Miłość Flory. Pamiętniki Bluebell Gadsby, tom 2 - Natsha Farrant - ebook

Miłość Flory. Pamiętniki Bluebell Gadsby, tom 2 ebook

Natsha Farrant

0,0
34,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Flora znowu jest zakochana! Tym razem obiektem jej uczuć jest Zach – chłopak z gitarą o skomplikowanej sytuacji rodzinnej. Bluebell też ma pierwszego w życiu chłopaka, ale nie jest pewna, „czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie”. Nawet Twig jakoś wyrósł i próbuje zaimponować koleżance z klasy. Tylko Jas pielęgnuje swój własny wewnętrzny światek, co pozwala jej odnaleźć spokój w zwariowanej codzienności rodzinki Gadsbych, gdzie w butach można znaleźć kocie bobki, a w kuchni dymi przypalające się ciasto. Już wkrótce ich życie po raz kolejny wywróci się do góry nogami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 217

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ta opowieść zaczyna się u schyłku lata i jest połączeniem typowych wpisów z pamiętnika oraz transkrypcji krótkich filmików kręconych przez autorkę kamerą otrzymaną w prezencie z okazji trzynastych urodzin.

FILMOWY PAMIĘTNIK BLUEBELL GADSBY

Scena pierwsza (transkrypcja)

Niedzielna kolacja

W domu. Wieczór.

W kuchni mieszczącej się w suterenie dużego, należącego do rodziny Gadsbych domu na Chatsworth Square panuje niesamowity chaos. Na kuchence tłoczą się garnki, w których coś bulgocze. Na misce z owocami balansuje opadnięte ciasto czekoladowe. W zlewie piętrzy się stos brudnych naczyń. Na podłogę kropla za kroplą kapie woda, ale nikt tego nie zauważa. Wyglądający na nadąsanego OJCIEC nakrywa do stołu. FLORA siedzi na jednym końcu kanapy pod oknem. Ma na sobie legginsy w panterkę, szmaragdowy sweter i fedorę, której nie zdejmuje, odkąd w zeszłym tygodniu, w dniu swoich siedemnastych urodzin, obcięła włosy i rozjaśniła je na blond. Czyta scenariusz jakiejś sztuki. Siedząca na drugim końcu sofy dziewięcioletnia JASMINE to jej przeciwieństwo – drobna, w czarnej tunice, czarnych dżinsach i srebrnych butach z wysokimi cholewkami. Czyta poemat Edgara Allana Poego zatytułowany Kruk.

MATKA, ubrudzona mąką i roztopioną czekoladą, stoi przy kuchence. Jest podenerwowana. Smakuje zawartość garnka (gotuje gulasz), parzy się w język i wrzuca łyżkę do zlewu.

UWAGA NR 1: W ciągu minionego roku każdą niedzielną kolację przygotowywał Zoran, opiekun dzieci z rodziny Gadsbych, który do czasu swojej wyprowadzki przed miesiącem nauczył się przyrządzać coś więcej niż kiełbaski, a nawet stał się całkiem dobrym kucharzem. Ma dziś przyjść na kolację po raz pierwszy, odkąd odszedł, aby podjąć pełnoetatową pracę nauczyciela muzyki, i Matka chce mu za wszelką cenę zaimponować.

OJCIEC

Powinienem pisać teraz książkę, a nie nakrywać do stołu. Przypomnijcie mi jeszcze raz, dlaczego to robimy.

FLORA

(z drwiącym uśmieszkiem, nie odrywając wzroku od scenariusza)

Mama chce pokazać, że potrafi gotować równie dobrze, jak Zoran.

MATKA

Przygotowuję prosty posiłek

dla przyjaciela rodziny.

OJCIEC

Nie wygląda mi on na prosty,

tylko na…

MATKA

Jaki?

OJCIEC

Przesadny.

Matka gromi wzrokiem Ojca. Przez chwilę wygląda to tak, jakby zamierzała wylać mu gulasz na głowę, wtedy jednak przez wychodzące na ogród drzwi (otwarte mimo chłodnego wieczoru, bo w kuchni jest strasznie gorąco) wpada piłka, a za nią TWIG.

Piłka trafia w nakryty stół i tłucze kilka szklanek.

UWAGA NR 2: Odkąd Twig kilka miesięcy temu skończył jedenaście lat, w gronie rodzinnym żartuje się, że nogi urosły mu tak szybko, że nie wie, co z nimi zrobić. I rzeczywiście, gdy tylko wpada do kuchni za piłką, potyka się o własne nogi i ląduje na ziemi, pozostawiając za sobą ślady błota i mokrych liści.

TWIG

(będący pod pewnym wrażeniem wyrządzonych przez siebie szkód)

Przysięgam, że nie zrobiłem tego specjalnie.

