Mściwa miłość - Żurek Artur - ebook + książka
NOWOŚĆ

Mściwa miłość ebook

Żurek Artur

3,1

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Barbara Reszelska, atrakcyjna wdowa, założycielka i prezeska fundacji „Fortitudo” ma wszystko, żeby być szczęśliwą i korzystać z uroków życia. Sukces w biznesie, pieniądze i młodego kochanka. Wszystko to niszczy jeden tajemniczy telefon. Kobieta z salonów charytatywnej gali trafia wprost w ręce tajemniczego i okrutnego oprawcy. Nie jest to jednak najgorsze, czego doświadczy.

„Obudził ją dotkliwy chłód. Otworzyła oczy. Dookoła panowała całkowita ciemność. Bez ruchu odczekała kilkanaście sekund, żeby zaadaptować wzrok. Nie pomogło. Nadal nie mogła niczego dostrzec. To nie był mrok rozświetlony niedosuniętą zasłoną w oknie. To była dosłownie nieprzenikniona czerń. Zupełna ciemność. „Jak w dark roomie”, wspomniała swoją jedyną wizytę w jednym z trójmiejskich klubów, który oferował takie pomieszczenie i związane z nim doznania.... Poruszyła nogami i rękoma. Nie były spętane, jednak coś uwierało ją w szyję. Potrząsnęła głową i usłyszała metaliczny dźwięk. Dotknęła dłońmi niezbyt szerokiego kawałka skóry i zbadała go palcami. „Obroża? Łańcuch?”…

„Mściwa miłość” to mroczny kryminał, ale również opowieść o konflikcie pomiędzy własnym szczęściem a poświęceniem dla bliskich, satysfakcją z zemsty a cierpieniem mściciela.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 419

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,1 (8 ocen)
1
1
4
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Re­dak­cja: Bar­bara Wrona
Ko­rekta: Ola Ju­rysz­czak
Pro­jekt okładki: To­masz Bier­nat
Skład: Ma­rek Jad­czak
Co­py­ri­ght by Ar­tur Żu­rek 2024
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2024
ISBN 978-83-68037-17-3
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ze­msta naj­bar­dziej do­tyka tego, kto pró­buje ją za­dać.

Lucy Maud Mont­go­mery, pi­sarka ka­na­dyj­ska (1874–1942)

Ofia­rom emo­cji

1

A ty wiesz, jaka to stara kurwa jest?!

Pełne obu­rze­nia py­ta­nie wy­szło z ust około dzie­się­cio­let­niej dziew­czynki i było skie­ro­wane do młod­szej o dwa, trzy lata to­wa­rzyszki. Dzieci trzy­mały się za ręce i wpa­try­wały w sy­gna­li­za­tor, ocze­ku­jąc zie­lo­nego świa­tła. Czy­ste, świeżo wy­pra­so­wane, ta­kie same białe bluzki oraz gra­na­towo-zie­lone spód­niczki mo­gły su­ge­ro­wać, że są uczen­ni­cami tej sa­mej szkoły i za­pewne sio­strami. Mo­gły być w dro­dze do domu, po za­koń­cze­niu lek­cji, jak i iść na za­ję­cia do­dat­kowe. Po­ważne, sku­pione twa­rzyczki pod­kre­ślały wagę ich roz­mowy.

„Aniołki rzu­ca­jące mię­sem”, po­my­ślała sto­jąca obok nich Bar­bara Re­szel­ska. „Wy­glą­dają jak moja Zo­sia. Cie­kawe, czy ona też tak mówi?”. Zmie­niły się świa­tła i dziew­czynki, wciąż trzy­ma­jąc się za ręce, w pod­sko­kach prze­szły na drugą stronę Świę­to­krzy­skiej. Re­szel­ska po­cze­kała. Od­pro­wa­dziła je wzro­kiem, prze­ga­pia­jąc cykl świetlny. Znik­nęły jej z oczu po­mię­dzy sa­mo­cho­dami za­par­ko­wa­nymi wzdłuż Emi­lii Pla­ter. „Co za brak od­po­wie­dzial­no­ści ro­dzi­ców! Cen­trum War­szawy, duży ruch, a one bez opieki”, obu­rzyła się i wró­ciła my­ślami do wnuczki. Była pewna, że jej ośmio­let­nia Zo­sia więk­szość czasu spę­dza wśród do­ro­słych. Do szkoły wozi ją mama, a od­biera tata. Cza­sami na od­wrót. Z pew­no­ścią na­wet nie po­trafi prze­kli­nać. „Cie­kawe, czy po­tra­fi­łaby sama przejść przez ulicę”, za­sta­na­wiała się. „Jesz­cze się na­uczy, ma czas”. Gło­śno stu­ka­jąc ob­ca­sami, prze­szła po pa­sach i skrę­ciła w stronę Mar­szał­kow­skiej. Cie­płe, nie­mal upalne czerw­cowe po­łu­dnie za­chę­cało do spa­ce­rów. Nie­stety, nie miała na to czasu.

