Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Przygoda nie poczeka!
Gdy w Tatrach znika całe stado owiec, a młoda szczurzyca zostaje porwana przez orła, POPR-ańcy znów muszą stanąć na wysokości zadania. Gambit, Puma, Scul i reszta ekipy ruszają tropem pełnym tajemnic, niebezpieczeństw i zaskakujących sprzymierzeńców – od kruczych zwiadowców po wyluzowanego niedźwiedzia. Czy uda im się ocalić Dżumaję i rozwikłać zagadkę zaginionych owiec?
Jedno jest pewne: z POPR-ańcami nie ma czasu na nudę – bo świat nie zając, nie ucieknie…ale przygoda już tak!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 65
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Sakowicz
POPR-ańcy
Świat nie zając
Witajcie, cłowieckowie kochani. Dzisiaj jestem sam psy miklofonie, bo jakoś tak mi nieswojo i tlochę smutno, więc zasyłem się w swojej samotni, zeby opowiedzieć wam o psygodach poplańców. Dzumaja, ta mała scuzyca, któlą niedawno wsyscy poznaliśmy i z pewnością pokochaliśmy, planuje opuścić nase stado z jakimś… tfu… Bakcylem. Chcą wylusyć w świat, a wiadomo, ze świat jest seloki, długi i baldzo niebezpiecny.
Z tludem więc zbielam myśli, zeby wam opowiedzieć, co się ostatnio wydazyło. Jak juz wiecie, odwiedzamy sceniaki po kolei. Byliśmy juz u Meli i Tofika. W piwnicy domu nasej klusecki spotkaliśmy Dzumaję, a u Tofika… oj, działy się lózne dziwne zecy. Poznaliśmy zglaję walsawskich gołębi mających ochotę na seldelek i wiewiólki aklobatki, któle zlobią kazdą stuckę za ozesek. Staś, Jacek i Dawid puścili w powietse plecak psycepiony do balonów i gdyby nie pomoc tych latających cwaniaków ze stolicy, to pewnie wyniknęłyby z tego kłopoty. Ale do bzegu…
Wsystko skońcyło się dobze. Na własne ocy psekonaliśmy się, jak ladzi sobie Tofik w wielkim mieście. Jesteśmy z niego baldzo dumni, bo ma wazne zadania i obowiązki, z któlych wywiązuje się konceltowo, jak nas nie ma w poblizu ocywiście, bo z nami to tlochę się wsystko komplikuje i zawse jest jakiś galimatias, ale to juz doskonale wiecie.
Telaz słuchajcie opowieści Gambita, a ja idę stanąć oko w oko z tym… no… tfu… Bakcylem.
Rozdział 1
Szczurza konfrontacja
Zapowiadał się ciepły i przyjemny dzień, idealny do wylegiwania się w słońcu. Wyszedłem więc na podwórze i rozejrzałem się po obejściu. Koko grzebała w ziemi w poszukiwaniu robali, Gęgawa czyściła sobie pióra. Przy stajni kuca Piegusa nikogo nie dostrzegłem, koń skubał trawę kilka metrów dalej. Nie było już z nami Daszy i Fifi, które zostały zabrane przez swoich ukraińskich opiekunów. Podobno przeniosły się niedaleko Kościeliska, ponieważ nie mogły jeszcze wrócić do swojego starego domu. W Ukrainie wciąż było niebezpiecznie, trwała wojna, na szczęście ich opiekunka znalazła pracę i nowe mieszkanie pod Krakowem więc wreszcie miała warunki, by zabrać swoich podopiecznych do siebie. Trochę nam było smutno z tego powodu, bo polubiliśmy osła i alpakę, ale jak to mówi nasz przemądrzały geniusz: „karawana idzie dalej”. Najważniejsze, że kopytne są z rodziną.