Dzwoni telefon. Matka odbiera i wyglądając na coraz bardziej przybitą, mruczy zwroty w rodzaju „oczywiście, że rozumiem” i „daj nam, proszę, znać, gdybyśmy mogli jakoś pomóc”.

MATKA

(odkłada telefon z taką miną, jakby miała się zaraz rozpłakać)

To był Zoran. Ktoś miał zawał. Nie przyjedzie.

OJCIEC

(omiatając spojrzeniem stół)

Po tym wszystkim?

MATKA

Davidzie, ktoś miał zawał.

Dopiero teraz zauważa KAMERZYSTKĘ (Blue).

MATKA

Blue, co ty wyprawiasz z tą kamerą?

KAMERZYSTKA

Znowu prowadzę swój pamiętnik.

MATKA

Natychmiast to wyłącz.

Niedziela, 3 listopada

Zauważyłam, że ludzie piszą pamiętniki tylko wtedy, kiedy dzieje się coś niedobrego. Mam na myśli takie porządne pisanie. W ostatnich miesiącach wykorzystałam zaledwie połowę zeszytu i najczęściej zapisywałam coś w rodzaju: „To nie do wiary, ile minęło czasu od ostatniego wpisu” albo: „Kurczę, mam wyrzuty sumienia, bo wakacje się skończyły, a ja ani razu tu nie zajrzałam”, dzisiaj jednak wena wróciła, bo mama i tata znowu się kłócą. W zeszłym roku, kiedy zamieszkał z nami Zoran, nasza rodzina rozpadała się, bo trzy lata wcześniej umarła moja siostra bliźniaczka Iris i wciąż strasznie za nią tęskniliśmy. Jednak po jego przybyciu wszystko zmieniło się na lepsze. Na tyle, że kiedy w zeszłe Boże Narodzenie próbował odejść z pracy, nie pozwoliliśmy mu na to. Nawet po tym, jak rodzice postanowili zrezygnować ze swoich dotychczasowych posad, aby więcej czasu spędzać w domu (tata jest teraz pełnoetatowym pisarzem, a mama pracuje dla mniejszej firmy kosmetycznej, która nie każe jej wyjeżdżać służbowo), Zoran został u nas aż do lata, kiedy w końcu skończył pisać pracę doktorską z historii średniowiecznej i oświadczył, że pora na niego.

– Nie mogę przez całe życie być nianią – wyjaśnił, kiedy zapytaliśmy go o powód.

Od stycznia udziela lekcji muzyki i teraz chce zostać nauczycielem na pełen etat.

Na początku, kiedy rodzice porzucili dotychczasowe posady, naprawdę się starali, nie tylko w stosunku do nas, ale i wobec siebie. Przestali się kłócić i zamiast tego wymykali się na romantyczne weekendy poza miastem. Podobno mieli sporo do nadrobienia, a z czwórką dzieci w domu można zapomnieć o romantyzmie. Flora orzekła, że to skandal. Że jest w takim wieku, że to ona powinna potajemnie się wyślizgiwać po to, aby się z kimś migdalić, i że robią z siebie pośmiewisko, no ale wyglądali na tak szczęśliwych, że się nie gniewaliśmy. A potem, mniej więcej wtedy, kiedy odszedł Zoran, amory się skończyły. Dziś rano ostro się pokłócili i przez cały dzień nie zamienili ze sobą praktycznie ani słowa. Flora twierdzi, że powinniśmy Przygotować Się Na Nieuniknione. W zeszłe święta już się szykowaliśmy na rozwód i najwyraźniej minione miesiące nie okazały się niczym więcej jak Tymczasowym Wstrzymaniem Egzekucji.

Nie wiem, czy odejście Zorana i kłótnie rodziców mają ze sobą jakiś związek. Wiem jedynie, że choć opieka nad nami nie zawsze dobrze mu wychodziła, to z nim jakoś lepiej się układało.

Powodem, dla którego nie zjawił się na kolacji, jest to, że dziadek jednego z jego uczniów miał wylew. Tata mówi, że różnica między zawałem a wylewem jest taka, że do tego pierwszego dochodzi, kiedy krew przestaje wpływać do serca, a wylew ma miejsce wtedy, kiedy krew przestaje wpływać do mózgu.

– Czyli to zawał mózgu – orzekł Twig, na co tata odparł, że można tak to nazwać.

– Ale dlaczego Zoran nie mógł przyjść na kolację? – zapytała Jas, ściągnąwszy brwi.

– Dlatego, że kiedy do tego doszło, przebywał akurat w domu swojego ucznia i udzielał mu lekcji. Ten chłopiec mieszka z dziadkiem i nie ma żadnej innej rodziny. Zoran zaproponował, że się nim zaopiekuje.

Mama omiotła spojrzeniem gulasz, groszek, zapiekankę ziemniaczaną, czerwoną kapustę z jabłkami i rodzynkami, ciasto czekoladowe i westchnęła.

– Biedni ludzie – stwierdziła.

– Ten dziadek umrze? – Jas jest zafascynowana śmier- cią. – Ten chłopiec będzie sierotą?

– Jestem pewna, że do tego nie dojdzie – odparła ma- ma. – Skończcie z tymi pytaniami.

– Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogli przyjechać na kolację – upierał się Twig.

Na co Flora rzekła:

– Och, a co miał Zoran powiedzieć? „Wiem, że jedyna osoba z rodziny, jaką jeszcze masz, mało nie umarła, ale co powiesz na kolację w gronie obcych ci ludzi?”

– Nie jesteśmy obcy – zaprotestował Twig.

– Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym mieć tylko jedną osobę w rodzinie – odezwałam się. – To takie smutne.

Jak zawsze nie słuchał mnie nikt oprócz mamy, która posłała mi blady uśmiech. Zoran twierdzi, że w każdej rodzinie jest dziecko mniej hałaśliwe od pozostałych i czasami odnoszę wrażenie, że jestem niewidzialna. Może dlatego, że w przeciwieństwie do Flory i Jas nie mam rzucających się w oczy włosów i ciuchów. Moje włosy są zwykłe, brązowe, a ubrania jakoś nigdy do siebie nie pasują. Będąc czternastolatką, nadal noszę okulary w małych, okrągłych oprawkach sprzed dwóch lat, tyle że w gruncie rzeczy w ogóle się tym nie przejmuję. Chciałabym jedynie, aby raz na jakiś czas ktoś zwrócił uwagę na to, co uda mi się wtrącić.

– Ale dlaczego Zoran się nim opiekuje? – kontynuowała Jas. – Myślałam, że nie chce być już nianią. Gdyby nadal z nami mieszkał, to czy wtedy ten chłopiec od dziadka też by się tutaj wprowadził? A nie mogliby i tak u nas mieszkać?

– DOŚĆ TYCH PYTAŃ! – krzyknął tata.

– Pyta, bo po prostu chce wiedzieć – wtrąciła mama.

– Sama powiedziałaś jej przed chwilą dokładnie to samo.

– To coś innego.

– Wcale nie.

– A właśnie, że tak.

– Czasami żałuję, że to ja nie jestem sierotą – oświadczyła Jas.

– Bardzo nieładnie tak mówić – zbeształa ją Flora, lecz chwilę później dodała, że ona też tak czasem ma, i już do końca wieczora wszyscy mieli muchy w nosie.

Poniedziałek, 4 listopada (pierwszy dzień przerwy semestralnej)

Jake mnie poprosił, abym z nim chodziła. Wyleciał dzisiaj do Australii na ślub kuzyna. Ferie trwają tylko tydzień, ale jako że Australia leży tak daleko, a to Bardzo Ważny Powód Rodzinny, jak również Wyjazd Wysoce Edukacyjny, Bóg (vel pan Kelly, dyrektor) udzielił mu Specjalnej Dyspensy na cały miesiąc. W piątek Tom, który z przyczyn czasem dla mnie niezrozumiałych wraz z Colinem pozostaje najlepszym przyjacielem Jake’a, nawijał tylko o tym, że „ŁOO RANY, STARY, MIESIĄC BEZ SZKOŁY, I POMYŚL O TYCH WSZYSTKICH GORĄCYCH SURFERKACH”, ale Jake tylko spoważniał, a dziś rano zapytał, czy przed wyjazdem na lotnisko nie moglibyśmy się spotkać w kafejce Home Sweet Home, no i tam mnie poprosił o chodzenie.

Czyli dla Jake’a nie jestem niewidzialna.

– Myśl o całym miesiącu bez ciebie – oświadczył – uświadomiła mi, jak bardzo cię lubię. – Zapytał, czy na niego poczekam, a ja mało nie zakrztusiłam się cappuccino, bo choć znam Jake’a od podstawówki, nigdy nie myślałam o nim w taki właśnie sposób, i to ostatnie, co spodziewałam się od niego usłyszeć. W zeszłym roku, kiedy nadal tyle było we mnie smutku z powodu Iris, nauczył mnie jeździć na deskorolce i od tamtego czasu jest jednym z moich najlepszych przyjaciół, tyle że przyjaźnienie się z kimś to nie to samo co chodzenie. Rozmyślałam, w jaki sposób mu o tym powiedzieć, ale on wtedy rzekł: – Blue, wszystko okej? – I wydawał się taki zaniepokojony i zdenerwowany, że odparłam, że tak, fajnie będzie z nim chodzić.