Po kil­ku­dzie­się­ciu me­trach we­szła do pry­wat­nej kli­niki. Cze­kało ją dzi­siaj wo­do­rowe oczysz­cze­nie skóry twa­rzy. Bar­bara wy­zna­wała za­sadę, że mło­dość ni­gdy już nie wróci, ale także uwa­żała, że nie ma po co pchać się zbyt szybko w ob­ję­cia sta­ro­ści. Nie była ani ste­reo­ty­pową matką Po­lką, ani tym bar­dziej nie za­mie­rzała być bab­cią, któ­rej ży­cie ogra­ni­cza się do opieki nad wnuczką. Jej fi­lo­zo­fią było czer­pa­nie ra­do­ści peł­nymi gar­ściami każ­dego dnia, ak­tyw­ność in­te­lek­tu­alna i nie­ustanne dba­nie o swoje pra­wie sześć­dzie­się­cio­let­nie ciało. Ele­men­tami pie­lę­gna­cji były za­równo za­biegi ko­sme­tyczne i okre­sowe ba­da­nia le­kar­skie, jak i re­gu­larny seks z młod­szym o trzy­dzie­ści lat in­struk­to­rem fit­ness. Dzięki du­żym pie­nią­dzom, za­równo za­ro­bio­nym, jak i po­zo­sta­wio­nym przez męża, mo­gła żyć tak, jak chciała. Była za­do­wo­lona z tego, co robi, i nie za­mie­rzała ni­czego zmie­niać.

Re­cep­cjo­nistka spraw­dziła w sys­te­mie re­zer­wa­cję wi­zyty i wska­zała fo­tel w po­cze­kalni. Re­szel­ska me­cha­nicz­nie się­gnęła po plot­kar­skie pi­smo le­żące na ni­skim sto­liku. Prze­rzu­ciła kilka kar­tek i odło­żyła ma­ga­zyn. Przy­po­mniała so­bie dziew­czynki z przej­ścia dla pie­szych. Po­ża­ło­wała, że nie po­szła za nimi i nie do­wie­działa się, co kryło się za usły­sza­nym py­ta­niem. Czy zdzi­wie­nie, a za­ra­zem py­ta­nie star­szej dziew­czynki do­ty­czyło wieku, czy też pro­fe­sji, a może było nic nie­zna­czą­cym okre­śle­niem nie­lu­bia­nej osoby? Na­uczy­cielki, są­siadki, a może mamy lub babki? „Nie, Zo­sia ni­gdy by mnie tak nie na­zwała. Ni­gdy”, szybko od­rzu­ciła tę myśl.

– Za­pra­szam do ga­bi­netu – usły­szała cie­pły głos re­cep­cjo­nistki.

W tym sa­mym mo­men­cie za­dźwię­czała ko­mórka. Zer­k­nęła na ekran. Wia­do­mość tek­stowa z nie­zna­nego nu­meru. Wzru­szyła ra­mio­nami.

– Prze­pra­szam. Już wy­ci­szam – po­wie­działa i skie­ro­wała się do drzwi wska­za­nych przez re­cep­cjo­nistkę.

Mi­kro­sko­pijne czą­steczki ak­tyw­nego wo­doru wnik­nęły do ko­mó­rek skóry, roz­pa­dły się i zwią­zały za­nie­czysz­cze­nia. Bar­bara my­ślała już tylko o od­świe­żo­nych, ni­czym nie­ska­la­nych gru­czo­łach ło­jo­wych, złusz­czo­nym mar­twym na­skórku i zni­ka­ją­cych wol­nych rod­ni­kach. Za­do­wo­lona z za­biegu z uśmie­chem na twa­rzy po­now­nie za­jęła miej­sce w fo­telu. Wy­jęła ko­mórkę, żeby po­przez apli­ka­cję za­mó­wić tak­sówkę. Nie miała ani sa­mo­chodu, ani na­wet prawa jazdy. Na ekra­nie zo­ba­czyła dwie nie­ode­brane wia­do­mo­ści. Oby­dwie z nie­zna­nego nu­meru. Przy­po­mniała so­bie, że pierw­sza przy­szła, gdy po­pro­szono ją do ga­bi­netu. Naj­pierw za­mó­wiła tak­sówkę, a do­piero po­tem otwo­rzyła SMS-y.

Pierw­sza wia­do­mość była pu­sta, nie za­wie­rała żad­nej tre­ści. „Pew­nie po­myłka. Moi zna­jomi ko­rzy­stają tylko z ko­mu­ni­ka­to­rów”, prze­szło jej przez głowę, więc otwo­rzyła ko­lejną. „Wiem wszystko. Co zro­bi­łaś, co ro­bisz i co bę­dziesz ro­bić” – prze­czy­tała ze zdzi­wie­niem. „Z pew­no­ścią po­myłka”, wzru­szyła ra­mio­nami i wy­ka­so­wała wia­do­mo­ści. „Ale dzień. Prze­kli­na­jące dzieci, idio­tyczne SMS-y...” Apli­ka­cja po­in­for­mo­wała, że pod­je­chała tak­sówka. Ure­gu­lo­wała płat­ność za za­bieg, po­ma­chała re­cep­cjo­ni­stce i wsia­dła do cze­ka­ją­cej przed wej­ściem to­yoty prius. Kie­rowca tylko ski­nął głową i ru­szył. Z ulgą przy­jęła, że nie za­szczy­cił jej ta­siem­co­wym na­rze­ka­niem na rze­czy­wi­stość. „Ze wschodu jest, jesz­cze się nie na­uczył do­brze pol­skiego”, wy­ja­śniła so­bie. „Na szczę­ście nie włą­czył żad­nej mu­zyki”. Roz­luź­niona wy­obra­ziła so­bie, co ją czeka za kil­ka­na­ście mi­nut.

Da­miana po­znała, kiedy jesz­cze miała za­pał, żeby cho­dzić na fit­ness. Chło­pak miał wiele za­let. Tuż przed trzy­dziestką, ide­al­nie zbu­do­wany. Szybko uczył się jej ciała i ocho­czo speł­niał każdą za­chciankę. Nie miał am­bi­cji, żeby uda­wać wielką mi­łość. Nie chciał cho­dzić do re­stau­ra­cji czy do kina. Dwa razy w ty­go­dniu spę­dzali ze sobą dwie go­dziny w jego ka­wa­lerce w Mia­steczku Wi­la­nów. Po­dobno miał na­rze­czoną, co było pewną gwa­ran­cją dys­kre­cji z jego strony. Cza­sami za­sta­na­wiała się, ile ta­kich babć jak ona ko­rzy­sta z usług przy­stoj­nego in­struk­tora i czy on w ten spo­sób za­ra­bia on na do­stat­nie ży­cie z przy­szłą żoną. Jed­nak nie miała żad­nej pew­no­ści, czy rze­czy­wi­ście są ja­kieś inne. Nie tylko by jej to nie prze­szka­dzało, ale wręcz by ją to uspo­ko­iło.

W Da­mia­nie nie­po­ko­iło ją to, że ni­czego od niej nie chciał. Nie był jej utrzy­man­kiem. Ni­gdy nie wziął pie­nię­dzy ani nie przy­jął żad­nego dro­giego pre­zentu. Raz spró­bo­wała mu po­da­ro­wać do­bry ze­ga­rek, ale gdy zo­ba­czył markę, zde­cy­do­wa­nie od­mó­wił. Wię­cej nie pró­bo­wała. Przy­cho­dziła, upra­wiali seks, wy­czer­pana brała prysz­nic i wy­cho­dziła. Ich roz­mowy, je­żeli w ogóle się od­zy­wali, nic nie zna­czyły. Cała re­la­cja bar­dziej przy­po­mi­nała za­ję­cia fit­ness niż ro­man­tyczne schadzki ko­chan­ków. Od­po­wia­dało jej to. Ale wo­la­łaby pła­cić, bo wtedy ro­zu­mia­łaby mo­ty­wa­cję Da­miana. Była zbyt roz­sądna, żeby uwie­rzyć, że tak bar­dzo od­po­wiada mu za­spo­ka­ja­nie ko­biety, która mo­głaby być jego matką. „Może wła­śnie o to cho­dzi? Może on tak speł­nia ja­kieś swoje sek­su­alne fan­ta­zje? Czyżby coś z nim było nie tak?”, czę­sto przy­cho­dziło jej do głowy. Jed­nak bar­dziej oba­wiała się, że Da­mian ma ja­kiś bar­dzo ra­cjo­nalny plan. „Czyżby na­gry­wał na­sze spo­tka­nia? Bę­dzie mnie szan­ta­żo­wał?” Pod­czas spo­tkań obawy szybko prze­sta­wały mieć dla Re­szel­skiej ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie. Przez całe ży­cie z ni­kim nie było jej tak do­brze w łóżku jak z Da­mia­nem. Z mę­żem było po pro­stu do­brze, z pa­roma in­nymi fa­ce­tami róż­nie, ale z ni­kim nie było tak, jak z mil­czą­cym in­struk­to­rem fit­ness. Była go­towa na wszel­kie ry­zyko. Nie chciała tra­cić wiel­kiej przy­jem­no­ści. Na­wet gdyby ko­cha­nek za­mie­rzał umie­ścić fil­miki w in­ter­ne­cie.

Tak­sów­karz za­trzy­mał się nie­mal pod sa­mym wej­ściem na klatkę scho­dową kil­ku­pię­tro­wego bloku przy Hlonda. Nie­opo­dal było wej­ście do pry­wat­nej przy­chodni sto­ma­to­lo­gicz­nej. Kilka razy ją od­wie­dziła. Zęby miała za­ska­ku­jąco zdrowe, jak na swój wiek, ale na wszelki wy­pa­dek, gdyby spo­tkała zna­jo­mych i po­trze­bo­wała uza­sad­nie­nia re­gu­lar­nych wi­zyt w Mia­steczku Wi­la­nów, zo­stała pa­cjentką kli­niki. Po­wie­działa o tym Da­mia­nowi, żeby nie uznał, że ona go szpie­guje, gdyby przy­pad­kiem wpa­dli na sie­bie. Ga­niła sie­bie w my­ślach, że za każ­dym ra­zem, cze­ka­jąc w po­cze­kalni na sto­ma­to­loga, wy­glą­dała przez okna. Miała wtedy na­dzieję, że zo­ba­czy Da­miana z na­rze­czoną. Była cie­kawa, jak ona wy­gląda. Czy ko­cha­nek wy­brał dziew­czynę wy­spor­to­waną, czy też pulchną? Pełną ży­cia czy cie­płą klu­chę? Bez re­zul­tatu. Ni­gdy nic ta­kiego nie miało miej­sca. Nie spo­tkała go ani z ko­bietą, ani sa­mego.

Wstu­kała kod do­mo­fonu. Za­mek ustą­pił. Wolno we­szła na pierw­sze pię­tro. Nie chciała być zdy­szana. Jed­nak naj­chęt­niej wbie­głaby od razu, po­ko­nu­jąc dwa stop­nie na­raz. Już nie mo­gła się do­cze­kać, kiedy Da­mian zsu­nie z niej su­kienkę. „Jak do­brze, że jest taki cie­pły czer­wiec”, z tą my­ślą sta­nęła przed drzwiami. Otwar­cie wej­ścia na klatkę po wpi­sa­niu kodu jest sy­gna­li­zo­wane dźwię­kiem w miesz­ka­niu. Da­mian za­wsze cze­kał na nią w otwar­tych drzwiach. Tym ra­zem były za­mknięte. Za­sko­czona wci­snęła przy­cisk dzwonka. Nie usły­szała żad­nego ru­chu za drzwiami. Od strony ko­ry­ta­rza była tylko gałka, więc nie mo­gła na­ci­snąć na klamkę. Trzy­krot­nie na­ci­snęła dzwo­nek. Po­now­nie od­po­wie­działa jej ci­sza. Wy­jęła ko­mórkę i wy­brała po­łą­cze­nie z Da­mia­nem. Nikt nie ode­brał. „Skur­wy­syn. Wy­sta­wił mnie”, uznała i bar­dzo wol­nym kro­kiem, nie­mal z wy­sił­kiem wy­szła na ze­wnątrz bu­dynku. Ro­zej­rzała się z na­dzieją. Jesz­cze raz spró­bo­wała się po­łą­czyć. Bez­sku­tecz­nie.

