Wszystko o Dyńku. Pamiętniki Bluebell Gadsby, tom 3 - Natsha Farrant - ebook

Wszystko o Dyńku. Pamiętniki Bluebell Gadsby, tom 3 ebook

Natsha Farrant

0,0
34,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Trwają wakacje. Rodzinka Gadsbych powiększyła się o nowego członka – maleńkiego Dyńka. Aby zapewnić mamie chwile spokoju z noworodkiem, Flora wyjeżdża z tatą na egzotyczny plan jego nowego filmu, a Bluebell, Twig i Jas zostają wysłani do babci na wieś. Ta, jak zawsze, robi, co może, by wnuczęta jak najczęściej przebywały na łonie przyrody. Przy tak dużej swobodzie trudno im jednak powstrzymać się przed wpadnięciem w kłopoty…Trzeci tom pełnego humoru i dramatów cyklu o wyjątkowej rodzince.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 254

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ta opowieść zaczyna się u schyłku lata i jest połączeniem typowych wpisów z pamiętnika oraz transkrypcji krótkich filmików kręconych przez autorkę kamerą otrzymaną w prezencie z okazji trzynastych urodzin.

FILMOWY PAMIĘTNIK BLUEBELL GADSBY

Scena pierwsza (transkrypcja)

Przyjazd

Stacja kolejowa w Plumpton. Jedne tory, stary kamienny peron, ławka, niski biały budynek z kasą biletową (pustą), toaletami (zamkniętymi), kawiarnią / kioskiem z gazetami / sklepikiem ze słodyczami (także zamkniętym). Od strony torów przerośnięty żywopłot z trybulami, leśnymi jeżynami. Od strony Plumpton droga, która biegnie do miasteczka i w stronę terenów wiejskich hrabstwa Devon. Parking, na którym są głównie wyboje, jest pusty. Całą tę scenę opromienia popołudniowe słońce.

W cieniu dworcowego budynku siedzi dwoje dzieci. JASMINE (dziesięć lat, długie, potargane czarne włosy, brokatowe japonki, niezbyt czysta sukienka) siedzi na walizce, je czekoladowe herbatniki i krzywi się. TWIG (dwanaście lat, chudy, brązowe wpadające do oczu włosy) siedzi na ziemi i czyta powieść Victora Hugo zatytułowaną Nędznicy (tysiąc trzysta siedemdziesiąt sześć stron). Ich siostra BLUEBELL (vel KAMERZYSTKA, czternaście lat) trzyma kamerę, za pomocą której nagrywa swoją rodzinę. Ma na sobie dżinsowe szorty, fioletowy T-shirt, wyblakłe zielone trampki i okulary w szylkretowych oprawkach. Długie brązowe włosy opadają jej na ramiona w dwóch schludnych warkoczach.

Czekają na babcię.

JASMINE, do KAMERZYSTKI

Zadzwoń do niej jeszcze raz.

KAMERZYSTKA (BLUEBELL)

Mówiłam ci, nie ma zasięgu.

Tutaj zawsze jest z nim problem.

Pewnie utknęła w korku.

TWIG

Jest spóźniona już ponad godzinę.

JASMINE

A jeśli w ogóle tu nie dojedzie?

A jeśli miała wypadek i nie żyje?

TWIG

Wrócimy następnym pociągiem do domu.

JASMINE

(ignoruje go)

Co by się z nami stało, gdybyśmy nie mieli telefonu?

Utknęlibyśmy tutaj na zawsze!

KAMERZYSTKA

(z lekką dezaprobatą)

Gdyby babcia zginęła, byłoby

to także bardzo, bardzo smutne.

TWIG

I byłaby to trochę nasza wina,

bo przecież jechała tutaj po nas.

JASMINE

Ale ja wcale nie chcę tu być!

Marudzenie Jasmine przerywa dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Kamera odwraca się w stronę wjazdu na parking. Land rover (taki naprawdę stary, jakie czasem widuje się w filmach) podskakuje na wybojach, po czym się zatrzymuje. Babcia macha wesoło przez okno.

Sobota, 19 lipca

Mieliśmy przyjechać do Devon samochodem razem z mamą, ale Twig upuścił niemowlę na główkę.

Próbował jedynie wyjąć płaczącego Dyńka z łóżeczka, ale Dyniek strasznie się wierci. To nie był jakiś poważny upadek. Mały odbił się tylko trochę na materacu, ale wył potem całe wieki, a dochodziła dopiero piąta rano, i mama była zmęczona jeszcze bardziej niż zazwyczaj, bo Zoran i Gloria przyszli do nas na kolację przed jego wyjazdem do Bośni, gdzie miał odwiedzić siostrę, i strasznie długo siedzieli.

‒ Ja tylko próbowałem pomóc – wyjaśnił Twig, kiedy mama weszła chwiejnym krokiem do pokoju Dyńka, aby sprawdzić, co to za krzyki. Od razu kazała mu wracać do łóżka.

‒ Miałam potworną noc – powiedziała rano przez telefon do babci. – Jestem koszmarnie wykończona i nie powinnam siadać za kierownicą. Obawiam się, że uda nam się wyjechać dopiero, kiedy się prześpię.