Zaraz po powrocie do domu wyszłam na płaski dach pod oknem mojego pokoju, aby zadzwonić do Dodi (to jedyne miejsce, gdzie można liczyć na odrobinę prywatności). Dodi i ja różnimy się od siebie jak dzień i noc. Ona jest dziewczęcą blondynką, uwielbia modę, a chociaż nie miała jeszcze chłopaka, wyjątkowo się nimi interesuje.

– Mów wszystko – oświadczyła.

– Zapytał, czy na niego poczekam, a potem pocałował mnie w policzek, potrzymał chwilę za rękę i kazał obiecać, że codziennie będę do niego pisać.

Dodi westchnęła i orzekła, że to czyni nas praktycznie małżeństwem.

– Ale wcale nie było zbyt romantycznie – zaprotestowałam.

Dodi twierdzi, że to dlatego, że jesteśmy przyjaciółmi. Według niej trudno zachowywać się romantycznie, kiedy tak dobrze się kogoś zna, lecz po miesiącu rozłąki płomienie naszej namiętności staną się dosłownie gorejące.

Serio. Gorejące. Dodi to taka osoba, która w każdej kwestii ma własne zdanie. Nie wyobrażam sobie, jak to jest być nią, zawsze mieć pewność, że ma się rację.

– Czyli myślisz, że powinnam z nim chodzić? – zapytałam.

– Przecież się już zgodziłaś, no nie?

Wydawała się naprawdę podekscytowana. Próbowałam jej wytłumaczyć, że przyjaciel to nie to samo co chłopak i w ogóle, ale Dodi oprócz tego, że zawsze ma własne zdanie, często mnie także nie słucha.

– Będzie z was naprawdę urocza para – orzekła, ale wtedy naszą rozmowę przerwały dochodzące z ogrodu krzyki. – Co tam się wyprawia? – Rodzice Dodi są bardzo spokojni, a ona jest jedynaczką. Bezgranicznie ją fascynujemy.

Przysunęłam się na skraj dachu. Pode mną tata stał obok klatki szczurów należących do Twiga i Jas. W towarzystwie rozkrzyczanej rodziny.

– Oddzwonię – rzuciłam do Dodi.

Otóż stało się to, że dziś rano tata pozwolił szczurom uciec. Normalnie karmi je Jas, ale zeszłą noc spędziła u swojej przyjaciółki Loli, więc tata obiecał, że się tym zajmie, tyle że potem zapomniał zamknąć drzwiczki i gryzonie uciekły. Jas po powrocie do domu zastała otwartą klatkę.

Tata próbował się bronić, twierdząc, że szczury najpewniej są szczęśliwsze poza klatką, wolne jak Pan Bóg przykazał.

– Ale one nie są przyzwyczajone do życia w dziczy! – zawołała Jas.

Na to tata odparł, że Chatsworth Square trudno uznać za dzicz, a Jas zaczęła szlochać, że ma złamane serce, i wtedy mama wtrąciła:

– Naprawdę, Davidzie, zamordowanie zwierząt naszych dzieci to już za wiele.

– Ja ich nie zamordowałem! – krzyknął tata. – To był wypadek! I to są szczury. Mogą żyć wszędzie!

Uciekła cała siódemka. Twig, który obiecał kolegom, że sprzeda im dzieci Betsy, poinformował tatę, że ten zniszczył mu karierę. Jas rozszlochała się jeszcze bardziej, bo nie miała nawet pojęcia, że Betsy jest w ciąży, nikt jej jednak nie słuchał, gdyż tata niczym jakiś obłąkany szczurzy rewolucjonista wrzeszczał:

– Wolność! Wolność!

Mama oświadczyła, że nie powinien wykorzystywać politycznego idealizmu jako usprawiedliwienia, zwłaszcza w odniesieniu do szczurów, na co on zaczął wymachiwać rękami i wołać, że nikt nie rozumie, jak trudno mu tkwić cały dzień w gabinecie i próbować pisać powieść i mieć jednocześnie świadomość, że na jego barkach spoczywa DOBROSTAN CAŁEJ RODZINY, a my wtedy cichutko się oddaliliśmy, bo stało się jasne, że nasz ojciec w końcu postradał zmysły.

Przed napisaniem tego wysłałam e-mail do Jake’a, w którym o wszystkim mu opowiedziałam. Skoro zgodziłam się z nim chodzić, to wydaje mi się, że powinnam mu wszystko mówić, choć nie zawsze łatwo jest znaleźć odpowiednie słowa. Nikt nie chce, aby ta druga osoba pomyślała, że się ma ojca szaleńca. Potem zadzwoniłam do Zorana, aby sprawdzić, czy mógłby jakoś pomóc, on jednak stwierdził, że nic się nie da zrobić. Według niego kiedy szczury uciekną, to nie ma co liczyć na ich powrót.