Za­mó­wiła tak­sówkę. „Czas ocze­ki­wa­nia: sie­dem mi­nut”, po­ja­wiło się na ekra­nie. Trzy­dzie­ści me­trów w prawo. Po­wrót. Trzy­dzie­ści me­trów w lewo. Po­wrót. Cho­dziła wzdłuż bloku, cze­ka­jąc na sa­mo­chód. Czuła się upo­ko­rzona i stara, a przede wszyst­kim nie­za­spo­ko­jona. Do cha­ry­ta­tyw­nej gali miała jesz­cze dużo czasu. Wy­star­cza­jąco na ero­tyczną se­sję z Da­mia­nem, po­wrót do domu, ką­piel, prze­bra­nie się w wie­czo­rową suk­nię i do­jazd do Alei Ujaz­dow­skich. Pod­je­chała tak­sówka. Ta sama to­yota prius. Ten sam kie­rowca po­now­nie nie ode­zwał się sło­wem. Jesz­cze kilka razy wy­brała po­łą­cze­nie z Da­mia­nem. Na darmo. „Może coś mu się stało? Może ma coś z te­le­fo­nem i to on wy­słał wcze­śniej te idio­tyczne wia­do­mo­ści z nie­zna­nego nu­meru”, po­my­ślała. Nie­stety, już je usu­nęła i nie mo­gła na nie od­po­wie­dzieć. Z wście­kło­ścią pa­trzyła na sa­mo­chody su­nące wolno jak zwy­kle za­kor­ko­waną ulicą Łu­ka­sza Drewny. Po­sta­no­wiła, że Da­mian, a ra­czej jego nie­obec­ność, nie ze­psuje jej dnia. Weź­mie sprawy w swoje ręce. Do­słow­nie.

W wan­nie spę­dziła dwie go­dziny. Na galę wy­szła w ta­kim na­stroju, jak pla­no­wała. Od­prę­żona i za­do­wo­lona. W tak­sówce po­now­nie, ale już bez emo­cji, wy­brała nu­mer Da­miana. Jak wcze­śniej, nikt nie ode­brał i nie włą­czyła się poczta gło­sowa. Kil­koma szyb­kimi ru­chami palca wska­zu­ją­cego usu­nęła nu­mer przy­stoj­nego in­struk­tora z kon­tak­tów, a jego sa­mego ze swo­jego ży­cia i pa­mięci. Przy­naj­mniej taką miała na­dzieję. „Zwy­kle każdy na­stępny jest lep­szy. Tym ra­zem też tak bę­dzie”, stwier­dziła w my­ślach z sa­tys­fak­cją.

* * *

Se­kre­tarz fun­da­cji cze­kał przy wjeź­dzie do Pa­łacu So­bań­skich. Otwo­rzył drzwi sa­mo­chodu, gdy tylko tak­sówka za­trzy­mała się przed unie­sio­nym szla­ba­nem. Po­dał rękę Re­szel­skiej i po­mógł wy­siąść.

– Pani pre­zes jak zwy­kle piękna – po­wie­dział, tro­chę zbyt długo za­trzy­mu­jąc wzrok na jej de­kol­cie.

Mo­gło to wy­glą­dać zbyt po­ufale, a na­wet bez­czel­nie, ale to­le­ro­wała jego spoj­rze­nia. Wie­działa, że trzy­dzie­sto­letni se­kre­tarz i jej prawa ręka jest ge­jem.

– Dzię­kuję. Ty też pre­zen­tu­jesz się ide­al­nie. Twój kra­wiec po­trafi do­pa­so­wać gar­ni­tur.

Ro­zej­rzała się i ru­szyła w stronę wej­ścia do neo­re­ne­san­so­wego pa­ła­cyku miesz­czą­cego Klub Pol­skiej Rady Biz­nesu oraz re­stau­ra­cję słynną ze zna­ko­mi­tego je­dze­nia, jak i udziału przed laty w afe­rze pod­słu­cho­wej. For­ti­tudo, fun­da­cja, którą kie­ro­wała Re­szel­ska, wy­na­jęła cały bu­dy­nek na dzi­siej­szy bal cha­ry­ta­tywny.

– Jak fre­kwen­cja?

– Jak zwy­kle do­pi­suje. Któż od­mó­wiłby so­bie wy­słu­cha­nia prze­mó­wie­nia pani pre­zes. – Męż­czy­zna uśmiech­nął się sze­roko, po­ka­zu­jąc nie­ska­zi­tel­nie białe zęby.

– Star­czy kom­ple­men­tów. Oboje wiemy, że przy­cho­dzą tylko po to, żeby się po­ka­zać. Wy­pada być. Dla­tego płacą.

– Ja­sne. Wiem. Naj­waż­niej­sze, że wy­ku­pują za­pro­sze­nia, a i dzi­siej­sza zbiórka też po­winna być udana – sko­men­to­wał już bez uśmie­chu.

– Oby. – Przy­po­mniała so­bie, że pod­czas ze­szło­rocz­nego balu średni da­tek był niż­szy niż jej dzi­siej­szy ra­chu­nek za prze­jazd tak­sówką. Z pew­no­ścią więk­szość go­ści zo­sta­wia hoj­niej­sze na­piwki w re­stau­ra­cjach. – Wy­ko­rzy­stam czas i jesz­cze przej­rzę no­tatki do wy­stą­pie­nia.

– Oczy­wi­ście. Ga­bi­net przy­go­to­wany. Jak za­wsze ten na pię­trze.

– Przyjdź po mnie, gdy za­czną się nie­cier­pli­wić. Nie póź­niej niż za trzy kwa­dranse i nie wcze­śniej niż za pół go­dziny. Przy­wi­tam go­ści i prze­mó­wię. – Po­ło­żyła mu rękę na ra­mie­niu. – A po­tem chcę się do­brze ba­wić. Nu­dzia­rze są na two­jej gło­wie.

Zo­sta­wiła se­kre­ta­rza. Wie­działa, że bę­dzie ją kry­tycz­nie ob­ser­wo­wał. Kil­ka­na­ście me­trów, które dzie­liły ją od scho­dów, prze­szła, jakby była na wy­biegu dla mo­de­lek. Tak się czuła. Ski­nęła ho­stes­som. Jed­nej z dziew­czyn od­ru­chowo po­pra­wiła za­wi­nięty koł­nie­rzyk bluzki.

– Pil­nuj­cie się na­wza­jem. Ma­cie wy­glą­dać per­fek­cyj­nie i nie za­po­mi­naj­cie o uśmie­chu – po­wie­działa su­rowo i prze­szła do ga­bi­netu, żeby nie tylko się sku­pić przed pój­ściem do go­ści, ale rów­nież, żeby skon­tro­lo­wać swoją wie­czo­rową to­a­letę.

Gdy tylko za­mknęła za sobą drzwi, za­dźwię­czał jej te­le­fon. Się­gnęła po apa­rat do czar­nej ko­per­tówki Lo­uisa Vu­it­ton. „Jo­anna”, ze zdzi­wie­niem od­czy­tała imię córki na ekra­nie iPhone’a. Ode­brała.

– Je­stem za­jęta. Za­raz otwie­ram bal cha­ry­ta­tywny. – Da­ro­wała so­bie przy­wi­ta­nie.

– Po­rwali Zo­się, mamo, po­rwali Zo­się!

Jo­anna mó­wiła szybko, z tru­dem po­ko­nu­jąc szloch.

– Nie wy­głu­piaj się. Kto by ją po­ry­wał? – Re­szel­ska wie­działa, że jej córka ła­two daje się na­brać lu­dziom. – Ktoś ci zro­bił ka­wał. Pew­nie twój głup­ko­waty mąż. Znowu się po­kłó­ci­li­ście?

– Mamo! To nie jest ka­wał! Nie wiem, gdzie jest Zo­sia. Ja­cek jest we Frank­fur­cie do końca ty­go­dnia. – Nie mo­gła po­wstrzy­mać szlo­chu, ale uspo­ko­iła się po kil­ku­na­stu se­kun­dach i do­koń­czyła. – Nie wolno mi z nim roz­ma­wiać. Z ni­kim. Tylko z tobą.

Mąż Jo­anny pra­co­wał w banku i czę­sto wy­jeż­dżał do sie­dziby wła­ści­ciela, czyli banku matki we Frank­fur­cie. Bar­bara ni­gdy nie uwa­żała zię­cia za zbyt in­te­li­gent­nego. Wi­działa w nim tylko cho­ro­bli­wie am­bit­nego, za­du­fa­nego w so­bie ma­min­synka, aro­ganc­kiego wo­bec żony. Jego awans na dy­rek­tora de­par­ta­mentu ry­zyka kre­dy­to­wego tylko utwier­dził ją w ne­ga­tyw­nej opi­nii na te­mat ban­kow­ców. Była prze­ko­nana, że jej córka za­słu­żyła na bar­dziej mę­skiego męża, a Zo­sia na bar­dziej in­te­re­su­ją­cego ojca.

– Jo­asiu, skup się. – Re­szel­ską ob­lała fala go­rąca. Za wszelką cenę sta­rała się za­cho­wać spo­kój, któ­rego z pew­no­ścią po­trze­bo­wała córka. – Po­wiedz mi wolno i wy­raź­nie, co się stało. Za­cznij od tego, gdzie te­raz po­winna być Zo­sia. Miała dzi­siaj ja­kieś po­po­łu­dniowe za­ję­cia?

– An­giel­ski. Do­dat­kowe lek­cje. Za­pro­wa­dzi­łam ją i wró­ci­łam do miesz­ka­nia. Chcia­łam zro­bić ko­la­cję, za­nim wróci, ale... – Wy­buch­nęła pła­czem. – Gdy już mia­łam po nią iść, za­dzwo­nił ja­kiś męż­czy­zna, to zna­czy naj­pierw wy­słał MMS-em zdję­cie Zosi.

– Co po­wie­dział? Do­kład­nie, słowo w słowo, pro­szę.

– Nie pa­mię­tam do­kład­nie. – Za­łkała. – Sens był taki, że ma Zo­się i mam z ni­kim nie roz­ma­wiać, ani z Jac­kiem, ani z po­li­cją, bo już ni­gdy nie zo­ba­czę swo­jej córki.

