Muszkieterki - Anna M. Rędzio - ebook

Muszkieterki ebook

Anna M. Rędzio

3,0

Opis

Ola szukała faceta, a Rita była na rozdrożu i wszystkie zakładałyśmy, że to tylko przystanek. Teraz wygląda na to, że chcemy zostać na tym przystanku dłużej. Przynajmniej w tym momencie żadna z nas nie szuka faceta i raczej nam z tym dobrze. (...)

- Z nikim mi się tak świetnie nie mieszkało, jak z wami.

- Przyjemnie wracać do domu, w którym nikt nigdy nie ma do nikogo o nic pretensji.

- I nikt od nikogo niczego się nie domaga.  (...)

- Tak czy siak, warto zainwestować w mieszkanie. (...)

- Abyśmy zawsze mogły do siebie wrócić.

- I abyśmy zawsze tak sobie pomagały, jak przez ostatni rok.

- I innym.

- Jak Muszkieterki: jedna za wszystkie, wszystkie za jedną!

Muszkieterki Anny M. Rędzio to bardzo optymistyczna powieść o samorealizacji, budowaniu tożsamości, realizowaniu marzeń, przede wszystkim zaś o wspaniałej kobiecej przyjaźni. Obserwujemy, jak doskonała przyjaźń trzech kobiet po trzydziestce, dziwne lub zbyt typowe związki z mężczyznami, rozmaite przypadkowe wydarzenia, wreszcie rozgrywający się w sąsiedztwie dramat, zmieniają je stopniowo w świadome siebie, niezależne, silne kobiety, które odkrywają swoje talenty i nie boją się robić tego, czego pragną. "Może nie przeżyję szalonej miłości, ale na pewno przeżywam wspaniałą przyjaźń. Love lives, love dies , jak mówi, a raczej podśpiewuje Rita, ale friends will be friends ".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 520

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (45 ocen)
8
7
16
6
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Anna M.Rędzio

MUSZKIETERKI

Fragment

Zysk i S-ka Wydawnictwo
Kasi, Weronice i Marcie

1.

Pierwszego stycznia 2009 roku Ola Kamińska, z domu Nycz, brnęła mozolnie śliskim chodnikiem, którego z powodu święta i stosunkowo wczesnej pory nikt nie pokwapił się odśnieżyć. Pod pachą trzymała torbę z oderwanym uchem, drugą ręką ściskała dłoń swojej pięcioletniej córeczki, bacząc, aby nie upaść i aby ochronić od takiej przygody dziecko. Gęsty śnieg padał jej na twarz, wciskał się pod kurtkę, powodując uczucie przenikliwego zimna i uniemożliwiając normalne patrzenie na drogę. Mimo że niedawno wyszła z domu, stopy jej zdążyły już skostnieć. Buty miały wprawdzie futerko, jednak były stare i nieszczelne w kilku miejscach. Ola przysięgała sobie, że nazajutrz pójdzie do sklepu i kupi sobie nowe. I torebkę, koniecznie. Tylko co wtedy zrobić z córką… Chodzenie z nią na zakupy było udręką, a z Patrykiem nie chciała jej samej zostawiać.

Mała, jak zwykle, zadawała jej dużo kłopotliwych pytań, na które Ola odpowiadała machinalnie, zupełnie się nad nimi nie zastanawiając. Twarz miała postarzałą, ściągniętą i co chwila zaciskała z całej siły wargi, wiedząc, że jeśli tamy raz jej puszczą, zacznie płakać na środku ulicy, przy dziecku i nielicznych przechodniach, będzie płakała, nie mogąc się powstrzymać, dopóki łzy nie zamarzną jej na policzkach.

Autobusy kursowały rzadko i zupełnie niezgodnie z rozkładem jazdy, toteż gdy Ola i jej córka były jeszcze dobre pięćdziesiąt metrów od przystanku, minął je z hałasem silnika i odgłosem błota pośniegowego rozgniatanego pod kołami ten, którym miały pojechać. Ola jęknęła przekleństwo pod nosem. Nie było najmniejszego sensu próbować dobiec na przystanek. Nawet sama pewnie by nie zdążyła, co dopiero z małym dzieckiem. Łzy znowu zakręciły się jej w oczach. Wydawało się, że w tym dniu wszystko jest przeciwko niej. Przystanęła na moment i przyłożyła z całej siły obie dłonie do oczu, wpychając do nich na powrót nieznośne, słone kropelki.

— To jeden jeden cztery, mamo — zauważyła Ania. — Chyba nasz autobus.

Ola nie odpowiedziała. Po chwili odjęła ręce od twarzy, odetchnęła kilka razy głęboko, wzięła znów za rękę córeczkę i ruszyła energicznym krokiem naprzód.

— Autobus nam uciekł — powiedziała do Ani, gdy opanowała się na tyle, że była w stanie powstrzymać szloch. — Podejdziemy do następnego przystanku, żeby nie marznąć.

— Ale, mamo, nóżki mnie bolą i zimno mi jest…

— Mi też jest zimno. Musimy być dzielne.

Ania nic nie odpowiedziała, Ola szła więc teraz szybciej, trochę wyprzedzając swoje dziecko, tak by nie widziało jej twarzy. Nieczęsto wychodziła z domu bez Patryka, nie licząc oczywiście wyjść do pracy, sklepu i przedszkola, do którego co rano prowadziła małą. Patrykowi by się to nie podobało, poza tym nie miała za bardzo dokąd. Jej kontakty towarzyskie były od urodzenia córki mocno ograniczone. Gdyby chciała iść gdzieś z koleżankami, musiałaby zostawić Anię z Patrykiem. A ona starała się raczej usuwać mu ją z drogi. I tak była wdzięczna losowi, że facet z mieszkaniem i samochodem, nieźle zarabiający, zainteresował się rozwódką samotnie wychowującą dwuletnie dziecko. Zaopiekował się nią, gdy była w trudnym momencie, gdy miała do wyboru powrót do matki i siedzenie u niej na garnuszku, wysłuchiwanie co dzień, jaką jest nieudacznicą, lub mieszkanie z córką w jakiejś wynajętej za ogromne pieniądze norze w Warszawie i liczenie każdego grosza, biedowanie od pierwszego do pierwszego, obawę o to, czy nie zdarzy się jakiś nieprzewidziany wydatek albo czy nie straci pracy, bo nie jest dyspozycyjna. To prawda, że Patrykowi daleko było do ideału. Grymasił często i robił awantury bez powodu. Podejrzewała, że ją zdradza. Niekiedy wieczorami wychodził odpicowany, a gdy pytała, dokąd idzie, mruczał coś wymijająco. Ale przynajmniej nie musiała martwić się o pieniądze. I czasami, kiedy miała naprawdę nóż na gardle w pracy, odbierał Anię z przedszkola. I był dobry dla Ani. To było najważniejsze. Odkąd Ola została porzucona przez męża, całe swoje życie podporządkowała dziecku. Własne potrzeby odsunęła na bardzo daleki plan. Mniej więc dbała o to, jak Patryk ją traktował, bo kupował dziecku prezenty i gdy miał ochotę, potrafi ł fajnie się z nim bawić.

Dziś jednak nie mogła wytrzymać, musiała natychmiast spotkać się z Julią, swoją przyjaciółką, opowiedzieć jej o tym, co zdarzyło się minionej nocy, wypłakać się i usłyszeć kilka słów otuchy. Julia zawsze potrafi ła je znaleźć. Nawet w dramatycznych sytuacjach, w których nikt nie wie, co powiedzieć, ona umiała dobrać takie słowa, dzięki którym człowiek mógł jakoś otrząsnąć się i żyć dalej.

Dawno nie widziała Julii. Od kilku miesięcy utrzymywały właściwie tylko kontakt mailowy i telefoniczny. Nie była nawet w jej nowym mieszkaniu. A porozmawiać we dwie, na spokojnie, nie miały okazji od paru lat. Bywała u niej, oczywiście, zawsze jednak towarzyszyli im ich partnerzy lub przynajmniej jeden z nich. Raz tylko w ciągu kilku lat poszła do niej sama z dzieckiem i akurat faceta Julii nie było w domu, mała jednak nie pozwoliła im spokojnie zamienić bodaj kilku zdań.

