Let Me Love You - Zuzanna Wólczyńska - ebook

Let Me Love You ebook

Wólczyńska Zuzanna

4,2

Opis

Minęły dwa lata odkąd Noah wyjechał z Kalifornii.

Beztroskie wakacje dobiegły końca, a w życiu Bee i Noah zmieniło się wszystko: miasto, praca, studia… Już teraz mogłoby się wydawać, że przeszłość jest tylko niezbyt przyjemnym wspomnieniem. Jednak to nie takie proste. Strata bliskiej osoby jest bolesna i potrafi zarysować nawet najbardziej stalowe serca.

Na dodatek Bee już nie jest tą samą dziewczyną co kiedyś. I chociaż razem z Noah zawsze byli niezniszczalni, pytanie brzmi, czy miłość wystarczy, aby zapomnieć o przeszłości?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 600

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (23 oceny)
8
12
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malissi

Dobrze spędzony czas

W życiu Noah i Bee zmieniło się wiele odkąd dwa lata temu chłopak wyjechał z Kalifornii. Aktualnie dziewczyna mieszka w Nowym Jorku, gdzie studiuje i pracuje w cukierni, natomist Noah mieszka Chicago, gdzie większość czasu spędza w warsztacie samochodowym. Pewnego dnia Bee dostaje wiadomość od Noah, która może na powrót złączyć ich drogi. Tylko czy miłość wystarczy, aby wiedli wspólne i szczęśliwe życie? "Let Me Love You" to książka z gatunku literatury obyczajowej oraz romansu, a zarazem finałowy tom dylogii "Let Me Know" autorstwa naszej rodzimej pisarki. Z pierwszą częścię spędziłam naprawdę przyjemne chwilę, więc po kontynuację sięgnęłam z nadzieją na podobne przeżycia. Tak też się stało, ponieważ lektura "Let Me Love You" podobnie jak tom rozpoczynający cykl wywarła na mnie pozytywne wrażenie i wywołała oczekiwane emocje. W historię Noah i Bee zaangażowałam się od pierwszych rozdziałów i z każdą przeczytaną kartką byłam ciekawa dalszych wydarzeń. Bardzo spodobał mi się fakt, że f...
00
Kantorek90

Dobrze spędzony czas

Jesteście typem czytelnika, który mocno przeżywa wszystko to, co dzieje się w danej książce, czy raczej podchodzicie do fikcji literackiej ze zdrowym dystansem? Ja jestem ogólnie bardzo emocjonalna. Wiele rzeczy mnie wzrusza i potrafię rozczulić się w mgnieniu oka, ale również tyle samo czasu zajmuje mi zdenerwowanie się i wyrzucenie swojej frustracji. Nie inaczej jest w przypadku książek. Im więcej emocji wywołuje we mnie dana publikacja, tym najczęściej bardziej mi się podoba. A jak było w przypadku drugiej części dylogii "Let me know" autorstwa Zuzanny Wólczyńskiej? Już spieszę z wyjaśnieniem. Akcja "Let me love you" rozgrywa się dwa lata po tym, jak Noah wyjechał z Kalifornii. Przez ten czas zarówno jego życie, jak i to, które wiedzie Bee, uległo znacznej zmianie. Oboje zamieszkali w zupełnie innych miastach, podjęli pracę oraz rozpoczęli studia. Mogłoby się wydawać, że żadne z nich nie rozpamiętuje ostatnich wspólnych wakacji, ale czy aby na pewno? Jedno jest pewne. Odnowienie ...
00
PianostarJane

Całkiem niezła

Nigdy nie zrozumiem takiego komplikowania sobie za wszelką cenę życia. Zakończenie godne całej reszty. Szkoda.
00
miedzy_akapitami

Nie oderwiesz się od lektury

Czy zakończenie książki wpływa na to, jak ja oceńcie? Jeśli zakończenie historii nie jest takie jak planowaliście, dajecie jej niższą ocenę? Dwa lata. Bee i Noah ostatni raz widzieli się dwa lata temu. Życie obojga bardzo się zmieniło. Ona żyje w NY, on w Chicago. Ona studiuje, on próbuje naprostować swoje życie. Są świadomi swojej miłości, ale czy to wystarczy, żeby wybaczyć i zapomnieć o przeszłości? Moja ocena 5/5✨ "Miałem najlepszą przyjaciółkę na świecie, dopóki nie zraniłem jej tyle razy, że zaczęła mieć tego wszystkiego dosyć. Zaczęła mieć dosyć mnie." Bee i Noah pokochałam już w poprzednim tomie, więc teraz z wielką przyjemnością wróciłam do ich historii. A właściwie do dalszych losów tej dwójki. Czy jest w tej książce coś, co mi się nie spodobało? Nie, nie potrafię przyczepić się do niczego. Nie mogę znaleźć nawet malutkiego minusa. W pierwszym tomie doskwierał mi brak dialogu, tutaj było go bardzo dużo. Poprzednio brakowało mi perspektywy Noah. W tym tomie mamy #dualpov ...
00
aleskrzypce

Całkiem niezła

Tym razem trochę się wynudziłam, strasznie dłużyła mi się książka i nie zawsze rozumiałam czemu bohaterowie mają ze sobą problem… oni męczyli się ze sobą a ja z nimi Zakończenie uważam za ciekawe i satysfakcjonujące
00

Popularność




Redakcja: Marta Tojza

Korekta: Justyna Techmańska

Projekt okładki: Anna Jamróz

Fotografia autorki: archiwum prywatne

Skład i łamanie: Hotch Studio Paweł Czarkowski

Copyright © 2024 by Zuzanna Wólczyńska

Copyright for the Polish edition © 2024 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-349-5

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2024

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

www.instagram.com/wydawnictwojaguar

www.facebook.com/wydawnictwojaguar

www.tiktok.com/@wydawnictwojaguar

www.twitter.com/WydJaguar

Prolog

Rok 2012

Zakrywam twarz poduszką, marząc o tym, aby przestały do mnie docierać wrzaski rodziców. Kłócą się już od jakiegoś czasu i co chwilę słyszę swoje imię. Tata się wściekł, że mama zapisała mnie na letni obóz piłkarski. Odkąd dowiedziałem się w szkole, że wszyscy koledzy na niego jadą, błagałem ją o to każdego dnia. No i w końcu mi uległa.

– Nie mamy na to pieniędzy! – krzyczy wkurzony tata.

Nie słyszę odpowiedzi mamy, która mówi dużo ciszej i spokojniej. W przeciwieństwie do taty rzadko się złości. I za to właśnie ją kocham.

– Alice, już do reszty zwariowałaś! To jakieś głupie kolonie, zdzierające kupę forsy z takich naiwniaków jak ty. Noah tam nie pojedzie.

Wzdrygam się, przygryzając ze zdenerwowania wargę. Tak mocno wbijam w nią zęby, że jeszcze chwila i poleje się krew. Tata zadecydował, że nie pojadę na obóz i teraz bez względu na to, co powie mama, wakacje spędzę w domu.

Wygrzebuję się spod sterty poduszek, a następnie wyglądam przez okno. Gapię się na dom naprzeciwko, jakbym samą siłą woli mógł wywołać z niego Bee. Niestety pokój mojej przyjaciółki pozostaje pusty.

– Mam już tego po dziurki w nosie – mówi dalej tata, sprawiając, że chce mi się płakać. Wiem, że jestem chłopakiem i powinienem być twardy, ale przez długi czas marzyłem o obozie piłkarskim. Ostatnio na niczym nie zależało mi tak, jak na tym wyjeździe. – Jeśli dalej będziesz pozwalała mu grać w tę durną piłkę, to w końcu przestanie przykładać się do nauki. To już najwyższa pora, żeby Noah dorósł.

Wychodzę na korytarz, starając się zachowywać jak najciszej. Nie chcę, żeby tata mnie teraz zobaczył. Gdyby dostrzegł ślady łez na moich policzkach, najpierw by na mnie nakrzyczał, a potem kazał wrócić do pokoju. A ja muszę zobaczyć się z Bee.

– Dorósł? Czy ty się słyszysz? – odzywa się mama. Ona też jest zdenerwowana tą sytuacją. – Noah ma dopiero dziesięć lat. To jeszcze dziecko.

– Sport to naprawdę nie jest coś, w czym chciałbym widzieć w przyszłości swojego jedynego syna.

– Ale on kocha grać w piłkę.

– No to niech sobie za nią gania po podwórku. Ale nie pojedzie na żaden obóz. Ani teraz, ani nigdy.

– Jesteś niedorzeczny.

– Jestem jedyną osobą w tym domu, która obecnie zarabia pieniądze, dlatego to ja będę decydował, na co je wydamy! – Tata znowu krzyczy i jestem pewien, że mamie jest teraz tak samo smutno jak mnie.

– Dobrze wiesz, że próbuję znaleźć pracę…

Ruszam w dół po schodach, a moja dolna warga drży od powstrzymywanego szlochu. Nie słyszę odpowiedzi taty, bo szybko wychodzę na dwór, zamykając za sobą drzwi. Przebiegam przez ulicę, a następnie pukam do domu Davisów. Rzadko kiedy to robię, ale dzisiaj nie chciałbym, żeby ktoś jeszcze się na mnie zdenerwował. Czekam, aż zostanę zaproszony do środka. Na szczęście po chwili widzę przed sobą uśmiechniętą twarz mamy Bee.

– Cześć, Noah – wita się, uchylając szerzej drzwi. – Wejdziesz?

Kiwam tylko głową i przestępuję próg. W środku unosi się smakowity zapach jedzenia. Pewnie pan Robert znowu piecze jakieś niesamowicie słodkie i pyszne ciasto. Ze stojącego w kuchni radia wybrzmiewa You Belong With Me.

– Coś się stało? – Mama Bee patrzy na mnie z troską.

– Nie, wszystko w porządku – odpowiadam, a kiedy na chwilę odwraca wzrok, dyskretnie wycieram mokre oczy. – Czy jest Bee?

– Tak, kochanie. Siedzi w ogrodzie.

– Mogę się z nią zobaczyć?

– Oczywiście – odpowiada ciepłym tonem, przechodząc do kuchni. – Zjesz później z nami kolację?

– Chętnie.

Lubię spędzać czas w domu Bee. Jej rodzice nigdy się nie kłócą i zazwyczaj jest tu bardzo cicho i przyjemnie. Tylko Maison czasami nam przeszkadza, ale ostatnio często przebywa z Samem i Jayem, więc nie jest już tak nieznośny jak kiedyś.