– Co jesz­cze po­wie­dział? – za­py­tała po chwili Re­szel­ska, sta­ra­jąc się wstrze­lić po­mię­dzy jed­nym na­pa­dem gło­śnego pła­czu córki a dru­gim.

– Że Zo­sia może być szybko w domu, je­żeli ty zro­bisz, co on każe. Ka­zał mi do cie­bie za­dzwo­nić.

– Co mam zro­bić? – Bar­bara sta­rała się za­pa­no­wać nad drże­niem głosu.

– Nie wiem, mia­łam cię tylko uprze­dzić. On za­dzwoni do cie­bie. On ci wszystko po­wie... – Za­dła­wiła się łzami. – Pro­szę, zrób wszystko. Bła­gam cię.

– Zro­bię, ale po­wiedz mi, jak on o mnie mó­wił?

– Nie ro­zu­miem.

Jo­anna, za­sko­czona py­ta­niem, lekko się uspo­ko­iła.

– Mó­wił o mnie mama, pani mama, je­żeli zwra­cał się do cie­bie przez pani, czy też po na­zwi­sku? Jak?

– Chyba po­wie­dział „pani mama, pre­zes Bar­bara Re­szel­ska – wy­du­kała nie­zbyt pew­nie – musi zro­bić wszystko, co jej każę”. Tak, tak to brzmiało.

– On ma do mnie za­dzwo­nić?

– Tak.

– Da­łaś mu mój nu­mer?

– Nie, tylko po­twier­dzi­łam. Po­dyk­to­wał i za­py­tał, czy to ten, ale nie znam na pa­mięć, mu­sia­łam spraw­dzić w kon­tak­tach, ba­łam się, że ze­rwę po­łą­cze­nie...

– Nu­mer się zga­dzał?

– Tak, po­dał mi do­bry nu­mer.

– A on z ja­kiego dzwo­nił?

– Nie ro­zu­miem?

Jo­anna nie na­dą­żała za mamą.

– Jak za­dzwo­nił, to co się wy­świe­tliło? Sprawdź w ostat­nich po­łą­cze­niach i mi po­dyk­tuj.

– Ja­kiś obcy nu­mer. Już dyk­tuję, po­cze­kaj.

Bar­bara przy­po­mniała so­bie o dziw­nych SMS-ach, które otrzy­mała wcze­śniej. Prze­ło­żyła te­le­fon do le­wej ręki, a do pra­wej wzięła ołó­wek le­żący na stole obok no­tat­nika. Za­pi­sała nu­mer.

– Mam. Te­raz się roz­łą­czę, za­dzwo­nię do niego, wy­ślij mi tylko wcze­śniej zdję­cie Zosi.

– Zdję­cie? Które?

– Jak to które? To od po­ry­wa­cza?

Bar­ba­rze przy­szło na myśl, że jej córka na­biera cech męża. „Oby Zo­sia nie odzie­dzi­czyła jego in­te­lektu”.

– Aha, oczy­wi­ście.

– To te­raz się roz­łą­czamy. Ty wy­sy­łasz zdję­cie. Ode­zwę się, jak z nim po­roz­ma­wiam. Cze­kaj i nic nie rób.

Spoj­rzała na ze­ga­rek. Jesz­cze jest tro­chę czasu. Ostat­nie, czego te­raz chciała, to sy­gnał od se­kre­ta­rza, że trzeba zejść i po­wi­tać go­ści. Bal wy­dał jej się już zu­peł­nie nie­istotny. Krótki dźwięk po­wia­do­mił o no­wej wia­do­mo­ści. Do­kład­nie obej­rzała zdję­cie Zosi. Nie było na nim wi­dać ni­kogo wię­cej. Nie­stety, nie było to zdję­cie zro­bione na ulicy przed wej­ściem do szkoły ję­zy­ko­wej. Na to li­czyła, że ktoś zna­jomy zro­bił zdję­cie dziecku i te­raz żar­tuje w głupi spo­sób. Zo­sia sie­działa w ja­kimś sa­mo­cho­dzie. Wy­raź­nie było wi­dać za­głó­wek i słu­pek drzwiowy. Nie mo­gła roz­po­znać marki, ale wy­da­wało się, że to duże auto. „Za­raz, za­raz...”, po­my­ślała i szybko wy­brała po­łą­cze­nie z Jo­anną.

– Roz­ma­wia­łaś z nim? – za­py­tała córka od razu.

– Nie. Nie dzwo­nił. Za­raz ja spró­buję za­dzwo­nić, ale naj­pierw po­wiedz mi, skąd wiesz, że Zo­sia nie jest po pro­stu na an­giel­skim?

– Jak to skąd? Wiem, bo już się skoń­czył.

– Nie za­dzwo­ni­łaś do Zosi?

Re­szel­skiej do­piero te­raz przy­szło do głowy naj­bar­dziej oczy­wi­ste py­ta­nie.

– Tak, dzwo­ni­łam, oczy­wi­ście. Jest tylko ko­mu­ni­kat, że abo­nent jest poza za­się­giem.

– A do szkoły też dzwo­ni­łaś? Nie za­py­ta­łaś, czy była na an­giel­skim, czy ktoś ją ode­brał? Dla­czego w ogóle ją wy­pu­ścili?

– Da­li­śmy z Jac­kiem in­for­ma­cję w szkole, że Zo­sia sama może wra­cać do domu. Prze­cież to tylko dwie prze­cznice!

– Te wa­sze de­cy­zje. Za­dzwoń do tej szkoły ję­zy­ko­wej.

– Mamo! Mu­simy ro­bić tylko to, co on nam każe. – Znowu wy­buch­nęła pła­czem. – Bła­gam, nie rób nic wię­cej, tylko to, co on ci po­wie. Nie dzwoń do szkoły ani do ni­kogo in­nego, z ni­kim nie roz­ma­wiaj.

– Do­brze. Roz­łą­czam się.

Re­szel­ska z całą mocą uświa­do­miła so­bie, że to nie jest za­bawa ani gra. Dreszcz prze­biegł jej po ple­cach. Wbiła nu­mer, który po­dyk­to­wała jej wcze­śniej Jo­anna.

– Abo­nent jest poza za­się­giem – usły­szała me­cha­niczny ko­mu­ni­kat.

Wes­tchnęła. Ciężko opa­dła na ta­pi­ce­ro­wany fo­te­lik w stylu Księ­stwa War­szaw­skiego. „Kurwa, kurwa, kurwa”, bez­gło­śnie za­klęła po trzy­kroć. Za­dźwię­czał te­le­fon. Nu­mer nic jej nie mó­wił. Ode­brała.

– Słu­cham – po­wie­działa nie­pew­nie.

– Bab­cia?

– Zo­siu, to ty? – za­py­tała z ulgą, którą szybko za­stą­piły obawy. – Nic ci nie jest? Gdzie je­steś?

– Ja, bab­ciu. Nie po­zna­jesz? Świetna ta za­bawa, przyj­dziesz do nas?

Dzie­cięcy szcze­biot nie zdra­dzał nie­po­koju. Zo­sia nie zwra­cała uwagi na py­ta­nia babci.

– Gdzie je­steś? Zo­siu, gdzie je­steś?

Re­szel­ska po­now­nie na­bie­rała prze­ko­na­nia, że to wszystko to tylko ja­kieś wy­głupy Jacka albo jego rów­nie bez­ro­zum­nych ko­le­gów.

– Te­raz zro­bisz do­kład­nie to, co mó­wię – usły­szała po chwili mę­ski, lekko za­chryp­nięty głos. – Wyj­dziesz tak, żeby się nie rzu­cać w oczy. Se­kre­tarz już wszedł do środka, więc nie bę­dziesz mu­siała go mi­jać i ni­czego tłu­ma­czyć. Mam cię na oku. Ro­zu­miesz?

– Tak – wy­krztu­siła. – Kim je­steś?

– Kimś, kto jest te­raz z Zo­sią – za­chry­piał. – Skrę­cisz w prawo, po­tem w Ko­szy­kową. Do ni­kogo nie dzwoń i z ni­kim nie roz­ma­wiaj. Zro­bisz ina­czej, to już ni­gdy się nie ode­zwę. Wiesz, co to zna­czy?

– Wiem. Zro­bię, co mó­wisz. Idę.

Ze­szła na par­ter. Ho­stessa na jej wi­dok na­tych­miast wy­krzy­wiła usta, co za­pewne miało być uśmie­chem. Re­szel­ska zi­gno­ro­wała prze­stra­szoną dziew­czynę i bez słowa otwo­rzyła drzwi. Ze­szła po kilku schod­kach i wy­szła na chod­nik. Było ciemno. Po­czuła chłód. Miała na so­bie tylko su­kienkę. Na­rzutkę zo­sta­wiła w po­koju, ale nie za­mie­rzała już po nią wra­cać. Za­czerp­nęła po­wie­trza. Na par­kingu, przy wjeź­dzie, nie było se­kre­ta­rza. „Ten po­jeb, który jest z Zo­sią, musi ob­ser­wo­wać pa­ła­cyk. Musi być bli­sko. Może na­wet jest w środku”. Prze­ra­ziła się, ale po­czuła też na­dzieję, że szybko do­łą­czy do wnuczki. Prze­szła obok budki ochro­nia­rza, który lekko ski­nął jej głową. „To on? Nie, to nie­moż­liwe”, od­po­wie­działa wy­mu­szo­nym uśmie­chem. Skrę­ciła w Aleje Ujaz­dow­skie. Prze­szła około stu, stu pięć­dzie­się­ciu me­trów wzdłuż Mi­ni­ster­stwa Spra­wie­dli­wo­ści. Zbli­żyła się do Ko­szy­ko­wej. Zgod­nie z in­struk­cją skrę­ciła w prawo. Ro­zej­rzała się nie­pew­nie. Plac na Roz­drożu był nie­mal pu­sty. Ocze­ki­wała dal­szych po­le­ceń. Zwol­niła kroku i prze­szła ko­lej­nych kil­ka­na­ście me­trów. Mi­jali ją prze­chod­nie spie­szący do miesz­kań lub po­bli­skich re­stau­ra­cji. Prze­mknął ja­kiś bie­gacz. Po­czła­pała star­sza pani z ma­łym psem. Na Re­szel­ską nikt nie zwra­cał uwagi. „Słońce już za­szło, ale świecą la­tar­nie, do­okoła lu­dzie, pew­nie wszę­dzie ka­mery mo­ni­to­ringu”, po­czuła się bez­piecz­nie. „Tylko co z Zo­sią?”. Wzdry­gnęła się, gdy za­dzwo­nił te­le­fon. Cały czas trzy­mała go kur­czowo w pra­wej ręce. W le­wej ści­skała ko­per­tówkę.

– Zmiana pla­nów. Za­wróć. Przejdź przez skrzy­żo­wa­nie, po­tem Agry­kolą w dół. Trzy­maj się swo­jej le­wej strony – na­ka­zał nie­zna­jomy głos.

