Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
30 osób interesuje się tą książką
Kiedy plecak odfruwa nad Warszawą, a plan ratunkowy wymaga... przekupienia gołębi, to wiesz, że POPR-ańcy znów są w akcji!
W najnowszym tomie zwierzaki i dzieciaki przenoszą się do wielkiego miasta, by odwiedzić Tofika, który teraz wiedzie odpowiedzialne, miejskie życie w stolicy. Ale nawet tu nie ma spokoju – jeden niepozorny eksperyment z balonami i plecak z rzeczami chłopców odfruwa w siną dal. A trening czeka…
Zaczyna się gonitwa z czasem, plan ratunkowy angażuje... warszawskie gołębie, których przywódcy – Szary i Biała – żądają zapłaty. Jakiej? Podpowiedź jest w tytule.
Na scenę wkracza też nowa bohaterka – Dżumaja, ciekawska szczurzyca z nosem pakującym się w kłopoty, której energia rozbraja nawet najbardziej stateczne psy.
Warszawa jakiej nie znacie – widziana z perspektywy łap, dziobów i serca!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 64
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 1 godz. 47 min
Rok wydania: 2025
Lektor: Ewa AbartLeszek FilipowiczAnna RyźlakAleksander Orsztynowicz-CzyżBartosz WesołowskiAleksandra NowickaMatylda Zamilska
Anna Sakowicz
POPR-ańcy
Draka z serdelkiem
– Witajcie, kochani cłowiekowie…! Ups! Dzumajo, nie dlap i nie glyź miklofonu, bo gdybym miał zęby, to telaz wsystkie by mnie bolały od tego nieznośnego hałasu.
– Niedobre, bleee… Żem nie wiedziała… tak se chciałam sprawdzić, jak to smakuje i pachnie. To jest miklo… miklo… co?
– I nie psytykaj do tego nosa, bo dzieci słysą, jak sapies i niuchas. Tu się mówi, opowiada, co się zdazyło ostatnio, a potem pałeckę psejmuje Gambit i leci z nową opowieścią. Lozumies?
– Tak. Szkoda, że nie da się tego zjeść.
– No to… jak słysycie, poznaliśmy Dzumaję, któla w nielegalny sposób psemieściła się z nami do Chaty pod Wielchami i obecnie mieska z Piegusem, bo kuc został sam. Osioł i nas plujący lozcochlaniec wlócili do swoich opiekunów. Tęsknimy za nimi, bo Fifi i Dasa stali się cłonkami nasego stada.
– Tak było! Ja żem się ucieszyła, kiedy mogłam was poznać osobiście, bo wcześniej to tylko żem słyszała o was od Meli.
– Zapomniałbym! Byliśmy pseciez w odwiedzinach u nasej klusecki, spotkaliśmy tam Alicję, złotą lybkę spełniającą zycenia. Na lazie mamy spełnione jedno, bo nie wypominając nikomu, ktoś je zmalnował na oglądanie siostly w akcji.
– Ale dzięki temu żeście mnie uratowali…
– Nie musielibyśmy latować, gdyby Daktyl nie zazycył sobie wody w piwnicy.
– Żem miała przygodę!
– Telaz cekamy na spełnienie pozostałych zyceń. A telaz koniec gadania, pseplasam za zakłócenia, bo Dzumaja cały cas psyciska mi tu nos do miklofonu i dysy, a dźwiękowiec dostał juz pewnie palpitacji selca od tych hałasów. Sio mi stąd, dzieci juz chyba wsystko wiedzą, a jezeli nie, to jesce laz psecytają Tsy zycenia.
Rozdział 1
Belo ma delulu
W Chacie pod Wierchami nigdy nie ma nudy, zawsze coś się dzieje. Kiedy z podwórza zniknęli Fifi i Dasza, to w ich miejsce pojawiła się Dżumaja. Mała szczurzyca wszystkiego jest ciekawa, wszędzie wciska swój spiczasty nos. Oczywiście wpada też do domu, kiedy nasi ludzie wychodzą albo do pracy, albo do szkoły, albo na spacer. Biega wtedy po pokojach jak szalona i wszystko się jej podoba, nawet moje zabawki.
Początkowo maluch bał się Ody, bo ptaszysko łypało na niego okiem i skrzeczało:
– Poookrrraaakaaa, poookrrraaakaaa, drrruuuga szczuuurzaaa poookrrraaakaaa. Będzie z teeego drrraaaka!
Dzisiaj na przykład zachwycił ją koci podajnik karmy. Siedziała jak zamurowana, kiedy do miseczki wpadały kulki. Ośka oczywiście od razu się zaniepokoiła, że ktoś dorwie się do jej pożywienia.
– Lepiej stąd zmykaj, bo to koci teren – odezwała się do intruza.
– Ja żem nie widziała jeszcze taaakich cudów…
– Popatrzyłaś, podziwowałaś się, to teraz uciekaj. Miauuu…
– Macie tu jakby luksusowo… chata karmą i mlekiem płynąca… – szepnęła rozmarzona.
– Luksusowo to by było, gdyby w miseczce nie było widać dna… Miaaauuu…
Rozejrzałem się za Sculem, bo obiecał pilnować malucha, ale nigdzie nie widziałem naszego zarozumiałego gryzonia. Zerknąłem na Daktyla, a on jakby czytał w moich myślach. Machnął porozumiewawczo ogonem, po czym nosem wskazał łazienkę. Drzwi były uchylone, ruszyliśmy więc w ich stronę. Musiałem jeszcze tylko przytrzymać Pepcia, bo wystrzelił jak oparzony, a ja zamierzałem po cichu zerknąć, co ten szczerbaty geniusz tam robi. Z daleka dochodziło jego seplenienie:
– Tsy zycenia… tsy zycenia są pseleklamowane, tak jak złote lybki. Coś wolno idzie to spełnianie… Cy juz tam z tyłu coś widać…? Aaaa… Aaaa… nic nie widzę…
Ostrożnie zajrzeliśmy do środka. Scul siedział przed lustrem i szczerzył się do swojego odbicia. Otwierał pyszczek i szukał w nim… zębów.
– Nic nie ma… zadnego kiełkowania nie widać… nawet jednego kozonka – zamartwiał się.
– Biedak, trzeba go jakoś pocieszyć. Wszyscy wiemy, że mu nic nie wyrośnie – szepnął Daktyl, a ja kiwnąłem głową, bo też żal mi było gryzonia. Nie był przecież rekinem, któremu zęby miałyby odrastać w nieskończoność.
Nagle Pepe trącił drzwi, zawiasy zaskrzypiały i wyszło na jaw, że podsłuchujemy. Scul wytarł pyszczek łapką. Zrobił to szybko, żeby nikt nie zauważył, ale jego szkliste oczy wskazywały na to, że wcześniej płakał.
– Po co ci te zęby? Ja żem myślała, że to twój urok. Radzisz se dobrze, masz człowieków, którzy cię karmią, jesteś geniuszem. Czego chcieć więcej? Nie myślałeś se, że z zębami nie będziesz już tym samym Sculem? – odezwała się Dżumaja, a my na chwilę zamarliśmy. Byłem pewny, że to jeszcze bardziej wzruszy mojego przyjaciela, ale ten nieoczekiwanie się wyprostował, ponownie spojrzał w lustro i rzekł:
– Myślis?
– Po co se tym zatruwać życie? Jesteś przecież wyjątkowy.
– Wies, malusku… Musi coś być w tym, co mówis…
– My kochamy ciebie takiego, jakim jesteś – powiedział Daktyl i od razu podszedł do gryzonia, liznął go z czułością w pyszczek, a ja warknąłem:
– Zacznę wątpić w twój geniusz, jeżeli trzeba będzie ci wszystko tłumaczyć, ale gdybyś kiedyś nie stracił zębów, toby cię nie trzeba było ratować, więc nie trafiłbyś do Chaty pod Wierchami.
– Hm… Hm… Coś mi świta. Zosia kiedyś mówiła mi o niejakim Samsonie. To był baldzo silny cłowiek, wylwał nawet blamę miasta, sklusył własnymi lękoma budynek, a moc dawały mu włosy. Kiedy mu je obcięto, to stlacił swoją siłę. A moze u mnie tez tak było, tylko odwlotnie?
