Mike - Andrew Norriss - ebook

Mike ebook

Andrew Norriss

4,0

Opis

Poznaj Mike’a.

Mike jest… inny. Przychodzi nagle i bez zapowiedzi znika, często milczy lub mówi niezrozumiałe rzeczy, a wszystko wskazuje na to, że Floyd jako jedyny może go zobaczyć. I wcale mu się to nie podoba. Prawda jest jednak taka, że Mike ma powód, by się pojawiać. Odkrycie przyczyny jest prawdopodobnie najważniejszą sprawą w życiu Floyda.

Co to znaczy podążać własną drogą, odnaleźć siebie? Opowieść o Floydzie i Mike’u dotyka kwestii związanych z zaburzeniami psychicznymi, radzeniem sobie z presją otoczenia, dokonywaniem trudnych życiowych wyborów. Inspiruje. Polecamy nastolatkom i ich rodzicom.

Książka może spodobać się również miłośnikom morskich przygód.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 181

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
2
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Natalkapralkaautomatyczna

Dobrze spędzony czas

super co
10
AmeliaKotkowa

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa.
10
MariankaiMisia

Dobrze spędzony czas

👍
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału Mike
Text © An­drew Nor­riss, 2019 First pu­bli­shed in Great Bri­tain in 2019 as MIKE by Da­vid Fic­kling Bo­oks, 31 Be­au­mont Street, Oxford, OX1 2NP, UK
Ilu­stra­cja i pro­jekt okładki: Agata Du­dek / Aca­pulco Stu­dio
© tłu­ma­cze­nie: Anna Klin­go­fer-Szo­sta­kow­ska
Re­dak­torka pro­wa­dząca: Ka­ta­rzyna Wę­gie­rek
Re­dak­cja: Hanna Tru­bicka
Ko­rekta: Re­dak­tor­nia.com, Mag­da­lena Wój­cik
Kon­sul­ta­cja przy­rod­ni­cza: dr To­masz Ko­wal­czyk
Kon­sul­ta­cja spor­towa: Fi­lip Ko­la­siń­ski
Skład i ła­ma­nie wer­sji pol­skiej: Ma­ria Gro­mek
Opieka pro­duk­cyjna: Mul­ti­print Jo­anna Da­nie­luk
© for Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Wid­no­krąg
Pia­seczno 2022 Wy­da­nie I
ISBN 978-83-965236-7-9
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana w ja­kiej­kol­wiek for­mie i w ja­ki­kol­wiek spo­sób bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Wy­daw­nic­two WID­NO­KRĄG
www.wy­daw­nic­two-wid­no­krag.pl
www.bli­skie-da­le­kie-są­siedz­two.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla mo­ich uro­czych przy­ja­ció­łek –

Anny, która przed­sta­wiła mi Mike’a,

i Henny, która za­ra­bia na ży­cie

na­kła­nia­niem lu­dzi, aby go słu­chali.

Jest to opo­wieść praw­dziwa...

CZĘŚĆ I

- 1 -

Floyd od­bił piłkę od ziemi trzy­krot­nie, przy­ło­żył na chwilę do ra­kiety, po czym wy­rzu­cił w po­wie­trze ru­chem, który ćwi­czył przy­naj­mniej sto razy dzien­nie przez ostat­nie osiem lat. Wspiął się na palce, wziął za­mach i po­słał piłkę na prze­ciw­le­gły ko­niec kortu.

Na­gle jego uwagę przy­kuł ja­kiś ruch po pra­wej. Roz­pro­szył go tylko na mo­ment, ale piłka zna­la­zła się przez to w chwili ude­rze­nia przez ra­kietę cen­ty­metr ni­żej, niż po­winna, i za­miast mu­snąć szczyt siatki, otarła się o płó­cienną ta­śmę i od­biła nie­znacz­nie do góry, za­nim wy­lą­do­wała znów na kor­cie.

– Net! – za­wo­łał sę­dzia. – Dru­gie po­da­nie.

Floyd wy­jął ko­lejną piłkę z kie­szeni i zer­k­nął w stronę pu­blicz­no­ści. To, co zo­ba­czył, nie­szcze­gól­nie go za­sko­czyło.

Mike. No ja­sne.

Prze­szedł wzdłuż gór­nego rzędu try­buny, w czar­nym płasz­czu do ko­stek, po­wie­wa­ją­cym na lek­kim wie­trze, po czym skrę­cił i ru­szył scho­dami w dół.

Wi­dzo­wie nie po­winni prze­miesz­czać się po try­bu­nach w trak­cie me­czu. Z chwilą jego roz­po­czę­cia sia­dają na miej­scach i tam zo­stają, bo ruch może roz­pro­szyć za­wod­ni­ków. Floyd od­bił piłkę kilka razy i cze­kał. Mike pew­nie chciał usiąść w jed­nym z niż­szych rzę­dów, żeby być bli­żej ak­cji, i nie było sensu wzna­wiać gry, do­póki tego nie zrobi.