Babcia, która często bywa nietaktowna, a do telefonu krzyczy tak głośno, że wszyscy ją słyszą, zawołała:

‒ NAPRAWDĘ, CASSIE? URODZIŁAŚ SZEŚCIORO DZIECI I SĄDZIŁAM, ŻE UMIESZ SOBIE RADZIĆ!

Wtedy mama się rozłączyła i zadzwoniła do taty na plan jego filmu w Nowej Zelandii.

‒ Zaraz zaczynamy zdjęcia – rzucił do niej.

‒ Mam to gdzieś – odparła.

Gestem wyrzuciła nas z pokoju. Próbowaliśmy słuchać pod drzwiami, ale udało nam się usłyszeć tylko:

‒ A myślisz, że dlaczego jestem zmęczona, Davidzie? Opiekuję się sama czwórką dzieci; jedno nie sypia dłużej niż dwie godziny z rzędu, a pozostałe próbują je zabić!

Jas i ja spojrzałyśmy na Twiga.

‒ Próbowałem pomóc – powtórzył.

‒ Nie obchodzi mnie, czy to dla twojej mamy za dużo, odkąd się przewróciła – wrzeszczała mama. – Jeśli nie da sobie beze mnie rady z trójką odpowiedzialnych dzieci, mogą zostać w domu. Nie poradzę sobie z opieką nad staruszką, trójką dzieci i niemowlęciem.

‒ Ta staruszka to babcia? – szepnął Twig.

‒ Na to wygląda – odparłam.

‒ A my to te odpowiedzialne dzieci?

‒ Ty nie – powiedziała Jas. – Ty upuszczasz niemowlęta.

‒ Ćśś – szepnęłam. – Mama chyba płacze.

A potem, kiedy wyszła z pokoju, wszyscy odskoczyliśmy od drzwi i udawaliśmy, że jesteśmy czymś bardzo zajęci na korytarzu. Pociągając nosem, oświadczyła, że jeśli się pospieszymy, to zdążymy na pociąg o 10.46 z dworca Paddington.

‒ Myślałem, że jedziemy samochodem – powiedział Twig.

‒ Ja nie jadę do Devon. – Mama nie patrzyła na nas, kiedy wypowiadała te słowa, ale widziałam, że oczy ma czerwone. – Przykro mi. To tylko na trochę.

‒ A co z Dyńkiem? – zawołała Jas.

‒ Zostaje ze mną w Londynie. – Mama uśmiechnęła się tak jak ludzie, którzy mają szczerą nadzieję, że nie będziecie się awanturować.

‒ Na długo? – zapytał Twig.

‒ Dwa tygodnie. – Nadal na nas nie patrzyła. – Może trzy? Przykro mi, moje skarby. Po prostu traktujcie to jak coroczną wyprawę. Zawsze jeździcie same do babci.

‒ To moje pierwsze wakacje z małym braciszkiem – oświadczyła Jas. – Skoro Dyniek zostaje, to ja też.

Mama zamknęła oczy i bardzo spokojnie powiedziała:

‒ Wszyscy jedziecie do Devon.

Jas marudziła przez całą drogę do Paddington, ale to nic nie zmieniło, nawet kiedy się rozpłakała.

‒ Bądźcie grzeczni dla babci – rzekła mama. – I do zobaczenia niedługo.

To nieprawda, że zawsze jeździmy sami do Devon. Zanim umarła Iris, mama i tata także nam towarzyszyli. To miał być ten rok, kiedy mama w końcu z nami pojedzie. Zamierzała tam spędzić całe lato, bo aż do września jest na urlopie macierzyńskim.

Kiedy pociąg odjeżdżał ze stacji, na jej twarzy malowała się ulga. Drzwi się zamknęły, a ona uniosła Dyńka i pomachała do nas jego małą rączką, a potem cała się odprężyła i skryła twarz w jego szyi.

‒ Przez ciebie – warknęła Jas na Twiga.

‒ TO BYŁ WYPADEK! – ryknął.

‒ Zamknijcie się, proszę – rzuciłam.

‒ Nie wolno ci mówić tak do nas – poinformowała mnie Jas.

‒ Wolno, bo jestem najstarsza.

‒ Nie jesteś najstarsza – zauważył Twig.

‒ Dopóki Flora przebywa z tatą w Nowej Zelandii, to jestem – oświadczyłam, a oni się nadąsali.

Land rover babci ma z przodu miejsce dla trzech osób, a z tyłu znajdują się dwie ustawione naprzeciwko siebie ławki. Kiedyś był niebieski, ale przez lata wyblakł do takiej… ciemnej szarości. Silnik wydaje dzwoniący odgłos, jakby się psuł, nie da się zablokować drzwi, a w dachu jest dziura, ale babcia kocha to auto. Wiele lat temu, kiedy ona i dziadek mieli jeszcze psy i czasami owce, umieścili w nim kratkę oddzielającą przód od tyłu i nigdy jej nie zdjęli. W efekcie każdy, kto siada z tyłu, ma uczucie, że jest zwierzęciem, zwłaszcza że babcia nigdy tam porządnie nie posprzątała. Na podłodze nadal leżą psie koce, stalowa miska na wodę, co najmniej cztery smycze i całkiem sporo słomy.

Kiedy byliśmy mali, kładliśmy się na podłodze i udawaliśmy, że jesteśmy szczeniakami.