– Że co? – zaniepokoiła się Dżumaja.
– Ty to zaczęłaś – mruknąłem.
– Ze byłem zwykłym sculkiem, ale kiedy stlaciłem zęby, stałem się niezwykły i genialny po plostu! Cyyyliii… jak mi wylosną zęby, to…
– Nie będziesz już taki genialny! – zawołali chórem Pepe i Daktyl.
– O! Właśnie! – dodałem zadowolony, bo może wreszcie dzięki temu przestanie się zamartwiać, przecież i tak wszyscy go kochali, czy miał zęby, czy nie.
Scul patrzył na swoje odbicie. Uśmiechnął się szczerbato, ale i radośnie, po czym klepnął się w klatkę piersiową i podniósł z dumą głowę.
– Jestem bezzębnym geniusem! Dobze mi z tym! W dodatku dzięki temu mam scelbate scęście!
– Nareszcie! – ucieszyliśmy się, choć nie byłem pewny, czy „szczerbate szczęście” to dobrze czy źle, ale nie skomentowałem, by nie wprowadzać niepotrzebnego niepokoju.
– Tylko żebyś zbyt szybko o tym nie zapomniał i nie wypominał mi zmarnowanego życzenia – dodał Daktyl.
– Ja żem myślała, że to już wcześniej wiedziałeś.
– Dobla, dobla, casami musi pojawić się jakieś „zem”, zeby do glyzonia dotalła plawda. Nie ma więc co myśleć o zębach, skoda zycia! A telaz idziemy na dwól, bo cłowieki wlócą i znów Pepcio będzie musiał cię upolować.
– Polowanie! – wrzasnął kocur, ale na szczęście do niczego nie doszło, choć właśnie do domu weszła Honorata. Skorzystaliśmy z okazji i pognaliśmy na podwórze.
– Musę cię jesce psedstawić nasemu psyjacielowi z lasu. Idziemy – zdecydował gryzoń, a my bez słowa ruszyliśmy za nim, nikt z nas nie rozmawiał już o trzech życzeniach złotej rybki, licząc na to, że Scul ostatecznie pogodzi się ze swoją pustą szczęką. W dodatku chyba wszyscy stęskniliśmy się za Agrestem, więc warto było go odszukać. Jego bardzo wyraźny zapach unosił się w pobliżu koszy na śmieci. Naprawdę wziął sobie do serca pilnowanie pojemników, kiedy byliśmy z wizytą u Meli.
– Żeście się tu fajnie urządzili… Ja żem nie miała tyle szczęścia… – westchnęła Dżumaja.
– Scęście scęściem, licą się umiejętności nawiązywania lelacji.
– Lelacji?
– Chodzi mu o relacje pomiędzy różnymi stworzeniami.
– To tak jakbyś wiązała supełki na ogonie, nie jest łatwo, ale potem to juz nie da się bez nich zyć.
Szczurzyca pisnęła pod nosem, bo to, co mówił Scul, nie wydawało się proste. Maluch do tej pory prowadził bardzo samotniczy tryb życia, trudno mu więc było to wszystko zrozumieć.
– A kim jest wasz przyjaciel?
– Agrest! Agrest! – miauknął Pepe i pognał przed nas, zaraz zakręcił, okrążył nas i znów wyskoczył do przodu.
– Agrest? Hm… to niezbyt smaczna kwaśna i włochata kulka. Żem próbowała, to wiem.
– Ta kulka też jest włochata, ale przy tym mocno wyrośnięta – zażartowałem. Już wyraźnie czułem zapach niedźwiedzia. Na gałązkach zostawił nieco swojego futra, widocznego tylko dla wprawnego oka owczarka niemieckiego.
– Kiedy pojedziemy z wizytą do sceniaków, zeby nie było ci smutno, zawse mozes wyskocyć gdzieś z Aglestem, bo Piegus lacej poza swoją zaglodę nie wychodzi. Zobacys, jaki to fajny ziomek.
– Ziomek?