W ogrodzie zastaję Bee siedzącą pod drzewem. Ma na sobie różową sukienkę, włosy zaplecione w dwa warkocze, a w ręce trzyma książkę. Jest tak pochłonięta historią, którą czyta, że nawet mnie nie zauważa.

– Cześć – mówię, by zwrócić na siebie uwagę, a następni ruszam w kierunku przyjaciółki.

– Noah! – piszczy podekscytowana, jakbyśmy nie widzieli się przez co najmniej kilka dni. Zawsze reaguje w ten sam sposób na moją obecność i bardzo mi się to podoba.

– Co czytasz? – zagaduję, próbując dostrzec tytuł na białej okładce.

Siadam w cieniu obok niej tak blisko, że stykamy się ramionami. Na razie nie chcę przyznawać się do tego, że nie pojadę na obóz piłkarski. Ta wiadomość zepsułaby nam cały dzień. Bo kiedy ja jestem smutny, to Bee też. Na szczęście nie zauważyła jeszcze moich zaczerwienionych oczu, dlatego mogę udawać, że wszystko jest w porządku.

– Małego Księcia.

– Poczytasz na głos? – pytam, zginając kolana.

Bee uśmiecha się słodko, kiwając ochoczo głową. Uwielbia, kiedy ją o to proszę. Nie przepadam za książkami, ale czytanie z przyjaciółką jest dużo fajniejsze niż samemu, więc nieraz spędzamy czas właśnie w ten sposób. Ona czyta na głos, a ja siedzę i słucham.

Niedługo będę musiał iść do domu. Jutro jest szkoła i tata się zdenerwuje, jeśli znowu wrócę późno od Bee. Ale na razie się tym nie przejmuję. Dopóki rodzice się kłócą, mogę tutaj być. Dlatego układam się na ziemi, zerkam w bezchmurne niebo i słucham uspokajającego głosu przyjaciółki.

Bee zaczyna czytać, a ja przymykam oczy.

– Nie powinienem był jej słuchać – powiedział mi któregoś dnia – w ogóle nie należy słuchać róż. Trzeba na nie patrzeć i je wąchać. Moja róża napełniała zapachem całą planetę, lecz nie umiałem się tym cieszyć. Ta historia z pazurami, która tak mnie rozzłościła, powinna była mnie rozczulić…

Zwierzył mi się jeszcze z tego:

– Wtedy zupełnie nie potrafiłem jej zrozumieć! Powinienem był oceniać ją po czynach, nie po słowach. Pachniała dla mnie i cieszyła blaskiem. Nie powinienem był uciekać! Należało się domyślić, że za jej nieporadnymi wybiegami kryje się czułość. W różach jest tyle sprzeczności! Ale byłem za młody, żeby umieć ją kochać… 1

Rozdział 1

Rok 2022

Noah:

Od jedenastu miesięcy jestem czysty.

Kurwa. Nie powinienem był tego pisać. Ale czy kiedykolwiek w związku z Bee kierowałem się rozwagą i opanowaniem? Oczywiście, że nie. Przy niej zawsze tracę rozum. Zachowuję się jak głupiec i potem tego żałuję. Tym razem nie jest inaczej, ale skoro już tak bezmyślnie rozpędziłem tę maszynę, to teraz muszę popchnąć ją dalej.

– Ej, kochaś, robota sama się nie zrobi – oznajmia Luke, a sekundę później brudna szmata ląduje prosto na mojej głowie.

– Mam jeszcze dwie minuty przerwy – odpowiadam, nie podnosząc na niego wzroku.

– Tak, na jedzenie, a nie na gapienie się w telefon.

– Przestań się zachowywać jak moja matka.

– Dobra, jak chcesz – rzuca obojętnie. – Ale za chwilę widzę cię leżącego pod tym gratem, jasne?

– Spoko, to jedyne, co chcę dzisiaj robić.

Luke prycha, ale nie poświęca mi dłużej uwagi. Wraca do grzebania pod maską starego pikapa, przedtem pogłaśniając stojące na krześle radio. Puścił swoją ulubioną playlistę, a głosy Geto Boys wżerają mi się w mózg. Mind Playing Tricks On Meto piosenka, którą katuje mnie codziennie podczas pracy. Jestem pewien, że znam jej każde słowo na pamięć.

Luke jest spoko gościem. Rok temu oficjalnie przejął warsztat po swoim ojcu i dzięki temu mogę sobie trochę dorobić. Przychodzę tutaj codziennie przed zajęciami, a czasami również w południe i wieczory. Właściwie spędzam tu każdą wolną chwilę. Niekiedy tylko wymykam się na treningi, ale nie biorę ich na poważnie. To tylko pewna forma terapii, jaką zaleciła mi psychoterapeutka. Nie jestem pewien, czy działa na mnie tak, jak powinna, ale chciałbym, żeby to gówno przestało mnie w końcu prześladować, dlatego robię wszystko, co wydaje się, że może mi pomóc.

Noah:

Nie napisałem tego, żebyś czuła się zobowiązana.

Więc dlaczego to zrobiłem? Sam chciałbym wiedzieć. Ten SMS to był impuls. Gdy tylko Ivy poinformowała mnie o umowie z wydawnictwem, pomyślałem, że muszę w jakiś sposób przekazać Bee, że jestem z niej dumny. Przynajmniej jedno z nas w pełni ruszyło do przodu.

Dopiero potem dopadły mnie wyrzuty sumienia i uświadomiłem sobie, że naprawdę odwaliłem numer. Nawet przez sekundę nie zastanowiłem się nad tym, że Bee mogła ułożyć sobie życie z kimś innym. Po prostu wysłałem tego pierdolonego SMS-a, jakbym był pępkiem świata i wszystko kręciło się wokół mnie.

Bee:

Myślisz, że właśnie to teraz czuję?

Moim największym problemem jest to, że nie mam bladego pojęcia, co ona czuje. I dlatego nie wiem również, jaki powinien być mój kolejny krok. Pociągnąć to dalej czy się wycofać?

Nie spałem przez całą noc, jak dureń analizując każdą wiadomość, którą wymieniliśmy. Ostatecznie stanęliśmy na tym, że już nie biorę. Bo potem żadne nie odważyło się napisać nic więcej. Ale znam Bee wystarczająco, by mieć świadomość, że też się tym wszystkim zadręcza. Tylko jeszcze nie rozgryzłem, w jakim kontekście.

– Stary, jestem naprawdę wyrozumiały, ale twoja przerwa skończyła się jakieś pięć minut temu – odzywa się Luke, przypominając mi o swojej obecności.

Ma rację. Od prawie czterdziestu minut siedzę na skrzynce, bezczynnie gapiąc się w telefon.

Wzdycham i podnoszę się na nogi, które ścierpły mi od długiego bezruchu. Odkładam komórkę na bok, a potem zmierzam do samochodu, który przez ostatnie kilkadziesiąt minut cierpliwie czekał, aż się nim zajmę.

– O jedenastej wychodzę – oznajmiam, klepiąc maskę wysłużonego forda.

– Przyjdziesz jeszcze wieczorem?

– Będę o dziewiątej.

– Dobra, wpadnij do Suzy po klucze.

Suzy to dziewczyna Luke’a. Są ze sobą już osiem lat i mają razem synka. Właściwie zachowują się jak cholerne małżeństwo, ale Luke nie chce się żenić. Mimo że bliżej mu już do trzydziestki niż nastoletnich lat, to dobrze odnajduje się w obecnym układzie.

– Nadal jest na mnie zła, że nie pojawiłem się w piątek na obiedzie? – pytam, rozglądając się po garażu w poszukiwaniu klucza z grzechotką.

Warsztat Luke’a nie jest imponujący. Mimo to codziennie przynajmniej kilka osób zgłasza się do niego z prośbą o naprawę samochodu. Obecnie pracujemy tylko we dwójkę, z czego ja jestem raczej z doskoku. Luke płaci mi za poszczególne zlecenia, bo trudno o to, żebym przychodził regularnie.

– Jest kurewsko wściekła – informuje poważnie.

– Cholera.

– Ale obaj wiemy, że ma do ciebie słabość i wystarczy, że mrugniesz, a ona błyskawicznie zapomni, że wystawiłeś ją do wiatru, chłopcze z południa.

Fakt, Suzy mnie uwielbia, a Luke’a to irytuje.

– Tulipany będą w porządku, żeby nie wyrzuciła mnie od razu za drzwi?

– Weź goździki.

* * *

Noah:

Chciałbym wiedzieć, co czujesz.

Szybko zrzucam z siebie ubranie robocze, po czym przebieram się w luźne spodenki i koszulkę. Mam jakąś godzinę na to, żeby dobiec do domu, wziąć prysznic i dotrzeć na uniwersytet. Powinienem zdążyć.

Na szczęście warsztat Luke’a znajduje się blisko mieszkania, które wynajmuję, dlatego tę trasę zazwyczaj pokonuję biegiem. Mam ściśle wypełniony grafik, przez co nie zostaje mi zbyt wiele czasu na spędzanie go ze sobą i własnymi myślami. Od kilku miesięcy działam jak robot, ale dopóki daje mi to jakiekolwiek poczucie sensu, to nie zamierzam z tego rezygnować. Nie wiodę mojego wymarzonego życia, ale powinienem się cieszyć, że w ogóle jeszcze jakoś funkcjonuję.

Tylko że teraz postanowiłem wciągnąć w tę pustkę również osobę, na której zależy mi najbardziej na świecie.

* * *

Sophie:

Będziesz na kolacji?

Przeczesuję palcami włosy, próbując skoncentrować się na wykładzie. Ale ławka jest niewygodna jak jeszcze nigdy, a mój umysł od dwudziestu czterech godzin nieustannie myśli tylko o jednym. O dziewczynie, która aktualnie znajduje się osiemset pięćdziesiąt mil od Chicago. Mam przesrane.

Noah:

Nie, jadę do warsztatu.

Sophie:

Przepracowujesz się.

Noah:

I mówi mi to osoba, która ostatnio wzięła drugą zmianę w barze.

Sophie:

Powinieneś uczyć się na moich błędach ;)

Noah:

Jestem beznadziejnym uczniem.

Sophie:

Mogę udzielić Ci kilku korepetycji.

Sophie:

Oczywiście nie za darmo!

Noah:

LOL

Sophie:

W takim razie do zobaczenia jutro. Zostawię Ci kurczaka w lodówce.

Noah:

Dzięki, Soph.