– A co ty tak nerwowo biegasz? – zagadnąłem Scula, który kręcił się w kółko. Pepe oczywiście robił to samo, bo we dwóch zawsze raźniej poganiać, nawet jeżeli tylko za własnym ogonem. Spojrzałem zaraz w kierunku drzwi, ale nie pojawił się w nich Daktyl. Młody miał dzisiaj służbę, więc wróci za kilka godzin. Trudno mi było się do tego przyzwyczaić, wolałem, gdy znajdował się w zasięgu mojego wzroku.
– Jak to co? Pseciez mamy dzisiaj poznać tego całego… tfu… Bakcyla. Staniemy z nim oko w oko, więc tlenuję, by mieć lepsą kondycję i wzmocnić siłę algumentów muskulalną sylwetką.
– Jeszcze go nie widziałeś, a już go nie lubisz? – zażartowałem, choć rozumiałem zdenerwowanie szczurka. Poczuł się odpowiedzialny za Dżumaję.
– Moja mama zawse mówiła: „Ustatkuj się, załóz lodzinę jak twoje lodzeństwo”. A po co to komu? Jezeli potem tseba się maltwić, tloscyć, a jesce wyoblaźnia podzuca najstlasniejse oblazy. Wies, jakie niebezpieceństwa cyhają na takie maluchy? A ja mam tylko jedną palę ocu i dwie paly łap…
– Wiem, niedawno mieliśmy pod dachem pięć szczeniaków, pamiętasz?
– Pamiętam, ale sceniak to sceniak, sculek to sculek, inna skala zaglozeń. Na psy nikt nie lozkłada tlucizn w piwnicach, a delatyzacja nie śni się im po nocach.
– Dobrze, już dobrze. Nie panikuj.
Próbowałem ułożyć się koło ławki. Zakręciłem się za swoim ogonem, ugiąłem łapy, gdy gryzoń ponownie się zdenerwował, tym razem na mnie.
– Chyba nie zamiezas spać w takich okolicnościach?
– Zamierzam.
– O! Idzie Dzumaja! – krzyknął, więc się wyprostowałem. Z mojego leżenia nici.
– A gdzie Bakcyl? – spytałem, bo nikogo obok małej nie zauważyłem.
Spostrzegłem za to, że Piegus zbliżał się do nas powolnym krokiem, również zainteresowany spotkaniem.
– Dzień dobry, młoda damo – odezwał się do niej, a ona skinęła głową i odpowiedziała tak, jak ją nauczył. – Gdzie twój kawaler? – spytał.
– No właśnie! Gdzie ta poklaka, gdzie ten scuzoklad? Wymiękł, jak usłysał o mnie? No! To się mu akulat chwali, cuje lespekt.
Pepe w tym czasie zrobił kilka okrążeń wokół nas, bo jak zwykle roznosiła go energia.
– Nie czuję go! Miau!
– Zaraz przyjdzie, ja żem mu mówiła, że jesteście przyjaźnie nastawieni, ale on… no… trochę się boi, szczególnie jego... – Wskazała na kocura.
– Boi się? I z takich stlachajłem chces wędlować po świecie? Kto cię obloni? Jezeli boi się nasego calnego psyjaciela, to pozamiatane, wies, ile kotów spotkacie na swojej dlodze? I nie takich milusich jak nas ukochany koculek… – Scul najwyraźniej przymilał się Pepciowi, który wciąż biegał wokół nas, jakby nie mógł się zatrzymać. Wyglądał jednak na zadowolonego z komplementów.
– Miau! Miau! Pepe jest najlepszy! Miau!
– Mnie nie trzeba bronić. Ja żem do tej pory sama wędrowała i sama o siebie dbałam, więc dam se radę.
– No! Tsymajcie mnie, bo ją udusę!
– Uspokójmy się, bo jeżeli Bakcyl obserwuje nas z daleka i słyszy podniesione głosy, to nigdy się nam nie pokaże, a ty, Pepe, wreszcie się zatrzymaj, bo kręci mi się w głowie od twojego biegania – odezwałem się jako głos rozsądku, bo wiadomo, że my, owczarki niemieckie, potrafimy panować nad emocjami.
