Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść gwinejskiej pisarki i prawniczki Aissatou Fôret Diallo, wieloletniej aktywistki zajmującej się obroną praw kobiet. Akcja książki rozgrywa się pod koniec XX wieku w stolicy Gwinei, Konakry, i utrzymana jest w konwencji klasycznego romansu. Historię miłości dwojga młodych ludzi z różnych grup etnicznych autorka ukazuje na szeroko zakreślonym społeczno-politycznym tle Gwinei, rodzącej się w tamtym czasie demokracji oraz społeczeństwa żyjącego w skomplikowanym rozdwojeniu między tradycyjnymi zwyczajami i nowymi przepisami liberalizującego się prawa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 124
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Muszle wróżbiarki
Kilka słów o Gwinei. Nota od tłumaczki
Przypisy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
W przybrzeżnych regionach południowej Gwinei natura przyodziewa się w sierpniowy smutek. Ulewne deszcze niesione przez ciężkie chmury padają nieprzerwanie, tak że słońce nie może zagościć na niebie ani na sekundę. Patrząc w niebo, można by pomyśleć, że europejska jesień wyemigrowała do Afryki. Wszystko wydaje się ponure. Jednak ten mrok to złudzenie. Tradycyjnie to właśnie na sierpień przypada w naszej społeczności najwięcej świąt. W tym miesiącu muzułmanie najczęściej zawierają małżeństwa, a towarzyszące temu wesela stają się okazją do hucznego świętowania dla licznych, wielopokoleniowych rodzin nowożeńców.
W niedzielę 2 sierpnia 1992 roku w Konakry, stolicy Gwinei, tę podniosłą i świąteczną atmosferę wzmacniało dodatkowo oczekiwanie na ważne wydarzenie. Po raz pierwszy w historii niepodległego kraju obywatele mieli wybrać burmistrzów swoich gmin w wolnych, wielopartyjnych wyborach.
Kiedy władze postanowiły nagle zliberalizować przepisy dotyczące tworzenia partii politycznych, ludność zareagowała z radością, ale i zdziwieniem. Była to euforia zrozumiała w kraju doświadczonym ponadtrzydziestoletnimi rządami jednej partii, do której każdy obywatel należał obowiązkowo już od chwili narodzin. W całym kraju czuć było podniecenie kampanią wyborczą, podsycane jeszcze gorącymi dyskusjami politycznymi, które toczyły się w każdym zakątku.
Miałam osiemnaście lat i jako uczennica ostatniej klasy liceum o profilu społecznym w Konakry z ciekawością śledziłam ten nowy rodzaj debaty politycznej.
Od niedzieli 2 sierpnia obsesyjnie zajmowała mnie jednak zupełnie inna sprawa: moje spotkanie z Salifem.
Nawet dziś, mimo późnej pory, przesuwa mi się przed oczyma, niczym film, tamta scena z nadbrzeżnej promenady w malowniczej dzielnicy Kaloum1, nazywanej też Dzielnicą Narodów.
Około szóstej wieczorem wybrałam się na krótki spacer, by podobnie jak paru innych amatorów tego urokliwego miejsca cieszyć się świeżą bryzą znad oceanu. Pospacerowałam trochę w cieniu namorzyn ciągnących się wzdłuż ulicy, a potem przysiadłam na murku przy nabrzeżu. Byłam zauroczona panoramą: Grand Hotel, eleganckie wille dekorowane arabeską i otoczone zielenią – wszystko to harmonizowało z błękitem oceanu i malowniczymi wyspami archipelagu Loos2. Opanowało mnie rozkoszne poczucie, że oto patrzę na jeden z najwspanialszych pejzaży stworzonych przez Boga. Byłam tak zachwycona widokiem tego miejsca, że bezwiednie zanuciłam Conakry dogho khî fan, piosenkę gwinejskiej śpiewaczki Jeanne Macollet3. Tak mnie to pochłonęło, że straciłam poczucie czasu. Miałam wrażenie, że istnieje już tylko przyroda, a w niej ja sama, kołysało nas echo mojego głosu. Nagle w to upojenie wdarł się inny, bardzo poważny głos i szybko przywrócił mnie do rzeczywistości.