Dziś Ola wiedziała, że będzie inaczej. Przede wszystkim czuła tak gwałtowną potrzebę pogadania z przyjaciółką, że nic nie było w stanie jej w tym przeszkodzić. Poza tym była pewna, że faceta Julii nie będzie, ponieważ rozstali się przed czterema miesiącami. Patryk spał, kiedy wychodziła z domu, wyglądało na to, że po tej nocy pośpi jeszcze bardzo długo. Ją córka obudziła jak zwykle o ósmej. Nie zważając na to, że Julia też może mieć za sobą zarwaną noc, Ola wybrała się do niej jak najszybciej. Wiedziała, że może do niej przyjść zawsze, o każdej porze dnia i nocy. Zresztą pisały do siebie jeszcze dwa dni wcześniej i Julia przewidywała, że sylwestra spędzi w domu, bo nie miała ochoty nigdzie iść. Oli nie dręczyły więc wyrzuty sumienia, gdy wyciągała Julię z łóżka telefonem o dziewiątej rano.

Do następnego przystanku było dość daleko, a drobinki śniegu coraz bardziej bezlitośnie szczypały ją w twarz, Ola czuła jednak, że nie zniesie bezczynnego siedzenia i czekania przez co najmniej kwadrans. Bezwiednie zaczęła iść szybciej i jeszcze szybciej, aż w końcu jej córka zaprotestowała, bo musiała za nią biec. Ola zwolniła, spojrzała na swoje dziecko i zmusiła się do uśmiechu.

— Przynajmniej będzie ci cieplej — powiedziała.

— Już mi gorąco. Tylko w buzię zimno — odparła Ania. — A może porzucamy się śnieżkami? — zaproponowała.

— Jak dojdziemy do przystanku — obiecała Ola.

Poszły dalej, teraz już trochę wolniej. Ania przez chwilę milczała, nie zadając żadnych pytań, w końcu zaczęła sobie podśpiewywać. Ola, na moment odsunąwszy od siebie ponure rozmyślania, wsłuchiwała się w jej głosik z przyjemnością. Jej córka zdecydowanie była uzdolniona muzycznie. Bez problemów i najmniejszego fałszu śpiewała nieraz bardzo trudne fragmenty utworów, nawet te, których większość dorosłych nie jest w stanie wyciągnąć. Teraz wzięła na tapetę kawałki z bajek z kanału MiniMini. Ola wysłuchała tytułowych piosenek z „Pszczółki Mai” oraz „Cliff orda”, a potem Ania zaśpiewała utwór, którego Ola nie kojarzyła.

Malowany świat, wycinany świat,

Kolorowy, że aż miło.

Może śmieszny jest i ma trochę wad,

Ale sam go wymyśliłem.

— Co to za piosenka? Skąd ją znasz? — zainteresowała się.

— Z MiniMini.

— A z jakiej bajki?

— Ona się nazywa „Kolorowy świat Pacyka”.

— Kurczę — Ola pokręciła głową z niedowierzaniem — powinnam ją znać. Przecież to bajka z mojego dzieciństwa. Ale jakoś nigdy jej nie oglądałam. Kiedy ona leci?

— Zawsze jak jest, to robisz śniadanie.

Ola pokiwała głową. Dochodziły już do przystanku. Spojrzała na zegarek i westchnęła. Co najmniej siedem minut czekania. Uśmiechnęła się jednak dzielnie do córki, podeszła do trawnika, gdzie śnieg był bielutki, niezmieszany z piaskiem, brudem i solą i zaczęła lepić śnieżkę.

2.

Julia czekała na nie z psem na przystanku, nieco rozziewana i niezbyt ogarnięta. Widocznie wyszła była prosto z łóżka, bez makijażu, nawet nie przypudrowała twarzy i nos się jej świecił. Włosy, wystające trochę spod czapki i kaptura, miała też nieco przetłuszczone — należała do osób, które myją głowę codziennie przed wyjściem z domu, a tym razem nie zrobiła tego. Mimo kilku warstw grubych ubrań lekko drżała z zimna.

— Cześć, kochanie — powiedziała i objęła Olę, szeroko ziewając, następnie przywitała się z jej córką, która już zdążyła zaznajomić się z psiakiem. — Jest u mnie Rita, pamiętasz Ritę?

Ola poczuła się rozczarowana. Czyli i dziś nie porozmawia z Julią na spokojnie, bez świadków, nie wypłacze się jej na ramieniu. Nie chciała dzielić się swoim upokorzeniem z osobą, której prawie nie zna. Ritę owszem widziała raz i nawet ją polubiła. Była u Julii na urodzinach, w sierpniu, wtedy się spotkały. Julia często wspominała o Ricie w mailach. Pracowały razem i ostatnimi czasy mocno się zaprzyjaźniły. Na Oli Rita robiła wrażenie szalonej osoby, zupełnie innej niż jej przyjaciółka.

— Spędziła u mnie sylwestra — wyjaśniała Julia, prowadząc je do swojego mieszkania. — Siedziałyśmy sobie razem, piłyśmy wino, oglądałyśmy filmy. Tak na luzie. A tobie co się stało?

Ola wymownie spojrzała na córkę. Julia pokiwała głową.

— No nic, opowiesz później.

Oli coś się przypomniało.

— A ta Rita to ma męża? On też u ciebie był?

Mąż Rity przy pierwszym, i jak na razie jedynym, spotkaniu wydał się Oli interesującym i nadzwyczaj inteligentnym, lecz bardzo nieśmiałym facetem, który zdawał się pozostawać całkowicie w cieniu swojej barwnej żony. Przypuszczalnie Ola nie poznałaby go na ulicy.

— Nie. Rozstają się — wyjaśniła zwięźle Julia. — Planujemy zamieszkać z Ritą razem.

Ola pokiwała głową. Poczuła nagle sympatię do tego nierzucającego się w oczy mężczyzny, opuszczonego właśnie przez interesującą żonę. „Zupełnie jak ja” — pomyślała. Choć przecież nie padły żadne słowa o rozstaniu z Patrykiem.

— Dlaczego? — zapytała, żeby nie zapadła cisza.

— Odbiło jej. Zakochała się w facecie z pracy. Chce ze mną zamieszkać jak najszybciej. Musi tylko dokończyć jakiś projekt, który zajmuje jej prawie cały czas. Nie ma teraz siły na rozmowę z Łukaszem ani na wyprowadzkę. Ale już to postanowiła.

— E, pewnie się rozmyśli, jak przyjdzie co do czego — bąknęła Ola. Nie wyobrażała sobie, jak można odejść od dobrego mężczyzny.

— Nie znasz Rity. Jak coś postanowi, nic jej od tego nie odwiedzie. I wierzę, że zdobędzie tego Rafała, choć on jest żonaty — przerwała na chwilę, po czym kontynuowała, jakby czytając Oli w myślach: — Wiesz, strasznie mi żal jej męża. Ale z drugiej strony cieszę się, że jakiś czas będę mieszkać z Ritą. Jest tak silna, że przy niej mam poczucie bezpieczeństwa. To testosteron w szpilkach. A sama czuję się nieco zagubiona. Rita się mną trochę zaopiekuje. Potrzebuję tego… dopóki kogoś nie znajdę.

Ola nic nie odpowiedziała, sama nagle poczuła się zagubiona, potrzebowała, żeby ktoś się nią zaopiekował, powiedział jej, co ma robić. Patryk taki był… kiedyś. Ale od jakiegoś czasu nie interesował się tym, co ona robi. Nie mówił jej, jak ma sobie poradzić na przykład z problemami w pracy. A dziś…. dziś… Dziś Ola na pewno nie chce, żeby to on mówił jej, co ma robić. Nie wie właściwie, czego chce, błądzi po omacku. Ale wie, że tego nie chce.

— Rita pewnie jeszcze śpi — powiedziała znowu Julia, wyczuwając nastrój przyjaciółki. — Kiedy tylko może, śpi do południa. Jeśli nie chcesz przy niej gadać, to usiądziemy w kuchni. Zrobię grzane wino, zostało trochę z wczoraj.

Nadzieja na swobodną rozmowę z Julią znowu ożyła w Oli. Poza tym Julia robiła najlepsze grzane wino na świecie. Ola nie planowała się upijać, była przecież z dzieckiem, poza tym nie uznawała zalewania robaka. Ale grzane wino Julii to było co innego. Kiedyś powiedziała swojej przyjaciółce po kilku kubkach takowego:

— Gdybym kiedyś stwierdziła, że nie mam po co żyć, i chciała się zabić, przypomnij mi o swoim grzanym winie. To jest coś, dla czego zawsze będzie warto żyć — i czknęła głośno, czym wywołała salwę śmiechu u kilku przysłuchujących im się osób.

Doszły do mieszkania Julii, rozebrały się, po czym Julia posadziła małą Anię przed komputerem i uruchomiła jedną z jej ulubionych gier. Można było liczyć na chwilę spokoju, choć z któregoś mieszkania w sąsiedztwie dochodził głośny, zawodzący płacz dziecka.

