Na tropie tajemnic. Antologia opowiadań detektywistycznych - Agnieszka Jeż,Joanna Jagiełło,Alek Rogoziński,Tomasz Duszyński,Jacek Łukawski,Justyna Drzewicka,Marcel Woźniak,Joanna M. Chmielewska,Małgorzata Starosta,praca zbiorowa pod red. Małgorzaty Starosty. Iwona Banach - ebook
NOWOŚĆ

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Dziesięć opowiadań detektywistycznych znanych polskich autorów dla czytelników w wieku 9–12 lat. Śledztwa, intrygi, kradzież starych monet, tajemnicze graffiti na szkolnym murze, wyłudzanie datków na rzecz zwierząt, tajemnice opuszczonego domu, wiadomość z zaświatów, podkop pod sklep jubilerski – to i o wiele więcej w tym tętniącym akcją i humorem zbiorze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 309

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł: Na tropie tajemnic. Antologia opowiadań detektywistycznych

Tekst: Małgorzata Starosta, Joanna Jagiełło, Alek Rogoziński, Tomasz Duszyński, Justyna Drzewicka, Agnieszka Jeż, Iwona Banach, Joanna M. Chmielewska, Jacek Łukawski, Marcel Woźniak

Ilustracje: Joanna Jagiełło (s. 55, 61, 68, 75); Zuzanna Zaborek (s. 380)

Projekt okładki: Ilona Gostyńska

Kierownik redakcji: Magdalena Cicha-Kłak

Redaktor prowadząca: Małgorzata Starosta

Redakcja: Paulina Zaborek

Korekta: Beata Kozieł-Kulesza

Przygotowanie wersji elektronicznej: Paweł Kowalski

 

© Copyright by Wydawnictwo Juka-91, Warszawa 2025

© Copyright for the text by: Małgorzata Starosta, Joanna Jagiełło, Tomasz Duszyński, Justyna Drzewicka, Agnieszka Jeż, Iwona Banach, Joanna M. Chmielewska, Jacek Łukawski, Marcel Woźniak

 

Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, przedrukowywanie i rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji bez pisemnej zgody wydawcy zabronione.

 

dwukropek.com.pl

Wydawnictwo Juka-91 Sp. z o.o.

ul. Jutrzenki 118

02-230 Warszawa

Infolinia 800 650 300

[email protected]

ZANIM WYRUSZYSZ TROPEM TAJEMNIC…

DOM ZAGADEK

Małgorzata Starosta

TAJEMNICA GRAFFICIARZA

Joanna Jagiełło

SEN

Alek Rogoziński

KENDELBERY I SZPIC BRÓDKI

Tomasz Duszyński

AVE CEZAR

Justyna Drzewicka

SŁODKIE PRZESTĘPSTWO

Agnieszka Jeż

PÓŁSIOSTRY I TAJEMNICA PŁACZLIWEGO ŁÓŻKA

Iwona Banach

ZRZUTKA

Joanna M. Chmielewska

ZAGADKA ZAGINIONYCH ŚNIADAŃ

Jacek Łukawski

PIWNICA PEŁNA TAJEMNIC

Marcel Woźniak

Spis treści

Spis treści

ZANIM WYRUSZYSZ TROPEM TAJEMNIC…

…i dasz się porwać niezwykłym przygodom, pozwól mi, Drogi Młody Detektywie, Droga Młoda Detektywko, pogratulować Ci znakomitego wyboru! Jeśli kochasz rozwiązywać zagadki, wszędzie węszysz podstęp, podejrzewasz wszystkich dookoła o ukrywanie sekretów – ta antologia powstała właśnie dla Ciebie!

Kto z nas nigdy nie marzył, by trafić w samo serce podejrzanych wydarzeń i po nitce do kłębka wytypować złoczyńcę?! Ja z pewnością marzyłam o tym od zawsze i pewnie dlatego zostałam autorką powieści detektywistycznych i kryminalnych. Do dziś doskonale pamiętam dreszczyk, który towarzyszył mi podczas lektury przygód mojego ukochanego Pana Samochodzika, i tę nutkę zawodu, gdy musiałam odkładać książkę i iść spać, bo rano czekała szkoła. Gasiłam wówczas światło i chowałam się z latarką pod kołdrą, byle tylko doczytać do końca. Teraz, kiedy do szkoły chodzą moje dzieci, też czytam i w tej chwili najbardziej Ci zazdroszczę, że dziesięć wspaniałych przygód dopiero przed Tobą!

Znajdziesz tu niezwykłe śledztwa, zagadki logiczne, tajemnice antycznych artefaktów, szyfry na szkolnym murze, znikające kanapki i słodycze, mroczny sekret schroniska dla zwierząt, wiadomości z zaświatów (!), dziwaczne muchomorowe buty oraz piwnicę, która ma zagadkowe moce. Te historie napisali dla Ciebie wspaniali autorzy, którzy zdradzili mi w tajemnicy, że to była świetna zabawa! A ja życzę, by dla Ciebie była jeszcze lepsza!

 

Twoja Dorosła Detektywka, Małgosia Starosta

DOM ZAGADEK

Małgorzata Starosta

Florka i Olo to zwyczajne dzieciaki, takie jak wy czy ja. Wychowali się w zwyczajnej – żeby nie powiedzieć: nudnej – rodzinie, z całkiem zwyczajną mamą, jeszcze bardziej zwyczajnym tatą i straszliwie wręcz zwyczajnym bratem, Jonatanem. Mają też psa, który jest zwyczajnym kundelkiem adoptowanym ze schroniska, kiedy Florka zrobiła rodzicom Absolutną Awanturę, ale o tym opowiem nieco później, jeśli starczy nam czasu.

Ach, właśnie, gdzie moje maniery?! Ja tu gadu-gadu o Florce i Olu, a powinnam najpierw się przedstawić. Pardonez-moi!

Jestem Pestka, a właściwie Zośka Gawęda, i zamierzam zostać sławną pisarką. Wiadomo, że nie od razu, bo w pisarstwie, jak w każdej innej dziedzinie życia, na sukces trzeba zapracować, ale ja jestem uparta i gdy czegoś naprawdę chcę, to nie ma takiej siły, która by mnie zatrzymała. Może poza rodzicami, bo akurat na nich jeszcze sposobu nie znalazłam. Choć to jedynie kwestia czasu, wierzcie mi. Poza tym, że jestem uparta, jestem też w gorącej wodzie kąpana, mam milion pomysłów na sekundę i zawsze, ale to naprawdę zawsze, wpadam w kłopoty. Tak jakby wszechświat chciał udowodnić, iż istnieją ludzie, do których pech przyczepił się na stałe. Może więc wcale nie jestem taka zwyczajna, w odróżnieniu od Florki i Ola…

Wszystko zaczęło się pewnego deszczowego, lipcowego dnia. Niestety nie zapamiętałam dokładnej daty, bo zupełnie nie mam do nich głowy. Moim konikiem, jak mawia babcia Hela, są słowa, a to, co składa się z symboli i znaczków, natychmiast wyparowuje z mojego umysłu. Ale do rzeczy!

Deszcz lał od samego rana i nic nie zapowiadało, że chociaż na moment przestanie. Wydawało się wręcz, że będzie tak padać do końca świata, który nastąpi wskutek potopu, o wiele większego niż ten biblijny. Siedziałam przy oknie i spoglądałam na ulicę, którą płynął rwący potok, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi.

