Mit pracy domowej - dr Alfie Kohn - ebook

Mit pracy domowej ebook

Alfie Kohn

4,8

Opis

Książka Alfiego Kohna przynosi skrupulatną analizę badań naukowych na temat pracy domowej oraz mitów narosłych wokół edukacji. Kohn zachęca nauczycieli i rodziców do odważnego i krytycznego stanowiska wobec tradycji zadawania lekcji do domu. Często ma to negatywny wpływa na życie rodzinne, a także na autentyczne zainteresowanie uczniów nauką. Praca domowa nie kompensuje tych strat korzyściami edukacyjnymi, ponieważ, jak wykazują badania, jej pozytywny skutek ogranicza się tylko do uczniów szkół średnich.

Badania naukowe nie potwierdzają skuteczności pracy domowej w wypadku uczniów szkół podstawowych.

• Odrabianie zadań nie wpływa znacząco na poprawę wyników w nauce.

• Nie wspiera także rozwoju samodzielności czy odpowiedzialności.

• Uczniowie powinni mieć wpływ na ilość i rodzaj pracy domowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 198

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
joannatomasiewicz

Nie oderwiesz się od lektury

Praca domowa w szkole podstawowej (amerykańskiej, czyli w Polsce klasy 1-5 szkoły posts ) jest bezużyteczna i autor ma na to dowody. Przeczytajcie jakie - jest też bibliografia.
00

Popularność




Tytuł oryginału

THE HOMEWORK MYTH. WHY OUR KIDS GET TOO MUCH OF A BAD THING

Projekt okładki

ALEKSANDRA SZEMPRUCH

Redakcja

ADRIANNA STANISZEWSKA

© Copyright 2006 by Alfie Kohn

First published in the United States by Basic Books, a member of the Perseus Books Group.

© Copyright for the Polish translation and edition by Wydawnictwo MIND, 2018

ISBN 978-83-62445-70-7

Skład wersji elektronicznejMARCIN KAPUSTA

konwersja.virtualo.pl

CZĘŚĆ IPRAWDA O PRACY DOMOWEJ

ROZDZIAŁ 1STRACONE DZIECIŃSTWO

Spędziwszy większość dnia w szkole, dzieci zwykle dostają jeszcze pracę do odrobienia w domu. To dość osobliwe, jeśli się nad tym zastanowić, ale jeszcze bardziej osobliwe jest to, że niewielu ludzi się nad tym zastanawia. Warto zapytać nie tylko o to, czy istnieją przekonujące powody, by podtrzymywać niemal powszechną praktykę zadawania lekcji do domu, ale i o to, dlaczego ta praktyka jest tak często uznawana za oczywistość.

Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że dostępne dowody nie potwierdzają korzystnych efektów odrabiania zadań ani w postaci lepszych wyników w nauce, ani rozwoju takich cech, jak samodyscyplina lub odpowiedzialność. Jak się dalej przekonamy, dane empiryczne na korzyść zadań domowych są mało przekonujące albo po prostu ich nie ma, zależnie od tego, jaki aspekt tej kwestii się bada, oraz zależnie od wieku uczniów. Ale i to rzadko prowadzi do poważnej dyskusji ani nie tłumi żądań, by zadawać dzieciom więcej.

Rodzice często rozmawiają o zadaniach domowych, gdy się spotykają, jest to też jeden z pierwszych tematów poruszanych podczas wywiadówek oraz indywidualnych spotkań z nauczycielami. Nie ma lepszego sposobu na to, żeby wszyscy przyszli na wywiadówkę, niż obiecać, że rodzice usłyszą porady dotyczące odrabiania pracy domowej. Istnieje nieograniczony popyt na książki oferujące pomoc w tym zakresie, o tytułach takich jak: Rozwiązanie problemu pracy domowej, Praca domowa – siedem kroków do sukcesu, Zasady i narzędzia do odrabiania pracy domowej, Jak pomóc dziecku w odrabianiu pracy domowej i tak dalej.

Najwyraźniej jest to istotna kwestia dla każdego, kto ma do czynienia z dziećmi – a do tego wywołująca u wielu z nas frustrację, bezsilność, a nawet złość. Lecz pomimo wątpliwości rzadko kwestionujemy założenie, iż dzieci powinny odrabiać zadania domowe.

Taką postawę ogólnej akceptacji można by zrozumieć, gdyby większość nauczycieli raz na jakiś czas uznawała, iż określoną lekcję należy kontynuować po szkole, i z tego powodu zalecała uczniom coś dodatkowego do przeczytania, napisania lub zrobienia w domu. Przynajmniej wiedzielibyśmy wówczas, że nauczyciel decyduje w każdym poszczególnym wypadku, czy okoliczności naprawdę usprawiedliwiają odbieranie dzieciom czasu, który powinny spędzać z rodziną, i bierze pod uwagę, czy dziecko faktycznie może nauczyć się czegoś ważnego.

