepszą przyjaciółkę, jaką miałam w życiu.

– Ja, Grace Allen, najdzielniejsza i najsilniejsza z żyjących kobiet, obiecuję mojej przyjaciółce, a w przyszłości najbardziej seksownej i najmądrzejszej nauczycielce Emily Laurze Danes, że w każdym semestrze pójdę przynajmniej na jedną imprezę i będę częściej wychodzić ze swojej strefy komfortu, bo przez cały czas mam wokół siebie ludzi, którzy mnie kochają i chronią.

No właśnie. Nie zapomniałam ani jednego słowa.

Emily potakuje z błyskiem zadowolenia w oczach.

– A na ilu imprezach byłaś w ostatnim semestrze?

Robię nachmurzoną minę.

– Na żadnej.

– A semestr wcześniej?

– Na żadnej.

– A co to jest? – Macha ręką w nieokreślonym kierunku, ale wiem, o co jej chodzi.

– Pierwszy semestr naszego ostatniego roku na Warlington.

– No właśnie. – Klęka przede mną, dla utrzymania równowagi opiera dłonie na moich udach i spogląda mi badawczo w oczy. Nawet nie chcę wiedzieć, czego tam szuka. – To zwykła domówka, możemy tam pójść piechotą. I będzie tam Aaron. A ja nie odstąpię cię na krok. Ale upieram się, żebyś poszła przede wszystkim dlatego, że w głębi duszy wiem, że chcesz. Tylko ta twoja nieznośna głowa nie pozwala ci zrobić tego kroku.

Wciąż nie mogę na nią patrzeć, bo wkurza mnie, że ma rację. Nie znoszę, gdy mój zdradziecki mózg za nic nie chce przestać się mieszać do tego, czego pragnie moje serce. Przez lata pozwalałam, by strach panował nad moim życiem, ale Emily ma rację – nie planuję oblać egzaminów, ona też nie, więc to naprawdę nasz ostatni rok na Uniwersytecie Warlington. Czy rzeczywiście pozwolę, żeby moja przeszłość powstrzymywała mnie przed wykorzystaniem w pełni mojej przyszłości?

– Na dodatek – ciągnie Emily szelmowskim tonem, którzy znam zbyt dobrze – nie chcę wyciągać karty Daksa, ale…

Otwieram szeroko oczy.

– Przestań…

– Yhm. Nie będziemy tego robić, kochana. Wiem, że ci się podoba, więc daj sobie spokój. – Uśmiecha się z wyższością, jakby znała moje najgłębsze sekrety. Bo zna. – Słyszałam od Amber, że będzie dziś wieczorem u Paulsona. Więc… Zrób z tą informacją, co chcesz.

Dla zabawy macha kawałkiem soczystego mięsa przed nosem skutej łańcuchami bestii.

– Grasz nieczysto. – Patrzę na nią ze złością, ale nie potrafię ukryć lekkiego uśmiechu.

Emily spogląda na mnie znacząco.

– Czy to oznacza „tak”? Ubierzesz się i pójdziesz ze mną?

Szczerze mówiąc, miałam się zgodzić, zanim dorzuciła Daksa do oferty. Nie znaczy to, że jestem przeciwna imprezom, choć w obecności dużych tłumów staję się nerwowa. Zwłaszcza pijanych tłumów. A wszyscy wiemy, że impreza nie jest idealnym miejscem do zachowania trzeźwości.

Minął już prawie rok od mojego ostatniego wyjścia i trochę mi brakuje strojenia się i tańczenia przez kilka godzin, zabawy z moimi koleżankami.

Przecież nie może być aż tak źle.

Prawda?

Nieprawda.

To jest straszne.

Zjawiamy się u Paulsona modnie spóźnione, bo zanim Emily mnie osaczyła, nawet nie wzięłam prysznica. Odstawione i gotowe, po dziesięciu minutach spaceru stajemy przed domem z cegły, który Paulson zajmuje z dwoma współlokatorami, a ja już żałuję, że się na to zgodziłam.

Wszyscy są pijani jak bele, czego można się spodziewać po imprezie u zawodowego sportowca i celebryty z Warlington, ale Jezu. Aaron już się zatacza po czterech piwach, co oznacza, że straciłam jednego opiekuna.

Emily bierze mnie pod rękę i razem idziemy do salonu, gdzie mieli być nasi przyjaciele. Gdy omiatam pokój szybkim spojrzeniem, dostrzegam kilku absolwentów Warlington i inne osoby, które znają Paulsona.

„Super, jeszcze więcej pijaków, których obecność będzie trzeba znieść”.

Nasza przyjaciółka Amber przyjaźni się z Paulsonem od lat, dzięki czemu dostaje zaproszenia na wszystkie jego imprezy – a to oznacza, że my też możemy przyjść.

Ale jak na razie nigdzie nie widać Daksa.

– Em! Gracie! Jesteście! – Radosny głos Amber wita nas w chwili, gdy wchodzimy do salonu. Blond włosy opadają jej falami na ramiona, ma na sobie czerwony top, w którym wygląda niesamowicie. – Céline właśnie miała mi opowiedzieć, jak latem zeszła się ze Stellą. Chodźcie! Jeśli ominie mnie choć sekunda, poleje się krew.

Nastrój natychmiast mi się zmienia. To jest tłum, w jakim chcę przebywać, nawet jeśli poza tym otaczają nas ludzie, którzy przyprawiają mnie o gęsią skórkę.

Na drugim roku poznałam Céline i Amber dzięki Emily i choć nie jestem z nimi tak blisko jak z Em, nie wyobrażam sobie studiów bez nich.

Céline jest Kanadyjką jak ja i chodzimy razem na niektóre zajęcia, bo studiuje językoznawstwo antropologiczne. Jest też najwyższą dziewczyną, jaką kiedykolwiek znałam, i ma imponujące rude włosy i piegi. I w końcu zebrała się na odwagę, żeby poderwać Stellę. Poważnie, podkochiwała się w niej ile? Rok? Najwyższa pora, żeby w końcu coś z tym zrobiła.

Amber wygląda przy niej jak skrzat. Ma na sobie ten zabójczy czerwony top, który podkreśla wszystkie jej krągłości. Jest jedną z najbystrzejszych osób, jakie znam, i w przyszłym roku zaczyna studiować prawo. to bardzo do niej pasuje, bo potrafi wygrywać spory z zamkniętymi ustami i przekonać cię, żebyś zrobiła dokładnie to, czego ona chce, nawet jeśli uważasz ten pomysł za okropny.

– No więc rozumiecie – zaczyna Céline, robiąc dla nas miejsce na kanapie. Jakaś para migdali się na drugim końcu, więc muszę stać. – Spędzam lato w Montrealu z rodzicami, pomagam siostrze w sklepie, bla, bla, bla. No wiecie. I pewnego dnia…

– O mój Boże! – piszczy Amber, choć Céline jeszcze niczego nie zdradziła.

– Milcz, kobieto. Pozwól mi skończyć – ucisza ją Céline, ale się uśmiecha. – Więc pewnego dnia zamykam sklep i wiecie co? Stella przysyła mi esemesa. Pisze, że jest w mieście z przyjaciółmi i chce się ze mną umówić. – Pauza. – Sama.