Mike zszedł na sam dół, lecz – ku za­sko­cze­niu Floyda – za­miast zna­leźć so­bie miej­sce, otwo­rzył bramkę ogro­dze­nia ota­cza­ją­cego kort i pod­szedł do sta­no­wi­ska sę­dziego.

– Gdy tylko bę­dzie pan go­towy, pa­nie Be­res­ford! – za­wo­łał sę­dzia.

Naj­wy­raź­niej nie za­uwa­żył Mike’a, który stał te­raz za nim, lekko scho­wany.

Floyd wska­zał ra­kietą.

– Ma pan go­ścia – po­wie­dział.

Sę­dzia zmarsz­czył brwi.

– Czy coś się stało, pa­nie Be­res­ford?

– Ow­szem – od­parł Floyd, na­dal wska­zu­jąc na Mike’a. – On.

Bruzdy na czole sę­dziego po­głę­biły się. Męż­czy­zna zer­k­nął w dół, jakby pa­trzył na Mike’a, a po­tem spoj­rzał znów na Floyda..

– Hm... Chyba nie ro­zu­miem.

– Prze­cież nie mogę grać, kiedy on jest na kor­cie, prawda? – Floyd za­sta­na­wiał się, dla­czego sę­dzia tak wolno ko­ja­rzy. – Czy może go pan po­pro­sić, żeby so­bie po­szedł? Wśród pu­blicz­no­ści roz­szedł się po­wścią­gliwy po­mruk, lecz sę­dzia nie ru­szył się, aby ka­zać Mike’owi odejść. Ro­zej­rzał się, a jego palce za­wi­sły nie­pew­nie nad pa­dem punk­to­wym.

Oj­ciec Floyda wszedł na kort z za­tro­skaną miną.

– O co cho­dzi? – za­py­tał, gdy pod­szedł do syna. – Co się stało?

– Nic się nie stało – od­parł Floyd – poza tym, że nie mogę grać, kiedy on tu jest, prawda?

– Ale kto?

– On! – Floyd wska­zał na Mike’a. – Dla­czego wszyst­kim się wy­daje, że można so­bie ot tak, wejść na kort w trak­cie me­czu i nie ma to żad­nego zna­cze­nia?

Mike uważ­nie przyj­rzał się niebu, po czym sta­nął przed Floy­dem.

– Może pój­dziemy na spa­cer? – spy­tał. – Nad mo­rze.

– Nie idę na ża­den spa­cer! – od­parł sta­now­czo Floyd. – Gram w te­nisa. A te­raz czy mógł­byś po pro­stu... so­bie pójść?

– Nic nie mó­wi­łem o żad­nym spa­ce­rze – zdzi­wił się jego oj­ciec. – I bar­dzo chęt­nie so­bie pójdę, gdy tylko po­wiesz mi, co się dzieje.

– Nie mó­wi­łem do cie­bie – spro­sto­wał chło­pak. Nie mógł po­jąć, dla­czego wszy­scy tak dziw­nie się za­cho­wują. – To było do Mike’a.

– Do Mike’a? On tu jest? – Oj­ciec Floyda ob­ró­cił się gwał­tow­nie i po­pa­trzył po kor­cie. – Gdzie?

– Tam! – Floyd wska­zał pal­cem po­wie­trze. – Tuż obok sę­dziego!

Jego oj­ciec spoj­rzał na krze­sełko sę­dziego, a po­tem znów się ro­zej­rzał.

– Wy­bacz – po­wie­dział w końcu – ale ja tu ni­kogo nie wi­dzę.

– Ale... prze­cież... – Floyd za­mru­gał. Dla­czego jego oj­ciec nie wi­dział Mike’a? Prze­cież stał za­le­d­wie kilka me­trów od niego, prawda? Floyda prze­szedł lekki dreszcz nie­po­koju, gdy wpa­try­wał się w po­stać nie­wi­dzialną, jak się oka­zało, dla wszyst­kich poza nim.

– W po­rządku! – Mike uśmiech­nął się, pod­no­sząc dłoń, żeby go uspo­koić. – Nie ma się czym mar­twić. Je­stem przy­ja­cie­lem.

– O co cho­dzi? – Pani Be­res­ford przy­szła za mę­żem na kort. – Co się dzieje?

– Mówi, że wi­dzi Mike’a – wy­ja­śnił pan Be­res­ford ci­cho i wska­zał w kie­runku sta­no­wi­ska sę­dziego. – Tam.

Pani Be­res­ford po­wio­dła wzro­kiem za jego ge­stem i zmarsz­czyła czoło.

– Ale tam ni­kogo nie ma!

– Wła­śnie że jest! – za­pro­te­sto­wał Floyd. – Mike tam jest.

– W po­rządku, sta­ruszku. – Pan Be­res­ford oto­czył syna ra­mie­niem. – Za­kończmy już na dzi­siaj, do­brze?

– Nie! – po­wie­dział Floyd. – Nie chcę jesz­cze koń­czyć. Gram w te­nisa.

– Nie grasz. Nie dziś po po­łu­dniu. Chodź. – Pan Be­res­ford wziął syna pod ra­mię. – Pój­dziemy do domu... – do­dał i ła­god­nie spro­wa­dził chło­paka z kortu.

Ani Floyd, ani pan Be­res­ford nie pla­no­wali wła­śnie ta­kiego za­koń­cze­nia tur­nieju.

- 2 -

Ro­dzice Floyda za­wieźli go do Al­trin­gham Ho­use, pry­wat­nego szpi­tala na przed­mie­ściach Shef­field, spe­cja­li­zu­ją­cego się w le­cze­niu ura­zów spor­to­wych. Floyd był tam wcze­śniej kilka razy, z róż­nymi pro­ble­mami, od ze­rwa­nego mię­śnia szyi do ukru­szo­nej ko­ści kostki, więc dok­tor Wil­lis, kie­row­nik pla­cówki, po­wi­tał ich jak sta­rych zna­jo­mych. Gdy tam do­tarli, była już siódma wie­czo­rem, on jed­nak cze­kał w re­cep­cji, skąd za­pro­wa­dził ich pro­sto do ga­bi­netu.

Po jed­nej stro­nie po­miesz­cze­nia przy dwóch koń­cach ko­minka stały dwie ogromne skó­rzane sofy zwró­cone ku so­bie. Dok­tor wska­zał ro­dzi­com Floyda, aby usie­dli na jed­nej z nich, a sam za­jął miej­sce obok chło­paka, na dru­giej z sof.

– Twój tata na­kre­ślił mi z grub­sza sy­tu­ację przez te­le­fon – po­wie­dział, gdy pie­lę­gniarka przy­nio­sła tacę z kawą i ka­nap­kami i po­sta­wiła je na sto­liku przed nim – ale chciał­bym, abyś opo­wie­dział mi szcze­góły. Co do­kład­nie się stało?

Floyd wy­ja­śnił, że wła­śnie roz­gry­wał w Scar­bo­ro­ugh ostatni mecz trzy­dnio­wego tur­nieju w ka­te­go­rii po­ni­żej osiem­na­stego roku ży­cia, gdy po­ja­wił się Mike.

– Pro­wa­dził, bez dwóch zdań – wtrą­cił pan Be­res­ford. – Wy­grał pierw­szy set sześć do dwóch, w dru­gim było już pięć do jed­nego i Floyd wła­śnie ser­wo­wał na mecz.

– Czyli... – dok­tor Wil­lis zwró­cił się znów do Floyda – by­łeś go­towy ode­brać ko­lejne zwy­cię­stwo Be­res­forda, gdy... po­ja­wił się nie­wi­dzialny czło­wiek.

– Dla mnie nie był nie­wi­dzialny – za­uwa­żył Floyd.

– Ja­sne. – Dok­tor Wil­lis po­czę­sto­wał się ka­napką. – Jak on to zro­bił? Cho­dzi mi o to, w jaki spo­sób się po­ja­wił.

– On po pro­stu tam... był – od­parł Floyd. – Naj­pierw zo­ba­czy­łem, jak idzie ko­roną try­buny. Po­tem zszedł po scho­dach. Cze­ka­łem, bo my­śla­łem, że szuka miej­sca, żeby usiąść, ale on wy­szedł na kort i sta­nął obok sę­dziego. Nie ro­zu­mia­łem, dla­czego nikt mu nie każe odejść. Do­piero kiedy przy­szedł tata, zo­rien­to­wa­łem się, że...

– Że nikt inny go nie wi­dzi. – Dok­tor Wil­lis po­ki­wał głową ze współ­czu­ciem, koń­cząc zda­nie za chłopca. – To mu­siało cię za­nie­po­koić.

– Ow­szem – po­twier­dził Floyd. – Tro­chę mnie to za­nie­po­ko­iło.

– Z tego, że znasz jego imię, wno­szę, że wi­dzia­łeś już wcze­śniej tego ca­łego „Mike’a”?

– Tak. Kilka razy. – Floyd po­czuł, że lekko się poci. Dok­tor Wil­lis wy­py­ty­wał de­li­kat­nie, ale te py­ta­nia spra­wiły, że chło­pak zro­zu­miał, jak dziwne jest to wszystko, także dla oto­cze­nia.

– A kiedy wi­dzia­łeś go po­przed­nio... Co ro­bił?

– Prze­waż­nie ob­ser­wo­wał. Wie pan. Wi­dzę, jak stoi w tłu­mie, kiedy gram, a on... po pro­stu się przy­gląda.

– Roz­ma­wia­łeś z nim wcze­śniej?