‒ Wsiadajcie, wsiadajcie! – zawołała babcia. – Słońce świeci, ogród czeka!

‒ Spóźniłaś się – poinformowała ją Jas, sadowiąc się z tyłu.

‒ Tylko kilka minut! – zaświergotała radośnie.

‒ Ponad godzinę.

‒ Pojedziemy na przełaj?

Nie czekając na odpowiedź, babcia skręciła nagle z szosy na drogę gruntową.

Gdy tak gnaliśmy przez wiejski teren z żywopłotami całymi w kwiatach, błękitnym niebem nad nami i wiatrem mierzwiącym mi włosy, prawie zapomniałam o Dyńku, Iris i o tym, że mama nie przyjedzie. Droga się skończyła i wjechaliśmy na jednopasmówkę prowadzącą przez wrzosowisko. Ciągnęło się ono po obu stronach szosy, jak okiem sięgnął, i pomimo wszystko poczułam ekscytację, że tu jestem. Zerknęłam przez kratkę do tyłu. Jas nadal się dąsała. Twig trzymał się uchwytu pod sufitem i z zamkniętymi oczami wystawiał twarz do wiatru.

‒ Hau – rzuciłam.

Twig otworzył oczy i się uśmiechnął.

‒ Hau, hau – odparł.

A potem dotarliśmy na prywatną drogę prowadzącą do Horsehill. Gdy zjechaliśmy z wrzosowiska, drzewa stały się gęstsze, a asfalt przeszedł w trawiastą ścieżkę. Przez starą białą bramę wjechaliśmy na wysypane szutrem podwórze. Naszym oczom ukazał się babciny dom z szarego kamienia i z wielkimi oknami. Byliśmy na miejscu.

‒ Dom!

Babci znowu zgasł silnik i pociągnęła za hamulec ręczny. Wygramoliła się z land rovera i sięgnęła pod fotel po laskę.

‒ Od kiedy jej używasz? – zapytałam.

‒ Zanieście do domu te wasze bagaże – odparła tylko i, kuśtykając, oddaliła się od samochodu.

‒ Dlaczego ona tak chodzi? – zapytała Jas.

‒ Przecież się przewróciła. – Ściągnęłam brwi, przypominając sobie to zdarzenie. – Było to zaraz po narodzinach Dyńka. Padał deszcz i babcia się poślizgnęła. Mama denerwowała się, bo tata przez całe ferie wielkanocne kursował między Londynem a Devon.

‒ Ale to było tak dawno temu – stwierdziła Jas.

‒ Wydaje się, że jest już dobrze – dodał Twig.

Babcia stała w drzwiach i machała na nas laską.

‒ UPIEKŁAM CIASTO CZEKOLADOWE! – ryknęła. – I samo się nie zje!

Mama mawiała kiedyś, że Iris najbardziej była sobą właśnie tutaj, bo mogła robić wszystko, co najbardziej kochała: wspinać się, eksplorować i biegać. Pierwszej nocy każdych wakacji leżała obok mnie w łóżku i planowała nasz pobyt. Nawet po jej śmierci kontynuowałam tę tradycję. Myślałam o tym wszystkim, co będę robić, o tym, co robiłam razem z Iris, wspominałam ulubione spacery, jedzenie malin prosto z krzaka i leżenie w strumieniu z głowami pod wodą. Tak już jest, kiedy ma się siostrę bliźniaczkę. Minęły już cztery lata, odkąd wpadła pod samochód, ale w moich myślach jest zawsze ze mną.

W tym roku nie planowałam tu przyjeżdżać. Dodi zaprosiła mnie do Hiszpanii, do willi swoich rodziców, gdzie jeżdżą w każde wakacje. „Całe dnie będziemy spędzać na plaży” – tak powiedziała. „A ty się opalisz, załatwimy ci nową fryzurę i fajne ciuchy, i znajdziemy ci chłopaka. Teraz, kiedy ja chodzę z Jakiem, ty też musisz kogoś mieć”.

Choć z milion razy mówiłam jej, że naprawdę się cieszę i że wciąż jest moją najlepszą przyjaciółką, Dodi nadal czuje się niezręcznie z tym, że chodzi z Jakiem, bo to ja spotykałam się z nim pierwsza. I nie słucha mnie, kiedy jej mówię, że w ogóle nie chcę mieć chłopaka. Ale ja naprawdę nie chcę, a na pewno nie takiego jak Jake, który jest uroczy, ale trochę beznadziejny. Pewnego dnia pragnę się zakochać tak, jak Flora w Zachu – totalnie, kompletnie, absolutnie. Chcę bratniej duszy – jak Iris, tyle że oczywiście innej. W przeciwnym razie naprawdę nie jestem zainteresowana.

Do Hiszpanii chciałam jednak jechać, ponieważ uznałam, że wakacje w miejscu bez smutnych wspomnień mogą być całkiem przyjemne, a poza tym fajnie będzie spędzać czas z Dodi, pływać w Morzu Śródziemnym i odkryć siebie. Może z nową opalenizną stałabym się olśniewająca i nieco bardziej wyrafinowana? Niestety tata się nie zgodził. Powiedział, że babcia będzie rozczarowana.

‒ Babcia by to zrozumiała – argumentowałam. – Ona kocha podróże. Ciągle jeździ po świecie i robi ekscytujące rzeczy.