Jednak taki scenariusz nie ma żadnego związku z tym, co dzieje się w większości szkół. Prac domowych nie zadaje się wyłącznie wtedy, gdy wydają się one uzasadnione i ważne. Większość nauczycieli i opiekunów nie mówi: „Może warto byłoby to zadanie zrobić w domu”, lecz z góry przyjmuje, że dzieci będą musiały zrobić codziennie lub kilka razy w tygodniu coś po szkole. Takie przywiązanie do idei pracy domowej panuje w zdecydowanej większości szkół publicznych i prywatnych, podstawowych i średnich. Nawet wiele szkół uznających się za postępowe przyjęło zasadę, że dzieci na określonym poziomie nauczania muszą przeznaczyć pewną ilość czasu na pracę domową w jakiejś formie.

Czy ktokolwiek zakwestionował ten stan rzeczy? Zastanówmy się nad fragmentem artykułu z czasopisma „Parents” (Rodzice):

Jeśli dzieci nie muszą uczyć się niepotrzebnych i nieważnych rzeczy, to zadania domowe są zupełnie zbędne do nauki typowych przedmiotów szkolnych. Lecz jeśli szkoła wymaga, by dziecko zapamiętało mnóstwo faktów, które dla niego nie mają większego lub nawet żadnego znaczenia, to proces nauki przebiega tak powoli i boleśnie, że szkoła musi zwrócić się do środowiska domowego o pomoc w wydobyciu dziecka z tarapatów, w które sama je wpędziła.

Powyższy artykuł ukazał się w numerze z listopada 1937 roku. Jego autorem był kurator szkolny, Carleton Washburne, którego imieniem nazwano szkołę w jego rodzinnej miejscowości Winnetka, w stanie Illinois. Gdy dziś wejdziemy na stronę internetową szkoły im. Washburne’a, pierwsze, co zobaczymy, to „link do strony z pracą domową dla uczniów”, niemal jakby ktoś chciał nam pokazać, jak bardzo zmieniło się podejście od tego czasu. Ale, oczywiście, czytelnicy popularnych czasopism i gazet już wiedzą, jak obecnie najczęściej traktujemy tę kwestię. Na przykład w numerze „Parents” z lutego 2004 roku opublikowano artykuł bezkrytycznie popierający postulat, że wszystkim dzieciom należy zadawać zadania domowe, począwszy od pierwszej klasy. Każdy, kogo nie zadowalają tego typu rady, może zatęsknić za dociekliwością i postępowym myśleniem, powszechniejszym w latach dwudziestych, trzydziestych i czterdziestych XX wieku. Niestety, wydaje się, że obecnie musimy przedstawiać te same argumenty i staczać te same bitwy przeciwko tym samym praktykom szkolnym, z którymi mierzył się Washburne i jego koledzy.

Ile pracy domowej?

W ciągu ostatnich dwudziestu lat rzuca się w oczy tendencja do zadawania coraz większej liczby prac domowych coraz młodszym dzieciom. Liczne szkoły, w których panował zwyczaj zadawania zadań dopiero od trzeciej klasy, porzuciły to ograniczenie. Obecnie rzadko można spotkać nauczyciela, który ma odwagę zadać pytanie, czy pierwszaki naprawdę muszą robić zadania w domu. Długoterminowe badanie z udziałem kilku tysięcy rodzin z całego kraju wykazało, że odsetek dzieci w wieku od sześciu do ośmiu lat, które dostały danego dnia pracę domową, wzrósł z 34 procent w 1981 do 58 procent w 1997 roku, zaś w wypadku dzieci w podanym wieku tygodniowa ilość pracy domowej zwiększyła się ponaddwukrotnie.

W 2002 roku badanie zaktualizowano. Odsetek młodszych dzieci, które dostały pracę domową danego dnia, wzrósł do 64 procent, zaś ilość czasu, jaki nad nią spędzały, zwiększyła się znów o jedną trzecią. Te nowe dane nie tylko potwierdzają trend zadawania dzieciom z młodszych klas coraz większej liczby zadań, ale pokazują, że szybkość, z jaką ten trend narasta, jest nadzwyczajna, zważywszy że pomiędzy kolejnymi badaniami upłynęło zaledwie pięć lat. Liczba dzieci w wieku od sześciu do ośmiu lat, którym zadaje się zadania, jest obecnie niemal taka sama jak dla grupy od dziewięciu do dwunastu lat. Prawdę powiedziawszy, praca domowa staje się nawet „codziennym elementem doświadczenia przedszkolnego”, według raportu z 2004 roku, zamieszczonego w czasopiśmie „Teacher”: „Część rodziców twierdzi, że codzienne odrabianie zadań wieczorem to zbyt wielkie obciążenie dla dzieci, które jeszcze nie tak dawno temu po obiedzie szły spać, żeby wypocząć”.