– Parę razy – od­parł Floyd. – Ale wtedy, jak tre­no­wa­łem sam.

– I wy­da­wał się cał­kiem nor­malny?

– Tak! Ni­gdy nie ro­zu­mia­łem, dla­czego tam jest, ale... za­wsze wy­glą­dał re­al­nie.

– Hmm... – Dok­tor Wil­lis w za­my­śle­niu po­pi­jał kawę. – Cie­kawe.

– Jak pan my­śli, o co tu cho­dzi? – spy­tała po­de­ner­wo­wana pani Be­res­ford.

– Cóż, wła­śnie tego mu­simy się do­wie­dzieć, prawda? – Dok­tor Wil­lis od­sta­wił fi­li­żankę. – My­ślę, że naj­le­piej bę­dzie, je­śli Floyd zo­sta­nie tu dziś, a ju­tro zro­bimy ba­da­nia, ale te­raz też szybko go zba­dam, je­śli pań­stwo po­zwolą. Upew­nimy się, że nie dzieje się nic, czym pil­nie na­le­ża­łoby się za­jąć. – Wstał. – To po­trwa tylko kilka mi­nut.

Dok­tor Wil­lis wy­pro­wa­dził Floyda drzwiami po prze­ciw­nej stro­nie po­miesz­cze­nia do in­nego ga­bi­netu, gdzie cze­kała już pie­lę­gniarka z for­mu­la­rzami. Wska­zał chłopcu, aby usiadł na le­żance, po czym sta­nął przed nim.

– Za­cznę tylko od paru py­tań – po­wie­dział. – Ja­kieś bóle głowy ostat­nio?

– Nie – od­parł Floyd.

– Za­ma­zany wzrok?

– Nie.

– Bóle mię­śni? – Dok­tor po­ma­cał wę­zły chłonne pod brodą chłopca.

– Nie.

– Pro­blemy ze snem w nocy?

– Nie.

– Bie­rzesz nar­ko­tyki?

Ostat­nie py­ta­nie za­sko­czyło Floyda.

– Nie – za­pro­te­sto­wał. – Ni­gdy.

– Nie cho­dzi mi tylko o mięk­kie nar­ko­tyki. – Dok­tor Wil­lis uważ­nie przy­glą­dał się Floy­dowi, gdy to mó­wił. – Wielu spor­tow­ców wie, że za­ży­wa­nie pew­nych sub­stan­cji che­micz­nych w ja­kiś spo­sób po­prawi ich wy­niki. Czy ty... eks­pe­ry­men­to­wa­łeś z czymś ta­kim?

– Ależ skąd – od­parł Floyd. – W ży­ciu.

– Roz­sądny chło­pak! – Dok­tor Wil­lis uśmiech­nął się i po­kle­pał go po ra­mie­niu. – W ta­kim ra­zie pro­po­nuję, aby­śmy wró­cili i zje­dli te ka­napki, a Ja­nice przy­go­tuje ci łóżko.

– Dzię­kuję – po­wie­dział Floyd. – Czy mogę spy­tać... to zna­czy... czy to coś po­waż­nego?

Dok­tor Wil­lis oto­czył pa­cjenta ra­mie­niem, kie­ru­jąc go w stronę drzwi.

– My­ślę, że wszystko, co od­ciąga cię od te­nisa, jest nie­zwy­kle po­ważne, ale chyba nie mu­sisz się zbyt­nio mar­twić. Gdzie­kol­wiek tkwi pro­blem, na­sze za­da­nie po­lega na tym, aby się z tym upo­rać, a trzeba przy­znać, że je­ste­śmy w tym cał­kiem nie­źli! Ty mu­sisz za­dbać tylko o to, aby po­rząd­nie się wy­spać!

Dok­tor Wil­lis miał ta­lent do prze­ko­ny­wa­nia lu­dzi, aby wie­rzyli w to, co mó­wił – był to je­den z po­wo­dów, dla któ­rych kli­nika Al­trin­gham od­nio­sła taki suk­ces – a Floyd wy­szedł z ga­bi­netu uspo­ko­jony, że dok­tor Wil­lis znaj­dzie roz­wią­za­nie i wtedy... wszystko bę­dzie do­brze.

- 3 -

Szpi­talny po­kój oka­zał się bar­dzo wy­godny. Floyd miał wła­sny te­le­wi­zor i ła­zienkę, a także te­le­fon, z któ­rego mógł za­dzwo­nić do kuchni, gdyby chciał się cze­goś na­pić lub coś zjeść. A jego mama była w po­dob­nym po­koju tuż obok. Pan Be­res­ford po­je­chał do domu – ktoś mu­siał się za­jąć firmą w po­nie­dzia­łek rano – ale żona obie­cała, że za­dzwoni do niego, gdy tylko cze­goś się do­wie­dzą.

Rano pie­lę­gniarka za­brała Floyda i pa­nią Be­res­ford do in­nej czę­ści szpi­tala na pierw­sze z dłu­giej se­rii ba­dań, re­zo­nan­sów, prze­świe­tleń i ćwi­czeń na prze­róż­nych ma­szy­nach. Po lun­chu po­szedł z mamą na prze­chadzkę po te­re­nie szpi­tala, a o dru­giej wró­cili do ga­bi­netu dok­tora Wil­lisa, który sie­dział przy swoim biurku i oznaj­mił, że ma do­bre wie­ści.

– Pod wzglę­dem fi­zycz­nym je­steś jedną z naj­zdrow­szych osób, ja­kie spo­tka­łem w ży­ciu – orzekł, zer­ka­jąc na pierw­szą stronę w otwar­tej teczce le­żą­cej na biurku. – Gdy­bym ja w ta­kim tem­pie do­cho­dził do sie­bie po wy­siłku, był­bym bar­dzo szczę­śli­wym czło­wie­kiem, za­pew­niam cię.

– Nic mi nie jest? – spy­tał Floyd.

– Nic a nic! – po­twier­dził sta­now­czo dok­tor Wil­lis. – Żad­nego guza mó­zgu ani śladu nar­ko­ty­ków. – Po­stu­kał teczkę pal­cem. – Czy­sty jak łza!

– Skoro nic mi nie jest – po­wie­dział Floyd – to dla­czego wi­dzę ko­goś, kogo nie ma?

– Tak... – uśmiech­nął się dok­tor Wil­lis. – Skoro już wy­klu­czy­li­śmy wszel­kie pro­blemy fi­zyczne, my­ślę, że naj­bar­dziej praw­do­po­dobna od­po­wiedź brzmi, że mamy do czy­nie­nia z pro­stym za­bu­rze­niem psy­chicz­nym, praw­do­po­dob­nie wy­wo­ła­nym przez stres i wy­si­łek, ja­kie wiążą się nie­od­łącz­nie z twoją ka­rierą spor­tową.

– Za­bu­rze­nie psy­chiczne? – Pani Be­res­ford spoj­rzała na niego za­nie­po­ko­jona.

– Nie ma po­wodu do nie­po­koju! – Uśmiech dok­tora Wil­lisa był ko­jący jak za­wsze. – Mu­si­cie pa­mię­tać, że nasz Floyd nie jest zwy­kłym ko­niem wy­ści­go­wym! To koń peł­nej krwi, wy­jąt­kowe zwie­rzę, dla­tego mu­szą mu się przy­da­rzać wy­jąt­kowe rze­czy.

– Ach tak? – spy­tała pani Be­res­ford.

– Pani syn da­wał z sie­bie wszystko. Dla­tego osiąga ta­kie suk­cesy. Ale ogromny suk­ces zwy­kle ma swoją cenę. – Dok­tor Wil­lis wska­zał teczkę na biurku. – Pod wzglę­dem fi­zycz­nym ta cena to kon­tu­zje i urazy mię­śni, ja­kich nie spo­tyka się u prze­cięt­nego pięt­na­sto­latka, i oba­wiam się, że mu­simy spo­dzie­wać się po­dob­nego zu­ży­cia na po­zio­mie psy­chicz­nym.

– Och... – wes­tchnęła pani Be­res­ford.

Dok­tor Wil­lis po­chy­lił się do przodu w fo­telu.

– Przy­tra­fia się to wielu naj­lep­szym spor­tow­com. Umy­słowe mię­śnie mogą zo­stać na­cią­gnięte i nad­wy­rę­żone, do­kład­nie tak samo jak fi­zyczne. Ale na szczę­ście, je­śli tak się zda­rzy, mamy spe­cja­li­stów, któ­rzy wie­dzą, jak na­pra­wić szkodę. Tak samo jak mamy spe­cja­li­stów, któ­rzy wie­dzą, jak wy­le­czyć, dajmy na to, skrę­coną kostkę.

Pani Be­res­ford wciąż wy­glą­dała na zmar­twioną.

– Mówi pan, że ta­kie rze­czy czę­sto przy­tra­fiają się spor­tow­com?

– Prę­dzej czy póź­niej pra­wie wszyst­kim na­prawdę do­brym – za­pew­nił ją dok­tor Wil­lis. – Za­le­d­wie w ze­szłym ty­go­dniu na tym krze­śle sie­działa jedna z na­szych naj­lep­szych ma­ra­to­nek, która po­wie­działa mi, że nie może już brać udziału w wy­ści­gach, bo jej stopy zmie­niły się w ka­mień. Do­słow­nie. – Za­śmiał się. – Ale na­pra­wi­li­śmy ją! Po­bie­gnie w Van­co­uver w nie­dzielę. – Spoj­rzał na Floyda. – Umó­wię cię na se­sję z na­szym psy­cho­lo­giem, dok­to­rem Pin­ne­rem. To do­bry czło­wiek. Po­lu­bisz go.