‒ Byłaby rozczarowana – powtórzył. – A poza tym…

‒ Poza tym co?

Nie chciał powiedzieć.

Więc leżę teraz w łóżku, próbując przywołać podekscytowanie, jakie czułam w samochodzie. Noc jest ciepła, okno otwarte na całą szerokość, a z dworu dobiegają wszystkie nocne dźwięki wsi – polujące zwierzęta, warkot samochodu gdzieś w oddali, szum strumienia pod mostem. Horsehill jest dokładnie takie, jak w każde lato. Wielki i przyjazny dom pachnie dymem z drewna i gotowaniem babci. Na drzewach zaczynają dojrzewać jabłka i śliwki, ogród pełen jest marchwi, sałaty i pomidorów. Na padoku drzemią Marigold i Hester, stare i grube kuce, po murach wspinają się róże, a kilka łąk dalej czeka na nas zielono-fioletowe wrzosowisko. Przed pójściem do łóżka pożegnałam się z Jas i Twigiem w pokoju, w którym zawsze śpią z zapaloną nocną lampką, bo Twig nie lubi ciemności. Ja mam tę samą białą narzutę na tej samej zielono-różowej pościeli w kwiatki.

Gdyby Zoran nadal był naszym opiekunem, a nie aspirującym muzykiem spotykającym się z olśniewającą instruktorką konnej jazdy, może mama nie byłaby taka zmęczona. Może byłby tu teraz z nami i ona także by przyjechała z Dyńkiem. A gdyby była tutaj Flora, w tym pokoju panowałby totalny bałagan. Na podłodze leżałyby ciuchy, a na stole walałyby się puste kubki, szklanki i papierki po czekoladzie. Siedziałaby w łóżku, słuchała muzyki i marudziła, że nie ma wi-fi ani zasięgu i że nie wie, jak wytrzyma bez wiadomości od Zacha wysyłanych co pięć minut, oraz że nikt nie rozumie, jak to jest być zakochanym.

Ale Flory tu nie ma. Jest w Nowej Zelandii razem z tatą. Gra epizodyczną rolę w filmie o królu Arturze, a my po raz pierwszy przyjechaliśmy do babci bez niej. Zoran jest w Sarajewie, babcia chodzi o lasce, a mama została w Londynie z naszym czteromiesięcznym bratem.

W tym roku wszystko wydaje się inne.

FILMOWY PAMIĘTNIK BLUEBELL GADSBY

Scena druga (transkrypcja)

Tajemnicze pojawienie się

dwóch chłopaków na padoku

Ranek. KAMERZYSTKA (BLUE) stoi w otwartym oknie swojego pokoju na piętrze w Horsehill i filmuje. Jest dopiero ósma, ale powietrze zamgliło się już lekko od upału. Świergoczą ptaki. Słychać szum strumyka. Wszystko wygląda bardzo, bardzo ładnie, ale nie na tym skupia się kamera.

Na podwórku stoi jakiś obcy samochód. Jest to dziwne z wielu powodów. Po pierwsze, nie należy on do babci. Po drugie, jest to stary kabriolet z ciemnoszarą karoserią, wielkimi światłami, tapicerką z wyblakłej czerwonej skóry i sporym wgnieceniem z boku. A po trzecie, kierownicę ma po lewej stronie, co oznacza, że nie jest angielski.

Rozlega się skrzypnięcie drzwi. TWIG i JAS stają obok Kamerzystki, ubrani odpowiednio w o wiele za krótką piżamę i rozdartą, długą koszulę nocną wykończoną koronką.

TWIG

(wykazując się oszałamiającą chłopięcą wiedzą)

Wow! Kabriolet citroën DS w stylu vintage

na francuskich blachach!

JAS

(przechodząc od razu do sedna sprawy)

Czyj on jest?

Zza domu wychodzi KOBIETA. Niesie pustą skrzynkę na zakupy, a z jej nadgarstka zwisa pusty wiklinowy koszyk. Dzieci (i kamera) wychylają się, aby lepiej widzieć. Kobieta ma mniej więcej tyle lat, co ich matka (czterdzieści parę), ale jest ubrana jak hipiska, w spodnie haremki w kolorze indygo, skórzane japonki i fioletową koszulkę z cienkiego materiału, przez co wygląda znacznie młodziej (tak uważa Kamerzystka). Jest drobna i niewysoka, ma długie do pasa ciemne, kręcone włosy poprzetykane siwizną, które przytrzymuje intensywnie zielona opaska. Jej nadgarstki są ciężkie od srebrnych bransolet.

JAS

(z konsternacją)

Kim ona jest?

W tym momencie Bezimienna Kobieta wrzuca do samochodu koszyk i skrzynkę, następnie osłaniając od słońca oczy, odwraca się w stronę padoku. Coś woła i macha ręką. Kamera skręca, podążając za jej wzrokiem.

