Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Zawiedzione nadzieje, problemy rodzinne i emocje skrywane między prawniczymi aktami. Pełen miłosnego napięcia i humoru romans w stylu enemies to lovers!
Pierwszego dnia studiów prawniczych Kailyn dosłownie wpadła na aktora, w którym kochała się jako nastolatka. Co więcej, okazało się, że ów przystojniak – Daxton Hughes – również studiował prawo, i to w grupie Kailyn! Ta fascynacja szybko przerodziła się w przyjaźń. Zauroczona dziewczyna nie spodziewała się jednak, że tuż przed zakończeniem studiów przyjaciel totalnie ją rozczaruje…
Kilka lat później Dax niespodziewanie zjawia się w jej biurze i prosi o poradę prawną. Jego rodzice właśnie zginęli w wypadku samochodowym, a na nim spoczął ciężar opieki nad trzynastoletnią siostrą. Mimo dawnej urazy Kailyn współczuje Daksowi i zrobi wszystko, aby mu pomóc. Przy okazji może zyskać na polu zawodowym i zostać wspólniczką w kancelarii! Musi tylko wykorzystać trudną sytuację życiową Daksa i namówić go na przejście do ich firmy.
Sprawy się komplikują, kiedy w kwestie zawodowe wkraczają uczucia. Kailyn przekonuje się, że z każdym dniem coraz bardziej zależy jej na Daksie i jego siostrze… Co okaże się ważniejsze: miłość czy awans?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 415
Każdemu bratu,który kiedykolwiek zmienił życiedla swojej siostry
Prolog
UPADEK FANKI
Kailyn
Osiem lat temu
– Kluczem do sukcesu jest wizualizacja. – Kojący głos przykuwa całkowicie moją uwagę głównie dlatego, że mam w uszach słuchawki, które blokują wszystko inne. Opieram się chęci, aby jeszcze raz sprawdzić plan; doskonale wiem, gdzie mam zajęcia, bo wczoraj pokonałam całą trasę, więc znów skupiam się na podcaście. Dziś jest mój pierwszy dzień na prawie i postanowiłam solennie, że rozpocznę go z czystym umysłem. – Zamknij oczy i wyobraź sobie swój sukces. Wyobraź sobie sukces.
– Wyobraź sobie sukces – mruczę i zamykam oczy, przecinając otwartą przestrzeń trawnika. Jest to skrót, a jednocześnie ulubione miejsce studentów do spędzania czasu między zajęciami.
– Z wydechem wypuść stres. – Autorka podcastu motywacyjnego robi mi wydech do ucha. – A z wdechem wpuść sukces. – Prowadząca wciąga ze świstem powietrze.
– Wdychaj sukces. – Świeży zapach trawy i drzew łaskocze mnie w nos, a w pobliżu znajduje się też chyba ktoś spryskany wodą kolońską, bo dociera do mnie i taka woń.
Uchylam powiekę, żeby się upewnić, że nie zbaczam z toru.
– Jak wygląda twój sukces? Wyobraź sobie swój sukces. Powtarzaj za mną...
Zamykam oczy i powtarzam, wyobrażając sobie egzaminy końcowe, rozdanie dyplomów, najlepszy możliwy staż, najlepszą średnią w grupie, najlepszą pracę. Powtarzam mantrę, wciąż idąc przez otwartą połać trawnika, coraz bardziej podekscytowana na myśl o pierwszych zajęciach. W tym roku dam czadu. Skopię tyłek każdemu z mojej grupy i dojdę na sam szczyt. To będzie jak zdobycie Everestu, tyle że nie aż tak przerażające i niebezpieczne.
Wyobrażam sobie właśnie pierwszą wygraną sprawę, kiedy dociera do mnie głośny krzyk. Otwieram oczy i widzę lecące w moją stronę frisbee. Gorszy niż samo frisbee jest jednak zwalisty chłopak, który skacze, żeby je złapać – robi niesamowity wyskok, ale niestety ustawia go to na kursie kolizyjnym z przeszkodą, którą stanowię ja.
Plecak zsuwa się mi z ramienia i potykam się o niego, usiłując uniknąć zderzenia albo z frisbee, albo z chłopakiem. Mantra w moich uszach cichnie, bo wysuwają się z nich słuchawki.
– Uważaj! – wrzeszczy ktoś.
Odwracam się zdezorientowana i w tym samym momencie taranuje mnie koleś z niesamowitym wybiciem.
– O cholera! – krzyczy.