– Pani głos jest równie czarujący jak natura, która nas otacza, a słowa piosenki mają tyle głębi, że chciałbym się ich nauczyć. Może zostanie pani moją nauczycielką?
Zaskoczona szybko podniosłam głowę, żeby sprawdzić, kto tak bezczelnie ośmielił się wyrwać mnie z głębokiego zamyślenia. W pierwszej chwili miałam ochotę zignorować go i po prostu odejść, tak jak zwykłam robić z różnymi natrętami, których tu czasem spotykałam. Ruszyłam się nieznacznie, żeby wstać, a wtedy nasze spojrzenia się spotkały, on zaś szybko dodał:
– Proszę wybaczyć natarczywość. Chyba panią uraziłem?
Bez słowa siadłam ponownie na murku. Stał naprzeciwko, górując nade mną swoją sylwetką i obserwując każdy mój gest. Nie odpowiedziałam. Byłam zbyt pochłonięta opanowywaniem zaskoczenia wywołanego tym, że pojawił się tak nagle obok mnie. Dopiero po dłuższej chwili zdołałam coś z siebie wydusić. Znów podniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą młodego mężczyznę, nawet dość przystojnego. Wyglądał ładnie w niebieskich dżinsach i białej koszuli z krótkim rękawem. Wydawał się bardzo wysoki. Przyglądałam się uważnie jego twarzy z dużymi błyszczącymi oczyma. Nie przypominam sobie, żebym go już kiedyś spotkała. Pomyślałam, że pewnie jest obcokrajowcem i zatrzymał się w pobliskim Grand Hotelu. Odpowiedziałam więc:
– Proszę pana, nie rozmawiam z obcokrajowcami.
– Zapewniam, że nie jestem turystą czy imigrantem, jestem obywatelem Gwinei, tak jak pani. Mam nadzieję, że pani nie uraziłem.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usiadł obok mnie, jakby to było zupełnie naturalne, i pociągnął rozmowę:
– Nazywam się Salif Camara.
– Skoro nazywa się pan Camara4, to z pewnością nie potrzebuje pan nauczycielki muzyki – odpowiedziałam. – Musi pan znać tę piosenkę lepiej niż ja.
– Niestety nie. Mogę spytać, skąd u pani ten lęk przed cudzoziemcami?
– Nie przypominam sobie, żebym mówiła, że się ich boję.
– Ma pani całkowitą rację, źle się wyraziłem, przepraszam. Często tu pani przychodzi? Za granicą często wspominałem ten rajski krajobraz. To najładniejszy zakątek naszej stolicy.
– A więc słusznie wzięłam pana za obcokrajowca…
– Nie odpowiedziała pani jeszcze na moje pytanie.
– Które? Sporo ich już pan zadał.
– Chciałbym tylko wiedzieć, czy często tu pani przychodzi.
– Ja?
– Owszem, nikogo innego tu nie widzę.
– Jestem tu prawie co niedzielę, jeśli pogoda dopisuje, tak jak dzisiaj.
– W takim razie na pewno jeszcze panią spotkam. Ostatnie pytanie: nie powiedziała mi pani, jak ma na imię.
– Zapomina pan, że jest sierpień i niedługo zaczną się ulewy. Nie będzie tu można przychodzić.
– Proszę mi tylko powiedzieć, jak pani na imię, i proszę obiecać, że przyjdzie pani w niedzielę. Zobaczy pani, że wszystko się poskłada.
– Niech się pan nie łudzi, o tej porze roku tak dobra pogoda jak dziś to rzadkość.
– Poproszę o pomoc wszystkich świętych, żeby tak zostało, tylko proszę się zgodzić przyjść.
– W porządku. Nazywam się Barry.
– Wie pani, że rodziny Camara i Barry były spokrewnione?
– Nie, nie wiedziałam.
– Dobijmy targu: pani nauczy mnie słów tej ślicznej piosenki, a ja w zamian opowiem wszystko, co wiem o rodzinach Camara i Barry.
– Proszę mi raczej powiedzieć wszystko, co pan wie o imieniu „Fatoumata”5.
– Podoba mi się sposób, w jaki się pani przedstawia, Fatoumato. Niebawem zaspokoję pani ciekawość.
– A wie pan, co oznacza moje imię „Fatoumata” i zdrobnienie od niego: „Fatim”?
– To śliczne imię młodej dziewczyny i jakimś cudem właśnie zdrobnienie „Fatim” lubię najbardziej.
– Pewnie za granicą nauczył się pan tak czarować dziewczęta? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
– Wreszcie udało mi się wywołać twój uśmiech, Fatim – odezwał się do mnie na „ty”. – Zostaniesz moją Fatim, a ja będę twoim Salifem.
– Okej, Salif!
Wymienialiśmy te banalne zdania, a czas jakby się zatrzymał. Zorientowałam się nagle, że już dziewiętnasta i spacerowicze rozeszli się do swoich domów. Przyszła pora, żebym zrobiła to samo. W chwili gdy miałam się pożegnać z Salifem, do głowy wpadła mi myśl, że może to jest mężczyzna mojego życia! Na razie nie umiałam sobie odpowiedzieć na to fundamentalne pytanie, instynktownie czułam jednak, że ten poznany przed chwilą chłopak odmieni w jakiś sposób mój los.
Bez wahania zgodziłam się na spotkanie w kolejną niedzielę.
Następnego dnia obudziłam się z jednym słowem na ustach: „Salif”. Dzięki sierpniowej ulewie za oknem mogłam poleżeć w łóżku nieco dłużej, nie narażając się na protesty mojej mamy. Kiedy intensywnie padało, gospodynie rezygnowały z porannych zakupów na targu, co w czasie letnich wakacji należało do moich obowiązków. Inaczej było w pogodne dni – codziennie rano około ósmej, podobnie jak inne dziewczęta, wyruszałam na polecenie mamy na targ po warzywa, zioła i inne niezbędne rzeczy.
To drobne zajęcie miało mnie przygotować do przyszłej roli żony. W naszym społeczeństwie wszystkie obowiązki domowe są zarezerwowane dla kobiety. Mężczyzna, ze względu na swój status głowy rodziny, został zwolniony z jakiejkolwiek aktywności w domu, zachowując przy tym cały szereg rozmaitych przywilejów.
Dlatego też to kobiety skazane są na wykonywanie całej pracy. Co więcej, zgodnie z regułami naszej religii kobieta nie wejdzie do raju, jeśli nie uzyska błogosławieństwa swojego męża. Ta niepisana zasada teologiczna, której śladu próżno – niestety – szukać na kartach świętej księgi, sprawia, że kobieta znosi najróżniejsze cierpienia bez słowa skargi.
Na szczęście dzisiaj mocno pada i trzeba było zawiesić moje szkolenie na gospodynię domową; mogłam dłużej poleżeć w łóżku i porozmyślać. Bezwiednie powróciłam myślami do wczorajszego spotkania z Salifem i planowanej randki w następną niedzielę.
Choć do spotkania było jeszcze daleko, zaczęłam się już zastanawiać, w co się ubiorę. Rozmyślania nad wyborem najbardziej odpowiedniej sukienki skłoniły mnie do krytycznego przyjrzenia się własnemu ciału. Z miejsca zapomniałam o leniuchowaniu, wyskoczyłam z łóżka i podbiegłam do dużego lustra na komodzie. Okręciłam się przed nim kilka razy i z zadowoleniem stwierdziłam, że mam pewne zalety: Bóg obdarzył mnie okrągłą, uroczą twarzą. Przypomniałam sobie, że na ulicy ludzie często odwracali się za mną, mówiąc, że przypominam modelkę. Niemal bezwiednie sięgałam po kolejne słoiczki z kosmetykami, uśmiechając się przy tym do własnego odbicia.