Na ogrodzeniu wokół padoku, jakieś sto metrów od domu, siedzą dwie osoby. Kamera robi zbliżenie. To chłopcy, jeden wysoki i jasnowłosy, drugi niższy i z ciemniejszymi włosami. U ich stóp leży mały, czarno–biały pies. Mniejszy chłopak woła kuce (MARIGOLD i GRUBĄ HESTER), które podbiegają do niego kłusem, jakby był ich najlepszym przyjacielem. Wyciąga rękę. One trącają ją pyskiem, szukając jedzenia. On klepie je i całuje w nos. Następnie chwyta za kantar większego kuca (Marigold) i zsuwa się z ogrodzenia na jej nagi grzbiet. Jasnowłosy chłopak coś za nim woła, ten jednak nie odpowiada. On i Marigold oddalają się, kłusując wokół padoku.

JAS

(oniemiała z wrażenia)

Kim on jest?

Niedziela, 20 lipca

Kiedy zeszliśmy na dół, Bezimienna Kobieta robiła w kuchni owsiankę. Od razu się przedstawiła. Nazywa się Lizzie Hanratty i jest najbliższą sąsiadką babci, odkąd razem z synem Skye’em (tym mniejszym chłopakiem) wczesną wiosną wprowadziła się do starego domu niecały kilometr stąd. Wcześniej mieszkali we Francji (stąd samochód), ojciec Skye’a jest artystą i nadal tam uczy na jakimś artystycznym obozie, i rany, tyle jest do roboty po przeprowadzce do nowego domu.

‒ Skye jest teraz z kucami – rzekła do nas. – Codziennie tu do nich zagląda. Później go poznacie. Na wakacje przyjechał do nas jego kuzyn Ollie, więc Skye ma towarzystwo, a ja pomoc przy malowaniu, przerabianiu, naprawianiu i w ogóle. Chłopcy są w tym samym wieku, co ty Bluebell. Mam nadzieję, że zostaniecie wspaniałymi, wspaniałymi, wspaniałymi przyjaciółmi.

Lizzie Hanratty bardzo dużo mówi.

‒ Zazwyczaj przyjeżdżają tu sami na rowerach – wyjaśniła. – Ale dziś rano zajrzałam razem z nimi, bo miałam zakupy do przywiezienia, no i pomyślałam sobie, że skoro już tu jestem, to mogę zrobić śniadanie. Poczęstujcie się tostami. Zaraz będzie też owsianka. Na stole stoi marmolada mojej roboty. Wiecie, pomagam trochę babuni, odkąd się przewróciła. Taka szkoda, że waszej mamie i maleństwu nie udało się przyjechać, ale cudownie, że babunia będzie was tu miała tak długo.

‒ Twig upuścił niemowlę.

Lizzie odparła, że to prawdziwy pech i że ma nadzieję, że maluchowi nic się nie stało i że na pewno to był tylko wypadek.

‒ Tak – mruknął Twig.

‒ Mama jest po prostu zmęczona – powiedziałam. – A dziecku nic nie jest.

Lizzie stwierdziła, że nasi rodzice to szczęściarze, bo mają taką rozsądną córkę jak ja.

‒ Blue nie znosi, kiedy nazywa się ją rozsądną – poinformowała Jas. Zerknęła do rondla Lizzie. – I jest za gorąco na owsiankę.

W tym momencie weszła babcia. Wyglądała na poirytowaną.

‒ Naprawdę, Lizzie, spokojnie mogę zrobić wnukom śniadanie. Nie jestem inwalidką.

Jas podeszła do niej i szepnęła coś do ucha. Babcia odszepnęła głośno, że ONA TAKŻE NIE ZNOSI OWSIANKI.

Zrobiło mi się szkoda Lizzie Hanratty.

Drzwi prowadzące do ogrodu otworzyły się i wbiegł pies, a za nim chłopcy.

W życiu nie widziałam nikogo równie nieogarniętego jak Skye Hanratty. Jego włosy mają kolor mokrego piasku i sterczą mu na głowie w małych kępkach, jakby sam próbował je obciąć, ale w połowie się poddał. Jego oczy w kolorze błota przysłaniają małe okulary w metalowych oprawkach posklejanych plastrami. Ma szparę między jedynkami i piegi na całej twarzy. Na bryczesach widać zaschnięte błoto, podarty T-shirt ma plamy z trawy, no a sznurówki w trampkach nie są zawiązane. Wpadł do kuchni, zobaczył nas i zatrzymał się tak nagle, że znajdujący się za nim kuzyn wpadł na niego.

‒ Przepraszam – odezwał się Skye. – Pies…

Pies wabi się Elsie, należy do Skye’a i głównie, ale nie całkowicie, jest owczarkiem szkockim. Elsie jest bardzo młoda, w zasadzie to jeszcze szczeniak, i w ogóle się nie słucha. Kazał jej siąść, ale zamiast tego trzy razy obiegła kuchnię, wsadziła wszystkim nos między nogi, szczekała, próbowała złapać swój ogon, następnie wspięła się na łapy i oparła o babcię, która pocałowała ją w nos. Elsie tak to ucieszyło, że w końcu przestała biegać i położyła się na plecach. Różowy język wystawał z boku jej pyska i wyglądała jakby się uśmiechała.

‒ Zajmij się nią, Skye – mruknęła Lizzie.

Skye rzucił się, aby chwycić Elsie za obrożę, potknął się o sznurówki, wpadł na róg stołu i sprawił, że domowa marmolada Lizzie wzbiła się w powietrze. Ollie, który miał złote włosy i niebieskie oczy, czyste ubranie i bardzo proste zęby, chwycił ją, nim zdążyła spaść na ziemię, i odstawił na stół.