— Strasznie tu wszystko słychać — zauważyła Ola, ten dźwięk potęgował jej przygnębienie. Julia pokiwała głową.

— Prawda, a tam dzieci często płaczą. Prawie co dzień je słyszę. No to gadaj — zachęciła przyjaciółkę, stawiając na ogniu rondelek z winem i przyprawami. — Co się stało?

Ola, siedząca przy stole z łokciami opartymi o blat, nie wytrzymała dłużej. Rozpłakała się, tłumiąc tylko głośniejsze chlipnięcia, żeby nie usłyszała ich córka. Julia z wyczuciem podeszła do drzwi pokoju, w którym siedziała Ania, i przymknęła je.

— Na moich oczach… pieprzył się z tą rudą suką, Edytą — wyrzuciła z siebie Ola.

— O Boże… Jak to?

Przez chwilę Ola tylko szlochała, potem zaczęła mówić bez ładu i składu:

— Była u nas na sylwestrze, i jeszcze jedni tacy, nie znasz ich, i Grzesiek z Dorotą. Ona była sama, bo zawsze się z nimi kolegowała. No i zajęli się wszyscy sobą, a ja poszłam do dzieci, bo Ewa i Tomek byli z synem. Kiedy wróciłam, to Grzesiek był kompletnie pijany, Tomek też, zaraz poszli spać, a Ewa, Dorota i Edyta, no i Patryk tańczyli razem. I ja siedziałam i patrzyłam, a on wszystkie próbował obmacywać. Dorota i Ewa się śmiały, ale nie pozwalały mu, a ta dziwka… owszem…

Wyjęła paczkę papierosów, spojrzała pytająco na Julię, ta skinęła głową i przysunęła koleżance popielniczkę.

— A potem wszyscy poszli. Dorota i Ewa wezwały taksówkę i pojechali razem, bo niedaleko mieszkają, mówiły, żeby Edyta też już poszła, ale ona zaczęła udawać, że jest za bardzo pijana, powiedziała, że prześpi się u nas, a Patryk — że czemu nie i niby ich zatrzymywał, ale tak, żeby nie wzięli tego na serio. Potem ona wyszła na chwilę na balkon, a jak wróciła, to Patryk zaczął obejmować nas obie. Śmiałam się, bo co miałam zrobić, w końcu poprosiłam go, żeby przestał. Przestał na chwilę, ale potem znów zaczął. Wtedy wyszłam. Miałam nadzieję, że to ich opamięta, że przestaną, jak nie on, to może ona. Ale nie…

Zaciągnęła się papierosem tak mocno, że aż zakaszlała. Z oczu ciekły jej łzy. Ale za moment przestała płakać.

— Siedziałam w pokoju Ani i przez ścianę słuchałam, jak się pieprzą — powiedziała dobitnie, sucho, już bez ani jednej łzy. — A potem, po wszystkim, ona szybko wyszła, a on zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. A jak zapytałam, czy nie ma mi nic do powiedzenia, stwierdził, że zachowywałam się, jakbym chciała to robić razem z nimi, we trójkę, i że myślał, że zaraz przyjdę…

— O Boże — wymamrotała Julia. Za to zza pleców Ola usłyszała:

— Pieprzony skurwysyn.

Drgnęła nerwowo i obejrzała się. W progu kuchni stała Rita w bardzo seksownej koszuli nocnej, niby białej i niewinnej, ale ślicznie podkreślającej figurę.

— Przepraszam. Nie spałam, słyszałam to i owo. Może nie powinnam była ujawniać swojej obecności, ale flaki się we mnie przewracają, jak coś takiego słyszę.

Rita minęła Olę, usiadła przy stole, bez pytania sięgnęła po paczkę jej papierosów i wyjęła jednego. Zapaliła. W Oli upokorzenie mieszało się z konsternacją. W dodatku Julia odeszła na moment, by wyłączyć wino, które prawie zaczynało już wrzeć, i zostawiła ją samą przy stole z Ritą.

— Ten sukinsyn bawi się tobą, sprawdza, ile wytrzymasz, za to, że łaskawie pozwala ci u siebie mieszkać — mówiła Rita, patrząc na Olę, która unikała jej wzroku. — Julia pisała mi, że od dawna podejrzewałaś, że cię zdradza.

Ola w pierwszej chwili spojrzała z wyrzutem na przyjaciółkę, ale bez efektu, gdyż Julia była zajęta rozlewaniem wina do kubków i stała tyłem do niej. Poczuła nagle zmęczenie i chęć poddania się silniejszej osobowości.

— Tak — powiedziała bezbarwnie — podejrzewałam to. Ale czym innym było podejrzewanie, a czym innym zobaczenie tego…

Julia, nie odwracając się, pokiwała głową. Rita w zamyśleniu paliła papierosa.

— Co teraz chcesz zrobić? — zapytała nagle Olę. Ta wzruszyła ramionami.

— A co niby mam zrobić?

— No nie wiem… Chyba nie zamierzasz tego tolerować.

— Muszę — powiedziała bezbarwnym głosem Ola.

— Dlaczego? Przecież nic cię z nim nie trzyma. Chyba — zadumała się na moment, spoglądając w górę — chyba że go kochasz.

— Nie wiem. Może trochę. Ale nie o to chodzi.

— To o co?

Ola popatrzyła smętnie na Julię, która już stawiała na stole kubki z parującym aromatycznym czerwonym winem. Pociągnęła spiesznie łyk, by uniknąć dalszej indagacji ze strony Rity. Na jej zmęczonej, zapłakanej twarzy przez moment pojawił się jasny promyk rozkoszy. Pociągnęła drugi łyk, choć wino parzyło jej wargi.

— Smakuje ci — zauważyła Julia.

— Jak zawsze. Julia, jesteś po prostu mistrzynią świata.

— Może. Ale najważniejsze, że nie masz anhedonii. To dobry znak.

Mimo woli Ola uśmiechnęła się lekko.

— A więc o co chodzi? — ciągnęła nieubłaganie Rita. Widać, nie dawała się łatwo zniechęcić, gdy do czegoś się zabrała. Ola po raz pierwszy zaczęła marzyć, by jej córka weszła i zmusiła je do zakończenia tej rozmowy. Albo żeby ją zawołała. Ale Ania, zajęta swoimi ulubionymi grami, ani nie przychodziła, ani jej nie wołała. Ola więc żachnęła się.

— A niby co mam, kurde, robić? Być samotną matką?

— Mogłabyś przeprowadzić się do mnie… do nas — zaproponowała cicho Julia. — Poradzimy sobie.

— Nie poradzę sobie. Wy sobie poradzicie, ja nie.

— Bez pierdół, Ola. Co ten twój… jak mu tam… Patryk robi dla ciebie? Do czego on ci jest potrzebny? Masz pracę, dziecko chodzi do przedszkola, a my ci pomożemy.

— Nie mogę.

— A wytrzymać coś takiego możesz? Jesteś w stanie to znosić, cierpiąc w milczeniu?

— Muszę. On jest dobry dla Ani. Dziecko nie powinno się chować bez ojca.

— Ola, nie powinnaś być z nim tylko ze względu na Anię — głos Julii był teraz bardziej stanowczy i przekonujący. — Prędzej czy później zaczniesz ją obwiniać o to, że przez nią nie ułożyłaś sobie życia, że jesteś nieszczęśliwa. Bo nie licz na to, że on się zmieni. Jak raz to zrobił, następny przyjdzie mu łatwiej. Chyba że potrafisz stanowczo mu zagrozić, że odejdziesz. Inaczej będzie widział, że ma cię w garści, i będzie sobie pozwalał na coraz więcej. Zresztą… nawet nie o to chodzi. Gdybyś go kochała, wiedziałabyś, że cierpisz tylko przez swoje serce. A tak… Powiedz szczerze: byłabyś z nim, gdyby nie było Ani?

Ola wzdrygnęła się.

— Właściwie nie potrafi ę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby nie było Ani. Ale tak… oczywiście, nie byłabym z nim. A na pewno nie po czymś takim.

— Sama widzisz. Poświęcasz się dla dziecka, a potem, uwierz mi, to ono za to zapłaci. Chciałam ci to powiedzieć już wiele razy, ale… nie było okazji, no i dawniej byłyby to puste słowa, bo co innego mogłabym ci zaproponować? Ale teraz to inna sprawa. Możesz u nas zamieszkać, jeśli tylko zechcesz. Już nie musisz się z nim męczyć.

— Nie wiem, czy dałabym radę finansowo — bąknęła Ola.

— Bez przesady. Zarabiasz tyle, że dasz sobie radę.

