39,99 zł
Wszyscy w Bexley wierzą, że Sage Morgan i Charlie Carmichael są sobie przeznaczeni.
Charlie co miesiąc ma nową dziewczynę, a Sage nigdy nie była w poważnym związku. Mimo to ich przyjaciele są pewni, że tych dwoje wkrótce zrozumie, że są w sobie zakochani. Lecz kiedy na kampusie pojawia się nowy uczeń Luke, wszystko staje na głowie. Charlie i Luke od razu znajdują wspólny język, a Sage niespodziewanie zbliża się do brata bliźniaka Charliego Nicka.
To skutkuje niemałym zamieszaniem, bo: a) Charlie boi się reakcji innych na to, że jego relacja z Lukiem może okazać się czymś więcej niż przyjaźnią, b) Sage natomiast obawia się, że jeśli jej związek z Nickiem rozwinie się zbyt szybko, to ich uczucie nie przetrwa poza murami szkoły.
Pełni rozterek bohaterowie będą musieli zaufać sobie i swojej wieloletniej przyjaźni, aby zrozumieć, co tak naprawdę czują.
Czy Charlie odważy się pokochać Luke’a wbrew oczekiwaniom innych? Czy Sage otworzy się na uczucia Nicka? A co najważniejsze - czy przyjaźń Charliego i Sage przetrwa tę próbę? Dowiedz się tego już teraz, czytając kolejną powieść K.L.Walther, autorki „Lata złamanych zasad” i „Spotkajmy się o północy”!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 364
Data ważności licencji: 7/13/2028
Postacie i zdarzenia pojawiające się w tej książce są dziełem wyobraźni.
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń rzeczywistych jest przypadkowe i niezamierzone.
Wszystkie nazwy marek i produktów użyte w tej książce są znakami towarowymi, zastrzeżonymi znakami towarowymi lub nazwami handlowymi.
Wydawnictwo Sourcebooks nie jest związane z żadnym produktem ani dostawcą wymienionym w tej książce.
Tytuł oryginału: MAYBE MEANT TO BE
Copyright © 2020 by K. L. Walther
Originally published in the United States by Sourcebooks, LLC.
www.sourcebooks.com
All rights reserved
Originally published as If We Were Us in 2020 in the United States of America by Sourcebooks.
Sourcebooks and the colophon are registered trademarks of Sourcebooks
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2024
Copyright © for the translation by Marta Piotrowicz-Kendzia
Wydawca prowadzący: Natalia Karolak
Redaktor prowadzący: Anna Małocha, Dagmara Małysza
Przyjęcie tłumaczenia: Laura Kaszta
Adiustacja i korekta: CHAT BLANC Anna Poinc-Chrabąszcz
Promocja i marketing: Dominika Szczerek
Cover art © Monique Aimee
Cover design by Liz Dresner / Sourcebooks
Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Agnieszka Gontarz
Ilustracja bohaterów na zadruku spodu okładki: Zofia Lange, @osiatek
W portretach na okładce wykorzystano ilustracje stworzone przez Good Studio oraz Sensvector
ISBN 978-83-8135-509-4
www.moondrive.eu
Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
ROZDZIAŁ 1
SAGE
Choć papierosy były wciśnięte w szparę przy parapecie mojego okna, moja mama od razu je zauważyła.
– To nie moje! – wypaliłam, kiedy podniosła te dwa, których zbrązowiałe końcówki nosiły ślady przypalania. To było oczywiste, ponieważ spędziłam w tym pokoju zaledwie dziesięć minut. Na łóżku nawet jeszcze nie było mojej pościeli.
Zmarszczyła brwi i pokręciła głową.
– Następnym razem użyj popielniczki.
– Może jest tutaj – zażartował tata, wysuwając jedną z szuflad mojego biurka.
Byłam zaskoczona, że ekipa sprzątająca nie znalazła tych niedopałków. Mama otworzyła okno, ponieważ zapach środków czyszczących był bardzo silny.
– Kto tu mieszkał w zeszłym roku? – zapytała.
– Schuyler Cole – wyjaśniłam i nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, kiedy wyciągnęła kolejny niedopałek. Niemal powiedziałam jej, żeby przestała, ponieważ chciałam później pokazać ten schowek dziewczynom.
Moja przyjaciółka Reese wysłała nam już wiadomość, że ostatnia lokatorka jej pokoju na trzecim piętrze zostawiła w szafie suknię balową.
Odpisałam:
SAGE: Nie był to wieczór godny zapamiętania?
– Schuyler Cole… – zadumała się mama. – Czy to nie...?
– Tak, to była Charliego.
Pokiwała głową.
– Przyjdzie później, żeby się przywitać? I pomóc, skoro wszyscy wiemy, jak uwielbiasz się rozpakowywać?
– Marne szanse. – Uśmiechnęłam się. – Wciąż jest na próbie. – Charlie tydzień wcześniej przyjechał do Bexley, by wziąć udział w próbach musicalu. Tegorocznym przedstawieniem były Tajemnice lasu, a on grał Księcia z Bajki.
Mama westchnęła.
– A co z Nickym?
Pokręciłam głową.
– Piłka nożna.
– Andrea – odezwał się tata, chichocząc. – Nie potrzebujemy dodatkowej siły roboczej. To ostatni rok nauki Sage. Damy radę.
Uśmiechnęłam się. Moi rodzice byli rozwiedzeni, ale zawsze zgodnie pomagali mi we wprowadzaniu się, co bardzo mi się podobało.
– Och, co za ulga. – Udałam ziewnięcie. – Bo trochę kręci mi się w głowie od tego zapachu. – Opadłam na materac i zamknęłam oczy. – Proszę, obudźcie mnie, kiedy ludzie z Pottery Barn Teen zjawią się tu na sesję zdjęciową.
*
Uczęszczałam do szkoły z internatem, ale nie dorastałam z myślą, że będę się uczyć w takim miejscu. Kiedy byłam w trzeciej klasie, marzyłam o tym, że pewnego dnia ubiorę się na biało-niebiesko na mecz piłki nożnej w Darien High School i może zostanę wybrana na królową balu. Ale moje marzenia rozwiały się w ósmej klasie. Charlie, brylujący na tyłach autobusu, oznajmił mi, że nie może przyjść obżerać się lodami i oglądać Netfliksa, ponieważ musi wracać do domu i popracować nad swoim formularzem aplikacyjnym do Bexley.
– Mama nalega, żebyśmy z Nickiem zaczęli już dzisiaj – wyjaśnił. – Nie chce, żebyśmy zostali w tyle.
– Czekaj, Bexley? – zapytałam. – To Bexley? Ta szkoła, do której chodziła Kitsey? Zamierzacie tam iść?
– Cóż, tak. – Charlie wzruszył ramionami. – Wszyscy tam chodzili. Mój dziadek, mój tata, Kitsey... Oczywiście Nicky i ja też tam pójdziemy.
Naturalnie więc, gdy tylko wróciłam do domu, skończyłam odcinek Plotkary oraz kubeczek lodów Ben & Jerry’s i zaczęłam pisać własną aplikację. Jeśli Charlie miał zamiar iść do Bexley, to ja też musiałam. Nie mogłam pozwolić, żeby coś nas rozdzieliło.
