Przyjaciele na śmierć i życie - Andrew Norriss - ebook + audiobook

Przyjaciele na śmierć i życie ebook

Andrew Norriss

5,0

Opis

Wszystko może się zmienić, gdy spotka się osobę, przy której można być całkowicie sobą. Dla której nie jest się niewidzialnym…

Francis i Jessica przez długi czas czuli się niewidzialni i samotni, każde z innego powodu. Ich przypadkowe spotkanie na szkolnym boisku zapoczątkuje zaskakujący ciąg zdarzeń, który wywróci codzienność do góry nogami. Razem z Andi i Rolandem stworzą nierozłączną paczkę, a także podejmą się rozwiązania zagadki: jak umarła Jessica i dlaczego jej duch nadal kręci się wśród żywych?

Wzruszająca, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji opowieść o przygodach grupy nastolatków, o samotności, inności i przyjaźni sprawiającej, że chce się żyć! Książka została wydana w ramach projektu Książki do zadań specjalnych.

Nagrody:

  • Bolton Children’s Festiwa; (2017)
  • Southwark Book Award (2017)
  • Derbyshire Schools’ Book Award 2017
  • Leeds Book Award (2016)
  • Calderdale Book Award (2017)
  • Stockport Book Award (2016) – Best Teen Read

 

Polecają:

Wydanie książki jest współfinansowane przez Unię Europejską w ramach programu Kreatywna Europa, który powstał między innymi po to, żeby Europejczycy mogli poznawać pisarzy z innych krajów Unii Europejskiej i ich literaturę oraz kulturę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 180

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (8 ocen)
8
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:Jessica’s Ghost Text © Andrew Norriss, 2015 First published in Great Britain in 2015 as Jessica’s Ghost by David Fickling Books, 31 Beaumont Street, Oxford, OX1 2NP, UK
Ilustracja i projekt okładki: Agata Dudek / Acapulco Studio
© tłumaczenie: Anna Klingofer-Szostakowska
Redaktorki prowadzące: Anna Nowacka-Devillard i Katarzyna Węgierek
Redakcja i korekty: Redaktornia.com
Skład i łamanie wersji polskiej: Maria Gromek
Adaptacja okładki: Redaktornia.com
Opieka produkcyjna: Multiprint Joanna Danieluk
Wsparcie Komisji Europejskiej dla wydania tej publikacji nie stanowi poparcia dla treści, które odzwierciedlają jedynie poglądy autorów, a Komisja nie może zostać pociągnięta do odpowiedzialności za jakiekolwiek wykorzystanie informacji w niej zawartych.
© for Polish edition by Wydawnictwo Widnokrąg
Piaseczno 2021 Wydanie I
ISBN 978-83-962738-2-6
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydawnictwo WIDNOKRĄG
www.wydawnictwo-widnokrag.pl
www.bliskie-dalekie-sąsiedztwo.pl
Dowiedz się więcej
Książki do zadań specjalnych
Konwersja:eLitera s.c.

Wszystkim Jessicomi tym, którzy je kochali

- 1 -

Francis potrzebował pobyć sam.

Potrzebował pobyć sam, żeby coś przemyśleć, dlatego wziął plecak i pomimo nieprzyjaznej aury poszedł zjeść lunch na ławce po drugiej stronie boiska.

W gwarnej szkole zwykle niełatwo o chwilę ciszy i samotności, ale ponieważ był luty i temperatura sięgała ledwie powyżej zera, Francis wiedział, że nikomu nie będzie się chciało wystawić nosa na taki ziąb. A gdyby ktoś jednak zdecydował się wyjść na dwór, pewnie i tak ominąłby tę ławkę. Stała naprzeciwko głównego budynku szkoły imienia Johna Feltona, na wprost okien pokoju nauczycielskiego i sekretariatu, więc uczniowie zwykle woleli spędzać przerwy gdzie indziej.

Nie dbał o to, czy ktoś go zobaczy – w każdym razie nie z tej odległości – chciał tylko móc skupić myśli, tak by nikt i nic go nie rozpraszało. Siedział sobie na ławce, w czapce porządnie naciągniętej na uszy i z kubkiem gorącej herbaty w zmarzniętych dłoniach... gdy nagle ktoś zakłócił jego spokój.