Przytrzymuję się jego ramion, bo potykam się o mój durny plecak, i pociągam gościa za sobą w dół. Upadamy na ziemię z głośnym łupnięciem. Nadal zaciskam dłonie na jego koszulce, usiłując zrozumieć, jak do tego doszło, oraz uzmysławiając sobie, że zupełnie nie tak wyobrażam sobie sukces.
– Przepraszam. Nic ci się nie stało? – Chłopak podtrzymuje się na przedramionach, niejako robiąc nade mną pompkę.
Gdybym nie czuła się tak zażenowana, byłabym pod wrażeniem.
– Nie musiałbyś pytać, gdyby ludzie patrzyli, gdzie lezą – mruczę, jednocześnie próbując wyplątać swoje kończyny spomiędzy jego własnych, tak by nie uszkodzić przy tym żadnego z nas.
Chłopak siedzi okrakiem na mojej nodze, więc jakikolwiek gwałtowny ruch mógłby skutkować mało przyjaznym spotkaniem mojego kolana z jego przyrodzeniem. Zauważam, że gość pachnie świeżym praniem, dezodorantem i odrobiną wody kolońskiej zaakcentowanej gumą arbuzową.
Jego twarz znajduje się tylko kilkanaście centymetrów od mojej twarzy, więc mars na czole wyraża dość osobistą urazę.
– Weszłaś w sam środek gry.
Zerkam w kierunku grupki grającej we frisbee i uświadamiam sobie, że ma rację. Tak bardzo zaabsorbowała mnie wizualizacja sukcesu, że zepsułam im zabawę.
– Najmocniej przepraszam. Słuchałam podca... – Znów na niego patrzę, a wyjaśnienie utyka mi w gardle, bo po raz pierwszy dobrze się mu przyglądam.
Rozpoznaję jego twarz. Fantazjowałam o niej bez końca jako nastolatka. I jako dorosła kobieta też. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu.
Lekka irytacja na jego twarzy przechodzi w rozbawienie, kiedy gapię się na niego z rozdziawionymi ustami. Wciąż zaciskam pięści na jego koszulce. A on wciąż robi nade mną pompkę. Mam między nogami udo Daxtona Hughesa.
– O cholera! – Mój głos jest zbyt wysoki i o wiele za głośny, szczególnie że nasze twarze dzieli odległość kilkunastu centymetrów. Prawdę mówiąc, wydaję z siebie przenikliwy pisk. Jakbym znów była jedenastolatką. – Ty jesteś Daxton Hughes! Uwielbiam cię!
Zupełnie go zaskakuję, gdy zarzucam mu ręce na szyję, przez co traci równowagę i przewraca się na mnie. Jest dość ciężki, ale zupełnie mi to nie przeszkadza, bo nasze ciała leżą ciasno złączone. Nie zapomnę tej chwili do końca życia. Daxton Hughes na mnie leży! Szkoda, że nie jesteśmy na plaży w strojach kąpielowych. Albo w łóżku. Nago.
Wciąż go obejmuję, kiedy podciąga mnie do pozycji siedzącej. Sytuacja jest bardzo krępująca, bo każde z nas ma kolano niebezpiecznie blisko krocza tego drugiego. Zauważam też, że Daxton zrobił się spięty, i mam świadomość tego, co przed chwilą powiedziałam i co teraz robię. Znajdujemy się na samym środku rozległego trawnika, wokół jest pełno ludzi.
Puszczam go przerażona i wycofuję się rakiem, niemal kopiąc go w klejnoty. Podnoszę się niezdarnie i robię krok w tył, podczas gdy on też się podnosi i staje prosto w całej okazałości. Mój Boże, jest wysoki, wyższy, niż się spodziewałam, a do tego szeroki w barach. Zapewne nabrał masy, odkąd występował w moim ulubionym serialu. Zaczynam wymachiwać rękami. Dlaczego wymachuję rękami? Moje ciało musi przestać robić dziwne rzeczy, ale straciłam nad sobą kontrolę, a władzę nade mną przejął stres, zmuszając mnie do obłąkańczo żenującego zachowania. Wokół jest zbyt wielu świadków.
Jego niebieskozielone oczy barwy oceanu w tropikach są szeroko rozwarte, a z twarzy znika widniejący na niej przez chwilę zniewalający uśmiech. Co jest w pełni zrozumiałe, bo jestem tą dziewczyną. Nigdy nie jestem tą dziewczyną. Tylko teraz.
Odzyskuję względną kontrolę nad swoimi dłońmi, ograniczając bezładne wymachiwanie do nieskoordynowanego, lekceważącego skinięcia, jakbym chciała spróbować wymazać swoje ostatnie słowa. Ale jest już za późno, żeby je cofnąć. Nie jestem też w stanie powstrzymać żenującego słowotoku, którym go zalewam.
– To znaczy uwielbiałam serial, w którym występowałeś. I to jeszcze jak. To był mój najukochańszy serial. Przez wiele lat oglądałam go w każdy wtorek. Przez całe gimnazjum, a potem w ogólniaku w weekendy leciały te weekendowe maratony Mojego życia i razem z koleżankami umawiałyśmy się na nocowanki i oglądałyśmy serial do białego rana. Byłeś niesamowity w roli Dustina. Chyba najbardziej lubiłam sezon trzeci, a może czwarty. O Boże. Nie wierzę, że tu jesteś. Nie wierzę, że cię poznałam. – Nie wierzę, że buzia mi się nie zamyka.
Z każdym moim głośnym wyznaniem na jego twarzy pojawia się nerwowy tik. Nie umiem stwierdzić, czy jest zażenowany czy poirytowany. Zapewne jedno i drugie. Ktoś powinien zdzielić mnie w łeb i znokautować, żebym przestała się tak upokarzać. Dostałam kompletnego fioła na punkcie gwiazdora ekranu i chociaż wiem, że robię z siebie idiotkę, nie jestem w stanie tego przerwać.
– Dasz mi autograf? Może mógłbyś mi się podpisać na planie zajęć. Albo na mapce uczelni. O! Możesz podpisać się na mnie! – Podnoszę plecak oraz telefon. Słuchawki chowam do kieszeni dżinsów. Wciskam dłoń do przedniej kieszeni plecaka, by znaleźć coś do pisania. Wyciągam garść różnych przyborów, w tym jaskraworóżowy zakreślacz. – Myślisz, że ten kolor będzie widać na mojej skórze? O! A może lepiej na bluzce? To znaczy różowy nie bardzo pasuje, ale kto by się tym przejmował, prawda?
Daxton nakrywa moją dłoń. Znów mnie dotyka. Celowo! Wodzi wzrokiem dokoła i nachyla się do mnie.
– Podpiszę, co zechcesz, ale chociaż cieszy mnie twój entuzjazm, mówię serio, to próbuję nie zwracać na siebie uwagi, a ty masz naprawdę mocne płuca. – Mówi znacznie cichszym głosem niż ja, co mi uświadamia, że w ten sposób stara się mnie uspokoić.
Zasłaniam usta dłonią.
– No tak. Przepraszam. O Boże. Tak mi przykro. Ale wstyd. Ja po prostu... nie masz pojęcia, jak to jest. Choć właściwie pewnie masz. Nie sądziłam, że jesteś taki wysoki. Z bliska jesteś jeszcze przystojniejszy. Zawsze mi się wydawało, że musisz nosić soczewki kontaktowe. Masz bardzo ładne oczy. – Zaciskam powieki. – Naprawdę powinnam się przymknąć.
Daxton parska śmiechem.
– Ty też masz ładne oczy.
Uchylam powiekę, a on posyła mi krzywy uśmiech, a potem wyciąga mi z ręki cienkopis i podpisuje się na moim plecaku. Nigdy w życiu się go nie pozbędę.
– Hughes, musimy lecieć – woła ktoś do niego.
Chłopak unosi palec, a potem zamyka cienkopis i mi go oddaje.
– Muszę iść na zajęcia, ale być może do zobaczenia gdzieś na kampusie. – Puszcza do mnie oko i odwraca się, a potem odbiega, łapiąc w locie torbę rzuconą przez jednego z kolegów.
– Spotkałam Daxtona Hughesa, który mi powiedział, że mam ładne oczy – mówię do siebie, ruszając znów przez zielony dziedziniec.
Dwie dziewczyny siedzące pod drzewem patrzą na mnie dziwnie, ale mnie to nie obchodzi. To najlepszy pierwszy dzień studiów prawniczych pod słońcem. Robię krótki przystanek w łazience, żeby nie dopuścić do hiperwentylacji z nadmiaru emocji, a wtedy dopada mnie wstyd. Zachowałam się jak obsesyjna wielbicielka, a on był taki miły. I mnie dotknął.
Zawsze mi się wydawało, że gdybym spotkała jednego z moich ulubionych gwiazdorów, zachowałabym pełen luz, podeszłabym do tego z zupełną swobodą, potraktowałabym go jak zwykłego człowieka. Widać bardzo się myliłam.
Spędzam za dużo czasu w łazience, upewniając się, że wyglądam w miarę przyzwoicie, więc potem muszę przyspieszyć kroku, żeby dojść do gmachu, w którym mam zajęcia. Przychodzę na dwie minuty przed ich rozpoczęciem. Nie mam szans na znalezienie dobrego miejsca. Nie szkodzi. Wyobraź sobie sukces.
Wchodzę do sali wykładowej tylnymi drzwiami, żebym nie musiała mijać profesora. Rozglądam się cała spocona i w nieładzie. Zostało tylko kilka wolnych miejsc. Mrucząc przeprosiny, przeciskam się między rzędami, zmuszając ludzi, żeby przesuwali nogi i torby. Kiedy jestem już blisko celu, staje mi na drodze para wyciągniętych nóg i znów mamroczę „przepraszam”. Jestem na takim haju z powodu niesamowitego poranka, że nie zauważam paska od torby listonoszki. Znowu się potykam i ląduję płasko na czyichś kolanach.
– Co jest gra... – Na podłogę spada kubek z kawą na wynos i napój pryska mi na twarz i bluzkę, a pod fotelem, na którym zamierzałam usiąść, formuje się spora kałuża.
Próbuję się podnieść, tak żeby nie włożyć ręki w bajoro z kawy.
– O Boże, najmocniej przep... – Po raz drugi w ciągu dwudziestu minut patrzę w znajome oczy. – To jak w tym odcinku w drugim sezonie! – Tym razem pilnuję, żeby mówić cicho.
Daxton się uśmiecha, być może na wspomnienie odcinka, o którym mówię. Tego, w którym dziewczyna potyka się i ląduje mu na kolanach, a potem chodzą ze sobą przez kolejne trzy sezony.
Siedzący obok chłopak odzywa się, nie dając mu dojść do słowa.
– Jezu, Hughes, nie można cię nigdzie zabrać, bo wielbicielki od razu rzucają ci się do stóp!
Wszyscy wybuchają śmiechem, ale Daxton tylko przewraca oczami.
– Nie bądź świnią, McQueen, i usuń torbę. To przez ciebie dziewczyna się potknęła.
Daxton przesuwa nogi i pomaga mi się podnieść. Siadam na wolnym miejscu obok niego. Komentarz jego kolegi sprawił, że mam zaciśnięte gardło i płonące z zażenowania policzki. Za późno, żeby poszukać innego miejsca, poza tym przyciągnęłam już do siebie aż za dużo spojrzeń. Ludzie gapią się na mnie i rechoczą. Muszę złączyć stopy, żeby trzymać plecak na kolanach i nie wdepnąć w rozlaną kawę. Bardzo się cieszę, że mam dziś rozpuszczone włosy, bo teraz już cała moja twarz płonie żywym ogniem.
– Mamy zacząć robić zakłady o to, ile wniosków o zakaz zbliżania się będziesz musiał wnieść w tym roku do sądu? – pyta głośno jeden z jego kumpli.
Żołądek skręca mi się nieprzyjemnie, a skóra jest gorąca i wilgotna. Chce mi się płakać, więc wbijam paznokcie w dłonie. Incydent na dziedzińcu to jedno, ale teraz jest wokół mnóstwo par oczu, przed którymi nie jestem w stanie uciec przez najbliższą godzinę.
Na szczęście wykładowca przywołuje grupę do porządku i heheszki obok mnie cichną. Po zakończeniu zajęć wbijam wzrok w torbę i chowam do niej podręcznik. Na moim stoliku ląduje złożona karteczka.
– Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. – Daxton uśmiecha się do mnie półgębkiem i zarzuca sobie plecak na ramię, a potem idzie za kumplami.
Czekam, aż wyjadą, i dopiero wtedy rozkładam kartkę.
„Dokładnie jak w drugim sezonie ;)”
Niczym zakochana bez pamięci idiotka noszę ze sobą ten liścik przez resztę roku, a potem chowam go bezpiecznie w szufladzie z bielizną. Za każdym razem, kiedy Daxton mówi mi „cześć”, niemal mdleję z wrażenia. Kiedy przychodzi na zajęcia później niż ja, siada za mną, i uśmiecha się, kiedy mija mnie na kampusie. A podczas inscenizowanych procesów zawsze występujemy przeciwko sobie. Flirt na całego.
Ale koniec końców, niezależnie od tego, jak serdeczna może się wydawać nasza rywalizacja, każde z nas myśli tylko o sobie. Więc nie powinno mnie dziwić, że kiedy na ostatnim roku zwracam się do niego o pomoc, wystawia mnie do wiatru, aby samemu dostać to, na co tak ciężko pracowałam.
Na wiele mi się zdała cała ta wizualizacja sukcesu.