Sy­gnał prze­rwa­nego po­łą­cze­nia spo­wo­do­wał, że znowu po­czuła się za­gu­biona, zdana na ła­skę ob­cego czło­wieka. Nie miała pew­no­ści, czy ktoś się po pro­stu z nią nie bawi. Jed­nak nie za­mie­rzała ry­zy­ko­wać lo­sem Zosi. Zre­zy­gno­wana wy­ko­nała po­le­ce­nie. Po chwili zna­la­zła się po prze­kąt­nej placu na Roz­drożu. Przed sobą miała park Ła­zien­kow­ski, a po dru­giej stro­nie gmach kan­ce­la­rii pre­miera. Po le­wej stro­nie, nie da­lej niż kil­ka­na­ście me­trów w głąb, słynną ka­wiar­nię Roz­droże. Od po­łowy lat sie­dem­dzie­sią­tych ubie­głego wieku war­sza­wiacy i tu­ry­ści przy­cho­dzili tu­taj na sy­paną kawę i wu­zetkę. Re­szel­ska przy­po­mniała so­bie randki, które czę­sto za­czy­nały się przy ciastku, a po­tem koń­czyły na za­ple­czu ka­wiarni, na ław­kach lub traw­ni­kach osło­nię­tych drze­wami. „Idiotka je­stem”, skar­ciła się za wspo­minki z mło­do­ści za­miast sku­pić się na po­mocy Zosi. Zresztą z ża­lem prze­ko­nała się nie­dawno, że z at­mos­fery daw­nego Roz­droża już nic nie zo­stało. Kul­towa ka­wiar­nia stała się ko­lej­nym miej­scem na przy­ję­cia ko­mu­nijne czy z oka­zji chrzcin.

Kiedy skrę­ciła w Agry­kolę, po­now­nie za­dzwo­nił te­le­fon. Miała wra­że­nie, że jest to inny nu­mer niż wszyst­kie po­przed­nie.

– Te­raz w lewo i wzdłuż sa­mo­cho­dów, idź wolno w stronę par­kingu przy CSW. – Za­chryp­nięty głos oznaj­mił krótko.

Nie zdą­żyła po­twier­dzić. Po­ry­wacz roz­łą­czył się. Te­raz już była pewna, że on jest bli­sko, i że ją ob­ser­wuje.

„Tu­taj też mi nic nie zrobi. Tyle sa­mo­cho­dów, lu­dzie, re­stau­ra­cje”, do­da­wała so­bie od­wagi. „By­leby od­dał Zo­się. Po­tem roz­szar­pię skur­wiela. Zwłasz­cza je­żeli to ja­kiś zi­dio­ciały ka­wa­larz”.

Przy­glą­dała się za­par­ko­wa­nym sa­mo­cho­dom. Nie wi­działa, żeby w któ­rymś sie­dzieli lu­dzie. Mi­nęła re­stau­ra­cję Klonn. Dwóch pod­pi­tych męż­czyzn ki­wa­ją­cych się ryt­micz­nie zmie­rzyło ją wzro­kiem.

– Ty, patrz! Księż­niczka! Księż­niczka, kurwa – wy­beł­ko­tał star­szy i z więk­szym brzu­chem. – Nie księż­niczka. Star­sza już... Kró­lowa to jest!

– Pani wy­ba­czy, ale on na piękno wraż­liwy jest – za­wtó­ro­wał mu niż­szy, szczu­plej­szy i chyba bar­dziej trzeźwy.

„Jesz­cze pi­ja­ków mi bra­kuje”, po­my­ślała i przy­spie­szyła. „Gdzie on jest? Co mam da­lej ro­bić? Nie mogę być taka bez­wolna. Nie, już star­czy tego do­brego”.

Dźwięk te­le­fonu.

– Po­słu­chaj! – krzyk­nęła. – Je­żeli na­tych­miast nie...

Sy­gnał. Po­łą­cze­nie prze­rwane.

„Co ja zro­bi­łam? Ależ ze mnie idiotka”, za­trzy­mała się i roz­glą­dała z na­dzieją, że za­raz zo­ba­czy Zo­się. Po chwili po­szła da­lej, w stronę par­kingu. Ogar­nęło ją po­czu­cie winy. „To przeze mnie. Je­żeli coś się sta­nie Zosi, to przeze mnie”.

Usły­szała za ple­cami cha­rak­te­ry­styczny szum od­su­wa­nych bocz­nych drzwi sa­mo­chodu. Od­wró­ciła się. Z wnę­trza bia­łej fur­go­netki do­biegł do niej głos Zosi:

– Bab­ciu, chodź do nas.

W trzech kro­kach zna­la­zła się przy od­su­nię­tych drzwiach. Zaj­rzała do wnę­trza. Pa­no­wał pół­mrok, fur­gon był za­bu­do­wany, w czę­ści ba­ga­żo­wej nie miał szyb. Wsu­nęła tu­łów głę­biej. Zo­ba­czyła Zo­się le­żącą na ma­te­racu. Dziew­czynka miała za­mknięte oczy. „Jak mnie za­wo­łała?” Nie zdą­żyła już jed­nak krzyk­nąć, bo ktoś jedną ręką za­tkał jej usta, drugą przy­trzy­mał głowę. Ostry, nie­znany za­pach po­draż­nił noz­drza. Za­pa­da­jąc w sen, po­czuła, że zo­stała wcią­gnięta do sa­mo­chodu. Usły­szała jesz­cze trzask za­su­wa­nych drzwi. „Zo­sia, co z Zo­sią?”, py­ta­nie o los wnuczki było jej ostat­nią my­ślą.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki