Mein Gott, jak pięknie - Filip Springer - ebook + książka

Mein Gott, jak pięknie ebook

Filip Springer

4,1
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 310

Data ważności licencji: 11/1/2029

Oceny
4,1 (38 ocen)
15
15
5
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
To-No

Nie oderwiesz się od lektury

Klimatyczna, przybliżająca związki historii, przemian klimatycznych i oddziaływania człowieka. Malarska. Pozwala odpłynąć i rozpłynąć się w czasie i przestrzeni. Dla miłośników "poniemieckiego" pozwili jeszcze bardziej zrozumieć to pojęcie. Po odsłuchaniu z pewnością kupię wydanie papierowe. Autorowi bardzo dziękuję za tę literacką kreację.
10
BeataSte
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Książka szczególnie dla Dolnoślązaka ciekawa, w sam raz na świąteczny weekend. Autor ma jednak irytującą manierę używania starych, niezrozumiałych jednostek miar i wag: pręty, mile pruskie, łaszty, mile których 8 odpowiada odległości z Malczyc do Wałbrzycha (ok. 60km). Utrudnia to czytelnikowi orientację w opisywanym terenie, co jest dla książki ważne, jako że autor często odwołuje się do swojej fascynacji starymi mapami. W lekturze z mapą przeszkadza także używanie wyłącznie niemieckich nazw miejscowości.
10
Tuliaszn

Z braku laku…

Chciałem innego Springera, chciałem drugiej Miedzianki. Niby jestem zakochany w poniemiecczyźnie, ale tutaj czułem się momentami strasznie wynudzony.
00
kukis

Dobrze spędzony czas

Springer w formie, chociaż przyznam, że druga połowa książki podobała mi się bardziej.
00
mirela6452

Całkiem niezła

Przyjemna, jednak trochę chaotyczna.
00

Popularność




Kra­ina

Gdzie wi­dzia­łem ten pej­zaż?Nie wiem, jak się na­zy­wa, nie po­tra­fił­bym wska­zać go na ma­pie. Ale kie­dyś tu już by­łem.

Sán­dor Márai, W podróży

tłum. Te­re­sa Wo­row­ska

Grub­szy ze­szyt w sztyw­nej płó­cien­nej opra­wie, na­wet nie książ­ka. Przy­bru­dzo­na okład­ka i lek­ko sfa­ty­go­wa­ny grzbiet. W środ­ku nie­wie­le tek­stu, za to du­żo ry­sun­ków su­dec­kich mia­ste­czek i wsi. Hir­sch­berg, Lan­de­shut, März­dorf, Bo­ber­ste­in, Krom­me­nau, Schmie­de­berg. Wszyst­kie przed­sta­wio­ne na roz­kła­dów­kach, z od­da­li, dość szki­co­wo, naj­czę­ściej tyl­ko w kon­tu­rze. Czar­ne syl­we­ty miej­sco­wo­ści w za­klę­śnię­ciach te­re­nu. Każ­dy ry­su­nek szcze­gó­ło­wo opi­sa­ny. Miej­sce, na­zwy gór, rzek, cza­sem dróg i kil­ka ob­ja­śnia­ją­cych strza­łek. Pa­mię­tam, o czym by­ło to opra­co­wa­nie, ale ty­tu­łu już nie. Zo­sta­ło mi w gło­wie tyl­ko je­go pol­skie zna­cze­nie: to był pod­ręcz­nik pro­jek­to­wa­nia syl­wet wsi i miast w Su­de­tach. Syl­wet, nie ukła­du – te­go aku­rat je­stem pe­wien. Gdy wpi­su­ję po nie­miec­ku róż­ne wer­sje tej fra­zy w okno wy­szu­ki­war­ki (Ein Hand­buch für die Ge­stal­tung von Sil­ho­uet­ten von Dör­fern und Städ­ten im Su­de­ten­land), nie wy­ska­ku­je ża­den sen­sow­ny wy­nik. Al­go­rytm py­ta, czy cho­dzi­ło mi mo­że o zbiór Ze­it­schrift für Ge­schich­te der Su­de­ten­län­der z tek­sta­mi o hi­sto­rii Su­de­tów, ze­bra­ny i wy­da­ny pod re­dak­cją Wil­hel­ma Wo­stre­go w po­nu­rym 1943 ro­ku. Ta pu­bli­ka­cja jest do­stęp­na on­li­ne. W spi­sie tre­ści przy nie­któ­rych na­zwi­skach do­da­no „z. Zt. b. d. We­hr­macht” – obec­nie w We­hr­mach­cie. W środ­ku tro­chę ob­raz­ków, kil­ka su­dec­kich szki­ców Ca­spa­ra Da­vi­da Frie­dri­cha i in­nych ro­man­ty­ków. Je­den ar­ty­kuł o su­dec­kich ma­pach. Do te­go ta­be­le i wy­kre­sy. Nie jest to jed­nak ta książ­ka, któ­rą zna­la­złem w an­ty­kwa­ria­cie. I tu zno­wu kło­pot, bo na­wet nie pa­mię­tam, co to był za an­ty­kwa­riat. Ko­ja­rzę cia­sne wnę­trze, ka­sę na le­wo od wej­ścia i scho­dek – po­tkną­łem się o nie­go, idąc do dzia­łu nie­miec­ko­ję­zycz­nych sta­ro­ci. Tyl­ko w któ­rym to by­ło mie­ście? Przez ja­kiś czas my­śla­łem, że w Ka­mien­nej Gó­rze. In­ter­net jed­nak mil­czy na te­mat tam­tej­szych an­ty­kwa­ria­tów. Za­dzwo­ni­łem do ko­le­gi, miesz­ka w oko­li­cy:

– Nie ko­ja­rzę ta­kie­go miej­sca – po­wie­dział. – Kie­dy to by­ło?

– Gdy pi­sa­łem Mie­dzian­kę, w 2009 ro­ku, mo­że ciut wcze­śniej – od­po­wie­dzia­łem. – Snu­łem się wte­dy na ro­we­rze po oko­li­cy, je­stem pra­wie pe­wien, że to by­ło gdzieś u was.

Po­wie­dział, że po­py­ta i od­dzwo­ni. Ode­zwał się dzień póź­niej.

– Mo­że ten an­ty­kwa­riat był w Je­le­niej? – za­py­tał. – Tam jest ich na­wet kil­ka.

Już to spraw­dzi­łem. Scho­dzi­łem wszyst­kie, roz­py­ta­łem, czy ktoś ko­ja­rzy ta­kie wy­daw­nic­two. Za­przy­jaź­nio­ne pa­nie z Książ­ni­cy Kar­ko­no­skiej bez­rad­nie roz­kła­da­ły rę­ce. Nie sły­sza­ły. To mi da­ło do my­śle­nia. Je­śli one o czymś nie wie­dzą, to pew­nie te­go cze­goś po pro­stu nie ma.

Ty­le że ja na pew­no mia­łem ten pod­ręcz­nik w rę­kach. Pa­mię­tam do­brze, bo ist­nie­nie ta­kiej pu­bli­ka­cji mną wstrzą­snę­ło. Pod­ręcz­nik do pro­jek­to­wa­nia syl­wet! Zna­łem wie­le nie­miec­kich ksią­żek po­świę­co­nych urba­ni­sty­ce, wie­dzia­łem, z ja­ką dro­bia­zgo­wo­ścią Niem­cy pla­no­wa­li swo­je mia­sta i wsie. Ale syl­we­ty? Pro­jek­to­wa­li je, za­sta­na­wia­li się, co zro­bić, że­by się przy­jem­nie na ich osa­dy pa­trzy­ło. To by­ła dla mnie no­wość.