Dziadek jego ucznia z wczoraj, pan Rudowski, nie obudził się jeszcze po wylewie. Ten uczeń, który ma na imię Zach, nadal u niego mieszka, bo choć Zoran próbował dodzwonić się do jego matki, ona nie odbierała.

– Zach mówi, że ona mieszka za granicą – tak mi powiedział.

– Jak to się stało, że on mieszka z dziadkiem? – zapytałam.

Zoran odparł, że to skomplikowane.

– Dlaczego matka nie odbiera?

– Nie wiem, Blue. Uwierz mi, chciałbym, aby było inaczej.

A ja bym chciała, aby Zoran do nas wrócił, jednak w przeciwieństwie do Jas nie pragnę być sierotą. Wolę mieć dwoje wrzeszczących na siebie rodziców niż żadnych.

Czwartek, 7 listopada

Po południu do mojego pokoju przyszła Jas i wiedziałam, że coś się kroi, bo nie skomentowała ściany, którą od rana malowałam farbą do kaloryferów w kolorze metalicznego srebra. W taki sposób zabija się czas, kiedy twoja babcia, u której zazwyczaj spędzasz ferie, postanawia rzucić wyzwanie czasowi i wybrać się do Arizony na trzymiesięczne wakacje w siodle. Właśnie nakładałam ostatnią warstwę, kiedy wślizgnęła się (Jas, nie babcia) i powiedziała:

– Musisz mi pomóc.

– Jeśli teraz przerwę – odparłam – to zapomnę, gdzie skończyłam, i farba będzie nierówna. Idź i poproś Florę.

– Flora jest na przesłuchaniu do przedstawienia. Ale jakby co, ja nic o tym nie wiem.

Żadne z nas rzekomo nie wie o tych przesłuchaniach, bo Flora nie powinna w ogóle na nie chodzić. W czerwcu zdaje egzaminy końcowe i wszelkie teatralne aktywności ma Surowo Zabronione.

– No a Twig?

Jas spochmurniała.

– Poszedł obciąć włosy. – I pociągnęła nosem.

Oprócz tego, że nagle strasznie wyrósł, Twig zaczął mieć także obsesję na punkcie wyglądu. Jas to złości, bo według niej przestał mieć czas na wspólną zabawę. Do tej pory nazywaliśmy ich Maluchami, ale teraz wszystko się zmieniło, bo ani nie są już małe, ani nie spędzają razem czasu.

– Mogłoby być gorzej – rzuciłam, próbując poprawić jej nastrój. – Mógłby stać się jednym z tych chłopaków, którzy w ogóle się nie myją.

– To obrzydliwe. I wszystko przez tę głupią Maisie Carter ze szkoły. Podoba mu się. Musisz mi pomóc.

– Muszę skończyć malować pokój.

– No to będę tu siedziała tak długo, aż zmienisz zdanie – oświadczyła i zajęła miejsce na podłodze.

– Będę cię ignorować.

– W porządku – odparła.

Po jakimś czasie przestałam wyczuwać na sobie spojrzenie Jas i niemal zapomniałam, że tu jest, kiedy nagle rzuciła:

– Znalazłam na cmentarzu dwa kotki.

Pędzel wyleciał mi z dłoni. Na podłodze wylądowały kropelki srebrnej farby, ale zważywszy na okoliczności, nie miało to praktycznie znaczenia. Cmentarz dzieli od nas ładnych kilka ulic, a choć nikt nigdy nie zabronił nam tam chodzić, to coś mi mówi, że nie jest to miejsce, do którego Jas powinna zapuszczać się w pojedynkę.

– Co ty robiłaś na cmentarzu? – zapytałam.

– Często tam chodzę. – Wzruszyła ramionami. – Jest cicho, no i znalazłam śliczny grób staruszki zwanej Violet Buttercream, przy którym lubię sobie siedzieć.

– Violet Buttercream?

Usłyszałam od Jas, że zwracam uwagę na nieistotne kwestie.

– Schowałam je w szopie – oświadczyła. – I musisz tam iść. Teraz.

A więc to by było na tyle, jeśli chodzi o wieczne cierpienie. Sądzę, że zupełnie już zapomniała o szczurach.

Sobota, 9 listopada

Wczoraj nie miałam czasu dokończyć pisać o kociętach. Osierocone kotki potrzebują nieustannej uwagi, co okazuje się szczególnie trudne, kiedy ich obecność trzeba zachować w tajemnicy.