– Ile to zaj­mie? – spy­tał Floyd. – Upo­ra­nie się z tym wszyst­kim?

– Nie­stety, ta­kich rze­czy nie da się przy­spie­szyć – od­parł dok­tor Wil­lis – tak jak nie mo­żesz przy­spie­szyć le­cze­nia ze­rwa­nego mię­śnia. Po pro­stu mu­sisz dać temu tyle czasu, ile trzeba. – Po chwili mil­cze­nia do­dał: – My­ślisz o Ro­ehamp­ton, prawda?

Floyd przy­tak­nął. Mi­strzo­stwa Wiel­kiej Bry­ta­nii w te­ni­sie w ka­te­go­rii po­ni­żej osiem­na­stego roku ży­cia od­by­wały się w Ro­ehamp­ton co roku, w czerwcu, i tym ra­zem Floyd li­czył na zwy­cię­stwo. Cho­ciaż nikt ni­gdy nie wy­grał mi­strzostw kraju w wieku pięt­na­stu lat, oj­ciec Floyda był prze­ko­nany, że chło­pak jest w sta­nie tego do­ko­nać.

– Ro­ehamp­ton... – Dok­tor Wil­lis spoj­rzał na ka­len­darz na biurku. – To daje nam sześć ty­go­dni, prawda? A dok­tor Pin­ner jest bar­dzo do­bry. Jest jed­nym z naj­lep­szych. Na pewno do tego czasu ci po­może.

A po­nie­waż mó­wił to dok­tor Wil­lis, za­równo Floyd, jak i jego mama mu uwie­rzyli.

- 4 -

Dok­tor Pin­ner był krę­pym, bar­czy­stym męż­czy­zną z ogo­loną głową i z mię­śniami, ja­kie wi­duje się za­zwy­czaj u za­wod­nika rugby albo bram­ka­rza w noc­nym klu­bie. Ale gdy za­pro­sił Floyda do swo­jego ga­bi­netu, uśmie­chał się cał­kiem przy­jaź­nie, a z jego oczu biła życz­li­wość, która nie znik­nęła, gdy zgar­nął z fo­tela stos cza­so­pism i wska­zał chłopcu, aby usiadł.

– A więc – po­wie­dział, de­li­kat­nie zdej­mu­jąc kota ze swo­jego fo­tela, za­nim usiadł przy biurku i spoj­rzał na Floyda – je­steś te­ni­si­stą.

Floyd kiw­nął głową.

– I to zna­ko­mi­tym, jak wszy­scy mó­wią. – Dok­tor Pin­ner spoj­rzał na teczkę przed sobą. – Być może na­wet tak do­brym, że mo­żesz wy­grać mi­strzo­stwa kraju, je­śli zdo­łamy się upo­rać z kwe­stią nie­wi­dzial­nych lu­dzi wa­łę­sa­ją­cych się po kor­cie, gdy pró­bu­jesz grać! – Za­mknął teczkę i oparł się w fo­telu. – Masz ja­kiś po­mysł, kim jest ten cały „Mike”?

– Nie – od­parł Floyd.

– Nic ci nie przy­cho­dzi do głowy?

Floyd lekko wzru­szył ra­mio­nami.

– Za­sta­na­wia­łem się, czy może to nie jest ja­kiś duch.

– Duch? – Dok­tor Pin­ner zro­bił zdzi­wioną minę. – Na­prawdę?

– Nie – po­wie­dział Floyd. – Nie­zu­peł­nie. Ale nie wi­dzę in­nego wy­tłu­ma­cze­nia.

– Hm... – Dok­tor Pin­ner po­stu­kał dłu­go­pi­sem o blat biurka. – Mo­żesz mi go opi­sać?

– Jest wy­soki... I ma ta­kie ciemne krę­cone włosy. I nosi długi czarny płaszcz, ti­szert i dżinsy.

– A ile ma lat?

– Nie je­stem pe­wien. Chyba tro­chę star­szy ode mnie.

– A gdy na niego pa­trzysz, ko­goś ci przy­po­mina? Ko­goś zna­jo­mego?

– Nie. Hm... – Floyd się za­wa­hał. – Kiedy zo­ba­czy­łem go po raz pierw­szy, wy­da­wał się ja­koś zna­jomy. Jak­bym już go gdzieś wcze­śniej wi­dział. Tyle że nie wi­dzia­łem.

Dok­tor Pin­ner za­pi­sał coś w no­tat­niku.

– A kiedy był ten pierw­szy raz? Mo­żesz mi o tym opo­wie­dzieć?