‒ Po prostu siądź – rzekł do kuzyna. – I się nie ruszaj.

Skye usiadł na krześle. Elsie położyła mu pysk na udzie i patrzyła na niego. Podrapał ją jedną ręką za uszami, a drugą przejechał po twarzy, pozostawiając na nosie smugę kurzu.

‒ Próbuję ją tresować – powiedział, podnosząc na nas wzrok.

‒ Psy to psy – stwierdziła babcia.

‒ Wasza babunia jest niesamowita – oświadczyła Lizzie, a babcia się wzdrygnęła. Nie znosi, jak się ją nazywa babunią.

Skye zajęty był próbą nauczenia Elsie pozostania w pozycji siedzącej – robił to, przyciskając jej tyłek do ziemi i jednocześnie grożąc palcem. Lizzie szturchnęła go i wskazała na nas.

‒ No co? – zapytał.

‒ Przedstawcie się – szepnęła.

Ollie westchnął, zrobił krok do przodu i teatralnie się ukłonił.

‒ Panie – rzekł, wymachując do mnie i Jas wyimaginowanym kapeluszem, po czym zwrócił się do Twiga: ‒ Proszę pana. Oliver Blackerry do waszych usług.

Flora dygnęłaby i kokieteryjnie odpowiedziała coś w rodzaju: „Och, jakiż pan jest miły”.

Twig, Jas i ja jedynie się w niego wpatrywaliśmy.

Oliver Blackerry jest spektakularnie przystojny, szczególnie z bliska i kiedy się uśmiecha.

‒ A wy, jak się nazywacie? – zapytał życzliwie.

‒ Bluebell – wykrztusiłam. – To jest Twig, a to Jas.

‒ Skye? – To akurat powiedziała Lizzie.

Machnął ręką, jakby przepraszał za to, że nie jest tak żywiołowy jak jego kuzyn.

‒ Jestem Skye.

‒ Skye z „e” na końcu – uzupełniła Lizzie. – Tak jak ta szkocka wyspa. To tam został poczęty.

Ollie parsknął śmiechem. Reszta nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Skye przewrócił oczami, jakby był przyzwyczajony do tej historii i przestała go już nawet zawstydzać. Wtedy Jas, która do tej pory nie odezwała się ani słowem, wyrzuciła z siebie:

‒ Widzieliśmy, jak jeździsz konno. To było niesamowite!

Skye oblał się rumieńcem.

‒ Uwielbiam jeździć konno – oświadczyła Jas. – Nasz były opiekun, Zoran, ma dziewczynę Glorię, a ona ma stajnię w Londynie i tam właśnie jeżdżę. Ta stajnia jest zaraz obok autostrady, nie tak jak tutaj. Jestem naprawdę dobra. Nauczysz mnie jeździć bez siodła tak jak ty?

‒ Pewnie. – Skye szeroko się uśmiechnął, prezentując przerwę między zębami.

Lizzie rozpromieniła się.

‒ Tylko jeśli babunia się zgodzi! – rzuciła ostrzegawczo. – Skye jest dobrym nauczycielem, prawda, Skye? O koniach wie dosłownie wszystko. We Francji mieszkaliśmy niedaleko stadniny i na okrągło tam przesiadywał. Właściciele mówili, że nigdy nie poznali nikogo z takim naturalnym talentem.

Skye był teraz taki czerwony, że jego piegi zrobiły się prawie niewidoczne. Ollie pociągnął go z krzesła i zaczął popychać w stronę drzwi.

‒ Chodźmy – powiedział. – Nim Skye spłonie żywym ogniem.

Lizzie kazała babci obiecać, że zadzwoni, gdyby czegoś potrzebowała.

‒ Nawet najmniejszego drobiazgu!

A potem poszła do samochodu. Ollie ponownie się ukłonił. Miałam wrażenie, że trochę się z nas śmieje. Skye zagwizdał na Elsie, wpadł na drzwi, mruknął „Auć!”, po czym wyszedł na dwór.

‒ Rety – powiedziałam.

‒ Moi nowi sąsiedzi – zgodziła się babcia.

‒ Są bardzo…

‒ Jacy?

A ja naprawdę nie wiedziałam, co powiedzieć. Zachwycający? Niezdarni? Przytłaczająco przyjacielscy?

‒ Mili – rzekłam jedynie.

Babcia coś tam burknęła pod nosem i dodała, że jeśli zjedliśmy śniadanie, to przydałaby jej się pomoc w ogrodzie.

Zadzwoniła mama. Jej dawna szkolna przyjaciółka Gaia, która w zeszłym roku się rozwiodła i mieszka w dużym, spokojnym domu na wsi niedaleko Basingstoke, zaprosiła ją i Dyńka na „długi i przyjemny odpoczynek”.

‒ Może odpocząć tutaj – powiedział Twig, a Jas wręcz kazała mamie przyjechać do Horsehill.

‒ Nie bardzo – stwierdziła babcia, jak zawsze taktowna. – Jeśli się nad tym zastanowić, mama nie ma szans na odpoczynek przy was wszystkich.

A później, kiedy wszyscy z wyjątkiem Jas byli w ogrodzie, zadzwonił tata. Weszłam do domu, aby odebrać, ale ona już z nim rozmawiała.