– Taaak? – zapytałam, patrząc z mieszaniną zdumienia i zniesmaczenia na dwoje zmokniętych jak kury nastolatków stojących na progu. Wcisnęli się pod mikroskopijny daszek nad wejściem, chociaż bardziej zmoknąć nie mogli.

– Czy… jest… Czy jest tu może Maharadża?

Dziewczyna, która zadała to pytanie, trzęsła się z zimna, a jej długie ciemne włosy przykleiły się do głowy jak wodorosty.

– Oczywiście – odparłam z pełną powagą. – Właśnie szykuje swojego słonia do spaceru. Miałam mu towarzyszyć, ale przeszkodziliście mi w przywdziewaniu sari.

– Maharadża to nasz pies – wyjaśnił chłopak i roześmiał się tak radośnie, że i ja wybuchłam śmiechem.

– Nie rozumiem, co jest tak zabawnego w złośliwych żartach, Olo – obruszyła się dziewczyna.

– Bo nie masz za grosz poczucia humoru, Flo! – Trącił ją łokciem, a ona odsunęła się z fochem wymalowanym na piegowatej twarzy. – Czyli nie widziałaś naszego psa? –zwrócił się do mnie, ignorując zachowanie swojej najpewniej siostry, o czym świadczyło wyraźne podobieństwo. – Kundelek, średniej wielkości. Ma długie uszy jak spaniel i włochaty ogon.

– Niestety nie.

– To szukamy dalej. Chodź, Flo, zostało nam jeszcze kilka domów.

Miałam już zamknąć drzwi, ale coś mnie podkusiło, żeby zawołać:

– Hej, mogę pomóc wam go szukać! I pożyczę parasol.

Do dziś nie wiem, dlaczego to zrobiłam, bo wychodzenie na tę ulewę było najgorszym pomysłem na świecie i zrozumiałam to, zanim jeszcze wybrzmiało ostatnie słowo. Sami widzicie: najpierw robię, później myślę. Cała Pestka…

– Nie trzeba – odparła natychmiast dziewczyna zwana Flo.

– Super, przyda się każda pomoc – odpowiedział w tym samym momencie chłopak.

– To ja… Pójdę po parasol – rzuciłam sztucznie radosnym tonem, który miał przykryć wątpliwości kłębiące mi się pod czaszką. Co za durny pomysł, myślałam, wychodzić w taką pogodę! Z tego na pewno nie wyniknie nic dobrego.

Włożyłam kalosze babci, za duże na mnie o dwa rozmiary, ale w tamtym momencie zupełnie nie robiło mi to różnicy, narzuciłam na siebie plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy i wyjęłam dwa ogromne parasole ze stojaka.

– Babciu, wychodzę! – krzyknęłam w głąb domu.

– Wychodzisz? W taką ulewę? – Babcia Hela wyszła z kuchni i spojrzała na mnie zdumiona. W ręku trzymała sklejanego właśnie pieroga z truskawkami.

– Nic mi nie będzie – zapewniłam. – Muszę pomóc znajomym znaleźć psa, bo biedaczek gdzieś się zapodział.

– Tylko wróć na obiad!

Skinęłam głową i pomachałam babci wolną ręką, którą zaraz wetknęłam do kieszeni płaszcza. Ufff, pestki były na swoim miejscu.

– Jeden dla was, jeden dla mnie – oznajmiłam, wręczając rodzeństwu parasol. – Tak przy okazji: jestem Pestka.

– Olo i Florka – poinformował chłopak.

– Miło mi, Olo i Florko. Chodźmy poszukać waszego Maharadży.

Moi nowo poznani towarzysze przylgnęli do siebie pod wielkim bordowym parasolem i ruszyli szybkim krokiem ku wyjściu na ulicę. Ja podążyłam za nimi. Deszcz padał tak intensywnie, że przypominał kurtyny wodne, tworzone przez wodospady. Widoczność była znikoma, a szanse na dostrzeżenie psa w tych warunkach raczej mizerne. Niemniej jednak, skoro powiedziałam A, musiałam także powiedzieć B, bo moje słowo jest święte.

Podążaliśmy od domu do domu, a z każdą mijającą minutą znalezienie zguby wydawało się coraz mniej możliwe. Albo nikt psa nie widział, albo możliwe, że widział, ale nie ma pewności i było to „jakiś czas temu”, a najczęściej nikt nam nie otwierał, bo mieszkańcy byli w pracy. Po trzech kwadransach biegania zygzakiem po ulicy, gdy byliśmy już skłonni się poddać i wrócić do domów, kątem oka zauważyłam ruch.

– Hej, spójrzcie, to chyba on! – krzyknęłam, wyciągając rękę w kierunku ostatniego domu na ulicy. – Pośpieszmy się, zanim znów gdzieś zniknie!

Puściliśmy się biegiem, zupełnie nie myśląc, dokąd prowadzą nas nogi, a raczej merdający w oddali ogon. Odniosłam wrażenie, że pies zatrzymał się na moment, jakby chciał nam pozwolić się dostrzec, i dopiero gdy znaleźliśmy się na tyle blisko, by go wyraźnie zobaczyć, znów ruszył przed siebie.

Kiedy dopadliśmy zardzewiałego ogrodzenia z dziwnie powyginanymi sztachetkami, Olo zatrzymał się raptownie, łapiąc siostrę za łokieć.

– Nie możemy tam wejść – powiedział takim głosem, że aż przeszły mnie dreszcze.

– Dlaczego? – zapytałam, zanim się zorientowałam, że chłopak ma rację.

– Nie wolno nam się zbliżać do tego domu – wyjaśniła Florka, kładąc wyraźny nacisk na słowo „tego”.

Spojrzałam wprost w ciemne, zakratowane okna domostwa i przełknęłam głośno ślinę. Budynek na końcu ulicy jako jedyny ulokowano na wzniesieniu, przez co widać go było w pełnej okazałości. Był ogromny, liczył cztery piętra, a jego szarobura elewacja przywodziła na myśl gnijącego ziemniaka. Parter i część pierwszego piętra porastały gęste gałęzie bluszczu o barwie przypominającej krew. W wielospadowym dachu gdzieniegdzie brakowało dachówek, a w jednym z czterech kominów jakieś ptaki uwiły sobie gniazdo. Odkąd pamiętałam, w domu nikt nie mieszkał, a jeśli istnieli jacyś właściciele, to nikt ich nigdy nie widział. Babcia Hela powiedziała mi kiedyś, że to najstarszy i najbardziej tajemniczy dom w miasteczku, ale kiedy próbowałam się dowiedzieć, jakie skrywa tajemnice, nabrała wody w usta i zmieniła temat.

– To co robimy? – spytałam, nie odrywając wzroku od ogromnych drzwi, które zdawały się zupełnie nie pasować do reszty ponurego domostwa. Wyglądały, jakby były całkiem nowe albo niedawno odnowione, a ich niemal radosny groszkowy kolor wydawał się absolutnie nie na miejscu w otoczeniu przygnębiającej szarości.

– Chyba musimy wracać… – mruknął rozczarowany Olo.

– Maharadża! Piesku! – Florka podjęła ostatnią próbę przywołania pupila, który czmychnął w głąb ogrodu.

– To na nic, wracajmy. – Chłopiec podał siostrze ramię, gotów ruszyć w drogę powrotną.

Nagle usłyszeliśmy szczekanie, donośne i gorączkowe, jakby pies wzywał nas na pomoc. Zanim jednak zdołałam otworzyć usta, ucichło, a zaraz potem rozległ się głuchy odgłos zatrzaskiwanych drzwi.

– Maharadża!!! – wrzasnęła Florka, po czym puściła ramię Ola i wbiegła przez otwartą furtkę na posesję.

– Flo!!! – krzyczał za nią Olo. – Flo, wracaj natychmiast!

– Gońmy ją! – rozkazałam.

Kilka sekund później wszyscy troje staliśmy na środku wielkiego ogrodu ciągnącego się aż do rzeki, stanowiącej naturalną granicę miasteczka, i z wyrazami niedowierzania na twarzach rozglądaliśmy się wokoło. Żadne z nas nie potrafiło zrozumieć, gdzie się podział pies, który jeszcze przed chwilą tu był. W jaki sposób zniknął? I co wywołało trzask, który usłyszeliśmy?

Z tej strony opuszczony budynek nie miał bowiem żadnych drzwi, a okna zaczynały się na wysokości drugiego piętra. Poniżej zaś znajdowała się gładka betonowa ściana. Nawet wszędobylski bluszcz, tak gęsto oplatający front domu, tutaj zdawał się nie zapuszczać.

– Gdzie on jest? – pisnęła Florka.

– T… tam! – wysapał Olo, a my podążyłyśmy wzrokiem w kierunku wskazywanym przez jego wyciągniętą rękę.

Pomimo panującego w budynku mroku, w jednym z okien na najwyższej kondygnacji można było dostrzec fragment kudłatego ogonka, ruszającego się w lewo i w prawo, oraz pyszczek przytknięty do szyby. Okno znajdowało się dość wysoko, sądząc po widocznym w głębi fragmencie sufitu, a zatem pies nie mógł stać na podłodze. Albo stał na niewidocznym z naszej perspektywy podwyższeniu, albo…

– Chyba ktoś jednak jest w tym domu – szepnęła Florka, wyrażając moje myśli na głos.

– Może zaraz wyniesie nam Maharadżę – rzucił mało przekonująco Olo.

Patrzyliśmy na okno od dobrych kilku sekund, zupełnie tracąc poczucie rzeczywistości. Umykało naszej uwadze, że deszcz przestał padać, jak za dotknięciem magicznej różdżki, a odgłosy miasta zupełnie do nas nie docierały. Słyszeliśmy jedynie własne przyśpieszone oddechy.

– Chodźmy do drzwi – przerwałam ciszę, nie odrywając wzroku od okna.

– Tak, chodźmy.

Olo chwycił Florkę za rękę i delikatnie pociągnął, kierując się ku przodowi domu. Ledwo zrobił pierwszy krok, a kudłaty ogon w oknie zniknął.

Zamrugałam kilka razy, żeby się upewnić, że nic mi się nie przywidziało. Okno było ciemne i bez wątpienia żaden ogon się w nim nie poruszał.

– Pestka, idziesz? – zawołał za mną Olo. Jego głos brzmiał niemal płaczliwie.

– Idę! – rzuciłam prawie wesoło, żeby dodać mu odwagi, i podążyłam za nimi. Pod naszymi nogami chlupotały kałuże, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że parasol jest już niepotrzebny. – Hej, przestało padać!

– Wcale nie przestało! – odkrzyknęła Florka. – Spójrz na ulicę, tam wciąż leje!

Odruchowo podniosłam wzrok i stanęłam jak wryta. Rzeczywiście, za ogrodzeniem na chodniki spadała ściana deszczu, tymczasem po tej stronie po ulewie zostały jedynie kałuże. Sięgnęłam do kieszeni płaszcza i wyjęłam z niej garść prażonych pestek słonecznika. Łuskam go zawsze, gdy czuję się zdenerwowana – stąd wzięła się moja ksywa. Mama nazwała mnie Pestką wiele lat temu, bo wszędzie zostawiałam pestki słonecznika. Od tamtej pory wszyscy się tak do mnie zwracają, nawet babcia Hela. Podejrzewam, że nikt poza mną nie pamięta, jak właściwie mam na imię.

Przyjemny odgłos pękających łupinek przywrócił mi zdolność ruchu i w kilku susach wbiegłam na ganek mrocznego domu. Groszkowozielone drzwi z bliska wydawały się nawet bardziej absurdalne, niż gdy widziałam je z ulicy. Stanęłam obok rodzeństwa i razem z nimi wpatrzyłam się w jaskrawą farbę.

– Ekstrawaganckie, co nie? – mruknęłam półgębkiem.

– Raczej dziwaczne – odparł Olo.

– Mnie się podobają – zaprotestowała Florka.

– Jak myślicie, po co komu takie drzwi w starym domu?

– Może zaczęli remont od wymiany stolarki? – zasugerował chłopak.

– To jeszcze muszą popracować nad oknami, bo farba odchodzi z ram, jakby miały łuszczycę – zauważyłam. – Może powinniśmy zapukać?

– Przecież wiedzą, że tu jesteśmy, widzieli nas – odparła Flo.

– Poczekajmy, może zejście z trzeciego piętra zajmuje sporo czasu…

Czekaliśmy więc, nasłuchując, ale z wnętrza domu nie dochodziły żadne dźwięki. Im dłużej staliśmy pod drzwiami, tym większego przekonania nabierałam, że nikt ich nie otworzy. W końcu straciłam cierpliwość, zrobiłam krok w przód i zapukałam.

Nie zdążyłam nawet odsunąć ręki, kiedy rozległ się szczęk zapadek i drzwi się uchyliły. Popchnęłam je, lecz bez rezultatu – stawiały opór, jakby coś je blokowało od środka.

– Pomóżcie mi – wysapałam, napierając z całej siły na zielone drewno.

Olo i Florka rzucili się na pomoc i wydając z siebie potępieńcze jęki, pchali razem ze mną. I niczego tym nie wskórali. Kilkucentymetrowa szczelina nie powiększyła się ani o włos.

– To na nic – stwierdziłam, ciężko dysząc, i sięgnęłam do kieszeni po słonecznik.

– Coś musi blokować te drzwi – oznajmił Olo.

– Tak myślisz? Bo ja sądziłam, że nie umiemy pchać…

– Złośliwością raczej też ich nie otworzymy – dogryzła mi Florka.

– Muszę usiąść i pomyśleć – powiedział głucho chłopak i zszedł z wysokiego progu, po czym usiadł na nim i zapatrzył się na ulicę.

Florka zaraz do niego dołączyła, zostawiając miejsce dla mnie. Rozłupałam kilka pestek i usiadłam obok nich.

– Wymyśliłeś coś? – zapytałam Ola.

– Nie jestem pewien. Trochę to głupie i raczej mało wiarygodne…

– Tak jak to, że tylko tutaj nie pada? – zauważyła Florka.

– Racja. Dobra, najwyżej mnie wyśmiejecie. Co wiecie o tym domu?

Pytanie padło tak niespodziewanie, że na początku zupełnie go nie zrozumiałam.

– Znaczy: czy wiemy, kiedy powstał, i w ogóle?

– Raczej myślę o tym, dlaczego zabroniono nam tu przychodzić – sprecyzował Olo. – I o tym, co się stało z mieszkańcami. Słyszałyście, kim byli właściciele tego domu?

Naturalnie natychmiast chciałam odpowiedzieć, że słyszałam i doskonale wiem, jak wyglądała historia właścicieli, ale po krótkim zastanowieniu zrozumiałam, że nie mam bladego pojęcia. A przecież powinnam.

– Moja babcia opowiadała mi kiedyś o jakiejś tragedii, która wydarzyła się w tym domu – powiedziałam niepewnym głosem. – Ktoś chyba zaginął… albo zginął?

Olo najpierw pokiwał, a następnie pokręcił głową.

– Tak, ale to było dużo później – odparł. – Ten dom zbudowano pod koniec XIX wieku, miał być prezentem ślubnym dla młodziutkiej Olgi Schindler. Jej mąż, Piotr Schindler, był właścicielem znajdującej się nieopodal huty szkła. Podarował jej dom jako dowód swojej miłości.

– To szalenie romantyczne… – westchnęła Florka.

– Niestety Olga miała na ten temat inne zdanie – zgasił ją Olo. – Według przekazów wcale nie kochała Schindlera i nie planowała za niego wyjść, ale została do tego zmuszona. Nie chciała też zamieszkać w tym domu, ku rozpaczy małżonka. Nie słyszałyście nigdy tej historii?

– Pierwszy raz słyszę, że jego właściciele nazywali się Schindler – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Moja babcia zbywała mnie za każdym razem, kiedy próbowałam się czegoś dowiedzieć. A ty skąd wiesz tak dużo?

– Ty nie jesteś stąd, prawda? – Pytanie Florki zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie.

– Nie, mieszkam we Wrocławiu. Przyjechałam tu na wakacje, bo moi rodzice się rozwodzą i musieli mieć przestrzeń, żeby wszystko między sobą załatwić. Babcia Hela to mama mojej mamy. A wy? Jesteście rodzeństwem?

– Tak, bliźniętami – wyjaśniła dziewczynka. – Mamy jeszcze starszego brata, przyrodniego, nasza mama jest drugą żoną taty.

– Ta pierwsza umarła, zanim tata poznał naszą mamę – dodał szybko Olo, jakby musiał cokolwiek usprawiedliwiać. Może myślał, że ich sytuacja skojarzy mi się z rozwodem moich rodziców.

– To smutne i radosne jednocześnie – oceniłam. – Moja mama zawsze mówi, że nie istnieje miłość na całe życie, bo niektórzy ludzie zakochują się wiele razy. I niestety też się odkochują. A nikogo do miłości nie można zmusić.

– Tak jak i Olgi Schindler. – Olo podchwycił temat, wyraźnie zadowolony, że znów może popisać się wiedzą. – Za nic nie dała się namówić do zamieszkania w tym wielkim domu.

– I nigdy się tu nie wprowadziła? – Wydało mi się zupełnie nieprawdopodobne, żeby nikt nigdy tu nie zamieszkał.

– Według przekazów: nigdy. Podobno, ale nie trafiłem na żadne potwierdzenie, zaledwie kilka tygodni po ślubie przyjechała tu i odebrała sobie życie. Znalazł ją Piotr, któremu doniesiono, że widziano młodą małżonkę na posesji. Z rozpaczy on także odebrał sobie życie.

Poczułam, jak jeżą mi się włoski na całym ciele. Mimo wysokiej temperatury nagle zrobiło mi się zimno.

– Myślisz, że to prawda? – zapytała szeptem Florka.

Olo wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia. Próbowałem kiedyś podpytać o to pana Hieronima, naszego nauczyciela historii, ale on też nie był pewien.

– I co się stało z tym domem po ich śmierci? – Wolałam odsunąć od siebie obrazy podpowiadane mi przez wyobraźnię.

– Przeszedł w ręce krewnych Piotra, podobnie jak huta. Wszystko odziedziczył jego brat, a później jego dzieci. To akurat jest sprawdzona informacja. Widziałem artykuły w prasie z okresu międzywojnia. Fabryka przynosiła wielkie zyski i doskonale prosperowała.

– Ciekawe, co się stało, że dom nagle został opuszczony – zastanawiałam się na głos.

– To się stało, kiedy zaginęły te dzieci – odpowiedziała głucho Florka, zaskakując mnie.

– Jakie dzieci?

– Nie słyszałaś o trojgu dzieci, które weszły do domu Schindlerów i nigdy z niego nie wyszły? – Flo spojrzała na mnie wzrokiem pełnym dezaprobaty.

– Yyy, nie… Nie słyszałam o żadnych dzieciach.

– To było rodzeństwo, brat i siostra, oraz ich kuzynka – podjął Olo. – Mieszkali kilka ulic dalej i pewnego dnia zapuścili się tutaj, chociaż od lat dom Schindlerów uznawany był za przeklęty. Nikt nie wie, po co właściwie do niego wchodzili. Kilka osób zeznało, że bawili się piłką i ta piłka wpadła im przez ogrodzenie.

– Tylko po co wchodzili do wnętrza domu? – wtrąciłam, tknięta nagłą myślą.

– No właśnie – zgodził się Olo.

– A co, jeśli przytrafiło im się to samo co nam? – zasugerowała Florka. – Szukali piłki i nagle zobaczyli ją w oknie?

Nie zdążyliśmy się zastanowić nad tą myślą, bo za naszymi plecami rozległo się skrzypienie, które sprawiło, że moje serce zamarło. Odruchowo wszyscy troje złapaliśmy się za ręce, nie będąc w stanie wykonać żadnego innego ruchu.

– Uciekamy? – pisnęła przerażona Florka.

– Ja bym chciał, ale nie mogę się ruszyć.

– Mnie też sparaliżowało.

Nagle coś wylądowało na moich plecach. Coś lekkiego i szeleszczącego. I kiedy przykleiło się do mokrego płaszcza, cały strach zniknął.

Sięgnęłam wolną ręką do pleców, dziękując w duchu za lekcje gimnastyki, i poczułam w dłoni szorstki papier. Chwyciłam go w dwa palce i jednym ruchem oderwałam od płaszcza, po czym wyciągnęłam rękę przed siebie.

Pożółkła, wyglądająca na bardzo starą kartka nasiąkała wodą, mimo to widniejący na jej środku tekst wciąż był wyraźny.

– „Witajcie w Domu Zagadek. Zostaliście zaproszeni. Rozgośćcie się” – przeczytałam, ledwo rozpoznając własny głos.

– Nie wiem jak wy, ale ja jednak głosuję na ucieczkę – wyszeptała Florka i ścisnęła moją rękę tak mocno, że ujrzałam gwiazdy przed oczami.

– A co z Maharadżą? – zapytał przytomnie Olo. – Nie możemy go tam zostawić.

– Wolisz, żebyśmy wszyscy utknęli w tym domu? – syknęła jego siostra.

– Przecież nie utkniemy… – Zabrzmiało to tak, jakby chłopak sam nie wierzył w swoje słowa.

– Wchodzimy! – wyrwało się z moich ust, zanim mózg zdążył powstrzymać język. Zanim powstrzymał mięśnie nóg, stałam już w progu drzwi otwartych na oścież.

– Pestka, nie rób tego! – krzyknął do mnie Olo, ale ja ani myślałam go posłuchać. Jakże bym mogła, przecież kłopoty to moja specjalność.

Ledwo znalazłam się we wnętrzu domostwa, otoczyła mnie atmosfera niesamowitości. Miałam wrażenie, jakby powietrze lepiło się do mnie. A przy tym pachniało czymś, czego nie potrafiłam nazwać.

– Czujecie to? Trochę jak… oranżada?

– Raczej landrynki wiśniowe – poprawił Florkę Olo.

Zaraz po tych słowach groszkowozielone drzwi zamknęły się z hukiem. Wszyscy troje aż podskoczyliśmy.

– Teraz już chyba nie ma odwrotu – zauważyłam, odwracając się przez ramię.

– Może jest jakieś inne wyjście – łudziła się Florka.

– Przecież widziałaś, że nie ma. Okna są zakratowane, a na tyłach domu tylko ściana.

– Słuchajcie, dom nas zaprosił, więc z pewnością nas wypuści – stwierdziłam, nadając głosowi stanowczości. Usiłowałam przekonać bliźniaki i siebie, że wcale nie znaleźliśmy się w pułapce. No i chciałam też przekonać dom, że nie wierzę w jego złe intencje.

– Tak jak te dzieciaki sprzed lat? – spytała gorzko Flo. – Zostaniemy tu na zawsze, tak jak one.

To powiedziawszy, rozpłakała się. Olo natychmiast przytulił ją mocno i szeptał coś do jej ucha. Nie podsłuchiwałam, bo jestem kulturalną osobą, chociaż skręcało mnie z ciekawości.

Staliśmy w ogromnym westybulu, z którego promieniście rozchodziły się korytarze prowadzące do kilkorga zamkniętych drzwi i majestatyczne schody w opłakanym stanie. Panował tu półmrok, bo zasłonięte bluszczem okna wpuszczały do środka niewiele światła. Poza wonią wiśniowych landrynek czułam także kurz i duszny zapach niewietrzonych pomieszczeń. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że strach zupełnie mnie opuścił.

– Które drzwi wybieramy? – zastanawiałam się na głos. – Może zastosujemy jakąś wyliczankę?

Ni stąd, ni zowąd ciszę przerwało szczekanie psa. Dźwięk wydawał się przytłumiony, jakby dochodził zza ściany, ale nie brzmiało to jak rozpaczliwe ujadanie – raczej przypominało radosną zachętę do zabawy.

– To Maharadża! – wykrzyknęła Florka, wyrywając się z objęć brata. – Piesku! Pieseczku, gdzie jesteś?!

Nadstawiłam uszu i zamknęłam oczy. Tata zawsze mnie uczył, że gdy mózg nie widzi, przestawia się na inne zmysły. Słuchałam więc w skupieniu.

– Tam! – krzyknął Olo. – Przed nami! Sprawdźmy tamte drzwi!

Puścił się biegiem na wprost, za nim zerwała się Florka. Ruszyłam za rodzeństwem, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów tego miejsca. Nie zdążyłam jednak zrobić nawet dwóch kroków, kiedy coś zaszeleściło nad moją głową. Uniosłam wzrok i wyciągnęłam rękę. Kolejna pożółkła kartka.

– Hej, słuchajcie – odezwałam się do bliźniaków. – Mamy następną wiadomość.

Rodzeństwo odwróciło się do mnie i wlepiło spojrzenia w trzymany przeze mnie papier.

– Skąd się wzięła? – zapytała Flo, marszcząc czoło.

– Tak jakby… spadła z sufitu.

– Czytaj, Pestka! – rozkazał Olo.

– Ekhm… „Tam, dokąd się wybierasz, w kwadrans znajdziesz odpowiedzi. Pamiętaj jednak, że obowiązuje limit wieku. Dozwolone do lat dwudziestu pięciu”.

– Co to niby ma znaczyć? – zezłościła się Florka. – Przecież jesteśmy dziećmi!

– Zatem nie powinniśmy mieć problemu z wejściem – zadecydował Olo. Odwrócił się do drzwi i złapał za klamkę.

Ustąpiła. Drzwi uchyliły się bezgłośnie. Chłopak popchnął je mocniej, ukazując naszym oczom pokój wyglądający na salonik. Stały tam dwa fotele, niewysoki drewniany stolik, na ścianach wisiały portrety i pejzaże. Nieco w głębi widać było niewielki regał wypełniony książkami.

Olo złapał siostrę za rękę i pociągnął, ta jednak nie ruszyła się z miejsca.

– Wszyscy razem – wyszeptała.

Podeszłam do niej, chwyciłam jej drugą dłoń i odliczyłam:

– Trzy, dwa, jeden…

Zrobiliśmy krok i… odbiliśmy się od powietrza. Pokój nie wpuścił nas do środka, a kartka w mojej ręce zawibrowała.

Spojrzałam na nią.

– „Osobom powyżej lat dwudziestu pięciu wstęp wzbroniony” – przeczytałam na głos zdanie, którego przed momentem tam nie było.

– My mamy po dwanaście lat! – wybuchnęła Florka.

– Ja mam trzynaście – poprawiłam ją.

– To wciąż mniej niż dwadzieścia pięć! – upierała się dziewczynka.

– Niekoniecznie… – mruknął Olo, a my spojrzałyśmy na niego jak na kosmitę na koniu.

– Co? Jakie niekoniecznie? Pomieszało ci się w głowie?

– Słuchaj, Flo, mnie się wydaje, że ten dom traktuje nas jak jedną osobę – wyjaśnił. – Czyli razem mamy trzydzieści siedem lat. Nie możemy wejść w trójkę.

Kiedy tylko wypowiedział te słowa, zdałam sobie sprawę, że ma rację. Nie wiem, skąd wzięło się we mnie to przekonanie, ale byłam pewna, iż właśnie o to chodzi.

– To co robimy? Tam znajdują się odpowiedzi i, jeśli wierzyć tej kartce, musimy je znaleźć.

– Któreś z nas musi zostać – skwitował Olo.

– Tutaj? Nie ma mowy! Nie zostanę sama w tym strasznym domu!

– Dobrze, ja mogę zostać – powiedziałam, żeby zamknąć temat. Co prawda nie podobało mi się to bardziej niż Florce, ale nie było sensu tracić czasu na spory.

Chłopak posłał mi pełne wdzięczności spojrzenie i skinął głową.

– Wchodzimy, Flo. A ty, Pestka, szukaj innego wyjścia. Jeśli nie wrócimy w ciągu kwadransa, spróbuj zorganizować pomoc.

Weszli do środka, a drzwi natychmiast się za nimi zatrzasnęły. Schowałam kartkę do tylnej kieszeni spodni, po czym ruszyłam sprawdzić, czy uda mi się wejść do innych pokojów.

Niektóre drzwi udało mi się otworzyć, ale znajdujące się za nimi pomieszczenia były kompletnie puste. Zajrzałam do kilku, zostawiając odciski kaloszy w grubej warstwie kurzu. Nie było tam niczego, co mogłoby wydać się interesujące. Po otwarciu jednego z okien utwierdziłam się w przekonaniu, że solidnie zamontowane kraty uniemożliwiają nie tylko wejście do domu, ale także jego opuszczenie.

Kiedy wróciłam pod drzwi pokoju „z ograniczeniem wiekowym”, spojrzałam na telefon. Umówiony kwadrans za chwilę miał minąć. Z prawdziwą zgrozą zauważyłam, że zasięgu nie było tu wcale, a bateria rozładowała się niemal do zera. Jeśli więc miałam wezwać pomoc, musiałam to zrobić natych…

– Udało się!

Przez raptownie otwarte drzwi wypadł najpierw Olo, a zaraz za nim jego siostra. Oboje mieli zarumienione policzki i błyszczące od emocji oczy. Florka trzymała w ręku żółtą kartkę.

– Żyjecie! Wspaniale! – ucieszyłam się i poczułam wielką ulgę.

– Rozwiązaliśmy zagadkę i dostaliśmy kolejną wskazówkę! – Flo podskakiwała jak piłeczka, machając papierem.

– Trudna była? – zaciekawiłam się.

– Nie tak bardzo – odparł Olo.

– Zależy dla kogo – prychnęła dziewczyna. – Jak ktoś jest geniuszem matematycznym, to dla niego nic nie jest trudne.

– Ważne, że się udało. – Odrobinę zawstydzony chłopak zbył jej uwagę i wyjął kartkę z ręki siostry. – Teraz musimy rozwiązać kolejną. Czytaj, Pestka.

Chwyciłam papier dwoma palcami i odczytałam:

– „Gdzie prawda, tam plotka, gdzie fakty, tam mity. Znajdź prawdziwe zakończenie tej opowieści. Masz na to tylko pół godziny”.

– Eee – zająknęła się Florka. – A co to niby ma znaczyć?

– Pojęcia nie mam – mruknął Olo.

– Halo, domu, może jakaś podpowiedź? – zawołałam, rozglądając się dookoła.

Niestety nie przyniosło to rezultatu.

– Spróbujmy otworzyć któreś drzwi – zaproponował Olo.

– Już próbowałam. Niektóre się otwierają, ale niczego za nimi nie ma.

– Może musimy być wszyscy razem, skoro dom ma nas za jedną osobę? – podsunęła Flo.

– Warto spróbować – przyznałam. – Chodźcie, zaczniemy od tych.

Podeszliśmy do drzwi znajdujących się najbliżej pokoju, z którego wyszło rodzeństwo. Położyłam rękę na klamce, ale ta nawet nie drgnęła. Próbowaliśmy po kolei i wszyscy razem, ale rezultat za każdym razem był taki sam.

Powtórzyliśmy próby przy kolejnych ośmiorgu drzwi również bez sukcesu. Wyglądało na to, że czekająca na rozwiązanie zagadka nie znajduje się na parterze.

– Wchodzimy – szepnął Olo, wskazując głową rachityczne schody. – Tylko ostrożnie, żeby nikomu noga nie utknęła.

Ułożone w kształt ślimaka schody wcale nie zachęcały do wspinaczki. Wyglądały tak, jakby w każdej chwili mogły się zawalić.

Olo ruszył pierwszy, powoli i ostrożnie stawiając kroki. Za nim szła Florka, a ja na końcu. Przez całą drogę na górę wstrzymywałam oddech, jakby miało mi to w czymkolwiek pomóc.

Kiedy znaleźliśmy się na piętrze, równie ciemnym i ponurym jak parter, zapach landrynek stał się wyraźniejszy. Tu także otaczały nas zamknięte drzwi, było ich jednak mniej, bo zaledwie siedmioro. Troje po każdej stronie długiego korytarza i jedne na wprost klatki schodowej.

Z jakiegoś zupełnie niewytłumaczalnego powodu z miejsca nabrałam przekonania, że to właśnie te najdalsze, najbardziej schowane drzwi należy otworzyć, i ruszyłam pewnie przed siebie. Rodzeństwo bez słowa podążyło za mną.

Każdemu krokowi towarzyszyło skrzypienie drewnianej podłogi. Deski trzeszczały i jęczały, nienawykłe do ciężaru. Ze zdumieniem zarejestrowałam, że nie ma tu kurzu. Buty nie zostawiały żadnych śladów.

Zatrzymałam się przed drzwiami i zaczekałam, aż rodzeństwo do mnie dołączy. Dopiero wtedy wyciągnęłam rękę, położyłam ją na klamce i nacisnęłam.

– O łaaał! – wydusiłam z siebie, niemal nie mogąc oddychać z wrażenia. – Ja chyba jestem w niebie!

Wątpię, aby moi towarzysze rozumieli ten zachwyt, ale w tamtej chwili nic się dla mnie nie liczyło. Bez wahania przekroczyłam próg pokoju, który wydawał się odzwierciedleniem moich snów. Prawdziwy gabinet pisarza! Ogromne biurko, a na nim najprawdziwsza maszyna do pisania i jakaś tona pustych kartek, wytarty fotel, na ścianach fotografie największych mistrzów i mistrzyń pióra, a na podłodze wysokie sterty książek.

Dopadłam do biurka i z czułością pogłaskałam przepiękną maszynę. Marzyłam o takiej, odkąd zobaczyłam jedną w starym filmie.

– Chyba ktoś tu ma bzika. – Usłyszałam zza pleców.

Olo zachichotał złośliwie, prowokując mnie do spojrzenia na niego. Dopiero wtedy zauważyłam, że drzwi pokoju są zamknięte.

– Każdy ma jakiegoś bzika – odparowałam. – Niektórzy rozumieją matmę, a inni lubią literki.

– Co racja, to racja – zgodził się chłopak. – Lepiej poszukajmy tej zagadki.

– A w jaki sposób znaleźliście poprzednią?

– W tamtym pokoju był taki mały stolik, miał sekretną szufladkę i na dnie tej szufladki były wyryte działania. – Florka opowiadała o tym, jakby przez całe swoje dwunastoletnie życie nie zajmowała się niczym innym, niż tylko wyszukiwaniem ukrytych zagadek. – Była też klepsydra, taka malutka, i gdy ją przewróciliśmy, te wyryte znaki zaczęły migotać.

– Flo interesuje się historią sztuki – wyjaśnił z wyraźną dumą Olo. – Do tego pięknie maluje, a nawet rzeźbi w glinie. Od razu wiedziała, że w tym stoliku musi być sekretnik.

– Każdy głupi wie, że w meblach z przełomu XVIII i XIX wieku stosowano schowki i skrytki. – Florka wzruszyła ramionami.

„Jasne – pomyślałam z goryczą – tylko niektórzy nie mają pamięci do dat i ni w ząb nie kojarzą stylu w sztuce z okresem w historii”.

– A w tym biurku mogą być jakieś skrytki? – zapytałam z nadzieją.

– Wątpię, ono jest współczesne.

– Wydaje mi się, że tym razem podpowiedź ukryto gdzie indziej – stwierdził Olo, przyglądając się portretom na ścianach. – Ernest Hemingway, Karol Dickens, Honoriusz Balzak, Agata Christie… Czy coś łączy tych ludzi poza tym, że byli słynnymi pisarzami?

– Wszyscy nie żyją – wypaliła Florka.

– Są znani na całym świecie, a ich książki do dziś stanowią kanon literatury.

– To na nic – skwitował Olo. – Musimy szukać czegoś innego. Wskazówka na pewno tu jest.

Łatwo powiedzieć, ale szukanie wskazówek dotyczących jakiejś opowieści w pokoju pełnym książek było niczym szukanie igły w stogu siana. Chociaż to mogło być nawet łatwiejsze, bo wszyscy wiemy, jak wygląda igła…

Kiedy już zaczęłam godzić się z myślą, że będziemy musieli przejrzeć każdą z setek książek, Florka chrząknęła znacząco, przykuwając moją uwagę.

– Coś znalazłaś? – zapytałam, podchodząc do niej.

– Ta fotografia wygląda dość znajomo – powiedziała. W dłoni trzymała stary album ze zdjęciami, taki z czarnymi kartkami, do których przyklejało się odbitki.

Pochyliliśmy się we troje i wpatrzyliśmy w czarno-białe zdjęcie. Nie wyglądało, jakby pochodziło z zakładu fotograficznego, przypominało raczej reprint z gazety.

– Hej, Flo, masz rację! – wykrzyknął Olo i złapał się za głowę. – To zdjęcie znalazło się w artykule na temat fabryki Schindlera. Pokazywałem ci je w bibliotece, na takiej maszynie do oglądania starych czasopism.

– Rzeczywiście – potwierdziła dziewczynka. – Pamiętasz jakieś szczegóły z tego artykułu?

Chłopak zacisnął usta i pokręcił głową.

– Niestety nie. Wszystko mi się zlewa i równie dobrze mogła to być historia huty szkła, jak i informacja o nieszczęśliwym małżeństwie Piotra albo o zaginięciu dzieci.

Florka westchnęła i zamknęła album z wyrazem głębokiego zawodu na twarzy. Odłożyła go na biurko i ruszyła dalej. Tymczasem ja poczułam dziwną potrzebę. Była tak silna, że nie potrafiłam się jej oprzeć.

Odsunęłam sfatygowany fotel, usiadłam na nim, sięgnęłam po kartkę i włożyłam ją do maszyny. Nie wiem, jak udało mi się to zrobić bez żadnej praktyki, ale czułam się tak, jakby coś sterowało moimi rękami. Rozgrzałam palce i wcisnęłam pierwszy klawisz.

Ukryty za stertą książek zegar niespodziewanie wydał z siebie dźwięk. Słyszałam go, ale nie byłam w stanie oderwać wzroku od kartki. Za moimi plecami rozległy się kroki, po nich szuranie i zafascynowany Olo obwieścił:

– Pestka, o to chodziło! Zegar ruszył!

Radość w jego głosie dodała mi energii. Stukałam w klawisze jak natchniona, a słowa same układały się w zdania. Zupełnie zapomniałam o tym, gdzie jestem. Zatraciłam się w pisaniu tak bardzo, że nie docierały do mnie nawet słowa Florki i Ola, informujące o upływie czasu. Zanim się obejrzałam, zegar wybił koniec.

– Skończyłam!!! – wydarłam się jak oparzona, a moje ręce odskoczyły od maszyny. Wiecie, jak na sprawdzianie, kiedy nauczyciel mówi: „Odkładamy długopisy!”.

Wszyscy troje wstrzymaliśmy oddech, czekając na wyrok domu. Bo żadne z nas nie miało już wątpliwości, kto w tej grze rozdaje karty.

Mijały sekundy, przeradzając się w minuty, a mnie ogarniała coraz większa panika. Przez głowę przepływały miliony myśli. Co, jeśli nie spodoba mu się moja wersja tej historii? A może zrobiłam mnóstwo byków i to wpłynie na ocenę? Czy ja na pewno zamknęłam wszystkie wątki? A zakończenie? Rany Julek, chyba nie zapomniałam o zakończeniu?!

I gdy już byłam pewna, że po wsze czasy zostanę w Domu Zagadek i nigdy więcej nie zjem pierogów z truskawkami babci Heli, coś zgrzytnęło, a po chwili drzwi otworzyły się na oścież.

– Brawo, Pestka! – szepnął Olo. – Zmywajmy się stąd!

– A wskazówka? – zapytała przytomnie Florka.

– Racja, gdzieś musi być.

Niespodziewanie poczułam mrowienie w tylnej części mojego ciała, a konkretnie w tej, która siedziała na zaskakująco wygodnym fotelu. Sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam z niej wibrującą pożółkłą kartkę. Wydała mi się dziwnie ciężka, jakby…

– Hej, dostaliśmy klucz! – zawołałam, unosząc metalowy przedmiot. – Ale jakiś jest dziwny…

– Chodu, dziewczyny! – wrzasnął Olo.

Z przerażeniem zobaczyłam, że drzwi zaczynają się zamykać, i zerwałam się do biegu. Po drodze chwyciłam Florkę za rękę i w dwóch susach znalazłyśmy się przy drzwiach. W ostatniej chwili zdążyłam zauważyć, że przed nami, zamiast drewnianej podłogi, znajduje się wielka czarna dziura. Niestety było już za późno.

Krzycząc i piszcząc, spadaliśmy w otchłań, zupełnie jakby pod domem ulokowano tunel do podziemnego świata. Miałam wrażenie, że lecieliśmy tak kilka dni, ale to mógł być efekt paniki. Spadanie pionowo nie zostanie moją ulubioną rozrywką, wiem to na milion procent.

Z tego całego strachu nie miałam czasu, żeby się zastanowić, jak bardzo będzie bolało lądowanie. Może to i lepiej, bo pewnie wyobraziłabym sobie wielką krwawą plamę i wystraszyłabym się jeszcze bardziej. Na szczęście nic równie okropnego się nie wydarzyło i nawet nie wiem kiedy, pod nogami poczułam stabilne oparcie.

– Wow, to było coś! – krzyknął zachwycony Olo. – Czułyście to? Jakby powietrze nas wyhamowało tuż przed zderzeniem z podłogą!

– Całe szczęście, że wyhamowało – mruknęła Florka z dużo mniejszym entuzjazmem. – W przeciwnym wypadku zostałaby z nas miazga jak w tych okropnych filmach, które ogląda Jonatan. Brrr.

Tymczasem ja nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa. Rozglądałam się z coraz większym oszołomieniem, z trudem wierząc własnym oczom. Ściskany w ręku klucz delikatnie drgał, jakby był żywym owadem, pragnącym uwolnić się z mojej dłoni.

– Gdzie my jesteśmy? – zapytała Flo. Ona także otwierała szeroko oczy, rejestrując szczegóły pomieszczenia.

– Wygląda jak jakieś podziemia…

– Raczej grota, ale to chyba niemożliwe – stwierdziłam, odzyskawszy głos. – W tym miasteczku nie ma żadnych jaskiń ani podziemnych tuneli.

– W miasteczku może nie, ale dom Schindlerów wybudowano na wzgórzu – odparł poważnie Olo i dodał z naciskiem: – Na jedynym wzgórzu w promieniu kilku kilometrów.

– Jeśli znajdujemy się wewnątrz tego wzniesienia, to musimy być bardzo głęboko pod ziemią – zauważyłam, zadzierając głowę. Od „sufitu” wraz z zamkniętą już klapą, przez którą tu wpadliśmy, dzieliło nas kilka metrów.

Olo nagle roześmiał się tak histerycznie, że serce podskoczyło mi do gardła. Pomyślałam, że oszalał i pewnie zaraz to samo dopadnie także mnie.

– A tobie co? – Florka nie wydawała się przerażona, co znów mnie wydało się dziwne.

– Dziewczyny… Ha, ha, ha… O ja nie mogę… Ha, ha, ha… – Chłopak płakał ze śmiechu i trzymał się za brzuch. –Martwiliśmy się, że z tego domu nie ma wyjścia! Ha, ha, ha! A teraz mamy ich aż nadto!

Kiedy dotarł do mnie sens jego wypowiedzi, ja także poczułam nagłe rozbawienie. Czasem mówi się o śmiechu przez łzy, i właśnie zaczynałam rozumieć, co to wyrażenie oznacza.

Dookoła nas, wszędzie, od podłogi aż po sufit, znajdowały się dziesiątki drzwi. Wielkich i malutkich, we wszystkich kolorach tęczy, z przeróżnymi ornamentami. Było ich tak wiele, że mieniły się w oczach. I żadne z nich nie miały klamki.

– O rety, chyba wiem, na czym polega to zadanie – odezwała się głucho Florka.

– Co ty powiesz, siostro? Czyżbyśmy mieli otworzyć drzwi? Może kluczem?! – Olo znów się roześmiał i od tego śmiechu położył się na posadzce.

Kiedy uświadomiłam sobie, że drzwiom brakuje nie tylko klamek, ale również dziurek, wściekłam się jak jeszcze nigdy w życiu. Nawet wtedy, gdy rodzice powiedzieli mi, że się rozstają, nie byłam tak rozgniewana. Tego było już za wiele!

– Hej, domu! – krzyknęłam. – To trochę nie fair, że nie ma ani jednej dziurki od klucza! Zagadki powinny dać się rozwiązać!

Nie dam głowy, czy sobie tego nie wyobraziłam, ale usłyszałam mruczenie niezadowolenia. Tak jakby dom miał mi za złe, że przyłapałam go na próbie oszustwa.

Niestety poza tą – być może jedynie wyobrażoną – reakcją nie wydarzyło się nic, co mogłoby nam pomóc w znalezieniu jakiegokolwiek rozwiązania. Otaczały nas dziesiątki, jeśli nie setki, drzwi, a my nie byliśmy w stanie ich otworzyć.

Olo leżał na plecach i wpatrywał się w przestrzeń nad sobą. Florka po chwili zrobiła to samo, a ja poszłam w ich ślady niedługo potem. Co innego mieliśmy do roboty? Wyglądało na to, że utknęliśmy na dobre w jakiejś grocie, o istnieniu której nie mieliśmy pojęcia.

– Pestka? – zagadnął Olo.

– Hm?

– Tak z czystej ciekawości: skąd wiedziałaś, co powinnaś napisać na tej maszynie?

– Nie mam pojęcia. Po prostu w mojej głowie nagle pojawiły się właściwe słowa, no i je napisałam.

– Ale jakie dokładnie? – dopytywała Flo. – Co to było za zakończenie?

– Napisałam, że te dzieci, które najpewniej utknęły tu przed nami, rozwiązały zagadki domu i udało im się z niego wydostać.

– Fajnie – pochwalił mnie chłopak. – Szkoda, że nas to szczęśliwe zakończenie nie dotyczy.

– Mama i tata umrą z rozpaczy – skwitowała Florka.

– Ej, na pewno nie będzie tak źle! – powiedziałam z przekonaniem. – Zaczną nas szukać i prędzej czy później znajdą, zobaczycie.

– Tamtych jakoś nie znaleźli…

– Ale to były inne czasy, Olo. Moja babcia na pewno nie spocznie, dopóki mnie nie znajdzie.

– Ten dom nigdy nas nie wypuści – wyszeptała Florka i znów się rozpłakała.

– Ale klucz nam dał – upierałam się. – Nie wierzę, że zrobiłby to, gdyby nie chciał nas wypuścić. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie dostaliśmy żadnego zadania, tak jak poprzednio.

– To chyba oczywiste. Klucz jest zadaniem. Flo, przestań płakać, bo ja zaraz też się rozbeczę.

– Ładne mi zadanie: dopasować klucz do nieistniejącej dziurki… – Wyciągnęłam przed siebie dłoń i przyjrzałam się żelaznemu przedmiotowi. Dziwny był ten klucz. Miał całe mnóstwo ząbków i żłobień, a zamek, do którego by pasował, musiał być bardzo skomplikowany.

– Mogę zobaczyć? – Florka otarła nos rękawem i wyciągnęła do mnie rękę.

Podałam jej klucz i znów zapatrzyłam się na sklepienie. Klapy prawie nie było w nim widać, a wszechobecne drzwi wyglądały jak namalowane.

– Ładny jest – oceniła Flo, mając na myśli klucz, nie sufit. – I ten napis tak pięknie się mieni.

– Jaki napis?! – Zerwaliśmy się z Olem jak oparzeni i spojrzeliśmy na mokrą od łez twarz Florki.

– No ten, tutaj. – Dziewczynka wyciągnęła ku nam klucz, a ja dopiero wtedy zauważyłam maleńkie literki odbijające światło.

– Pokaż! – Olo wyrwał przedmiot z dłoni siostry i podstawił sobie pod oczy. – Faktycznie, coś tu jest napisane. Spójrz, Pestka!

Przyjrzałam się grawerunkowi, z trudem odczytując mikroskopijne literki.

– Coś jakby: „Macie ich sześcioro, ale potrzebujecie tylko trzech”. Ma to dla was jakiś sens?

– Najmniejszego – mruknął Olo.

– Czego mamy sześcioro? Bo na pewno nie drzwi!

Po tym wybuchu Florki znów odniosłam wrażenie, że dom zadrżał, tym razem raczej ze śmiechu.

– Jest nas troje – kombinował jej brat – i mamy po dwoje oczu.

– I co, po jednym mamy sobie wydłubać? – prychnęła Flo.

– Może przymknąć, siostro. Spróbujmy.

Przymknęliśmy najpierw lewe oczy, następnie prawe, ale nic się nie wydarzyło.

– No dobra, czyli to nie oczy – stwierdził Olo z wyraźnym zawodem. – Co jeszcze mamy podwójne?

– Uszy, ręce, nogi… – wyliczyłam beznamiętnie.

– Uszy, ręce, nogi… Nogi, ręce, uszy… Ręce… – Olo zawiesił głos i zastygł na ułamek sekundy, po czym zerwał się na równe nogi. – Wstawajcie, dziewczyny, mam pomysł!

Posłusznie podniosłyśmy się z ziemi i stanęłyśmy obok chłopaka. Jego oczy błyszczały, jakby toczyła go gorączka.

– Wyciągnijcie ręce i złapcie klucz – polecił podekscytowanym głosem.

Zrobiłyśmy, jak powiedział.

Zamknęłam oczy, a w myślach powtarzałam: „Proszę, proszę, niech to się uda”.

Nagle klucz zawibrował tak mocno, że odruchowo na niego spojrzałam. Spomiędzy naszych palców rozchodziły się promienie światła. A drzwi zawieszone dookoła nas wirowały jak szalone. Znów zamknęłam oczy, bo zrobiło mi się niedobrze od tych kolorowych, rozmytych smug i gwizdu powietrza.

Trwało to może tyle, ile zajmują dwa uderzenia serca, a kiedy wszystko znów zastygło, pot płynął po moich plecach. Bałam się otworzyć oczy. Czułam, że Florka trzęsie się jak osika, a Olo tak mocno ściskał klucz, a wraz z nim moje palce, że prawie mi je połamał.

– Coś się wydarzyło? – wyszeptała dziewczynka.

– Nie wiem, boję się sprawdzić – odpowiedział jej brat.

Znów ja musiałam być pierwsza. Czasem wcale nie opłaca się bycie najstarszą.