Sophie:

Nie nazywaj mnie tak…

Odkładam telefon na blat, zerkając na prezentację. Nie mam pojęcia, o czym mówi profesor, ale nie zaszkodzi, jeśli przepiszę wszystko, co wyświetla. Może jutro pójdę do biblioteki i spróbuję to wszystko ogarnąć. Dzisiaj jednak jestem zbyt rozkojarzony, aby w stu procentach skupić się na jego słowach.

* * *

– Poproszę bukiet goździków – mówię do kobiety o krótkich brązowych włosach.

Faktem jest, że Suzy ma do mnie słabość, ale bukiet kwiatów będzie miłym wynagrodzeniem za to, że ostatnio notorycznie się wszędzie spóźniam lub w ogóle nie stawiam się w wyznaczonym miejscu. Szczególnie że uwielbiam jej kuchnię i nie przeżyję, jeśli mi nie wybaczy i już nigdy więcej nie zaprosi mnie do siebie na posiłek.

Obserwuję, jak kobieta zręcznie układa goździki w misterny bukiet. Robi to tak sprawnie, że już kilka minut później wychodzę na ulicę z kwiatami w ręce.

Kieruję się do metra, bo dzisiaj nie zabrałem ze sobą deskorolki. Zresztą ostatnio rzadko na niej jeżdżę. Odnoszę cierpkie wrażenie, że wraz z wyjazdem z Santa Monica przestałem mieć ochotę na wszystko, co w jakikolwiek sposób przypomina mi o tamtym miejscu. Stronię od rzeczy, które kojarzą mi się z Bee. Chociaż wiedziałem, że powrót do Chicago będzie trudny, nigdy nie spodziewałbym się, że każdego dnia będę zasypiał, modląc się o to, żebym mógł ją jeszcze kiedyś zobaczyć.

Ta rozłąka boli. Tak mocno, że kiedy tylko nadarzyła się okazja, nie mogłem się powstrzymać i się z nią skontaktowałem. Chociaż obiecałem sobie, że tego nie zrobię.

Metro jest tak zapełnione, że z trudem wchodzę do środka. Cisnę się pomiędzy pasażerami, uważając, aby nie uszkodzić bukietu, bo Suzy nie chciałaby raczej dostać martwych kwiatów. W środku panuje zaduch, a kiedy spoglądam na twarze otaczających mnie ludzi, widzę tylko ogromne znużenie. Właśnie kończy się kolejny ciężki dzień, po którym nastanie następny. I jeszcze kilka. Aż w końcu niektórzy będą mogli odpocząć w weekend. Pozostali jednak jak co dzień udadzą się do pracy, która wyciśnie z nich resztę sił do życia. I tak w kółko. Niekończąca się nicość, w jakiej obraca się większość ludzi w Chicago – w tym ja.

Wychodzę na świeże powietrze, ładując w płuca tyle tlenu, ile jestem w stanie zmieścić. A potem ruszam w kierunku warsztatu, obok którego znajduje się dom Luke’a i Suzy.

Bee:

Tęsknię za Tobą.

Wpatruję się w ekran telefonu, o mało nie wpadając na idącego z naprzeciwka chłopaka.

– Sorry – mamroczę pod nosem, tylko na sekundę odrywając wzrok od wiadomości.

Zaciskam dłonie na łodygach kwiatów, za co chwilę później ganię się w myślach. Nie po to walczyłem o nie tak zaciekle w metrze, by teraz samemu je zniszczyć. Ale SMS od Bee zapala we mnie cząstkę, która była uśpiona przez blisko dwa lata. W końcu czuję coś więcej niż tylko znużenie i pustkę. A to pocieszające.

Bee:

Ale jestem też wściekła.

Bee:

Na Ciebie, Noah.

Wbiegam po schodach i zatrzymuję się dopiero na trzecim piętrze. Jestem też wściekła na Ciebie.Podchodzę do drzwi mieszkania Luke’a, a potem naciskam dzwonek. Jestem też wściekła na Ciebie.Cholera. Co niby powinienem na to odpisać? Tu nie wystarczy zwykłe „przepraszam”. Po upływie dwóch lat nie ma miejsca na przepraszanie. Co więc mam zrobić, skoro czuję się tak samo zagubiony jak w nasze ostatnie wspólne wakacje?

– Cześć, Noah.

Drzwi od mieszkania się uchylają, a przede mną wyrasta Suzy. Ma poważną minę i zaciśnięte usta. Ręce zaplotła na piersi w sposób sugerujący, że dzisiaj nie wybaczy mi tak łatwo jak zawsze. Bo złamałem obietnicę i nie stawiłem się na kolacji. A jeśli jest coś, czego naprawdę nienawidzi, to właśnie niedotrzymywanie słowa. Kolejna porażka na moim koncie. Czyli nic nowego.

– Cześć, Suzy – odpowiadam, przybierając najbardziej niewinny uśmiech, na jaki mnie stać. – To dla ciebie.

Podaję jej kwiaty, uważnie obserwując, jak wyraz jej twarzy odrobinę łagodnieje. Suzy jest naprawdę ładna. Ma brązową skórę, ciemne, zaplecione w warkocze włosy i piwne oczy, które właśnie ciskają we mnie błyskawicami. I jeśli akurat jej nie denerwuję, jej usta ułożone są w serdeczny uśmiech. Jest osobą, która pomimo pozornej oziębłości skrywa dużo ciepła i z łatwością można ją polubić.

– Jeśli myślisz, że ci wybaczę, bo przyniosłeś kwiaty, to jesteś w błędzie – oznajmia, ale odbiera ode mnie bukiet, a potem wpuszcza mnie do środka.

– Nie śmiałbym tak sądzić.

Suzy posyła mi krótkie spojrzenie, wskazując głową na kanapę. Siadam na miękkim obiciu, po czym z ulgą układam głowę na oparciu. Jestem zmęczony. A dodatkowo non stop katuję się wiadomościami od Bee. Nie do końca chyba też do mnie dociera, że naprawdę z nią rozmawiam. Tyle czasu czekałem na ten moment, a kiedy w końcu nadszedł, nie czuję radości, bo teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek nie wiem, na czym stoję.

– Chcesz się czegoś napić? – pyta Suzy, wkładając kwiaty do wazonu.

– Przyszedłem tylko po klucze do warsztatu.

– Jest już po dziewiątej. Naprawdę zamierzasz jeszcze pracować?

– Mam do skończenia forda – mamroczę, przymykając oczy.

Gdybym tylko mógł, najchętniej zasnąłbym na tej kanapie. Ale robota sama się nie zrobi. Dlatego walczę z nadchodzącym snem, podrywając głowę i spoglądając na Suzy.

Ich mieszkanie nie jest duże, a kuchnia to właściwie niewielki aneks, w którym dziewczyna przygotowuje nam herbatę. Z salonu można przejść do dwóch pokoi i malutkiej łazienki lub też całkowicie wyjść z domu. Ale pomimo niedużej powierzchni Suzy zadbała o to, aby w środku było przytulnie – gdziekolwiek nie spojrzę, natrafiam wzrokiem na różnego rodzaju dekoracje.

– I Luke ci na to pozwala?

– No jasne, przecież was nie okradnę.

– Nie to miałam na myśli – oponuje natychmiast, szamocząc się w kuchni. – Powinieneś odpocząć.

– Zmówiliście się? Najpierw mama, potem Soph, a teraz ty…

– Sińce pod oczami sięgają ci już niemal do brody – mówi szczerze, jednocześnie posyłając mi pełne reprymendy spojrzenie.

– Ostatnio mało sypiam.

– Zauważyłam.

Wzdycham, przecierając dłonią twarz. Odkąd przestałem brać, jeszcze ani razu nie przespałem w całości nocy. Minęło już tyle miesięcy, a ja nadal czuję się jak gówno. I dlatego czasami doprowadzam się na skraj wytrzymałości, żeby potem paść ze zmęczenia. Paradoksalnie tylko w ten sposób mogę trochę odpocząć.

– Elijah już śpi? – pytam, automatycznie zerkając na drzwi od jego pokoju.

– A co, chciałbyś zaśpiewać mu kołysankę?

– Miałem z nim ułożyć lego w piątek. – Krzywię się, bo, jak widać, złamałem również obietnicę złożoną sześciolatkowi.

Suzy podchodzi do stolika naprzeciwko kanapy, ustawia na nim dwa kubki herbaty, a potem pada na miejsce obok mnie.

– Wytłumaczyłam mu, że wypadło ci coś ważnego i przyjdziesz innego dnia – mówi, podkulając nogi.

– Dzięki, Suzy. Nie chciałem go zawieść.

– Wiem i Elijah też zdaje sobie z tego sprawę.

– Cholernie mądry z niego chłopak – oznajmiam, wpatrując się w ścianę naprzeciwko.

Siedząc na kanapie u Suzy, czuję, że moje życie jest rozpieprzone na wszystkie możliwe sposoby. Nie ma w nim nic, czego mógłbym się chwycić. Krążę bez wyraźnego celu i coraz bardziej tonę w tej kupie syfu, którą sam na siebie ściągnąłem. To właśnie przez nią wtedy odsunąłem się od Bee i chociaż teraz ma do mnie o to pretensje, nie mogłem postąpić inaczej. Bo gdybym został w Santa Monica, pociągnąłbym ją za sobą na dno. A tego nigdy bym nie chciał.

– Trzymaj. – Suzy podaje mi kubek z herbatą i chociaż powinienem być już w warsztacie, przyjmuję go od niej z ulgą.

Czasami są lepsze dni. Dzisiaj akurat przeżywam jeden z tych, które doprowadzają mnie prosto nad przepaść. Pytanie tylko, jak długo wytrzymam, zanim postanowię z niej skoczyć. Bo obecnie balansuję gdzieś na krawędzi.

– Chcesz o tym pogadać?

– O czym?

– O tym, co aktualnie rozgrywa się w twojej głowie.

– Suzy, jeśli raz do niej wejdziesz, to do końca życia będziesz się męczyć z traumą.

– A co, masz w niej jakieś nieprzyzwoite wyobrażenia ze mną w roli głównej?

Parskam, zerkając na nią z ukosa. Suzy puszcza mi oczko, przez co wybucham jeszcze głośniejszym śmiechem.

– Jesteś naprawdę piękną kobietą, ale obawiam się, że Luke by mnie zabił, jeśli choć przez sekundę pomyślałbym o tobie w ten sposób – mówię, po czym upijam łyk herbaty.

– To będzie nasza słodka tajemnica.

