Młoda Krew - Sylwia Burgs - ebook
NOWOŚĆ

Młoda Krew ebook

Burgs Sylwia

0,0

Opis

Siedemnastoletniemu Jimowi ewidentnie nie układa się z dziewczyną, a jego zdaniem tak istotna sprawa jak utrata prawictwa nie może dłużej czekać. Dzień ich rozstania rozpoczyna serię wydarzeń, które na zawsze odmienią jego życie. Jim poznaje niegrzeczną blondynkę, straumatyzowanego przez rówieśników chłopaka i… tajemniczą jasnowłosą piękność. Czy będą z tego kłopoty? Do tego zwariowana artystyczna rodzina oraz najlepszy przyjaciel, zmagający się z autyzmem, zostaną poddani próbie generalnej w oczach nastolatka. A to wszystko w rytmach grunge’u i metalu.

– Wiesz, chyba całe to życie polega na tym, żeby znaleźć grupę ludzi, dla których będziesz wystarczający. Co do reszty, powinieneś zadawać sobie pytanie, czy to oni są wystarczający dla ciebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 497

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright ©

Sylwia Burgs

Wydawnictwo White Raven

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Kopiowanie, reprodukcja, dystrybucja lub jakiekolwiek inne wykorzystanie niniejszej publikacji w całości lub w części, bez wyraźnej zgody autora lub wydawcy, jest surowo zabronione zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa o prawach autorskich. Niniejszy tekst stanowi wyłączną własność autora i podlega ochronie zgodnie z przepisami międzynarodowymi oraz krajowymi dotyczącymi praw autorskich.

Redaktor prowadzący Ewa Olbryś

Redakcja

Kamila Całka

Korekta

Dominika Kamyszek @opiekunka_slowa

Redakcja techniczna i graficzna

Marcin Olbryś

www.wydawnictwowhiteraven.pl

Numer ISBN: 978-83-68175-45-5

Dla Kuby –

dzięki Tobie wiem, jak wspaniale mieć starszego brata

– Och, Jim…

Siódma rano, piątek. Dzień, na który od dawna czekałem. Dzień, o którym fantazjowałem bezwstydnie, sam we własnym pokoju, z ręką w majtkach. Zanurzyłem nos w brązowych lokach, ignorując pierwsze promienie słońca wkradające się bez zaproszenia między rolety w pokoju Michelle. Jej ciężki oddech oznaczał, że zbliża się fala przyjemności. Miękki brzuch unosił się i opadał, szczególnie gdy odnalazłem punkt, który lubiła, i koncentrowałem na nim nacisk palców. Zawsze cierpliwie czekałem, aż zrobi jej się dobrze; nigdy nie nalegałem na zbliżenie. Widywaliśmy się od prawie roku, a ona wcale nie stroniła od dotyku ani pieszczot. Tydzień temu powiedziała, że to ze mną chce stracić dziewictwo.

– Tak… Tak! – wyjęczała, a ja poczułem, jak zaciska się rytmicznie na moich palcach.

Dreszcz podniecenia dotarł do członka, który jak na zawołanie natychmiast zaczął wyrywać się z bokserek. Wziąłem dłoń Mish i poprowadziłem ją w tamto miejsce powoli, delikatnie, by jej nie spłoszyć.

Wystarczyło, że ledwie mnie musnęła, bym zaczął odpływać, a oczy powędrowały w tył czaszki. Poruszała dłonią w górę i w dół, kiedy w mojej głowie zaczęły rozgrywać się najlepsze solowe partie, te skomplikowane, których nauczenie się zajęło mi dobry miesiąc. Muzyka rozbrzmiewała w moich uszach, a ja pełen pasji złapałem Michelle w talii i posadziłem ją sobie na brzuchu.

Pogłaskałem rumianą twarz, gdy posiadaczka jasnobrązowych oczu posłała mi zadowolony uśmiech. Sięgnąłem po prezerwatywę leżącą na stoliku nocnym. Nosiłem ją przez wiele miesięcy w skórzanej kurtce właśnie po to, by wreszcie móc ją wykorzystać. I to z Michelle.

Chwyciłem zębami krawędź opakowania, gotowy, by je rozerwać, kiedy Mish zeskoczyła ze mnie jak oparzona. Uniosłem się na przedramionach, posyłając jej zdezorientowane spojrzenie.

– Myślałem, że tego właśnie chcesz – szepnąłem niepewnie i zacząłem badać ściągniętą we frustracji twarz; te delikatne, pucołowate policzki, liczne piegi w kolorze karmelu.

– To nie myśl, bo najwyraźniej ci to nie wychodzi. – Wkładała majtki, śmiertelnie obrażona, jakbym wyrządził jej niemałą krzywdę.

– Zaraz, zaraz, przecież to ty postanowiłaś, że będziemy się dzisiaj kochać. Przed zakończeniem pierwszego tygodnia szkoły.

– Zmieniłam zdanie – odburknęła, siadając przy toaletce. Po pokoju walały się różne ubrania, przez które nie sposób było znaleźć własnych, dlatego też zawsze wieszałem swoje na ramie łóżka.

Miałem już tego serdecznie dosyć. Nie jej głupiego bałaganu, oglądanego przeze mnie od dziesięciu miesięcy.

Miałem dosyć ciągłych wymówek, przez które nie mogła znieść myśli, bym znalazł się w środku niej. „Boję się ciąży”, „Nie jestem gotowa”, „Petting w zupełności mi wystarczy”. Szkoda tylko, że przez ostatnie pół roku robiłem dobrze Michelle, a sam ledwo doświadczałem jakiegokolwiek dotyku z jej strony. Mogłem śmiało ogłaszać święto, kiedy już mnie dotknęła, choć i tak nie wynikało z tego nic. Zupełnie nic. Ona chyba naprawdę się mnie brzydziła. Dałem za ten tekst w pysk Ryanowi, ale on miał rację. Leciała na niego i jego dzianych rodziców.

Wstałem i ubrałem się w błyskawicznym tempie, żałując, że po raz kolejny w ciągu tego tygodnia narażę się babie od angielskiego, która i tak nie była mną zachwycona, odkąd wszedłem do jej klasy w obłoconych glanach. Tamtego dnia padało, zresztą jak zwykle, a ja znalazłem skrót do nowej szkoły, dzięki czemu nie musiałem przemierzać chodnika w tłumie irytująco nieznajomych twarzy. Dopiero zaczynałem college, a już pragnąłem jak najszybciej go skończyć.

W każdym razie na osi widniała siódma trzydzieści, a o takiej porze warto wkurzyć anglistkę i przy okazji również rodziców. Będę musiał zmierzyć się z rozczarowaniem, nadal pocieszając się plakatem z nagą Taylor Momsen, bez ekscytujących wspomnień o swoim pierwszym razie. Założyłem na ramiona plecak, pogodzony z własnym losem.

– To koniec – rzuciłem beznamiętnie w stronę Michelle, rysującej właśnie kreskę na powiece.

Popatrzyła na mnie wielkimi oczami, strącając przez przypadek z mebla tusz do rzęs. Schyliłem się, by jej go podać, a ona obserwowała mnie w bezruchu.

– Jak śmiesz? – fuknęła. W nagłej dezorientacji zaczęła układać kosmetyki na toaletce. Jej ruchy były chaotyczne, wręcz zabawne, ale nie zamierzałem się śmiać. Tak czy inaczej, wszystko w życiu zmierzało do swojego końca. – Odrzuciłam dla ciebie Ryana, a ty chcesz mnie zostawić?!

– Zrobiłaś to tylko ze względu na przyjaźń naszych matek.

– Nieprawda! – wykrzyknęła, a jej wzrok zaczął błądzić bezradnie po pokoju.

– Widziałem, że wciąż ze sobą piszecie. To tylko kwestia czasu, kiedy pójdziesz z nim do łóżka. – Wzruszyłem ramionami, choć moje palce szukały w kurtce paczki papierosów. Usta Mish ułożyły się w okrągłe „o” w teatralnej reakcji na wiszące w powietrzu stwierdzenie. Kiedy znalazłem zapalniczkę, byłem pewien, że nasz ostatni wspólny poranek właśnie dobiegł końca. – Trzymaj się.

– Ty pieprzony dupku!

Drzwi, które w porę zamknąłem, przyjęły zamiast moich pleców uderzenie średniej wielkości przedmiotu. Nie bawiąc się w zbędne ceregiele, czyli wydostanie się z pokoju Mish przez okno, jak gdyby nigdy nic zszedłem po schodach. Po raz ostatni rzuciłem spojrzeniem na jedzącą śniadanie rodzinę Winslowów – pracującego w banku tatusia, jak zwykle pod krawatem, oraz „ciocię” Isabellę. Ta z kolei nie omieszkała załatwiać kolejnym koleżankom zniżek na sesje zdjęciowe u mojej matki. Boże, jak ja nie cierpiałem tej kobiety.

– Dzień dobry – powiedziałem z papierosem w ustach, oglądając konsternację malującą się na twarzach niczego nieświadomych rodziców Michelle. Gdy opuściłem dom, zapaliłem zapalniczkę.

– Cholerna gnido! Każdy się dowie, jakim jesteś śmieciem! – Z okna na piętrze spadło soczyste pozdrowienie, a za nim dwie moje koszulki i bluza, które Mish zdążyła sobie przywłaszczyć.

Koszulki miałem gdzieś, ale bluzę naprawdę lubiłem, więc złapałem ją niezgrabnie w locie, po czym ruszyłem w stronę szkoły. Ze szlugiem w ustach przewiązywałem biodra materiałem, kiedy zobaczyłem, jak Michelle w furii wydostaje się z okna, przytrzymując się framugi. Nie zamierzałem dotrzeć pobity na ostatnie lekcje w tygodniu, więc puściłem się biegiem. Słyszałem już tylko dźwięk uderzających o chodnik stóp. I zwisających ze spodni cholernych łańcuchów, które aktualnie tylko mnie spowalniały. Nie wierzyłem we własne szczęście, gdy dostrzegłem leżącą na czyimś podwórku hulajnogę elektryczną. Niewinnie pomyślałem, że oddam ją po zajęciach, więc złapałem za rączkę urządzenia. Uruchomiłem je i oddalałem się czym prędzej od wściekłej Michelle.

– Jesteś skończony!

***

Ta podróż może i nie upłynęła przyjemnie, ale z pewnością mogłem zawdzięczać jej swoje życie. Oparłem kradziony środek transportu o budynek szkoły, ignorując kilka komentarzy na temat tego, że jeszcze nie widziano metala na hulajnodze. Cieszyło mnie, że ktoś uważa mnie za wyjątkowego. To cudowna perspektywa, szczególnie gdy w wieku siedemnastu lat nadal jesteś prawiczkiem.

Biegiem udałem się do sali od angielskiego. Nie kłopotałem się wyczyszczeniem obuwia. Ta kobieta i tak mnie nie lubiła, więc po co komplikować. Otworzyłem ostrożnie drzwi i wszedłem powoli do środka, choć te wszystkie zwisające ze mnie metale szczękały przy każdym najmniejszym ruchu. Zająłem milcząco swoje miejsce, mrucząc pod nosem coś w rodzaju „przepraszam”, gdy nauczycielka posłała mi mordercze spojrzenie.

Momenty, w których ja i moja głowa zostawaliśmy sami, należały do moich ulubionych. Cholera, dzisiaj miałem być na wagarach i prawdopodobnie odbywać kolejne stosunki ze swoją dziewczyną. Zamiast tego zerwałem z nią tuż po tym, jak po raz kolejny zrobiła ze mnie idiotę. Nie zrozumcie mnie źle – nie zależało mi tylko na seksie, ale jeżeli dziewczyna bardzo chętnie reagowała na każdą próbę sprawienia jej przyjemności, a na mojego fiuta patrzyła jak na wybryk natury, to coś się za tym kryło. I tak, wszystko jest z nim w jak najlepszym porządku. Po prostu… nie miał jeszcze doświadczenia. Wybaczcie, ale nie należę do typów, którzy z gadki z przypadkową laską robią życiowy podbój. Właściwie to nie rozmawiałem z dziewczynami, o ile nie było to konieczne. Nie chciałem po prostu stwarzać przy najlepszym kumplu stresujących sytuacji. Teraz, kiedy ze względu na swój wiek poszedłem do szkoły średniej, a Stanley został w ostatniej klasie secondary school, sprawy mogły ulec zmianie. Ale nie musiały. Jak z dnia na dzień z milczka miałem stać się szkolnym podrywaczem? Rzeczywistość była brutalna. Choć z naszej dwójki to Stan miał autyzm, czasami czułem, jakby i mnie się to udzielało. To nie choroba, tym bardziej nie zakaźna, by mogło się tak stać, ale ja naprawdę nie przepadałem za pogaduszkami o niczym z przypadkowymi ludźmi.

Na domiar złego musiałem zmierzyć się z bólem jąder. Mish zdążyła mnie porządnie nakręcić, zanim zeszła półnaga z mojego ciała. Natura cudownie ją obdarzyła; największą przyjemność sprawiało mi dotykanie jej piersi, krągłych, ciepłych i jędrnych, podobnie jak jej południowego tyłeczka. To naprawdę śliczna dziewczyna, a temperament z pewnością odziedziczyła po mamie Hiszpance.

– Jim, słyszysz, co do ciebie mówię? – Zirytowany głos nauczycielki odwrócił moją uwagę od sprośnych myśli, które wcale nie pomagały nasilającemu się w podbrzuszu bólowi.

– Byłbym wdzięczny, gdybyś powtórzyła, Grace – odparłem niepewnie, znosząc zaciekawione spojrzenia reszty klasy. Miejsce w ostatnim rzędzie nie zawsze gwarantowało bezpieczeństwo.

– Tego już za wiele. Spóźniasz się na zajęcia, po raz kolejny wszedłeś w obłoconych butach, a w dodatku nie uważasz na lekcji! – zawołała spod tablicy, a po moich plecach przebiegł dreszcz żenady. – Wstań.

Właśnie beztrosko unosiłem tyłek, kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem sztywny jak cholera. Opuściłem go z powrotem na krzesło przy akompaniamencie szczęku łańcuchów.

– Co to, kurwa, jest? Prison Break? – Konspiracyjny szept dochodzący z boku podwyższył mi ciśnienie.

Odwróciłem się z niedowierzającym wyrazem twarzy do dwójki chłopaków, z którymi dzieliłem piątkową grupę.

– Jim, poprosiłam, abyś wstał – upomniała nauczycielka.

– Nie mogę – przyznałem, potrząsając głową w panice. Jeśli teraz bym wstał, masa obcych ludzi zobaczyłaby mój wzwód.

– Istnieje jakiś konkretny powód?

– Tak, bardzo konkretny. Chętnie wstanę na następnych zajęciach. – Mimo że powiedziałem to śmiertelnie poważnie, sala wypełniła się śmiechem.

– Jim, czy ja mam cię wysłać do dyrektora? – Zniecierpliwiona kobieta oparła się dłonią o biurko, wciąż ciskając gromy w moją stronę.

Chyba nie uda mi się wyjść z twarzą z tej absurdalnej sytuacji. Ale wiecie co? Pieprzyć to! Sięgnąłem po plecak i przygotowany na kolejną salwę śmiechu wstałem, mimowolnie prezentując rysującego się w ciasnych spodniach sztywnego członka. Nie minęła chwila, a jedna z dziewczyn otworzyła szeroko oczy, po czym od razu zwróciła się do koleżanki siedzącej obok. Takie historie rozchodzą się szybciej niż wejściówki na Pearl Jam, więc postanowiłem wyświadczyć im wszystkim przysługę.

– Nie trzeba. Sam z przyjemnością zaprezentuję mu swój wzwód.

Wkurzony krzyk nauczycielki i niekontrolowany wybuch radości kolegów to dokładnie to, czego oczekiwałem od dzisiejszego poranka. Zostawiłem wszystko za sobą, by jednak zrealizować mój wcześniejszy plan na dziś, a mianowicie: wagary.