Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poznaj Mike’a.
Mike jest… inny. Przychodzi nagle i bez zapowiedzi znika, często milczy lub mówi niezrozumiałe rzeczy, a wszystko wskazuje na to, że Floyd jako jedyny może go zobaczyć. I wcale mu się to nie podoba. Prawda jest jednak taka, że Mike ma powód, by się pojawiać. Odkrycie przyczyny jest prawdopodobnie najważniejszą sprawą w życiu Floyda.
Co to znaczy podążać własną drogą, odnaleźć siebie? Opowieść o Floydzie i Mike’u dotyka kwestii związanych z zaburzeniami psychicznymi, radzeniem sobie z presją otoczenia, dokonywaniem trudnych życiowych wyborów. Inspiruje. Polecamy nastolatkom i ich rodzicom.
Książka może spodobać się również miłośnikom morskich przygód.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 181
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla moich uroczych przyjaciółek –
Anny, która przedstawiła mi Mike’a,
i Henny, która zarabia na życie
nakłanianiem ludzi, aby go słuchali.
Jest to opowieść prawdziwa...
CZĘŚĆ I
- 1 -
Floyd odbił piłkę od ziemi trzykrotnie, przyłożył na chwilę do rakiety, po czym wyrzucił w powietrze ruchem, który ćwiczył przynajmniej sto razy dziennie przez ostatnie osiem lat. Wspiął się na palce, wziął zamach i posłał piłkę na przeciwległy koniec kortu.
Nagle jego uwagę przykuł jakiś ruch po prawej. Rozproszył go tylko na moment, ale piłka znalazła się przez to w chwili uderzenia przez rakietę centymetr niżej, niż powinna, i zamiast musnąć szczyt siatki, otarła się o płócienną taśmę i odbiła nieznacznie do góry, zanim wylądowała znów na korcie.
– Net! – zawołał sędzia. – Drugie podanie.
Floyd wyjął kolejną piłkę z kieszeni i zerknął w stronę publiczności. To, co zobaczył, nieszczególnie go zaskoczyło.
Mike. No jasne.
Przeszedł wzdłuż górnego rzędu trybuny, w czarnym płaszczu do kostek, powiewającym na lekkim wietrze, po czym skręcił i ruszył schodami w dół.
Widzowie nie powinni przemieszczać się po trybunach w trakcie meczu. Z chwilą jego rozpoczęcia siadają na miejscach i tam zostają, bo ruch może rozproszyć zawodników. Floyd odbił piłkę kilka razy i czekał. Mike pewnie chciał usiąść w jednym z niższych rzędów, żeby być bliżej akcji, i nie było sensu wznawiać gry, dopóki tego nie zrobi.
Mike zszedł na sam dół, lecz – ku zaskoczeniu Floyda – zamiast znaleźć sobie miejsce, otworzył bramkę ogrodzenia otaczającego kort i podszedł do stanowiska sędziego.
– Gdy tylko będzie pan gotowy, panie Beresford! – zawołał sędzia.
Najwyraźniej nie zauważył Mike’a, który stał teraz za nim, lekko schowany.
Floyd wskazał rakietą.
– Ma pan gościa – powiedział.
Sędzia zmarszczył brwi.
– Czy coś się stało, panie Beresford?
– Owszem – odparł Floyd, nadal wskazując na Mike’a. – On.
Bruzdy na czole sędziego pogłębiły się. Mężczyzna zerknął w dół, jakby patrzył na Mike’a, a potem spojrzał znów na Floyda..
– Hm... Chyba nie rozumiem.
– Przecież nie mogę grać, kiedy on jest na korcie, prawda? – Floyd zastanawiał się, dlaczego sędzia tak wolno kojarzy. – Czy może go pan poprosić, żeby sobie poszedł? Wśród publiczności rozszedł się powściągliwy pomruk, lecz sędzia nie ruszył się, aby kazać Mike’owi odejść. Rozejrzał się, a jego palce zawisły niepewnie nad padem punktowym.
Ojciec Floyda wszedł na kort z zatroskaną miną.