Uśmiechnęłam się, gdy przyczepiłam nasze zdjęcie nad łóżkiem. Byłam na nim ubrana w jedną z zapasowych koszulek sportowych Charliego, miałam czarną farbę pod oczami, a na nogach jego łyżwy, gdy obracał mnie w tańcu przed szatnią. Zawisło obok zdjęcia zrobionego w piątej klasie po spektaklu Charlie i fabryka czekolady, który wystawialiśmy w naszej szkole. Oboje trzymamy na nim ogromne bukiety kwiatów.
Moi rodzice pojechali, mama była w drodze powrotnej do Connecticut, tata do Nowego Jorku, a ja i dziewczyny wybierałyśmy się do Centrum Sztuki im. Pearsona na szkolne spotkanie z okazji Dnia Wprowadzki.
– Dobra, wystarczy tych zdjęć – powiedziała Reese i pomachała telefonem. – Jennie wysłała raport zwiadowczy.
– O tak! – Nina zeskoczyła z mojego krzesła przy biurku. – Jest jakiś Brytyjczyk?
Zaśmiałam się.
– Nadal masz hopla na punkcie Jamiego, prawda?
Nina się zarumieniła.
– Słuchaj, był naprawdę niezły.
– Ale w domu czekała na niego ta arystokratka panna Davies – przypomniała jej Reese, kiwając głową w stronę moich drzwi.
Nina i ja wyszłyśmy za nią z pokoju na korytarz, po czym poszłyśmy na dół, a gdy znalazłyśmy się na zewnątrz, pochłonęło nas morze uczniów. Bexley z rozmachem witało swoich podopiecznych: z okien audytorium powiewały czarno-niebieskie szkolne flagi, a dyrektor Griswold, ze swoim podkręconym retro wąsem witał ludzi przechodzących przez drzwi frontowe. Co roku wyglądało to tak samo i chociaż byłam bardzo podekscytowana przyjazdem tutaj, nagle poczułam, że opuszcza mnie pewność siebie. Jakbym w głębi serca miała nadzieję, że tym razem jednak będzie inaczej.
Ale wszystko wskazywało na to, że nic się nie zmieni.
– Dobra, dawaj listę, Jennie – ponaglałam, gdy szłyśmy, biorąc się pod rękę.
Jennie Chu była naszą czwartą muszkieterką i jako przewodnicząca samorządu uczniowskiego zdobyła listę tegorocznych uczniów policealnych. Byli oni nowi w ostatnich klasach i większość z nich przyjechała do Bexley, by doskonalić się w sporcie po ukończeniu szkół średnich. Wszyscy byli znani jako UPsi. Jamie, ubóstwiany przez Ninę, był tu w zeszłym roku UPsem grającym w piłkę nożną.
Reese wpatrywała się bacznie w swój telefon.
– Żadnych Brytyjczyków – oznajmiła. – Ale jest dwóch piłkarzy, obaj z Teksasu, jakiś luzak z Long Island… – Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do mnie. – Sage, ale z ciebie szczęściara.
– Dlaczego? – zapytałam. – Czy w tym roku będzie tu Shawn Mendes?
Moja przyjaciółka potrząsnęła głową.
– Nie, ale ktoś, kto nazywa się Luke Morrissey, i wkrótce będziesz miała okazję go poznać.
„Luke Morrissey”, pomyślałam. „Dlaczego coś mi to mówi?”
– O mój Boże – odezwała się Nina. – Będziecie siedzieć obok siebie na spotkaniu. Morgan i Morrissey. Kolejność alfabetyczna!
– Z jakiegoś powodu kojarzę jego nazwisko – przyznałam. – Po co on tu jest?
– Biegi przełajowe – poinformowała Reese. – Pochodzi z miejsca w Michigan, które nazywa się Grosse Pointe.
– To tuż przy Detroit – wyjaśniła Nina po sprawdzeniu Google Maps na swoim telefonie. Spojrzała na mnie.
Wzruszyłam ramionami.
– Grosse Pointe brzmi jakoś dziwnie znajomo.
„Ale dlaczego?”
– Znajdź jego Insta – poradziła Reese. To była jej odpowiedź na wszystko. Instagram.
Zaśmiałam się.
– Okej, nie. Nie chcę wiedzieć, że jego rodzina ma goldendoodle’a o imieniu Wafel, zanim się spotkamy.
Reese uniosła brew.
– Wafel?
– Tak! Czy to nie byłoby słodkie?
– Bardzo sł… – zaczęła Nina, ale tłum uczniów ruszył gwałtownie naprzód, więc i my przyspieszyłyśmy, przez co rozdzieliłyśmy się, zanim dotarłyśmy do lobby Centrum Sztuki.
Tysiące głosów odbijało się od białych ścian, kiedy przeciskałam się łokciami przez hordę trzecioklasistów w pasiastych koszulkach polo. Nagle poczułam podekscytowanie, że zaraz usiądę na swoim nowym miejscu w audytorium.
Ponieważ po tym, jak niemal potknęłam się o balony z przodu, zorientowałam się, kim jest Luke Morrissey. Rozmowa, którą odbyłam z Charliem w maju, rozpoczęła się tak:
– Wczoraj wieczorem zadzwoniła moja ciotka Caroline i powiedziała, że dzieciak, który opiekuje się moimi kuzynami, przyjeżdża w przyszłym roku do Bexley. To ten, w którym zakochała się Tater Tot…
*
– Jesteś opiekunem kuzynów bliźniaków Carmichaelów! – wykrzyknęłam, gdy tylko skręciłam do swojego rzędu, i wtedy w reakcji na moje słowa obróciła się czyjaś głowa…
Urocza głowa.
Urocza głowa, która wyglądała, jakby właśnie dostała ode mnie w twarz. Zauważyłam, jak jego policzki płoną, a kiedy już opadłam na miejsce obok, wyciągnął rękę i przeczesał nią swoje kruczoczarne włosy. („Włosy, które ma się ochotę przeczesać palcami”, powiem dziewczynom później). Widziałam jego rozbiegany wzrok za okularami w szylkretowych oprawkach.
– Eee, słucham? – zapytał.
– Jesteś opiekunem kuzynów bliźniaków Carmichaelów – powtórzyłam.
– Albo Lukiem. – Chłopak skinął głową. – Mówią na mnie „Luke”. Znacznie krócej.
Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę.
– Jestem Sage.
Uścisnęliśmy sobie dłonie.
– Miło mi cię poznać – powiedział Luke, po czym umilkł. Nie była to niezręczna cisza, ale zdecydowanie spowodowana jego nieśmiałością.
To wcale mnie nie speszyło.
– Dlaczego jesteś w Bexley? – zapytałam, chociaż wiedziałam już, że biega przełaje. Miałam też ochotę się uszczypnąć, bo brzmiałam zbyt entuzjastycznie. Ale przynajmniej nie ma tu Charliego. „Ty i Charlie przerażacie ludzi”, powiedział mi kiedyś Nick. „Jesteście jak słońce na sterydach”.
– Och – powiedział Luke. – Z powodu mojego braku zdecydowania.
Zamrugałam.
– Co?
Luke uśmiechnął się krzywo, a ja poczułam trzepotanie w klatce piersiowej.
– Z powodu mojego braku zdecydowania.
Ściągnęłam brwi.
– Nie jesteś tu z powodu biegów przełajowych?
– Nie. – Potrząsnął głową. – To znaczy tak, biegam przełaje, ale nie dlatego tu jestem. W zeszłym roku ukończyłem szkołę średnią, ale nie mam pojęcia, co chcę robić na studiach. – Zawahał się. – To, hm, też może zabrzmieć głupio, jednak nie czułem się na nie gotowy.
– Cóż, bez urazy – powiedziałam ze śmiechem – ale z pewnością nie wyglądasz na gotowego na podjęcie studiów.
Luke się uśmiechnął i przewrócił oczami.
– Tak, wiem, że wyglądam na czternaście lat. Moja siostra Becca, która ma czternaście lat, wygląda na starszą ode mnie.
– Aplikowałeś jeszcze gdzieś? Czy tylko tutaj?
– Nie, składałem też papiery do Lawrenceville, Taft i Kent. Ale Bexley to mój pierwszy wybór.
Skinęłam głową.
– Więc poznałeś Charliego i Nicka?
Kolejne potrząśnięcie głową.
– Jeszcze nie. Znasz ich dobrze?
– Można tak powiedzieć. – Wyszczerzyłam się. – Za starych, dobrych czasów kąpaliśmy się razem w jednej wannie.
– Jacy oni są?
– Och, cóż, Charlie jest wspaniały! – oznajmiłam, ale wtedy światła przygasły, a na scenie przed niebieską aksamitną kurtyną pojawił się gigantyczny ekran projekcyjny. Uśmiechnęłam się i rozsiadłam wygodnie na swoim miejscu.
To, co działo się na scenie, było powodem poruszenia na sali. Stało się już tradycją, że samorząd uczniowski przewodniczył zebraniom szkolnym i zawsze podczas pierwszego spotkania w roku robił specjalne wejście.
– Przygotuj się – szepnęłam do Luke’a. – Będziesz zachwycony.
Naszym oczom ukazał się dziesięciominutowy film o Bexley w stylu The Office. Gdybym to ja miała decydować, powinien dostać nominację do nagrody Emmy. Skecz parodiował spotkanie samorządu uczniowskiego. Każdy członek grał samego siebie. Przewodnicząca Jennie waliła w owalny stół, sfrustrowana tym, że owszem, Bexley może i jest dobrą szkołą, ale w tym roku musi awansować do rangi świetnej!
– Doceniam twoją pasję, Jennie – wyznał wiceprzewodniczący Samir Khan – ale aby ta szkoła była jeszcze lepsza, musisz wspierać moje pomysły dotyczące sprawniejszego systemu korepetycji rówieśniczych, zamiast koncentrować się tylko na wydziale sportu i teatru…
Kolejne ujęcie przedstawiało Jennie w bibliotece w towarzystwie niemal skaczących wokół niej rudowłosych bliźniaków Carmichaelów.
– Jest pani naprawdę spięta, pani przewodnicząca – powiedział Nick, ubrany w koszulkę hokejową, masując przy tym ramiona dziewczyny.
– Och, Nick, wiem. Nie krępuj się, możesz nawet mocniej… – Westchnęła radośnie, gdy Charlie z ogromnego pudełka, które trzymał na kolanach, wyjął czekoladkę. Był przebrany w kostium Księcia z Bajki i szczerzył zęby w uśmiechu. („Ten chłopak swoim uśmiechem potrafiłby odpalić fajerwerki”, mawiała zawsze moja mama).
– A ta, najdroższa Jen, ma nadzienie z kremem malinowym. – Powoli i uwodzicielsko ugryzł kawałek czekoladki, oblizał usta, po czym resztę wsunął do ust Jennie.
– To oni – wyszeptałam do Luke’a.
Luke skinął głową, ale nic nie powiedział. Po prostu patrzył na Jennie wchodzącą na scenę, a potem słuchał, jak wita wszystkich w nowym roku szkolnym i przedstawia pozostałych członków zespołu.
– I wreszcie, to jest wasz przedstawiciel do spraw sztuki, Charlie Carmichael – oznajmiła. – Jego ulubionym kolorem jest niebieski, uwielbia doritos i zanim zapytacie, nie, Vineyard Vines nie płaci mu za pozowanie!
Kątem oka zobaczyłam, że Luke pochyla się na krześle.
*
– Chodź, zjedz ze mną kolację – powiedziałam, gdy zapaliły się światła. – Chcę, żebyś poznał moich przyjaciół. – Zwłaszcza Charliego, ale jego, Nicka i Jenny nie będzie dzisiaj z nami. Pierwszego wieczoru samorząd uczniowski zawsze jada z dyrektorem Griswoldem i dziekanami w restauracji po drugiej stronie ulicy.
Wysłał mi wiadomość:
CHARLIE: Bexley płaci. Biorę steka.
– Okej, jasne – zgodził się Luke, wychodząc za mną z naszego rzędu. – Byłoby świetnie.
– Mamy dwie stołówki – wyjaśniłam, kiedy wydostaliśmy się na zewnątrz. – Leighton jest większa i jedzą tam młodsi uczniowie. A Addison jest mniejsza. Tam się teraz wybieramy. Wstęp tylko dla najstarszych klas.
– W porządku. – Luke skinął głową. – To obok mojego internatu. A ty gdzie mieszkasz?
– Tam – powiedziałam, wskazując na budynek za nami. – W Simmonsie. Internacie dziewczyn z najstarszych klas.
Luke gwizdnął.
– Spory kawałek.
– Tak, ale mam rower. – Mój ukochany rower górski, który niedawno przeniósł się z pagórków i leśnych szlaków na brukowane uliczki Bexley.
Żądło – tak nazwał go Nick dwa lata temu, ze względu na jego bijący po oczach czarno-żółty lakier.
Kiedy dotarliśmy do Addison, Eva Alpert przytrzymała nam drzwi.
– Cześć, Sage!
– Hej, Eva. – Uśmiechnęłam się i przedstawiłam Luke’a. – To Luke. Jest UPsem.
I w zasadzie patrzyliśmy, jak Eva na jego widok topnieje w drzwiach jak wosk.
– Och, cudo… uch, wspaniale cię poznać – powiedziała, owijając kosmyk włosów wokół palca. – Spodoba ci się tutaj.
Zauważyłam, że obczaja Luke’a od stóp do głów.
„Przestań”, chciałam powiedzieć, żeby uświadomić ją, że ten teren jest już zajęty. Wzięłam Luke’a pod ramię i zaprowadziłam go do środka.
– Czuję się lekko sponiewierany – wyszeptał, kiedy staliśmy w długiej kolejce po jedzenie, wijącej się po podłodze wyłożonej czarnymi i białymi kafelkami. Kilka głów przed nami dostrzegłam gładkie, ciemne warkocze Reese. Taka dziewczyna jak ona mogłaby przejąć kontrolę nad tłumem wypełniającym stołówkę.