Amber piszczy jeszcze głośniej, przyciągając uwagę kilku osób.

– Przespałaś się z nią? – pytam z przejęciem, bo całe życie czekałam, żeby się zeszły.

– Do tego zmierzam. – Céline uśmiecha się znacząco. Wie, że nie możemy się doczekać. – Oczywiście odpisuję, że tak, i zabiera mnie na kolację. Było niesamowicie, naprawdę. Rozmawiałyśmy wcześniej, ale ona jest superzabawna i mądra, i…

– Przejdź od razu do tego, jak wsunęłaś jej język do gardła, skarbie – mówi Emily.

– Aleś ty niecierpliwa. – Céline przewraca oczami. – Zabrała mnie do siebie i zrobiłyśmy to w jej pokoju. Zostałam całą noc. Najlepszy seks w życiu. Koniec. Wystarczy wam?

Teraz wszystkie piszczymy.

– Jest dziś tutaj? – pyta Amber.

– Tak – rzuca Céline z przebiegłym uśmieszkiem. – Gra tam w beer-ponga z Aaronem, Brianem i Maxwellem.

Oczywiście odwracam się i dostrzegam Stellę z moim kuzynem i dwoma facetami, których nie rozpoznaję. Aaron przechwytuje moje spojrzenie i macha, żebym podeszła. Chwytam Emily za rękę i ściskam.

– Pogadam trochę z Aaronem.

– Okej, skarbie. Będziemy tutaj – zapewnia mnie i ot tak sobie porzucam swoje przyjaciółki, a dziesięciosekundowy spacer do mojego kuzyna niemal przyprawia mnie o mdłości.

„Nic ci się nie stanie. Aaron jest przy tobie. A za sobą masz Emily, która cię obserwuje”.

Najbardziej rozsądna część mnie wie o tym, ale to biedactwo nie jest na tyle silne, żeby powstrzymać spiralę, w jaką wpada mój umysł. Kiedy docieram do kuzyna, obejmuje mnie długim, umięśnionym ramieniem i przyciąga do spoconej piersi.

– Fuj, jak możesz już być taki spocony? – Próbuję go odepchnąć, ale się opiera i głośno cmoka mnie w czubek głowy.

– Tak się cieszę, że przyszłaś – mówi, ignorując moje słowa.

– Yhm. – Kocham go, ale teraz wolałabym znajdować się gdziekolwiek, byle nie pod jego śmierdzącą pachą. To korzyści płynące ze wzrostu metr pięćdziesiąt pięć. Hura!

Odpycham go jeszcze raz i rozluźnia uścisk. Wtedy dostrzegam stojącą za nim Stellę.

– Hej, Stella. Kopę lat.

– Grace, cześć. – Rzuca mi swój charakterystyczny biały uśmiech, który odbija się od jej ciemnej skóry. Z długimi, grubymi warkoczami, wyrzeźbioną szczęką i klasycznym nosem jest chyba najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu spotkałam. Nic dziwnego, że Céline straciła dla niej głowę. Jest też jedną z najmilszych osób, jakie znam. – Zdecydowanie za długo. Razem z Aaronem dajemy tu chłopakom popalić.

– Święta racja, mała. – Aaron przybija jej piątkę. Może i ma dwadzieścia sześć lat, ale nadal zachowuje się jak studenciak. Wcale nie mam mu tego za złe, bo dorosłość daje w kość. Jeśli nie jest gotowy pożegnać się z tym stylem życia, nie będę go za to krytykować.

Rozbawiona kręcę głową, gdy dwaj faceci po drugiej stronie stołu, Brian i Maxwell, zaczynają mnie zapewniać, że to oni są niekwestionowanymi mistrzami beer-ponga. Słucham tylko jednym uchem, bo nagle zauważam biały rozbłysk.

A raczej Daksa Wilsona we własnej osobie.

W mojej głowie natychmiast odzywa się syrena alarmowa. Dax wita się z paroma facetami i wchodzi do salonu naprzeciwko miejsca, gdzie stoimy przy stole, a ja naprawdę nie jestem gotowa, żeby mnie taką oglądał.

Zgoda, nie wyglądam najgorzej – mam na sobie luźną błękitną sukienkę, która nie jest na tyle krótka, żebym czuła się nieswojo, a moje włosy zdecydowanie mają dobry dzień, ale w przeciwieństwie do większości dziewcząt nie noszę szpilek (uwielbiam je, ale pomiędzy szpilkami a pointami moje stopy nigdy nie złapałyby oddechu). Nie przesadziłam też z makijażem, bo wpadam w panikę, kiedy mężczyźni patrzą na mnie i widzą kawał mięcha zamiast kobiety, z którą mogą prowadzić kulturalną rozmowę.

Może więc jestem trochę za mało wystrojona, ale przynajmniej tu przyszłam, a dla mnie to już naprawdę dużo.

Teraz jednak żałuję, że trochę bardziej się nie ogarnęłam. Tylko trochę.

Oczywiście Maxwell woła Daksa po imieniu i ten podchodzi do prowizorycznego stołu do beer-ponga.

O mój Boże.

– Stary. – Dax kręci głową, podchodząc do kumpla. – Ledwo tu dotarłem. Ta lala Megan rzuciła się na mnie w chwili, gdy stanąłem na ganku. Paplała coś, że przyjdzie na następny mecz. – Mówi coś jeszcze, ale zagłusza go muzyka i obaj wybuchają śmiechem.

Mój żołądek wykonuje salto, ale dobrze to ukrywam. Dax jest jednym z najprzystojniejszych, najbardziej seksownych, najatrakcyjniejszych (kapujecie) facetów na kampusie. No i jeszcze gra w hokeja. Jaka dziewczyna przy zdrowych zmysłach by się na niego nie rzuciła? Jezu, sama bym to zrobiła, gdybym nie była taka nieśmiała i tak strasznie nie tchórzyła.

Dax też studiuje anglistykę, więc chodzimy razem na niektóre zajęcia. W zeszłym roku przeniósł się z Bostonu, więc niewiele dotąd rozmawialiśmy. Ja rzadko wychodzę, on bardzo często, i wiadomo już, czemu nie ma pojęcia o moim istnieniu.

Nie, to kłamstwo – wie, że istnieję, bo kilka razy uśmiechnął się do mnie na zajęciach, a raz nawet poprosił o pożyczenie ołówka. Szanse, że pamięta, jak mam na imię, są jednak bliskie zeru, ale to mnie nie martwi.

Rozmawiają dalej, a ja się wyłączam, dopóki Dax nie wykrzykuje imienia mojego kuzyna.

– Hej, Aaron! Byłem wczoraj w twojej knajpie. Niezła jest.

– Dzięki, stary – odpowiada kuzyn, ale w jego głosie słychać napięcie. Obejmuje mnie ramieniem i odwraca się do Stelli. – Mogę wyjść na moment? I tak wygraliśmy.

– Jasne – zapewnia go szybko Stella. – Wezwę zastępstwo.

– Chodź – szepcze mi Aaron do ucha i odciąga mnie od Daksa.