– Czy to, że sobie ze mnie teraz żartujesz, oznacza, że znowu wkupiłem się w twoje łaski?

– Przestań zadawać głupie pytania, bo za chwilę wyrzucę cię z domu – ostrzega, ale uśmiech nie schodzi z jej twarzy.

– Uznam to za „tak”.

Rozmawiamy jeszcze chwilę, bo z Suzy po prostu tak jest. Nie sposób się z nią pożegnać. Jest w stanie zasypać człowieka lawiną pytań na jakieś błahe tematy, aż w końcu ten ktoś traci poczucie czasu i w konsekwencji wychodzi z jej domu dopiero godzinę później.

Mimo że jest już dziesiąta i tak biorę klucze od warsztatu, a potem idę dokończyć pracę przy fordzie. Do własnego mieszkania wracam dopiero o wpół do drugiej w nocy. Odgrzewam kolację, którą zostawiła mi Sophie, i w międzyczasie zaglądam do telefonu. Jeszcze raz czytam wszystkie wiadomości, które wymieniłem z Bee, a potem nie zważając na późną godzinę, wystukuję na klawiaturze najbardziej desperackie słowa, jakie kiedykolwiek ze mnie wyszły.

Noah:

Co według Ciebie powinienem teraz zrobić?

Bee:

Jeśli nadal Ci na mnie zależy, to przyjedź i porozmawiajmy jak dorośli ludzie.

Rozdział 2

Czasami życie nie daje nam wyboru. Nieważne, jak kusząca wydaje się perspektywa ucieczki od problemów. One nie znikną. Możemy biec w nieskończoność, a i tak nieustannie będziemy czuli na plecach ich gorący oddech. Aż w końcu zmęczymy się na tyle, że z wyczerpania staniemy przed ultimatum, przy czym już sama ta nazwa napawa nas lękiem.

Zatem czy biec dalej w idiotycznej nadziei, że problemy rozwiążą się same, czy stawić im czoło?

Dzisiaj wybrałam tę drugą opcję. I nieważne, jak bardzo mnie ona przeraża. To odpowiednia pora, abym jednocześnie postawiła na siebie. Bo nikt nie zadba o mnie tak skrupulatnie, jak zrobię to sama.

Wychodzę z metra, poprawiając wiszącą na ramieniu torbę. Rozpuszczone włosy opadają mi na oczy i po raz kolejny żałuję, że ich dzisiaj nie związałam. Ledwo widzę drogę przed sobą, a wciąż mam do pokonania ponad milę na piechotę.

Moje życie w Nowym Jorku różni się od tego, które wiodłam w Kalifornii. Wszystko tutaj jest inne. Codziennie pędzę na złamanie karku w tę i z powrotem. Najpierw na uniwersytet, później do cukierni, w której pracuję, a na koniec do domu. Pech chciał, że wszystkie te miejsca oddalone są od siebie o co najmniej dwadzieścia minut jazdy metrem. Ale przez ostatni rok nawet przez sekundę nie pożałowałam decyzji o przeprowadzce. Bo chociaż już zawsze moje serce będzie w Santa Monica, to dopiero w Nowym Jorku odkryłam prawdziwą siebie i bez skrupułów pozwoliłam sobie na szczęście. Zmiany są dobre.

– Przerażasz mnie – słyszę za sobą znajomy głos, który sprawia, że automatycznie się odwracam.

Carter szczerzy się do mnie jak wariat, a jego postawa znacząco przeczy jego słowom. Jak zwykle ma idealnie ułożone na żel blond włosy, jeansy, marynarkę oraz nieodłączny element jego garderoby, czyli krawat. Cały on na jednym obrazku – najlepszy student na roku i jednocześnie mój wieczny wybawca w sprawach akademickich.

– Dlaczego? – rzucam zaciekawiona, rozglądając się wokół w poszukiwaniu Chrisa.

Omiatam wzrokiem ogromny plac uniwersytetu, kilka ceglanych budynków i całą masę drzew. Grupa studentów pędzi właśnie na zajęcia w takim samym popłochu, w jakim robiłam to ja, zanim zaczepił mnie Carter.

– Czesałaś się dzisiaj, Bee?

Chłopak z niesmakiem spogląda na moje rozczochrane włosy, a ja w nerwowym geście przylizuję dłonią odstające kosmyki.

– Tak! – prycham, udając, że jego uwaga mnie nie dotknęła. – Czy ty widzisz, jak mocno wieje?

– Zawsze wyglądasz, jakbyś dopiero co wstała z łóżka.

– Przynajmniej moja głowa nie jest jedną wielką skorupą, z którą nie poradziłby sobie nawet młotek.

– Nie zaszkodziłoby, jeśli choć raz użyłabyś czegoś, co poskromiłoby trochę to gniazdo, które uwielbiasz nosić. – Krzywi się, ostentacyjnie omiatając wzrokiem całą moją sylwetkę.

– Nie każdy może sobie pozwolić na kilkugodzinne pindrzenie się przed lustrem – oponuję, bojowo mrużąc oczy.

– Jeśli nawiązujesz teraz do tego, że mam bogatych starych i nie muszę pracować, to nie wiem, jak mogę na to odpowiedzieć. Taka jest właśnie prawda. – Carter nonszalancko wzrusza ramionami, wywołując tym mój uśmiech.

– Gdzie zgubiłeś Chrisa, panie idealny? – pytam, kiwając głową w kierunku wejścia na uczelnię.

Ramię Cartera bez skrupułów ląduje na moich barkach i tak objęci ruszamy w stronę budynku. Za dziesięć minut rozpoczynają się pierwsze zajęcia, na które zapisaliśmy się we dwójkę jeszcze w tamtym roku. Wzorowy student z pierwszej ławki i lekko nieogarnięta dziewczyna z Kalifornii.

Przez pierwsze pół roku od przeprowadzki nieustannie towarzyszyło mi uczucie pustki. Byłam tak samotna, że nie pomagały nawet regularne telefony do Ivy. Żaden maraton filmowy ani fikcyjni bohaterowie z ulubionych książek nie byli w stanie wyrwać mnie z dziwnego otępienia, w jakie wpadłam po sam czubek głowy. Przez kilka miesięcy byłam zdana tylko na siebie i swoje kiepskie towarzystwo. I wtedy w końcu poznałam Cartera, potem również Christiana, a teraz nieśmiało mogę nazywać ich moimi najlepszymi przyjaciółmi.

Oboje z Carterem studiujemy filologię angielską, jesteśmy zbzikowani na punkcie osób, które nawet nie istnieją, i godzinami możemy oglądać Dumę i uprzedzenie. Z tym że z naszej dwójki to on jest osobą, która zaplanowała całe swoje życie w wieku ośmiu lat, a ja teraz odrobinę nieporadnie próbuję za nim nadążyć i w konsekwencji również wyjść na prostą.

– Odsypia po wczorajszej imprezie – oznajmia cierpkim tonem Carter.

– O, gdzie byliście?

– Gdzie on był – poprawia mnie od razu. – Nie wiem i chyba nie chcę wiedzieć.

– No daj spokój, to twój brat. Czasami mógłbyś się nim zainteresować.

– Tak samo jak ty interesujesz się Maisonem?

Jego jasna brew pobłażliwie wystrzeliwuje do góry. Tu mnie ma.

– Ale my mieszkamy tysiące mil od siebie! – próbuję się bronić. Carter dobrze wie, że Maison studiuje w Arizonie, jednak najwidoczniej muszę mu o tym regularnie przypominać. – I umówiliśmy się, że odwiedzi mnie podczas przerwy zimowej, a jeśli mu się uda, to nawet wcześniej.

– Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego na własne oczy.

– Obiecał, że przyjedzie.

– Obiecanki cacanki, Bee – rzuca lekceważąco, kiedy przekraczamy próg uniwersytetu. – Jestem realistą i nie ufam ludziom, bo to podłe gnidy, które zawsze zawodzą.

Akurat to powinnam już doskonale wiedzieć. Przez kilkanaście lat znajomości z Noah wszechświat regularnie i dobitnie oznajmiał mi, że jeśli mogę na kogoś liczyć, to wyłącznie na siebie. Bo prędzej czy później ludzie zawsze zawiodą. To chyba zostało wpisane w naszą naturę, której nie sposób oszukać. Bez względu na to, jak mocno będziemy się starać.

– Trudno się z tym nie zgodzić – mamroczę, bo dokładnie tak samo jak kilka lat temu, również teraz temat Noah pozostaje dla mnie drażliwy.

Nie odpisał na moją ostatnią wiadomość. Długo się zastanawiałam, dlaczego tego nie zrobił. Już mu na mnie nie zależy czy nie jest na tyle odważny, aby spojrzeć mi w oczy? Jak widać historia lubi się powtarzać, a my znowu jesteśmy dla siebie tak samo obcy, jak na początku najcudowniejszych wakacji w naszym życiu.

Rozstaliśmy się z obietnicą, że na siebie zaczekamy, ale czy naprawdę mogę czekać w nieskończoność na kogoś, kto być może nigdy nie zechce do mnie wrócić?

– Przygotowana na zajęcia? – Głos Cartera wyrywa mnie z letargu, a ja orientuję się, że dotarliśmy już pod salę, w której odbędą się zajęcia z literatury wiktoriańskiej.

– No jasne – odpowiadam mimochodem, ale Carter zna mnie zbyt dobrze, by w to uwierzyć.

– Prześlę ci później notatki.

– Dzięki.

* * *

– Chcesz jechać ze mną do cukierni? – pytam, kiedy po kilku godzinach spotykamy się przed budynkiem uczelni.

– Potrzebujesz podwózki, ale nie wiesz, jak mnie o to zapytać?

Przewracam oczami, chowając dłonie w rękawy grubego swetra. Wrzesień w Nowym Jorku bywa niesamowicie zmienny. Chociaż wychodziłam z domu, kiedy było względnie ciepło, to po południu wiatr się rozhulał, bezlitośnie atakując chłodnym powietrzem.

– Tak albo nie, Carter – mruczę obojętnie. – I skończ w końcu z tym pesymizmem, bo ani trochę ci z nim nie do twarzy.

– Oho, ktoś tu chyba ma parszywy humor.

– Rano bezczelnie mi go zepsułeś, mówiąc, że moje włosy wyglądają jak cholerne gniazdo – wytykam mu, robiąc pierwszy krok w kierunku parkingu.

Carter mlaszcze, ale nie oponuje, tylko podejmuje razem ze mną wędrówkę do swojego samochodu.