– Dlaczego? – zapytałam. – Dlaczego to musi być tajemnica?

– Dlatego, że są moje – warknęła Jas. – Tata pozwoliłby im uciec, a Twig pewnie próbowałby je sprzedać.

– Ale jesteś pewna, że nie mają matki?

– Obserwuję je od dwóch dni. Zazwyczaj nie zostawia ich na dłużej niż kilka minut, ale dzisiaj nie wróciła przez kilka godzin. Myślę, że coś jej się stało.

Więc teraz kocięta mają w szopie własne legowisko. Włączyłyśmy elektryczny grzejnik, żeby się nie wychłodziły, karton wymościłyśmy starymi polarami i kocykami, a potem udałyśmy się do sklepu zoologicznego, gdzie Jas z własnych oszczędności kupiła kuwetę, żwirek i jedzenie dla kociąt. Te maleństwa są niesamowicie mizerne, ale także przeurocze. Jest ich dwoje, chłopczyk i dziewczynka, i są calutkie czarne, mają zielone oczy i długie czarne wibrysy, które wydają się o wiele za duże w stosunku do ich drobnych ciałek. Jas kazała mi zrobić im telefonem zdjęcie, które następnie pokazała dziewczynie w sklepie zoologicznym. Jej zdaniem kociaki mają koło dwunastu tygodni. Stwierdziła, że Jas powinna zabrać je do weterynarza, lecz Jas mówi, że to za drogie.

Nie wiem, jak długo uda jej się utrzymać ich obecność w tajemnicy. Po południu odwiedził nas Zoran. Przyjechał na nowej elektrycznej hulajnodze, którą Flora uważa za idiotyczną, i wyglądał na tak przygnębionego, że pierwsze, co zrobiła Jas, to zaciągnęła go do szopy.

– Chłopca nazwałam Ron – wyjaśniła. – A dziewczynka to Hermiona.

– Przeurocze – rzekł Zoran, ale minę nadal miał posępną.

Wróciliśmy do kuchni, gdzie Twig, który z nieznanych powodów uczy się piec, wyjmował właśnie z piekarnika blachę idealnych ciasteczek z rodzynkami i orzechami włoskimi. Nawet to nie rozchmurzyło Zorana. W czasie gdy się nimi zajadaliśmy, Flora opowiedziała nam o przesłuchaniu. Dostała się do finałowej trójki ubiegającej się o niewielką, ale niezwykle ważną rolę w produkcji wystawianej na West Endzie, lecz nadal nie wolno nam o tym mówić rodzicom. Gdy skończyła opowiadać, oświadczyła:

– No dobra, Zoran, co się dzieje? W ogóle mnie nie słuchałeś.

– Nikt cię nie słuchał – zauważył Twig.

– Chodzi o tego chłopaka, który u ciebie mieszka? – zapytała Flora.

Zoran westchnął i oświadczył, że potrzebuje naszej rady. Pan Rudowski odzyskał dziś rano przytomność, jednak na razie nie może wrócić do domu. Zamiast tego przenoszą go z Londynu do szpitala na wsi, gdzie od nowa będzie się uczył chodzić, jeść i siedzieć, ponieważ połowa jego ciała zapomniała, jak się to robi. Zapytał Zorana, czy Zach nie mógłby nadal z nim mieszkać „do czasu, aż poczynione zostaną inne ustalenia”.

– Jakie inne ustalenia? – zapytała Flora.

– Pewnie chodzi o te, do których dojdzie, kiedy odezwie się jego matka.

Opowiedział o tym, o czym ja już wiedziałam, a mianowicie że próbował się do niej dodzwonić i że do teraz się z nim nie skontaktowała. Dodał, że ona i Zach mieszkali u jej rodziców, odkąd ojciec Zacha ich porzucił, gdy chłopak był mały, ale dwa lata temu, kiedy zmarła babcia Zacha, doszło do kłótni i od tamtej pory jego matka i dziadek odseparowali się od siebie.

– Zostawiła Zacha z jego dziadkiem i od tamtej pory się nie pokazała – zakończył Zoran.

– Co to znaczy, że się odseparowali? – chciała wiedzieć Jas.

– Nie rozmawiają ze sobą.

– W ogóle? – Jas wyglądała na zbulwersowaną.

– A co z Zachiem? – zapytał Twig. – On z nią rozmawia?

– Wiem, że sporadycznie wymieniają się e-mailami, ale do niego także dawno się nie odzywała.

– Co powiedziałeś panu Rudowskiemu? – zapytała ostro Flora. – Że tak zrobisz?

– A jak mogłem odmówić? Biedny dzieciak. Albo to będę ja, albo jakaś zupełnie obca rodzina zastępcza. No i lubię pana Rudowskiego. Nadal jest w żałobie po żonie i niewiele mówi, ale to życzliwy starszy człowiek, no i jest znajomym cioci Aliny. To ona poznała nas ze sobą.

Alina to cioteczna babka Zorana, która go wychowała, kiedy uciekł do Anglii przed wojną w Bośni. Zoran ją uwielbia.

– Więc będziesz jego nianią. – Dolna warga Jas zadrżała.

– Niezupełnie nianią – zaprotestował Zoran. – Siedemnastolatek nie potrzebuje niani. Już bardziej opiekuna. I tylko przez krótki czas. Inaczej niż w waszym przypadku. Rozumiesz to, prawda, Jas? On mnie potrzebuje.

– Tak jak kocięta potrzebują ciebie – szepnęłam jej do ucha.

Jas niechętnie pokiwała głową.

– Mówiłeś, że chcesz od nas rady – przypomniała Flora.

Zoran westchnął i powiedział, że zawsze lubił Zacha, tyle że istnieje ogromna różnica między uczeniem kogoś przez godzinę w tygodniu, a mieszkaniem z tą osobą, no więc jak mógłby nakłonić Zacha do tego, aby z nim rozmawiał?

– Teraz ledwie dostrzega moją obecność – rzekł. – Oczywiście rozumiem, że się martwi i jest zły, ale dziś rano nie zjadł nawet śniadania! Powiedział, że nie jest głodny.

– Ja nigdy nie jem śniadań – wtrąciła Flora.

– Zrobiłem naleśniki! – Na twarzy Zorana malowało się takie oburzenie, że wszyscy naprawdę musieliśmy się postarać, aby się nie roześmiać. – Sądziłem, że dobrze sobie radzę z nastolatkami.

– Nie możesz pakować wszystkich nastolatków do jednego worka, jakbyśmy byli identyczni – oświadczyła Flora po belfersku. – My też jesteśmy ludźmi. Nie możesz liczyć na to, że dogadasz się z każdym nastolatkiem tylko dlatego, że sądzisz, że dobrze sobie radzisz z nami.

– Czasem ludzie nie chcą, aby im pomagano – doda- łam. – Nie zmusisz ich do rozmowy, jeśli nie będą mieli ochoty.

– Bierze udział w twoim koncercie? – zapytał Twig.

Zoran nakłonił wielu swoich uczniów do pracy nad czymś w rodzaju rodzinnego koncertu. Oprócz nas, bo Flora twierdzi, że będzie okropnie, i w duchu przyznajemy jej rację. Jeśli brać pod uwagę nasze muzyczne standardy, po niemal roku lekcji nie żywię wielkiej nadziei w kwestii jego pozostałych uczniów.

Zoran odparł, że zaprosił też Zacha, ale ten odmówił.

– Kup go pochlebstwami – poradziła Flora. – Chłopcy to uwielbiają. Powiedz, że bez niego koncert będzie do bani.

– Wszyscy przyjedziemy was wspierać – zapewniłam. – Wszyscy będziemy mu klaskać jak szaleni i poczuje się super, a was połączy nierozerwalna więź.

– Albo wszyscy go wygwiżdżą i Zach nigdy więcej się do ciebie nie odezwie – mruknęła Flora.

– I tak się do niego nie odzywa – przypomniał jej Twig i Flora przyznała, że to prawda, więc w takim razie nie ma nic do stracenia.

Zoran nie wydawał się przekonany, ale obiecał, że spróbuje.

Niedziela, 10 listopada

Jake przysłał mi dzisiaj e-mail, w którym napisał, że pogodę w Australii mają ekstra i że surfowanie jest trochę jak jazda na desce, tyle że bardziej mokre.

Wczoraj odbył się ślub tej jego kuzynki. Przyjęcie wyprawiono na plaży, a wszyscy goście odtańczyli w morzu gigantyczną kongę, i to też było ekstra. Napisał jeszcze, że moje e-maile są przezabawne i czyta je na głos wszystkim swoim australijskim krewnym, którzy mało nie umarli ze śmiechu, kiedy się dowiedzieli, że tata wypuścił szczury. Uważają, że moja rodzina jest stuknięta, co nie do końca mi się podoba, bo choć to trochę prawda, nie powinien mi tego pisać.

– Poza tym to nie jest zbyt romantyczne – zgodziła się Dodi, kiedy jej o tym powiedziałam.

Dodała, że powinnam mu od razu odpisać, że choć się cieszę, że jego krewni uważają mnie za tak zabawną, nasza korespondencja powinna jednak pozostać prywatna.

– Zabrzmi to tak, jakbym była na niego zła – zauważyłam.