Po raz pierw­szy Floyd zo­ba­czył Mike’a dwa ty­go­dnie po Bo­żym Na­ro­dze­niu, w szkol­nej sali gim­na­stycz­nej, gdzie zimą od­by­wał swój po­ranny tre­ning. Zwy­kle to­wa­rzy­szył mu jego tata, ale tam­tej kon­kret­nej środy mama chłopca była w szpi­talu, gdzie usu­wano jej ka­mień ner­kowy, a pan Be­res­ford sta­rał się po­go­dzić wi­zyty w szpi­talu, obo­wiązki do­mowe i pro­wa­dze­nie firmy – oraz tre­no­wa­nie Floyda. Ozna­czało to, że przez ja­kiś ty­dzień Floyd mu­siał sa­memu ra­dzić so­bie z po­ran­nym tre­nin­giem.

Floyd zo­rien­to­wał się, że ktoś go ob­ser­wuje, gdy usta­wiał wy­rzut­nię do pi­łek, żeby strze­lała po prze­kąt­nej kortu, aby mógł po­pra­co­wać nad bek­hen­dem. Gdy spoj­rzał na szklany bal­kon bie­gnący wzdłuż jed­nej ściany sali, zo­ba­czył przy­glą­da­ją­cego mu się chło­paka. Nie prze­szka­dzało mu to ja­koś szcze­gól­nie, ale po­my­ślał, że to dziwne, że ktoś tam jest tak wcze­śnie rano, i cie­ka­wiło go, jak wszedł do bu­dynku.

Na­stęp­nego dnia ten chło­pak znów tam był. A ko­lej­nego ranka, gdy Floyd zbie­rał piłki, żeby po­now­nie na­peł­nić zbior­nik wy­rzutni, po­ja­wił się nie na bal­ko­nie, lecz stał przy ścia­nie po dru­giej stro­nie kortu.

Floyd po­sta­no­wił po­dejść do niego i za­py­tać, kim jest.

– Na­zy­wam się Mike – przed­sta­wił się nie­zna­jomy, z nieco zdzi­wioną miną, jakby Floyd po­wi­nien to wie­dzieć. Z bli­ska Floyd prze­ko­nał się, że już go gdzieś wi­dział.

– Gra­łem z tobą w te­nisa czy coś? – spy­tał.

– Nie – od­parł gość. – Te­nis nie­szcze­gól­nie mnie in­te­re­suje.

– To co tu ro­bisz?

Mike nie od­po­wie­dział.

– Bo szcze­rze mó­wiąc, wo­lał­bym, że­byś so­bie stąd po­szedł – po­wie­dział Floyd. – Przy­sze­dłem tu po­ćwi­czyć i roz­pra­sza mnie, jak się tu krę­cisz. – Od­wró­cił się na pię­cie i po­szedł do­koń­czyć ła­do­wa­nie pi­łek do zbior­nika.

Gdy ma­szyna była go­towa, a Floyd ru­szył na drugi ko­niec sali kon­ty­nu­ować tre­ning, z ulgą za­uwa­żył, że Mike’a już nie ma, cho­ciaż nie sły­szał, jak wy­cho­dził.

– Po­wie­dzia­łeś ro­dzi­com o tym wszyst­kim? – spy­tał dok­tor Pin­ner.

– Wtedy tak – od­parł Floyd.

– I co zro­bili?

– Wszystko. – Floyd wes­tchnął. – Za­wia­do­mili po­li­cję. Dy­rek­tor szkoły przy­szedł ze mną po­roz­ma­wiać i po­wie­dział, że od razu mam go we­zwać, je­śli Mike znów się po­jawi...

– Po­ja­wił się znowu?

– Nie. – Floyd po­trzą­snął głową. – Od tam­tej pory tata przy­cho­dził ze mną na tre­ningi. Mama wy­szła ze szpi­tala, a Mike ni­gdy nie wró­cił. No... w każ­dym ra­zie nie do sali gim­na­stycz­nej.

– Ale...?

– Za­czął przy­cho­dzić na me­cze. Je­śli bra­łem udział w tur­nieju czy za­wo­dach, cza­sem wi­dzia­łem go w tłu­mie, jak się przy­glą­dał.

– I o tym też mó­wi­łeś ro­dzi­com?

– Nie za­wsze – przy­znał Floyd. – Mama my­ślała, że to ja­kiś na­tręt, który za­mie­rza dźgnąć mnie no­żem albo coś. Bar­dzo się... de­ner­wo­wała.

– A ty sam się tym nie mar­twi­łeś? Że Mike może ci zro­bić krzywdę?

– Nie. Nie mar­twi­łem się. – Floyd nie po­tra­fił po­wie­dzieć dla­czego, ale ni­gdy nie przy­szło mu do głowy, że Mike mógłby go w ten spo­sób skrzyw­dzić.

– A wczo­raj – cią­gnął dok­tor Pin­ner – nie tylko przy­szedł obej­rzeć mecz, ale wy­szedł też na kort, zga­dza się?

– Zga­dza się.

