Mistrz Gry - Joanna Lampka - ebook

Mistrz Gry ebook

Lampka Joanna

5,0

Opis

Mistrz Gry

Czy każda wiedza jest warta poznania? A co, jeśli odkryty sekret zmieni wszystko, w co wierzymy, zniszczy podstawy naszego jestestwa, sprawi, że osoby, które miały być dla nas oparciem, staną się największymi wrogami?

Krwawa wojna minęła, ale na Kontynencie Zachodnim wciąż panuje niepokój. Cesarstwo nie może stłumić zamachów dokonywanych przez partyzantów Czarnej Róży. Królestwo staje wobec konfrontacji z ponurym Kościołem Jedynego Boga. Ale przede wszystkim władcy największych potęg powoli zdają sobie sprawę z tego, że to nie oni rozdają karty. Chaos leży w interesie kogoś innego.

Wojna zabrała wiele żyć. Choć Aline i Ian są lustrami, czyli jak mówi południowa Filozofia Równowagi, idealnymi połówkami, wykopali między sobą przepaść. Córa ultrakonserwatywnego Królestwa Żeglarzy i przyszły władca nowoczesnego Cesarstwa Słońca walczyli ze sobą, a przez ich kaprysy i namiętności ginęli wrogowie i przyjaciele.

Czy mają szansę wrócić do tego, co było? A może Aline wybierze mężczyznę, którego uważa za swoje przeznaczenie – Michela? Ale czy naprawdę ma wpływ ma na swoje decyzje, czy jest tylko marionetką w dłoniach mrocznego Mistrza Gry?

O autorce

Joanna Lampka – pisarka i blogerka (www.blabliblu.pl). Od 2012 roku zamieszkała we francuskojęzycznej części Szwajcarii, w Morges, na brzegu Jeziora Genewskiego.

Autorka książek o Szwajcarii: „Czy wiesz, dlaczego nie wiesz, kto jest prezydentem Szwajcarii” (2017, Wyd. PAFERE), „Szwajcaria i Liechtenstein. Inspirator Podróżniczy” (2019, Wyd. Pascal) i „Szwajcaria, czyli jak przeżyć między krowami i bankami” (2020, Wyd. Pascal), a także powieści „Gwiazda Północy, Gwiazda Południa”, „Pan Kamienia Wschodu i „Królowa Dzikusów”). (2020, 2021, 2022, Wyd. AlterNatywne).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 556

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Joanna Lampka, 2023

 

 

 

Wydanie I

ISBN: 978-83-67539-29-6

 

Grafika na okładce

Copyright © by Maria Lenarcik, 2023

Ilustracje – mapy

Copyright © by Justyna Janowiec, 2023

Fotografia do biogramu

Copyright © by Agnieszka Wolska, 2023

 

Redakcja

Anna Kielan, Anna Musiałowicz

 

Korekta

Milena Napiórkowska

 

e-book

JENA

 

Wydawca

tel. 512 087 075

e-mail: [email protected]

www.bookedit.pl

facebook.pl/BookEditpl

instagram.com/bookedit.pl

Niniejsza książka jest objęta ochroną prawa autorskiego. Całość ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Rozdział 1

Karą za terroryzm jest śmierć

Śmierć za honor była jedną z najbardziej cenionych wartości w Królestwie Żeglarzy. Kto nie bał się spojrzeć kostusze prosto w oczy, odradzał się jak feniks z popiołów. Opowieści o dzielnych wojownikach, oddających życie za wzniosłe idee, przegrane z góry sprawy, ojczyznę i Jedynego Boga lub po prostu po to, żeby nie przyznać się do porażki, rozgrzewały wyobraźnię dzieci w milionach królewskich domów. Co myślał na ten temat sam Jedyny Bóg? Nie wiadomo. Nikt go o to nie zapytał.

Uroczysty kondukt odprowadzał trumnę na miejsce spoczynku. Orkiestra grała, żołnierze salutowali, sieroty roniły łzy, młodsze wdowy omiatały tłum dumnym spojrzeniem. „Wasz mężczyzna okazał się większym tchórzem niż mój”. Tylko te starsze płakały, i to czasem tak spazmatycznie, że trzeba było je podtrzymywać. W końcu kobiety w Królestwie nigdy nie dziedziczyły majątku. Na spadek mogli liczyć męscy potomkowie dopiero po osiągnięciu pełnoletności. Rodzina bohatera otrzymywała od państwa uposażenie, które pozwalało na godne życie przez dwa lata. Dwa lata. Na tyle obliczono żałobę. Oczekiwano, że po upływie tego czasu niewiasta znajdzie sobie nowego protektora lub wróci pod ojcowskie lub braterskie skrzydła. Utrzymywanie wdów w nieskończoność lub przyznanie im prawa do dziedziczenia majątku stworzyłoby przecież niebezpieczną kastę niezależnych ekonomicznie kobiet. Młode, bogate, te, które nie były obarczone wieloma dziećmi, jakoś sobie radziły. Starsze wracały do ojca lub szukały oparcia w pełnoletnich synach i wtedy zwykle zaczynała się ich gehenna. Królewskie tradycyjne rodziny często były wielodzietne, więc tylko najbogatsi mogli sobie na to pozwolić. Nawet jeśli pieniądze nie stanowiły problemu, wdowy lądowały na samym dnie drabiny społecznej, zamykane w domu, pomijane w towarzystwie. Natomiast te, które nie mogły liczyć na ojca, brata, syna lub ponowne małżeństwo, lądowały na ulicy. Z dnia na dzień po upływie magicznych dwóch lat traciły środki do życia. Co prawda mogły pracować, ale zarabiały tylko dziesiątą część tego, co mężczyźni na tych samych stanowiskach. A zresztą nikt nie chciał zatrudnić kobiety niczyjej i rozpieczętowanej. Takim osobom pozostawał wybór między klasztorem a burdelem. Trzecią opcją było honorowe samobójstwo. O tak. Śmierć męża nierzadko oznaczała śmierć żony.

Śmierć za honor nie ma w sobie nic honorowego – stwierdziła mała Aline, próbując coś dojrzeć przez okno zza pleców wyższych uczennic. Ich koleżanka Katherine wychodziła właśnie ze szkoły prowadzona za rękę przez siwowłosą kobietę w szarym chałacie, jaki zwykle nosiły opiekunki w przytułku.

– Jej matka się kurwi – wyszeptała zachwyconym tonem jedna z uczennic. – Ojciec bohater, a matka szmata.

Katherine rzuciła ostatnie chmurne spojrzenie na swoje koleżanki.

– Chwała bohaterom, hańba kurwom – krzyknął ktoś z tyłu.

Mała Aline westchnęła i powiedziała sobie w głowie – „Hańba chadza za rękę z honorem”.

„Ale śmierć w jego imię jest taka łatwa” – dorzuciła dorosła Aline, przywiązana do łóżka w sterylnym, szpitalnym pokoju w Cesarstwie. – „Nie trzeba nic robić. Wystarczy tylko zacisnąć zęby i dać się zabić. Podnieść wysoko głowę i się nie bronić. Pokazać, że jest się ponad brudne gierki. Przyjąć wyrok, bez względu na to, jak niesłuszny by się wydawał”.

W Cesarstwie Słońca karą za terroryzm i podżeganie do niego była śmierć. Dokładnie tak brzmiały stawiane jej zarzuty – miała odpowiedzieć za śmierć stu trzydziestu sześciu cywili w siedemnastu zamachach na terenie Cesarstwa. Prokurator próbował również postawić jej zarzuty za aktywność na terenie Północy, ale poległ na czysto akademickich rozważaniach, czy to była wojna partyzancka, czy innego rodzaju działania militarne. Wyrok skazujący za zamachy na terytorium Cesarstwa zdawał się bardziej realny.

Aline nie przekazano informacji na temat jej syna. To była pierwsza prośba kobiety, gdy obudziła się w białym pokoju przywiązana do szpitalnego łóżka. Miła lekarka, która wyczerpująco omówiła stan jej zdrowia, w odpowiedzi na pytania o Alexandra tylko kręciła głową, nieznacznie zerkając w stronę kamerki nad drzwiami. Nie pomagały apele czy odwoływanie się do kobiecej solidarności. Wreszcie zdesperowana Aline w akcie protestu przestała komunikować się z otoczeniem, a po kilku kolejnych dniach zaczęła odmawiać jedzenia. Nie przyniosło to oczekiwanych efektów. Po dobie głodówki do pokoju wkroczyli pielęgniarze, którzy ponownie przywiązali ją do łóżka i założyli na jej lewej ręce wenflon.

– Przykro mi, pani Lemercier – powiedziała lekarka. – Mamy zapewnić pani bezpieczeństwo. A zresztą ma pani takie niedobory witamin i składników mineralnych, że to wyjdzie pani tylko na zdrowie – dodała, jakby chciała ją pocieszyć.

Aline mogła jedynie bezradnie wpatrywać się w przezroczysty płyn, który skapywał do jej żył. Z każdą kroplą czuła się coraz gorzej, jakby nie był życiodajny, ale toksyczny. Następnego dnia otrzymała pierwszą wiadomość na temat Alexandra. Lekarka włączyła jej krótkie nagranie od samego cesarza Edwarda Lancastera.

„Aline Lemercier, chciałem cię powiadomić, że twój syn ma się dobrze. Alexander jest cały i zdrowy. Znajduje się pod naszą czułą opieką”.

Nie usłyszała w jego głosie przekąsu, ale samo sformułowanie „czuła opieka” postawiło jej na sztorc włoski na karku. Tak się mówi o więźniach. Wiadomość od Edwarda nie podniosła jej na duchu. Bała się, że już nigdy nie zobaczy chłopca. Przez jej głowę przewijały się wspomnienia przerażonej twarzyczki Alexandra, otulonej wielką dłonią Iana na moment przed tym, gdy straciła przytomność. Inne bolesne sprawy również do niej wracały, i to w tych najwrażliwszych chwilach, gdy nie czuła się najlepiej. Nura przez nią zginęła. Nura, jej przyjaciółka, jej mentorka. Mila, Ike, Lasse, Moira – lista jej ofiar była długa. Przełknęła ciężko ślinę.

– Zasługuję na śmierć – rzuciła na głos.

Zapomniała, że jest obserwowana. Za kilka minut pojawiła się lekarka ze strzykawką pełną przezroczystego płynu. Nie powiedziała nic, a Aline nie protestowała. Spojrzały sobie poważnie w oczy, po czym kobieta wkłuła igłę w wenflon. Aline zasnęła niemal od razu.

Obudziła się dopiero, gdy do sali weszła pielęgniarka ze śniadaniem. Pokój nie miał okien i był nieustannie rozświetlony matowym światłem, którego źródła nie mogła zidentyfikować, więc tylko po zawartości talerza na tacy wnioskowała, że był ranek.

– To co, może dziś coś zjemy? – zapytała pielęgniarka i uśmiechnęła się szeroko.