– To Eva Alpert – odszepnęłam. – Jest miła, ale jeśli chodzi o facetów, to zawsze się tak zachowuje. – Zaśmiałam się. – A ty jesteś dokładnie w jej typie.
Pomyślałam o Jeremym Tanace, współlokatorze Nicka z pierwszej klasy. Eva spotykała się z nim przez jakiś czas w zeszłym roku, a nie był nawet w połowie tak przystojny jak Luke. Mieli jednak ze sobą coś wspólnego, emanowali taką artystyczno-intelektualną, marzycielską aurą.
– Co za pech – odparł Luke, wkładając ręce do kieszeni.
Uniosłam brew.
– Chyba nie jest w twoim typie?
Luke uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową.
– Nie, niespecjalnie.
– To dobrze, bo kiedyś nazwała Charliego przereklamowanym aktorzyną. – Rozejrzałam się, czy nikt nie podsłuchuje. – Ale myślę, że tak naprawdę dlatego, że jest zazdrosna o Greer Mortimer.
– Dlaczego miałaby być zazdrosna o Greer Mortimer?
– Bo Greer obściskiwała się z Charliem przez trzy musicale z rzędu. Zawsze grają parę, a Eva zawsze dostaje rolę czarnego charakteru. W tym roku jest Czarownicą.
– Charlie też się podoba Evie?
Uśmiechnęłam się.
– Charlie podoba się wszystkim.
*
Charlie w końcu dotarł na ścieżkę prowadzącą do Simmonsa trochę przed dwudziestą pierwszą. Miał na sobie koszulę w jasnoniebieską kratę z rękawami podwiniętymi do łokci, granatowe chinosy i jak zwykle buty żeglarskie z czarno-zielonym rzemykiem. Dostał je ode mnie w zeszłe święta.
– Książę! – Reese zaprosiła go gestem na patio i pięć sekund później leżał już ze mną w hamaku. Przytuliłam go mocno i kiedy objął mnie ramieniem, poczułam znajomy zapach mydła Irish Spring o aromacie koniczyny i torfu. Miałam wrażenie, jakbyśmy nie widzieli się od wieków, ponieważ Carmichaelowie spędzili całe lato na Martha’s Vineyard. Co prawda pojechałam ich odwiedzić na kilka tygodni w lipcu, ale mimo wszystko stęskniłam się za nimi.
– Wpadłem tylko na chwilę – powiedział Charlie. – Muszę szybko wracać do internatu. Uroczystości zaraz się zaczynają.
Zaśmialiśmy się. Charlie był starostą w Domu Daggetta, jednym z internatów pierwszaków, i dzisiaj cały dzień prowadził zajęcia integracyjne.
Zażartował we wcześniej wysłanej wiadomości:
CHARLIE: Podkręciliśmy ogrzewanie w pokoju wspólnym, żebyśmy mogli uprawiać gorącą jogę.
– Cóż, właśnie minąłeś się z Lukiem – powiedziała Reese, kiedy przeczesywałam dłonią rudozłote włosy Charliego.
– Lukiem? – zapytał Charlie, pochylając się trochę.
– Lukiem Morrisseyem – uściśliła Nina. – UPsem, który mieszka na tej samej ulicy co twoi kuzyni. – Wszystkie szczegóły ustaliliśmy przy spaghetti.
„Tak, Hopperów znam od zawsze”, powiedział nam wtedy Luke. „Adelaide, Tate i Banks to gwarancja dobrej zabawy”.
– Spędziliśmy z nim cały dzień – dodała Reese. – Wyszedł jakieś dziesięć minut temu. – Wzruszyła ramionami. – Obowiązkowe zebranie w jego internacie.
– Ale musisz go poznać, Charlie – oznajmiłam. – Jest świetny. – Spojrzałam na dziewczyny, żądając wsparcia. – No nie?
Wiedziałam, że się ze mną zgodzą; podczas kolacji wszystkie się w nim zakochałyśmy.
– Niech żyje kolejność alfabetyczna – wyszeptała Nina, gdy Luke wyjaśniał, dlaczego zdecydował się na dodatkowy rok liceum. (Nazywam to „rundą honorową” liceum!)
– Zdecydowanie – zgodziła się Jennie. – Jest bardzo miły i interesujący. I zwiedził kawał świata! Właśnie wrócił z Tokio. Jego mama jest Japonką, więc był tam kilka razy.
– Ma też zabójcze poczucie humoru – powiedziałam. – Sarkazm ostry jak brzytwa.
– Wygląda na to, że lada chwila będziesz się o niego bić – oświadczył Charlie ze śmiertelną powagą, po czym wstał. – Muszę lecieć. Czas na karaoke z chłopakami.
– Mówiłeś, że będziecie piec ciasteczka – zauważyła Nina.
– Myślałam, że będzie mani-pedi – powiedziała Reese.
Podniosłam się na nogi.
– A mi powiedziano, że gorąca joga.
Charlie puścił oczko.
– Tak, to gwóźdź programu.
– Do zobaczenia jutro! – zawołały chórem dziewczyny, gdy wziął mnie za rękę. Odprowadziłam go do połowy drogi do internatu, żebyśmy mogli sobie powiedzieć, co u nas nowego słychać. Przywitaliśmy się z kilkorgiem maturzystów siedzących w drewnianych fotelach ogrodowych ustawionych na trawie. Kiedy Charlie uśmiechnął się do nich przyjaźnie, zaczęli szeptać między sobą.
Ale zapomniałam o tym zupełnie, gdy dotarliśmy do kaplicy i poczułam, jak chłopak się o mnie opiera.
– Zmęczony? – zapytałam.
Westchnął.
– Czekam na przypływ nowej energii.
Objęłam go w talii.
– Ale cieszysz się, że wróciłeś
Zignorował to pytanie, co wydało mi się dziwne.
– Macie poważną obsesję na punkcie tego nowego faceta – powiedział zamiast tego. – Powinienem być zaniepokojony?
– Charlie, poznałam go… – przerwałam, żeby spojrzeć na mój nieistniejący zegarek – nieco ponad cztery godziny temu. Nie mam poważnej obsesji. – Uśmiechnęłam się. – Tylko taką zwyczajną.
– Cóż, przynajmniej jesteś szczera.
Zaśmiałam się.
– Nie mogę się doczekać, aż go poznasz.
– Już to mówiłaś.
– Ech, zamknij się! Zostanie twoim nowym najlepszym przyjacielem.
– Nie potrzebuję nowego najlepszego przyjaciela – oznajmił Charlie. – Mam ciebie. – Uniósł telefon, żeby pokazać mi co najmniej tuzin nieodczytanych wiadomości. – Plus tych wszystkich ludzi.
Uderzyłam go w ramię.
– Ale z ciebie zarozumialec.
Uśmiechnął się.
– Powinienem iść.
– Tak, okej – westchnęłam. – Kocham cię.
– Zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedział pospiesznie, odchodząc.
Przewróciłam oczami i już miałam się odwrócić w stronę Simmonsa, ale zatrzymał mnie głos Charliego krzyczący w noc:
– Ja też cię kocham, moje ziółko!
