Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Popularna autorka powieści kryminalnych Róża Krull postanawia spełnić prośbę swojej gosposi i spróbować rozwiązać zagadkę morderstwa burmistrza w jej rodzinnym miasteczku na Podlasiu. Obie nie wierzą bowiem, aby został on zabity przez swojego niedoszłego zięcia, choć chłopaka złapano na gorącym uczynku.
Róża rozpoczyna amatorskie śledztwo w mieścinie, w której każdy wie "wszystko o wszystkich", a mimo to wierzy, że akurat jemu uda się ukryć przed innymi własne, nieraz śmiertelne grzechy. Kiedy wydarza się kolejne morderstwo, pisarka jest pewna, że przyjęta do tej pory przez policję wersja wydarzeń mija się z prawdą. Pytanie tylko, czy zdoła odkryć tożsamość zabójcy, zanim ten wyśle ją na tamten świat...
"Miasteczko morderców" to osiemnasta powieść Alka Rogozińskiego – autora znanego z łączenia klasycznych fabuł kryminalnych z dużą dawką czarnego humoru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Irenie i Piotrowi Płaczkomz podziękowaniemza zawsze przemiłą gościnęna śląskiej ziemi
OŚWIADCZENIE
Uroczyście i z ręką na sercu stwierdzam, że wszystkie postaci występujące w niniejszym dziele zostały przeze mnie wymyślone, a opisane tu wydarzenia wyssałem z palca. Nie szukajcie też na mapie Podlasia (ani nawet całej Polski) miasteczka o nazwie Kocierzyn, bo go nie ma, co akurat bardzo mnie zdziwiło, bo zanim zasiadłem do pisania, byłem pewny, że kiedyś przez takowe przejeżdżałem. Wziąwszy jednak pod uwagę, że jeszcze do niedawna doskonale pamiętałem, że w dzieciństwie byłem z rodzicami na koncercie wokalistki, która odeszła z tego świata na dwa lata przez moimi narodzinami, to widocznie cierpię na odwrotność sklerozy, czyli zamiast zapominać o tym, co było, pamiętam to, co się nigdy nie wydarzyło. Swoją drogą, ciekawe, czy jest na to jakieś lekarstwo. Jeśli ktoś je zna, proszę dać mi znać. Jako urodzony hipochondryk i lekoman na pewno je wypróbuję! Co napisawszy, tradycyjnie życzę Wam dobrej zabawy i oderwania od (szwankującej ostatnimi czasy) rzeczywistości.
Alek
POSTACI
(nie bójcie się, wcale nie jest ich więcej niż w innych powieściach, a spis ma jedynie pomóc tym, którzy tak jak ja łapią się czasem na – nazwijmy to dyplomatycznie – małym roztargnieniu)
Róża Krull – popularna autorka powieści kryminalnych, która była pewna, że jest sprytniejsza od policji, ale niestety przeoczyła fakt, że nie jest równie dobrze uzbrojona, co stróże prawa.
Paweł „Pepe” Kwiatek – były menadżer Róży, przerażony, że jego niedawna szefowa popada w coraz większy obłęd.
Cecylia Jodełka – z wolna, acz nieubłaganie, popadająca w dewocję gosposia Róży, przekonana, że skoro w czasach biblijnych cuda były na porządku dziennym, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby choć jeden mały cudzik nie miał się wydarzyć też i za jej żywota.
Alan Rudzki – młodzieniec uważany przez wszystkich swoich znajomych za chodzący ideał, a przyłapany na miejscu zbrodni z narzędziem mordu w dłoni.
Tristan Rudzki – młodszy brat Alana, zazdroszczący mu urody, inteligencji, poczucia humoru i powodzenia u płci przeciwnej.
Marzena Kopczyńska – narzeczona Alana, próbująca bezskutecznie przekonać organa ścigania i wszystkich dokoła, że to nie on był mordercą jej taty.
Izabella Kopczyńska – macocha Marzeny, starannie ukrywająca przed otoczeniem, a zwłaszcza przedstawicielami prawa, jak wielką radość sprawił jej fakt, że odziedziczyła po zamordowanym mężu majątek pozwalający jej żyć dostatnio i w słodkim nieróbstwie do końca życia.
Waldemar Strączyk – zastępca nieboszczyka (oczywiście w czasie, gdy ów jeszcze żył), dybiący na jego stanowisko.
Dżessika Bąk – właścicielka solarium „Dżamajka”, chełpiąca się zdobyciem lata temu tytułu Miss Kocierzyna, o którym to triumfie nie dała nigdy zapomnieć nikomu ze swojego bliższego i dalszego otoczenia.
Sobiesław Mądrzycki – proboszcz, uważający, że najlepszym czasem w historii naszego kraju było średniowiecze, i dumający, jak by wzorem tamtych czasów zmusić swoich parafian do płacenia dziesięciny.
Marek Grad – komisarz policji, człek o rękach lepkich niczym taśma klejąca i z sumieniem, którego nie doprowadziłby do czystości nawet Vizir.
Franciszek Piekarski – furiatyczny starszy pan, a zarazem sąsiad nieboszczyka, sądzący się z nim od wielu lat o kawałek ziemi i rosnące na nim trzy rachityczne drzewka.
Barbara Jodełka – córka Cecylii, pełna skruchy, że wbrew własnej woli mogła się przyczynić do morderstwa.
Nastazja Rudzka – babcia Alana, pewna, że jej wnuczek mógł w życiu popełnić różne kretynizmy, ale nie pewno nie aż takie wielkie jak zabójstwo.
Brygida Krawczyk – sekretarka nieboszczyka, przekonana (do czasu), że znalazła w Kocierzynie spokojną przystań.
Dorota Domagalik – dyrektorka biblioteki, ucieszona z faktu, że może za półdarmo zorganizować wieczorek autorski takiej sławy jak Róża Krull.
Bartłomiej Domagalik – syn Doroty, przystojniaczek, gustujący w kobietach nieco starszych od siebie.
Apolonia Maciejak – matka chrzestna Alana, a przy okazji jedna z największych plotkarek w miasteczku.
Czesława Słoneczna – plotkarka numer dwa, nie wiedzieć czemu bardziej ufająca Róży niż policji.
Daniela Sobieraj – starsza pani, przez lata pracująca jako sprzątaczka i wiedząca o mieszkańcach Kocierzyna (prawie) wszystko.
Magdalena Chmielnicka – właścicielka restauracji „Kura czy jajko?”, zasługującej zdaniem Róży na więcej gwiazdek Michelina niż słynna „Le Louis XV” w Monako.
Manuela Konopka – dziennikarka lokalnego portalu „KocieNewsy”, dumna z „walenia prawdą między oczy” z siłą Pudziana, o ile nie samego Muhammada Alego.
Oraz gościnnie:
Krzysztof Darski – komisarz policji, przyzwyczajający się smętnie do myśli, że skończy w więzieniu podczas dożywotniej odsiadki za zamordowanie Róży.
PROLOG
Cienki snop światła wpadający do niewielkiej, zagraconej piwnicy oświetlał jedynie twarz osoby, która chwilę wcześniej przystawiła Róży Krull pistolet do skroni. Reszta jej sylwetki ginęła w ciemnościach. Gdyby scena ta rozgrywała się w filmie, widz miałby wrażenie, że została nakręcona dziesiątki lat temu, kiedy nagminnie wykorzystywano ów dramatyczny efekt światłocienia, zwłaszcza w thrillerach. Róża uwielbiała stare kino, ale akurat w tym momencie nie miała głowy do tego, by docenić artyzm kadru, w którym sama grała, co prawda drugoplanową, ale za to mocno dramatyczną rolę.
– Gdzie to jest?! – padło zadane chrapliwym, gardłowym głosem pytanie.
Krull poczuła, jak od przenikliwego zimna lufy pistoletu cała jej głowa zaczyna z wolna zamieniać się w lodową bryłę. Przed oczami zamigotała jej wizja Walta Disneya, który kazał się zamrozić w nadziei, że po stu latach ludzkość wymyśli lek na toczącego go raka płuc, a wtedy odmrozi go i przywróci mu zdrowie. Może ona też zamieni się teraz w bryłę lodu do czasu, kiedy ktoś wpadnie na pomysł, jak wyciągnąć jej z czaszki pocisk, i to bez żadnego uszczerbku dla mózgu? Po chwili przypomniało jej się jednak, że podobno informacja o hibernacji Disneya to tylko plotka, a tak naprawdę ojciec chrzestny Kaczora Donalda i Myszki Miki został skremowany. Niedobrze.
– Nie wiem! – odpowiedziała, starając się z całych sił zabrzmieć jak najbardziej przekonująco.
– Kłamiesz! – Lufa pistoletu została dopchnięta do jej skroni tak brutalnie, że Róża poczuła ból.
– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Pomyśl, jaki miałabym powód, aby to ukrywać?!
– Chcesz mnie wysłać do pierdla! – W oczach napastnika dostrzegła wściekłość pomieszaną z nienawiścią. – Od początku do tego dążyłaś!
– Chciałam tylko pomóc... – zaczęła pisarka, ale nie dano jej dokończyć.
– Pomóc?! Dobry żart! Chciałaś tylko zyskać sławę! Marzyłaś, żeby pisano, jaka jesteś genialna! Żeby potem te twoje wypociny się lepiej sprzedawały! I wiesz, co jest najlepsze? Dopniesz swego! Jutro staniesz się newsem dnia we wszystkich serwisach informacyjnych. Szkoda tylko, że nie będziesz mogła się już tym nacieszyć!
– Ale ja naprawdę nie wiem...
– Masz trzy sekundy! – Głos, i tak świdrujący jej w uszach, zamienił się bez mała w krzyk.
– Proszę...
– Gdzie to jest?! Mów!
– Nie wiem!
– Trzy.
– Przysięgam!
– Dwa!
Krull poczuła, że kolejne słowo, które chce wypowiedzieć, uwięzło jej w krtani.
– Jeden. Sama tego chciałaś!
Napastnik nacisnął na spust.
Po chwili bezwładne ciało Róży osunęło się na podłogę u jego stóp...
ROZDZIAŁ I
MARTWY BURMISTRZ
Trzy dni wcześniej
– Wiesz mamcia, że ubili tego ciecia, co to go tak nie lubiłaś?
Dorota Domagalik, która właśnie dokonywała poprawek redakcyjnych w przesłanym jej tekście powieści obyczajowej, opowiadającej o nieszczęśliwej miłości nastolatki z dobrego domu do nieco od niej starszego, zbuntowanego, wydziaranego hip-hopowca ze slumsów, zarabiającego na życie obijaniem facjat innych młodych mężczyzn w nielegalnych klubach walki, oderwała wzrok od ekranu komputera i popatrzyła uważnie na swojego syna. Znała poczucie humoru oraz rozszalałą fantazję swojej starszej latorośli na tyle, aby nie dowierzać temu, co od niej słyszy. W większości przypadków okazywało się to bowiem, no może nie tyle ewidentnym kłamstwem, co bardzo swobodną interpretacją faktów i wydarzeń.
– Jakiego ciecia? – zapytała ostrożnie, przerywając rozmyślania nad tym, na ile wiarygodne jest zauroczenie bohaterki powieści niewychowanym ćwokiem tytułującym ją na zamianę „maniurą” albo „dziunią” i wygłaszającym co pięć minut zdanie „Ale się dziś porobiłem”, mające oznaczać, że wlał w siebie sporą ilość wysokoprocentowych trunków. Ona sama pogoniłaby go gdzieś tak mniej więcej w dziesiątej sekundzie znajomości, co przekładało się w powieści na połowę pierwszej strony. Niestety, powieść liczyła ich trzysta pięćdziesiąt osiem.
– No, tego tam... – Bartłomiej Domagalik zastanowił się przez chwilę. – Jak to go nazywałaś...? A, wiem. Tłusty bęcwał!
– Mógłbyś to jeszcze jakoś bardziej doprecyzować? – poprosiła Dorota, zastanawiając się jednocześnie, czy jej pierworodny spojrzał tego ranka w lustro. Jego przerażająco zmiąchane kudły raczej na to nie wskazywały. – Druga półka od góry w wiszącej szafce w łazience. Pięć centymetrów od lewej ścianki.
– Że co? – zdziwił się szczerze Bartek.
– Podaję ci współrzędne geograficzne lokalizacji najbliższego grzebienia – wyjaśniła uprzejmie Dorota. – W tym, co masz w tej chwili tam, gdzie inni mają fryzurę, wyglądasz jak Einstein, który włożył palec do kontaktu.
– Przesadzasz! – zaprotestowała jej pociecha, przesuwając palcami po swoich włosach, tym samym nieco je przygładzając. – Dla ciebie idealna fryzura to taka, jakby mnie krowa ulizała jęzorem...
– Pójdźmy na kompromis – zaproponowała Dorota. – Ty zrobisz coś, żeby nie wyglądać jak chochoł po tornadzie, a ja przymknę oko na to, że powinieneś iść do fryzjera już jakieś dobre dziesięć centymetrów temu. Zgoda?
– Zgoda! – uśmiechnął się Bartek.
„Żeby to zawsze szło tak łatwo...”, pomyślała z rozbawieniem Dorota, a głośno zapytała:
– To co z tym morderstwem? Powiesz mi w końcu, kogo zabili?
– Wójta.
– Jakiego?
– Naszego.
– Przecież nie mamy wójta – zdziwiła się Dorota. – Tylko burmistrza. Od dziesięciu lat. Wcześniej faktycznie mieliśmy wójta, ale...
– Kartofle, ziemniaki... – Bartek wzruszył ramionami. – Jak go zwał, tak go zwał. Tego, który chciał zamknąć bibliotekę i w jej miejsce otworzyć filię szkoły disco polo.
– Serio? Ktoś zabił pana Kazimierza? Jak?
– Przebił go nożem. Zresztą w jego gabinecie – wyjaśnił Bartek, sięgając po jedną z przygotowanych przez mamę i leżących na stole kanapek z żółtym serem i szynką. – Przez moment pomyślałem nawet, że to ty, bo wiecznie się z nim żarłaś...
– Wypraszam sobie takie żarty! – oburzyła się Dorota. – Już nie mam co robić, tylko mordować obcych ludzi.
Bartek w pośpiechu przełknął przeżuwany kawałek chleba.
– A znajomych byś mogła? – zapytał ze zdziwieniem.
– Właśnie nad tym rozmyślam – mruknęła z przekąsem Dorota, rzucając mu znaczące spojrzenie.
– Już dobrze, dobrze... – Chłopak wzniósł oczy i westchnął. – Przecież powiedziałem, że myślałem tak tylko przez moment! I jestem usprawiedliwiony, bo sama odgrażałaś się kilka razy, że chętnie byś go ukatrupiła.
– Od słów do czynów droga daleka – pouczyła go Dorota. – Wiadomo już, kto go zabił?
Jej syn pokiwał głową.
– Policja złapała mordercę na gorącym uczynku – wyjaśnił, po czym z nieodgadnioną miną popatrzył na trzymaną w ręku nadgryzioną kanapę, a następnie wstał, podszedł do lodówki i wyciągnął z niej plastikową butelkę z czerwonym sosem. – Nie znoszę jeść żółtego sera bez ketchupu. Powinno wprowadzić się nakaz sprzedawania ich w zestawie.
– Bartek! Do rzeczy!
– Więc policja dostała cynk, że w gabinecie burmistrza jest jakaś awantura. – Bartek nacisnął na butelkę i wylał z niej tyle sosu, że zawartość stojącego przed nim talerza zaczęła się nachalnie kojarzyć z zupą pomidorową, a następnie z wyraźnym zadowoleniem wyłowił z uzyskanej tym sposobem brei kanapkę. – Dzwoniła jego sekretarka, nieco zaniepokojona tym, że zza drzwi dobiegają takie odgłosy, jakby rozgrywała się tam akcja filmu Patryka Vegi, a do środka nie idzie się dostać, bo gabinet jest zamknięty od wewnątrz. Co ciekawe, policja potraktowała jej zgłoszenie poważnie, choć z reguły, jak wiesz, wszystko olewa, i przyjechała na miejsce w kilka minut, co jest chyba ich życiowym rekordem. Nasi dzielni funkcjonariusze zastali tę sekretarkę klęczącą pod drzwiami, co podobno na pierwszy rzut oka sprawiało takie wrażenie, jakby znienacka coś jej się tam objawiło i zmawiała do tego modlitwę. Z jej histerycznych stęków dowiedzieli się, że chwilę wcześniej usłyszała przerażający jęk, po którym odgłosy wewnątrz ucichły, i w związku z tym jest pewna, że rozegrała się tam jakaś straszliwa tragedia, a widok w środku na pewno doprowadzi ją do omdlenia. A gdy weszła z policjantami do środka, to od razu rzuciła się jednemu w objęcia z żądaniem, żeby ją zaczął cucić. Nie muszę chyba dodawać, że wybrała tego młodszego i przystojniejszego?
– I co dalej? – zapytała Dorota, zastanawiając się, co budzi w niej większe zdegustowanie: czy frywolny sposób, w jaki jej pierworodny opisuje bądź co bądź tragiczne wydarzenia, czy też fakt, że w międzyczasie zdołał upaprać sobie ketchupem prawie wszystkie części garderoby, kilka miejsc na rękach i pół twarzy. – Rozumiem, że w środku był burmistrz i morderca.
– Dokładnie. – Bartek zauważył czerwoną plamę nad swoim lewym nadgarstkiem, więc czym prędzej ją zlizał. Dorota ugryzła się w język, żeby nie zwrócić mu uwagi, że gdyby chciał w ten sposób pozbyć się wszystkich śladów po dokonanej właśnie konsumpcji, musiałby zużyć na to więcej czasu niż ich kot w czasie swoich codziennych ablucji. – Gdy wyważyli drzwi, zastali burmistrza przy biurku w stanie zwłocznym i w tak obfitej plamie krwi, jakby ktoś usiłował go wypatroszyć. A na środku gabinetu stał jego przyszły zięć z nożem w dłoni. Właściwie nie tyle przyszły, ile raczej niedoszły, bo teraz to pewnie jego narzeczona za niego nie wyjdzie. Chociaż... Kto ją wie? Kobiety bywają dziwne.
– Już ty nie bądź taki znawca. – Dorota posłała mu spojrzenie pełne politowania. – Aresztowali go? Przyznał się?
– Yhm. – Bartek dokończył konsumpcję kanapki. – I jedno, i drugie. Jest w tym jednak coś dziwnego...
– Co?
– Znasz burmistrza... Wkurwiał wszystkich dookoła.
– Bartek! Słownictwo!
Jej pociecha prychnęła z lekceważeniem.
– Niedługo to słowo będzie tak pospolite jak na przykład cholera – rzekł z przekonaniem. – Sama wspominałaś, że gdy powiedziałaś kiedyś przy prababci cholera, to zaczęła szlochać, że się staczasz moralnie i skończysz jako sprzedawczyni precli. A teraz na cholerę nikt już nie zwraca uwagi. No ale dobrze, niech ci będzie... Więc ów czarujący przedstawiciel płci szpetną czasem zwanej wysiłków dokładał wszelakich, coby żywienie do niego kontentnych afektów jawiło się koncepcyją nad wyraz ciężką i coby wżda żywina ino na niego styskiwała. Waćpani zadowolonaż natenczas z języka progenitury swej oddanej?
Dorota przyłożyła sobie dłoń do czoła i pokręciła głową.
– Tako że aż globusa zaraz dostanę od tej ekstazy, w jaką mnie waćpan wprowadziłeś – zapewniła, po czym uśmiechając się dodała: – Ty naprawdę jesteś świrnięty!
– Ale za to właśnie mnie kochasz, prawda? – Bartek popatrzył na nią filuternie. – Tak czy siak, wiele osób chętnie by go ubiło, ale akurat jego zięć nie miał ku temu żadnego powodu. Wręcz przeciwnie! Za pięć minut wżeniłby się w bogatą rodzinę, więc w jego interesie było chuchać i dmuchać na przyszłego teścia niczym na najcenniejszy skarb.
– To dlaczego go zabił? – zdziwiła się Dorota. – Jak to wytłumaczył?
– Przypominam ci, że pracuję w sklepie z elektroniką, a nie na komisariacie, więc nie mam zielonego pojęcia. Pewnie musiał mieć swoje powody... – Bartek rozejrzał się dokoła siebie z lekko skrzywioną miną. – Nie widziałaś mojej bluzy z Kaczorem Donaldem? Miałem wrażenie, że ją wczoraj gdzieś tu machnąłem.
– Owszem – potwierdziła cierpko Dorota, darując sobie uwagę, że dziewiętnastoletniemu chłopu nie wypada nosić rzeczy, które w swoim liście do świętego Mikołaja mógłby umieścić pięciolatek. – Wrzuciłam ją do prania.
– Serio? – zdziwił się Bartek. – Przecież była czysta. Miałem ją na sobie tylko kilka razy.
– Podobno według badań sanepidu na pierwszym miejscu listy rzeczy, na których znajduje się najwięcej bakterii i zanieczyszczeń, są ekrany telefonów komórkowych – rzekła Dorota. – Myślę, że zostały one tam umieszczone tylko dlatego, że żaden spec z tej instytucji nie miał do czynienia z twoją bluzą.
– Bez przesady... – Bartek wzruszył ramionami, po czym popatrzył na mamę nieco bezradnie. – To co ja mam teraz założyć?
– Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że masz w szafie tylko jeden ciuch? – zdziwiła się Dorota, pomna tego, że przy każdej co bardziej uroczystej okazji kupuje swojej pociesze coraz to modniejsze elementy garderoby. – Załóż ten kardigan, który dostałeś ode mnie na ostatnią gwiazdkę...
– Co? – Bartek popatrzył na nią ze zdumieniem. – Kardi... Jak?
– Sweter – wyjaśniła cierpliwie Dorota. – Kremowy, z czarnymi paskami przy rękawie.
– A, ten! – ucieszył się Bartek. – Nawet wiem, gdzie jest. Trzeba było od razu mówić, że sweter, a nie jakiś karawan. Tylko że... – jego entuzjazm nieco oklapnął – ...trochę mnie on pogrubia.
Dorota zagryzła wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. Przy ponad stu osiemdziesięciu centymetrach wzrostu i ledwie sześćdziesięciu pięciu kilogramach wagi ostatnie, na co mógł narzekać jej syn, to otyłość. Jej zdaniem prezentował się raczej jak ktoś w ostatnim stadium suchot.
– No trudno. – Bartek machnął ręką. – Co najwyżej nie będę dzisiaj nikomu wchodził w oczy. Lecę do pracy... Będę trochę później, bo potem umówiłem się na piwo. Najlepiej w ogóle na mnie nie czekaj.
– Z kim się umówiłeś? – zaciekawiła się Dorota.
– Z takim jednym kumplem – mruknął Bartek już prawie od drzwi. – Nie znasz. On nie pochodzi z naszego miasteczka. Wpadnie tu tylko na moment. No to nara!
Dorota pomyślała w duchu, że jedno, czego na pewno nie umie jej progenitura, to kłamać. Pomachała mu ręką, po czym już miała wrócić do redagowania tekstu, kiedy nagle w jej głowie dokonało się jedno, ale za to dość przerażające skojarzenie. Sprawiło ono, że zerwała się z krzesła, po czym tak zwanym świńskim truchtem ruszyła do drzwi.
– Bartuś! – krzyknęła, kiedy tylko je otworzyła. – Poczekaj!
Jej stojący już przy furtce syn odwrócił się ze zdziwieniem. Dorota podeszła do niego szybkim krokiem.
– Nie będę wrzeszczała na całą okolicę – wyjaśniła konspiracyjnie, usiłując opanować lekką zadyszkę. – Powiedz mi, kiedy zabito burmistrza? Wczoraj?
– Przedwczoraj – odpowiedział jej syn, mierząc ją krytycznym spojrzeniem. – Matka...
– Tak?
– Może jednak powinnaś zacząć używać rowerka stacjonarnego w innym celu niż jako bliskiego zamiennika suszarki na pranie...? Bo przebiegłaś kilkanaście metrów, a wydajesz odgłosy jak astmatyczka w czasie wspinaczki na Gubałówkę.
– Wypchaj się i nie mędrkuj! – poradziła mu stanowczo Dorota. – I leć już, bo się spóźnisz!
Odprowadziła go wzrokiem do rogu ulicy. Kiedy pociecha zniknęła jej z oczu, wróciła do domu, udała się do kuchni, po czym z namysłem popatrzyła na wiszący tam na ścianie kalendarz. Westchnęła ciężko, sięgnęła po smartfona i wybrała jeden z kontaktów.
– Cześć – rzekła, kiedy uzyskała połączenie. – Słyszałaś o burmistrzu? Czyli już tak... A wiesz, jaki był przedwczoraj dzień? To znaczy data? Spojrzyj w kalendarz! Pamiętasz...?! Ano właśnie! Ja też, gdy sobie to uświadomiłam, o mało co nie padłam trupem. To znaczy, źle to zabrzmiało, ale wiesz, co mam na myśli. Pytanie tylko, co my z tym teraz zrobimy?!