Aline się wzdrygnęła. W uśmiechu kobiety było coś znajomo drapieżnego. „Gwen!” – przypomniała sobie niegdysiejszą koleżankę. Machnęła odmownie dłonią i zatopiła się w ponurych myślach. Czy Jesse zrobił jej krzywdę? Aline nie miała pojęcia, co stało się na Północy po ataku Iana. Nie chciała nawet zastanawiać się, czy Mia obudziła dziką dziewczynkę albo czy udało się uciec rodzinie Człowieka X. Zasłoniła twarz dłońmi. Tylko tak mogła ukryć swoje emocje, bo nie miała nawet skrawka koca, a w toalecie zawsze towarzyszyła jej strażniczka. Ktoś zapukał do drzwi – to było coś nowego, do tej pory wszyscy wchodzili bez pukania.

– Proszę – powiedziała Aline dopiero po kilkunastu sekundach.

Do pomieszczenia wszedł mężczyzna w średnim wieku, eskortowany przez strażnika niosącego krzesło.

– Martin Lagressi z kancelarii Lagressi & Moller. – Uśmiechnął się i rozejrzał, gdzie by tu położyć teczkę. Ponieważ nie znalazł nic takiego, nieco zafrasowany ułożył ją na podłodze. – Zostałem wyznaczony na pani obrońcę – dodał, zasiadając koło jej łóżka.

Obydwoje zerknęli w stronę strażnika, który stanął na baczność przy drzwiach.

– Czy on musi tu być? – zapytała bezceremonialnie Aline. – Od kiedy rozmowa z adwokatem nie jest poufna?

Lagressi westchnął boleśnie, jakby się i bał, i spodziewał tego pytania. Zdjął okulary, wyjął aksamitną ściereczkę z pudełeczka i zaczął je pracowicie polerować.

– Idziemy specjalnym trybem. Ze względu na zarzuty terroryzmu każdy kontakt pani ze światem zewnętrznym uznano za potencjalne zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Oczywiście wniosłem już o zniesienie tego ograniczenia – odpowiedział i dopiero gdy założył z powrotem okulary, spojrzał jej w oczy.

Wyglądał profesjonalnie, ale nie na kogoś, kto chciałby umierać za jej sprawę. Dla niego była kolejną klientką. Co wydawało się dziwne, biorąc pod uwagę jej wyjątkowość.

– Kto panu płaci? – zapytała szorstko.

– Wygrałem konkurs. – Rozłożył dłonie. – O obronę pani walczyło kilkuset dyplomowanych adwokatów. Do losowania zostali dopuszczeni jedynie niezależni, nie finansowani przez żadne podmioty zewnętrzne.

Aline westchnęła w duchu.

– Mam nadzieję, że jest pan dobry. Nie mam nic na swoją obronę. Nie mam pojęcia, kto był autorem zamachów, ale to nie ja – powiedziała nieco delikatniejszym głosem.

Mężczyzna wyciągał papiery z teczki.

Aline po chwili milczenia kontynuowała:

– Ale mam coś dla pana, Lagressi. Coś, żeby pana zmotywować. Następna nasza rozmowa odbędzie się dopiero po tym, gdy załatwi mi pan spotkanie z synem.

Adwokat otworzył usta i zastygł z formularzami w powietrzu.

– Pracuje pan dla mnie, prawda? Liczę na to, że wykorzysta pan wszystkie możliwości – nastroje społeczne, Międzynarodowy Komitet Humanitarny, Straż Praw Człowieka i organizacje matek, jeśli tylko takie istnieją. Mój syn ma dwa lata, więc żadnego zamachu nie zorganizuje pod moje dyktando – dodała dziewczęcym staccato.

Lagressi zerknął na strażnika, który od początku wypowiedzi Aline lekko się kołysał, jakby nie był pewny, czy ma zareagować, czy nie. Otarł pot z czoła.

– P-pani Lemercier, obawiam się, że… – zaczął niepewnie i podniósł dłoń do lewego ucha.

Aline zrozumiała, że odsłuchuje wiadomość. Usiadła na łóżku tak gwałtownie, że zatrzeszczał pas, którym była przywiązana do rury. Strażnik zrobił dwa kroki w jej kierunku.

– Czego się obawiasz? Co się dzieje z moim synem? – zapytała nagląco, przechodząc bez pytania na „ty”.

Lagressi wyciągnął przed siebie dłonie, żeby ją uspokoić lub się przed nią obronić.

– Nie jestem uprawniony do udzielania informacji – powiedział, kręcąc głową. – Rozumiem pani niepokój, ale… To nie potrwa długo. Pani proces jest prowadzony specjalnym trybem, więc wyrok zapadnie szybko. Nie ma takiego prawa, które by zabroniło skazanym widywać rodzinę. – Zamilkł, jakby powiedział coś, czego nie powinien.

– … na śmierć – dodała Aline gorzko, po czym usiadła sztywno, wciągnąwszy nogi na łóżko.

– Przepraszam, to bardzo nieprofesjonalne z mojej strony – odpowiedział szybko, lekko się krzywiąc. – Chodziło o to, że rozumiem, jakie tortury musi pani przeżywać, nie wiedząc, co się dzieje z najbliższymi. To nie będzie trwało w nieskończoność. A co do wyroku, wydaje mi się, że mamy wszelkie przesłanki, żeby… – Znowu wyciągnął papiery i zaczął nimi potrząsać przed Aline, żeby jej pokazać paragrafy zakreślone żółtym flamastrem.

Aline nie widziała tego. Wplotła palce we włosy i wpatrzyła się we wnętrze dłoni niewidzącymi oczami. Nie zamierzała współpracować, przynajmniej zanim nie stanie na głowie, żeby załatwić jej spotkanie z Alexandrem. Nie miała nic wspólnego z zamachami ani do nich nie podżegała, a handryczenie się na sali sądowej wydawało się jej najgorszym z możliwych rozwiązań. Co miała powiedzieć? Że terytorium Północy zadeptywały cesarskie wojska, siejąc terror, zabijając bezbronnych cywili? Że wywlekli ją z kryjówki, zabierając jej dziecko? Czy miała opowiadać o tym, że to prywatna zemsta Iana, który nie chciał dać jej spokoju? Miała wywlekać brudy i prać je pub­licznie ku uciesze tłumów? Zaciśnięcie zębów i milczenie były łatwiejsze, bardziej honorowe. Pozwalały przejść przez upokarzający proces bez szwanku. Niech oceni historia, kto był ofiarą. „Zostawię po sobie legendę” – pomyślała rozżalona Aline. „I zgliszcza – podpowiedział jej ni stąd, ni zowąd inny głos, taki bardziej suchy, choć również należący do niej. – Zostawisz po sobie takie zgliszcza, jakie zostawił ojciec Katherine. Twój syn kiedyś zapyta, czy był tak mało wart, że jego matka wolała umrzeć za honor niż o niego walczyć”. Aline wstała jak rażona prądem, zapomniawszy o tym, że jest przywiązana do łóżka, przy czym o mało nie wyrwała sobie dłoni z nadgarstków. Strażnik rzucił się w jej kierunku, zawył alarm, a adwokat zamilkł w pół słowa.

– Już, już w porządku. – Usiadła na łóżku.

Lagressi patrzył na nią zdumiony, ciągle wskazując długopisem zaznaczone fragmenty wydrukowanej ustawy.

– Przepraszam – bąknęła i potem zmieniła ton. – Czy mógłby pan wszystko powtórzyć? Obiecuję współpracować na tyle, na ile będę mogła.

Adwokat odłożył papiery i spojrzał na nią po raz pierwszy jak na człowieka.

– Czarna Różo… – Zerknął spłoszony na strażnika i szybko dodał. – Pani Lemercier, obiecuję, że zrobię wszystko, żeby panią stąd wyciągnąć. Przysięgam na mój honor. Wiem, że jest pani matką.

– Matki nie stać na honor – wymruczała sucho Aline.

Rozdział 2

Bezsilność

Północ tuż po ataku Cesarstwa na Podziemne Miasto

Gdy się zorientowała, że Aline i Alexander nie zdołali uciec z Podziemnego Miasta, było już o wiele za późno na ratunek. Były umówione, że w razie alarmu spotykają się w samochodzie ustawionym przy jednej z kryjówek w okolicach bazy. Na początku Mia się nie martwiła. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej przyjaciółka ma ogromne poczucie obowiązku wobec swoich podwładnych, więc przypuszczała, że koordynuje ewakuację. Z upływem czasu jej serce zalewały jednak coraz silniejsze fale niepokoju. Spocone dłonie ślizgały się po nieznośnie cichym telefonie. Wysiadła z samochodu i wpatrywała się w drzewa pomazane cieniami krwawej zorzy przelewającej się po niebie. Najchętniej wróciłaby do Podziemnego Miasta, ale na tylnym siedzeniu leżała Pina uśpiona przez Aline przed Nocą Duchów. Nie mogła zostawić dzikiej dziewczynki samej.

Po godzinie zdecydowała, że zadzwoni do Aline, ale ta nie odbierała. Milczał też telefon Nury. Dopiero za czwartym razem ktoś odebrał, ale nie powiedział słowa, tylko ciężko dyszał w słuchawkę. Zakończyła połączenie i naprawdę się przeraziła. Nie miała komunikatora, który pozwalał na szyfrowane połączenia. Domyślała się, że ktoś zdradził i w ten sposób cesarscy odkryli Podziemne Miasto, ale nie była pewna kto. Ze zmarszczonym czołem przeglądała listę numerów w swoim telefonie. I wtedy zadzwoniła Agnes, lekarka, jedna z sageskich dziewuch. Po chwili wahania odebrała bez słowa.

– Gdzie jesteś? – zaczęła Agnes nieco podniesionym głosem.

– Nieważne – odpowiedziała ostrożnie Mia. – Wiesz, co się stało?

– Wiem, dzwoniłam do Gwen – odparła lekarka. – Jesse zdradził. Aline i Alexandra zabrano do Cesarstwa, Aline jest ranna. Nie wiem jak poważnie. Nura nie żyje. Gwen śmiała się, gdy to opowiadała. – Agnes wydała taki dźwięk, jakby łkała.

Mia zmięła przekleństwo w ustach.

– Dobrze zrobiłaś, że mi nie powiedziałaś, gdzie jesteś. Głupio pytałam – powiedziała Agnes znów tym wysokim nienaturalnym głosem. – Ukryj się, Mia. Gwen cię nie lubi. Może się mścić. Jesse przejął władzę na Północy.

Mia zawarczała i z bezsilności wbiła sobie paznokcie w dłonie.

– I co? Nikt się nie buntuje? Nikt nie próbował pomóc Aline? – zapytała. – Wszyscy stanęli po stronie Jessego?

Agnes cmoknęła.

– Nura próbowała jej pomóc. – Zaszlochała krótko. – Na bunt chyba za wcześnie. Ale jeśli wojska cesarskie faktycznie wyjdą z Północy, to podejrzewam, że Jesse będzie miał koronę w garści. Wiesz przecież, że Ludzie Północy chcą mieć spokój. Ich nie obchodzi polityka. Ugną przed nim kark, gdy wyprowadzi stąd obcych.

– A Aline? – zapytała Mia łamiącym się głosem i zerknęła na samochód.

Za zaparowanymi szybami starego taurusa spała jej adoptowana córka. Czuła się za nią odpowiedzialna. Gdyby była sama, poddałaby się, żeby być przy przyjaciółce.

– Już dawno w samolocie do Cesarstwa. Uspokój się, Mia. Wierzę w to, że jeśli Ian jej nie zabił od razu, to nie zrobi tego ani za godzinę, ani jutro. Jeśli już, to zamorduje ją w majestacie prawa, żeby mieć czyste ręce – wymruczała ponuro Agnes. – Tak czy inaczej z łap już jej nie wypuści. Swojego syna też. Wybij sobie z głowy pomysły, żeby ich odbijać. O Lancasterze można wiele mówić, ale nie to, że jest głupi.