I znów naszły mnie wątpliwości, które odczuwałam już na plaży. Czy to możliwe, że zakochałam się w nieznajomym, o którym absolutnie nic nie wiedziałam i którego na mojej drodze postawił czysty przypadek? A może gdzieś tam, daleko w nieznanym mi świecie, on ma z kimś romans? Mimowolnie pomyślałam o tych wszystkich niemożliwych miłościach, o których czytałam w książkach, zwłaszcza w arcydziele Przeminęło z wiatrem. Nie umiejąc znaleźć odpowiedzi na te pytania, podjęłam jedyną rozsądną decyzję: odłożyłam rozważania na przyszłość. Dokładnie starłam z twarzy ślady makijażu i poszłam do salonu, gdzie siedzieli mama i mój starszy brat Abdoulay, którego nazywamy zdrobniale „Ablo”.
1 Kaloum jest jedną z pięciu dzielnic gwinejskiej stolicy. Znajdują się tam: Pałac Prezydencki (Sékoutoureya), wiele ministerstw i ambasad, siedziby banków, agencji turystycznych i licznych firm międzynarodowych. Mieszkańcy dzielnicy utrzymują się przede wszystkim z handlu i rybołówstwa (kaloum.gov.gn). – Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki.
2 Archipelag znajduje się około 4,5 kilometra od wybrzeża Konakry. Składa się z siedmiu wysp (z czego cztery mniejsze pozostają niezamieszkałe) i zajmuje około 60 kilometrów kwadratowych. Jego nazwa pochodzi od portugalskiego określenia „Ilhas dos Idolos”, czyli „wyspy idoli” (tourisme.gov.gn).
3 Właściwie: Jeanne Macauley (1945–2020), artystka słynnego Ballets Africains de Guinée. Conakry Dôkhôkii faan to gwinejski przebój końcówki lat osiemdziesiątych XX wieku (zob. https://conakryinfos.com/lartiste-jeanne-macauley-est-decedee-a-lage-de-75-ans; dostęp: 10 kwietnia 2025). Tytuł utworu w języku susu znaczy „Konakry jest dobrze położone”. W piosence mowa o dostatku i bogactwie, jakie przyroda gwarantuje stolicy Gwinei. Podziękowania za przekład z susu kieruję do Hawy Binttina Soumah.
4 Prawdopodobnie aluzja do Aboubacara Demby Camary (1944–1973), piosenkarza i tancerza jazzowego, jednego z najwybitniejszych muzyków Afryki Zachodniej.
5 Gwinejska wersja imienia „Fatima”, pochodzącego z języka arabskiego i nadawanego muzułmankom.
Cet ouvrage a bénéficié du soutien des Programmes d’aide à la publication de l’Institut français.
Książkę wydano dzięki dofinansowaniu Instytutu Francuskiego w ramach programów wsparcia wydawniczego.
Partner wydania:
Stowarzyszenie Ptaki Jednego Nieba
www.ptakijednegonieba.org
Originally published in France under the title
Les Cauris de Grand-mère
© L’Harmattan, 2004
5-7 Rue de l’Ecole Polytechnique
www.editions-harmattan.fr
© for the Polish translation by Marta Widy-Behiesse
© for this edition by Wydawnictwo w Podwórku
Wydanie pierwsze, Gdańsk 2025
ISBN 978-83-64134-61-6 (e-book)
Opracowanie książki i przygotowanie do druku:
zespół Wydawnictwa w Podwórku w składzie Dorota Szmit,
Stanisław Danecki
Wydawnictwo w Podwórku sp.j.
ul. Waryńskiego 44a/16, 80-242 Gdańsk
internet: wpodworku.pl