‒ W sumie to nie przeszkadza mi, że tu jestem – mówiła właśnie. – No bo jest tu ten chłopak i kuce. Chcę jedynie, aby mamusia i Dyniek także tu byli. – W czasie kiedy tata jej odpowiadał, kopnęła listwę przypodłogową. – Ale jeśli mama chce odpocząć, mogę się zajmować Dyńkiem – zaprotestowała, a potem dodała: ‒ Czemu dorośli są zawsze, ale to zawsze zmęczeni?

Rozległ się dźwięk odkładanej słuchawki i Jas zawołała, że tata chce zamienić parę słów także ze mną. A kiedy z nim rozmawiałam, stała z głową przyciśniętą do mojej. Próbowałam ją odepchnąć, ona jednak oświadczyła, że chce słyszeć, co mówi tata.

‒ Jak ona się czuje? – zapytał.

‒ Jas?

‒ Wasza babcia. Nie chcę, żebyście ją męczyli.

Jas przewróciła oczami. Babcia wróciła z ogrodu z laską w jednej ręce, a cukinią w drugiej.

‒ Czy to wasz ojciec?

Podałam jej telefon.

‒ Znowu robisz zamieszanie – zbeształa go.

Tata powiedział coś, czego nie usłyszałam. Babcia odparła, że opowiada bzdury i się rozłączyła.

W małym pokoju, gdzie zawsze śpią mama i tata, stoi teraz stare łóżeczko, w którym wszyscy kiedyś spaliśmy jako małe dzieci. Białe drewno zrobiło się żółte, a część wymalowanych na bokach postaci z bajek jest niemal starta, ale ktoś je odkurzył i wyczyścił, położył wyprasowaną pościel i mały bawełniany kocyk, a na stojącej obok komodzie postawił starego misia taty.

Jas rozpłakała się, kiedy zobaczyła ten pokój. Nawet mnie urosła gula w gardle.

Wiem, że tego wieczoru babcia starała się być dla nas wyjątkowo miła. Pozwoliła Jas zjeść sam makaron z serem, choć nie uważa tego za odpowiedni posiłek, roztopiła całe pudełko belgijskich czekoladek, które od kogoś dostała, aby polać nam lody, a po kolacji udaliśmy się nad strumień i rzucaliśmy do wody patyki, które ścigały się ze sobą pod mostem, tak jak wtedy, kiedy byliśmy mali.

Tylko odrobinę poprawiło nam to nastrój.

FILMOWY PAMIĘTNIK BLUEBELL GADSBY

 
 

Scena trzecia (transkrypcja)

Życie roślin

 

Na zewnątrz. Dzień.

 

Ogródek w Horsehill (nazywany przez BABCIĘ warzywniakiem) mierzy dokładnie pięć i pół na trzy i pół metra i znajduje się po stronie południowej, z jednej strony osłonięty murkiem, a z drugiej domem.

Tego wyjątkowo gorącego lata, po wilgotnej wiośnie (według słów babci to idealne warunki do wzrastania) ogródek wprost eksploduje warzywami i owocami. Fasola (zwykła i wielokwiatowa) oplata bambusowe wigwamy. Jej szkarłatne kwiaty kołyszą się na wietrze, podobnie jak pierzaste nacie grządek marchwi. Krzaki czarnej i czerwonej porzeczki uginają się od owoców. Kwiaty cukinii kwitną na żółto i pomarańczowo, a ich płożące się pnącza zapędzają się aż na zachwaszczone grządki cebuli. Kamera robi zbliżenie na cukinię, która jest naprawdę wielka i zaczyna pękać. Pośród kwiatów przerośniętej sałaty bzyczą pszczoły.

Babcia, z długimi, siwymi włosami spiętymi jak zawsze w kok, z perłowymi kolczykami, w starej ogrodowej odzieży nieokreślonego koloru, słomkowym kapeluszu z szerokim rondem i w fioletowych kroksach maszeruje między grządkami warzyw, dziurkując je czubkiem laski. Za nią kroczą zaś TWIG i JASMINE. Oboje z coraz większym przerażeniem słuchają instrukcji wydawanych na dzisiaj.

 

BABCIA

Zbierzcie całą zwykłą fasolę dłuższą niż dwanaście centymetrów.

Wypielcie grządki cebuli. Zbierzcie cukinię.

Tę pękniętą dajcie do kompostu.

Sprawdźcie rozmiar marchewek.

Jeśli są wystarczająco duże, to je wyrwijcie.

 

TWIG

Skąd mamy wiedzieć, czy są wystarczająco duże?

Babcia robi małe kółko z kciuka i palca wskazującego, obrazując tym samym optymalny obwód marchewki.

 

BABCIA

Porzeczki – jeśli są już dojrzałe, to je zbierzcie.

Włóżcie do zamrażarki do czasu, kiedy gotowi będziemy robić dżem.

Tak samo maliny – to nowa odmiana,

powinny owocować przez kilka następnych tygodni.

Ich nie wkładajcie do zamrażarki, zjemy je na lunch.

 

JASMINE

Nie rozumiem, dlaczego po prostu nie kupujesz warzyw

w sklepie?

 

BABCIA

(wygląda na zbulwersowaną)

Czemu, u licha, miałabym to robić?

No dalej, już, już. Rośliny same się sobą nie zaopiekują!