– Nie uwierzę, że naprawdę cię to uraziło – mówi w tej samej chwili, w której macha do jakiejś dziewczyny.

Zaciekawiona odwracam się, bezwstydnie lustrując ją wzrokiem.

– Nowy obiekt westchnień? – pytam, a temat mojej rozczochranej fryzury ulatuje mi z głowy tak szybko, jak się w niej pojawił. – Nie znam jej.

Dziewczyna ma długie brązowe włosy, słodką twarz w kształcie serca i jest niesamowicie niska. Wygląda naprawdę uroczo.

– W tym roku dołączyła do samorządu studenckiego – wyjaśnia Carter, posyłając jej głupkowaty uśmiech. – Nie możesz jej znać, skoro ledwo się orientujesz, co się dzieje na podstawowych zajęciach.

– Wypraszam sobie – rzucam oburzona. – W tym roku idzie mi naprawdę dobrze!

– No jasne, Bee. Bo nie mieliśmy jeszcze żadnego zaliczenia.

Fukam, po czym nadymam usta niczym obrażone dziecko. Carter jest bezczelny, pewny siebie, idealny i bez skrupułów codziennie lubi doprowadzać mnie do szału.

– Nie gap się tak, bo pomyśli, że jesteś jakimś psycholem, który planuje, jak ją uprowadzić – mówię, przedrzeźniając jego wcześniejsze grymasy.

– Kochana, jesteś ostatnią osobą, która może mi radzić, w jaki sposób flirtować z dziewczynami. Twoje życie miłosne właściwie nie istnieje.

– Dokładnie tak jak i twoje – zauważam. – Pamiętasz jeszcze Monique?

– Ani słowa więcej.

Carter próbuje zatkać mi usta dłonią, ale przewiduję jego ruch i zgrabnie się od niego odsuwam. To nie ja rozpętałam dzisiejszą wojnę, dlatego nie zamierzam być względem niego pobłażliwa. Poza tym mam świadomość, że mimo wszystko podrzuci mnie do cukierni. Możemy drażnić się ze sobą w nieskończoność, ale Carter ma rację – nic nigdy nie sprawi, że któreś z nas poczuje się naprawdę urażone.

– Poczekaj, jak to było? – Udaję, że się zastanawiam. – „Zrobię ci dobrze, jeśli napiszesz mi esej na filozofię”?

– Monique była prawdziwą romantyczką.

– Tak, weszła na zupełnie nowy poziom kujońskiego podrywu.

– Najważniejsze, że obie strony na tym skorzystały – rzuca, a na jego ustach gości niewinny uśmiech.

– Fuj, skończ już gadać.

– Przecież sama zaczęłaś temat Monique!

– Bo chciałam cię zdenerwować, a nie przywołać miłe wspomnienia – odpowiadam, z ulgą dostrzegając jego samochód.

Wrzucam torbę na tylne siedzenie czarnej mazdy, a potem zajmuję miejsce pasażera. W środku wszystko błyszczy nowością, co tylko potwierdza fakt, że Carter wywodzi się z naprawdę zamożnej rodziny. Z pozoru przypomina mi trochę Brada, ale kiedy tylko otwiera buzię, to wrażenie mija.

Po wyjeździe z Santa Monica mój kontakt z Bradem ograniczył się do minimum. Nie odzywaliśmy się do siebie przez kilkanaście miesięcy, ale dzięki Ivy wiedziałam, że nadal przebywa w Kalifornii. Aż w końcu postanowił do mnie napisać. Na początku nasze wiadomości były odrobinę niezręczne, ale z czasem oboje dostosowaliśmy się do nowej sytuacji. I teraz zdarza nam się rozmawiać na Instagramie, on wysyła mi zdjęcia Steve’a, a ja w idiotyczny sposób komentuję zachowanie jego psa. Więc na ten moment wszystko między nami dobrze. Utrzymujemy przyjazne stosunki, bo po dwóch latach gniew trochę zelżał, a nastoletnie problemy przestały mieć już tak wielkie znaczenie.

Mimo że na dworze jest dosyć chłodno i tak uchylam szybę, by pooddychać świeżym powietrzem. Niestety daleko mu do cudownego zapachu oceanu, którym mogłam się rozkoszować w Kalifornii. Czasami czuję uścisk w sercu na myśl, jak wiele dzieli mnie od miejscowości, w której spędziłam osiemnaście lat życia. Ale dziś, kiedy przemierzam dzielnice Nowego Jorku, wszystko wokół iskrzy od świateł, a w okolicy unosi się wrzawa rozmów i dźwięków ulicy, spływa na mnie uspokajające przeświadczenie, że jestem w idealnym miejscu w odpowiednim dla mnie czasie. I tego zamierzam się trzymać.

– Nie mogę dziś wejść do środka, bo umówiłem się z Olivierem, ale jeśli chcesz, to odbiorę cię po pracy – odzywa się po dłuższej chwili Carter.

– Stop – mówię, po czym prostuję się na fotelu. – A co z dziewczyną z samorządu? Jeszcze piętnaście minut temu śliniłeś się na jej widok.

Czasami za nim nie nadążam. Bo kiedy wydaje mi się, że znam go już na wylot, a on niczym nie może mnie zaskoczyć, wtedy wyskakuje z czymś takim.

– To nic pewnego. Jest ładna, ale nie będę przecież czekał w celibacie, aż zgodzi się gdzieś ze mną wyskoczyć. Mam swoje potrzeby, Bee.

– Więc jeśli nie ona, to kto? Jakiś chłopak z aplikacji randkowej?

– Zgadaliśmy się na Instagramie – oznajmia, zatrzymując samochód na czerwonym świetle. – Sama zobacz, jest cholernie gorący.

Rzuca mi na kolana swojego iPhone’a, a potem podaje kod, abym mogła go odblokować. Podążam za jego wskazówkami i po paru sekundach moim oczom ukazuje się profil chłopaka o imieniu Olivier.

Carter nie kłamał, facet jest naprawdę przystojny. Ma kilka zdjęć bez koszulki, przez co do woli mogę gapić się na jego umięśnione ciało, gdzieniegdzie ozdobione tatuażami. W potarganych ciemnych włosach dostrzegam kilka siwych pasm, a to sugeruje mi, że jest co najmniej kilka lat starszy od nas.

– Podobno nie lubisz ludzi, którzy nie wiedzą, co to szczotka do włosów – wypominam mu, przesuwając palcem kolejne zdjęcia Oliviera.

– Masz rację, dlatego może po wszystkim mu je dziś uczeszę.

– Dobra, niech ci będzie – wyduszam zrezygnowana, oddając mu telefon. – W takim razie udanej randki.

Z każdą upływającą sekundą niebo robi się coraz bardziej pomarańczowe. W cukierni spędzę kilka godzin, a kiedy z niej wyjdę, gwiazdy na dobre zadomowią się na górze. Ale to nie oznacza, że nastąpi koniec dnia, bo to miasto nigdy nie śpi. Nocne hałasy z ulicy docierają nawet do mojego mieszkania na czwartym piętrze.

– To co, mam cię później odebrać? – Zerka na mnie z ukosa.

Kocham to, że chociaż Carter ma własne plany, to i tak o mnie myśli. Za każdym razem proponuje mi podwózkę do pracy i z powrotem, mimo że nie jest mu to ani trochę po drodze. Ale on już taki jest. Może zgrywać pana marudę, który nie cierpi ludzi, jednak i tak w razie potrzeby bez zastanowienia pośpieszy wszystkim na pomoc.

– Nie, dzięki, dam sobie radę – odpowiadam, posyłając mu wdzięczny uśmiech.

– To może zadzwonisz chociaż po Chrisa?

– Poradzę sobie, Carter. Ale dziękuję za troskę – recytuję spokojnie. Chcę, żeby wiedział, że naprawdę jestem mu wdzięczna za to, co robi.

Kiwa głową, parkując na jedynym wolnym miejscu przy cukierni.

– No dobra, to przynajmniej przynieś mi kilka marchewkowych muffinek i spadaj.

Uśmiecham się, wychodząc z samochodu. W tej samej chwili mój telefon wydaje sygnał nadejścia nowej wiadomości. Zerkam na niego pośpiesznie, otwierając drzwi do cukierni.

Noah:

Będę w piątek.

Rozdział 3

Rok 2019

– Pieprzyć jakiś zasrany regulamin! – wrzeszczy Max, wchodząc na kuchenny stół. – Mam ochotę popływać.

Parskam śmiechem na jego niedorzeczne zachowanie, a następnie zaciągam się jointem. Uwielbiam ten słodko-gorzki posmak skręta, który drażni mnie w gardle. Powoli, z namysłem wypuszczam chmurę dymu, obserwując, jak leniwie rozpływa się w powietrzu.

– To napuść sobie wody do wanny – odpowiadam.

Sophie komentuje moje słowa śmiechem. Wierci się na kanapie, szukając dogodnej pozycji, aż w końcu jej głowa ląduje na moich wyprostowanych nogach. Spoglądam na nią, ale nie każę jej się odsunąć.

– Możemy nawet wrzucić ci kulę do kąpieli – mówi dziewczyna, a jej słowa mieszają się z muzyką wypływającą z głośnika.

– Skończcie w końcu pierdolić. – Max przechyla butelkę coli, by wlać w siebie jej zawartość. – Będzie za-je-bi-ście! Czy kiedykolwiek źle się ze mną bawiliście?

– Naprawdę chcesz usłyszeć odpowiedź? – pytam.

Jest już trzecia w nocy. W głowie szumi mi od alkoholu i wypalonego skręta. W tej chwili marzę tylko o tym, aby położyć się spać, ale wiem, że to nie będzie takie łatwe. Max poczęstował się dzisiaj proszkami, które wprowadziły sporą dawkę energii do jego organizmu. A to oznacza, że ani ja, ani Sophie nie możemy zostawić go z tym samego.

– Ludzie, co z wami? – jęczy dalej, zeskakując ze stołu. – Zachowujecie się, jakbyście mieli po osiemdziesiąt lat.

– Max, daj nam spokój – odpowiada mu Sophie, przekręcając się na bok i jeszcze bardziej wtulając się w moje nogi.

Przyjaciel mruży oczy, łypiąc na nas podejrzliwie. Przez chwilę przygląda się Sophie, by w końcu oskarżycielsko wycelować w nią palec i wykrzyczeć:

– Jesteś podła! Namawiasz Noah, żeby nie szedł ze mną na basen, bo liczysz na to, że wreszcie się odwalę i zostawię was samych!