– I wtedy po raz pierw­szy zo­rien­to­wa­łeś się, że je­steś je­dyną osobą, która go wi­dzi.

– Tak. – Floyd spoj­rzał na swoje dło­nie. – Nie wa­riuję, prawda?

Dok­tor Pin­ner się uśmiech­nął.

– Nie są­dzę. Wiesz, nie je­steś pierw­szą osobą, któ­rej się to przy­tra­fiło. Jest mnó­stwo ta­kich przy­pad­ków. Po­wstał na­wet film za­in­spi­ro­wany jed­nym z nich. Nosi ty­tuł Ha­rvey. Z Ja­me­sem Ste­war­tem. Wi­dzia­łeś go?

– Kim jest Ja­mes Ste­wart? – za­py­tał Floyd.

Dok­tor Pin­ner wła­śnie miał mu od­po­wie­dzieć, gdy roz­brzmiało ci­che pi­ka­nie. Spoj­rzał na ze­ga­rek.

– Opo­wiem ci na­stęp­nym ra­zem. – Wstał. – Za­su­ge­ruję two­jej ma­mie, żeby przy­wo­ziła cię tu na trzy se­sje w ty­go­dniu. Za­czę­li­by­śmy jak naj­prę­dzej. Czy to ci od­po­wiada?

– Se­sje?

– Tak.

– Co to zna­czy? Co mam ro­bić?

– Sia­dasz so­bie w tym fo­telu i roz­ma­wiamy – od­parł dok­tor Pin­ner.

– To wszystko?

– Zwy­kle to wy­star­cza. – Psy­cho­log skie­ro­wał się do drzwi. – A je­śli nie, być może będę mu­siał uciec się do ma­gicz­nych zie­lo­nych pi­gu­łek, jed­nak roz­mowa zwy­kle za­ła­twia sprawę. – Dok­tor Pin­ner wy­cią­gnął dłoń do klamki, ale za­wa­hał się, za­nim otwo­rzył drzwi. – Mia­łem za­py­tać. Czy on coś do cie­bie po­wie­dział?

– Co?

– Mike. Wczo­raj. Czy coś po­wie­dział, gdy wy­szedł na kort?

– Za­pro­po­no­wał, że­by­śmy po­szli na spa­cer – od­parł Floyd. – Nad mo­rze.

– Coś jesz­cze?

Floyd za­sta­no­wił się przez chwilę, za­nim od­po­wie­dział.

– Tak. Po­wie­dział, że nie ma po­wodu do obaw, bo jest przy­ja­cie­lem.

– W su­mie to krze­piące, co? – Dok­tor Pin­ner znów się uśmiech­nął. – Za­wsze do­brze wie­dzieć, że ma się przy­ja­ciela.

- 5 -

Gdy wró­cili do domu, tata Floyda nie­cier­pli­wie cze­kał na in­for­ma­cje, jak mi­nął dzień, i uważ­nie wy­słu­chał żony, która zre­la­cjo­no­wała mu, że Floyd jest wy­jąt­ko­wym ko­niem wy­ści­go­wym i pra­wie wszy­scy naj­lepsi spor­towcy mogą spo­dzie­wać się spo­ra­dycz­nych za­bu­rzeń psy­chicz­nych. Po­tem Floyd po­wtó­rzył, co po­wie­dział mu dok­tor Pin­ner – że wi­dze­nie lu­dzi, któ­rych nikt inny nie wi­dzi, przy­tra­fia się ca­łemu mnó­stwu osób.

– Na­wet na­krę­cili film o jed­nej z nich – do­dała pani Be­res­ford. – To ten z Ja­me­sem Ste­war­tem ga­da­ją­cym do dwu­me­tro­wego kró­lika, pa­mię­tasz?

– Ale nie wi­dzisz też kró­li­ków, prawda? – zwró­cił się pan Be­res­ford do syna.

– Nie – od­parł Floyd.

– Ta hi­sto­ria jest oparta na praw­dzi­wym przy­padku – po­wie­działa jego mama. – Wszy­scy uwa­żali, że Ja­mes Ste­wart osza­lał, ale tak nie było.

– Dok­tor Pin­ner też mówi, że nie osza­la­łem – do­dał Floyd. – Uważa, że je­śli będę cho­dził na te se­sje, mo­żemy do­wie­dzieć się, kim jest Mike, i wtedy on znik­nie.

– To by­łoby do­bre – skwi­to­wał pan Be­res­ford. – Co do­kład­nie się dzieje pod­czas ta­kiej „se­sji”?

– Roz­ma­wiamy – wy­ja­śnił Floyd.

– Roz­ma­wia­cie? I tyle?

– Dok­tor Pin­ner mówi, że to zwy­kle wy­star­cza.

– No cóż, w su­mie to on jest spe­cja­li­stą... – Pan Be­res­ford z na­my­słem po­cią­gnął się za ucho. – Czy wspo­mniał coś o tre­nin­gach?