Zgodnie z badaniem z 2004 roku, mierzącym postępy w nauce (National Assessment of Educational Progress), zaledwie 21 procent dzieci do dziewiątego roku życia stwierdziło, że nie dostało poprzedniego dnia pracy domowej, co stanowi znaczący spadek w porównaniu do 39 procent dzieci, które udzieliły takiej odpowiedzi dwie dekady wcześniej. Nie oznacza to jednak, że dzieci nie dostały żadnego zadania. Nawet te, które odpowiedziały, że nie miały nic do odrobienia „wczoraj”, mogły odrabiać pracę domową w inne dni tygodnia.

Gdy nauka szkolna zostaje podzielona na poszczególne przedmioty, niekiedy wiele lat przed etapem szkoły średniej, nauczyciele często nie koordynują swojej pracy, co oznacza, że każdy z nich może zadać do domu, nie zważając na to, ile zadali pozostali nauczyciele. Ponoć wielu rodziców nastoletnich dzieci jest zdumionych tym, ile pracy domowej dostają ich dzieci w porównaniu z tym, co oni sami musieli robić, oraz poziomem ich trudności. Dotyczy to głównie uczniów szkół średnich, którzy uczęszczają na kursy umożliwiające dostanie się na wybrane uczelnie wyższe.

Twarde dane dotyczące starszych uczniów są niejednoznaczne: jak to często bywa, wszystko zależy od tego, jak sformułujemy pytanie. Tak jak w wypadku młodszych dzieci, liczba trzynastolatków, którzy twierdzili, że niczego im nie zadano poprzedniego dnia, zmniejszyła się z 30 procent w 1980 do 20 procent w 2004 roku. Jeśli chodzi o siedemnastolatków, także odnotowano spadek z 32 procent do 26 procent. Analitycy Departamentu Edukacji USA kontynuują:

Jednakże ilość czasu, jaką uczniowie poświęcają codziennie na odrabianie zadań domowych, nie zmieniła się znacząco. W 1999 roku odsetek siedemnastolatków twierdzących, że często odrabia zadania domowe z matematyki, był wyższy niż w 1978 roku. Odsetek dziewięcio- i trzynastolatków, którzy czytali ponad dwadzieścia stron dziennie, by przygotować się na zajęcia w szkole i odrobić zadanie, był wyższy w 1999 niż w 1984 roku. Jednak liczba stron, jaką siedemnastolatkowie czytali dziennie, nie zmieniła się znacząco.

Niedawno uwaga prasy skupiła się na kilku autorach będących gorącymi zwolennikami zadań domowych − jak również innych tradycyjnych metod nauczania − którzy utrzymywali, że dzieci w rzeczywistości dostają za mało pracy domowej. Argumentują oni, że wszelkie wątpliwości dotyczące nadmiernego obciążenia młodszych dzieci są nieuzasadnione. Co ciekawe, w Japonii zwolennicy powrotu do podstaw niedawno wysuwali takie same postulaty względem japońskich dzieci. Zawsze można przytoczyć wybiórcze dane na poparcie wniosku, że obciążenie pracą domową wcale nie jest duże i że uczniowie powinni robić więcej. Ale rodzice, którzy codziennie obserwują, jak ich dzieci się trudzą, nie tak łatwo zgodzą się z tym argumentem.

Najwyraźniej musimy uważnie przyjrzeć się danym i rozważyć argumenty obu stron. A zatem dwa pytania, na które będziemy szukać odpowiedzi w niniejszej książce, brzmią następująco:

• Czy praca domowa przynosi korzyści?

• Dlaczego nie przynosi?

Wpływ

Oto pięć podstawowych tematów dotyczących pracy domowej.

1.  B r z e m i ę   d l a   r o d z i c ó w

Gary Natriello, profesor Uniwersytetu Columbia, zajmujący się edukacją, napisał kiedyś artykuł w obronie wartości pracy domowej. Swoje stanowisko uznawał za zasadne do chwili, gdy kilka lat później jego „dzieci zaczęły dostawać zadania domowe w szkole podstawowej”. Dopiero wówczas zrozumiał, jak wiele szkoła wymaga od matek i ojców.

Nie tylko musieliśmy wygospodarować czas i miejsce na pracę domową, ale i sami musimy wykonywać polecenia i sprawdzać postępy na każdym etapie. Nauczyciel traktował je bardzo poważnie i zadawał wymagające zadania, a potem sprawdzał codziennie i opatrywał uwagami.

Nawet „rutynowe zadania niekiedy opatrzone są wskazówkami, które trudno jest zrozumieć rodzicom z wykształceniem magisterskim czy doktorskim”, odkrył Natriello, a zadania wymagające większej kreatywności mogą być męczarnią dla rodziców. W najlepszym wypadku „wymagają tego, by robić je, gdy jesteś wypoczęty, a dla pracujących rodziców jest to często stan nieosiągalny”. Wiele matek i ojców wraca wieczorem po pracy do domu, gdzie musi jeszcze pomóc dziecku w odrobieniu pracy domowej, choć nigdy się na to nie pisali .

2.  S t r e s   d l a   d z i e c i

Pewien sfrustrowany ojciec oświadczył, że praca domowa to „przekleństwo dla rodziców”. Niestety, powiedział to w obecności swojego dziecka, które odpowiedziało: „Jeżeli myślisz, że jest to trudne dla rodziców, to powinieneś być dzieckiem. Praca domowa jest straszna”. Większość troskliwych rodziców może zaświadczyć, że z powodu zadań domowych ich dzieci są chronicznie sfrustrowane, płaczliwe i zestresowane. Niektóre lepiej radzą sobie z nieustanną presją i odrabiają lekcje na czas i poprawnie, zyskując w ten sposób aprobatę nauczyciela. Ale tylko osoba oderwana od rzeczywistości mogłaby zaprzeczyć, że duża liczba zadań domowych wyczerpuje emocjonalnie wiele dzieci. Jak powiedział pewien rodzic, nadmiar zadań „przytłacza dzieci słabiej radzące sobie z nauką i odbiera radość tym, które osiągają najlepsze wyniki”.

Bardzo często pojawia się przekonanie, że odrabianie zadań domowych to test na wytrzymałość. „Szkoła jest dla mojego syna pracą − pisze pewna matka − i pod koniec siedmiogodzinnego dnia pracy jest on wyczerpany. Ale kiedy wróci do domu, musi nadal pracować, jak ktoś, który zostaje na drugą zmianę”. Wyczerpanie to jednak tylko część problemu. Koszty psychiczne płacą już pierwszoklasiści, którzy nie tylko nie wiedzą, jak poradzić sobie z kartą ćwiczeń, ale nie mogą zaakceptować faktu, że po szkole muszą znowu siedzieć przy biurku.

Sytuacja wygląda inaczej w wypadku uczniów szkół średnich zasypywanych niekończącą się liczbą zadań z chemii i literatury, francuskiego i historii oraz trygonometrii. „Nasz syn często uczy się jeszcze, gdy my idziemy spać, a do tego wstaje przed nami” − ubolewa pewien ojciec. Badanie opublikowane w 2002 roku dowiodło, że istnieje bezpośredni związek między ilością czasu poświęcanego przez uczniów szkół średnich na pracę domową a poziomem niepokoju, depresji, złości oraz innych zaburzeń nastroju, jakich doświadczali. Tam, gdzie małe dziecko wybuchnie płaczem, nastolatek spróbuje poradzić sobie ze stresem w bardziej kłopotliwy sposób.

Żadnej dyskusji o zadaniach domowych nie można traktować poważnie, jeśli nie uwzględnia ona wpływu na dzieci. Kiedy słyszę pełne samozadowolenia wypowiedzi dorosłych, że należy „wymagać więcej” i wyrabiać u dzieci „nawyki dobrej pracy”, lub kiedy czytam monografie naukowe postulujące „zwiększenie funkcji produkcyjnej edukacji o wartość dodaną w celu potraktowania pracy domowej jako dodatkowej miary danych szkolnych” (tak się składa, że to autentyczny cytat), chcę zapytać: Czy ci ludzie wiedzą cokolwiek na ten temat? Czy mają dziecko? Czy naprawdę nie zdają sobie sprawy z tego, jak praca domowa wpływa na dzieci, odbierając im radość, pewność siebie, pozbawiając snu – a w ekstremalnych wypadkach pozbawiając je dzieciństwa? A może wiedzą, ale to lekceważą? Taka jest właśnie rzeczywistość milionów rodzin.

Zadania domowe są więc nie tylko utrapieniem dla dzieci, ale i dla rodziców. Ponadto te dwa aspekty wiążą się ze sobą. Jeśli władze szkolne wywierają presję na rodziców, by zmuszali dzieci do pilnej nauki, to z kolei rodzice wywierają presję na dzieci. Kiedy matka wyczuwa, że jej kompetencje rodzicielskie podlegają ocenie, to można być pewnym, iż jej potomstwo to odczuje. W interesującym badaniu przeprowadzonym przez Wendy Grolnick trzecioklasistów i ich rodziców poproszono o wspólne wykonanie ćwiczenia podobnego do pracy domowej, polegającego na rymowaniu wierszyków. Rodzice, których badacz uprzedził, że ich dzieci niedługo będą zdawały podobny test, w interakcjach byli bardziej kontrolujący. Później każde dziecko zostało samo i miało się uporać z podobnym zadaniem: te, których rodzice zostali uprzedzeni o ocenianiu, uzyskały gorsze wyniki.

3.  K o n f l i k t y   r o d z i n n e

Oprócz tego, że zadania domowe negatywnie wpływają na dzieci i rodziców, to oddziałują także na rodzinę jako całość. Jak zauważył pewien autor: „Związek pomiędzy rodzicem a dzieckiem jest i tak trudny, nawet jeśli rodzic nie bierze na siebie roli nauczyciela” albo kogoś, kto ma zmuszać dziecko do nauki. Jak na ironię odprężające, konstruktywne zajęcia rodzinne, które mogłyby ten rodzaj zniszczeń naprawić, nie są możliwe, ponieważ praca domowa pochłania większość czasu.

W pewnym badaniu ponad jedna trzecia piątoklasistów stwierdziła, że „denerwują się, gdy odrabiają zadania z rodzicami”. Zaś z ponad tysiąca dwustu rodziców dzieci w wieku od przedszkolnego do późnego nastoletniego, którzy wzięli udział w pewnej ankiecie, dokładnie połowa przyznała, że w minionym roku miała z dzieckiem awanturę o pracę domową, w czasie której doszło do płaczu lub krzyków. Skoro tak wiele osób przyznało się do tego obcej osobie, to można tylko spekulować, o ile wyższa jest faktyczna liczba. Ponadto im bardziej rodzice pomagali przy pracy domowej, tym większe napięcie odczuwały dzieci – a przy tym pomoc ta nie dawała żadnych korzyści edukacyjnych na dłuższą metę.

Kiedy praca domowa jest wyjątkowo trudna – albo po prostu niezrozumiała – wzrasta prawdopodobieństwo, że relacje będą nieprzyjemne. „Pomimo mojego wieloletniego zawodowego doświadczenia − zauważa wybitna specjalistka z zakresu wychowania i edukacji, Nel Noddings − często ledwie jestem w stanie zrozumieć, czego oczekuje nauczyciel w niektórych zadaniach domowych zadawanych drugoklasistom. Z łatwością mogę sobie wyobrazić, że przyczynia się to do wzrostu napięcia w wielu domach, zamiast zbliżać rodziców i dzieci do siebie”. I dodaje na marginesie: „Wyobraźmy sobie, co się dzieje, kiedy jeszcze dziecko dostaje złą ocenę!”.

Konflikty rodzinne są zatem częstsze, gdy dzieci słabo sobie radzą. Właściwie każdy przymiotnik o negatywnym zabarwieniu, za pomocą którego można opisać pracę domową – czasochłonne, zakłócające spokój, stresujące – w jeszcze większym stopniu odnosi się do dzieci, którym nauka przychodzi z trudnością. Curt Dudley-Marling, były nauczyciel szkoły podstawowej, obecnie profesor Boston College, przeprowadził ankietę wśród kilkudziesięciu rodzin, w których było przynajmniej jedno takie dziecko. Opisując wyniki, stwierdził, że „praca domowa niszczy relacje rodzinne oraz odbiera rodzicom i dzieciom wiele przyjemności życia rodzinnego”. „Niemal nieznośny ciężar” narzucony siłą przez pracę domową wynikał częściowo z tego, że dzieci czuły się przegrane, że poświęciły na nią wiele godzin, nie widząc wielkich efektów, z tego, że rodzice frustrowali się, kiedy wywierali presję na dzieci, ale i wtedy, gdy jej nie wywierali, kiedy pomagali dzieciom, ale i kiedy powstrzymywali się od pomocy. „Kończy się to tym, że niszczysz swoją relację z dzieckiem” − wyjaśnił jeden z ojców. Tacy rodzice często akceptowali to, co usłyszeli: że zadania domowe są pożyteczne i należy namawiać dzieci do ich odrabiania. Ale sami często doświadczali „napięcia i frustracji, złości, krzyków, wychodzenia z pokoju i trzaskania drzwiami”.

Nawet jeśli dzieci są w stanie sprostać wymaganiom i nawet jeśli dobrze układa im się z rodzicami, praca domowa zmienia i kształtuje relacje rodzinne w sposób, który budzi niepokój. Leah Wingard, lingwistka z University of California w Los Angeles, nagrała trzydzieści dwie rodziny w ich domach, a potem starannie przeanalizowała, kto co kiedy i jak powiedział do kogo. Przede wszystkim odkryła, że temat pracy domowej niemal zawsze podejmowali rodzice – zwykle w ciągu pięciu minut od przywitania się z dzieckiem po szkole. W jaki sposób mogłoby to nie mieć wpływu na relację, skoro pierwsze słowa rodziców brzmią: „I jak tam, zadali coś?”. Może warto zastanowić się, co innego moglibyśmy powiedzieć po całym dniu niewidzenia się z dzieckiem: jakie inne uwagi lub pytania odebrałoby ono jako bardziej serdeczne, wspierające lub interesujące.

Badanie wykazało, że w tych rzadkich wypadkach, kiedy dziecko jako pierwsze poruszyło temat pracy domowej, zawsze robiło to, z ulgą obwieszczając, że nie ma nic zadane albo że odrobiło lekcje już w szkole. Generalnie spotykało się to z pozytywną reakcją rodzica: rodzic pozwolił mu wtedy pójść gdzieś lub coś zrobić. „Dzieci traktują pracę domową jako coś, według czego organizują sobie czas, albo jeśli jej nie odrobią, jako coś, co uniemożliwia im inne zajęcia”.

Przede wszystkim jednak Wingard uderzyło to, że „rozmowa o pracy domowej i jej odrabianie były jednym z czynników decydujących o tym, jak dziecko ma zorganizowany czas popołudniami, po szkole, oraz że znacząco wpływały na ilość i planowanie czasu spędzanego z rodziną”. W większości wspomnianych interakcji zarówno rodzice, jak i dzieci traktują zadania domowe jako coś, z czym trzeba sobie poradzić. Zwykle rozmowy toczyły się o tym, co zostało zadane, ile czasu zajmie odrabianie lekcji oraz jak trzeba dostosować inne czynności. Dane Wingard wskazują na to, że nawet jeśli praca domowa nie jest przyczyną niezadowolenia lub niechęci, to jest czymś nieprzyjemnym, co rodzina nauczyła się znosić. Z pewnością zgadza się to z innymi opiniami: nawet ci rodzice, którzy bronią pracy domowej przed krytykami, często robią to, upierając się, że nie czyni ona zbytniej szkody i nie jest już znaczącym źródłem konfliktów rodzinnych.

Na nagraniu widać, jak jeden z ojców biorących udział w badaniu przybija podczas obiadu piątkę ze swoją córką, dowiedziawszy się, że skończyła odrabiać lekcje. Lecz ani w tej, ani w żadnej innej rodzinie w zasadzie nie toczyły się rozmowy dotyczące ich treści. Żadne z rodziców nie zapytało: „Czy praca domowa pomogła ci lepiej zrozumieć temat?” albo „A co myślisz o temacie, którego dotyczyła?”. Celem pracy domowej nie jest bowiem nauczenie się czegoś, a tym bardziej czerpanie autentycznej przyjemności z nauki. Jest to coś, co trzeba skończyć. I dopóki to nie nastąpi, jest ona częstym tematem rozmów, jak niemile widziany gość przy codziennym obiedzie.

4.  M n i e j   c z a s u   n a   i n n e   z a j ę c i a

Oprócz tego, że praca domowa negatywnie wpływa na rodziców, dzieci i relacje rodzinne, trzeba wziąć pod uwagę, że godzina poświęcona na jej odrabianie to czas, w którym dzieci nie mogą robić czegoś innego. Mają mniej okazji, żeby pobyć z rodzicami, poczytać dla przyjemności, poznawać nowych ludzi i spędzać z nimi czas, odpocząć lub zwyczajnie pobyć dzieckiem.

W połowie lat sześćdziesiątych Amerykańskie Stowarzyszenie Badań nad Edukacją (American Educational Research Association) wydało oficjalne oświadczenie, w którym między innymi napisano: „Zawsze gdy praca domowa zabiera czas przeznaczony na doświadczenia społeczne, wypoczynek na świeżym powietrzu, twórcze zajęcia czy sen, uniemożliwia zaspokojenie podstawowych potrzeb dzieci i nastolatków”. Te podstawowe potrzeby najwyraźniej nie są zaspokajane w wielu wypadkach. Pewna psycholog kliniczna wspomina: „Co moje dzieci i ja robiliśmy, zanim praca domowa zdominowała nasze życie? Jadaliśmy wspólnie obiady, opowiadaliśmy sobie, jak minął dzień. Wspólnie czytaliśmy. Niekiedy grywaliśmy w karty albo w Monopol. Kiedyś zbudowaliśmy całe miasto z pierników. Dzieci miały też czas dla siebie: na zabawę, wyjście z domu, na nicnierobienie”.

Szkoła rzadko docenia wartość tego typu zajęć. Pewna niezależna szkoła w Kolorado uznała, że:

Sześć i pół godziny dziennie w szkole wystarczy… Dzieci i ich rodziny potrzebują reszty dnia, wieczoru, dni świątecznych na życie, zabawę, przyjaciół, na zwierzęta domowe, zakupy, rozwiązywanie problemów, gotowanie, jedzenie, wykonywanie codziennych obowiązków, podróże, uprawianie sportów zespołowych, rozmowy, informacje o tym, co dzieje się w świecie, grę na instrumentach muzycznych, czytanie dla przyjemności, oglądanie filmów, kolekcjonowanie i tak dalej..

Jeśli w miejsce tych wszystkich „i tak dalej” wstawimy swoje ulubione zajęcia, to stworzymy listę tego, co zostaje zastąpione odrabianiem lekcji. Nie twierdzę, że zadania domowe wykluczają wszystkie inne zajęcia. Większość dzieci odrabia je i robi także inne rzeczy. Ale po zrobieniu pracy domowej często nie zostaje wiele czasu na rozwijanie zainteresowań. Innymi słowy, nauka pochłania znaczną część dnia dziecka. Czy szkoła powinna narzucać rodzinie, w jaki sposób dziecko ma spędzać czas późnym popołudniem lub wieczorem?

Tak czy inaczej, strata czasu różni się od innych negatywnych skutków, co przynajmniej teoretycznie można sprawdzić w praktyce. W tym wypadku badania naukowe nie mają znaczenia. To kwestia oceny wartości: w jakim stopniu wierzymy, że dzieci i rodzice powinni sami decydować o tym, jak spędzają wspólny czas? Jakie, naszym zdaniem, powinno być dzieciństwo? Wymóg, by dzieci regularnie odrabiały prace domowe, to jedna z odpowiedzi na te pytania. Ale nie jest to odpowiedź, którą musimy zaakceptować.

5.  M n i e j s z e   z a i n t e r e s o w a n i e   n a u k ą

Wpływ zadań domowych na emocje jest oczywisty, ale nie mniejszy okazuje się ich negatywny wpływ na ciekawość intelektualną. Negatywne reakcje dziecka mogą ulec uogólnieniu i przenieść się na szkołę jako taką, a nawet samą ideę uczenia się. Jest to czynnik o najwyższym znaczeniu dla tych, którzy pragną, aby ich dzieci nie tylko posiadały wiedzę, ale chciały ją zdobywać. „Najważniejsza postawa, jaką można ukształtować, to pragnienie ciągłej nauki”− powiedział John Dewey. Ale być może „ukształtować” nie jest najodpowiedniejszym słowem. Jak przypomina pedagog Deborah Meier, pasja nauki „to nie jest coś, co trzeba w dzieciach wzbudzać – wystarczy zadbać, żeby nie zgasła”.

Każdy, komu zależy na tej pasji, będzie chciał się upewnić, że u podstaw wszystkich decyzji o tym, czego i jak dzieci uczą się w szkole, leży pytanie: w jaki sposób wpłynie to na zainteresowanie dzieci uczeniem się, ich chęć czytania, myślenia i badania? W wypadku pracy domowej odpowiedź jest niepokojąco jasna. Większość dzieci jej nie znosi. Boją się jej, narzekają nań, odkładają na tak długo, jak tylko się da. Możliwe, że to właśnie praca domowa w największym stopniu gasi w nich płomień ciekawości.

Phil Lyons, nauczyciel wiedzy o społeczeństwie w szkole średniej w Kalifornii, powiedział mi, że praca domowa przyczynia się do tego, że uczeń postrzega proces nauki jako nieprzyjemny środek do osiągnięcia celu, którym są stopnie szkolne.

Ona po prostu nasila to, co i tak jest wielkim problemem w archaicznym systemie nauczania: kładzie nacisk na czytanie, bo będzie test z czytania, składa się z kilkudziesięciu identycznych zadań z matematyki, bo na teście będzie kilkadziesiąt takich samych zadań, a podczas powtórki całego działu uczniowie muszą odpowiedzieć, które państwo zaatakował Napoleon w 1812 roku. Wszystkie te zadania są czasochłonne, nużące, nie inspirują, za to niszczą resztki motywacji uczniów.

Nauczyciel ten doszedł do wniosku, że dążenie do poprawy jakości zadań domowych nie rozwiąże problemu. W końcu postanowił, że w ogóle przestanie je zadawać. W dalszej części napiszę więcej o powodach, dla których to zrobił, i o rezultatach, jakie osiągnął, jak również o innych nauczycielach i szkołach, które zdecydowały się pójść tą drogą. Teraz chciałbym wspomnieć o pewnej rzeczy, którą Lyons zauważył: gdy nie ma zadań, „uczniowie cały czas przychodzą do mnie i pokazują mi artykuły o czymś, o czym mówiliśmy na lekcjach, albo mówią, że oglądali film na ten temat. Kiedy są zaciekawieni dobrą lekcją i mają wolność od pracy domowej, to w naturalny sposób chcą wzbogacić swoją wiedzę”.

Rodzice często czują się zobowiązani, żeby chwalić dzieci za odrabianie lekcji i zachęcać je do tego, lub też grozić karami za uchylanie się właśnie dlatego, że dla większości dzieci zadania domowe są bardzo nieprzyjemne. Postępuje tak również wielu nauczycieli. W innych książkach pisałem obszernie, że głównym skutkiem metody kija i marchewki jest spadek zainteresowania tym, za co się nagradza lub karze. Osoby korzystające z takich metod, aby zmusić dzieci do odrabiania lekcji, sprawiają, że nauka staje się mniej atrakcyjna, w efekcie czego przekupstwo i groźby robią się jeszcze bardziej potrzebne, i tak tworzy się błędne koło. Ale źródłem problemu nie jest stosowanie przez zdesperowanych dorosłych prymitywnych metod − to istnienie pracy domowej skłania ich, by robić dzieciom coś takiego.

Podstawy

Opisane przeze mnie skutki są jeśli nie uniwersalne, to z pewnością wszechobecne. Żadne dziecko nie doświadczy ich wszystkich naraz, ale większość rodzin zna większość z nich. Rodzi się zatem logiczne pytanie: Jakie wnioski dotyczące pracy domowej w świetle opisanych konsekwencji wyciągają ludzie?

Niektórzy popierają zadania domowe z entuzjazmem i bez zastrzeżeń. Wielu nauczycieli powie, że „nadmiar zadań domowych to w dużej części wynik presji ze strony rodziców”. Niekiedy po prostu chcą, żeby dziecko miało w domu zajęcie. Pewna nauczycielka z Nowego Jorku opisuje: „Szczerze mówiąc, rodzice przychodzili do mnie i prosili, żebym dużo dzieciom zadawała, bo jak dziecko nie ma nic do zrobienia, to doprowadza ich do szału”.

Wydaje się jednak, że rodzice przede wszystkim chcą, żeby ich dziecko dobrze radziło sobie w szkole, i jednocześnie wierzą, że praca domowa to dobry sposób na osiągnięcie tego celu. Stąd też, gdy pewna nauczycielka szkoły podstawowej w Waszyngtonie, która po dziesięciu latach pracy w szkole uznała, że zadania domowe są stratą czasu, i chciała z nich zrezygnować, okazało się to niemożliwe z powodu rodziców. „Usłyszałam nawet, że przeze mnie dzieci nie odniosą sukcesu, bo nie zadaję im do domu”. Zaś nauczyciel z gimnazjum w Ohio skomentował: „Większość prac domowych, które zadają nauczyciele głównych przedmiotów w mojej szkole, to coś, co sam uznaję za bezproduktywne. Wielu uczniom nie chce się ich odrabiać, a większość tych, którzy je robią, niczego się dzięki nim nie uczy. Moim zdaniem, inni nauczyciele zadają prace domowe, ponieważ tego oczekują rodzice i dyrekcja”.

Widocznie niektórzy rodzice uważają, że dopóki dzieci codziennie mają dużo do zrobienia, to znaczy, że się uczą. Sądzą, iż jakość kształcenia jest równoznaczna z „rygorem” oraz że rygor znajduje odzwierciedlenie w liczbie i trudności zadań. „Przy wielu okazjach kontaktowali się ze mną rodzice, którzy domagali się, aby ich dzieci »coś« robiły − opisuje nauczyciel angielskiego z Kalifornii. − Najwyraźniej dopóki jest dużo zadań domowych do odrobienia, nie jest dla nich ważne, o czym myślą ich dzieci”. Nawiasem mówiąc, taka postawa nie ogranicza się tylko do jednej grupy społecznej. Można ją spotkać wśród rodziców dzieci nadmiernie ambitnych, jak i tych, które źle się uczą, wśród bogatych i biednych, liberałów i konserwatystów.

Z