Była to dziewczynka, mniej więcej w jego wieku – nie kojarzył jej jednak ze szkoły, a jego uwagę przykuło przede wszystkim to, co miała na sobie.

A raczej – czego nie miała.

Pomimo mroźnej pogody nie włożyła kurtki, jedynie króciutką sukienkę w czarno-białe paski – wprawne oko rozpoznałoby wzór w zebrę z kolekcji Victorii Beckham – odsłaniającą ręce i ramiona. Dokądkolwiek się wybierała, pomyślał Francis, istniało spore ryzyko, że zamarznie na śmierć, zanim dotrze na miejsce.

Nieznajoma podeszła do ławki, na której siedział. Drewniane listwy nadal pokrywał szron, ale w ogóle się tym nie przejęła. Usiadła na drugim końcu i spokojnie patrzyła na gmach po przeciwnej stronie boiska. Zdumiony Francis obserwował to wszystko kątem oka.

Nie pragnął towarzystwa, ale zaciekawił się. Dlaczego przyszła aż tutaj, żeby usiąść obok niego? Dlaczego się nie odezwała? I dlaczego była – najwyraźniej – odporna na mróz?

– Może ci się przyda. – Wyciągnął ku niej kubek. – To tylko herbata, ale przynajmniej ciepła.

Dziewczynka spojrzała na niego, po czym odwróciła głowę w przeciwną stronę, jakby szukała osoby, do której to powiedział. Gdy się przekonała, że są sami i mówił na pewno do niej, na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie.

– Do mnie mówisz...? – spytała.

– Wybacz. – Francis cofnął dłoń z kubkiem. – Już się nie odzywam.

– I w dodatku mnie słyszysz?

– No tak – powiedział. – Za to też przepraszam.

Dziewczynka zmarszczyła brwi.

– Ale przecież mnie nikt nie może zobaczyć! Ani usłyszeć!

– Co ty powiesz?

– Chyba że... – przyjrzała mu się uważnie – ...ty też nie żyjesz. Ale ty nie umarłeś, prawda?

– Nie sądzę.

Francis przez cały czas starał się uśmiechać. Wylał resztę herbaty na trawę i zakręcił termos. Czuł, że chyba powinien się już stąd zwinąć.

– Nic z tego nie rozumiem... – Nadal bacznie mu się przyglądała.

– Ty... hm... nie żyjesz, tak? – Francis starał się utrzymać swobodny ton. Schował termos do plecaka.

– Co? Ach... tak. – Dla zilustrowania swoich słów podniosła rękę i przesunęła ją przez listwy oparcia ławki, jakby jej ciało było lekkie niczym dym. – Ale nie rozumiem, dlaczego mnie widzisz. Przecież... jestem niewidzialna!

Chłopiec zastygł z plecakiem na ramieniu, w kółko odtwarzając w myślach scenę, której przed chwilą był świadkiem.

– Przez ten cały czas od mojej śmierci – ciągnęła – nikt, naprawdę nikt mnie nie widział ani nie słyszał. Nigdy.

– Czy mogłabyś – odezwał się w końcu Francis – to powtórzyć? Ten numer z ręką i ławką?

– Chodzi ci o to? – Dziewczynka znów przesunęła dłoń przez drewniane listwy oparcia.

– Tak. Dzięki.

Dziewczynka zrobiła zaskoczoną minę, ale po chwili zrozumiała:

– Och! Chciałeś sprawdzić, czy ci się nie zdawało!

– Tak – odparł.

– Nie zdawało ci się – potwierdziła. – Na pewno nie żyję, ale jak dotąd jeszcze nikt mnie nie widział. To znaczy, czasem stałam przed kimś i krzyczałam, ale nikt nigdy... – Spojrzała na Francisa. – Ale ty widzisz?

Chłopiec zdołał tylko przytaknąć.

– To takie dziwne! – stwierdziła. – No wiesz, przechadzasz się tak przez rok, totalnie niewidzialna, a potem siadasz na jakiejś ławce i... – Zwróciła wzrok w jego kierunku. – Aleś mnie wystraszył! – Zamilkła, a po chwili dodała: – Dla ciebie też to musiał być szok.

– Trochę – przyznał. – W sumie nadal jestem w szoku.

– Nie rozumiem. – Potrząsnęła głową. – Nikt dotąd mnie nie widział. No wiesz... Przecież nie żyję!

– Jak to się stało? – spytał.

– Ale co?

– No, chodzi mi o to, jak umarłaś.

– Ach, jasne. – Dziewczynka lekko wzruszyła ramionami. – Tego nie pamiętam. Pewnie zginęłam w jakimś wypadku czy coś. Wiem tylko, że któregoś dnia znalazłam się w szpitalu i byłam...

– Martwa? – podsunął Francis.

– Tak.

– I nikt cię nie widział ani nie słyszał...

– Nie.

– Rozumiem... To musiało być... No tak.

Nastała długa cisza, którą w końcu przerwał szkolny dzwonek sygnalizujący koniec przerwy obiadowej.

– Musisz wracać na lekcje, prawda? – spytała.

Francis potwierdził. Schował śniadaniówkę do plecaka, ale nie ruszył się z miejsca.

– Chodzi o to... – powiedziała. – Tak się zastanawiam... Nie chciałbyś tu wrócić? Później?

– Po szkole?

– Tak. Mogę poczekać. Chodzi o to, że, jak już mówiłam, nikt dotąd mnie nie widział ani nie słyszał. No a... fajnie jest mieć z kim pogadać.

– Dobra – zgodził się Francis.

– Na pewno by ci się chciało?

– Jasne. – Wstał i zarzucił plecak na ramię. – Nie ma sprawy.

Zrobił kilka kroków w stronę szkoły.

– Nazywam się Jessica! – zawołała za nim dziewczynka. – Jessica Fry.

– Francis – przedstawił się. – Francis Meredith.

W drodze do szkoły przemknęło mu przez myśl, żeby urwać się z lekcji, pójść do sekretariatu i opowiedzieć komuś o tym, co się właśnie wydarzyło. Ciekawe, co by zrobili. Zadzwoniliby do szpitala? Do jego mamy? Do psychiatry?

To i tak nie miało znaczenia, pomyślał, bo nie zamierzał nikomu mówić, że właśnie przy obiedzie spotkał ducha.

Miał już dość kłopotów bez oznajmiania, że widuje zmarłych.

- 2 -

Gdy kwadrans po trzeciej Francis wyszedł ze szkoły i zobaczył Jessicę siedzącą na ławce, poczuł ulgę. Obawiał się, że spotkanie podczas przerwy obiadowej okaże się przywidzeniem, jednak widok Jessiki czekającej na niego zgodnie z umową dziwnie dodał mu otuchy.

Zauważył, że się przebrała. Sukienkę w paski zastąpiły dżinsy, krótka puchówka, uggsy i dziergana czapka. Wstała, gdy podszedł.

– Cześć! – powitała Francisa.

– Cześć! – odparł.

Przez chwilę stali tak naprzeciwko siebie w niezręcznej ciszy.

– Zamarzniesz tutaj – zauważyła Jessica. – Znasz jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy pogadać?

– Możemy pójść do mnie, jeśli chcesz – zaproponował Francis. – To znaczy... jeśli możesz. Czy duchy mogą się przemieszczać?

– Nie wiem, jak inne duchy – odparła Jessica. – Ale ten może chodzić, dokąd zechce. Daleko mieszkasz?

– Jakieś pięć minut stąd. Przy Alma Road. – Francis poprowadził ją w kierunku szkolnej bramy. – Wyglądasz jakoś inaczej.

– Chodzi ci o ciuchy?

– Tak. Jak to właściwie działa? Masz coś jakby... garderobę dla duchów?

– Noszę, co zechcę – odparła Jessica. – Gdy zorientowałam się, że nie żyję, miałam na sobie szpitalną koszulę i dopiero po paru tygodniach kapnęłam się, że mogę się przebierać. – Zerknęła na Francisa. – Wystarczy, że o tym pomyślę.

– To wszystko? Wystarczy, że pomyślisz?

– Trzeba się trochę skupić – uściśliła Jessica – ale... to działa tak.

Przystanęła w pół kroku. Obrys jej sylwetki lekko się rozmył, dżinsy i kurtka zniknęły, zastąpiła je sukienka w paski, którą Jessica miała na sobie wcześniej.

– No, no... niezła sztuczka – powiedział.

– Zobaczyłam tę sukienkę na zdjęciu w czasopiśmie, które ktoś czytał – wyjaśniła Jessica – i pomyślałam... czemu nie? No wiesz, duchy nie czują zimna.

– Przydatne – zauważył Francis.

– I całkiem nieźle się przy tym bawię. – Jessica ponownie przebrała się w dżinsy i kurtkę. – Coś ci się podoba. Nie musisz się zastanawiać, ile kosztuje. Po prostu „wmyślasz” się w to.

– Czyli nie jest tak źle? – spytał Francis. – Po śmierci?

– Wiesz, jest inaczej, niż oczekiwałam. – Jessica zmarszczyła brwi. – Nie żebym miała jakieś oczekiwania. Kiedyś myślałam, że gdy umierasz, to koniec i wszystko się urywa. Nikt nigdy mnie nie ostrzegł, że mogę zostać duchem. – Zamilkła na chwilę. – Ale gdy już się przyzwyczaisz, chyba jest w porządku. Jest... dość spokojnie, wiesz?

– Spokój jest dobry – przyznał Francis.

– Czasem dokucza mi samotność, ale za to nigdy się nie męczę ani nie bywam głodna. Nikt mi nie mówi, dokąd mam iść, czy jak mam się zachować. Mogę robić, co zechcę.

– A co robisz?

– Och, no wiesz... chodzę tu i tam. – Jessica machnęła ręką w stronę miasta. – Dzieje się mnóstwo różnych rzeczy, a ja mogę je wszystkie zobaczyć.

– Ale z nikim nie możesz porozmawiać.

– Nie.

– Nawet z innymi duchami?

– Nie spotkałam jeszcze żadnych innych duchów – odparła Jessica. – Nawet nie wiem, czy istnieją. Co jest dziwne, gdy się nad tym zastanowić. – Spojrzała badawczo na Francisa. – Nie przeszkadza ci to?

– Ale co?

– No to, że jestem duchem.

Francis się zamyślił. Gdy spotkał Jessicę, zaniepokoił się, że może być wariatką – albo że on sam zwariował – ale gdy przesunęła rękę przez oparcie ławki, żeby pokazać mu, że jest duchem... zupełnie przestał się niepokoić. Oczywiście był zaskoczony, ale nie czuł niepokoju.

– Myślę, że gdybym zobaczyła ducha – powiedziała. – No wiesz, gdy jeszcze żyłam, wiałabym ile sił w nogach. Ale ty wcale się tym nie przejąłeś, prawda?

– Nie – potwierdził Francis. – Nie przejąłem.

Pomyślał, że pewnie pomogło mu, że wszystko wydarzyło się w ciągu dnia, w słońcu, ze szkolnym gwarem w tle, ale nie chodziło tylko o to. W tej dziewczynce idącej obok niego było coś, co sprawiało, że nie potrafił się jej bać. Poza tym, że nie żyła, była zbyt zwyczajna, aby móc przerażać.

No i z jakiegoś powodu ją polubił, co też sporo ułatwiło.

– Przypuszczam – powiedziała – że należysz do tych spokojnych milczków, którzy tak naprawdę są bardzo dzielni i niczego się nie boją.

– Och, oczywiście. – Francis otworzył furtkę i ruszył ścieżką do drzwi wysokiego wiktoriańskiego segmentu z czerwonej cegły. – Pan Nieustraszony. To ja.

Jessica weszła za Francisem do wąskiego holu, którego dominujący element stanowił ogromny obraz olejny w zdobnej pozłacanej ramie. Naturalnej wielkości portret przedstawiał poważnego mężczyznę w mundurze marynarki wojennej, ze złotymi epoletami na ramionach, opierającego jedną dłoń na mieczu u pasa.

– O rety! – powiedziała. – Kto to?

– Admirał. – Francis zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku. – Mój prapradziadek.

Wziął plecak i skierował się w stronę schodów.

– Polecę się przebrać. Za moment wrócę.

Poszedł na górę do swojego pokoju, pokonując po dwa stopnie naraz, i zmienił szkolny mundurek na dżinsy i koszulkę. Gdy wyszedł, Jessica czekała na niego na półpiętrze. Pozbyła się puchówki i wełnianej czapki. Teraz miała na sobie dżinsy i luźny dzianinowy top.

Przyglądała się innemu portretowi, niemal dorównującemu rozmiarem tamtemu w holu na dole, ale ten przedstawiał młodą kobietę w sukni z lat dwudziestych. Stała z jedną ręką opartą o okazały kominek, wyglądała z obrazu i się śmiała.

– A to kto? – spytała.

– Prababcia – odparł Francis. – Ukochana córka Admirała.

Jessica skinęła głową, nie odrywając wzroku od obrazu.

– Można bardzo wiele powiedzieć o ludziach na podstawie ubrań, które noszą, prawda? – zauważyła. – Na przykład Admirał na parterze. Jego mundur jest zapięty pod szyję i trzyma go w sobie jak te wszystkie reguły, do których twój prapradziadek musiał się stosować. Za to jej ubranie – wskazała na obraz przed sobą – jest luźne i swobodne. Widać, że nic jej nie krępuje i podoba jej się to.

Odwróciła się do Francisa, jakby w oczekiwaniu na odpowiedź. Ale on milczał.

– Przepraszam. Zapomniałam. Chłopcy zbytnio nie interesują się modą, prawda? – Skierowała się w stronę schodów. – Schodzimy na dół?

– Tylko odniosę to do pokoju. – Francis podszedł z plecakiem do węższych schodów, które prowadziły w górę, nie w dół.

– Myślałam, że to jest twój pokój. – Jessica wskazała na sypialnię.

– Tam śpię – wyjaśnił Francis. – Na górze mam drugi pokój na... inne rzeczy.

– Mogę zobaczyć?

Francis już miał odmówić: słowa zaczęły układać się w jego myślach w wyjaśnienie, dlaczego nie może jej tam zaprosić – że tam na górze nic nie ma, że wygodniej im będzie w kuchni, że jest głodny i musi coś zjeść – ale z jakiegoś powodu z jego ust wydobyły się inne. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się stało. Poza tym, że wydawało się, iż był to jeden z tych dni, które nie podlegały zwyczajnym zasadom.

– Jasne – odparł. – Czemu nie?

- 3 -

Francis wprowadził ją przez drzwi u szczytu schodów do pomieszczenia biegnącego wzdłuż całego domu.

Pierwszą rzeczą, którą zauważyła Jessica, były rysunki przyczepione taśmą klejącą do przeciwległej ściany. Były to projekty strojów, narysowane głównie piórkiem i tuszem, przedstawiające płaszcze, sukienki i suknie. Poniżej znajdował się blat roboczy z maszyną do szycia, a pod nim leżały bele tkanin tworzące kalejdoskop wzorów i kolorów. Po lewej, pod świetlikiem, stał stół zasłany bawełnianą tkaniną w kolorze złamanej bieli, a na niej leżał papierowy wykrój. Po prawej, obok sfatygowanej skórzanej sofy, stał manekin krawiecki.

Nie były to rzeczy, których można by się spodziewać w chłopięcym pokoju, ale najbardziej zaskakującym elementem wnętrza, widocznym dopiero gdy Jessica weszła do pokoju i się odwróciła, okazały się rzędy lalek na półkach: było ich przynajmniej pięćdziesiąt, a każda inaczej ubrana.

– Co to za miejsce? – zapytała.

– Mówiłem ci. – Francis starał się utrzymać neutralny ton, ale przez cały czas uważnie obserwował Jessicę. – Mój pokój. Tu robię różne rzeczy.

Jessica podeszła do półek z lalkami.

– Sam to wszystko zrobiłeś?

– Tak. – Francis podszedł do niej. – Starałem się stworzyć coś w rodzaju ilustrowanej historii mody ostatnich pięćdziesięciu lat. – Wziął do ręki jedną z lalek. Była ubrana w wysadzaną ćwiekami skórzaną kurtkę, krótkie włosy miała ufarbowane we wzór amerykańskiej flagi. – Każda lalka przedstawia konkretny styl, widzisz? Fly girl, punk, grunge...

Jessica wskazała lalkę ubraną w garnitur jakby z uformowanego różowego plastiku.

– A ta?

– To Miyake – powiedział Francis. – Japoński projektant.

Jessica na chwilę oderwała wzrok od lalek i wskazała na rysunki przypięte do przeciwległej ściany.

– One wszystkie też są twoje?

Francis przytaknął.

– Interesuję się modą. Odkąd pamiętam.

Jessica rozejrzała się uważnie, a na jej twarzy pojawił się uśmiech.

– Zabiłabym za takie miejsce za życia! – oznajmiła.

Francis nic nie odpowiedział, ale jego ramiona i twarz jakby trochę się rozluźniły, po raz pierwszy od chwili, gdy weszli do pokoju.

– Później porozmawiamy o modzie – zaproponował. – Najpierw muszę się dowiedzieć więcej o tym, jak to jest być duchem.

Odłożył krótkowłosą lalkę na półkę i usiadł na sofie.

– Opowiedz mi, jak to się zaczęło?

Zaczęło się, o ile pamiętała, w chwili gdy zorientowała się, że stoi przy oknie niewielkiej sali na drugim piętrze szpitala i spogląda przez mrok na wielopoziomowy parking po drugiej stronie ulicy.

Chociaż nie pamiętała, co się wydarzyło, od razu wiedziała, że nie żyje. Wiedziała to tak samo jak to, że ciało pod prześcieradłem na łóżku obok kiedyś należało do niej. Nie musiała zerkać na twarz ani czytać wiadomości na karteczkach przyczepionych do bukietów. Po prostu wiedziała.

Jak już wcześniej wspomniała Francisowi, fakt, że nie żyła, nieszczególnie ją martwił. Nie odczuwała żadnego bólu ani dyskomfortu, lecz przede wszystkim wszechogarniający spokój i ciszę. Gdy salowi przyszli po ciało, nie miała żadnej potrzeby, aby za nimi pójść. Było to w końcu tylko ciało.

Zastanawiało ją za to, co powinna zrobić, skoro umarła. Po – jak jej się wydawało – kilku godzinach stania przy oknie, nie mając nic lepszego do roboty, wyfrunęła na korytarz i zaczęła zwiedzać inne części szpitala. Szybko odkryła, że potrafi przenikać przez ściany i drzwi, w górę przez sufity i w dół przez podłogi, z równą łatwością, jakby nie istniały, i ta swoboda ruchu byłaby całkiem przyjemna, gdyby nie...

– ...gdyby nie męczące poczucie, że coś przegapiłam.

– Co mogłaś przegapić? – spytał Francis.

– Nie wiem. – Jessica zmarszczyła czoło, szukając najlepszych słów do opisania tego, co czuła. – Jakbym wiedziała, że coś powinnam zrobić, tylko nie wiedziałam co. I nie było nikogo, kto by mi powiedział.

– I co zrobiłaś?

– Cóż, pomyślałam, że może ten, kto miał mi to powiedzieć, nie mógł tego zrobić, bo wałęsam się po szpitalu, więc wróciłam do sali na drugim piętrze i czekałam.

– Czekałaś?

– Tak.

– Jak długo?

– W sumie chyba nadal czekam – westchnęła. – Oczywiście nie przez cały czas. W ciągu dnia wychodzę i zajmuję się różnymi rzeczami. Ale co wieczór wracam do szpitala. Nie chodzi o to, że muszę, ale... no, w sumie chyba jednak trochę tak.

– I myślisz, że pewnego dnia pojawi się ktoś, kto powie ci, co masz zrobić? – spytał Francis.

– Kto wie? – Jessica wzruszyła ramionami. – Po prostu czuję, że jeśli cokolwiek się wydarzy, to właśnie tam. W tamtej sali.

– I wracasz tam każdego wieczoru... od roku?

– Tak.

Francis gwizdnął ze współczuciem.

– Rok to sporo czasu.

– No, wiem.

Zamilkli. Po chwili Jessica wskazała na otaczające ją lalki i rysunki na ścianach.

– Dobra, teraz twoja kolej. Kiedy to wszystko się zaczęło?

Francis właśnie miał jej odpowiedzieć, gdy przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i wołanie z dołu.

– To mama. Zaczekaj – rzucił. – Zaraz wrócę.

Zszedł na półpiętro i zobaczył, jak jego mama, wysoka kobieta ubrana z pewną dozą abnegacji, zdejmuje w holu płaszcz i wiesza go na wieszaku.

– Jak poszło? – spytał, przechylając się przez poręcz.

– Mogło być gorzej. Sprzedałam dwa talerze! – Mama spojrzała na niego i się uśmiechnęła. – A jak tobie minął dzień?

– W porządku.

– Żadnych... kłopotów ani nic takiego?

– Nic. Żadnych kłopotów.

– W porządku. – Skierowała się do kuchni. – W zamrażalniku jest chyba jeszcze jakaś pizza. Zawołam cię, jak będzie gotowa, dobrze?

Francis wrócił na strych, gdzie zastał Jessicę ubraną tak jak wtedy, gdy tu przyszli: w puchową kurtkę, uggsy i wełnianą czapkę.

– Lepiej już pójdę – rzuciła.

– Nie musisz – zapewnił ją. – Niedługo będę musiał pójść coś zjeść, ale...

– Robi się późno – przerwała mu Jessica. – Muszę wracać do szpitala. – Zawahała się, po czym dodała: – Ale możemy się spotkać jutro. Jeśli chcesz.

– Pewnie – powiedział Francis. – Na przerwie obiadowej? W tym samym miejscu?

– Dobra.

Francis skierował się w stronę schodów – przeszło mu przez myśl, aby odprowadzić Jessicę do frontowych drzwi – ale ona nawet nie próbowała ruszyć za nim. Zamiast tego wpatrywała się w dywan, zamyślona.

– Masz jakiś pomysł – odezwała się w końcu – dlaczego ty mnie widzisz, a nikt inny nie może?

– Nie – odparł Francis. – A ty?

– W sumie nic nie przychodzi mi do głowy. – Jessica podniosła wzrok. – Ale zastanawiałam się, czy może ty mógłbyś mi powiedzieć, co mam dalej zrobić.

– Przykro mi – powiedział. – Chciałbym, ale nie znam się na... duchach. Właściwie to na niczym się nie znam. Oprócz ubrań.

– Nie... dobra, nieważne. – Jessica się uśmiechnęła. – W takim razie zobaczymy się jutro.

I zniknęła.

- 4 -

Gdy następnego dnia podczas przerwy obiadowej Francis szedł przez boisko, Jessica już czekała na niego na ławce, ubrana w łososiową imprezową sukienkę.

– Taką miała na sobie kobieta, która trafiła do szpitala wczoraj w nocy – oznajmiła, a następnie wstała i zakręciła się, żeby pokazać pół tuzina halek. – Podoba ci się?

– Bardzo – odparł Francis z podziwem. – Robi wrażenie.

– Sarah Burton.

– Imponujące – powiedział Francis. Sarah Burton należała do jego ulubionych projektantek, chociaż tej sukienki akurat nie znał. – Skąd wiesz?

– Zerknęłam na metkę, gdy rozbierali tę kobietę. – Jessica usiadła i wygładziła sukienkę na nogach. – Powinnam dobrać do tego biżuterię, jak ona, ale nie umiem. Nie wiem dlaczego. Świetnie mi idzie z butami i fryzurami, ale gdy próbuję wyobrazić sobie biżuterię... nic się nie dzieje.

Francis usiadł obok niej.

– A więc tym się zajmują duchy wieczorami? Kręcą się przy izbie przyjęć i sprawdzają, co pacjenci mają na sobie?

– Nie tylko tym – odparła Jessica. – Przyglądam się też operacjom i innym rzeczom. Ale lubię obserwować, co inni noszą. Zawsze lubiłam modę. Nawet gdy byłam mała, wolałam oglądać w telewizji Goka Wana niż świnkę Peppę. W każdym razie tak mówiła babcia. A moją ulubioną zabawką było pudło z kostiumami karnawałowymi.