Po policzkach Mii płynęły łzy. Nie odpowiedziała, żeby nie ujawnić, w jakim jest stanie. Agnes chyba to wyczuła. Odezwała się dopiero po dłużej chwili swoim hipnotycznie spokojnym głosem wyćwiczonym na cierpiących pacjentach.

– Ukryj się na razie, Mia. Ja jestem z Tylen. Zdecydujemy, co robimy, gdy się sytuacja trochę wyklaruje. Pozostańmy w kontakcie. I już dobrze. Aline żyje.

Aline ponoć żyła, ale to było marne pocieszenie. Bezsilnie waląc dłońmi w kierownicę, Mia odpaliła silnik i włączyła specjalne szpiegowskie lampy, które oświetlały drogę wyłącznie kierowcy, a z zewnątrz wyglądały jak oczy zwierząt lub słabe światła latarek. Przeklinała obsesję Iana i samą Aline – jej dob­re serce, naiwność i niezmienne zamiatanie problemów pod dywan. „To dlatego została zdradzona” – myślała Mia. Ona sama wielokrotnie powtarzała przyjaciółce, że nie powinna ufać ani Jessemu, ani Gwen. Tymczasem Aline potraktowała mężczyznę tak, jak wyglądał, czyli jak nieszkodliwego w gruncie rzeczy chochlika. Mia wierzyła, że Jesse nie działał z pobudek osobistych i że to nie była zemsta za odrzucenie jego zalotów. Chciał władzy, a Królowa Północy stała mu na drodze. „Z Gwen było inaczej” – myślała Mia. Aline po raz pierwszy zapłaciła za swój wizerunek. Osoby postronne postrzegały ją przecież jako przepiękną, charyzmatyczną kobietę, która odnosiła sukcesy na każdym polu, była adorowana przez mężczyzn i cieszyła się miłością swojego wspaniałego syna. Łatwo było przeoczyć, jaką cenę ma wizerunek Królowej Północy, Czarnej Róży, legendy za życia. Przeraźliwa samotność, niezrozumienie, ciężar odpowiedzialności, niechciana uwaga otoczenia. Te aspekty były niewidoczne i niedoceniane. Mia nie dziwiła się, że ktoś w końcu chciał strącić gwiazdę Aline z niebieskiego firmamentu. Ale Gwen? To była ich towarzyszka, oddana swojej przywódczyni jak nikt inny. Od kiedy Aline wyciągnęła ją z podłego więzienia, gdzie dziewczynę wykorzystywano i torturowano, zdawało się, że Gwen zaprzedała jej duszę.

Gdy Mia dotarła do chatki nad fiordem, już się przejaśniało. Ułożyła ciągle nieprzytomną Pinę na łóżku i próbowała się przespać. Bezskutecznie. Po kilku godzinach wstała i wybrała się na polowanie. Tak jak jej poradziła Agnes, lepiej było trzymać się z dala od cywilizacji, a jeść przecież musiały.

Dzień był zimny, mglisty i ponury. Poprzednie słoneczne popołudnie nad fiordem zdawało się Mii snem. Szła po lesie bez celu, nawet nie starając się za bardzo, by być cicho, ani nie wypatrując zwierząt. Po kilkunastu minutach marszu zauważyła brudnoszarego taurusa ukrytego nieumiejętnie w krzakach. Na początku myślała, że ktoś go porzucił, ale gdy podeszła bliżej, usłyszała dochodzące zeń ściszone głosy. Poznała je. Gdy szarpnęła klamkę, Lavinia pisnęła, a Ark w kraciastej piżamie rozłożył ręce, desperacko starając się ochronić dzieci.

– Spokojnie, już spokojnie, i nie krzyczcie – powiedziała Mia, również rozkładając ręce. – Nie wiemy, kto tu się jeszcze ukrywa.

Rozejrzała się dookoła uważnie. Przemarznięci i głodni Well­mannowie wyglądali gorzej niż ona sama, może dlatego się nad nimi ulitowała. Najwyraźniej ich plan ucieczki dotyczył tylko tego, żeby w kapciach i piżamach wybiec do lasu. Nie dziwiła się temu. Wellmannowie pochodzili z Cesarstwa, a Człowiek X był wcześniej szpiegiem i naukowcem. Genialnym wynalazcą, ale nie żołnierzem. Jego żonie i dzieciom też nie można było przypisać wyjątkowych zdolności survivalowych.

Mia postanowiła zabrać ich do domku nad fiordem, żeby się trochę ogrzali, najedli i przemyśleli swoją sytuację. Mieli powód, żeby się ukrywać. Ark Wellmann zapłaciłby drogo, gdyby jako podwójny agent wpadł w ręce Cesarstwa.

Lavinia skrzywiła się na widok drewnianej wygódki, starego pieca i śpiącej Piny, przed którą zawsze izolowała swoje dzieci. Ark natomiast od razu wyładował z bagażnika wielkie pudło pełne rozmaitych urządzeń i bez pytania rozłożył je na stole.

– Telefon satelitarny i ekran. Złapiemy jakiś program telewizyjny, żeby zorientować się w sytuacji – mruknął ze śrubokrętem w zębach.

Mia poczęstowała Lavinię i dzieci niezbyt świeżymi bułkami z jagodami, które zostały jej z wczoraj, i szybko wróciła do Arka, chcąc usłyszeć, co się stało z jej przyjaciółką. Na szczęście nie musiała długo czekać – kilkanaście minut później udało im się złapać Sun Info, największy publiczny kanał informacyjny w Cesarstwie.

Schwytanie i aresztowanie Aline Lemercier było tematem dnia. Rozgorączkowani dziennikarze ustawieni w równym rzędzie przed aresztem cesarskim w Claremorris, otoczonym szczelnym kordonem policji i wojska, wykrzykiwali fakty i domysły. Nikt nie wspominał o małym Alexandrze. Plotki o dziecku, które młody cesarz wyniósł na rękach z samolotu, pojawiły się tylko w mediach prywatnych. Mia i Ark nieco zbyt często wymieniali poważne spojrzenia nad stołem, ale nie odezwali się słowem.

Człowiek X okazał się przydatny nie tylko w sprawach technicznych.

– Mówisz, że żeby ją obudzić, trzeba ją stuknąć w konkretne miejsce na głowie? – zapytał, wpatrując się badawczo w małą Pinę, którą Aline uśpiła dzień wcześniej.

– Tak, ale mnie to się nigdy nie udało – wycedziła niskim głosem Mia i dodała powątpiewająco. – Ponoć ten czar kiedyś minie. Obudzi się w końcu. Dziś, jutro, pojutrze.

Mężczyzna miał inny pomysł. Nałożyli jej lekką czapeczkę z rajstopowej skarpetki, na której namalowali niewielkie przylegające do siebie kółka. Mia położyła dziewczynkę na kolanach i metodycznie stukała kłykciem w kolejne miejsca, a Ark zamalowywał te, które już przetestowała. Zaledwie po pięciu minutach Pina zerwała się na nogi i zobaczywszy w swojej chatce intruzów, wybiegła czym prędzej w las. Mia odetchnęła z ulgą.

Tej nocy Wellmannowie zainstalowali się w sąsiedniej, opuszczonej chatce. Dziewczynka wróciła dopiero nad ranem.

Następnego dnia, gdy po przebudzeniu Mia wyszła na dwór, Ark kopał rów na kable, czarna od popiołu Lavinia szorowała piaskiem wielkie kotły, które znaleźli w chatce, a dzieci nosiły wodę z fiordu.

– Myślisz, że dałoby radę zatrudnić smolarzy, żeby naprawili nam dach? – zapytał mężczyzna zamiast powitania.

– Jeśli masz coś, co będzie im drogie – wymamrotała Mia. – Przecież wiesz, że na Północy pieniądz nie ma wielkiej wartości.

Mimo pomocy poprzedniego dnia rodzina Wellmannów była na samym dole listy wymarzonych sąsiadów dla Mii. Kobieta nie czuła się na siłach, żeby wziąć pod swoje skrzydła nieporadnych ludzi z Południa. Owszem, Ark był genialnym wynalazcą, ale wątpiła, czy potrafił choćby złowić rybę. To ona będzie musiała polować, rąbać drewno i organizować wymiany z Ludźmi Północy. Co więcej, nie podobały jej się uprzedzenia, z jakimi odnosili się do Piny. Wolała, żeby dziewczynka wzrastała wśród ludzi, którzy będą ją akceptować taką, jaką jest. Niemą i dziką.

Zmieniła zdanie zaledwie kilka dni później. Kończyło im się paliwo, poważnie nadszarpnęli też zapasy żywności. Jednym słowem – należało wybrać się do sklepu. Mia zdecydowała się na pobliską wioskę Dee-Hiiri, gdzie znajdował się tylko niewielki cesarski posterunek. Najbliższa baza wojskowa była aż w Hiiriniemi, a według Agnes armia Cesarstwa pakowała się i już niemal nie ingerowała w życie Ludzi Północy. Strażnicy pilnowali wyłącznie cesarskich baz, które powoli były demontowane. Wieści o odwrocie Cesarstwa ucieszyły Mię, bo to jej ułatwiało zadanie. Wyglądało jednak na to, że Jesse szybko wygra i nikt się przeciwko niemu nie zbuntuje.

Do wioski wybrała się sama, po zmroku, chcąc pojawić się w sklepie tuż przed zamknięciem. Na początku wszystko szło dobrze. Posterunek przed mostem przy wjeździe do Dee-Hiiri był pusty. Zaparkowała na poboczu i narzuciła na głowę głęboki, czarny kaptur. Gdy tylko zamknęła drzwi pojazdu i obróciła się, stanęła twarzą w twarz z samym pułkownikiem Derrickiem. Prawie jej się udało.

Mężczyzna był tak zaskoczony, że na początku nie próbował jej nawet zatrzymać. Nie miał do tego podstaw – to, że żyła, zasadniczo nie było nielegalne.

Schwytał Mię dopiero, gdy zaczęła uciekać. Wrzucił ją na tylne siedzenie swojego samochodu i zamknął drzwi. Sam usiadł z przodu i sięgnął po komunikator. Nigdzie nie dzwonił. Wpatrywał się w niego oszołomiony, jakby się zastanawiał, co robić.

– Puść mnie, Derrick. – Mia przerwała ciszę. – Naprawdę chcesz, żeby ten chuj Eldriksson i jego zdradliwa Gwendolina mnie torturowali, bo takie mają akurat widzimisię?

Wzdrygnął się, jakby dopiero ją zauważył.

– Zacznijmy od tego, że cieszę się, że żyjesz – odpowiedział tubalnym głosem. – Nie pracuję dla tego chuja Eldrikssona ani jego zdradliwej Gwendoliny, czy jak to szanowna panienka ich nazwała. Ale nie sądzisz, Mia, że komuś należą się wyjaśnienia? Jak ci się udało przeżyć? Mamy testy DNA, więc wiedzieliśmy, że nie było cię z Peterem w samochodzie, ale podejrzewaliśmy, że spadłaś z klifu i morze cię zabrało.