Zaśmiałam się i potrząsnęłam głową.
„Tak”, powiedziałam sobie, udając, że nie zauważyłam, jak zgarbił ramiona. „Cieszy się, że wrócił”.
ROZDZIAŁ 2
CHARLIE
Kiedy się obudziłem, w moim pokoju śmierdziało jak na wysypisku śmieci. O szóstej rano zawył mój telefon, czas spotkać się z Sage na nasz poranny bieg. Zwlokłem się z łóżka, naciągnąłem na siebie T-shirt i szorty, po czym zasznurowałem sportowe buty.
– Więc jak poszło? – zapytała Sage, gdy ruszaliśmy w stronę Królestwa Daleko, Daleko Stąd. Tak nazwaliśmy położone najdalej od głównego kampusu boiska sportowe, określenie zaczerpnięte z najwspanialszego sequela, jaki kiedykolwiek stworzono: Shreka 2. – Zrzygałeś się?
– Tak – potwierdziłem. – Wszystkie moje grzechy zostały oficjalnie odpuszczone. – Ostatniej nocy, po standardowej, przełamującej pierwsze lody zabawie integracyjnej w państwa-miasta głównym punktem programu w Daggett był przerażająco profesjonalny konkurs jedzenia kawałków panierowanego kurczaka. Dotarłem do półfinału, ale ostatecznie wygrał chłopak z drugiej klasy, Dhiraj Bagaria. Zjadł sześćdziesiąt sztuk i nawet okiem nie mrugnął.
Sage wybuchła śmiechem, gdy opowiedziałem jej całą historię.
– Nie mogę w to uwierzyć. – Potrząsnęła głową. – Byłam pewna, że wygra Paddy.
– Cóż – odparłem – gdyby poszedł na całość, pewnie by wygrał. – Paddy Clarke był drugim starostą Daga i nigdy nie siadał do kolacji mniejszej niż trzy pełne talerze.
Sage odwróciła się i uśmiechnęła do mnie znacząco, jej orzechowe oczy błyszczały.
– Myślę, że Paddy potrzebuje dziewczyny.
– Dlaczego? Jesteś zainteresowana? – zapytałem, mając ochotę dodać: „Bo on jest!”.
I tak jak się spodziewałem, Sage tylko się roześmiała. Zawsze tak robiła, kiedy rozmawialiśmy o tego typu rzeczach. Czasami ją podpuszczałem: „Gdybyś była Singielką do Wzięcia z Bexley, których czterech chłopaków mogłoby cię zabrać do swoich rodzinnych miast?”. Ale dzisiaj nie naciskałem. Kiedy przyspieszyła, poszedłem w jej ślady, a potem przez chwilę biegliśmy w milczeniu, przemykając obok sosen.
– Dzisiejsze spotkanie w Pandorze aktualne? – zapytałem, kiedy zwolniliśmy, skręcając z pól w Ludlow Lane. Co roku pierwszego dnia po zajęciach, a były naprawdę wyczerpujące, Sage i ja chodziliśmy na lunch do kawiarni Pandora naprzeciwko kampusu.
– Oczywiście. – Sage skinęła głową, a kiedy zacząłem w myślach przeglądać menu o gigantycznych rozmiarach, usłyszałem, jak dodaje: – Myślałam też o zaproszeniu Luke’a, jeśli nie masz nic przeciwko.
Moją natychmiastową reakcją było udawanie, że nigdy nie słyszałem tego imienia.
– Jakiego znów Luke’a? – zapytałem powściągliwie.
Ale musiałem powstrzymywać śmiech, kiedy Sage popchnęła mnie w odpowiedzi.
*
Mama płakała, kiedy w zeszłym tygodniu wraz z tatą podrzucili Nicka i mnie na przedsezon. Mieliśmy zamieszkać w różnych internatach, dlatego każdemu z nas towarzyszył jeden rodzic, by pomóc w realizacji „Operacji Przeprowadzka”. Dopiero potem wszyscy spotkaliśmy się na Łące, żeby się pożegnać.
– Po prostu nie mogę w to uwierzyć – wyszeptała, jakimś cudem obejmując równocześnie i Nicka, i mnie. – Nie mogę uwierzyć, że moje bliźniaki są uczniami ostatniej klasy.
Za to tata nie mógł przestać się uśmiechać.
– To jest wasz moment – powiedział nam. – Pamiętam, jak byłem w waszym wieku… – Poklepał mnie po plecach. – Wykorzystajcie ten czas.
Aby było jeszcze bardziej melodramatycznie, trzeba dodać, że Bexley miałem we krwi. Działało od 1816 roku i od tej pory ta szkoła z internatem musiała się mierzyć z całymi pokoleniami Carmichaelów siejących spustoszenie na kampusie. Podczas prohibicji pradziadek ukrywał domowej roboty bimber pod deską podłogową w Domu Mortimera, dziadek był odpowiedzialny za „Wielki Pożar Domu Daggetta” w 1956 roku, a tata w latach osiemdziesiątych niemal zaspał na maturę. Ostatnie rodzinne świadectwo dojrzałości otrzymane w tej szkole należało do mojej siostry Kitsey. Nick i ja zawsze wiedzieliśmy, że złożymy podanie do Bexley, a następnie będziemy się tam uczyć. To była nasza rodzinna tradycja.
A więc oto jesteśmy, gotowi na rundę czwartą. Choć brzmi to banalnie, pierwszego dnia nigdy nie ma się trudności z oddzieleniem nowych uczniów od tych powracających. Pierwszoklasiści ubierają się tak, jakby to ich mamy wybierały im stroje (w obawie przed złamaniem dress code’u) i kryją się za wielkimi plecakami, biegając po kampusie, jakby brali udział w szalonym polowaniu na jajka wielkanocne.
– Nie, kochanie, wszystkie zajęcia z matematyki odbywają się w Centrum Nauki Carmichaela – usłyszałem, jak pani Leveson zwraca się do jakiejś dziewczyny i zaśmiałem się w duchu. Dziadek ufundował CNC w ramach pokuty za spalenie połowy domu Daggetta.
Wolny czas między zajęciami spędzałem w Piwnicy Knowlesa, studenckim centrum Bexley. Była to otwarta przestrzeń, cała w szkle i drewnie, a jedynymi wydzielonymi pomieszczeniami były biura redakcji gazet i roczników znajdujące się na jednym jej końcu i sklepik szkolny na drugim. Podczas porannej konsultacji z nauczycielami poszedłem tam, żeby coś przekąsić, i spotkałem przy okazji Dove. Miejsce było wypełnione uczniami po brzegi, a kolejka do kasy wiła się i skręcała, ale nie dziwiło mnie to szczególnie. Kiedy czekaliśmy, by zapłacić, objąłem Dove i udawałem, że zasypiam. Zachichotała i ukryła twarz w zagłębieniu mojego obojczyka, a ja zauważyłem, że jej perfumy pachniały jak słodkie ciasteczka i że niewiele trzeba, żeby ją rozśmieszyć.