Za­sta­na­wia­łem się, jak to jest, że po­nie­miec­kie mia­stecz­ka i wsie tak do­stoj­nie sie­dzą w pej­za­żu. Wy­star­czy przyj­rzeć się im z od­da­le­nia – w gó­rach jest to szcze­gól­nie ła­twe. A po­tem, gdy czło­wiek się do nich zbli­ża, ob­da­rza­ją go ko­lej­ny­mi ob­ra­za­mi. Otwie­ra­ją się przed nim, snu­ją swo­ją opo­wieść. Tam nie ma przy­pad­ków, idzie się od jed­ne­go sta­ran­nie za­kom­po­no­wa­ne­go wi­do­ku do dru­gie­go.

Dla­te­go tak do­brze się tam czu­ję.

Raz, ja­dąc po­cią­giem przez Bo­gu­szów-Gor­ce, zro­bi­łem przez okno zdję­cie i wy­sła­łem je przy­ja­ciół­ce. Od­pi­sa­ła: „Za każ­dym ra­zem, gdy stam­tąd pi­szesz, mam wra­że­nie, że wró­ci­łeś do do­mu”.

Wresz­cie zna­la­złem na to do­bre sło­wo. Był paź­dzier­nik, mo­że po­czą­tek li­sto­pa­da, kil­ka lat te­mu. Po­je­cha­łem do Je­le­niej Gó­ry bez waż­niej­sze­go po­wo­du, chcia­łem się po­włó­czyć po gó­rach. Ko­lo­ry na­sią­ka­ły wo­dą, ca­ły pej­zaż był od niej cięż­ki. Wspi­na­łem się na ta­bo­re­to­wa­te szczy­ty Ru­daw Ja­no­wic­kich, że­by spoj­rzeć na śpią­ce w do­le wio­ski i wą­skie nit­ki ob­sa­dzo­nych drze­wa­mi dróg. Zie­mia by­ła pło­wa, chmu­ry spię­trzo­ne, dal po­jem­na, a jed­no­cze­śnie skoń­czo­na.

Wte­dy uzmy­sło­wi­łem so­bie, że to jest Kra­ina.

Ta­ka, któ­ra wy­czer­pu­je se­man­ty­kę wy­ra­zu. Za­wie­ra w so­bie ła­god­ność roz­fa­lo­wa­nych wzgórz po­ro­śnię­tych gę­stym la­sem al­bo upstrzo­nych prze­kła­dań­cem pól; zmien­ność wi­do­ków, gdy je­dzie się dro­gą po­cią­gnię­tą wzdłuż rze­ki, i tę pew­ność, że zo­sta­ło się w tych wi­do­kach uwzględ­nio­nym. Że jest się nie tyl­ko ich ob­ser­wa­to­rem, ale też ele­men­tem. I jesz­cze po­czu­cie har­mo­nii, jak­by bu­dyn­ki, sio­ła, ca­łe wio­ski i mia­sta by­ły prze­dłu­że­niem kra­jo­bra­zu, wy­ni­ka­ły z nie­go i w nim bez zbęd­ne­go ha­ła­su ni­kły.

Na tym po­le­ga Kra­ina – na czu­łym sty­ku ludz­kie­go z nie­ludz­kim. Jak­by ktoś dło­nią po­gła­dził pej­zaż.

Naj­pierw my­śla­łem, że znaj­dę ją tyl­ko na po­łu­dniu, w Kar­ko­no­szach i Ru­da­wach. Mia­łem cią­gle w pa­mię­ci tę książ­kę i wy­ni­ka­ją­cą z jej ist­nie­nia pew­ność, że ktoś kie­dyś to wszyst­ko skru­pu­lat­nie za­pla­no­wał. Pod­ręcz­nik pro­jek­to­wa­nia syl­wet wsi i miast w Su­de­tach. By­ło to jed­nak złu­dze­nie, ko­in­cy­den­cja wy­ni­ka­ją­ca z fak­tu, że to wła­śnie w te re­jo­ny jeź­dzi­łem naj­czę­ściej. W tam­tych oko­li­cach naj­ła­twiej by­ło mi Kra­inę po­czuć.

Z cza­sem od­kry­łem, że mo­gę się na nią na­tknąć wszę­dzie tam, gdzie wcze­śniej by­ły Pru­sy, a póź­niej Niem­cy.

Po­tem zro­zu­mia­łem, że Kra­ina nie jest czymś sta­łym. To ra­czej for­ma sku­pie­nia kra­jo­bra­zu. Zwy­kle ob­ja­wia się nie­ocze­ki­wa­nie i trwa tyl­ko przez chwi­lę. Na przy­kład wte­dy, gdy gdzieś na Ma­zu­rach ku­li­sa li­po­wej alei na­gle od­sła­nia gro­ma­dę do­mów tyl­ko po to, by już po chwi­li mo­gły się one ukryć za wzgó­rzem. Al­bo gdy oso­bli­we za­ple­ce­nie la­su od­bi­ja­ją­ce­go się w oknach sto­ją­cej przy dro­dze ce­gla­nej ple­ba­nii ka­że mi na­tych­miast za­trzy­mać ro­wer. W ta­kich chwi­lach do­cie­ra do mnie prze­moż­ne uczu­cie, wręcz pew­ność, że ktoś, kto stwo­rzył to miej­sce i przez ca­łe wie­ki za­miesz­ki­wał, chciał, by prze­ma­wia­ło do tych, któ­rzy przyj­dą po nim, i to prze­ma­wia­ło w bar­dzo kon­kret­ny spo­sób.

Kra­ina mó­wi: „Do­brze, że w koń­cu je­steś”.

By­wa­ło i tak, że nie mu­sia­łem ni­g­dzie je­chać, by ją po­czuć. Wy­star­czy­ło otwo­rzyć wła­ści­wą książ­kę. Jak wte­dy, gdy ma­jąc czter­na­ście czy pięt­na­ście lat, prze­czy­ta­łem u Gras­sa opis bru­ko­wa­nej gdań­skiej uli­cy. Dłu­go nie mo­głem po tym dojść do sie­bie i chy­ba na­dal nie mo­gę. Cho­ciaż te­raz przy­naj­mniej wiem, że na­tkną­łem się tam na ślad Kra­iny.

Kil­ka ra­zy po­peł­ni­łem błąd i pró­bo­wa­łem to uczu­cie spro­wo­ko­wać, wy­wo­łać Kra­inę. Chcia­łem, by ob­ja­wi­ła się na mój roz­kaz. Bez­sku­tecz­nie. Nie mia­ły zna­cze­nia prze­czy­ta­ne książ­ki, przej­rza­ne fo­to­gra­fie ani prze­by­te ki­lo­me­try.

To Kra­ina okre­śla czas i miej­sce. To ona wpusz­cza mnie do środ­ka. W dru­gą stro­nę to nie dzia­ła.

Z bie­giem lat na­uczy­łem się ła­god­nie z nią ob­cho­dzić. Trze­ba być bar­dzo ostroż­nym, bo po­tra­fi zni­kać tak szyb­ko, jak się ob­ja­wia. Je­den nie­opatrz­ny krok czy gest, sło­wo al­bo dźwięk i roz­sy­pu­je się jak prze­pra­żo­ny słoń­cem łu­pek. War­stwa po war­stwie złusz­cza się cien­ki­mi płat­ka­mi, a po­tem roz­pa­da w proch, tra­ci sens, aż do sta­nu, w któ­rym wszyst­ko, ca­łe to cze­ka­nie na nią, trze­ba za­czy­nać od no­wa. Cza­sa­mi w ten spo­sób roz­pa­da­ły się na mo­ich oczach na­wet mia­sta. Do­my, uli­ce, pla­ce – wszyst­ko roz­war­stwia­ło się i od­kle­ja­ło od wi­do­ku.

Dziś my­ślę, że ona się kur­czy. Pierw­szy raz po­czu­łem to w Kar­pa­czu. Roz­ma­wia­łem z bur­mi­strzem, któ­ry po­zwo­lił, by je­go mia­sto kom­plet­nie zmar­nia­ło. On wi­dział ten pro­ces ina­czej. Był z sie­bie za­do­wo­lo­ny, wręcz dum­ny. Sie­dzie­li­śmy w je­go ga­bi­ne­cie. Wy­po­wia­dał ko­lej­ne sło­wa: in­we­sto­rzy, har­mo­no­gram, mo­der­ni­za­cja, pro­mo­cja, a ja pod sto­pa­mi czu­łem ago­nal­ne drgaw­ki Kra­iny.

To chy­ba wte­dy po­sta­no­wi­łem sku­pić się tyl­ko na niej. Chcia­łem zro­zu­mieć, skąd się wzię­ła, jak do­kład­nie dzia­ła. Dla­cze­go spra­wia, że je­stem wo­bec niej zu­peł­nie bez­bron­ny. Za­szy­łem się w bi­blio­te­ce i po­wo­li za­czą­łem zgłę­biać tę hi­sto­rię. Prze­czu­wa­łem, że jej ko­rze­ni mu­szę szu­kać tam, gdzie za­czy­na się re­wo­lu­cja prze­my­sło­wa. Tak do­wie­dzia­łem się o wiel­kich pro­jek­tach re­gu­la­cji Od­ry i in­nych rzek oraz ich ro­li w pod­bi­ja­niu no­wych ziem przez Pru­sy. Po­tem prze­czy­ta­łem o hra­bim Frie­dri­chu Wil­hel­mie von Re­de­nie, któ­ry uprze­my­sło­wił Śląsk, ścią­ga­jąc z da­le­kiej Wa­lii pierw­szą ma­szy­nę pa­ro­wą. A po­tem po­szło – ko­lej­ne fa­le no­wo­cze­sno­ści: ko­lej, te­le­graf, prąd, ro­pa, wiel­ka po­li­ty­ka i nie­miec­cy le­śni­cy za­pro­wa­dza­ją­cy Ord­nung na wschod­nio­pru­skich ru­bie­żach. Wszyst­ko to od­ci­ska­ło się w pej­za­żu. Ale im dłu­żej o tym czy­ta­łem, tym więk­sze na­ra­sta­ło we mnie prze­ko­na­nie, że czy­tam nie ty­le o po­cząt­kach Kra­iny, ile o ko­rze­niach an­tro­po­ce­nu.

Za­pla­no­wać syl­we­tę mia­sta w pej­za­żu to pod­po­rząd­ko­wać so­bie ten pej­zaż.

Uczy­nić z nie­go ob­raz.

Ugła­skać go. Po­siąść. Mieć.

Sa­ma Kra­ina cią­gle jed­nak wy­my­ka­ła mi się z rąk. W koń­cu po­ją­łem, że po­peł­niam błąd. Pró­bo­wa­łem ob­jąć ją ro­zu­mem, jak­by to w ogó­le by­ło moż­li­we. A to prze­cież nie­praw­da. Dla­te­go po­sta­no­wi­łem wy­ru­szyć w po­dróż. Na ro­we­rze, że­by Kra­ina wla­zła mi w cia­ło. Chcia­łem po­czuć ją w no­gach, ple­cach, nad­garst­kach zmę­czo­nych od trzy­ma­nia kie­row­ni­cy i w prze­kleń­stwach ci­ska­nych, gdy ja­dę pod wiatr. Nie­na­wi­dzę jeź­dzić pod wiatr. Po­sta­no­wi­łem po­dą­żyć śla­dem tych wszyst­kich hi­sto­rii, o któ­rych czy­ta­łem, i zro­zu­mieć Kra­inę sta­ry­mi, spraw­dzo­ny­mi spo­so­ba­mi. Za­mie­rza­łem spo­tkać się z wy­re­gu­lo­wa­ną do bó­lu Od­rą, pod któ­rej prąd cią­gnię­to w 1787 ro­ku tę nie­szczę­sną ma­szy­nę pa­ro­wą. Chcia­łem po­pa­trzeć na Kar­ko­no­sze tak, jak pa­trzy­li na nie wiel­cy mi­strzo­wie pej­za­żu z li­to­gra­ficz­nej gru­py ko­war­skiej – Ernst Wil­helm Knip­pel i Carl Ju­lius Rie­den. Wie­dzia­łem też, że mu­szę po­szu­kać w prze­strze­ni śla­dów Edu­ar­da Wie­be­go – bu­dow­ni­cze­go Ost­bah­nu – oraz zmie­rzyć się z po­lo­dow­co­wym po­bo­jo­wi­skiem, któ­re­go ist­nie­nie w pew­nym sen­sie unie­waż­nił wła­sną bez­kom­pro­mi­so­wo­ścią. Wie­dzia­łem, że za­bio­rę ze so­bą apa­rat, że­by spraw­dzić me­to­dę, któ­rą do opo­wia­da­nia o tych te­re­nach sto­so­wał oj­ciec pol­skiej fo­to­gra­fii, Jan Buł­hak. On rów­nież miał swo­ją Kra­inę. By­ły nią Kre­sy. Co się w nim zda­rzy­ło, gdy spo­tkał się z mo­ją?

Zjeź­dzi­łem więc Kra­inę wzdłuż i wszerz. Spa­łem w niej i w niej się bu­dzi­łem. Prze­sią­kłem nią.

Od tam­te­go cza­su nie mo­gę pa­trzeć na ro­wer.

Dzię­ki te­mu wiem jed­nak, że Kra­ina jest, al­bo ra­czej by­wa: pra­sta­ra, ta­jem­ni­cza, od­le­gła, nie­do­stęp­na, ukry­ta, wy­śnio­na, za­po­mnia­na, desz­czo­wa, za­mglo­na, za gó­ra­mi, za la­sa­mi, daw­no, daw­no te­mu. Po Kra­inie się wę­dru­je i błą­dzi. W Kra­inie moż­na się za­gu­bić. Kra­inę się wspo­mi­na. Za Kra­iną się tę­sk­ni.

Za każ­dym ra­zem, gdy stam­tąd pi­szesz, mam wra­że­nie, że wró­ci­łeś do do­mu.

Do­brze, że w koń­cu je­steś.

Kra­ina ma po­czą­tek i ko­niec. Koń­ca ma wię­cej.

Re­dak­cja: Ma­ja Gań­czar­czyk, Ewa Ślu­sar­czyk

Ko­rek­ta: Pau­li­na Bie­niek, Alek­san­dra Mar­czuk

Pro­jekt okład­ki i opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficz­ne: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght for the Text by Fi­lip Sprin­ger, 2023

Co­py­ri­ght for the Pho­tos by Fi­lip Sprin­ger, 2023

Co­py­ri­ght for this Edi­tion by Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter, 2023

ISBN 978-83-67016-55-1

182. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Książ­ka zo­sta­ła do­fi­nan­so­wa­na ze środ­ków Unii Eu­ro­pej­skiej w ra­mach Re­gio­nal­ne­go Pro­gra­mu Ope­ra­cyj­ne­go Wo­je­wódz­twa Za­chod­nio­po­mor­skie­go 2013–2020

Me­ce­na­sem książ­ki jest An­ty­ma­te­ria – www.an­ty­ma­te­ria.com

Wszyst­kie zdję­cia pre­zen­to­wa­ne w książ­ce i to­wa­rzy­szą­cych jej wy­sta­wach zo­sta­ły wy­ko­na­ne apa­ra­ta­mi Le­ica Q i Le­ica Q2 Mo­no­chrom uży­czo­ny­mi przez Le­ica Ca­me­ra Po­land

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317

Niniejsza publikacja jest chroniona prawem autorskim. Publikacja może być zwielokrotniana i wykorzystywana wyłącznie w zakresie dozwolonym przez prawo lub umowę zawartą z Wydawcą. Zwielokrotnianie i wykorzystywanie treści publikacji w jakiejkolwiek formie do eksploracji tekstów i danych (text and data mining) lub do trenowania modeli sztucznej inteligencji bez uprzedniej wyraźnej zgody Wydawcy jest zabronione.