– Jesteś idiotą.

– Ale przynajmniej nie chcę zaliczyć przyjaciela.

– Pogrzało cię już do reszty?!

– No tak, bo wcale nie lecisz na niego, odkąd przeprowadził się do Chicago!

Wzdycham, wiedząc, co się zaraz wydarzy. Nie ma dnia, żeby Sophie i Max się nie pokłócili. Spierają się dosłownie o wszystko. A teraz postanowili wciągnąć w to również mnie, bo przepalony mózg Maxa nie pracuje tak, jak powinien.

– Dobra, dość tego! – rzucam ostro, kiwając głową na Sophie, aby wstała. – Idziemy na ten basen czy będziecie się na siebie darli całą noc?

Max wydaje z siebie głośny okrzyk zwycięstwa, po czym klepie mnie w plecy. Nie widzę miny Soph, bo zasłoniła się kurtyną jasnych włosów, ale nawet jeśli wolałaby teraz zostać w domu, to i tak ostatecznie z nami pójdzie. Bo jako jedyna jest jak zwykle w stu procentach trzeźwa i czuje się za nas odpowiedzialna, mimo że to my powinniśmy się opiekować nią.

– Kocham cię, stary!

Max się pochyla, a następnie całuje mnie w policzek. Wycieram mokry ślad po jego ustach, krzywiąc się z obrzydzeniem.

– Spierdalaj, Max – mówię, po czym uderzam go w biceps. – Sophie, idziesz?

Chociaż doskonale znam odpowiedź na to pytanie, to i tak postanawiam wypowiedzieć je na głos. Soph jest w porządku i nie chciałbym, żeby poczuła się urażona, czy coś w tym stylu. Wiem, że umie o siebie zadbać i jeśli wymaga tego sytuacja, odpyskuje każdemu, kto jej podpadnie. Jednak nic nie mogę poradzić na to, że odkąd zaczęliśmy się ze sobą zadawać, traktuję ją jak młodszą siostrę. To w cholerę żenujące, ale przypomina mi trochę Bee i chociaż codziennie mówię sobie, że to nie ona, to mimo wszystko moje żałosne serce myśli, że jest inaczej.

Sophie jest młodsza ode mnie i Maxa o dwa lata. Właściwie jest jeszcze dzieckiem, a my właśnie prawdopodobnie sprowadzamy ją na najgorszą z możliwych dróg. Tylko że Soph nie ma nikogo, kto mógłby ją z niej ściągnąć. Dlatego tak uparcie trzyma się blisko nas, a my bez sprzeciwów jej na to pozwalamy.

– Tak, tylko się przebiorę – oznajmia cicho, ruszając w stronę swojego pokoju.

Obserwuję, jak znika za drzwiami, a potem szybko zaglądam do telefonu. Kilkanaście nieodebranych połączeń od mamy. Kurwa.

– Mógłbyś jej czasem odpuścić – odzywam się na tyle cicho, aby moje słowa nie dotarły do Soph.

Max pakuje właśnie do buzi garść czipsów i tylko połowa z nich trafia do celu. Reszta rozkrusza się na podłodze. Miną wieki, zanim ktoś je posprząta.

– Nie gadaj, że przeciągnęła cię już na swoją stronę – odparowuje urażony.

– Nie ma żadnej strony.

– No to dlaczego się do mnie sadzisz?

– Bo Soph ma dopiero piętnaście lat, a ty chyba trochę za bardzo popłynąłeś.

Max wzrusza ramionami, ale jedno spojrzenie na jego tęczówki mówi mi wszystko, co powinienem wiedzieć. I tak nic teraz do niego nie dociera. Zresztą, czy w ogóle mam prawo mu cokolwiek zarzucać, skoro sam równie chętnie uciekam od rzeczywistości w identyczny sposób?

– Sophie zrozumie – mówi w końcu, z dziwnym wyrazem twarzy wpatrując się w drzwi od jej pokoju.

Niechętnie się z nim zgadzam. Bo wolałbym, żeby nie rozumiała. Żeby jej z nami nie było. Żeby siedziała teraz z koleżankami, a nie szykowała się do zrealizowania kolejnego porąbanego pomysłu Maxa.

* * *

Z każdym krokiem, który przybliża nas do celu, zaczynam odczuwać coraz większą ekscytację. Kocham to, że ciało mrowi mnie od rozsadzającej żyły adrenaliny. Ten stan jest dobry. Chciałbym go utrzymać już na zawsze. Żeby wypełniało mnie coś więcej, prócz czarnej dziury, z której nie sposób się wydostać.

Z oddali docierają do nas odgłosy ulicy, ale okolica, w której się znajdujemy, jest cicha, spokojna. Prawdziwy harmider rozpęta się dopiero nad ranem, ale wtedy nas już tutaj nie będzie.

Idziemy przez trawnik w kierunku bocznego wejścia do szkoły. W tej chwili tylko tędy możemy dostać się do środka. Drzwi prowadzą do magazynku, a stamtąd droga na basen jest już banalnie prosta. Na nasze szczęście znajduje się tutaj również okno i to przez nie zamierzamy się wślizgnąć.

– Sophie, możesz tak nie hałasować? – pyta idący dwa kroki przed nami Max.

– Przecież nic nie robię!

– Łazisz, jakby twoje nogi ważyły tonę.

Soph prycha pod nosem, ale nie kontynuuje sprzeczki. Ja za to włączam latarkę w telefonie, a następnie odnajduję malutki kamyk, którym celuję w plecy Maxa.

– Za co to było? – warczy, spoglądając na naszą dwójkę.

– Za twoją niewyparzoną gębę.

– Znalazł się wielki obrońca.

W odpowiedzi pokazuję mu środkowy palec.

– Lepiej poszukaj czegoś większego, bo takim kamyczkiem nie wybijesz szyby – rzuca, kiedy jesteśmy na tyle blisko okna, że właściwie możemy się w nim przejrzeć.

Przez kolejne kilka minut szukamy rzeczy, która umożliwiłaby nam wejście do szkoły. Jest coś uzależniającego w tym, że w każdym momencie możemy zostać złapani. Dzięki temu życie nabiera sensu. Skoro istnieje ryzyko otrzymania kary, to znaczy, że warto się poświęcić, aby na chwilę poczuć te wszystkie elektryzujące emocje. Ostatnio to właśnie takie posrane myślenie utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach.

Soph odnajduje sporych rozmiarów kamień, który z pewnością przebije się przez szklaną taflę. Nie każę jej jednak nim rzucać i biorę to na siebie. Kilka sekund później szkło z głośnym trzaskiem rozpada się na milion kawałków, a potem dołączają do nich kolejne, kiedy Max poszerza otwór.

– Uważaj, żeby się nie skaleczyć – mówię do Soph.

Max błyskawicznie ładuje się do środka i chwilę po tym, jak jego sylwetka ginie w mroku szkolnych korytarzy, do naszych uszu docierają jego szalone wrzaski.

– Teraz ty. – Kiwam głową na okno, po czym pomagam Sophie przedostać się do szkoły.

Wchodzę zaraz za nią, jednak nim mój wzrok ma szansę przyzwyczaić się do ciemności, coś wielkiego wyskakuje mi tuż przed twarzą.

– Jeden, dwa, trzy! – drze się Max, wymachując pomponami cheerleaderek, które musiał znaleźć w walających się wszędzie pudłach. – Najlepsze ciacha w Chicago to my! Cztery, pięć, sześć…

– Max idiotą jest – kończy z udawanym entuzjazmem Sophie.

Parskam śmiechem, zerkając na zewnątrz. Jasny blask księżyca rzuca delikatną poświatę na ziemię, a wokół panuje spokój. Nawet nasz mały wybryk nie zaburzył harmonii tego miejsca.

Włączam latarkę i kieruję ją na sylwetkę Maxa. Z pomponami w dłoniach wygląda idiotycznie. Czuję przebiegające po plecach ciarki żenady i nie zaszczycając go dłużej swoim spojrzeniem, rozglądam się po pomieszczeniu, w którym do tej pory byłem tylko w ciągu dnia.

W sali obok znajduje się hala sportowa, a ten magazynek to właściwie jedna wielka graciarnia z przyrządami do ćwiczeń. W koszu pod ścianą ulokowano piłki do siatkówki i koszykówki, dalej leżą niechlujnie rzucone manekiny zapaśnicze, a w kącie postawiono bramki i mnóstwo pudeł, w których kryją się między innymi pompony cheerleaderek.

– Siedem, osiem, dziewięć… – Max niespodziewanie się zawiesza, opuszczając luźno ramiona. Przez chwilę intensywnie myśli, jednak szybko porzuca tę czynność. – Kurwa, nic się z tym nie rymuje.

– Alleluja – mamrocze Soph.

Chłopak ignoruje jej słowa, jakby w ogóle do niego nie dotarły. Po chwili jednak odrzuca pompony za siebie, a potem niewzruszony podąża za mną i Soph do drzwi. Mam nadzieję, że już na dobre zrezygnował ze swojej nowej zabawy i nie wykrzyczy mi zaraz do ucha kolejnych, niezwykle kreatywnych rymowanek.

Wychodzimy na skąpany w ciemnościach korytarz. W tym wydaniu ani trochę nie przypomina tego, który codziennie przemierzamy podczas lekcji. Wygląda odrobinę przerażająco, a jedynym dźwiękiem, który się po nim rozchodzi, są nasze kroki.

– Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek przyjdę tutaj dobrowolnie – odzywa się Sophie.

Jej głos niesie się echem po pustych korytarzach.

– Bez wstrętnej gęby Johnson jest tutaj nawet znośnie – zauważa Max.

– Nie podoba ci się, jak codziennie na dzień dobry wita cię specjalną dawką swojego DNA? – pytam.

– Baaaardzo zabawne, dupku.

– Myślałem, że cię to kręci.

Johnson uwzięła się na Maxa. Albo to on uwziął się na nią. Już nie do końca pamiętam, od czego się to wszystko zaczęło. Ale i tak najważniejszy jest rezultat, czyli ich wzajemna niechęć i fakt, że na matematyce chłopak musi siedzieć w pierwszej ławce. Na nieszczęście Maxa Johnson ma chyba jakiś problem ze zgryzem i podczas lekcji lubi obrzucać ludzi śliną – a w szczególności tych na przodzie klasy.

– Nie myśl już więcej, bo ci to nie wychodzi.

Nocne światło wpada do szkoły przez znajdujące się przy suficie okna. Dzięki temu bez trudu odnajdujemy drogę na basen, który wygląda jak z taniego horroru. Któryś z pierwszaków oberwie jutro za to, że po zajęciach nie posprzątał pianek. Te teraz walają się po podłodze, jakby ktoś opuścił to miejsce w wyjątkowym popłochu.

– Przepraszam, co mówiłeś? Bo dotarło do mnie tylko jakieś bezsensowne pierdolenie – mówię, z satysfakcją obserwując, jak kumpel wykrzywia twarz w dziwnym grymasie.

Max wyciąga rękę, a potem bez skrupułów popycha mnie w kierunku basenu. Kompletnie się tego nie spodziewam i już chwilę później jestem całkowicie zanurzony w wodzie. W tym miejscu dno jest naprawdę głęboko, dlatego zanim udaje mi się wypłynąć na powierzchnię, mija trochę czasu.

Przecieram twarz, po czym spoglądam w stronę dwóch ciemnych sylwetek stojących na płytkach. Koncentruję się na Sophie i jej drwiącym uśmiechu.

– Pomóż mi, a nie tylko się śmiejesz – mówię, wyciągając do niej rękę.

Dziewczyna patrzy na mnie podejrzliwie i zanim chwyta mnie za dłoń, wyciąga z kieszeni swój telefon i odkłada go na bok. Cholera, zapomniałem o komórce. Szybko wygrzebuję ją ze spodni, ale to na nic. Jest kompletnie przemoczona i bezużyteczna. No trudno, pomyślę o tym jutro. Na razie rzucam ją obojętnie na płytki i wracam wzrokiem do Soph.

– Nawet się nie waż – ostrzega mnie, ale i tak jej nie słucham.

Kiedy ciągnie mnie za rękę do góry, ja napieram w dół. Wokół rozlega się raniący uszy pisk i Soph wpada do wody.

– Noah! – wydziera się, piorunując mnie wzrokiem.

– No co? Przecież mieliśmy pływać!

– Nie zdjęłam nawet butów.

– Ja też nie – rzucam beztrosko, układając się na plecach.

Swobodnie dryfuję na powierzchni, patrząc na nisko zawieszony sufit. Może jednak Max miał rację z tym basenem. Całkiem tu przyjemnie.

Wielkie okna dają nam dokładny widok na szkolny plac, a iskrzące na niebie gwiazdy podsuwają złudne wrażenie wyjątkowości tej chwili. Woda przylega do mnie niczym chłodna stal, od której wcale nie mam ochoty się uwalniać.

– No nareszcie! – krzyczy główny sprawca naszej nocnej wyprawy, po czym wskakuje do basenu w kompletnym ubraniu.

Mokre spodnie i koszulka ciągną mnie w dół, ale postanawiam w nich zostać.

– Trochę tu cuchnie – zauważa Soph, płynąc w stronę linek oddzielających tory.

Ma rację. Szkolny basen nie jest szczególnie czystym miejscem, ale mnie to nie przeszkadza. Obecnie rozkoszuję się chwilą, odrzucając na dalszy plan wszystkie niedogodności, które mogłyby zepsuć mi nastrój.

– Naprawdę cię to dziwi? – pyta ją Max. – Po południu miały tu zajęcia te brudasy z pierwszej klasy, a nikt nigdy nie sprząta tej budy.

– To może zgłosisz się na ochotnika?

– To robota dla bab.

Przekręcam się na brzuch, by spojrzeć na Sophie. Dokładnie tak jak się tego spodziewam, jej twarz przybiera krwistoczerwony kolor, a z uszu bucha para.

– Ale z ciebie prostak, Max – mówi wkurzona, ochlapując go wodą.

– Co powiedziałem nie tak?

– Kobiety nie są tylko od sprzątania!

W milczeniu przyglądam się ich kolejnej kłótni. Jestem ciekaw, dokąd zaprowadzi nas tym razem.

– Masz rację – przytakuje jej Max, ale wiem, że zaraz powie coś jeszcze głupszego. – Fajnie, gdyby potrafiły jeszcze gotować.

– Wiesz, co byłoby fajne, ograniczony idioto? Gdyby faceci przyjęli w końcu do wiadomości, że kobiety nie są tanią siłą roboczą! Fajne byłoby też, gdybyście czasem ruszyli tymi małymi móżdżkami i przestali definiować wszystkie osoby innej płci niż wasza jako wygodne opcje, które uratują wasze tyłki, gdy wy nie będziecie wiedzieli, jak nastawić pralkę.

Och,wow, brawo, Soph!

– No i dlaczego się denerwujesz i psujesz tę zajebistą chwilę?

Max podpływa do krawędzi basenu, podnosi się i siada na płytkach tak, że jego nogi nadal są zanurzone w wodzie. Sięga po skręta, którego musiał odrzucić, zanim postanowił do nas dołączyć.

– Nie wiem – mruczy Sophie. – Do ciebie i tak nigdy nic nie dociera.

Max ostentacyjnie przewraca oczami, odpalając jointa. Podpływam do linek, których trzyma się Soph, i zerkam w jej zawiedzione oblicze.

– Chodź, zrobimy konkurs na skoki do wody – mówię, bo wiem, że tylko tym sposobem zajmę jej myśli.

– Nawet nie próbuj go tłumaczyć – odpowiada w zamian, krótko zerkając w stronę palącego Maxa.

– Nie zamierzam. To sprawa między wami.

Soph kiwa głową, zadowolona z mojej odpowiedzi, a potem bez słowa zaczyna płynąć na początek toru. Ruszam za nią, jednak w tej samej chwili dzieje się kilka rzeczy. Do mojego nosa dociera zapach zioła, wokół rozbrzmiewa alarm przeciwpożarowy, a przerażone oczy dziewczyny wlepiają się w moje.

– O cholera, mamy przesrane – rzuca Max, zrywając się na nogi.

Cały czas znajdujemy się z Sophie w wodzie, dlatego krzyczę do niej, aby się pośpieszyła, a sam wydostaję się z basenu. Potem pomagam jej wyjść i we trójkę biegiem ruszamy do wyjścia. Woda cieknie z nas ciurkiem, buty ślizgają się na płytkach i tylko cudem udaje nam się utrzymać równowagę.

Poziom adrenaliny towarzyszący mi podczas włamywania się do szkoły nie był nawet zbliżony do tego, który właśnie mnie napędza. Biegnę w popłochu do drzwi, a w uszach szumi mi od nadmiaru emocji. Zaraz pod szkołę zjedzie się kilka wozów strażackich. Ostatnim razem tak się stało, gdy ktoś postanowił na przerwie zapalić fajkę w toalecie.

– Szybciej, Soph! – mówię, przytrzymując jej drzwi, bo pobiegła do krawędzi basenu, aby coś zabrać.

Wydostajemy się na korytarz, zostawiając za sobą mokre ślady. Alarm wyje tak głośno, że za chwilę oszaleję.

– Czy ktoś to może, kurwa, wyłączyć? – Max wypowiada na głos moje myśli.

Kierujemy się do magazynku, jednak teraz już żadne z nas nie ma ochoty bawić się pomponami cheeleaderek. Pomagam wyjść Sophie na zewnątrz, potem przepuszczam Maxa i w połowie drogi na dwór orientuję się, że coś przeoczyłem.

– Zapomniałem telefonu – rzucam, kalkulując w głowie czas, jaki pozostał nam na ucieczkę. Mamy jeszcze jakieś pięć minut, zanim rozpęta się piekło.

– Zostaw go, musimy wiać – mówi Max, poganiając mnie wzrokiem.

Może ma rację. Telefon i tak jest już cały przemoczony i zapewne nie działa, więc nie będę miał z niego żadnego pożytku.

– Dobra – mamroczę, a potem szybko przechodzę przez ramę okna.

Na zewnątrz chłodne powietrze niemal ścina mnie z nóg. Jestem cały mokry, a to tylko potęguje okropne uczucia. Mam wrażenie, że słyszę dobiegające z oddali wycie syreny strażackiej, ale równie dobrze mogę to sobie wkręcać.

– Tędy – rzuca Max, biegnąc w zupełnie inną stronę niż ta, z której przyszliśmy.

Jeśli ktoś nas teraz zobaczy, to będziemy mieli spore kłopoty. To nie jest pierwszy taki wybryk w naszym wykonaniu i obecnie balansujemy na krawędzi, z której upadek będzie cholernie bolesny. Ale nie czuję się z tego powodu przerażony. W tym momencie chce mi się tylko śmiać i właśnie to robię podczas biegu do ogrodzenia. Sekundę później dołącza do mnie Soph, a potem również Max. I w ten sposób chichramy się niczym trójka szaleńców, dopóki nie braknie nam tchu.

– No ale przyznajcie, że było warto. To najlepsze dziesięć minut na basenie w waszym życiu – odzywa się Max, gdy jesteśmy już na tyle daleko od szkoły, że nikt nas nie złapie.

Kiedy mówi, słyszę, że ma sporą zadyszkę, bo dawno nie robił nic innego prócz picia, oglądania telewizji i brania różnego rodzaju gówna.

– Mieliśmy jeszcze zrobić z Noah konkurs na skoki do wody, ale ktoś postanowił zapalić sobie skręta – mówi Sophie, próbując jednocześnie unormować swój oddech.

– Spokojnie, jeszcze będzie ku temu okazja.

Rozdział 4

Rok 2022

– Stresujesz się czymś? – szepcze mi do ucha Carter.

Omiatam wzrokiem jego twarz, a potem szybko wracam do patrzenia na przód sali. Wykład z językoznawstwa trwa w najlepsze, ale odkąd usiadłam na drewnianej ławce, nawet przez sekundę nie skupiłam się w stu procentach na tym, co mówi profesor. Nie jestem w stanie tego zrobić. Nie dzisiaj.

– Widać to po mnie? – pytam cicho, zapisując w zeszycie przypadkowe słowo, które wyłapałam z ust prowadzącego.

– Gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że masz owsiki.

– W tej chwili chyba wolałabym mieć owsiki – odparowuję, załamując ramiona.

Opieram czoło o ławkę, a w mojej głowie samoczynnie tworzą się kolejne scenariusze dzisiejszego wieczoru. Czy będzie jak w wakacje dwa lata temu? Czy powie, że po tych dwóch latach przeanalizował priorytety i w jego życiu nie ma już dla mnie miejsca? Czy będziemy w stanie porozmawiać jak dorośli ludzie? Naprawdę bym tego chciała. Mam dość ciągłych niedomówień i tajemnic. Jestem gotowa poznać prawdę, nawet jeśli miałaby mi się ona nie spodobać. Tylko czy Noah również jest na to gotowy?