Ale teraz były lekcje, więc piwnica prawie opustoszała. Rozłożyłem się na jednej z czarnych kanap, naprzeciwko sięgającego od podłogi do sufitu okna w rogu. To była moja zwyczajowa miejscówka. Czasem się uczyłem, czasem oglądałem Netflixa, a czasem drzemałem. Dziś był dzień drzemki. Opadłem na kanapę i wyciągnąłem się wygodnie, żałując, że zostawiłem słuchawki w swoim pokoju. Nie było innego wyjścia, jak dać się ukołysać chrobotowi klawiatur laptopów.
Czyjś głos obudził mnie może dziesięć, a może czterdzieści pięć minut później. W pobliżu gadał jakiś dzieciak i chociaż go nie widziałem – oparcie kanapy sprawiało, że byłem w trybie incognito – domyśliłem się, że rozmawia przez telefon.
Nie zwykłem nikogo szpiegować, ale ten dzieciak miał fajny głos, więc leżałem i słuchałem.
– Tak, chyba dobrze spałem – powiedział. – Było po prostu inaczej. Słychać wszystko. Ludzi chodzących tam i z powrotem po korytarzu, odgłos spłuczki… – Westchnął. – Nie, mamo, nie przysyłaj generatora białego szumu Beki. Spędziłem tu dopiero jedną noc. Jestem pewien, że się do tego przyzwyczaję.
„Nie!” – chciałem krzyknąć. „Niech przyśle ten generator! Będziesz go pragnął!” Sam taki miałem i okazał się prawdziwym wybawieniem. Zaopatrzyłem się w niego w drugiej klasie, kiedy Paddy i ja dostaliśmy przydział do gównianego pokoju: drugie piętro, zaraz obok łazienki. Paddy na początku podchodził do tego pomysłu sceptycznie, ale trzeciej nocy zmienił śpiewkę. Odkryliśmy również, że w połączeniu z naszymi dużymi wentylatorami skrzynkowymi generator działa jeszcze skutecznej. Całą konstrukcję nazwaliśmy Wirem.
– Lekcje były w porządku – chłopak kontynuował. – Dzisiaj mamy wolne popołudnie, więc idziemy na wszystkie. Okazuje się, że moja nauczycielka chemii dokładnie wie, gdzie mieszkamy. Uczyła w…
„W której on jest klasie?” – zastanawiałem się. Najwyraźniej był nowy, ale wydawał się starszy niż pierwszoroczniak. Poza tym nie wspomniał jeszcze, że się zgubił. Może to nowy uczeń drugiej klasy? To było dość powszechne w Bexley, że uczniowie przeskakiwali od razu do drugiej klasy. Większość nowicjuszy to dzieciaki z Nowej Anglii, które chodziły do szkół bez internatu, kończących się na dziewiątej klasie. W rzeczywistości, gdyby Nana (matka mojego taty) miała jakikolwiek wpływ na mamę, Nick i ja prawdopodobnie jechalibyśmy na tym samym wózku. Tata przez całe swoje życie uczęszczał do prywatnej szkoły, ale mama była zapaloną obrończynią szkół publicznych.
– Jednym z powodów, dla których mieszkamy w Connecticut – mówiła Nanie – jest system szkolnictwa. Dla mnie i dla Jaya ważne jest, aby nasze dzieci doświadczały obydwu sposobów kształcenia.
Tak też zrobiliśmy, a trener hokeja w Darien High School nie był zachwycony, kiedy się dowiedział, że do szkoły średniej idziemy gdzie indziej.
– I – dodał nowy uczeń drugiej klasy – myślę, że naprawdę polubiłabyś moją nauczycielkę matematyki, panią Shepherd. Przypomina mi…
Łagodny, pomyślałem. Jego głos był łagodny, ale także subtelny, miał w sobie jakiś spokój. To sprawiło, że chciałem zamknąć oczy i zaryzykować ponowne odpłynięcie w sen. Nie dlatego, że jego głos był nudny czy coś, ale dlatego, że był… cóż, kojący. Czułem się dziwnie zrelaksowany, słuchając, jak ten dzieciak opowiada mamie o swoim dniu, dniu, którego nie minęła nawet połowa.
– Ale angielski był TP – powiedział tonem nieco bardziej naglącym.
Co znaczyło TP?
– Ta klasa, do której mnie przydzielono? To angielski na poziomie Skały dla Sportowej Chwały. To zajęcia dla...
I wtedy to do mnie dotarło. Dokładnie wiedziałem, o czym mówił: seminarium literackie dla maturzystów Bexley, o skrzywionym poziomie zawsze dopasowanym do UPsów, grupy, która była wybitnie usportowiona. Bez trudu połączyłem kropki i uśmiechnąłem się do siebie.
Nie podsłuchiwałem nowego ucznia drugiej klasy.
– Nie, mamo, nie musisz nic robić. Wszystko ogarnięte.
„A więc to on”, zadumałem się. „To przyszły mąż Tater Tot”.
– Zamierzam go poślubić, Charlie – poinformowała mnie w ostatnie Święto Dziękczynienia moja sześcioletnia kuzynka, brzmiąc jak szesnastolatka. – I nie możesz mi tego zabronić!
– Tak – ciągnął ukochany Tate. – Poszedłem do sekretarza i poprosiłem, żeby przepisano mnie na inne.
„Które?”
– Jedyny kurs, który pasuje do mojego harmonogramu, to literatura pogranicza. Trzymam kciuki, żeby w programie nauczania nie było Hucka Finna.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Był.
– Powinienem już zmykać. Za piętnaście minut mam historię. – Przerwał, a potem się roześmiał. – Nie, jeszcze się nie zgubiłem. Ta dziewczyna, którą poznałem wczoraj, oprowadziła mnie po kolacji i porobiłem sobie notatki na mapie kampusu. – Kolejny śmiech. – Tak, znasz mnie.
„Sage”, zdałem sobie sprawę. Od pierwszej klasy liceum była przewodniczką po kampusie, to ją zwykle wzywano do biura rekrutacyjnego. To była jedna z rzeczy, które kochałem w niej najbardziej, to, jaka była radosna i przyjazna – ucieleśnienie słońca.
Słyszałem, jak chłopak wzdycha, zbierając się na lekcję historii.
– Uhm, porozmawiamy później. Kocham… o nie, jeszcze ich nie spotkałem.
„Cierpliwości, młody padawanie”, pomyślałem. „Cierpliwości”.
– Tak, wiem, ale myślę, że byli zajęci. Niezłe tu z nich ważniaki.
„No cóż, tak”.
– Ale dzisiaj spotykam się z Charliem.
„A żebyś wiedział”, pomyślałem, bo w końcu moim obowiązkiem było upewnić się, że jest wystarczająco dobry dla Tate. Zasługiwała na wszystko, co najlepsze.
*
Łąka była miejscem, gdzie się spotykaliśmy. Wszystkie ceglane domy uczniów drugich i trzecich klas oraz niektóre budynki szkolne wychodziły na zieloną przestrzeń, która była nieustannie zapełniona uczniami. Był to powszechnie znany skrót do dowolnego miejsca na kampusie, a kiedy dopisywała pogoda, dziewczyny rozkładały koce i odrabiały lekcje, podczas gdy Nick, ja i kilku naszych przyjaciół rozgrywaliśmy partię kampusowego golfa. Dzisiaj nie było inaczej. Temperatura przekroczyła dwadzieścia pięć stopni i świeciło piękne słońce, wszędzie siedziały grupki ludzi.
– Hej, Charlie! – Zza schodów frontowych Auli Wexlera poniósł się głos Quinn Bailey, mojej byłej dziewczyny, która nie do końca zrozumiała, że jest moją byłą dziewczyną. Wyglądało na to, że naciągała swój kij do lacrosse’a.
Pomachałem jej, czując na sobie wzrok ludzi. Tak, Łąka była bez wątpienia centralnym punktem Bexley.
Więc zrobiłem to, co robiłem najlepiej.
Zrobiłem przedstawienie.
– Narzeczono! – zawołałem, kiedy wziąłem na celownik Sage, która jak zwykle związała swoje długie, falujące blond włosy w kucyk. Zacząłem do niej biec w zwolnionym tempie. Posłała mi uśmiech, a chwilę później ruszyła w moją stronę, niespiesznie, co było strzałem w dziesiątkę.
– Mój luby! – odkrzyknęła.
Kiedy byliśmy mali, zawsze mówiliśmy, że pewnego dnia się pobierzemy. Spędzaliśmy całe popołudnia, planując nasz ślub, uzgadniając, jak będą wyglądały tort o smaku kokosowym i miesiąc miodowy na Hawajach. Nawet dzisiaj wciąż o tym rozmawiamy (ostatnio przedstawiłem pomysł miesiąca miodowego na Bermudach). Ten pomysł zawsze wywoływał uśmiech u moich rodziców.
Gdy tylko spotkaliśmy się w połowie drogi, podniosłem ją i zakręciłem.
– Chodź, poznaj Luke’a. – Sage pociągnęła mnie za rękaw.
„Luke”.
– Prowadź.
Kiedy szliśmy, objąłem ją ramieniem.
Sage wzięła głęboki oddech, a potem rozpoczęła prezentację, wykrzykując:
– Luke’u Morrissey, poznaj Charliego Carmichaela, mojego najlepszego przyjaciela od pierwszych chwil życia!
Wyglądał młodo jak na swój wiek, ale był wysoki. Klasyczne czarne ray-bany pasujące do czarnych, luźno opadających włosów. Cienka, granatowa koszula, bermudy i adidasy samba. Jego stopy wydawały się trochę szpotawe.
„Oto i on”, pomyślałem i kiedy poczułem szturchnięcie Sage, zdałem sobie sprawę, że trwało to dwie sekundy za długo.
„Zrób coś”.
Poszedłem za przykładem Nicka i wyciągnąłem pięść do żółwika.
– Miło mi cię poznać – powiedziałem. – Sage dosłownie bez przerwy o tobie mówi.
Luke zerknął na moją pięść, po czym przybił swoją tak szybko, że nawet nie poczułem, jak jego knykcie dotykają moich.
– Ciebie też. – Podniósł rękę, by poprawić okulary przeciwsłoneczne. Wyglądało to tak, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale tego nie zrobił.
– Dobrze! – Sage klasnęła w dłonie. – Umieram z głodu! Lecimy do Pandory!
*
– Więc, Morrissey – odezwałem się, gdy złożyliśmy zamówienie – jakie jest uzasadnienie twojej rundy honorowej liceum?
(Tak bym to nazwał, gdybym musiał zaliczyć rok jako UPs).
Siedzący obok Sage Luke wyjął ze zwiniętej serwetki sztućce i powiedział mi to, co już wiedziałem.
– Nie jest pewien, jakie chce podjąć studia – wyjaśniła ciocia Caro wiosną. – Zasugerowałam, żeby zrobił rok jako UPs, żeby mógł zdobyć nowe doświadczenia i poświęcić trochę czasu na to, żeby sobie wszystko poukładać. Będziesz się nim opiekować, prawda?
– Rundy honorowej, zwanej także niezadowoleniem z wyników testu? – uściśliłem teraz bezmyślnie.
Sage pod stołem kopnęła mnie w goleń.
Luke spojrzał na mnie tak, że aż musiałem poprawić się na krześle. Poczułem, jakby coś pełzło w górę mojego kręgosłupa.
Próbowałem się wycofać, sprawić wrażenie, jakby te słowa mi się przypadkiem wymsknęły.
– Przepraszam. To przez Nicka, mojego bliźniaka. Cóż, testy nie są jego mocną stroną. Chce iść do Yale, by grać w hokeja, i wszyscy się martwiliśmy, że będzie musiał gdzieś zrobić rok jako UPs, żeby poprawić wyniki. Na szczęście przeszedł test kompetencji w maju.
„I jestem pewien, że nieźle by się wkurzył, gdyby wiedział, że komuś to powiedziałem”, plułem sobie w brodę. „To było jego największym źródłem stresu przez ostatni rok!”
Luke skinął głową.
– Masz już pomysł, gdzie będziesz teraz aplikować? – zapytałem, zastanawiając się, czy Pandora zmieniła może rodzaj oświetlenia, bo czułem, jak wiązki światła dosłownie palą moją skórę.
Luke zamieszał swoją mrożoną herbatę.
– Jeszcze nie. Jutro mam spotkanie w poradni w sprawie studiów.
Kiwnąłem głową.
– O, dobry pomysł… – Przerwałem, kiedy na blacie zawibrował mój telefon.
Sage się roześmiała.
– W porządku, powiedz nam, która jest pierwsza w kolejce.
– Pierwsza w kolejce? – Luke wydawał się rozbawiony i zatroskany jednocześnie.
Sage posłała mi słodki uśmiech, po czym odwróciła się do Luke’a.
– Pierwsza w kolejce w tym semestrze. Charlie umawia się z dziewczynami, a już po kilku tygodniach je porzuca.
Przewróciłem oczami.
– Jasne, mów mi król Henryk...
– Ósmy – podpowiedział szybko Luke, a Sage oznajmiła:
– Tak robisz! Catherine Howe wciąż jest w żałobie po waszej burzliwej relacji, która trwała raptem dwa tygodnie!
– Posłuchaj – zwróciłem się do Luke’a – ona lubi koloryzować.
Sage potrząsnęła głową.
– Która to jest?
Westchnąłem.
– Dove McKenzie.
– Kto to? – zapytał Luke.
– Trzecioklasistka. – Sage skupiła się znów na mnie. – Gra Roszpunkę w Tajemnicach lasu, prawda?
– Oui1 – odparłem.
– Ach – powiedział Luke, zagłuszając prychnięcie Sage. – Łączenie pracy z przyjemnością... co za radość.
Kiedy przekrzywił głowę, zajęło mi sekundę, aby zaskoczyć. Sage wybuchła śmiechem, a ja właśnie sięgnąłem po moją colę.
– Touché2, Morrissey – usłyszałem swój głos. – Touché.
*
Nie pomyliłem się. Miał szpotawe stopy.