Prychnęła i odwróciła się do szyby. Derrick poczekał chwilę na odpowiedź, a gdy jej nie uzyskał, zaczął pisać wiadomość na komunikatorze.

– Jedziemy do bazy w Hiiriniemi – powiedział spokojnie i zerknął na nią w tylnym lusterku. – Jeśli wszystko sprawnie pójdzie, odstawię cię z powrotem do samochodu lub tam, gdzie zechcesz. Nie ja będę o tym decydował.

Tak jak się spodziewała, w niewielkim pokoiku w zamku w Hiiriniemi czekał na nią wielki wideokomunikator. Derrick zaparzył jej kawę i przyniósł paczkę ciastek, po czym zamknął za sobą drzwi. Na ekranie pojawiła się napięta twarz Iana Lancastera. Mia nie miała z nim najlepszych relacji, od kiedy trwał jego konflikt z Aline. Nawet wtedy, gdy mieszkała w Cesarstwie razem z Peterem, ich rozmowy były sztywne i wymuszone. Ta należała do bardziej wybuchowych w historii ich relacji. Przez równe piętnaście minut obydwoje krzyczeli, czasami nawet równocześnie. Mia ze wściekłości oblała ekran kawą, na szczęście wojskowe urządzenie było odporne na wilgoć. Tak czy inaczej ani jedno, ani drugie nie przerwało połączenia. Chcieli się porozumieć. To było możliwe jednak dopiero, gdy całkowicie ochrypli.

– Co z Aline? Jest bezpieczna? Żyje? – zapytała żałośnie Mia, gdy minął jej gwałtowny atak kaszlu.

Ian Lancaster prychnął i pokiwał głową, zaciskając usta. Jego oczy wciąż strzelały piorunami.

– Przedwczoraj została wybudzona ze śpiączki – warknął, patrząc na Mię spode łba. – Wszystko w porządku. Oprócz poważnej anemii i ogólnych niedoborów spowodowanych zapewne złym odżywianiem i siedzeniem od dwóch lat pod ziemią wraz z moim synem.

Mia przeklęła, ale nie dała się sprowokować.

– Co się dzieje z małym Alexandrem? – zapytała. – Jak on się czuje?

– A jak sobie wyobrażasz, że się czuje? – prychnął Ian. – Jest sam w nieznanym miejscu z facetem, o którym nigdy nie słyszał. Facetem, który jest jego ojcem. Tyle że on nie wie, kto to, kurwa, jest.

– Biedactwo – wychrypiała Mia.

Ian bezsilnie zacisnął dłonie w pięści i wycedził:

– Biedactwo. – Pokiwał głową. – Oj, biedactwo. Bo matka była na tyle samolubna, że nie powiadomiła ojca o tym, że ma dziecko.

– Nie zaczynaj znowu – krzyknęła wysokim głosem Mia, po czym się rozkaszlała. – Gdybyś z egoistycznych pobudek nie wszczynał tej pierdolonej wojny na Północy, wszyscy żylibyśmy długo i szczęśliwie.

– I w nieświadomości – dodał gorzko i zacisnął zęby.

Westchnęła i pokręciła głową z rezygnacją.

– Płacze? – zmieniła temat.

Pokiwał głową.

– Ryczy, krzyczy, protestuje, odmawia jedzenia, bije mnie i drapie – wymienił sucho. – Pyta, gdzie matka.

– Jest uparty jak osioł, jego ojciec – podsumowała beznamiętnie Mia. – Wypuść Aline, to ci z nim pomoże.

– Chyba zwariowałaś – warknął.

Wzruszyła ramionami.

– A co mu powiesz za dziesięć lat? – zapytała z pasją. – Że zabiłeś jego matkę?

– Nie ja ją zabiłem, ale suwerenni sędziowie. Ile ty masz lat? – żachnął się. – Wierzysz w bajki o wszechmocnych władcach, którzy wyciągają z więzienia piękne terrorystki i potem jest happy end, wszyscy klaszczą? Ojciec rządzi demokratycznym krajem. Aline zostanie osądzona. Jeśli nic nie zrobiła, sąd ją uniewinni.

Mia prychnęła z teatralną pogardą.

– Z tego, co słyszałam, nawet bycie Czarną Różą jest przez was klasyfikowane jako podżeganie do terroryzmu, a za to jest zastrzyk na dobranoc – powiedziała wzburzona. – Jak ona się z tego wybroni?

Ian założył ramię na ramię i już miał coś odpowiedzieć, sądząc po minie, coś zjadliwego, ale nagle usłyszał głos za plecami i się powstrzymał.

– Kto to? – dobiegło dziecięce pytanie spoza kadru.

– Cześć, Alexander, to ciocia Mia! – zawołała teatralnie wesołym głosem.

Wstała i wyciągnęła szyję, jakby w ten sposób mogła zajrzeć za plecy Iana. Chłopiec podbiegł do ojca i nie patrząc na niego, wspiął mu się na kolana.

– Ciocia! Ciocia! A mama? Mama dzie? Dzie jest mamucia? – pytał Alex, dotykając ekranu zaślinionymi łapkami.

Był ostrzyżony nieco krócej, więc jasne włosy zawinęły mu się w loczki na czole, zupełnie tak jak jego ojcu. Oprócz tego wyglądał dobrze, opalona twarz kontrastowała z intensywnym błękitem tęczówek.

– Mamusia jest w szpitalu – powiedziała stanowczo Mia, patrząc na Iana z niemym wyzwaniem z oczach. – Uderzyła się w główkę. Ale niedługo lekarze już ją wypuszczą.

Alex przyciągnął do siebie gwałtownie tablet. Z biurka spadł stos dokumentów, ale mały nawet ich nie zauważył.

– A kiedy? Dzisiaj? Jutlo? Za pięć minut? – dopytywał zachwycony Alexander, spoglądając to na Mię, to na Iana. – Mama jutlo psyjdzie?

– Jutro – odpowiedział Ian grobowo, a potem nagle zmienił ton na słodki i sztuczny jak wata cukrowa. – Ale wcześniej przyleci do nas ciocia Mia, żeby mój mały synek już więcej nie płakał. Ciocia obiecała!

Chłopiec pisnął z radości.

Mia jęknęła w duchu. Mimo że łamało się jej serce na widok emocji dziecka, w drodze powrotnej wyrzuciła komunikator, który dostała od Derricka. Urządzenie było najpewniej naszpikowane podsłuchami i nadajnikami geolokalizacyjnymi, a nie chciała być słyszana ani śledzona. Nie zamierzała ruszać do Claremorris. Nie była sama, miała Pinę. Już zamknęła za sobą rozdział zatytułowany „Cesarstwo”. Mogła się tam udać tylko, żeby pomóc swojej przyjaciółce w ucieczce, a na pewno nie po to, żeby cokolwiek ułatwiać Ianowi.

Do chatki w Białym Fiordzie wróciła dopiero następnego dnia. Nic nie zawaliło się podczas jej nieobecności. Dzika dziewczynka czekała na nią przed rozpalonym kominkiem, nieco brudna, ale nakarmiona, a Wellmannowie właśnie pracowali nad uruchomieniem łazienki w dawnej szkutni. Nie zaczynali od tego, od czego powinni, czyli od uszczelnienia chatki, ale Mia i tak była pod wrażeniem ich zaangażowania. Podziękowała im za opiekę nad Piną, a oni odpowiedzieli niemiłosiernie pompatycznymi cytatami o pomocy zbłąkanym dzieciom ze Świętej Księgi Jedynego Boga. Nie starali się do dziewczynki zbliżyć ani jej uczyć, ale przynajmniej zadbali o to, żeby przeżyła. To już było wiele.

Tego wieczoru nadal smutna i pełna wątpliwości, czy podjęła dobrą decyzję, zasiadła z książką przy kominku. To był codzienny rytuał Mii i Piny przed pójściem spać. Mia nie chciała ze względu na marne samopoczucie pozbawiać małej ulubionego zajęcia. Dziewczynka na widok książki sapnęła dziwnie, a potem jak najszybciej usadowiła się na kolanach kobiety. Kochała słuchać, jak matka czytała jej na głos. Nieświadomie poruszała wtedy ustami, jakby próbowała mówić, i wstrzymywała oddech w najciekawszych momentach. Mia chciała ją nauczyć czytać i pisać, ale nie za bardzo wiedziała, jak się za to zabrać. Metodą prób i błędów po każdej przeczytanej historii starała się namalować i podpisać zwierzątka występujące w opowiastce. Zachęcała do tego też Pinę. Dziewczynka naśladowała przybraną matkę, ale litery kreślone przez nią były inne, dziksze i bardziej fantazyjne, a rysunki, delikatnie mówiąc, abstrakcyjne. Tym razem historia mówiła o jeżyku i mała podpisała swój rysunek przypominający szczotkę o włosiu jak powyginane gałęzie drzew „gheeerź”. Mia uniosła brwi na ten widok, ale i tak chciała pochwalić Pinę. Gdy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, usłyszała zbliżający się samochód. Skoczyła na nogi. To nie mogli być Wellmannowie, którzy zwykle wcześnie kładli się spać.

– Schowaj się – syknęła do Piny, a sama wyjęła broń spod materaca.

Dziewczynka nie protestowała, natychmiast wsunęła się pod łóżko. Mia ostrożnie wymknęła się z domu. Kierowca bordowej półciężarówki nie próbował się ukrywać. Zaparkował tuż przy domku, rozejrzał się dookoła i poszedł prosto do wejścia. To był wysoki, postawny mężczyzna z ciemną brodą. Miał na sobie skórzaną kurtkę i brązowy kapelusz. Wszystko wskazywało na to, że był sam. Zamiast zapukać do drzwi, podszedł do okna od strony fiordu. Mia przeładowała broń. Zrozumiał. Powoli uniósł ręce.

– Pozwól, droga Mio, że się przedstawię. Jakoś nigdy nie mieliśmy przyjemności – powiedział dźwięcznym, niskim głosem. – Jestem Hazbro Jonasson. Zwą mnie Panem Reniferów.

– Czego chcesz? – fuknęła nieufnie Mia, nie opuszczając broni. – Z tego, co wiem, twoje terytoria są oddalone stąd o tysiące kilometrów.

– Powiedzmy, że pracuję nad tym, żeby nie były ani trochę oddalone. Chcę rzucić rękawicę Eldrikssonowi. Chyba się nie kochacie, a wróg mojego wroga… Wiesz sama. Potrzebna mi pomoc.

Mia chrząknęła niezdecydowana.

– Czy możemy pomówić w środku, czy będę przez całą naszą rozmowę chuchać na szybę? – zapytał lekko rozbawiony. – Ubiłem łosia i kilka królików, żeby nie wpraszać się na krzywy ryj.

– Odwróć się powolutku i równie ślimaczym tempem wejdź do domu. Zwierzęta nie zepsują się na tym mrozie – wycedziła po chwili.

Hazbro nie dyskutował. Z uniesionymi rękami obrócił się dookoła własnej osi. Mia oceniła go na jakieś czterdzieści pięć–pięćdziesiąt lat. Nagle spojrzał w lewo i rozjaśnił się w szczerym uśmiechu.

– Halo, malutka, jak się nazywasz? – zapytał.