– O co chodzi? – zapytał, gdy podszedł do syna. – Co się stało?
– Nic się nie stało – odparł Floyd – poza tym, że nie mogę grać, kiedy on tu jest, prawda?
– Ale kto?
– On! – Floyd wskazał na Mike’a. – Dlaczego wszystkim się wydaje, że można sobie ot tak, wejść na kort w trakcie meczu i nie ma to żadnego znaczenia?
Mike uważnie przyjrzał się niebu, po czym stanął przed Floydem.
– Może pójdziemy na spacer? – spytał. – Nad morze.
– Nie idę na żaden spacer! – odparł stanowczo Floyd. – Gram w tenisa. A teraz czy mógłbyś po prostu... sobie pójść?
– Nic nie mówiłem o żadnym spacerze – zdziwił się jego ojciec. – I bardzo chętnie sobie pójdę, gdy tylko powiesz mi, co się dzieje.
– Nie mówiłem do ciebie – sprostował chłopak. Nie mógł pojąć, dlaczego wszyscy tak dziwnie się zachowują. – To było do Mike’a.
– Do Mike’a? On tu jest? – Ojciec Floyda obrócił się gwałtownie i popatrzył po korcie. – Gdzie?
– Tam! – Floyd wskazał palcem powietrze. – Tuż obok sędziego!
Jego ojciec spojrzał na krzesełko sędziego, a potem znów się rozejrzał.
– Wybacz – powiedział w końcu – ale ja tu nikogo nie widzę.
– Ale... przecież... – Floyd zamrugał. Dlaczego jego ojciec nie widział Mike’a? Przecież stał zaledwie kilka metrów od niego, prawda? Floyda przeszedł lekki dreszcz niepokoju, gdy wpatrywał się w postać niewidzialną, jak się okazało, dla wszystkich poza nim.
– W porządku! – Mike uśmiechnął się, podnosząc dłoń, żeby go uspokoić. – Nie ma się czym martwić. Jestem przyjacielem.
– O co chodzi? – Pani Beresford przyszła za mężem na kort. – Co się dzieje?
– Mówi, że widzi Mike’a – wyjaśnił pan Beresford cicho i wskazał w kierunku stanowiska sędziego. – Tam.
Pani Beresford powiodła wzrokiem za jego gestem i zmarszczyła czoło.
– Ale tam nikogo nie ma!
– Właśnie że jest! – zaprotestował Floyd. – Mike tam jest.
– W porządku, staruszku. – Pan Beresford otoczył syna ramieniem. – Zakończmy już na dzisiaj, dobrze?
– Nie! – powiedział Floyd. – Nie chcę jeszcze kończyć. Gram w tenisa.
– Nie grasz. Nie dziś po południu. Chodź. – Pan Beresford wziął syna pod ramię. – Pójdziemy do domu... – dodał i łagodnie sprowadził chłopaka z kortu.
Ani Floyd, ani pan Beresford nie planowali właśnie takiego zakończenia turnieju.
- 2 -
Rodzice Floyda zawieźli go do Altringham House, prywatnego szpitala na przedmieściach Sheffield, specjalizującego się w leczeniu urazów sportowych. Floyd był tam wcześniej kilka razy, z różnymi problemami, od zerwanego mięśnia szyi do ukruszonej kości kostki, więc doktor Willis, kierownik placówki, powitał ich jak starych znajomych. Gdy tam dotarli, była już siódma wieczorem, on jednak czekał w recepcji, skąd zaprowadził ich prosto do gabinetu.
Po jednej stronie pomieszczenia przy dwóch końcach kominka stały dwie ogromne skórzane sofy zwrócone ku sobie. Doktor wskazał rodzicom Floyda, aby usiedli na jednej z nich, a sam zajął miejsce obok chłopaka, na drugiej z sof.
– Twój tata nakreślił mi z grubsza sytuację przez telefon – powiedział, gdy pielęgniarka przyniosła tacę z kawą i kanapkami i postawiła je na stoliku przed nim – ale chciałbym, abyś opowiedział mi szczegóły. Co dokładnie się stało?
Floyd wyjaśnił, że właśnie rozgrywał w Scarborough ostatni mecz trzydniowego turnieju w kategorii poniżej osiemnastego roku życia, gdy pojawił się Mike.
– Prowadził, bez dwóch zdań – wtrącił pan Beresford. – Wygrał pierwszy set sześć do dwóch, w drugim było już pięć do jednego i Floyd właśnie serwował na mecz.
– Czyli... – doktor Willis zwrócił się znów do Floyda – byłeś gotowy odebrać kolejne zwycięstwo Beresforda, gdy... pojawił się niewidzialny człowiek.
– Dla mnie nie był niewidzialny – zauważył Floyd.
– Jasne. – Doktor Willis poczęstował się kanapką. – Jak on to zrobił? Chodzi mi o to, w jaki sposób się pojawił.
– On po prostu tam... był – odparł Floyd. – Najpierw zobaczyłem, jak idzie koroną trybuny. Potem zszedł po schodach. Czekałem, bo myślałem, że szuka miejsca, żeby usiąść, ale on wyszedł na kort i stanął obok sędziego. Nie rozumiałem, dlaczego nikt mu nie każe odejść. Dopiero kiedy przyszedł tata, zorientowałem się, że...
– Że nikt inny go nie widzi. – Doktor Willis pokiwał głową ze współczuciem, kończąc zdanie za chłopca. – To musiało cię zaniepokoić.
– Owszem – potwierdził Floyd. – Trochę mnie to zaniepokoiło.
– Z tego, że znasz jego imię, wnoszę, że widziałeś już wcześniej tego całego „Mike’a”?
– Tak. Kilka razy. – Floyd poczuł, że lekko się poci. Doktor Willis wypytywał delikatnie, ale te pytania sprawiły, że chłopak zrozumiał, jak dziwne jest to wszystko, także dla otoczenia.
– A kiedy widziałeś go poprzednio... Co robił?
– Przeważnie obserwował. Wie pan. Widzę, jak stoi w tłumie, kiedy gram, a on... po prostu się przygląda.
– Rozmawiałeś z nim wcześniej?
– Parę razy – odparł Floyd. – Ale wtedy, jak trenowałem sam.
– I wydawał się całkiem normalny?
– Tak! Nigdy nie rozumiałem, dlaczego tam jest, ale... zawsze wyglądał realnie.
– Hmm... – Doktor Willis w zamyśleniu popijał kawę. – Ciekawe.
– Jak pan myśli, o co tu chodzi? – spytała podenerwowana pani Beresford.
– Cóż, właśnie tego musimy się dowiedzieć, prawda? – Doktor Willis odstawił filiżankę. – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli Floyd zostanie tu dziś, a jutro zrobimy badania, ale teraz też szybko go zbadam, jeśli państwo pozwolą. Upewnimy się, że nie dzieje się nic, czym pilnie należałoby się zająć. – Wstał. – To potrwa tylko kilka minut.
Doktor Willis wyprowadził Floyda drzwiami po przeciwnej stronie pomieszczenia do innego gabinetu, gdzie czekała już pielęgniarka z formularzami. Wskazał chłopcu, aby usiadł na leżance, po czym stanął przed nim.
– Zacznę tylko od paru pytań – powiedział. – Jakieś bóle głowy ostatnio?
– Nie – odparł Floyd.
– Zamazany wzrok?
– Nie.
– Bóle mięśni? – Doktor pomacał węzły chłonne pod brodą chłopca.
– Nie.
– Problemy ze snem w nocy?
– Nie.
– Bierzesz narkotyki?
Ostatnie pytanie zaskoczyło Floyda.
– Nie – zaprotestował. – Nigdy.
– Nie chodzi mi tylko o miękkie narkotyki. – Doktor Willis uważnie przyglądał się Floydowi, gdy to mówił. – Wielu sportowców wie, że zażywanie pewnych substancji chemicznych w jakiś sposób poprawi ich wyniki. Czy ty... eksperymentowałeś z czymś takim?
– Ależ skąd – odparł Floyd. – W życiu.
– Rozsądny chłopak! – Doktor Willis uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. – W takim razie proponuję, abyśmy wrócili i zjedli te kanapki, a Janice przygotuje ci łóżko.
– Dziękuję – powiedział Floyd. – Czy mogę spytać... to znaczy... czy to coś poważnego?
Doktor Willis otoczył pacjenta ramieniem, kierując go w stronę drzwi.
– Myślę, że wszystko, co odciąga cię od tenisa, jest niezwykle poważne, ale chyba nie musisz się zbytnio martwić. Gdziekolwiek tkwi problem, nasze zadanie polega na tym, aby się z tym uporać, a trzeba przyznać, że jesteśmy w tym całkiem nieźli! Ty musisz zadbać tylko o to, aby porządnie się wyspać!
Doktor Willis miał talent do przekonywania ludzi, aby wierzyli w to, co mówił – był to jeden z powodów, dla których klinika Altringham odniosła taki sukces – a Floyd wyszedł z gabinetu uspokojony, że doktor Willis znajdzie rozwiązanie i wtedy... wszystko będzie dobrze.
- 3 -
Szpitalny pokój okazał się bardzo wygodny. Floyd miał własny telewizor i łazienkę, a także telefon, z którego mógł zadzwonić do kuchni, gdyby chciał się czegoś napić lub coś zjeść. A jego mama była w podobnym pokoju tuż obok. Pan Beresford pojechał do domu – ktoś musiał się zająć firmą w poniedziałek rano – ale żona obiecała, że zadzwoni do niego, gdy tylko czegoś się dowiedzą.
Rano pielęgniarka zabrała Floyda i panią Beresford do innej części szpitala na pierwsze z długiej serii badań, rezonansów, prześwietleń i ćwiczeń na przeróżnych maszynach. Po lunchu poszedł z mamą na przechadzkę po terenie szpitala, a o drugiej wrócili do gabinetu doktora Willisa, który siedział przy swoim biurku i oznajmił, że ma dobre wieści.
– Pod względem fizycznym jesteś jedną z najzdrowszych osób, jakie spotkałem w życiu – orzekł, zerkając na pierwszą stronę w otwartej teczce leżącej na biurku. – Gdybym ja w takim tempie dochodził do siebie po wysiłku, byłbym bardzo szczęśliwym człowiekiem, zapewniam cię.
– Nic mi nie jest? – spytał Floyd.
– Nic a nic! – potwierdził stanowczo doktor Willis. – Żadnego guza mózgu ani śladu narkotyków. – Postukał teczkę palcem. – Czysty jak łza!
– Skoro nic mi nie jest – powiedział Floyd – to dlaczego widzę kogoś, kogo nie ma?
– Tak... – uśmiechnął się doktor Willis. – Skoro już wykluczyliśmy wszelkie problemy fizyczne, myślę, że najbardziej prawdopodobna odpowiedź brzmi, że mamy do czynienia z prostym zaburzeniem psychicznym, prawdopodobnie wywołanym przez stres i wysiłek, jakie wiążą się nieodłącznie z twoją karierą sportową.
– Zaburzenie psychiczne? – Pani Beresford spojrzała na niego zaniepokojona.
– Nie ma powodu do niepokoju! – Uśmiech doktora Willisa był kojący jak zawsze. – Musicie pamiętać, że nasz Floyd nie jest zwykłym koniem wyścigowym! To koń pełnej krwi, wyjątkowe zwierzę, dlatego muszą mu się przydarzać wyjątkowe rzeczy.
– Ach tak? – spytała pani Beresford.
– Pani syn dawał z siebie wszystko. Dlatego osiąga takie sukcesy. Ale ogromny sukces zwykle ma swoją cenę. – Doktor Willis wskazał teczkę na biurku. – Pod względem fizycznym ta cena to kontuzje i urazy mięśni, jakich nie spotyka się u przeciętnego piętnastolatka, i obawiam się, że musimy spodziewać się podobnego zużycia na poziomie psychicznym.
– Och... – westchnęła pani Beresford.
Doktor Willis pochylił się do przodu w fotelu.
– Przytrafia się to wielu najlepszym sportowcom. Umysłowe mięśnie mogą zostać naciągnięte i nadwyrężone, dokładnie tak samo jak fizyczne. Ale na szczęście, jeśli tak się zdarzy, mamy specjalistów, którzy wiedzą, jak naprawić szkodę. Tak samo jak mamy specjalistów, którzy wiedzą, jak wyleczyć, dajmy na to, skręconą kostkę.
Pani Beresford wciąż wyglądała na zmartwioną.
– Mówi pan, że takie rzeczy często przytrafiają się sportowcom?
– Prędzej czy później prawie wszystkim naprawdę dobrym – zapewnił ją doktor Willis. – Zaledwie w zeszłym tygodniu na tym krześle siedziała jedna z naszych najlepszych maratonek, która powiedziała mi, że nie może już brać udziału w wyścigach, bo jej stopy zmieniły się w kamień. Dosłownie. – Zaśmiał się. – Ale naprawiliśmy ją! Pobiegnie w Vancouver w niedzielę. – Spojrzał na Floyda. – Umówię cię na sesję z naszym psychologiem, doktorem Pinnerem. To dobry człowiek. Polubisz go.
– Ile to zajmie? – spytał Floyd. – Uporanie się z tym wszystkim?
– Niestety, takich rzeczy nie da się przyspieszyć – odparł doktor Willis – tak jak nie możesz przyspieszyć leczenia zerwanego mięśnia. Po prostu musisz dać temu tyle czasu, ile trzeba. – Po chwili milczenia dodał: – Myślisz o Roehampton, prawda?
Floyd przytaknął. Mistrzostwa Wielkiej Brytanii w tenisie w kategorii poniżej osiemnastego roku życia odbywały się w Roehampton co roku, w czerwcu, i tym razem Floyd liczył na zwycięstwo. Chociaż nikt nigdy nie wygrał mistrzostw kraju w wieku piętnastu lat, ojciec Floyda był przekonany, że chłopak jest w stanie tego dokonać.
– Roehampton... – Doktor Willis spojrzał na kalendarz na biurku. – To daje nam sześć tygodni, prawda? A doktor Pinner jest bardzo dobry. Jest jednym z najlepszych. Na pewno do tego czasu ci pomoże.
A ponieważ mówił to doktor Willis, zarówno Floyd, jak i jego mama mu uwierzyli.
- 4 -
Doktor Pinner był krępym, barczystym mężczyzną z ogoloną głową i z mięśniami, jakie widuje się zazwyczaj u zawodnika rugby albo bramkarza w nocnym klubie. Ale gdy zaprosił Floyda do swojego gabinetu, uśmiechał się całkiem przyjaźnie, a z jego oczu biła życzliwość, która nie zniknęła, gdy zgarnął z fotela stos czasopism i wskazał chłopcu, aby usiadł.
– A więc – powiedział, delikatnie zdejmując kota ze swojego fotela, zanim usiadł przy biurku i spojrzał na Floyda – jesteś tenisistą.
Floyd kiwnął głową.
– I to znakomitym, jak wszyscy mówią. – Doktor Pinner spojrzał na teczkę przed sobą. – Być może nawet tak dobrym, że możesz wygrać mistrzostwa kraju, jeśli zdołamy się uporać z kwestią niewidzialnych ludzi wałęsających się po korcie, gdy próbujesz grać! – Zamknął teczkę i oparł się w fotelu. – Masz jakiś pomysł, kim jest ten cały „Mike”?
– Nie – odparł Floyd.
– Nic ci nie przychodzi do głowy?
Floyd lekko wzruszył ramionami.
– Zastanawiałem się, czy może to nie jest jakiś duch.
– Duch? – Doktor Pinner zrobił zdziwioną minę. – Naprawdę?
– Nie – powiedział Floyd. – Niezupełnie. Ale nie widzę innego wytłumaczenia.
– Hm... – Doktor Pinner postukał długopisem o blat biurka. – Możesz mi go opisać?
– Jest wysoki... I ma takie ciemne kręcone włosy. I nosi długi czarny płaszcz, tiszert i dżinsy.
– A ile ma lat?
– Nie jestem pewien. Chyba trochę starszy ode mnie.
– A gdy na niego patrzysz, kogoś ci przypomina? Kogoś znajomego?
– Nie. Hm... – Floyd się zawahał. – Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, wydawał się jakoś znajomy. Jakbym już go gdzieś wcześniej widział. Tyle że nie widziałem.
Doktor Pinner zapisał coś w notatniku.
– A kiedy był ten pierwszy raz? Możesz mi o tym opowiedzieć?
Po raz pierwszy Floyd zobaczył Mike’a dwa tygodnie po Bożym Narodzeniu, w szkolnej sali gimnastycznej, gdzie zimą odbywał swój poranny trening. Zwykle towarzyszył mu jego tata, ale tamtej konkretnej środy mama chłopca była w szpitalu, gdzie usuwano jej kamień nerkowy, a pan Beresford starał się pogodzić wizyty w szpitalu, obowiązki domowe i prowadzenie firmy – oraz trenowanie Floyda. Oznaczało to, że przez jakiś tydzień Floyd musiał samemu radzić sobie z porannym treningiem.
Floyd zorientował się, że ktoś go obserwuje, gdy ustawiał wyrzutnię do piłek, żeby strzelała po przekątnej kortu, aby mógł popracować nad bekhendem. Gdy spojrzał na szklany balkon biegnący wzdłuż jednej ściany sali, zobaczył przyglądającego mu się chłopaka. Nie przeszkadzało mu to jakoś szczególnie, ale pomyślał, że to dziwne, że ktoś tam jest tak wcześnie rano, i ciekawiło go, jak wszedł do budynku.
Następnego dnia ten chłopak znów tam był. A kolejnego ranka, gdy Floyd zbierał piłki, żeby ponownie napełnić zbiornik wyrzutni, pojawił się nie na balkonie, lecz stał przy ścianie po drugiej stronie kortu.
Floyd postanowił podejść do niego i zapytać, kim jest.
– Nazywam się Mike – przedstawił się nieznajomy, z nieco zdziwioną miną, jakby Floyd powinien to wiedzieć. Z bliska Floyd przekonał się, że już go gdzieś widział.
– Grałem z tobą w tenisa czy coś? – spytał.
– Nie – odparł gość. – Tenis nieszczególnie mnie interesuje.
– To co tu robisz?
Mike nie odpowiedział.
– Bo szczerze mówiąc, wolałbym, żebyś sobie stąd poszedł – powiedział Floyd. – Przyszedłem tu poćwiczyć i rozprasza mnie, jak się tu kręcisz. – Odwrócił się na pięcie i poszedł dokończyć ładowanie piłek do zbiornika.
Gdy maszyna była gotowa, a Floyd ruszył na drugi koniec sali kontynuować trening, z ulgą zauważył, że Mike’a już nie ma, chociaż nie słyszał, jak wychodził.
– Powiedziałeś rodzicom o tym wszystkim? – spytał doktor Pinner.
– Wtedy tak – odparł Floyd.
– I co zrobili?
– Wszystko. – Floyd westchnął. – Zawiadomili policję. Dyrektor szkoły przyszedł ze mną porozmawiać i powiedział, że od razu mam go wezwać, jeśli Mike znów się pojawi...
– Pojawił się znowu?
– Nie. – Floyd potrząsnął głową. – Od tamtej pory tata przychodził ze mną na treningi. Mama wyszła ze szpitala, a Mike nigdy nie wrócił. No... w każdym razie nie do sali gimnastycznej.
– Ale...?
– Zaczął przychodzić na mecze. Jeśli brałem udział w turnieju czy zawodach, czasem widziałem go w tłumie, jak się przyglądał.
– I o tym też mówiłeś rodzicom?
– Nie zawsze – przyznał Floyd. – Mama myślała, że to jakiś natręt, który zamierza dźgnąć mnie nożem albo coś. Bardzo się... denerwowała.
– A ty sam się tym nie martwiłeś? Że Mike może ci zrobić krzywdę?
– Nie. Nie martwiłem się. – Floyd nie potrafił powiedzieć dlaczego, ale nigdy nie przyszło mu do głowy, że Mike mógłby go w ten sposób skrzywdzić.
– A wczoraj – ciągnął doktor Pinner – nie tylko przyszedł obejrzeć mecz, ale wyszedł też na kort, zgadza się?
– Zgadza się.
– I wtedy po raz pierwszy zorientowałeś się, że jesteś jedyną osobą, która go widzi.
– Tak. – Floyd spojrzał na swoje dłonie. – Nie wariuję, prawda?
Doktor Pinner się uśmiechnął.
– Nie sądzę. Wiesz, nie jesteś pierwszą osobą, której się to przytrafiło. Jest mnóstwo takich przypadków. Powstał nawet film zainspirowany jednym z nich. Nosi tytuł Harvey. Z Jamesem Stewartem. Widziałeś go?
– Kim jest James Stewart? – zapytał Floyd.
Doktor Pinner właśnie miał mu odpowiedzieć, gdy rozbrzmiało ciche pikanie. Spojrzał na zegarek.
– Opowiem ci następnym razem. – Wstał. – Zasugeruję twojej mamie, żeby przywoziła cię tu na trzy sesje w tygodniu. Zaczęlibyśmy jak najprędzej. Czy to ci odpowiada?
– Sesje?
– Tak.
– Co to znaczy? Co mam robić?
– Siadasz sobie w tym fotelu i rozmawiamy – odparł doktor Pinner.
– To wszystko?
– Zwykle to wystarcza. – Psycholog skierował się do drzwi. – A jeśli nie, być może będę musiał uciec się do magicznych zielonych pigułek, jednak rozmowa zwykle załatwia sprawę. – Doktor Pinner wyciągnął dłoń do klamki, ale zawahał się, zanim otworzył drzwi. – Miałem zapytać. Czy on coś do ciebie powiedział?
– Co?
– Mike. Wczoraj. Czy coś powiedział, gdy wyszedł na kort?
– Zaproponował, żebyśmy poszli na spacer – odparł Floyd. – Nad morze.
– Coś jeszcze?
Floyd zastanowił się przez chwilę, zanim odpowiedział.
– Tak. Powiedział, że nie ma powodu do obaw, bo jest przyjacielem.
– W sumie to krzepiące, co? – Doktor Pinner znów się uśmiechnął. – Zawsze dobrze wiedzieć, że ma się przyjaciela.
- 5 -
Gdy wrócili do domu, tata Floyda niecierpliwie czekał na informacje, jak minął dzień, i uważnie wysłuchał żony, która zrelacjonowała mu, że Floyd jest wyjątkowym koniem wyścigowym i prawie wszyscy najlepsi sportowcy mogą spodziewać się sporadycznych zaburzeń psychicznych. Potem Floyd powtórzył, co powiedział mu doktor Pinner – że widzenie ludzi, których nikt inny nie widzi, przytrafia się całemu mnóstwu osób.
– Nawet nakręcili film o jednej z nich – dodała pani Beresford. – To ten z Jamesem Stewartem gadającym do dwumetrowego królika, pamiętasz?
– Ale nie widzisz też królików, prawda? – zwrócił się pan Beresford do syna.
– Nie – odparł Floyd.
– Ta historia jest oparta na prawdziwym przypadku – powiedziała jego mama. – Wszyscy uważali, że James Stewart oszalał, ale tak nie było.
– Doktor Pinner też mówi, że nie oszalałem – dodał Floyd. – Uważa, że jeśli będę chodził na te sesje, możemy dowiedzieć się, kim jest Mike, i wtedy on zniknie.
– To byłoby dobre – skwitował pan Beresford. – Co dokładnie się dzieje podczas takiej „sesji”?
– Rozmawiamy – wyjaśnił Floyd.
– Rozmawiacie? I tyle?
– Doktor Pinner mówi, że to zwykle wystarcza.
– No cóż, w sumie to on jest specjalistą... – Pan Beresford z namysłem pociągnął się za ucho. – Czy wspomniał coś o treningach?