— Poza tym, będąc u nas, mogłabyś szukać kogoś innego — włączyła się znowu Rita. — Kogoś, kto byłby nie tylko ojczymem dla Ani, lecz także partnerem dla ciebie.

Julia wzruszyła ramionami.

— No i nie przesadzaj z tym, że on jest taki dla niej dobry. Co on dla niej robi? Ile czasu z nią spędza? Zawsze gonisz z językiem na brodzie z pracy, żeby odebrać ją z przedszkola.

— Czasami ją odbiera. Jak muszę zostać w pracy.

— Jak często to się zdarza? Bo jakoś nie kojarzę takich sytuacji.

— Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Raz, może dwa razy na miesiąc.

— A poza tym sama mi pisałaś, że starasz się usuwać mu ją z drogi.

— Bo to moje dziecko, nie jego.

— No więc nie przesadzaj z tym, że jest taki dla niej troskliwy. Raz na miesiąc to każdy może się zająć dzieckiem przez kilka godzin — wtrąciła Rita.

— A ja nawet chciałabym czasem to robić — powiedziała zachęcająco Julia. — Tak, żebyś mogła sobie po prostu wyjść wieczorem. Do kina, na randkę…

Ola parsknęła śmiechem.

— Nie wiesz, co mówisz… Nie wiesz, czym jest opieka nad dzieckiem.

— E tam. Ania to słodkie i mądre dziecko, naprawdę chciałabym się z nią od czasu do czasu pobawić. Zresztą nie mów, że nie wiem, co to znaczy. Może nie wiem, co to znaczy na co dzień siedzieć z dzieciakiem, ale przecież bardzo często zajmowałam się Kamilkiem.

Ola zamilkła, rzeczywiście, Julia miała rację. Często opiekowała się synkiem swojego eksa z jego pierwszego małżeństwa. Nawet ona, Ola, uważała, że zbyt często, bo w końcu to był jego syn, nie Julii. A ileż razy zapraszała do siebie Julię i ta nie mogła przyjść, bo jej facet gdzieś wychodził i musiała zostać z Kamilkiem. Według Oli było to trochę niesprawiedliwe.

Mimo wszystko ciągle nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby zamieszkać z przyjaciółką i jej przyjaciółką. Machnęła ręką.

— Dziewczyny, same nie macie dzieci, nie wiecie, co znaczy je wychowywać. Dziecko powinno mieć ojca.

— Ech, Ola, nie poznaję cię — westchnęła Julia. — Kiedyś miałaś zupełnie inne poglądy. Byłaś na przykład za tym, żeby pozwolić parom homoseksualnym na adopcję. Czyli także lesbijkom.

Ola uśmiechnęła się lekko.

— Nadal jestem za tym.

— No to jesteś niekonsekwentna. Dlaczego uważasz, że twoje dziecko musi mieć wzorzec mężczyzny, bodaj taki, a tamte adoptowane — nie?

— Bo to dla nich i tak lepsze niż dom dziecka.

— Dla nich, dla nich… A co dla ciebie byłoby lepsze? To już nieważne? — warknęła Rita.

— Mówię ci, że w przyszłości Ania zapłaci za to, że tak wiele dla niej poświęcasz — dodała Julia.

— Nie zapłaci. Ja wytrzymam. Wiem, jakie zagrożenia to niesie, i myślę, że ta świadomość uchroni mnie od obwiniania jej. Ania jest teraz w moim życiu najważniejsza.

— OK, nic na siłę — skapitulowała niespodziewanie Julia. — W każdym razie pomyśl o tym. Może wystarczy, że wiesz, że masz alternatywę. Może to przynajmniej wzmocni twoją pozycję w rozmowie z nim. Może jak do niego dotrze, że nie jesteś na niego skazana, zacznie cię traktować bardziej po ludzku.

Ola dokończyła pić swoje wino i gestem pełnym żartobliwego roszczenia wyciągnęła kubek w stronę Julii.

— Właściwie czemu miałby traktować mnie po ludzku — rozważała na głos, gdy przyjaciółka ponownie napełniała jej kubek. — Ja go tak nie traktuję. Traktuję go jako właściciela mieszkania i opokę zapewniającą mi poczucie bezpieczeństwa. Jak słusznie zauważyłaś, nie byłabym z nim, gdyby nie Ania.

— Ola, nie usprawiedliwiaj go! — podniosła głos Rita. Zadrżała, trochę z zimna, trochę z emocji.

— Nie usprawiedliwiam. Po prostu… może rzeczywiście nie powinnam z nim być. On wyczuwa, że go wcale nie kocham i dlatego taki jest.

Julia skinęła głową.

— To całkiem możliwe.

— Gdyby nawet, to co? — warknęła znowu Rita. — Nikt przecież nie każe mu być z tobą. Mógłby zwyczajnie powiedzieć ci: „Słuchaj, to nie ma sensu, rozstańmy się”. A nie wykorzystywać twoją słabość i sytuację życiową, by pozwalać sobie na wszystko.

— Też prawda — przytaknęła Julia. — Tak by było uczciwie.

Ola i Rita zapaliły jeszcze po papierosie. Kiedy się zaciągały, w przedpokoju zabrzmiał dzwonek telefonu.

— To mój — powiedziała niechętnie Ola. — Cholera, pewnie Patryk albo rodzice. Nie mam siły teraz z nimi rozmawiać.

— Poczekaj, to może być coś ważnego, przyniosę ci telefon — odezwała się z nieoczekiwaną troskliwością Rita i błyskawicznie podniosła się z krzesła.

— Dzięki. Jest w kieszeni kurtki.

Rita szybko odnalazła telefon, rzuciła okiem na wyświetlacz i zanim Ola zdążyła cokolwiek zrobić czy zaprotestować, odebrała.

— Halo! — rzuciła. W słuchawce rozległ się niespokojny głos Patryka.

— Ola, to ty?

— Patryku, chciałam ci tylko powiedzieć, że jesteś chujem — wycedziła słodziutkim głosem Rita, po czym rozłączyła się i skuliła ze śmiechu na kafelkowej podłodze przedpokoju.

Ola z przerażeniem podniosła dłoń do ust, spojrzała na Julię, jakby szukając u niej wsparcia, ale na próżno. Jej przyjaciółka też zanosiła się od śmiechu.

„Boże, ona jest zupełnie inna, niż kiedy była z Adamem” — pomyślała Ola, nie wiedząc, czy się z tego cieszyć czy martwić. Potem jednak mimowolnie też parsknęła śmiechem. Niespodziewany postępek Rity i uderzająca prostota jej słów do spółki z winem, które już szumiało Oli w głowie, sprawiły, że puściły jej resztki hamulców. Śmiała się coraz głośniej, potem zaczęła płakać, ale nawet przez łzy ciągle chichotała.

— No dzięki — wykrztusiła po kilku minutach. — Teraz to już nie mam po co wracać do domu.

— I o to chodziło! — śmiała się dalej Rita. — Wybacz, ale po prostu musiałam to zrobić — dodała rozbrajająco.

— Nic ci nie będzie — uspokoiła Olę Julia. — Zobaczysz, po czymś takim Patrynio spokornieje. Dziś wieczór cię przeprosi. Będzie wiedział, że masz oparcie i to go złamie.

— Może… Oby — jęknęła Ola i znowu zalała się łzami.

3.

Ola wracała do domu długo po zapadnięciu zmroku. Już nie marzła tak bardzo jak rankiem — śnieg wprawdzie cały czas sypał, buty błyskawicznie znów jej przemokły, a Ania marudziła, że nie ma siły brnąć w takich zaspach. Olę rozgrzewało jednak wino zalegające przyjemnym ciężarem w żyłach i dające lekkość myśli w głowie — a poza tym bardzo krzepiła ją świadomość, że ma takie wsparcie w dziewczynach.

Oczywiście, nie myślała o przeprowadzeniu się do nich, w ogóle nie brała pod uwagę takiej możliwości. Ich propozycja wydawała się jej nieco szalona i nieodpowiedzialna. Sądziła, że mimo wszystko porozmawia poważnie z Patrykiem i jakoś się między nimi ułoży. Wystarczała jej świadomość, że ma przyjaciółki — bo i o Ricie zaczęła myśleć w taki sposób, choć niekoniecznie akceptowała jej postępowanie — na które może liczyć. Przyrzekała sobie też, że niezależnie od tego, jak wszystko się ułoży, nigdy już nie zaniedba Julii, jak to się działo w ostatnich latach. Musi znaleźć dla niej czas, odwiedzać ją popołudniami i w weekendy. Skoro Patryk na tyle sobie pozwala, ona nie zamierza się przejmować brakiem wyrozumiałości dla jej samotnych wyjść. Zwłaszcza że przecież będzie zabierała ze sobą Anię.

Długo jeszcze z nimi rozmawiała po tamtym incydencie z telefonem. Rozmowa przestała być jednostronna, skoncentrowana jedynie na jej przeżyciach i cierpieniu. Ola dowiedziała się sporo o Julii i o Ricie. Dlaczego Julia odeszła od Adama — do tej pory nie mogła zrozumieć.

Pomyślała z niechęcią, że chyba w ogóle nie rozumie kobiet, które odchodzą od mężczyzn. Rozumie oczywiście, gdy robią to jakieś obce kobiety. Ale nie jej koleżanki, które zna i które wydają się zadowolone ze swojego życia. Aż kiedyś następuje krach.

I pomyślała też, że pewnie rzeczywiście coś z nią nie tak. Że pojawienie się dziecka w jej życiu spowodowało, iż zaczęła myśleć zupełnie inaczej niż wcześniej, jako młoda dziewczyna.

„Chyba zatraciłam poczucie jakiejś elementarnej godności kobiecej. Po tym, jak Filip mnie opuścił, zaczęłam, zdaje się, uważać facetów za największe szczęście, jakie może spotkać kobietę. Poza dziećmi oczywiście. Jacy są, nieważne, ważne, że w ogóle są. I kobiety nie powinny grymasić, tylko cieszyć się, że nie są same. Boże, przecież to jakiś absurd”.

— Czy teraz zamieszkamy u cioci Julii, mamo? — znienacka wyrwał ją z zamyślenia głosik Ani.

„Mój Boże! Powinnam jednak bardziej uważać. Ile słyszała?” — zastanawiała się w panice Ola. Na głos zaś powiedziała:

— Nie, kochanie.

— To dlaczego rozmawiałaś o tym z ciocią Julią i tą panią?

— One mnie namawiały, żebyśmy z nimi zamieszkały, ja nic nie mówiłam — nachyliła się w stronę dziecka i spojrzała jej w oczy. — Poza tym dorośli czasem mówią rzeczy, których nie myślą na serio.

— Szkoda — stwierdziła niespodziewanie Ania.

— Dlaczego szkoda? — zdumiała się Ola.

— Bardzo lubię ciocię Julię. Chciałabym, żebyśmy u niej zamieszkały. I ona ma fajne gry. I ma psa.

Ola zaśmiała się.

— Kochanie, a wiesz, że tam nie miałabyś własnego pokoju?

— To nic. Spałabym z tobą, a bardzo lubię spać z tobą. A jak jest wujek Patryk, to nigdy ze mną nie śpisz.

— No — Ola nie wiedziała przez moment, jak zareagować — ale wtedy wujek Patryk nie mieszkałby z nami. Nie tęskniłabyś za nim? Nie lubisz go?

— Nie lubię. Bo jest zły dla ciebie. Dzisiaj od rana byłaś smutna.

— Posłuchaj — westchnęła Ola — dorośli czasem się kłócą, czasem się krzywdzą. Ale to jeszcze nie znaczy, że ktoś jest dla kogoś niedobry. Tak to już jest w życiu. Ty nigdy nie kłócisz się z koleżankami z przedszkola?

— Kłócę się.

— No widzisz. A potem się z nimi godzisz i znowu bawicie się razem i jest fajnie, prawda?

— Tak. Ale z ciocią Julią byś się nie kłóciła.

— Nie wiadomo, jak by było, gdybyśmy razem mieszkały. Pewnie też byśmy się sprzeczały — w głosie Oli jednak zabrakło przekonania. Mieszkała kiedyś z Julią na studiach, wynajmowały razem kawalerkę. Przez cały rok nie doszło między nimi do żadnego, najmniejszego nawet spięcia. Prawdę mówiąc, Oli z nikim nie mieszkało się tak dobrze, jak właśnie z nią. Mimo to kontynuowała: — Dorośli, jak razem mieszkają, to często się kłócą. O różne głupie sprawy.

— A o co się pokłóciłaś z wujkiem Patrykiem?

— Autobus jedzie — powiedziała Ola, zadowolona, że ma pretekst do przerwania tej dyskusji.

Kiedy wsiadły, Ania uśmiechnęła się do niej i mocno się w nią wtuliła. Pod wpływem niespodziewanej czułości Ola objęła córkę tak mocno, jak tylko pozwalały jej na to krępujące ruchy futerko oraz kurteczka dziecka. Pocałowała je w kaptur. „Nie dopuszczę, żeby stało ci się coś złego — myślała, wdychając zapach ortalionu. — Nie dopuszczę do tego, żebyś się tak bujała z życiem jak ja”.

Na kolację jedli z Patrykiem resztki z sylwestra. Nie rozmawiali o tym, co się wydarzyło — zasada, że nie kłócą się przy dziecku, pozostała święta. Ola unikała wzroku Patryka, zauważyła jednak, że on cały czas się w nią wpatruje. W jego oczach malował się smutek i coś w rodzaju prośby o wybaczenie. Nie było niczego, co wskazywałoby na to, że jest wściekły za ten telefon ani za jej niezapowiedziane wyjście na cały dzień.

Odezwali się do siebie tylko raz przez cały wieczór, dopóki Ania nie poszła spać.

— Gdzie byłaś? — zapytał na powitanie, kiedy weszły i zdejmowały buty w przedpokoju.

— U Julii.

— Jak się czujesz?

— Dobrze. A ty?

— Też już dobrze. Głowa mnie trochę bolała, ale przeszło.

Więcej nie rozmawiali. Ola zrobiła sobie herbatę, potem zjedli kolację, a potem udała się z Anią do jej pokoju, by trochę się z nią pobawić i położyć ją spać. Zdarzyła się jednak rzecz, która później nie dawała Oli spokoju.

Ania zawsze oglądała na MiniMini moment, kiedy rybka idzie spać. Domagała się też, żeby wszyscy obecni w domu robili to razem z nią. Od tej reguły nie było wyjątku. To był jeden z rytuałów, który musiał zostać odprawiony przed położeniem jej do łóżka. Niecierpliwiła się zawsze, gdy ktoś ociągał się z przyjściem. Wołała spanikowanym głosem, gotowym do natychmiastowego przejścia w płacz, gdyby Patryk nie zareagował odpowiednio: „Wujku, szybko, już kołysanka się kończy, nie zdążysz!”. Tak samo do Oli, jeśli ta wyszła na moment do kuchni czy łazienki. Nikt nie chciał nawet wyobrażać sobie, co by było, gdyby przegapiono ten moment albo gdyby ktoś będący w domu nie przyszedł popatrzeć z Anią, jak rybka idzie spać.

Tym razem jednak Ania nie zawołała Patryka. Przyszedł sam, w ostatniej chwili.

— Mogę popatrzeć, jak rybka się kładzie? — zapytał nieśmiało, stając w drzwiach pokoju Ani.

— Tak — powiedziało dziecko chłodno i natychmiast przytuliło się mocniej do mamy.

Ola zauważyła to i znów poczuła niepokój. „Czyżby jednak wyczuła, że nadal nie jest w porządku?” — martwiła się. Chciała ją ustrzec przed wszelkimi stresami. Dlatego nigdy nie kłóciła się z Patrykiem w jej obecności. Nie mogła sobie wybaczyć, że dziś rozmawiała o wszystkim z dziewczynami. Mała musiała jednak dużo słyszeć, a pozorny spokój przy kolacji i zdawkowa wymiana zdań w przedpokoju wcale jej nie oszukały.

Kiedy dziewczynka wreszcie położyła się spać, Ola przyszła do sypialni. Patryk tam był, półleżał na łóżku, oglądając telewizję, na widok Oli jednak sięgnął po pilota i natychmiast wyłączył telewizor.

— Nie przeszkadzaj sobie — bąknęła, nie patrząc na niego.

— Proszę, przestań. Musimy pogadać.

— Słucham więc.

— Jak to?

— Skoro chcesz pogadać, to znaczy chyba, że masz mi coś do powiedzenia? — zapytała lodowato, wciąż nie patrząc na niego.

— Chciałem cię przeprosić… za wczoraj — powiedział powoli. — Zachowałem się naprawdę jak chuj.

Stała nieruchomo, wpatrzona w lampę, która poruszała się miarowo pod wpływem ciepłego powietrza z grzejników, i zastanawiała się, co niby ma teraz zrobić. Czy on oczekuje, że rzuci się mu na szyję i wszystko wybaczy? Za jedno „przepraszam”? Przez cały dzień marzyła o tym, chciała zgody, potwierdzenia, że jemu na niej zależy, że jest nawet zdolny ją poprosić o wybaczenie. A teraz, nie wiedzieć czemu, nagle stało się jej to obojętne.

— Powiesz coś? — zapytał po kilku minutach obopólnego milczenia. Nadal wpatrywała się bez ruchu w lampę. — Nie wiem… przyjmujesz przeprosiny czy nie? Nadal będziesz uważać mnie za chuja?

— To nie ja powiedziałam — odezwała się wreszcie.

— Wiem, poznałbym cię po głosie. Ale gdybyś tego sama nie powiedziała, twoja koleżanka też by tak nie zrobiła.

— Nic takiego nie mówiłam. Opowiedziałam tylko, co zrobiłeś.

— Aha — posmutniał jeszcze bardziej. — Ale wracając do tematu: czy jest między nami w porządku? Czy przyjmujesz moje przeprosiny?

Pomyślała o Ani śpiącej w pokoju obok, przypomniała sobie, jak pokornie prosił o pozwolenie obejrzenia rybki, i z wysiłkiem odparła:

— Tak… przyjmuję je.

— Dziękuję. To co, położysz się ze mną?

— Idę się wykąpać — obróciła się na pięcie i pospiesznie wyszła z pokoju.

— Poczekaj — powiedział z rezygnacją i podniósł się z łóżka. — Jak idziesz na długo, to się wysikam, zanim wejdziesz.

Kiedy Ola weszła do łazienki i usiadła w wannie, czekając, aż ta napełni się aromatyczną pianą, znowu opadły ją dziwne myśli. Rano, wychodząc od Patryka, pragnęła słów pociechy od przyjaciółki, potem wyobrażała sobie, że on ją przeprosi, co nie zdarzało mu się często, zwłaszcza gdy miał coś na sumieniu. To dziwne, ale kiedy niczego nie przeskrobał, a ona miała nieuzasadnione pretensje, zachowywał się dojrzale, wysłuchiwał jej zarzutów i spokojnie wszystko tłumaczył. Natomiast gdy rzeczywiście zachował się nie w porządku, przypominał dzieciaka przyłapanego na paleniu papierosów. Atakował ją idiotycznymi kontrargumentami w stylu: „A ty to zawsze byłaś święta, a córkę przed ślubem pewnie niepokalanie poczęłaś” albo twierdził, że to nie jego wina, że został zmylony czy też sprowokowany. Jak chociażby zeszłej nocy, kiedy przekonywał absurdalnie, że to ona, Ola, zachowywała się, jak gdyby pragnęła tego trójkąta. Prawdę mówiąc, Ola spodziewała się dalszego ciągu tych kretyńskich wymówek, a nie przeprosin. I choć jeszcze kilka godzin temu bardzo ich pragnęła, teraz, gdy je otrzymała, czuła jakieś niejasne rozczarowanie.

Była kompletnie zdezorientowana, zagubiona jak turysta debiutant w wielkim obcym mieście. Co powinna teraz zrobić? Wybaczyć mu coś takiego, tylko dlatego, że przeprosił? Jedno słowo ma wynagrodzić jej cały ból i upokorzenie? Buntowała się przeciwko temu. Z drugiej strony — co mógłby jeszcze zrobić? Tego, co się stało, już nie cofnie. A milczenie czy dalsze kłótnie — jakiż miałyby sens w tej sytuacji?

I jeszcze jedno czuła, bardziej był to niewyraźny cierń na umyśle i w sercu niż sprecyzowana, ubrana w słowa myśl. Czuła żal do niego, że ją przeprosił, bo w ten sposób wyrwał jej broń z ręki. Gdyby tego nie zrobił, co więcej, gdyby miał pretensje o te słowa Rity, gdyby obrzucił ją wyzwiskami, najlepiej w obecności dziecka, wiedziałaby, że ma tylko jedno wyjście, że powinna się natychmiast wyprowadzić i zamieszkać u dziewczyn. A teraz nie była w stanie podjąć takiej decyzji.

Mimo woli zastanawiała się, nurzając się w pachnącej miodem i wanilią pianie, oblepiając nią piersi i wystające nad wodę kolana, jak by to było, gdyby się do nich przeprowadziła. Wbrew temu, co u nich twierdziła, dałaby sobie radę finansowo. Czynsz nie był wysoki, a tu praktycznie tylko ona kupowała jedzenie, również dla Patryka, bo on nigdy nie pamiętał o takich sprawach. Nie śmiała prosić go o zwrot połowy pieniędzy, bojąc się, że usłyszy, iż przecież mieszka u niego za darmo z dzieckiem, a w ogóle to jest drobiazgowa, bo ile tam w końcu wydaje na jedzenie. Czuła też, że Julia byłaby dobrą ciocią dla Ani, że rzeczywiście miałaby więcej czasu na znalezienie bardziej odpowiedniego mężczyzny.

„Mogłoby być ciekawie i wesoło. Wreszcie mogłabym rozmawiać z Julią do woli. A Rita jest tak silną osobowością, że przy niej nie bałabym się niczego. Wieczorami piłybyśmy wino, gadały, szukałabym faceta, a raz na tydzień robiłabym dobrą kolację z przepisów z Kulinarnego świata Gazety Wyborczej”.

Westchnęła. Myślała dawniej, że chociaż w tej dziedzinie będzie mogła się wyżyć przy Patryku. Uwielbiała gotować i eksperymentować w kuchni. Jednak Patryk nie doceniał tego. Nie odróżniał omletu od jajecznicy, rukoli od szpinaku, ricotty od mozzarelli, a poza tym nie lubił ani jednej z tych rzeczy. Najbardziej cieszył się z pomidorówki, zrazów zawijanych i ze schabowych z kapustą. Przy czym nie doceniał nawet tego, że pomidorówka była zrobiona ze świeżych pomidorów, nie z przecieru. On takich rzeczy po prostu nie dostrzegał. I tak ważniejsze było dla niego posprzątane mieszkanie.

„Tam bym mogła być szczęśliwa” — pomyślała niespodziewanie dla siebie. Zaraz jednak przyszła jej refleksja: „Ale Ania… Ani potrzebny jest ojciec, mężczyzna w domu. No i pieniądze… I opieka… No i to znowu byłoby rozstanie, kolejny cios dla dziecka. Mówi, że chciałaby zamieszkać u cioci Julii, ale nie zdaje sobie sprawy, że potrzebny jest jej Patryk… mężczyzna…”.

Gdyby Patryk zrobił jej awanturę przy Ani, wiedziałaby, że ma prawo szukać dla niej lepszego ojczyma. A tak, czuła się rozdarta i nieszczęśliwa.

4.

Nowy Rok wypadał w czwartek, w piątek Rita poczłapała smętnie do pracy. Niewiele osób przyszło tego dnia, większość wzięła urlop, by wykorzystać długi weekend. Ona jednak nie miała na to ochoty. Nigdzie nie wyjeżdżała, szkoda jej więc było marnować urlop w dniu, w którym nikt z szefostwa nie miał pojawić się w firmie. Wiedziała, że poplącze się chwilę bez celu, pościąga parę rzeczy z Internetu, a po czterech, góra pięciu godzinach wyjdzie.

Była to duża agencja reklamowa. Obowiązkiem Rity było czuwanie nad przebiegiem wszelkich prac nad gazetkami reklamowymi, koordynowanie projektów gazetek, organizacja sesji zdjęciowych i pracy grafików, spotkania z klientami. Zajęcie to przynosiło jej sporo pieniędzy, nie czuła się jednak dobrze w tej pracy. Zadania wydawały jej się za mało twórcze, za mało ambitne jak na jej możliwości. I sztampowe. W kółko to samo. Rita w ogóle należała do osób, które szybko się nudzą, zarówno na płaszczyźnie prywatnej, jak i zawodowej, a kilka miesięcy wcześniej monotonia dnia codziennego zaczęła ją przytłaczać do tego stopnia, że nie mogła dłużej tego znieść.

Jej samopoczucie w pracy znacznie się poprawiło, gdy poznała Rafała. Stało się to pół roku temu, na wyjeździe integracyjnym. Rafał początkowo wydawał się zainteresowany nawiązaniem z nią jakichś kontaktów innych niż zawodowe, których zresztą nie było zbyt wiele, gdyż zajmowali się zupełnie innymi projektami. Potem jednak, kiedy zorientował się, że ona odwzajemnia jego zainteresowanie, przestał czynić jej jakiekolwiek nadzieje. Było jednak za późno, Rita beznadziejnie się w nim zakochała.

Od tego czasu uwielbiała poniedziałki, nienawidziła piątkowych popołudni, a święta czy dłuższe weekendy były dla niej zmorą. Nawet jeśli przychodziła wtedy do pracy, jego zwykle i tak nie było. Jako człowiek żonaty, mający dziecko chętnie wykorzystywał wszelkie okazje przedłużenia sobie wolnego. Dziś też nie przyszedł do firmy. Rita, choć spodziewała się tego, czuła się jak Kiepski pozbawiony telewizora. Nie łudziła się też, że wiele dziś popracuje, choć miała akurat sporą fuchę do zrobienia, a termin się zbliżał. Nie miała zupełnie do tego nastroju.

Mimo to i tak wolała iść do pracy niż zostać w domu. Jej mąż dziś miał wolne — pracował w kancelarii adwokackiej, która w takie dni zwykle była nieczynna. A odkąd Rita podjęła decyzję, że od niego odchodzi, starała się spędzać z nim jak najmniej czasu. Czuła się wobec niego nie w porządku. Pobrali się dziesięć lat temu z wielkiej miłości i wiedziała, że on ciągle ją kocha.

Nie żeby kompletnie nic do niego nie czuła. Lubiła go bardzo i szanowała, może nawet kochała — jako członka rodziny. Ich małżeństwo jednak ją rozczarowywało. Nie chodziło o to, że akurat z nim. Po prostu Rita generalnie szybko się nudziła. A w ostatnich latach rutyna w domu i w miejscu pracy sprawiła, że zaczęła się dusić i czuła, iż musi coś w swoim życiu zmienić.

Poczucie to nabrało bardzo realnych kształtów któregoś poniedziałkowego ranka zeszłej wiosny, gdy Ritę coś obudziło i nie mogąc na powrót zasnąć, leżała w pościeli, usiłując jednak przywołać jakieś przyjemne wizje. Zamiast przyjemnych wizji, nawiedził ją Koniec historii. Cichcem i wstydliwie, jak sąsiad, który przyszedł powiedzieć, że jej pies narobił na jego wycieraczkę i żeby to posprzątała, ale nie chciał przy tym robić obory na całą klatkę. Dlatego zastukał o takiej porze i ukradkiem. Wyglądał niezbyt ujmująco. Ubrany był w stary, bezbarwny dres. Skurczone od wielokrotnego prania spodnie były przykrótkie i opinały go, uwydatniając zarys sflaczałego penisa. Na stopach miał kapcie wsuwki i poczciwie poprzecierane na piętach skarpetki. Uśmiechał się półgębkiem, odsłaniając lekko spróchniałe żółte zęby. Oddech miał nieświeży. Rita zresztą też nie prezentowała się imponująco. W końcu był poniedziałek, wpół do piątej rano. Rozziewana i rozczochrana, ze zmierzwionymi brwiami, miała na sobie aseksualny gruby szlafrok podkreślający jej obfity biust, który bez dobrego stanika rozłaził się na boki, i nieco za duży brzuch, którego w obecności takiego gościa nie chciało się jej wciągać.

Koniec historii nic nie mówił, nie wspomniał nawet o kupie na wycieraczce. Nie musiał. Wystarczyło, że się pojawił. Rita znała go ze słyszenia, parę lat temu wpadła jej w ręce książka Fukuyamy, opowiadająca właśnie o takim gościu, a choć Rita jej nie przeczytała, bo znudziła się po kilku stronach, jak niemal każdą książką zresztą, to przecież wiedziała, o czym ona jest.

I ogarnął ją nieprzezwyciężony smutek. „Więc to ma być już wszystko?” — myślała, wpatrując się nad kołdrą w plecy śpiącego, niczego niepodejrzewającego męża. „Mam trzydzieści lat, dobrego męża, pracę, w której jestem szanowana i sporo zarabiam, ładne, spłacone niemal do końca mieszkanie w Warszawie i pewnie wiele kobiet zamieniłoby się ze mną. Ale czy to ma być już wszystko? Dzieci nie chcę, nie cierpię dzieci. I to ma mi wystarczyć?”.

Psychologowie w takich sytuacjach radzą jakiś wyjazd na wakacje, we dwoje z mężem albo nawet w pojedynkę, oraz przełamywanie rutyny dnia powszedniego przez zajmowanie się czymś ciekawym, chodzenie do kina, teatru, znalezienie jakiegoś hobby, najlepiej wspólnego z mężem, bo to by ich łączyło. To prawda, że Rita rzadko wychodziła z domu z Łukaszem. Nie był on amatorem imprez, knajp, pubów czy nocnych klubów. Nie pasjonował się kinem ani teatrem, w wolnych chwilach czytywał książki lub czasopisma. Tylko mądre, takie jak „Świat Nauki” czy „Wiedza i Życie”. Ich życie płynęło więc raczej jednostajnie. Rita wiedziała jednak, że jego urozmaicenie wyjściami czy wyjazdami nic nie da. Że to będzie urozmaicenie tylko na niby, sztuczne jak glutaminian sodu, rzekomo poprawiający smak zupki w proszku.

„Zupka w proszku pozostanie zupką w proszku — myślała ponuro. — Można dodawać do niej kolejne chemiczne polepszacze, modyfikować jej skład, ale zawsze będzie to zupka w proszku. I jeśli ktoś normalny je ją na co dzień, to prędko mu ona wyjdzie bokami”.

Problem jej małżeństwa tkwił głębiej, nie chodziło o jednostajność, lecz o skłonność Rity do nudy. Ona potrzebowała innego życia, pełnego nowych zdarzeń i wyzwań. Czegoś, do czego mogłaby dążyć, co mogłaby osiągać. Nie znajdowała tego ani w życiu prywatnym, ani w pracy.

Odkąd zakochała się w Rafale i postanowiła go zdobyć — nie na stałe, po prostu na krótki, burzliwy romans — to się zmieniło. Rychło jednak Rita poczuła, że choć na razie nic między nią a nim nie zaszło i póki co nie wyglądało na to, że prędko zajdzie, nie jest w stanie dłużej mieszkać ze swoim mężem.

Będąc z natury osobą szczerą, mówiącą, co myśli, bez zastanawiania się nad konsekwencjami, niezwykłą ukrywać emocji, zaczęła się czuć we własnym domu jak bohater „Roku 1984”, który nie tylko nie mógł przyznawać się do swoich refleksji, lecz także musiał uważać, aby jego twarz nie wyrażała niczego poza głupim zadowoleniem. Tę książkę, wyjątkowo, Rita przeczytała do końca.

Ponieważ mieszkała bardzo blisko pracy, zaczęła każdego dnia po wyjściu z firmy chodzić do kawiarni, na zakupy, do koleżanek — dokądkolwiek, gdzie tylko miałaby czas na ochłonięcie i założenie maski, którą potem nosiła, póki nie kładła się spać. I dopiero następnego ranka, wychodząc z domu, wreszcie nie musiała niczego ukrywać.

Z tym wszystkim czuła się bardzo niekomfortowo, poza tym odzywała się w niej uczciwość, wzdragająca się przed oszukiwaniem w ten sposób Łukasza, którego Rita przecież bardzo lubiła, szanowała i wiedziała, że nic tego nie zmieni. Zdawała sobie sprawę, że będąc zakochaną w innym i mając świadomość, iż ich małżeństwo musi się rozpaść, postępuje nieuczciwie wobec męża. Powinna zwrócić mu wolność jak najszybciej, aby mógł zacząć układać sobie życie od nowa. Dlatego zaczęła myśleć o wynajęciu mieszkania dla siebie. Jednym z istotnych momentów tej historii był sen Rity, który opowiedziała Julii, jako że wiedziała, iż ta studiowała psychologię. Była to ich pierwsza intymna rozmowa.

— Ja to bardzo często mam sny, na podstawie których można by wyreżyserować całkiem niezły film akcji. Przed kimś uciekam, czasem przed wymiarem sprawiedliwości, czasem przed bandytami, czasem przed jakimś dyktatorem albo sektą. Raz to była nawet ucieczka międzyplanetarna — zaśmiała się i pociągnęła piwo z kufla, bo siedziały razem w pubie. — W Polsce rządził jakiś straszny dyktator, a ruch oporu kształtował się na innej planecie, no i dołączyłam do niego. A potem mnie ścigano, a ja uciekałam, kryłam się, kombinowałam… Dzisiaj mi się śniło, że byłam w Stanach i walczyłam o prawa jakiejś mniejszości, nie wiem jakiej. Ale wiem, że to była słuszna sprawa. Co ciekawe, byli ze mną ludzie z firmy. Był Rafał, Waldek i Baśka, to znaczy raz była to Baśka, kiedy indziej jej miejsce zajmowała Kamila. Zaczęli nas ścigać. Uciekaliśmy kradzionymi samochodami, każdego dnia innym, kierując się ku granicy z Meksykiem. Kiedy zostało już niewiele drogi, zatrzymaliśmy się na noc w jakimś motelu. Wydawało się, że nazajutrz powinniśmy spokojnie dojechać do granicy. Rano planowaliśmy ukraść inny samochód i pojechać nim dalej. Tak też zrobiliśmy. Niestety, tuż przed odjazdem, kiedy siedzieliśmy już w tym innym aucie, zorientowałam się, że w poprzednim zostawiłam teczkę z ważnymi dokumentami. Powiedziałam więc, żeby zaczekali, a sama pobiegłam po dokumenty. Ale kiedy już je wzięłam, zobaczyłam idącą w moją stronę policjantkę. Dała mi znak, żebym się zatrzymała. Udałam, że tego nie widzę, i szybko wróciłam do nowego samochodu. Wskoczyłam za kierownicę i ruszyłam w pośpiechu. Było już tak niedaleko, może ze sto kilometrów. Co z tego… Zaraz ujrzałam w lusterku wstecznym wóz policyjny z migającymi światłami na dachu. Skręciłam w jakąś boczną dróżkę, wjechałam w las. Nie zauważyli tego, minęli nas. Ale zastanawiałam się: co dalej? Wiedziałam, że tak naprawdę to tylko mnie ścigają, tylko na mnie mają coś konkretnego, że beze mnie Rafał, Waldek i Baśka wykręcą się sianem. Nikt im nic nie udowodni, a jeśli nawet, to dostaną ze dwa lata w zawiasach za udział w zamieszkach. A może nawet nie będą ich ścigać, jeśli znajdą mnie tutaj… Obok mnie siedział Rafał. Baśka i Waldek z tyłu. Zapytałam Rafała, czy ma pistolet. Przytaknął. „Naładowany?”. „Tak, ale o co chodzi?”. „Dawaj!”. Dał mi broń. Wysiadłam z samochodu i na ich oczach palnęłam sobie w łeb. I wtedy się obudziłam…

Rita urwała, nie uśmiechając się już, bawiła się machinalnie opróżnionym kuflem, kołysząc nim to w jedną, to w drugą stronę.

— Co o tym myślisz? — zapytała po chwili koleżankę. — Sądzisz, że taki sen coś znaczy?

— Trudno powiedzieć — zamyśliła się Julia. — Choć z pewnością jest znaczący, skoro był tak wyraźny, konkretny i skoro tak go przeżywasz, że zdecydowałaś się mi go opowiedzieć. Rafał ci się podoba, prawda? — zapytała znienacka, patrząc badawczo na Ritę. Ta, speszona, omal nie upuściła kufla na drewniany stolik.

— Skąd wiesz?

— Widziałam, jak na niego patrzysz w pracy. I jak wyglądałaś teraz, gdy mówiłaś o nim. No i to, że właśnie on obok ciebie odegrał główną rolę w tym śnie, jest wymowne. Wszystko wskazuje na to, że skrycie się w nim kochasz.

— To trochę za mocno powiedziane — zaprzeczyła Rita, jednak nieco niepewnie. — Pozostańmy przy tym, że mi się podoba.

— Nie wiem, co dokładnie znaczy ten sen. Musiałabyś sama go przeanalizować, badając swoje emocje. Dla mnie, patrzącej z boku, na pierwszy rzut oka wygląda na to, że Rafał zakończy jakiś etap w twoim życiu, bardzo ważny. A właściwie może nawet nie tyle zakończy, bo to ty popełniłaś samobójstwo, ile będzie czynnikiem decydującym.

— Dzięki — mruknęła Rita. — Tak mi się też wydawało. Dwie podobne opinie to dużo. Tylko że ja mam konkretny etap na myśli.

Julia taktownie nie odezwała się, bo właściwie mogłaby powiedzieć to samo. Pierwsza myśl, jaka się nasuwała, w obliczu faktu, że Ricie podobał się Rafał, to że przez niego rozpadnie się jej małżeństwo. Pierwsza i raczej jedyna. Nie powiedziała tego Ricie wcześniej, bo obawiała się, że może powiedzieć za dużo, jak na pierwszą intymną rozmowę.

Niedługo później Julia odeszła od swojego faceta, Rita postanowiła więc zamieszkać z nią. Nakłoniła przyjaciółkę, by wynajęła nie kawalerkę, lecz dwupokojowe mieszkanie, a dopóki z nią nie zamieszkała, zwracała jej różnicę między tym, co płaciła aktualnie, a sumą, jaką musiałaby uiszczać za kawalerkę. Nie przeprowadziła się do niej od razu, gdyż najpierw ciężko zachorowała matka Łukasza i Rita nie chciała opuszczać go w takiej sytuacji. Kiedy tamta sprawa się unormowała, Ricie doszło tyle pracy, że wiedziała, iż nie wyrobi się ze swoimi projektami, przeprowadzką i przykrą rozmową z mężem. Dlatego wszystko odwlekało się już cztery miesiące. Wyglądało jednak na to, że już wkrótce będzie mogła zrealizować swój plan. Zresztą wracając późno z pracy i prawie codziennie robiąc jeszcze coś po powrocie do domu, znosiła tę sytuację dużo lepiej niż na początku, kiedy tylko Rafał absorbował jej myśli.

Pomyślała z uśmiechem o wydarzeniach z poprzedniego dnia i o Oli. Była ciekawa, co u niej, czy dogadała się z Patrykiem, czy też kazał się jej wynosić za ten numer, który Rita osobiście jej wycięła. To by dopiero było! Rita ani przez moment nie żałowała tego, co zrobiła, bez względu na konsekwencje, jakie mogłoby to mieć. Uważała, że postąpiła słusznie, a poza tym najlepiej dla Oli byłoby, gdyby jak najprędzej odeszła od tego palanta.

„Może szkoda, że Julia nie wynajęła od razu trzypokojowego mieszkania — pomyślała. — No ale wątpię, czy rzeczywiście Ola się do nas przeprowadzi. Choć gdyby tak się stało, byłoby wesoło. Miałabym satysfakcję, że tak urządziłam tego jej kutafona. Fajna z niej babka, tylko taka troszkę cipciowata. Choć z tego, co o niej mówiła Julia, kiedyś była zupełnie inna. No tak, co te dzieci robią z kobiet. To najgorsze, co może się zdarzyć”.

Porozmyślała jeszcze chwilkę, po czym poszła zrobić sobie kawę, usiadła i sprawdziła maile. Potem zaczęła surfować po Internecie.

5.

Dostępne w wersji pełnej

6.

Dostępne w wersji pełnej

7.

Dostępne w wersji pełnej

8.

Dostępne w wersji pełnej

9.

Dostępne w wersji pełnej

10.

Dostępne w wersji pełnej

11.

Dostępne w wersji pełnej

12.

Dostępne w wersji pełnej

13.

Dostępne w wersji pełnej

14.

Dostępne w wersji pełnej

15.

Dostępne w wersji pełnej

16.

Dostępne w wersji pełnej

17.

Dostępne w wersji pełnej

18.

Dostępne w wersji pełnej

19.

Dostępne w wersji pełnej

20.

Dostępne w wersji pełnej

21.

Dostępne w wersji pełnej

22.

Dostępne w wersji pełnej

23.

Dostępne w wersji pełnej

24.

Dostępne w wersji pełnej

25.

Dostępne w wersji pełnej

26.

Dostępne w wersji pełnej

27.

Dostępne w wersji pełnej

28.

Dostępne w wersji pełnej

29.

Dostępne w wersji pełnej

30.

Dostępne w wersji pełnej

31.

Dostępne w wersji pełnej

32.

Dostępne w wersji pełnej

33.

Dostępne w wersji pełnej

34.

Dostępne w wersji pełnej

35.

Dostępne w wersji pełnej

36.

Dostępne w wersji pełnej

37.

Dostępne w wersji pełnej

38.

Dostępne w wersji pełnej

39.

Dostępne w wersji pełnej

40.

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © by Anna Rędzio, 2010

Wydanie I

Oddano do druku w 2010 r.

Redaktor: Witold Kowalczyk

Redaktor techniczny: Teodor Jeske-Choiński

Projekt okładki: Olga Reszelska

Zysk i S-ka Wydawnictwo

ul. Wielka 10, 61-774 Poznań

tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67

www.zysk.com.pl

ISBN 978-83-7506-628-9

www.woblink.com

Plik EPUB przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

http://eLib.pl