Mia zerknęła ostrożnie tam, gdzie patrzył Hazbro, niepewna, czy nie próbuje jej oszukać. Ale nie – kilka kroków od niej stała Pina. Ciemne oczy dziewczynki błyszczały pod grzywą falowanych włosów. Wyglądała bezbronnie i wojowniczo z patykiem w dłoniach wymierzonym w Hazbro, stojąc w identycznej pozie jak Mia. Nieco oszołomiona kobieta opuściła broń. Nie usłyszała nawet, kiedy mała się skradała.

– To jest Pina. Pina jest niemową – rzuciła to niczym wyzwanie.

Ludzie Północy zwykle reagowali na to dość szczególnie. Niepełnosprawność według nich dyskwalifikowała. Jeśli ktoś tracił rękę czy słuch, a jednak sobie radził, to coś innego. Dzieci, które potrzebowały opieki przez całe życie, były odrzucane jak ogryzki jabłka. Jednak Hazbro to nie zniechęciło.

– Ile masz lat, Pina? – zapytał i zaczął pokazywać na rękach. – Mama nauczyła cię już cyferek?

Pina opuściła patyk i schowała się za Mią, która rozładowała broń i gestem pokazała Hazbro wejście.

– Nie wiem, ile ma lat. Znalazłam ją w lesie – podjęła rozmowę Mia dopiero, gdy podała Hazbro jedzenie.

– W takim razie obstawiam sześć–siedem – powiedział mężczyzna, maczając chleb w gulaszu. – A ja się na tym dobrze znam, bo mam szesnaście cór i jedna piękniejsza od drugiej.

Mia prychnęła, bo dobrze znała reputację Pana Reniferów, ale ten nie dał się zbić z pantałyku.

– Ja po prostu bardzo lubię dzieci.

Nie skomentowała, bo w ustach człowieka Północy mogło to znaczyć wiele.

– Do brzegu, moja droga – zmienił ton na bardziej rzeczowy. – Wiem od Agnes, że Lancaster proponował ci stanowisko guwernantki na swoim dworze.

Westchnęła zirytowana, ale powstrzymał ją gestem.

– Zgódź się, Mia. To dla mnie ważne. Zgódź się, ale postaw warunek. Niech nie wspiera Eldrikssona, gdy tu zrobi się gorąco. Niechże wystawi swojego sojusznika z Północy za najlepszą nianię kontynentu. – Wzniósł swój kieliszek z domową przypalanką, ale Mia nie powtórzyła tego gestu. – Chcesz przecież pomścić Nurę. Nie chcesz, żeby zdrada twojej przyjaciółki uszła mu na sucho.

– Nie mogę – przerwała mu sucho Mia. – Nie zostawię Piny samej, a nie mogę wziąć jej ze sobą.

Hazbro uśmiechnął się do dziewczynki chowającej się za matką.

– Ależ możesz. Przygarnęłaś dzikie dziecko, a te są jak ptaszki. Dają się kochać i uczyć, ale nie dają się oswoić – powiedział, a potem wyciągnął zza pazuchy rysunek patykowatego mężczyzny z nieokreślonym, brązowym zwierzem. – Popatrz, malutka, to namalowała moja córeczka Adelina. A ty narysowałaś coś dziś?

Ku zdziwieniu Mii, która wiedziała, że Pina nie toleruje obcych, szczególnie mężczyzn, dziewczynka wyciągnęła spod łóżka rysunek szczotki z niezrozumiałym podpisem.

– Piękny jeż – skomentował Hazbro bez wahania.

Mia zamknęła oczy na moment.

– Długo mi zajęło, żeby dotrzeć tu, gdzie teraz jesteśmy. Uwierz – ważyła każde słowo Mia, nieznacznie pokazując głową na dziewczynkę. – Oczywiście, nie chcę, żeby Północą rządził Jesse Eldriksson, ale nie chcę też pokazać, że popieram Lancasterów. A tak to będzie wyglądało, gdy przyjadę do Cesarstwa.

– A odkąd cię obchodzi, co inni myślą o tobie? – odbił piłeczkę Hazbro z niemal zalotnym uśmiechem. – Pomyśl o Aline… Pomyśl, jak bardzo możesz jej pomóc, gdy staniesz się niezbędna. No i twoja przyjaciółka chciałaby, żeby Alexander był szczęśliwy.

Mia oddychała głęboko. Wiedziała, że to była paskudna manipulacja ze strony Hazbro. Bardzo sprawnie poruszał temat, który ją martwił. Spojrzała na niego spode łba. Miał głębokie zmarszczki, a mimo to był klasycznie przystojnym mężczyzną. Przez moment chciała zapytać, ile tak naprawdę ma lat.

– Ja się mogę zająć dziewczynką, gdy będziesz nieobecna – powiedział poważnie. – Nie wiem, dlaczego ktoś ją wyrzucił, bo to skarb. Idealny szpieg. Potrafi słuchać, nie potrafi mówić, od dziecka waleczna. – Złowił minę Mii i rozłożył ręce. – A jeśli mi nie ufasz, mogę jej zapewnić ochronę. Ustawić tu dookoła kilku drabów z siekierami i przysłać jedną z żonek z rodziną w charakterze niani.

– Hazbro – zaczęła cicho Mia.

Spojrzał na nią uważnie.

– Czy gdyby coś mi się stało, zająłbyś się nią tak jak swoją córką? Ja… czasem się boję, że mnie zabraknie, a ona znowu zostanie sama.

– Przysięgam. – Uderzył się pięścią w pierś.

Mia odetchnęła i zrezygnowana oparła się o krzesło.

– No to mamy załatwione! – Uśmiechnął się szeroko Haz­bro, a potem spojrzał znacząco na łóżko w kącie izby. – Późno już i czas do wyrka! Czy muszę się kołatać po nocy, czy mógłbym się z tobą, kochana, przespać?

Rozdział 3

Ojcem nie zostaje się w ciągu jednego dnia

„Ojcem nie zostaje się w ciągu dnia ani nawet w ciągu dwóch tygodni” – pomyślała Mia, gdy dotarła do Cesarstwa. Oczekiwała armii nianiek walczących z niepokornym Alexandrem i władczego Iana, któremu maluch nie dawał się rozstawiać po kątach. Sądziła, że Ian w gruncie rzeczy chce, żeby zapanowała nad jego synem, żeby mógł go zaprezentować jako dziedzica Cesarstwa, a nie dzikusa z Północy. Podejrzewała, że mały stał się częścią planu triumfu nad Aline. Nie spodziewała się tego, co zastała.

– Chcę do maaaaamyyy! – Zapłakany dwulatek tupał, zaciskając bojowo piąstki, gdy niemal dwumetrowy Ian, który dążył po trupach do celu, o czym Mia dobrze wiedziała, próbował wręczyć mu misia.

Ian może i zdobywał to, co chciał, ale Alexander był jego synem, krwią z jego krwi. Trafiła kosa na kamień.

– Maaaaaaamaaaaaaa! – darł się chłopiec, nieświadomie wyczuwając słabe punkty swojego ojca.

Tu nie wystarczała determinacja. Ian czuł się bezsilny i to o wiele bardziej niż wobec Aline. Bo, gdy mu się wymykała, mógł maskować swoją bezsilność okrucieństwem i brutalnością wobec niej. Wobec płaczącego dziecka był całkowicie bezradny. Rozpaczliwie chciał, by go pokochało, i nie wiedział, jak to zrobić. Gdy chłopiec przestał płakać wpatrzony w kotka za oknem, Ian natychmiast mu go podarował. Następnego dnia przyniósł szczeniaka, żeby jeszcze wzmocnić ten efekt, a gdy Mia spytała, dlaczego nie małpę, odpowiedział całkiem poważnie: „A czy małpy nie są zbyt niebezpieczne dla dziecka?”. Dopiero po chwili zrozumiał, że to sarkazm. Zdawało się, że gdyby chłopiec obiecał go pokochać za podarowanie samolotu, następnego dnia przy jeziorze lądowałby odrzutowiec. Jednak jedyne, czego dziecko chciało, było poza zasięgiem Iana.

Armia nianiek okazała się iluzją. Mimo porażek wychowawczych Ian z uporem typowym dla Lancasterów odrzucił wszelkie propozycje pomocy z zewnątrz. Początkowo do chłopca dopuszczał właściwie tylko swojego ojca, mimo że warczał na niego, gdy słyszał rady, żeby dać małemu czas. Zdawało się, że zapomniał o świecie, choć ten bulgotał i dymił niczym nabrzmiały ciśnieniem wulkan. Przed przybyciem Mii był tatą na pełen etat i dopiero gdy chłopiec zasypiał, nakładał słuchawki i dołączał wirtualnie do rządowych dyskusji.

Kobieta z niemałym zdumieniem wkroczyła w tę dziwaczną dynamikę relacji nieporadnego ojca z przestraszonym synem. Gdy dotarła do Cesarstwa, Ian nieco się wycofał. Obserwował bawiących się Mię i Alexandra, jakby czekając na to, aż wreszcie będzie potrzebny swojemu synowi. I ten na początku rzadko, potem coraz śmielej zaczął do niego podchodzić. Jednego dnia zamiast układać z Mią klocki, pomógł Ianowi smarować chleb masłem, następnego zdecydowanie stwierdził, że od dziś będzie chodził do łazienki tylko z tatą, bo dziewczyny nie umieją normalnie siusiać, a gdy na pobliskiej stacji kolejowej nastąpił wybuch tak silny, że cały dom zadrżał, mały odruchowo usiadł Ianowi na kolanach i wtulił główkę w jego pachę. Mia patrzyła na ten progres z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszyła się, że Alexander nie jest już taką kupką nieszczęścia jak na samym początku. Z drugiej czuła, jakby zdradzała swoją przyjaciółkę.

Plany Mii, żeby pomóc Aline, spełzły na niczym. Przez pierwsze kilka dni podjudzała Alexandra, powtarzając, że mama niedługo wróci, ku milczącej wściekłości Iana. Już trzeciego dnia z tego jednak zrezygnowała, zrozumiawszy, że w ten sposób bardziej krzywdzi dziecko, niż wyświadcza przysługę przyjaciółce. Przyszłość nie wyglądała różowo. Aline była bliższa stryczka niż wyjścia na wolność, a Mia nie chciała manipulować dzieckiem.

Mia czekała na moment, gdy mały zaśnie, żeby móc przemówić do Iana. Co prawda ten wymawiał się frazesami o demokracji i niezawisłych sądach, ale zdawała sobie sprawę ze specjalnego statusu rodu Lancasterów w Cesarstwie i prawie amnestii, które przysługiwało cesarzowi. Wieczorem Mia czekała na Iana w salonie, jednak ten od razu poszedł do swojego biura.

– Czy możemy porozmawiać? – przerwała mu wirtualną rozmowę, ale ten stanowczo pokręcił głową, wskazując na słuchawki.

– Jeszcze dziś napiszę osobiste listy do rodzin ofiar – powiedział do mikrofonu swoim oficjalnym, suchym jak pustynia głosem.

Podszedł do drzwi i zamknął je Mii przed nosem. Z biura wyszedł dopiero nad ranem.

Zwinięta w kulkę na kanapie dziewczyna przebudziła się na odgłos otwieranej lodówki. Zerwała się i pobiegła do Iana.

– Musimy porozmawiać – powiedziała stanowczo.

– Czego chcesz? – zapytał spokojnie, choć patrzył na nią z udręką w nienaturalnie czerwonych oczach.