Nie jakoś bardzo, tylko trochę – i to było całkiem urocze. Kiedy wracaliśmy na kampus, nie mogłem patrzeć na nic innego. Robiłem co mogłem, by zignorować dziwne drżenie, które czułem za każdym razem, gdy robił krok.
Nic nie działało.
Luke odchrząknął.
– Więc jaki jest pan Magnusson?
Gwałtownie uniosłem głowę, jak zwykle, gdy wpadała na mnie Sage. Jednym z jej największych życiowych wyzwań było chodzenie w linii prostej. Nieustannie poruszała się zygzakiem.
– Pan Magnusson? – odwróciłem się, żeby spojrzeć na chłopaka.
Kiwnął głową i nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Nie miał już na nosie okularów przeciwsłonecznych i starałem się zapamiętać, żeby nigdy nie mówić Ninie, że się z nią zgadzam: jego oczy były naprawdę niesamowite. W kolorze głębokiego brązu, jak owoce jałowca na Vineyard.
– Tak – powiedział Luke. – Pan Magnusson. Jaki jest? Sekretarz powiedział tylko, że czeka mnie przygoda.
Sage i ja się zaśmialiśmy.
– Pan Magnusson jest skarbem szkoły Bexley – zacytowałem tatę. – Jest tu od zawsze, ale nikt nie wie, ile dokładnie ma lat…
– Zakładamy, że siedemdziesiąt siedem – oznajmiła Sage.
– Jasne – poparłem ją, ponieważ Gus Magnusson musiał dobiegać osiemdziesiątki. Był nauczycielem angielskiego Kitsey w pierwszej klasie i dawniej również taty.
„Ach, Charlesie Carmichael”, powiedział, kiedy dziś rano wszedłem do jego klasy – wiedziałem, że twoja podróż w końcu doprowadzi cię tutaj”. Obdarzył mnie tym swoim poważnym spojrzeniem. „Jeśli reguła dalej się sprawdza, to ty jesteś najmądrzejszym z Carmichaelów, którzy chodzili do tej szkoły”.
Luke spojrzał na nas ze dziwieniem, gdy Sage i ja skończyliśmy mówić.
– On serio ocenia prace po pijanemu?
Wzruszyłem ramionami.
– Tak naprawdę to tylko plotka, ale tak, myślę, że tak. Moja siostra utrzymuje z nim kontakt, kiedy skończyła liceum, wysłał jej skrzynkę wszystkich swoich ulubionych alkoholi.
– Mocne alkohole? – zapytał.
– Mocne alkohole – potwierdziłem. – Whisky, gin, tequila i dużo wódki.
– Wow, szkoda, że nie jest moim opiekunem – oznajmił Luke.
W tym momencie ktoś zawołał imię Sage, na co ta się uśmiechnęła i odeszła od nas zygzakiem.
– Ale to byłoby zbyt piękne.
Uniosłem brew. „Dzięki czemu to byłoby piękne?”
– To moja miejscówka. – Skinął brodą na internat. – Dom Gatsby’ego.
Przeszedł mnie dreszcz. „Czy Sage mu powiedziała? A może przyszło mu to na myśl dopiero teraz?” Brooks był z pewnością największym internatem w kampusie i nie przypominał żadnego z pozostałych budynków. Bexley była zbudowana głównie z czerwonej cegły, ale Brooks wzniesiono z kamienia w kolorze piasku, miał trzy piętra, dwie spore wieżyczki na każdym końcu, liczne kominy i rozległy taras od frontu. To było totalne monstrum, które nazwałem Rezydencją Gatsby’ego po tym, jak przeczytałem Wielkiego Gatsby’ego w pierwszej klasie.
Luke schował ręce w kieszeniach.
– Pewnie powinienem już iść. Za pół godziny mam trening.
Skinąłem głową.
– Tak, ja też. Próba za – sprawdziłem telefon – dziesięć minut.
Zaśmiał się, a ja poczułem, jak unosi się kącik moich ust. Kiedy się śmiał, wyglądało to tak, jakby śmiało się całe jego ciało.
– Cóż, chyba się spotkamy…
– Na kolacji? – zapytałem.
Luke posłał mi pytające spojrzenie.
– Nie jesz kolacji ze swoją ptaszyną?
Ścisnęło mnie w żołądku. Och… racja. Dove i ja mieliśmy plany na dzisiejszy wieczór.
Ale wzruszyłem ramionami i powiedziałem:
– Czekanie wzmaga pożądanie.
– Nie jestem pewien, czy twoja gołąbeczka też tak myśli.
– Turkaweczka jakoś to przeżyje.
– Mam nadzieję. Sikoreczki są takie delikatne.
– Nie martw się. Kaczuszki są silniejsze, niż wyglądają.
Luke spojrzał na swoje stopy. A potem nic nie mówiąc, odwrócił się, by wejść do środka.
– Hej, jeszcze jedno! – zawołałem.
Obrócił się twarzą do mnie.
– Tak?
Przełknąłem ślinę, po czym powiedziałem:
– Przyda ci się ten generator białego szumu.
Prawie nie zareagował. Po prostu rzucił mi spojrzenie z na wpół uniesioną brwią.
– Myślisz?
– W mojej profesjonalnej opinii tak.
Luke uśmiechnął się krzywo.
– Więc powinienem poprosić mamę o przysłanie tego sprzętu?
Zorientowałem się, że kiwam głową.
– Okej, spoko. Dzięki za wskazówkę.
– Do usług – powiedziałem ciszej, niż miałem zamiar. Odchrząknąłem i zacząłem na wyczucie schodzić tyłem po stopniach tarasu. Na pewno się spóźnię. – Widzimy się niebawem...
Luke oparł się o ścianę domu, wciąż się uśmiechając pod nosem.
– Przekaż sikoreczce moje pozdrowienia.
Potrząsnąłem głową.
– Ona gra Roszpunkę.
– I to oznacza, że...?
Wzruszyłem ramionami – żeby ukryć, że się trzęsę.
– Zrób rozeznanie.
Zaśmiał się.
– Czy dostanę za to ocenę?
– Za przejrzenie jednej strony w Wikipedii?
– Czekaj, uważasz Wikipedię za wiarygodne źródło informacji?
Głośno udałem oburzenie.
– Mówisz, że to nie jest duma i radość świata akademickiego?
Luke przewrócił oczami i wyciągnął telefon z kieszeni. Zerknąłem na Sage rozmawiającą z Codym Smithem. Opowiadała jakąś historię i wymachiwała przy tym rękami, a Cody potakiwał, całkowicie na niej skoncentrowany.
„Larchmont, Nowy Jork”, zadumałem się. „Co by o tym pomyślała Sage?” Sądziłem, że istnieje spora szansa, by Cody dotarł do randki w rodzinnym mieście. Co prawda nie otrzymałby róży, ale dostać się do pierwszej czwórki? Tak, zdecydowanie mogłem to sobie wyobrazić.
– Ach, rozumiem – odezwał się Luke. – Roszpunka rzeczywiście jest księżniczką, ale – podniósł wzrok znad telefonu i napotkał mój – nie jest ukochaną Księcia z Bajki.
Dalsza część w wersji pełnej
1Oui (fr.) – tak.
2Touché (fr.) – w punkt.