– Dokąd idziemy? – Jestem tylko lekko wkurzona, że nie zapytał mnie, czy chcę wyjść. Gdy przechodzimy przez salon, mijamy roześmianą Céline – jego zastępczynię w rozgrywkach beer-ponga.

– Właśnie powiedziałem. Na zewnątrz. – Przyciska mnie mocniej do siebie, gdy mijamy grupę pijanych futbolistów, którzy się poszturchują. Aaron nadal się nie uśmiecha, ale wkurza mnie, że wygląda na zaskakująco trzeźwego.

– Nagle zachciało ci się wyjść?

Zaskoczona unoszę brew, mimo że mnie nie widzi.

– Tak.

Nie przekonuje mnie, ale nie mam siły, żeby się z nim kłócić. Aaron jest jak zamknięta księga. Przez cały ten czas, kiedy byliśmy ze sobą blisko, czyli zawsze, nigdy nie przeprowadziliśmy szczerej rozmowy o jego uczuciach. Nawet wtedy, gdy w szkole średniej dziewczyna rzuciła go w wieczór balu końcoworocznego i choć był wyraźnie poruszony, zbywał to i tylko się upił.

Chodzi jednak o to, że na jego pełnej wyrazu twarzy i tak widać wszystkie emocje, więc nie może ukryć, co tak naprawdę czuje. Dlatego za każdym razem, kiedy wyczuwam, że coś nie daje mu spokoju, jak teraz, muszę to zdusić w sobie i udawać, że wszystko jest w porządku, bo i tak nic mi nie powie. Pytanie jest bezcelowe. Taki jest Aaron Allen.

Już na zewnątrz wyjmuje papierosa z tylnej kieszeni dżinsów i zapala. Gdyby ciotka dowiedziała się, że pali, choć ponad rok temu obiecał jej, że rzuci, kazałaby mu połknąć całą paczkę za jednym zamachem. Ale ponieważ jestem wspaniałą kuzynką, a on dorosłym mężczyzną, nie pisnę ani słowa.

– Nie spodziewałem się, że dzisiaj przyjdziesz. – Wypuszcza dym.

Przesuwam się na drugą stronę, żeby wiatr nie dmuchał mi dymem w twarz.

– Nie miałam tego w planach – przyznaję. – Em mnie namówiła.

– A, ona. – Otula ustami papierosa w czułym uśmiechu. – Zawsze wpakuje cię w jakieś kłopoty.

Nie mówię mu o obietnicy, jaką złożyłam jej trzy lata temu, ani o Daksie. Nie jestem gotowa przyznać na głos, że po tych wszystkich latach może mnie zainteresować jakiś facet, bo zdecydowanie nie chcę prowadzić takiej rozmowy akurat z Aaronem. Jest dla mnie jak brat.

– Z takimi kłopotami zawsze sobie radzę. – Wie o tym, ale stale czuję potrzebę, żeby mu o tym przypomnieć.

Aaron wypuszcza kolejną chmurę dymu.

– Lubię Emily ze względu na ciebie. Jest trochę zwariowana, ale na tyle rozsądna, by wiedzieć, że pewnych granic nie wolno przekraczać.

Myślę, że właśnie dlatego nasza przyjaźń kwitnie. Ona przypomina mi, że powinnam trochę żyć, a ja jej, że powinna trochę odpuścić.

– Jak ci idą te lekcje baletu? Dzieciaki nie wchodzą ci na głowę? – Gasi butem papierosa, a na usta wypływa mu lekki uśmiech.

Nie jest tajemnicą, że Aaron w mgnieniu oka zamieniłby się ze mną pracą – może nie ze względu na balet, bo tańczyć nie potrafi, ale kocha dzieci. Żartuje, że pewnego dnia będzie miał całą armię dzieciaków. Zobaczymy.

– Są niesamowite. – Nastrój poprawia mi się od razu, kiedy opowiadam o dziewczynkach, które uczę. – W zeszły wtorek miałyśmy pierwsze zajęcia w tym semestrze. Och, Aaron, trzeba było widzieć ich buzie, kiedy powiedziałam im, że wystąpimy na bożonarodzeniowym pokazie. Były takie przejęte.

– Jasne, że były przejęte, skoro to ty jesteś ich nauczycielką. – Patrzy na mnie w ten sam sposób, w jaki zawsze patrzyli na mnie ojcowie: jakbym była najważniejszą osobą na całym świecie. – Jestem z ciebie superdumny. Zajebiście dumny.

Na te słowa serce bije mi szybciej.

– Wiem. Stale mi to powtarzasz.

– I nigdy nie przestanę. – Uśmiecha się szeroko. Już ma coś powiedzieć, gdy dzwoni jego telefon. Spogląda na ekran i ściąga brwi. – To z restauracji. Muszę odebrać.

– Jasne – odpowiadam łagodnie, gdy rzuca mi przepraszające spojrzenie.

Aaron odchodzi w stronę pustej ulicy, gdzie hałas imprezy aż tak bardzo nie przeszkadza, a ja nie spuszczam z niego wzroku i przypominam sobie w duchu, że wszystko jest w porządku. Jestem bezpieczna, a on znajduje się tuż obok.

Naprawdę to dziś zrobiłam. Pomimo początkowych wątpliwości i wahań zdusiłam lęk, posłuchałam serca i wyszłam z przyjaciółkami. I w sumie wieczór nie przebiega wcale źle. Poplotkowałam z dziewczynami, zobaczyłam się z Aaronem (co rzadko nam się ostatnio udaje, bo oboje jesteśmy zbyt zajęci) i nawet znalazłam się w tym samym pomieszczeniu co Dax, a przecież nie byliśmy na wykładzie. Czyli idzie ku lepszemu.

Ogarnia mnie nagłe poczucie dumy. Zrobiłam to. Włożyłam śliczną sukienkę i poszłam na imprezę. I proszę – jestem bezpieczna. Nie mogę się doczekać, kiedy rano opowiem o tym ojcom.

Niecałe dwie minuty później Aaron podbiega do mnie z gniewną miną.

– Muszę natychmiast pojechać do The Spoon. Jakiś dziwny klient nie chce zapłacić rachunku z jakiegoś cholernego powodu, którego w tej chwili nie ogarniam.

– Nie chce zapłacić? Można tak?

– Lepiej przestań drążyć temat, bo nakręcę się jeszcze bardziej i dam im w pysk. Chodź, odprowadzę cię do środka.

– W porządku. – Chwytam go za rękę. Patrzy na mnie skonsternowany. – Wiem, gdzie znajdę przyjaciółki. A ty się śpieszysz. Nic mi nie będzie.

– Nie bądź głupia, to nam zajmie pięć sekund.

– Aaron. – Zatrzymuję go raz jeszcze. Kiedy znów się odzywam, zaskakuje mnie spokojne brzmienie mojego głosu. – Przecież tu przyszłam. Drobne kroczki, pamiętasz? Jestem gotowa, żeby wejść do środka i znaleźć przyjaciółki. Sama. Jeśli nie znajdę ich za pięć minut, obiecuję, że wezwę Ubera i wrócę do domu.

Aaron wzdycha. Przez chwilę wydaje mi się, że mimo moich protestów zaciągnie mnie do środka, ale potem mówi:

– Przyślij mi esemesa, czy je znalazłaś, czy nie. Dobra? Dla ciebie nigdy nie jestem zbyt zajęty.

– Wiem. – Uśmiecham się do niego. – Idź już. Pośpiesz się. I nie wal swoich gości w pysk. To kiepska strategia biznesowa.

– Postaram się. – Na moment jego wargi dotykają mojego czoła, a potem już biegnie w stronę restauracji. Stąd to zaledwie dziesięć minut piechotą, ale on dotrze tam szybciej na swoich silnych, długich nogach. – Napisz!

Zbywam go machnięciem ręki. Kiedy znika w dole ciemnej ulicy, spływa na mnie olśnienie – jestem sama, dokładnie tak jak chciałam. Teraz nie wolno mi się skarżyć, prawda?

„Okej, Grace, oddychaj”.

Oddychać? To potrafię. Przecież robię to całe życie.

Wiem, co muszę zrobić. Odwrócić się. Wejść do środka. Znaleźć przyjaciółki. Zostać z nimi. Napisać do Aarona.

To naprawdę bardzo proste.

Dlaczego więc wszystko się rozsypuje w chwili, gdy robię pierwszy ruch?

– Hej, Gina? Nie, Grace! Jesteś Grace, prawda? – pyta za mną męski głos, którego nie rozpoznaję.

Mogłabym udać, że go nie usłyszałam, ale nagle zostałam sama przed gankiem Paulsona, więc nie sądzę, by się to udało.

Naprawdę? Dwie sekundy temu kłębił się tu tłum.

– Hej. Znamy się? – Odwracam się i zmuszam do uśmiechu, bo boleśnie się przekonałam, że mężczyzna, który czuje się odrzucony, staje się bardzo niebezpieczny. A dziś wieczorem nie jestem szczególnie odważna.

Kiedy na niego patrzę, nadal nie kojarzę jego twarzy. Jest wysoki, barczysty, ma krótkie brązowe włosy i tak jasne niebieskie oczy, jakich jeszcze w życiu nie widziałam.

– Chyba tak. Chodzimy razem na zajęcia z twórczego pisania – rzuca swobodnie, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie dżinsów. Wyglądałby całkiem przyzwoicie, gdybym była jakąś inną dziewczyną, która nie zmaga się z taką traumą. Ale nie jestem.

– Przepraszam. – Krzywię się. – Nie pamiętam cię.

– Jestem Wes. – Wyciąga rękę, ale jej nie ściskam. Zakłopotany, chowa ją z powrotem do kieszeni. – Przyszłaś tu z kimś?

– Z przyjaciółkami. – Wskazuję dom. – Właśnie do nich szłam.

– To szkoda. – Zbliża się o krok, a ja się cofam. Nie jest szczególnie przerażający ani nic w tym stylu. Zachowuje się po prostu jak każdy student, ale nie jestem w nastroju. – Zastanawiałem się, czy może napiłabyś się ze mną drinka?

Zdecydowanie nie.

– Um. – Niezgrabnie przestępuję z nogi na nogę. – One naprawdę na mnie czekają.

Zapomniałam, jak się mówi „nie”? O to chodzi?

– Na pewno nie będą miały nic przeciwko, jeśli je olejesz, żeby się ze mną zabawić. – Uśmiecha się i teraz wpadam w panikę.

Zabawić się? Nie, nie, nie…

– Przepraszam, ale naprawdę muszę iść…

Wes zbliża się o krok, a mój oddech przyśpiesza.

– No już, laleczko. Tylko jeden drink. Obiecuję, że będę grzeczny.

Kręcę głową i zaczynam się wycofywać.

– Przepraszam, ale nie.

Nie znoszę tego, że mój głos brzmi tak słabo. Nie znoszę, że przepraszam. Nie znoszę, że czułam się tak pewna siebie, a teraz wszystko poszło w diabły.

– W porządku. Pozwól, że przynajmniej zaprowadzę cię do środka i…

– Powiedziała nie.

Ostry, głęboki głos przebija się przez niepokój w mojej piersi. Przez chwilę myślę, że Aaron wrócił, i uspokajam oddech. Ale potem Wes przesuwa się lekko w lewo i widzę dokładnie, do kogo należy ten przeszywający głos.

To facet ze studia tatuażu.

Rozdział 3

Cal

O dziwo moja matka nie pije, kiedy przywożę siostrę w piątkowe popołudnie. Parkuję przed jej parterowym domem i nie mam czasu, by zareagować, bo Maddie już odpina pas na tylnym siedzeniu i biegnie do drzwi wejściowych, wołając matkę radosnym głosem.

Jako egoistyczny dupek myślę, że byłoby o wiele, wiele łatwiej, gdyby siostrze się tu nie podobało. Perspektywa zabrania jej ze sobą na dłużej nie bolałaby tak bardzo. Ale ona kocha naszą matkę – za co jestem wdzięczny – i lubi się bawić z dziećmi sąsiadów, a wszystkie jej ulubione zabawki są tutaj, w jej pokoju.

Ma tu swoje życie – świat, który lubi i którego nie chcę jej pozbawiać.

Niestety mogę mieć tylko nadzieję, że matka będzie się zachowywać jak należy i nie będę musiał przekłuwać szczęśliwego balonika siostry zbyt szybko.

– Mamusiu! Mamusiu! – Idę za podekscytowanymi okrzykami Maddie do kuchni, gdzie matka przygotowuje kolację. Sądząc po zapachu, omlet z serem. – Sammy zabrał mnie na lody!

– Naprawdę? – Matka rzuca jej kochający uśmiech, po czym czule całuje ją w czubek głowy. Może nie potrafi tego okazywać w najbardziej zdrowy sposób, ale nas kocha. I tak naprawdę tylko o to mogę prosić. Inni mają dużo gorzej od nas. – Jaki smak wybrałaś?

– Truskawkowy. – Maddie cała się rozpromienia. – Bo jest różowy.

– Hmm – rzucam ze znaczącym uśmiechem. Moja siostra uwielbia różowy kolor, dlatego nazywam ją księżniczką. Nie jest to najbardziej oryginalna ksywka, ale ona ją uwielbia, bo czuje się jak ulubiona Roszpunka. Próbuje nawet zapuścić włosy, żeby były równie długie, nawet jeśli stale jej powtarzam, że jest o wiele ładniejsza od wszystkich księżniczek.

Matka ogląda się na mnie przez ramię, po czym wraca do omletu.

– Zostaniesz na kolację, Samuelu?

– Nie mogę. Mam klienta za… – Sprawdzam godzinę na telefonie. – Trzydzieści minut.

– Nieeee, Sammy – jęczy siostra i zaskakująco mocno obejmuje mnie za nogi. – Nie idź. Będę za tobą tęsknić.

Serce rozdziera mi cała masa emocji, gdy patrzy na mnie tymi wielkimi brązowymi oczami i wydyma usta. Cholera, nie może mi tego robić.

– Coś ci powiem. – Klękam, żeby spojrzeć jej w oczy. – Jutro po południu nie pracuję, więc może cię odbiorę i wybierzemy się na piknik nad jezioro?

Podekscytowana otwiera szeroko oczy.

– Nad jezioro z placem zabaw na piasku?

– Właśnie nad to. – Przytulam jej drobne ciałko do piersi i mocno całuję w czoło. – Ale koniec z lodami. W tym tygodniu zjadłaś już dwa.

Kiwa głową i wsuwa mi ją pod brodę.

– Okej.

Znów ją całuję.

– No to do zobaczenia jutro, księżniczko.

Z rozwianymi ciemnymi włosami Maddie biegnie do swojego pokoju. Zanim zdążę się podnieść, zaskakuje mnie głos matki.

– Świetnie sobie z nią radzisz.

Ostre ukłucie irytacji przeszywa mi pierś.

– Nie tego się spodziewałaś?

Czekam na odpowiedź i przyglądam się jej uważnie. Matka jest wysoka, ojciec też, stąd moje metr osiemdziesiąt osiem wzrostu. Kiedyś była szczupła, umięśniona, ale teraz ma wydatny brzuch od alkoholu, który wlewa w siebie, jakby nie było jutra. Długie brązowe włosy są tłuste, twarz zmęczona.

Teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio Larissa Callaghan weszła do pokoju i… promieniała szczęściem.

– Już ci mówiłam, Sam. Nie wiedziałam, jak zareagujesz na wieść, że będziesz miał młodszą siostrę. – Kończy smażyć omlet i przekłada go na talerz. – Maddie! Kolacja gotowa!

Wiadomość, że matka zaszła w ciążę, gdy miałem dwadzieścia sześć lat, była dla mnie szokiem, zgoda, ale głównie dlatego, że nie spodziewałem się, że jej związek z tym pieprzonym kutafonem Pete’em Stevensem przetrwa dłużej niż tydzień. Ten drań wciąż nie potrafi zapamiętać, że ma córkę.

Szybko przebiegam wzrokiem po salonie, gdzie ojciec Maddie od dwóch miesięcy spędza całe dnie, bo stracił pracę w warsztacie samochodowym. Za każdym razem, gdy przychodzę, leży na kanapie, jakby to on za nią zapłacił.

– Musiałem się przyzwyczaić – odpowiadam szczerze, słysząc kroki siostry w wąskim korytarzu. – Ale kocham ją nad życie. Dobrze o tym wiesz.

– Kogo kochasz nad życie, Sammy? – dopytuje się Maddie z szelmowskim błyskiem w oku. – Masz dziewczynę? Mogę ją poznać?

Śmieję się cicho.

– Mówiłem o tobie, skarbie.

– Och. – Jest tylko lekko rozczarowana. – Nie masz dziewczyny?

– Nie mam. – I nie zanosi się na to, żebym ją miał w najbliższym i najdalszym czasie.

Nadal staram się przepracować piekło, przez które przeszedłem ostatnim razem, gdy próbowałem nawiązać poważną relację, nie wspominając już o tym, że teraz żadne zawirowania nie są mile widziane. Bo życie mojej rodziny może się rozpaść w jednej chwili.

Ciężka czarna chmura niepewności wisi nad moją głową od lat, niczym ostrzeżenie. Boję się tego, co może zwiastować.

Ale moja czteroletnia siostra i rozplotkowana matka nie muszą o tym wiedzieć.

– Byłoby dobrze, gdybyś miał dziewczynę – wtrąca matka, bo ona oczywiście wie najlepiej. – Za dużo pracujesz. Nie zajmujesz się niczym innym.

– Nieprawda. – Niezgrabnie przestępuję z nogi na nogę, a siostra zasiada przy stole, żeby zjeść omlet. Rozmawianie o uczuciach nigdy nie było moją mocną stroną, a już na pewno nie z rodzicami. No, przynajmniej z mamą, bo mój żałosny ojciec był wiecznie nieobecny. – Dziś wieczorem właśnie wychodzę.

– Z kumplami z pracy? – Matka unosi sceptycznie brwi, a ja wiem, co jej chodzi po głowie.

– Nie. Wybieram się do Paulsona. Mam też innych przyjaciół.

– Jasne – żartuje ze mnie.

– Jasne – powtarza Maddie z pełnymi ustami.

To nie moja wina, że nie jestem zbyt towarzyski, a na dodatek w tym mieście na imprezach wszyscy albo kogoś zaliczają, albo zalewają się w trupa. Nie mam nic przeciwko spotkaniom od czasu do czasu, choć zawsze wolałem zostawać w domu.

– Nieważne. Nie przyszedłem tutaj, żebyście mi dogryzały. – Uśmiecham się i ruszam w stronę Maddie, żeby raz jeszcze ją pocałować. – Bądź jutro gotowa o trzeciej, dobrze? Odbiorę cię.

Mama staje za mną i gładzi mnie po plecach z czułością, której ostatnio między nami brakuje.

– Dziękuję, kochanie. Do zobaczenia jutro.

Zanim zamknę za sobą drzwi wejściowe, jeszcze raz spoglądam na kuchnię i widzę, jak matka otwiera lodówkę i wyjmuje zimne piwo.

No to jedziemy.

Nie przepadam za domówkami, ale gdzieś z tyłu głowy słyszę trafne słowa matki – za dużo pracuję. Kiedy ostatni raz spotkałem się z przyjaciółmi poza salonem albo barem Danny’ego? I pewnie z poczucia winy dwie godziny po zakończeniu ostatniego zlecenia tego dnia kieruję się do domu Paulsona. Od lat jest moim klientem i raczej rozsądnym facetem, dlatego zgodziłem się przyjść dziś wieczorem.

Nie udało mi się wejść do środka.

– No już, laleczko. Tylko jeden drink. Obiecuję, że będę grzeczny.

Nie mam pojęcia, kim jest ten gnojek, ale czuję ucisk w piersi, gdy rozpoznaję osobę, z którą rozmawia.

Grace. Kuzynka Aarona.

Wygląda na cholernie przerażoną.

W ramionach widać napięcie, cofa się w stronę domu, a wyraz jej twarzy przypomina jelenia oświetlonego reflektorami samochodu. Potrafię rozpoznać niepokój, a na jej twarzy nie maluje się teraz nic innego.

– Przepraszam, ale nie – odpowiada cicho facetowi.

Ale gnojek nie rozumie aluzji.

– W porządku. Pozwól, że przynajmniej zaprowadzę cię do środka i…

– Powiedziała nie.

Zaskakuje mnie głęboki, zdecydowany głos, który wydobywa się z moich ust. Normalnie jestem raczej wyluzowany. Sprawy innych ludzi nie obchodzą mnie na tyle, żebym się dał wciągać w jakieś dramy.

Ale to? Krew się we mnie gotuje i nawet nie daję sobie dość czasu, żeby pojąć dlaczego, bo od razu ruszam w stronę gościa.

– Nie słyszałeś? – Staję tak blisko niego, że ostry zapach wody toaletowej tego niedoszłego playboya atakuje moje biedne nozdrza. – Wracaj do środka i przestań się jej narzucać.

Facet ma na tyle tupetu, żeby posłać mi triumfalny uśmiech.

– Bo co?

To naprawdę bez sensu, zważywszy, że góruję nad nim wzrostem, a przy mojej umięśnionej sylwetce on wygląda jak figurka z patyczków. Nigdy się nie przechwalam, ale tak wpływają na człowieka lata spędzone na siłowni, uprawianiu najróżniejszych dyscyplin sportu i dobre geny. Sprawiają, że wygląda się „cholernie przerażająco”. To słowa Treya, nie moje.

Kątem oka widzę, jak Grace nam się przygląda, nie ruszając się z miejsca. Nie patrzę na nią, gdy nachylam głowę do ucha gnojka i szepczę:

– Albo połamię ci te cholerne nogi i wcisnę do twojej idiotycznej gęby, bo nie chcesz jej zamknąć.

Krew odpływa mu z twarzy i głośno przełyka ślinę.

– Hej, stary, miałem…

– Wrócić do środka? Zostawić Grace w spokoju? Nauczyć się odczytywać aluzje? – warczę. – Mam nadzieję, że wszystko naraz.

Znów przełyka ślinę i bez słowa, ze spuszczoną głową, mija Grace i znika w domu Paulsona. Później zamienię z nim parę słów o tym, jakich dupków zaprasza na przyjęcia, ale teraz nie to jest najważniejsze.

Priorytetem jest Grace, która stoi na środku podjazdu i trzęsie się jak osika.

Robię ostrożny krok do przodu i zaczynam mówić najbardziej miękkim głosem, na jaki mnie stać. Używam go, gdy moja siostra budzi z koszmarnego snu i przeraża ją każdy hałas.

– Hej. Wszystko w porządku?

Zwraca oczy na mnie. Mają piękny orzechowy kolor i są rozszerzone z przerażenia. Kiedy się odzywa, drży nawet jej głos.

– Skąd wiesz, jak mam na imię?

– Przyjaźnię się z twoim kuzynem, Aaronem – odpowiadam i robię kolejny powolny krok w jej stronę, dając jej dość czasu, żeby mogła się cofnąć. Kiedy tego nie robi, dodaję: – Jestem Callaghan.

Tak przynajmniej nazywają mnie przyjaciele – albo raczej Cal, bo mniej z tym zachodu. Tylko mama nie chce zrezygnować z mojego imienia, Samuel, a Maddie nazywa mnie Sammy, bo jej zdaniem tak jest zabawnie.

Grace kiwa głową, choć nie sądzę, by wiedziała, jak się nazywam.

– Ze studia tatuażu?

Mimowolnie się uśmiecham.

– Pamiętasz mnie.

Odwraca wzrok i otula rękami swoją drobną postać, bo nadal się trzęsie, choć już mniej gwałtownie. Stoję zbyt daleko, ale wydaje mi się, że czubek jej głowy nie sięgnąłby nawet mojej szyi. Jest zabawnie malutka, jak jedna z tych wróżek, które uwielbia Maddie. Jasne włosy opadają jej luźno na ramiona, a gładką, bladą skórę pokrywa gęsia skórka, mimo że na zewnątrz jest ciepło.

Wiem jednak, że nie trzęsie się z zimna.

– Chcę… chcę wrócić do domu – mruczy bardziej do siebie niż do mnie.

– W porządku – mówię ostrożnie. – Chcesz, żeby zadzwonił po taksówkę? Albo do Aarona?

– Nie dzwoń do niego. – Spanikowana, otwiera oczy jeszcze szerzej, a ja żałuję, że to zaproponowałem, i dziwię się, czemu tak ją to przeraziło. – Pójdę pieszo.

Marszczę czoło.

– Nie ma mowy. Jest późno, a ty jesteś cała roztrzęsiona.

Piorunuje mnie wzrokiem.

– Potrafię się doskonale o siebie zatroszczyć.

– Wiem. – Tak naprawdę nie wiem, ale zaskakuje mnie determinacja w jej oczach. Robię głęboki wdech i mam nadzieję, że to nie zabrzmi przerażająco. – Posłuchaj, i tak nie miałem ochoty tu przychodzić. Nie przepadam za imprezami. Pozwól, że cię odprowadzę do domu albo wezwę taksówkę. Możesz trzymać palec na klawiszu SOS na telefonie, jeśli poczujesz się przez to bezpieczniej, ale na pewno nie zostawię cię samej.

Jej oddech przyśpiesza i przez chwilę myślę, że zwyzywa mnie za moje ciągoty samca alfa albo coś w tym stylu, ale mówi jedynie:

– Zamówię Ubera.

Drżącymi palcami wyjmuje telefon i zaczyna pisać. Kilka minut później podnosi wzrok i z wahaniem robi krok w moją stronę.

– Będzie tu za pięć minut. Nie musisz ze mną czekać.

Nie odpowiadam. Utrzymuję dystans, gdy ona zbliża się do krawężnika i udaję, że wcale nie skupiam się wyłącznie na niej.

Potrafię rozpoznać atak paniki i wiem też, jak należy się wtedy zachować – trzymać się na bezpieczną odległość, nie odzywać się, nie przerażać jeszcze bardziej. Wszystkie te procedury mogą się różnić w zależności od osoby, ale nie znamy się z Grace, a coś mi mówi, że raczej nie oczekuje teraz męskiego zainteresowania, więc się nie zbliżam.

Mija pięć minut, a samochodu nadal nie ma. Grace sprawdza czas na telefonie, jakby przez to mogła wszystko przyśpieszyć, ale mija kolejne pięć minut, a Ubera ani śladu. Już mam przerwać milczenie i zaproponować, że odprowadzę ją do domu, ale ona mnie ubiega.

– Dziękuję za wcześniej – prawie szepcze, nawet na mnie nie patrząc.

– Nie ma sprawy. – Zerkam ukradkiem w jej stronę i dostrzegam, że przynajmniej już się nie trzęsie. – Znasz tego faceta?

Kręci głową.

– Powiedział, że chodzimy razem na zajęcia, ale w życiu go nie widziałam.

Pewnie to wszystko wymyślił. Dzisiaj faceci zrobią wszystko, żeby przyciągnąć uwagę kobiety – i dostać się do jej majtek, jeśli szczęście im dopisze. Przez to mam jeszcze większą ochotę przywalić gnojkowi.

– Studiujesz na Warlington? – Subtelnie zmieniam temat w nadziei, że to ją trochę uspokoi.

– Anglistykę.

Już to wiem, ale i tak kiwam głową. Ku mojemu zaskoczeniu nie kończy na tym rozmowy.

– Jestem na ostatnim roku.

– To ciekawe. Jakie masz plany po dyplomie?

Przestępuje z nogi na nogę. Dopiero wtedy w tym momencie dostrzegam, że nosi sneakersy i pewnie dlatego wydaje się taka malutka.

– Nadal niesprecyzowane. – Znów sprawdza godzinę na telefonie. Chwila ciszy, a potem: – Callaghan, zgadza się? Pracujesz więc w studiu tatuażu?

Jestem niemal wstrząśnięty, że nie skończyła rozmowy, zważywszy na to, jak bardzo jest poruszona, ale nie komentuję. Mówię tylko:

– W zasadzie jestem właścicielem. – Bo z jakiegoś głupiego powodu chcę, żeby o tym wiedziała.

– Naprawdę? – Zdumiona otwiera szeroko oczy. – To… to wspaniale.

Prycham.

– Czemu to cię tak zaskakuje?

– Bo wyglądasz tak… młodo. – Rzuca mi przelotne, niemal dyskretne spojrzenie, które i tak przechwytuję. Nie ma w nim pożądania, jedynie stłumiona ciekawość, a mimo to mój żołądek wykonuje salto.

– Ile twoim zdaniem mam lat? – Uśmiecham się przebiegle.

Obrzuca mnie szybkim spojrzeniem od stóp do głów i chyba mi się nie wydaje, ale kąciki jej ust lekko się unoszą, ledwo, ale zawsze. To już coś, ale chwytam się tego. Wszystko jest lepsze od ataku paniki.

– Nie odpowiem – mówi.

– Czemu nie?

– Bo co, jeśli powiem czterdzieści, a okaże się, że masz na przykład dziewiętnaście?

Krztuszę się.

– Myślisz, że mam czterdzieści lat?

– Zdecydowanie nie. – Przewraca oczami z cieniem rozbawienia. – To tylko metafora.

– No zgadnij. Obiecuję, że moje ego nie poczuje się urażone.

Czy to był śmiech? Chyba się roześmiała.

– Mmm… Dwadzieścia osiem?

– Trzydzieści. – Była bardzo blisko. – Całkiem nieźle.

Na jej pełnych ustach pojawia się nieśmiały uśmiech.

– Nie wyglądasz na tyle.

Jak na znak podjeżdża biały samochód.

Grace patrzy na mnie ostatni raz i mówi:

– Dziękuję.

Nie mówię, że to nic takiego albo że powinna mi przysłać esemesa, kiedy bezpiecznie dotrze do domu, choć nie mam jej numeru, bo wsiada na tylne siedzenie i samochód odjeżdża.

Ale dziwne uczucie w mojej piersi nie znika.

Rozdział 4

Grace

– Ręce na biodrach. – Zerkam w lustro, by sprawdzić, czy dziewczynki słuchają. – Dobrze. A teraz machamy ręką, o tak. Świetnie! Machajcie do lustra. Obciągnijcie palce u stóp.

Pokazuję im wszystko, a muzyka klasyczna miesza się z chichotem dziewczynek.

– Panno Grace, tak? – pyta Taylor, machając do swojego odbicia i przestępując z jednej nogi na drugą.

– Tak, Taylor. Świetnie! – Rozpromieniam się. – A teraz dziewczynki, patrzcie na to. Rozkładamy ręce. – Naśladują moje ruchy. – Relevé i obrót.

Dziewczynki chichoczą i wirują po sali, a ja śmieję się z nimi. Do świątecznego pokazu zostało jeszcze kilka miesięcy, ale mimo to nie sądzę, że uda nam się w pełni opanować choreografię. Utrzymanie uwagi czterolatek przez całą godzinę jest trudne i stresujące, ale nie zamieniłabym swojej pracy na inną. Co więcej, rodzicom nie zależy na idealnych ruchach ani synchronizacji tancerek – chcą tylko zobaczyć, jak ich córeczki dobrze się bawią na scenie, a to mogę im zapewnić.

– Brawo, świetnie wam idzie – chwalę grupę i spoglądam na zegarek. Zostało tylko pięć minut. – Pięknie dziś pracowałyście, dziewczynki. Teraz mamy czas na dowolny taniec. Puszczę muzykę, a wy możecie tańczyć, jak wam się spodoba.

Dziewczynki krzyczą z radości i zbierają się na środku sali. Choć to dopiero trzecia lekcja w tym semestrze, dziesięć dziewczynek zdążyło się już blisko zaprzyjaźnić. Włączam Offenbacha, którego utwory uwielbiam, a dziewczynki cieszą się na każdą muzykę. Widzę, że rodzice gromadzą się już przed salą, żeby zabrać dzieci do domu.

Adelaide – moja szefowa i właścicielka Pałacu Tańca – musiała wyjść wcześniej, żeby zawieźć syna na przyjęcie urodzinowe, co oznacza, że dziś ja zamykam studio. To moje ostatnie zajęcia i nie mogę się doczekać, żeby wrócić do akademika i wziąć prysznic, którego bardzo potrzebuję.

Ćwiczę balet od siedemnastu lat i kiedyś myślałam, że zostanę zawodową tancerką. Zmieniłam jednak plany, gdy odkryłam miłość do literatury, i teraz, jeśli gwiazdy pozwolą, chcę zostać pisarką, ale nie rezygnuję z baletu, który tyle mi dał przez te wszystkie lata.

Przyniósł mi pewność siebie, kiedy mi jej brakowało, przyjaciół, gdy cierpiałam na ich brak, i cel, kiedy się całkiem zagubiłam. A teraz daje mi pracę, którą kocham, i stały dochód.

Zaraz po przeprowadzce do Warlington znalazłam dobre studio baletowe. Cztery lata temu Adelaide zaproponowała, żebym poprowadziła pokazową lekcję. Reszta jest historią. Oprócz zajęć z młodszymi dziećmi we wtorki i czwartki oraz ze starszymi dziewczynkami ćwiczę też sama z najbardziej zaawansowaną grupą.

Czasami trudno to wszystko pogodzić z uczelnią, ale na pewno nie chciałabym rezygnować z baletu. Dzięki niemu panuję nad ciałem i głową, a tej drugiej potrzebuję bardziej niż kolejnego oddechu.

Kiedy ogłaszam koniec lekcji, bijemy z dziewczynkami brawo, a potem wybiegają do czekających rodziców.

– Do widzenia, panno Grace! – wołają i machają do mnie, po czym znikają w wąskim korytarzu prowadzącym do drzwi wejściowych.

– Do widzenia, dziewczynki! Do zobaczenia w czwartek!

Odłączam telefon od głośników i wypijam łyk zimnej wody. Miałam dziś dwie lekcje, jedną po drugiej, i choć nie wiąże się to ze zbyt dużym wysiłkiem fizycznym, to panowanie nad tyloma dziewczynkami przez tak długi czas potrafi wykończyć. Szczerze mówiąc, nie sądzę…

– Panno Grace?

Niemal wzdrygam się na dźwięk cichego głosiku gdzieś za mną. Odwracam się i widzę jedną z moich uczennic, Maddison Stevens, która stoi przed salą i gryzie nerwowo wsunięty do buzi kciuk.

– Tak, kochanie? – Klękam przed nią. W jej wielkich brązowych oczach widać niepokój i wpadam w lekką panikę. Czemu tu jest? Gdzie jest jej matka?

– Mamusia jeszcze nie przyszła.

No i mamy rozwiązanie tajemnicy.

– Nie martw się, kochanie – przemawiam dużo łagodniejszym głosem. – Na pewno utknęła gdzieś w korku. – Wskazuję małą skórzaną kanapę przy recepcji. – Może usiądziesz tu na chwilę, a ja do niej zadzwonię? Obiecuję ci, że nie wyjdę, dopóki mama się nie zjawi.

Wiem, jak działa umysł dziecka, i nie chcę, żeby Maddie wybuchnęła płaczem, bo myśli, że zostawię ją w studiu samą i wrócę do domu.