Zbiło ją to trochę z tropu.

– Powiesz kiedyś swojemu dziecku, że nie zrobiłeś nic, żeby powstrzymać egzekucję jego matki? – zapytała Mia trochę mniej pewnie, niż planowała.

Ian przez kilka minut milczał skupiony na parzeniu kawy. Kobieta otworzyła usta, żeby powtórzyć pytanie, gdy pokazał gestem, żeby za nim poszła. Wszedł do swojego gabinetu i usiadł przed miniaturową stacją kontrolną złożoną z komputera i kilku monitorów.

Mia stanęła obok i spojrzała na ekrany. Wzdrygnęła się i zacisnęła zęby. To były nieocenzurowane zdjęcia masakry na dworcu kolejowym. Na pierwszym planie leżała noga w wysokich, sznurowanych butach, oderwana od reszty ciała. Za nią kupa gruzu, plastikowe kółko ze szprychami i kawałek różowego materiału. Mia zmrużyła oczy i zbliżyła twarz do monitora, aby po chwili od niego odskoczyć. To była główka dziecka z wypalonymi oczami. Ten obraz był tak nieprawdopodobnie makabryczny, że przeszło jej przez myśl, że w starym centrum handlowym wybuchła bomba i porozrzucała kawałki ciał manekinów. Ale skąd się wzięła w takim razie krew?

– Zamachowiec samobójca przed odpaleniem ładunku krzyczał: „Uwolnić Aline! Śmierć wrogom Czarnej Róży”. Nieopodal przechodziła grupa przedszkolaków w drodze na wycieczkę. Takich to wrogów Czarnej Róży zgładził – powiedział Ian z ponurym przekąsem.

Mia milczała. Wiedziała, że obraz oderwanej główki w różowej czapce będzie ją prześladował przez resztę życia. Ian pochylił się nad klawiaturą. Nie patrzył na nią.

– Co ja mam powiedzieć rodzicom tych dzieci? – zapytał niemal szeptem. – Że wybaczam osobie, która przyczyniła się do tego, że ich córka czy syn nie żyje?

– Aline nie… – włączyła się Mia, ale jej przerwał.

– Idę – powiedział, wstając. – Muszę się wreszcie pokazać osobiście w parlamencie. Wrócę po śniadaniu po Alexandra. Za dużo czasu straciłem z dala od mojego syna. Ale nie poradzę sobie bez ciebie, Mia. – Nagle na nią spojrzał tak naprawdę. – Dam ci wszystko, czego zapragniesz – powiedział. – Prywatny samolot, żebyś mogła latać na Północ, jakiś terenowy samochód, dom tu i tam. Dam ci, czego tylko chcesz, za to, że mi pomagasz z Alexandrem.

– Chcę Aline – kuła żelazo póki gorące.

– A ja chcę pokoju, kurwa, na świecie – odpowiedział zirytowany, rozkładając teatralnie dłonie jak dziewczyny w czasie konkursu miss.

Mia żachnęła się, ale Ian był już w drodze do drzwi. Zmieniła strategię. Postanowiła porozmawiać z samym Cesarzem Słońca, Edwardem Lancasterem, który był niemal codziennym gościem w rezydencji Iana. Wysportowany sześćdziesięciolatek był znacznie spokojniejszy, nie zaperzał się tak jak jego dumny syn i wysłuchał uważnie wszystkich argumentów Mii.

– Wiem, że martwisz się o przyjaciółkę – powiedział i podał jej swój telefon.

Na ekranie Mia zobaczyła Aline, która spała na plastikowej kozetce przypięta do kroplówki z brązowawym płynem.

– Widzisz? Opiekujemy się nią – rzekł, jakby mówił o sanatorium, a nie o areszcie.

Mia przewróciła oczami.

– I powiesz mi w dodatku jak twój syn, że będzie ją sądził niezawisły sąd? – zapytała ostro.

Edward westchnął i skrzywił się lekko.

– To wszystko jest skomplikowane, droga Mio. Mam wrażenie, że nie jesteś na bieżąco z tym, co się dzieje na świecie – powiedział ni stąd, ni zowąd. – Nie będę próbował cię przekonywać, że twoja przyjaciółka powinna zostać skazana, bo faktycznie od zbierania dowodów jest prokurator, a od ich oceny – sąd. Natomiast chciałbym, byś spojrzała na to z nieco innej perspektywy. Spróbuj postawić się w sytuacji Iana, któremu właśnie świat przewrócił się do góry nogami. Dostał nieoczekiwany prezent – coś, o czym marzył. A jak mówią: „uważaj, o czym marzysz”. Ma syna, którego matką jest Aline, jego lustro, bezwarunkowa miłość. Tyle że Ian tak długo z nią walczył, że zaczęła przypominać karykaturę samej siebie. Wiesz, mawiają, żeby nie kochać zbyt mocno, bo można znienawidzić, i nie nienawidzić zbyt mocno, bo można pokochać. Telenowela, co? A zresztą nie mam pojęcia, czy dobrze interpretuję to, co dzieje się w głowie mojego syna. Wszystko to jest zalane chaosem, w którym tonie cały kontynent na czele z Cesarstwem.

Mia ze zmarszczonymi brwiami patrzyła na Edwarda.

– Więc pozwolisz na zabicie matki swojego wnuka, bo Ian nie radzi sobie z chaosem na świecie i w głowie? – zapytała z lekkim przekąsem.

Westchnął ciężko.

– Nie przesadzałem, gdy sugerowałem ci zapoznanie się z sytuacją międzynarodową. Z chęcią prześlę ci nasze rządowe memo, bardziej wiarygodne i obiektywne od informacji prasowych. Mio, ważny jest kontekst naszych decyzji. A twoja przyjaciółka siedzi w samym sercu wydarzeń. – Wpatrzył się w jezioro. – Powiedziałem ci na początku, żebyś się nie martwiła, bo Aline jest bezpieczna – kontynuował wolno, ważąc słowa. – Lancasterowie nie są jej największymi wrogami na Kontynencie Zachodnim. Teraz, w tej sterylnej, jednoosobowej celi Aline jest przynajmniej… chroniona. Nic się jej tam nie stanie.

Mia długo patrzyła na szlachetny profil cesarza. Ten nagle napiął mięśnie szczęki i lekko nachylił się nad kobietą.

– Czasami w życiu trzeba odpuścić, a rozwiązanie pojawi się samo – niemal wyszeptał. – Ja… nad czymś pracuję. Odbywają się pewne rozmowy. Zaufaj mi, Mio, proszę. I nie wykonuj dramatycznych ruchów, które mogą wszystko pogorszyć.

„Przecenił mnie” – myślała potem Mia, patrząc na olbrzymi areszt państwowy oddalony od willi Iana zaledwie o kilkaset metrów. Aline była tak blisko, a jednocześnie całkowicie poza zasięgiem. Areszt otaczał szczelny kordon wojska i policji oraz kilka tysięcy demonstrantów, którzy przeprowadzali regularne walki z siłami porządkowymi. Ultranowoczesny budynek miał atrapy okien i tylko jedno wejście. Ewakuacja w razie niebezpieczeństwa, jak w każdym nowym budynku w Cesarstwie, miała odbywać się przez dach, na którym obecnie stacjonowały siły specjalne. Budynek wydawał się niemożliwy do penetracji. Edward odradzał jej wykonywanie dramatycznych ruchów. „Jakich ruchów?” – pytała samą siebie Mia. – „Nie mam supermocy. Mogłabym spróbować uwolnić samą Aline, ale tylko improwizując. A moja przyjaciółka nie ucieknie bez swojego syna”. Mia nie miała innego wyjścia, musiała zaufać Edwardowi.

Następnego dnia dostała obiecany przez cesarza pakiet informacyjny. To nie były materiały prasowe, ale szczegółowy raport. Mia podejrzewała, że w jego opracowaniu brał udział wywiad. Już na Północy zdawała sobie sprawę z tego, że Kontynent Zachodni jest pogrążony w jednym z najpoważniejszych powojennych kryzysów w swojej historii. Ale co innego wiedzieć, a co innego widzieć to na własne oczy. W czasie jazdy z lotniska do willi Iana nie mogła uwierzyć, że to Claremorris, niegdyś stolica imprez kontynentu – nonszalancka, bogata metropolia Południa, która nigdy nie zasypiała. Teraz na każdej rogatce stali uzbrojeni po zęby żołnierze, kontrolując losowo samochody. Wiele sklepów straszyło pustymi witrynami i wybitymi szybami. Do stacji benzynowych ustawiały się kilometrowe kolejki. Reklama hologramowa, która wyświetlała się przed przejeżdżającymi samochodami, nie kusiła rewelacyjnym środkiem na wybielanie zębów, ale informowała o godzinie policyjnej i przeszukaniach przed wejściem do obiektów publicznych.

Schwytanie Aline nie zakończyło zamachów terrorystycznych na terenie Cesarstwa. Niemal każdego dnia i w każdym regionie kraju wybuchały domowej roboty bomby, szaleni zamachowcy wysadzali się w sklepach lub strzelali do tłumów na sobotnich targach. Nie było jednak powodu, żeby zdjąć zarzuty z Aline. Zamachy sprzed jej porwania z Północy były o wiele lepiej przygotowane, a ich organizatorzy nie zostawili po sobie śladu. Obecnie w terroryzm bawił się niemal każdy.

Ujęcie Aline stało się katalizatorem wszelkich uraz do państwa, systemu i bliźnich. Chwytano niemal na gorącym uczynku członków głównych grup antycesarskich „Czarne Słońce” i „Razem przeciw Tyranii”, ale także anarchistów, zbuntowanych nastolatków i frustratów wszelkiej maści. I nawet naciągając mocno klasyfikacje prawne, nikogo nie dało się powiązać z samą Aline.

Niepokoje sprawiły, że rząd w Cesarstwie zmieniał się co najmniej co dwa tygodnie. Obecny był niemal całkowicie opozycyjny wobec linii Lancasterów, co nie zdarzyło się od dwustu lat. System polityczny Cesarstwa polegał na tym, że dziedziczony tytuł cesarza nosił zawsze najstarszy potomek ostatniego panującego bez względu na płeć. Tytuł wiązał się nie tylko z funkcjami reprezentacyjnymi, ale przede wszystkim dawał realną władzę w państwie, porównywalną z kompetencjami premiera. Nieusuwalnego premiera, należałoby dodać. Unikalność tego systemu polegała na tym, że cesarz nie dobierał sobie sam członków rządu ani nie miał możliwości powoływania parlamentu. Musiał współpracować z tymi, których wybrali obywatele w wolnych wyborach. Obecnie narady z rządem wyglądały jak wyrywanie psu zabawki z pyska.

W Królestwie Żeglarzy też nie działo się dobrze. Najbardziej konserwatywny kraj kontynentu zanurzony był po uszy w wojnie cywilnej między Lemercierami a Kościołem Jedynego Boga. Nie doszło jeszcze do otwartego konfliktu zbrojnego, ale jak podsumował to autor skrótu informacyjnego, który otrzymała Mia: „Kościół najprawdopodobniej czeka z atakiem na wynik procesu Aline Lemercier”. Ze względu na uwięzienie królewskiej córki zerwano niedawno nawiązane stosunki dyplomatyczne między Cesarstwem a Królestwem.

Problemy miały też niewielkie państwa-miasta, między innymi największe z nich, Beraden, w którym doszło do zamachu stanu, a władzę przejęli watażkowie. Lorien Beraden, król na wygnaniu, bezskutecznie apelował o pomoc międzynarodową. Nikt nie był w stanie mu jej udzielić. Każdy był zbyt zajęty swoimi sprawami.

Po miesiącu od spotkania Mii z Hazbro doszło do próby przejęcia władzy na Północy. Pan Reniferów podszedł do sprawy metodycznie i pokojowo. Nie podejmował wrogich działań wobec Jessego Eldrikssona, ale ogłosił się królem Północy, zwołał Krąg Północy i wysłał noty dyplomatyczne do wszystkich krajów Kontynentu Zachodniego. Lancasterowie zebrali rząd, żeby przedyskutować odpowiedź Cesarstwa.

Był gorący, styczniowy ranek, więc Derrick, który koordynował ewakuację wojsk cesarskich z Północy, a na naradzie był obecny wirtualnie, w zielonej puchowej kurtce szokował.

Amanda Kotthis, ministra spraw zewnętrznych, pokazała zapisany odręcznie nieco wymięty dokument.

– Od strony prawnej wszystko wygląda właściwie. – Lekko się skrzywiła i uniosła brwi.

– Nasz sojusznik, Jesse Eldriksson, prosi o pomoc militarną lub choćby o pozostawienie sprzętu na terenie Północy – dodał Moody Betson, przedstawiciel cesarskiej opozycji, który po ostatnim przewrocie rządowym w Cesarstwie objął tekę ministra finansów.

Edward i Ian wymienili znaczące spojrzenia.

– To nie nasz priorytet – odpowiedział Ian sucho. – I wojna na Północy to już nie nasza wojna. Możemy mu odpowiedzieć, że w naszym układzie nie było mowy o bratniej pomocy wojskowej. Sam musi sobie radzić z rebelią Hazbro Jonassona.

– Rebelią? – zapytał Edward miękko, unosząc brwi. – Może po prostu Północ zyskała prawdziwego króla?

Moody przewrócił oczami, a Harrie Adamson, minister spraw wewnętrznych, teatralnie prychnął, ale Ian, nie zwracając na nikogo uwagi, zwrócił się w stronę ekranu.

– Jak to wygląda u ciebie? – zapytał.

Derrick przez dwie sekundy siedział w milczeniu, potem przyłożył dłoń do ucha, jakby odsłuchiwał pytanie i dopiero potem odpowiedział.

– Hazbro przyjechał do bazy w Hiiriniemi, żeby się przywitać. Nie mieliśmy powodu do zatrzymania go. To całe przejęcie władzy jest bardziej deklaracją osobistej rywalizacji między Eldrikssonem a Jonassonem niż wojną domową. Na razie żadna krew się nie polała. – Wzruszył ramionami.

– My nawet nie uznaliśmy Północy jako niepodległego państwa – wspomniała zimno Amanda.

– Może najwyższy czas już to zrobić? – zapytał lekko uśmiechnięty cesarz.

– Zaraz, zaraz – przerwał im Moody Betson. – Jaki wizerunek pozostawi po sobie Cesarstwo, które obiecało komuś sojusz i… – Nagle podskoczył i oblał się kawą.

– Brrrrrrrrum, brrrrrrrrrrrrum. – Mały Alexander wjeżdżał autkiem po jego łydce.

– Alexander! – zawołał Ian. – Baw się w środeczku, a nie pod stołem. Miałeś ponoć ułożyć tor wyścigowy.

Zaaferowany chłopiec zjechał samochodem z nogi Betsona i wypełzł spod biurka. Jasne loki na czole miał zlepione pajęczyną. Uśmiechnął się, a potem zrobił żałosną minę i skrzyżował nogi w kolanach.

– Pędź siku na jednej nodze – powiedział Ian.

Alex nie zrozumiał metafory. Wytrzeszczył błękitne oczy i zaczął skakać z jedną nogą w powietrzu w kierunku drzwi, wyjąc „ijoijoijo”. Derrick bez skrępowania śmiał się w głos, a większość zgromadzonych wymieniała rozbawione spojrzenia. Nie wszyscy jednak. Kilku członków Partii Liberalno­-Demokratycznej patrzyło na młodego cesarza z zimną wzgardą. Zachmurzony Moody oglądał swoją zalaną kawą koszulę.

– No, to przechodząc do banków… – podjął Ian jakby nigdy nic, ale za moment przerwał i gwałtownie się obrócił.

Alexander siusiał do doniczki z olbrzymią juką, gwiżdżąc przy tym niewprawnie. Ian zerwał się z miejsca, a Amanda ukryła twarz w dłoniach.

– Siusiam na stojaka jak duzy! I gwizdam, zeby nikt nie słyszał! – pochwalił się Alex, zadarłszy głowę do Iana.

– Gwiżdżę – poprawił go ten. – Ale siusia się w toalecie, a nie do kwiatków. – Podciągnął mu spodenki i wziął za rękę.

– Zróbmy małą przerwę – zaproponował łamiącym się głosem Edward, wstając od stołu.

Mia czekała na nich na korytarzu. Na widok dziecka kucnęła i rozłożyła szeroko ramiona, a Alexander w nie wbiegł. Podniosła się z chłopcem na rękach.

Ian spojrzał na zegarek.

– Postaram się wrócić na lunch. – Pocałował Alexandra w czoło.

Mia kiwnęła poważnie głową i udała się w stronę wyjścia. Chwilę później z sali wyszedł Edward. Skinął głową w kierunku Mii i Alexandra.

– Dzikus – skwitował Ian chmurnie, po czym rozjaśnił się w mimowolnym uśmiechu.

– Dzikus. – Edward zaśmiał się i pokiwał głową.

Obaj posmutnieli jak na komendę, gdy zamknęły się drzwi za Mią i chłopcem. Edward zerknął na swojego syna kątem oka.

– To jutro – mruknął.

Ian zmarszczył czoło.

– Jutro – odpowiedział dobitnie.

Edward pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Jego syn zacisnął mocno szczękę.

Rozdział 4

Uprzejmie proszę mnie nie ratować

Jutro nadeszło zbyt prędko. Aline dostała zestaw kosmetyków i jaskrawy kombinezon, jaki w Cesarstwie podczas wyjść nosili aresztowani.

– Może trochę… – powiedziała wyraźnie zdenerwowana strażniczka, pokazując Aline obwódki pod oczami.

Na początku dziewczyna miała nawet ochotę jeszcze bardziej podkreślić fioletowosine cienie, ale po chwili dała sobie z tym spokój. W wersji sauté wyglądała wystarczająco marnie. Schudła tak, że u podstawy szyi zarysowały się głębokie doły, jej skóra zszarzała, a cienkie włosy straciły naturalny skręt. Z tyłu głowy, tam, gdzie ziała paskudna szrama po uderzeniu kolbą karabinu, ciągle miała kawałek wygolonej do zera skóry.

– Efekt tych witaminowych kroplówek widać dopiero po pewnym czasie – powiedziała wyraźnie zażenowana strażniczka, jakby czytała w myślach.

Aline wzruszyła ramionami i odwróciła się tyłem do lustra, podając jej nadgarstki. Gdy były już w progu, przystanęła dość niespodziewanie, tak, że strażniczka szarpnęła ją boleśnie za kajdanki.

– Poczekaj – powiedziała Aline naglącym głosem – ja jednak chcę się umalować. I… i pomożesz mi zrobić coś z tymi włosami?

Strażniczka kiwnęła głową.

Tam będą kamery wszystkich stacji telewizyjnych – pomyślała Aline. – Być może Alexander będzie chciał kiedyś dowiedzieć się, kim była jego matka, i dotrze do tego nagrania. Dla niego chciała wyglądać, nawet jeśli nie pięknie, to dzielnie.

 

Przygotowania do procesu stulecia, jak okrzyknęły go media Kontynentu Zachodniego, trwały już od dobrych trzech miesięcy i przez ten czas najnowocześniejsze centrum penitencjarne Cesarstwa było oblężone przez dziennikarzy, strażników, wojsko i protestujące tłumy. Areszt został zbudowany tuż obok sądu, żeby ułatwić transport oskarżonych, ale budynków nie łączyło bezpieczne przejście. Co więcej, w celu utrudnienia więźniom ewentualnej ucieczki było tylko jedno wejście – to oficjalne.

Aline musiała wyjść z aresztu i przejść do sądu – i te trzy minuty rozpalały organizatorów tego wydarzenia. To była jedyna możliwość zwizualizowania tego procesu dla mediów – sama rozprawa odbywała się za zamkniętymi drzwiami i ta krótka chwila miała pokazać opinii publicznej, że to nie kłamstwo rządu i na ławie oskarżonych zasiądzie sama Aline Sop­hie Joanna Lemercier Delacroix.

Kilka dni przed planowanym terminem rozprawy było wiadomo, że zapanowanie nad zebranym tłumem będzie niemożliwe, wobec czego państwo zapowiedziało wprowadzenie godziny policyjnej w stolicy na czas procesu. I, co prawda, tamtego dnia ulice opustoszały, ale nie w całym mieście. Protestujący na placu przed więzieniem kompletnie zignorowali rozporządzenie. Proces odroczono do czasu, aż z okolic więzienia i sądu całkowicie usunięto osoby nieuprawnione. Aline nie miała o tym pojęcia, nie wiedziała również, jaki dziś dzień ani która jest godzina, jaka pogoda na zewnątrz ani co się dzieje na świecie czy dookoła niej. Przez trzy miesiące nie wyściubiła nosa poza sterylną, szpitalną celę.

Za drzwiami czekał na nią spocony mecenas Lagressi i cały oddział strażników w jednakowych czarnych mundurach i z długą bronią na plecach. Z lewej strony Aline miała strażniczkę, do której była przykuta kajdankami, z prawej stanął adwokat. Strażnicy, którzy przypominali Aline bardziej żołnierzy niż pracowników aresztu, otoczyli ich natomiast w idealnie równym, potrójnym szyku.

– Jak na ćwiczeniach – mruknął niezbyt służbiście brzuchaty dowódca, zerkając na Aline.

Ruszyli. Dziewczyna po raz pierwszy była poza swoją celą, ale miała wrażenie, że nawet jakby wychodziła codziennie, nie byłaby w stanie zapamiętać, gdzie jest przetrzymywana. W środku areszt był labiryntem identycznych, nieoznaczonych sześcianów, między którymi kluczyli przez kilka minut. Gdy niespodziewanie wyszli z tej geometrycznej dżungli i wkroczyli do wielkiego holu rozjaśnionego naturalnym światłem południa, Aline poczuła, jakby ktoś zaświecił jej reflektorem w twarz. Zatrzymała się odruchowo, próbując osłonić oczy i wytrzeć łzy.

– Proszę się nie zatrzymywać – krzyknął jej do ucha mężczyzna, popychając ją bezceremonialnie.

Gdy zbliżyli się do olbrzymich, otwartych drzwi, Aline poczuła panikę wzbierającą jak buczenie zgromadzonego na zewnątrz tłumu dziennikarzy i strażników. Myślała, że tym razem będzie na to przygotowana, ale ściana dźwięku, która w nią uderzyła, niemal ścięła ją z nóg. Nieświadomie szarpnęła rękami, żeby się obronić. Strażnicy zareagowali natychmiast. Ktoś chwycił ją z tyłu za ramiona, a mężczyzna idący z przodu obrócił się do niej i pociągnął za łańcuch łączący kajdanki. Zdezorientowana chciała powiedzieć, że wszystko w porządku, gdy nagle zatrzęsła się posadzka. Aline upadła ogłuszona. Przez moment myślała, że to efekt szoku po trzech miesiącach izolacji. Dopiero gdy zobaczyła zakrwawionego Lagressiego leżącego na schodach aresztu, zrozumiała, że to dzieje się naprawdę. Jakaś kobieta rozpaczliwie krzyczała, helikopter zniżał lot, syreny wyły, coś dymiło.

Aline podniosła się na łokciach zdezorientowana. Strażniczka, do której była przykuta, zniknęła, a z kajdanek smętnie zwisał urwany łańcuch. Strażnik, który wcześniej odwrócił się do niej, zaczął coś krzyczeć, wymachując karabinem. Wstała powoli i wyciągnęła przed siebie dłonie. Chwycił ją wpół. Nie broniła się, nawet jakby chciała skorzystać z tego zamieszania, żeby uciec, nie wiedziałaby, gdzie się schronić. Poddała się całkowicie biegowi spraw. W tym zamieszaniu łatwo było oberwać kulkę.

Strażnik zarzucił ją sobie na plecy i przebiegł jakieś kilkanaście metrów, po czym zatrzymał się i schylił. Z otworu w chodniku wyjrzał młodszy mężczyzna w mundurze polowym. Przejął Aline i zniósł ją po drabinie do pomieszczenia przypominającego piwnicę. Strażnik zatrzasnął za sobą właz do podziemi. Aline najpierw obmacała się, żeby sprawdzić, czy jest cała. Miała zakrwawione dłonie, ale to nie była jej krew. Jaskrawy kombinezon był szary od pyłu, który opadł na nią po wybuchu. Dopiero wtedy się rozejrzała. Znajdowali się w niewielkim, zagraconym pomieszczeniu bez okien. Dziewczyna z włosami związanymi w ciemną kitkę i karabinem na plecach podała jej szklankę wody.

– Gdzie jesteśmy? – wydyszała Aline.

Ciemnowłosy strażnik wyjął klucze z kieszeni i rozpiął jej kajdanki, ignorując pytanie.

– Czarna Różo, przybyliśmy tu, żeby cię uwolnić – odpowiedziała uroczyście szatynka.

Aline zaczęła rozmasowywać sobie nadgarstki. Znad głowy dochodziły głośne, choć przytłumione dźwięki. Mężczyźni jakby nigdy nic przygotowywali broń.

– I co teraz? – zapytała Aline, przecierając spocone czoło. – Gdzie uciekamy?

– Niech się rozgości Czarna Róża – odezwał się po raz pierwszy strażnik. Miał głęboki głos i dziwną manierę mówienia. – Tu jesteśmy bezpieczni.

– I co później? – zapytała Aline, której coraz mniej to wszystko się podobało.

Sufit był niski, ciemny, a ona od czasu utraty bazy Ike’a Walthera nie lubiła miejsc z jednym tylko wyjściem.

– Czekaliśmy na ten moment bardzo długo – kontynuowała widocznie wzruszona dziewczyna. – Z chęcią oddamy za ciebie życie.

– Może najpierw spróbujmy go nie oddawać – odpowiedziała coraz bardziej spanikowana Aline. – Zaczęła węszyć po kątach jak mysz schwytana w pułapkę. Oprócz dziewczyny nikt nie zwracał na nią uwagi. Mężczyźni właśnie ładowali karabiny na trójkątnych stojakach.

Aline zajrzała za płócienną przegrodę, która najprawdopodobniej pochodziła ze szpitala polowego. Za nią znajdowały się obite blachą drzwi.

– Co tam jest? – zapytała Aline, wskazując na drzwi.

– Łazienka – odpowiedziała dziewczyna.

Aline zaklęła pod nosem. Podeszła do strażnika, uznawszy, że to on jest liderem. Był starszy od pozostałych i miała wrażenie, że chłopak i dziewczyna zachowują wobec niego dystans.

– Jest stąd jakieś inne wyjście? – zapytała.

Mężczyzna podskoczył spłoszony, jakby go zaskoczyła, i pokręcił głową.

Aline przeklęła w duchu. Szatynka uklękła przed młodszym chłopakiem i obdarzyła go namiętnym pocałunkiem. Strażnik rzucił im nienawistne spojrzenie i obrócił się plecami do Aline. To wszystko było oszałamiająco dziwne. Aline czuła się jak w absurdalnym śnie. Z góry dochodziło wycie syren.

– Idę do toalety – mruknęła i, jak się spodziewała, nikt nie zwrócił na to uwagi.

To była zapchana pudłami klitka z nieosłoniętą, brązową muszlą. Aline zamknęła za sobą drzwi i stanęła na krawędzi ubikacji. Tłusta kratka wentylacyjna nie wymagała nawet szarpania.

– Nie umrę za jakieś durne, nie moje ideały – wycedziła przez zęby.

Otwór wentylacyjny był naprawdę niewielki i Aline cieszyła się, że jest taka chuda. Jednak gdy spróbowała się podciągnąć, jej dłonie ześlizgnęły się po jakichś papierach, które obsypały ją jak konfetti. Złapała w locie wytartą kartkę… wyrwaną z psałterza Kościoła Jedynego Boga.

– Ja pierdolę, kurwa! – wrzasnęła Aline, nie mogąc się powstrzymać.

„Jedyny Bóg jest moim pasterzem, poddaję się jego woli, szczery w swojej wierze, oddaję się Mu, kiedy boli”. Dobrze to znała z lekcji religii, którymi zaczynał się każdy dzień w szkole w Królestwie.

Krzyk Aline zaalarmował strażnika, który wpadł do łazienki bez pukania. Rzucił się na nią, ale dziewczyna była już do połowy w otworze wentylacyjnym.

– Jedyny Boże, pomóż mi! – zawył, chwyciwszy ją za łydki.

– Spierdalaj, skurwysynu! – wydarła się Aline i wierzgnęła jak koń.

– Są tu już! – krzyknęła dziewczyna z sąsiedniego pomieszczenia.

Coś wybuchło i wszystko się zatrzęsło. Aline kopnęła strażnika z całych sił. Nie wiedziała, gdzie trafiła, ale puścił ją na moment. Tyle jej wystarczyło, żeby całkowicie wciągnąć się do otworu. Straciła przy tym buty. Nagle poczuła jakiś drażniący zapach, więc zakryła nos dłonią i jak najszybciej zaczęła oddalać się od piwnicy. Odór żgał ją w skronie, jakby miał fizyczną formę ostrzy, ale lekki podmuch prosto w twarz pomógł jej zachować przytomność.

„To nie zbuntowane dzieciaki z Cesarstwa, które działały bez planu – myślała zdesperowana. – To był świetnie wycyzelowany plan, jak zabić Czarną Różę rękami żołnierzy Cesarstwa. Plan Kościoła Jedynego Boga. Martwa święta jest o wiele łatwiejsza do kontroli. Nie wierzga, nie bluzga, nie rodzi nieślubnych dzieci”.

Doszła do pionu wentylacyjnego zasłoniętego kratką i wtedy dopiero zatrzymała się i spojrzała za siebie. Wydawało się, że nikt jej nie ścigał. Podejrzewała, że najpierw cesarscy będą szukać jej ciała w piwnicy, spodziewając się, że zginęła w ataku. Zerknęła w górę. Z ulicy dochodziły krzyki, tupot nóg w ciężkich butach, ryk silników samochodów i helikoptera. Nie mogła jeszcze wyjść. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, piony były oznaczone literami i cyframi, które nic jej nie mówiły, a orientację straciła tuż po zamachu. Mogła przejść drabinką w dół do kanałów, w górę na ulicę lub do jednego z otworów wentylacyjnych, wiodących nie wiadomo dokąd.

Wybrała trzecią opcję. Zrobiła wielki krok na przeciwległą drabinkę i wciągnęła się do kwadratowego otworu, prowadzącego nieco bardziej w lewo od początkowego kierunku. Dopiero wtedy poczuła, jak wpłynęły na jej ciało długie miesiące spędzone na leżąco. Czuła dyskomfort wszędzie, szczególnie w ramionach i pachwinach, gdy przesuwała się do przodu spłaszczona jak żaba. Nie miała żadnego planu, tylko uciekać. Paradoksalnie była przekonana, że ma więcej możliwości niż trzy lata temu, gdy wiała z Mire-Mareil. Stała za nią rodzina w Królestwie Żeglarzy, ukryliby ją Ludzie Północy, a nawet mogłaby prosić o pomoc Starego w Sagessii. Byle tylko tam dotrzeć. Zdawała sobie sprawę z tego, że ma również sojuszników w Cesarstwie – przynajmniej część antycesarskich ruchów Czarnej Róży, o których tyle słyszała jeszcze na Północy, musiała mieć jej dobro na względzie. Największe ryzyko według niej leżało w samym wyjściu z podziemi. Gdyby zauważyli ją policjanci lub zwykli żołnierze, mogliby w zamieszaniu i panice zacząć do niej strzelać. Ze służbami specjalnymi Cesarstwa wiązało się inne ryzyko. Istniało prawdopodobieństwo, że agenci będą próbowali ją zlikwidować na rozkaz Iana, a nie schwytać. W końcu łatwiej wytłumaczyć dziecku, że matka zginęła w bezładnej strzelaninie, niż że przyłożyło się rękę do skazania jej na śmierć.

Po trzydziestu minutach czołgania zdecydowała się wyjść na zewnątrz. Przy kratce, do której doszła, było cicho. Czekała kilka minut, uspokajając oddech, żeby się upewnić, że nie wyjdzie w środku tłumu. Z oddali docierał do niej głos spikera radiowego i warczenie silnika samochodowego, oprócz tego wydawało się spokojnie. Stanęła na drabince, zaparła się plecami i podniosła oburącz żelazne koło. Na szczęście nie narobiła hałasu. Uniosła go tyle, żeby zrobić sobie otwór na głowę i wolno wyjrzeć na zewnątrz. Po chwili przeklęła pod nosem i schowała się czym prędzej. Jakieś dziesięć metrów od niej był posterunek drogowy, gdzie uzbrojeni po zęby żołnierze kontrolowali pojazdy. Nie zauważyli jej. Akurat jeden z nich rozmawiał z kierowcą czerwonego vana, a drugi patrzył tępo w przestrzeń. Sięgnęła po kratkę. Musiała czołgać się dalej.

Powoli się uspokajała i coraz mocniej wierzyła w powodzenie ucieczki. Wiedziała, że w końcu znajdzie wyjście w osłoniętym miejscu. Zaczęła nawet snuć plany. „Najbezpieczniej będzie złapać ekspres towarowy na Północ – myślała. – Żeby to zrobić, muszę oddalić się od Claremorris o co najmniej kilkanaście kilometrów, bo tory w stolicy są monitorowane. Ale samo wskoczenie do pędzącego pociągu, a potem wyskoczenie w biegu było wykonalne – zastanawiała się Aline. – Nie jestem w najlepszej formie, ale nie takie rzeczy robiłam w życiu”.