– Mogę cię prosić o przysługę? – pytam, unosząc głowę.

Mam nadzieję, że profesor nie wyłapie naszych szeptów.

– Zawsze i wszędzie, malutka.

– Jesteś w stanie podrzucić mnie dzisiaj na pół godziny do cukierni, a potem zawieźć na lotnisko?

Źle się z tym czuję, że ostatnio nadużywam dobroci Cartera. On oczywiście nie ma z tym żadnego kłopotu, ale i tak strasznie mi głupio. A mimo to dzisiaj bez skrupułów ponownie otworzyłam buzię, żeby zasypać go kolejnymi prośbami.

– Gdzie lecisz?

– Nigdzie – odpowiadam natychmiast i chyba zaczyna mi się kręcić w głowie od kolejnych myśli o Noah.

– To co chcesz, do cholery, robić na lotnisku? Pooglądasz sobie walizki, a potem wrócisz do domu jak gdyby nigdy nic?

Marszczę brwi w niezrozumieniu, ale nie odrywam oczu od profesora, udając, że uważnie go słucham.

– Przyjeżdża mój… – zawieszam się, bo nie mam pojęcia, kim właściwie jest dla mnie teraz Noah. Mój przyjaciel, były chłopak, sąsiad? Kurczę.

– Twój…?

– Mój przyjaciel – mówię ostatecznie, bo ta opcja wydaje mi się najbardziej odpowiednia.

– Masz jeszcze jakichś przyjaciół oprócz Ivy? – Carter wydaje się szczerze zaskoczony. – Wow, ale z ciebie dusza towarzystwa.

Posyłam mu ostre spojrzenie, bo tylko na tyle mnie stać w obecnej sytuacji. Wymowny wzrok profesora daje mi jasno do zrozumienia, że nie toleruje rozmów w pierwszej ławce. To było ostrzeżenie – albo się zamkniemy, albo uraczy nas wyjątkowo trudnym pytaniem, na które ja z pewnością nie będę znała odpowiedzi.

Dlatego przez resztę wykładu milczę, próbując notować to, co mówi prowadzący. Nie za bardzo mi to wychodzi, ale z reguły moje zeszyty wyglądają mizernie. Wolę się uczyć z podręczników.

– No więc? – zagaduje Carter od razu, gdy wychodzimy z sali.

– No więc co?

– Przestań się nade mną znęcać i opowiadaj. Kim jest ten tajemniczy przyjaciel, o którym wcześniej nie słyszałem?

Idziemy korytarzem, kierując się do wyjścia z budynku. To były nasze ostatnie zajęcia, co oznacza, że za chwilę wsiądę do samochodu Cartera, potem wpadnę do cukierni ogarnąć kilka rzeczy, a następnie rozbita emocjonalnie udam się na lotnisko.

– To długa historia – oznajmiam zgodnie z prawdą.

– Streść mi ją w trzech zdaniach.

– A w zamian spełnisz moją prośbę?

– Nie. – Parska, jakbym powiedziała największą głupotę na świecie. – Podrzucę cię, jeśli obiecasz, że zrobisz mi pizzę. Ale nie to obrzydlistwo z ananasem, od którego chce mi się wymiotować, tylko prawdziwą pizzę godną Włocha. Taką jak ostatnio.

To moment, w którym powinnam się obrazić na Cartera za wyzywanie hawajskiej. Ale moją głowę obecnie zaprzątają poważniejsze rzeczy niż to, czy ananas na pizzy jest pyszny, czy też nie. Oczywiście wiem swoje, jednak ta dyskusja może poczekać na inny dzień.

– Dobra – mówię, podając mu rękę w celu przypieczętowania umowy.

– W takim razie słucham.

– Z Noah przyjaźnię się od dziecka – zaczynam recytować bezbarwnym głosem. – W Kalifornii mieszkał w domu naprzeciwko mojego, jednak niespodziewanie musiał przeprowadzić się do Chicago. Potem nasz kontakt się urwał na cztery lata. Gdy po tym czasie Noah wrócił do Santa Monica, obrzuciliśmy się wzajemnie różnymi gównianymi rzeczami, by ostatecznie wyznać sobie miłość. Tylko że na koniec wakacji znowu musiał wyjechać i nie mieliśmy kontaktu przez kolejne dwa lata. Napisał do mnie kilka dni temu i teraz jadę po niego na lotnisko. Proszę bardzo.

Spoglądam na Cartera, który wygląda, jakby próbował połączyć kropki. Fakt, że gdy powiedziałam to wszystko na głos, wychodzi na to, że mamy z Noah porządny problem. Chyba nie umiemy ze sobą żyć tak, aby nic przy tym nie zepsuć.

– To było więcej niż trzy zdania, ale wiedz, że je doceniam – zaczyna, zaciekle analizując temat. – Tylko że jeszcze to przetwarzam.

– Ale podrzucisz mnie do cukierni?

– Obrażasz mnie tymi pytaniami… Oczywiście, że podrzucę cię do cukierni, a potem upewnię się, że zdążysz na lotnisko.

– Dziękuję!

Wychodzimy na zewnątrz i chociaż co tydzień o tej porze cieszę się z powodu końca zajęć, dzisiaj jest trochę inaczej. Zazwyczaj weekendy spędzam sama w mieszkaniu, sprzątam, czytam i piszę. Teraz będę miała współlokatora i nie do końca wiem, jak się z tym czuję.

– Dlaczego przez ostatnie dwa lata nie utrzymywaliście kontaktu? – pyta Carter, wsiadając do samochodu.

– Och, no wiesz… Noah musiał poukładać sobie życie, zanim mógł zacząć to robić z drugą osobą.

Kiwa głową, ale nie ciągnie dłużej tematu. Bez trudu zauważa, że nie czuję się komfortowo, gdy o tym mówię.

– I jaki masz plan?

Carter wyjeżdża z parkingu, a ja automatycznie włączam radio, z którego zaczyna wypływać Forgive Me Friend.Znam tę piosenkę na pamięć, ale i tak dokładnie wsłuchuję się w jej słowa. Wszechświat chyba sobie ze mnie drwi. I chociaż denerwuje mnie ten paskudny zbieg okoliczności, nie przełączam stacji. Suniemy ulicami Nowego Jorku w świetle zachodzącego słońca, słuchając piosenki, która niepokojąco dobrze odzwierciedla moje uczucia.

– Nie mam żadnego – odpowiadam. – Liczę, że jakoś to wspólnie naprawimy.

– Dobry pomysł. Mówiłaś już Ivy, że przyjeżdża?

Carter doskonale wie, jak bardzo kocham Ivy. Nie raz był przy tym, jak rozmawiałam z nią przez telefon, i chociaż nigdy nie mieli okazji się poznać na żywo – przyjaciółka przyjechała do mnie akurat wtedy, kiedy on przebywał poza miastem – to szybko załapał, że mówię jej o wszystkim.

– To główna sprawczyni całego zamieszania – wyznaję. – Powiedziała Noah, że podpisałam umowę z wydawnictwem, a potem on do mnie napisał z gratulacjami.

– Mądra dziewczynka.

* * *

Wstawiam do piekarnika ostatnią partię babeczek, a potem zdejmuję fartuch. Zapisuję Leo na kartce wszystkie rzeczy, których nie zdążyłam zrobić, i zostawiam ją w widocznym miejscu. Dzisiaj wychodzę wcześniej niż zwykle. Właściwie wpadłam tu tylko po to, by przygotować masę na muffinki, dzięki którym zdobyłam tę robotę.

W powietrzu unosi się smakowity aromat ciast, a po pomieszczeniu krząta się jeszcze kilka osób szykujących porcję słodkości na jutro. Cukiernia otwiera się z samego rana, dlatego wszystkie wypieki przygotowujemy dzień wcześniej, aby o szóstej były świeże i pyszne.

– Uciekam już – oznajmiam, myjąc dłonie. – Do zobaczenia w poniedziałek.

Żegnam się ze wszystkimi, a potem przechodzę do głównego pomieszczenia, które o tej godzinie świeci pustkami. Jedyne krzesło zajmuje szperający w telefonie Carter.

– Sorry, miałam dziesięć minut poślizgu – mówię, a on unosi na mnie zamglone spojrzenie. – Bardzo się nudziłeś?

Na stoliku obok niego stoją puste talerze. Zanim wzięłam się do pracy, przyniosłam mu trochę słodyczy, które się dzisiaj nie sprzedały. Nadal są świeże, ale nie ma mowy, żebyśmy podali je ludziom następnego dnia. Babeczki do tego czasu zeschną.

– Nie – odpowiada, ale po tonie jego głosu słyszę, że musiał trochę odpłynąć ze zmęczenia. – Czytałem Portret Doriana Grayana kolejne zajęcia.

– Przecież znasz to na pamięć.

– Zauważyłem, że umknęło mi kilka faktów i wolę to sobie odświeżyć, niż wyjść na kompletnego kretyna. – Wzrusza ramionami, po czym wstaje z krzesła. – Idziemy?

– Tak. – Wychodzimy z lokalu prosto w objęcia chłodnego nocnego powietrza. – Na kiedy mamy to przeczytać?

– Na środę.

No tak. Carter lubi być przygotowany na każdą okazję. Chociaż czytałam już Portret Doriana Graya,to i tak notuję w głowie, aby przed zajęciami jeszcze raz zajrzeć do książki. Ostatnio jestem bardzo roztrzepana, a byłoby głupio, gdybym pomyliła imiona pozostałych bohaterów, co w moim obecnym stanie jest bardzo możliwe.

Im bliżej lotniska jesteśmy, tym większy ścisk czuję w żołądku. Denerwuję się, to przecież oczywiste. Nie byłabym sobą, gdyby nie przerażało mnie spotkanie z Noah po takim czasie. Przez ostatnie dwa lata rzadko publikował coś na Instagramie. Tylko raz czy dwa mignęła mi jego twarz i właściwie nie wiem, jak aktualnie wygląda. Może tak jak ja postanowił coś w sobie zmienić.

Noah:

Wylądowałem.

Nawigacja pokazuje, że na lotnisku będziemy za dwadzieścia minut. Mniej więcej przez tyle czasu Noah będzie czekał na walizkę. Czyli idealnie się zgramy.

– Podrzucić was jeszcze do twojego mieszkania? – pyta Carter, nie odrywając oczu od drogi.