 

TWIG

Prawdę mówiąc, przyroda jest pełna roślin,

które nie wymagają opieki.

 

BABCIA

(lekko urażona)

Kiedyś lubiliście pomagać w warzywniaku.

 

KAMERZYSTKA

(skupiając się na Twigu)

Nadal lubimy. Prawda, Twig?

 

TWIG

(mamrocze)

Prawda.

 

JASMINE

(do babci)

Poniedziałek, 21 lipca

Pracowaliśmy całe popołudnie. Ścinaliśmy, kopaliśmy, przycinaliśmy, wiązaliśmy i pieliliśmy zgodnie z instrukcjami babci, ale choć zawsze pomagaliśmy jej w ogródku, nie potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że w tym roku jest inaczej. Może przez to, że zazwyczaj babcia ma dla nas gotową listę rzeczy do zrobienia – oprócz obowiązków także przyjemności, takie jak wycieczki na plażę, pikniki, ogniska, piesze wycieczki. Na razie o niczym takim nie wspomniała. I może to przez ten upał, ale zamiast krzątać się podczas naszej pracy, babcia całe popołudnie przespała w cieniu na leżaku. A może jest tak, jak już pisałam, to znaczy nic nie jest już takie samo.

Raz, tuż po tym, jak Zoran zamienił pracę opiekuna na nauczanie muzyki, powiedział mi, że w życiu istnieją pewne niezachwiane fakty i że im prędzej się je zaakceptuje, tym jest łatwiej.

To był dzień siedemnastych urodzin Flory. Urządzała imprezę i powiedziała, że ja nie mogę na nią iść.

‒ To nie jest impreza dla dzieci – oświadczyła.

‒ Ale ja nie jestem przecież dzieckiem – poskarżyłam się Zoranowi.

Wtedy Zoran kazał mi zaakceptować fakt, że nic nigdy nie zmieni tego, jak cię postrzega rodzina. Zoran ma teraz dwadzieścia siedem lat, ale dwadzieścia lat temu, kiedy w jego kraju toczyła się wojna, rodzice wsadzili jego i starszą siostrę Lenę na łódź, żeby mogli uciec z Bośni. Lena opiekowała się nim w czasie podróży przez Włochy i Francję aż do Anglii, gdzie zamieszkali z cioteczną babką Aliną, lecz choć oboje są już dorośli, siostra nadal traktuje go jak małego chłopca, którego przed laty musiała strzec.

‒ Tak samo ty traktujesz mnie, jakbym nadal był waszym opiekunem – dodał.

‒ Więc Flora zawsze będzie głośna, apodyktyczna i najstarsza – rzekłam. – A Twig będzie ciekawskim, sprytnym chłopcem, Jas uroczym maluchem, a ja zawsze już będę tą nudziarą pośrodku.

‒ W oczach rodziny jesteśmy tym, kim jesteśmy – stwierdził sztywno Zoran. – A ty wcale nie jesteś nudna – dodał odrobinę za późno.

Jest coś, czego się nauczyłam w ciągu kilku ostatnich miesięcy.

Wszystko rzeczywiście się zmienia. Wystarczy do tego niemowlak.

Pierwszy raz zobaczyliśmy go w szpitalu. Miał dwie godziny i spał w przezroczystym, plastikowym łóżeczku wyglądającym jak akwarium. Owinięto go kocykiem, więc widać było jedynie szyję i twarz. Cały był pomarszczony i lekko siny, do tego miał jasnorude włoski, co brzmi niepokojąco, ale prawdę mówiąc, był naprawdę, naprawdę słodki. Mama leżała na łóżku, blada i lekko oszołomiona, jakby nigdy dotąd nie urodziła dziecka, a tata trzymał ją za rękę, płakał i powtarzał „chłopczyk, chłopczyk”, jakby nigdy nie urodził mu się syn, i choć okazja była naprawdę wielkiej wagi, nie odczuwaliśmy jeszcze, że coś się zmieniło. Jas odczytała nam wiersz ułożony w metrze („Oto do szpitala jedziemy, pociąg trzęsie niemało, zobaczyć brata naszego, zupełnie nowego. Ciekawe jak imię jego będzie brzmiało”). Twig szperał w pieluchach, kremie do pupy i bawełnianych śpioszkach, aby sprawdzić, jak to wszystko działa. Flora zawołała: „Wyobraźcie sobie, co by było, gdyby ludzie myśleli, że to moje dziecko!”, a potem strasznie długo kłóciliśmy się o imię. Tata chciał coś chłopięcego, na przykład Jim albo Chester, a wszyscy pozostali twierdzili, że imię powinno być kwiatowe. To mama wymyśliła Williama (tak jak ‘sweet william’, czyli goździk brodaty), a Jas – Dyńka, z powodu okrągłych policzków i rudych włosów.

Ja wszystko filmowałam. Każdy z nas był absolutnie sobą. Dopiero w drodze do domu dotarło do mnie, co się dzieje.

‒ O mój Boże – powiedziała Flora. – W porównaniu z nim jestem dorosła.

‒ Przestałam być najmłodszym dzieckiem w rodzinie – dodała Jas.

‒ A ja jedynym chłopakiem – rzekł Twig.

Ja pomyślałam, że chciałabym po prostu odzyskać siostrę.