– Ja żem go bardzo polubiła i żem…
– Młoda damo, pamiętaj o pięknej zwierzęczyźnie.
Dżumaja kiwnęła głową, kiedy Piegus zwrócił jej uwagę, ale mówiła dalej:
– I… pomyślałam se… że też go polubicie.
– Egh… egh… ihahaihaha… – zaśmiał się znacząco kuc, po czym zarżał piękną końszczyzną, by dać przykład swojej podopiecznej.
– Niech ta wiosna wlescie się skońcy, bo osalejemy. Jeden pachnie wilkiem, dlugi ma delulu, tsecia… złapała bakcyla na… Bakcyla… toz to juz epidemia! A co loku to samo, tylko w innej konfigulacji, zwaliować mozna!
– Patrzcie, idzie! – Pepe przerwał Sculowi i wskazał pyszczkiem przed siebie.
W oddali dostrzegliśmy niewielkiego gryzonia. Szedł do nas bardzo powoli. Widać było, że ma szare umaszczenie i jest niewiele większy od Dżumai. Zbliżał się niepewnie, ale szczurzyca nagle pognała w jego stronę i nieco go ośmieliła, bo krótko po tym stanął przed nami, uniósł się na tylnych łapach, poruszył wibrysami i skłonił się nam na powitanie.
– Dzień… dzień dobry – powiedział nieśmiało.
– To jest Bakcyl, żem… wam mówiła. A to jest Gambit, Pepe i Scul. Piegusa już znasz.
– No plosę… to ten gagatek… – Szczerbaty gryzoń nie wyglądał na zadowolonego. Zbliżył się i dokładnie obwąchał nieznajomego, po czym kilka razy kichnął. Trzeba było przyznać, że szczurek miał bardzo intensywny zapach, mnie też zakręciło od tego w nosie.
– Dżumaja dużo mi o tobie mówiła – rzekł niepewnie młodzik.
– Duzo? Myślę jednak, ze nie za duzo, skolo chces ot tak wylusyć w świat z moją… nasą podopiecną. Ja moze niepozolnie wyglądam, ale umysł mam jak bzytwa, lozumies? Bzyyytwa! I juz pseświetliłem twoje myśli, lozsyflowałem twoje zamialy i znam twoje luchy na pięć posunięć do psodu!
Bakcyl przestąpił z łapy na łapę, bo chyba nie bardzo zrozumiał, o co chodzi Sculowi. Zresztą nie wiem, czy ktokolwiek z nas się połapał, bo gryzoń gadał od rzeczy.
– Kiedy chcecie wyruszyć w drogę i jakie macie plany? – odezwałem się spokojnym głosem. Młode szczurki spojrzały po sobie.
– Ja żem…
– Egh… egh… – Piegus ponownie znacząco kaszlnął.
– Ja… pomyślałam, że jest ładna pogoda, więc może… jutro…
– Jutlo? No nie! Tsymajcie mnie, bo nie lęcę za siebie. Jutlo to będzie futlo! Z tego oto Bakcyla! Zadne jutlo nie wchodzi w lachubę, myśl dalej!
– To nasza decyzja – powiedział nagle mały gryzoń, a ja zacisnąłem zęby, bo czułem, że to podziała na szczerbatą pokrakę jak płachta na byka, i nie myliłem się, bo zaraz wrzasnął:
– Wasa decyzja? Słysycie to? Co za ponuly absuld… Zeby o zyciu decydować za młodu, kiedy się jest…1 kiedy się jest takim… takim… ecie-pecie!
– Uspokój się, bo zaczynasz gadać od rzeczy – warknąłem.
– Żem… ja…
Nie czekałem jednak na to, co powie Dżumaja ani na jaką ripostę zdecyduje się Bakcyl. Jeżeli szczurek tak bardzo się martwił o młodych, to trzeba było sprawdzić, jak sobie poradzą, więc dla uspokojenia sytuacji zaproponowałem: