motyle i ćmy - Małgorzata Szczepańska - ebook

motyle i ćmy ebook

Szczepańska Małgorzata

0,0

Opis

motyle i ćmy to zbiór kilku słów próbujących połączyć się w całość aby wylać na zewnątrz emocje związane z życiem potrzebami samotnością chorobą tęsknotą wolnością pragnieniami namiętnością miłością pasją.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 55

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Małgorzata Szczepańska

motyle i ćmy

© Małgorzata Szczepańska, 2020

motyle i ćmy to zbiór kilku słów próbujących

połączyć się w całość aby wylać na zewnątrz emocje związane z życiem potrzebami samotnością chorobą tęsknotą wolnością pragnieniami namiętnością miłością pasją

ISBN 978-83-8189-594-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

siatka na motyle

o życiu samotności chorobie wolności tęsknotach i potrzebach

kiedy zachorowałam

chciałbyś poznać moje prawdziwe oblicze

więc jestem powłoką

która skrywa pod płaszczem zimne serce

poranioną duszę

złamane kości

moje błękitne oczy pozbawione są blasku

mam bladą skórę

beznamiętny dotyk

wzrok nieobecny jakby zaklęty w kręgu tajemnic

kłamstwa rozpaczy i bólu

teraz możesz mi powiedzieć czy polubiłbyś

moje prawdziwe JA

czas

gdzieś tam na błękitnym niebie

zakrada się dziewczynka zaplątana w czarny sznur

na którego końcu w drżących dłoniach

mieści się prostokątna pozytywka

która nie wypluwa z siebie melodii

a chwyta mokrym ciepłym zbyt jasnym światłem chwilę

jedyny sposób zatrzymania bezcennych momentów

umiejętność zapisania szczęśliwego czasu

uchwycenia pamięci

zatrzymania pięknej duszy

okraść ją nie z ulotności a z magii szczęścia

taki psikus

marzycielka

pycha

w tym czasie jestem nikim

ugryzłam mocno

w serce

a czemu nie

niech poleje się krew

puste naczynie

wypełni

brudne powietrze

niech nastanie pycha

zapanuje mądrość bez cienia głupoty

przebudzi się czysty egoizm

a drapanie w płucach

okaże się odgłosem zobojętnienia

która jest dyplomacją kamiennych

choroba

pokój wypełniały cienie zieleni czerwieni i ten ostatni czerń. wpatrywałam się w nie od kilku długich godzin. każdy kolor w tej chwili miał dla mnie jakieś znaczenie. zieleń była nadzieją bez której człowiek podobno usycha niczym niepodlewany kwiat czerwień ona kojarzyła mi się z barwą brudnej miłości i krwią spływającą z ran zadanych przez najbliższych a czerń ona była najgorsza skojarzenie ze śmiercią jest najboleśniejsze bo to jak cichnący głos życia wpadający w otchłań.

spoglądając na ściany pokoju zastanawiałam się nad jednym — ból. już dawno temu powinnam zacząć tę historię. zacząć od dnia w którym pojawił się ból który nie chciał odejść bo uważał że noc jeszcze przed nami a dzień i tak ukaże nam każdą naszą chwilę w innych lepszych barwach.

chciał mnie zatrzymać w łóżku abym mogła z niego spoglądać na zegar wybijający długie godziny. ból nie chciał się spóźniać na nasze spotkania więc nigdy tego nie robił. wariował beze mnie. mówił że czekanie na mnie zabija go. potrzebował mojego ciała dotyku ust pocałunków składanych z wielką goryczą a przede wszystkim potrzebował chłodnych dłoni. uwielbiał czuć emanujący z nich chłód.

to był jak nałóg z którego nigdy się nie wyleczę. doszło do tego że z pragnienia wolności zaczęłam chorować bardziej zabijać siebie. dostrzegł to i w końcu zaproponował że opuści mnie jeśli usłyszy moje kroki idące w jego kierunku. pragnął abym sama do niego przyszła. chyba był zmęczony iż tylko on przychodził do mnie zaczynał czuć się jak więzień a to przecież mnie więził od bardzo dawna.

postanowiłam więc pójść do niego tamtego porannego dnia gdzie czułam zapach wschodzących ponad ziemie maleńkich czerwonych kwiatów. gdzie poczułam na nagich stopach rosę kołyszącą się na zielonej trawie i wyszłam z ogrodu podążając czarna ziemią.

nie widząc jeszcze nie czując mojego bólu odezwałam się pierwsza jakbym chciała go przywołać. mówiłam szeptem iż kocham jak mnie prowokuje uwielbiam jego niebiański kolor oczu choć wydaje mi się piekielny. zwłaszcza nocą marzę o kolejnym jego uśmiechu a nawet dotyku jego dłoni wplatających się w gęste ale krótkie blond włosy. i ten sposób bycia człowiekiem. polubiłam jego prawdę i szczerość. uzależniłam się tak jak on ale przecież mówi się że w końcu sami uzależnimy się od uzależnionego bytu.

znalazłam się na pustkowiu. czułam pod stopami palący piasek i cień rzucany przez swoje ciało. to sprowokował mnie by spojrzeć w górę. dostrzegłam niebieski odcień czystego nieba.

potem znów moja twarz spojrzała przed siebie. tam czekało na mnie lustro. podeszłam do niego i zobaczyłam swoje odbicie. było takie wątłe i blade. wyciągnęłam dłoń aby opuszkami palców przejechać po lekko popękanym szkle. moja ręka dotknęła odbicia które niespodziewanie przemówiło: jak ukoić mam twój ból skoro mój własny przypomina wielką ziejącą dziurę, w której zmieścilibyśmy się oboje…

nagle wszystko się urwało. nie wiem co było dalej bo obudziłam się wpatrując w pokój wypełniony cieniami zieleni czerwieni czerni i lekko niebieskiego który przysłaniał ponurą ciemność.

widzę cię

moje ciało już od dawna leży pod ziemią. stąpają po nim bose stopy ludzi godnych i mniej godnych. są to schadzki lekkich ludzi wolnych od niezrozumienia i spacery osób dumnych którzy rzucają na ziemię martwe kruki.

moje ciało leżące pod ziemią pokrywa wiele blizn tych dobrych i złych mających gorzki i słodki smak czarnej ziemi. jestem słaby i wątły jednak na granicy światów znalazłem jedno źródło siły a zwało się wiarą w czerwoną krew zwycięzcy. niczym żołnierz zwyciężał ostatnim tchem zaciekle i honorowo kończył wojnę życia. wkładał w to całe bojowe serce aby mógł kiedyś zobaczyć zielonymi oczami łąki kwitnące żółtymi kaczeńcami zaplątane w chabry i czerwone maki. i tak nauczył się trwać w świecie piekła który niszczył go od dnia odejścia nieba zamykając złote bramy szczęścia.

i ciało opadło na ziemię wręcz się w nią wtopiło obrosło jak mech drzewo letnią porą. i tak powstało ciało umarłe krwawe od bólu od duszy stłamszonej przez najokrutniejsze bestie hańbione przez lęki nieszanowane przez ograniczenia i zaniedbane przez łzy.

w końcu

dzisiaj jestem sama

i nie przyjmę rady

pomaluję moje usta

i moje włosy na czerwono

dzisiaj jestem sama

nie wiem czy uda mi się ta podróż

lub czy pozwolę sobie towarzyszyć

ale jeśli przegram

przegram sama

ale jeśli wygram

to wówczas jedynie ja wygram

w końcu przestałam czekać na ciebie

na los

na szczęście

przestałam ozdabiać nasz dom

wieszać nasze obrazy

robić ci śniadanie

przestałam!

brać samochód w nijaką podróż

telefonować jedynie do ciebie

rozumieć twoje potrzeby

i ciebie tylko rozbierać

dzisiaj jestem sama

i nie przyjmę rady

niedokrwienie

my ludzie zależymy od pamięci

jak słońce od księżyca

jak las od drzewa

czy mężczyzna od kobiety

powiem więcej

stworzeni jesteśmy przez pamięć

dlatego uważam

że tak długo powinniśmy żyć

na ile pamięć nam pozwala

nie dłużej

moja pamięć właśnie odchodzi

drobnymi kroczkami

wspominam

jak do niedawna mówiłam

że nasza głowa jest wypchana

zbyt wieloma szufladami

które są kompletnie nieprzydatne bezsensowne

a teraz uważam że nie mam szczęścia do pamięci

do tej naprawdę potrzebnej

wtedy wydaje mi się

że nawet pies z kulawą nogą ma więcej szczęścia

ode mnie

od nas ludzi

kruchy witraż

życie zbudowane jest z kolorowych tęczowych szkiełek. każde ich pęknięcie to niespełnione marzenie wyśmiane potrzeby i przeszywająca rozpacz. moje szkiełko to blady smutek bez dodatków barw mieniących się w świetle księżyca. to jedynie lśniące łzy niczym tafla zamarzniętego jeziora. jedynie odbijający się promień nadziei tworzący kruchą i ulotną poświatę. ona lśni paletą tysiąca barw niczym stary płócienny obraz namalowany z miłością w sercu. mocno wymalowany obraz zakrywa dawne rysy. zawieszony na ścianie żałośnie i ze wzruszeniem wspomina dni świetności. więc przeganiam rozpacz obwieszam ją porcelanowymi szkiełkami zawieszonymi na złotej nici ukradzionej sroce z gniazda. i po chwili pojawia się tęsknota. moje tęczowe szkiełka pękają coraz silniej od nadmiaru słabości i lęku od niepewności i żalu i tak wewnętrzne rozbicie tworzy upadek.

za długi dzień

kawa ostygła i papieros dawno zgasł

wiatr uchwycił ostatni popiół z kryształowej popielniczki

rozrzucił na cztery strony świata

w ostatnie dwie nuty melodii

która trwało dziś zbyt długo jak na jeden dzień

niedowład

nie wiesz jak to jest żyć z bólem

jakie to uczucie

gdy twoje dłonie są sztywne

twarde jak z kamienia

i nie możesz nimi nawet dotknąć twarzy

bo są jak zardzewiałe

i zgrzytają

gdy starasz się wykonać najmniejszy ruch

bez znaku

krew

która rozgrzewa moje ciało niczym stare czerwone wino

kości

które zamieniają się w piasek

dusza podróżująca z wiatrem

który nigdy nie cofa się do przeszłości

zbliża mnie do drogi

na której nie ma drogowskazu

który pozwoliłby ominąć ból a postawił na ścieżce

na której zapomnę to życie

w którym mieszane uczucia osadzają się na dnie serca

krzyk

staram się od dawna tłumić krzyk

dlatego nie wyszarpuj go z mojego spojrzenia

które obawia się o swoje istnienie

jeśli mój ból i strach zacznie krzyczeć zniszczy duszę

która jak szkło rozkruszy się na milion małych kawałków

podróż wędrowca

chciałabym dotrzeć

kiedyś do pomieszczenia

w którym panuje spokój

w którym panuje szczęście

niestety droga do tej chwili

prowadzi przez bagno

pochłaniającego cierpienia

człowiek czuję się wtedy

jak męczennik

który otrzymał karę

tylko za to że się urodził

cierpienie

które go ogarnia

zaczyna przytłaczać

napawać drobinkami strachu

a w oczach kołyszą się łzy

oplątane w nici czasów

jednak to wszystko

w jakiś sposób dodaje odwagi

by odzyskać podcięte skrzydła

które chciałoby się jeszcze raz założyć

aby unieś się ponad to

rzut choroby

mam dziury w nogach i kręgosłupie

źle poukładane kable w rękach

łzy w oczach przy codziennym wysiłku

jednak silnej woli nikt jeszcze nie zdołał

nie odważył się wyszarpnąć z bezsilnego ciała

żywot

życie to chwilowe a nawet czasem

długotrwałe mdłości taka utrata bytu

miłość wiara i nadzieja to niedosyt egzystencji

żal troska i cierpienie to sposób

na poznanie poczucia bytowania

śmierć to aromat istnienia

kiedy po raz pierwszy chciałam odejść

dziś jestem bardzo zmęczona

nie spałam całą noc

bo prowadziłam

wewnętrzną wojnę w swojej głowie

to myślenie doprowadziło

do wycofania się z życia

ze swobodnego oddychania

z uczuć do drugiej istoty

ze wspomnień

do zabijania potrzeb i pragnień

które tkwiły w sercu

i czuje

że przestaje walczyć

po prostu

poddaje się zmęczona szukaniem

i próbowaniem

żyć w tym zgniłym pokoju

gdzie serce obumiera

za zamkniętym oknem

w końcu postanowiłam odpocząć

i zmęczona egzystencją

poprosiłam o ciszę

o spokój ciała

które chce odejść

w galaktyczny świat

szczęśliwych planet

porzucona dziewczynka