– Bo jesteś – skitowała Dodi.

Przytaknęłam, ale dodałam też, że nie chcę ranić jego uczuć, co Dodi uznała za lekko żałosne.

To całe posiadanie chłopaka jest skomplikowane, a przecież Jake nie przebywa nawet w tym samym kraju, co ja.

Wtorek, 12 listopada

Ron i Hermiona okazują się godne swoich magicznych imion.

Dzisiaj po powrocie ze szkoły musiałam pójść do mieszkania Zorana po Jas, która uciekła tam po kłótni z tatą. Zoran zadzwonił, aby dać nam znać, że jest u niego.

– Nie mam pojęcia, co się dzieje z tym dzieckiem – burknął tata, kiedy wróciłam ze szkoły. – Mówiłem wam wszystkim, żeby mi nie przeszkadzać, kiedy piszę, no a ona wparowała do gabinetu w samym środku wyjątkowo trudnego rozdziału, i kiedy ją poprosiłem, żeby wyszła, wypadła za drzwi wzburzona. Nie miałem pojęcia, że wybiegła też z domu.

Mieszkanie Zorana dzieli od nas zaledwie dziesięciominutowy spacer, ale podczas gdy na Chatsworth Square jest spokojnie, zielono i mamy park, ulica, na której mieszka Zoran, jest pełna sklepów, przejeżdżających autobusów i zawsze roi się tam od ludzi. Zoran mieszka w wielkim, starym, przebudowanym domu, na samej górze, i ma siedzisko na parapecie, na którym człowiek czuje się jak w ptasim gnieździe, bo wyglądając przez okno, jest się otoczonym drzewami. Wchodziłam po schodach z lekką obawą, myśląc, że oto chwila, kiedy w końcu poznam Zacha, co było w sumie ekscytujące, ale także nieco niepokojące, bo nie miałam pojęcia, co do niego powiedzieć, nie zdradzając przy tym, że Zoran opowiada o nim za jego plecami. Kiedy jednak Zoran otworzył drzwi i weszłam do środka, okazało się, że Zacha nie ma, a mieszkanie wygląda tak jak zawsze, z półkami wypełnionymi książkami i obrazkami, które dostał od Aliny, kiedy ta sprzedała swój dom, aby się przenieść do domu spokojnej starości. Z radia dobiegały dźwięki pianina, w mieszkaniu unosił się zapach świeżej farby i herbaty earl grey, w wazonie stały niebieskie kwiaty, a ubrana w jeden ze swetrów Zorana i otulona kocem Jas siedziała na sofie i udawała, że odrabia pracę domową, tak naprawdę jednak bawiła się z kotkami, którym spodobało się chowanie w stojącym obok sofy pokrowcu na gitarę.

– Nie rozumiem, po co tu przyszłaś – rzekła na mój widok. – Sama potrafię wrócić do domu.

– Jak udało ci się przenieść te kociaki? – zapytałam.

– W kieszeniach – odparła takim tonem, jakby to było coś oczywistego.

– Twoją siostrę złapała ulewa – rzekł do mnie Zoran. – Kiedy tu dotarła, była przemoczona do suchej nitki.

Zoran nie znosi, kiedy Jas się gdzieś włóczy. Palnął jej teraz cały wykład o tym, że jest jeszcze bardzo mała i musi się nauczyć robić to, co się jej każe, i że reszta rodziny naprawdę powinna się nią porządnie opiekować. Nie zauważył nawet, że Hermiona ześlizgnęła się z łóżka, przedreptała przez dywan i zaczęła się wspinać po nogawce jego spodni.

– To łut szczęścia, że dwoje uczniów odwołało akurat popołudniowe lekcje i byłem w domu. Łut szczęścia! – oświadczył surowo Zoran.

– Gdzie jest Zach? – zapytałam, próbując odwrócić jego uwagę.

– W czwartki chodzi na treningi piłki nożnej.

Usiadłam obok Jas i połaskotałam Rona, który zaczął mruczeć tak, jakby zaraz miał eksplodować z czystej ekscytacji. To niewiarygodne, że coś tak malutkiego potrafi robić tyle hałasu. A potem raz jeszcze rozejrzałam się po mieszkaniu i dostrzegłam, że w przeciwieństwie do Rona obecność Zacha jest tu w ogóle niewyczuwalna.

– Gdzie ma swoje rzeczy? – zaciekawiłam się. – Mogę zobaczyć jego pokój?

– To jego prywatna przestrzeń – odparł Zoran, a potem wrzasnął, bo Hermiona zatopiła kły w jego dłoni i zaczęła pedałować tylnymi łapkami, drapiąc go pazurami w nadgarstek.

Kocięta mają zaskakująco ostre pazurki.