Kiedy kiwa głową, zaglądam do jej ankiety i wybieram numer matki. Nikt nie odbiera.

Dzwonię jeszcze raz. Nic.

Może rzeczywiście prowadzi samochód i nie może teraz odebrać. Zerkam ukradkiem na Maddie, która macha krótkimi nóżkami na brzegu kanapy i nie spuszcza ze mnie wzroku.

– Dzwoniła pani do mamy, panno Grace?

Przygryzam dolną wargę.

– Właśnie to robię, kochanie.

Choć marzę o prysznicu, nie mam nic przeciwko temu, żeby zostać z nią do czasu, aż zjawi się matka. To nic wielkiego. Ale wystarczy spojrzeć na dziewczynkę, by się zorientować, że nie czuje się komfortowo w tej sytuacji. Nerwowo gryzie kciuk, nie może usiedzieć spokojnie i co kilka sekund spogląda na drzwi wejściowe.

Znów sprawdzam jej ankietę i… Bingo. Jest też drugi numer. Trzymam kciuki, żeby ten ktoś odebrał.

Nic. Ale czekam. I czekam. Trzydzieści sekund. Czterdzieści…

– Halo?

Nareszcie. Sekundę później dociera do mnie, że po drugiej stronie nie wita mnie kobiecy głos, ale bardzo głęboki, męski.

Czuję przechodzący wzdłuż kręgosłupa dreszcz, tym razem nie z niepokoju.

– Dzień dobry! Dzwonię z Pałacu Tańca. Pańska… Pański numer widnieje jako kontakt Maddison Stevens…

– To moja siostra – przerywa mi mężczyzna z nagłym niepokojem w głosie. – Wszystko w porządku? Coś się stało?

– Nic jej nie jest. – Odchrząkuję. – Tylko jej mama miała ją odebrać parę minut temu, ale się nie pokazała i nie mogę się do niej dodzwonić.

– Cholera. – Słyszę w tle jakieś brzęczenie, a mężczyzna zakrywa na moment mikrofon, by z kimś porozmawiać. – Okej. Teraz pracuję, ale będę tam za dwadzieścia minut. Może uda się za piętnaście.

– Nie ma sprawy – mówię, ponieważ jest szczerze zmartwiony. – Proszę się nie śpieszyć. Mogę z nią zostać do pana przyjazdu. To była ostatnia lekcja na dziś, więc nie muszę się nigdzie spieszyć.

Gdy wypowiadam to na głos, brzmię trochę smutno, ale… To prawda. Poza prysznicem i kolacją z Em w stołówce nie mam żadnych planów na wieczór.

– Ratuje mi pani życie. – Mężczyzna wzdycha do telefonu, a ja czuję gęsią skórkę. – Będę jak najszybciej. Bardzo dziękuję.

– To… – Zanim jednak kończę zdanie, mężczyzna się rozłącza. No to tyle. Chyba rzeczywiście mu się śpieszy.

– Rozmawiała pani z mamusią? – pyta cicho Maddie.

– Z twoim bratem.

Buzia jej się rozjaśnia.

– Przyjedzie po pracy cię odebrać. Powinien być niedługo.

Cała się rozpromienia.

– Jejku! Sammy!

Uśmiecham się i opada ze mnie napięcie, gdy widzę, że znów jest radosna.

– Może trochę potańczymy, zanim przyjedzie twój brat?

Dokładnie szesnaście minut po tym, jak zabrałam Maddie na salę, żeby pokazać jej, jak się robi piruet (na jej prośbę), rozlega się dzwonek. Wcześniej zamknęłam drzwi na klucz, więc wyłączam muzykę i kierujemy się do wejścia. Maddie biegnie przede mną, ale wiem, że zamek jest wysoko, więc nie boję się, że do niego dosięgnie i otworzy potencjalnemu mordercy.

– Sammy! Sammy! – Słyszę jej podekscytowany głos, gdy do niej dochodzę.

Staję jak wryta.

Po drugiej stronie oszklonych drzwi stoi facet ze studia tatuażu.

Callaghan. Chwileczkę.

To jest Sammy? To jest brat Maddie obdarzony głębokim głosem? Jeszcze mnie nie zauważył. Nie spuszcza wzroku z siostrzyczki, która podskakuje podekscytowana, a na jego twarzy widnieje najłagodniejszy, najczulszy uśmiech, jaki widziałam w życiu. To fascynujące.

Otwieram drzwi i Maddie od razu rzuca się na długie nogi Callaghana, jedyną część jego ciała, do której może dosięgnąć.

On naprawdę wygląda jak mur.

– Cześć, skarbie. – Nachyla się i bierze ją na ręce. W końcu patrzy na mnie i widzę, w którym dokładnie momencie mnie rozpoznaje.

– Grace?

Uśmiecham się lekko.

– To ja.

– Nie wiedziałem, że tu pracujesz – mówi, gdy Maddie ściska go za szyję. – Spokojnie, malutka. Powalisz mnie za ziemię.

Dziewczynka wybucha śmiechem, a na widok kochającego uśmiechu na jego ustach mój żołądek podskakuje.

– Tak, prowadzę tu zajęcia – wyjaśniam z zakłopotaniem. Jezu, zapomniałam już, jak się normalnie rozmawia z chłopakiem? Nie, raczej nie z chłopakiem... Stojący przede mną Sammy jest stuprocentowym mężczyzną.

– Dziękuję, że zostałaś z nią po zamknięciu – mówi. – Mam u ciebie dług wdzięczności.

Macham lekceważąco ręką.

– To nic takiego. Fajnie było jeszcze trochę potańczyć, prawda, Maddie?

– Tak! – Przesuwa paluszkiem po róży wytatuowanej na szyi Callaghana. – Świetnie się bawiłam z panną Grace. Jest najlepszą nauczycielką na świecie!

Teraz już na pewno się rumienię.

– Tylko dobrą.

Callaghan cmoka.

– Nie. Na pewno więcej niż dobrą. Raczej niesamowitą. Zgadza się, Mads?

Boże, on ze mną flirtuje? W mojej głowie odzywa się syrena alarmowa, ale ze zdziwieniem uświadamiam sobie, że nie oznacza: „Powinnaś rzucić się do ucieczki”, a bardziej: „Cholera, jak mam na to odpowiedzieć?”.

Co się, do diabła, ze mną dzieje?

– Zgadza się! – wykrzykuje Maddie.

– Raz jeszcze dziękuję, że z nią zostałaś. – Callaghan uśmiecha się szczerze, a mnie ten widok przyprawia o ucisk w piersi. – Pożegnaj się z panną Grace.

– Pa, pa, panno Grace!

– Do zobaczenia, Maddie. – Uśmiecham się, a potem kiwam głową w stronę jej brata. – Do zobaczenia.

„Naprawdę? Zobaczymy się? Czemu to powiedziałam?

O mój Boże…”

Uśmiecha się znacząco.

– Wiesz, gdzie mnie znaleźć, jeśli zmienisz zdanie co do tego tatuażu.

Z tymi słowami wychodzą. Może rzeczywiście powinnam się zastanowić.

Dalsza część w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Spis treści

Karta redakcyjna

Część 1. Nasionko

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Dedykacja

Meritum publikacji

Spis treści