Let me know - Zuzanna Wólczyńska - ebook + audiobook + książka

Let me know ebook i audiobook

Wólczyńska Zuzanna

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nazywali się najlepszymi przyjaciółmi,

póki los nie zdecydował, że wystawi ich relację na próbę.

Bee i Noah byli nierozłączni.

Oboje lubili kwaśne żelki i długie spacery po plaży. Z największą czcią celebrowali pewną letnią, magiczną tradycję i naiwnie wierzyli, że mogą zatrzymać czas.

Po czterech latach rozłąki zaczynają wątpić, że kiedykolwiek mieli ze sobą coś wspólnego, a szansa, że po wszystkim będą potrafili zamienić ze sobą zdanie, nie skacząc sobie przy tym do gardeł, jest coraz mniejsza.

Co może się wydarzyć, gdy Noah wróci do Kalifornii, a Bee zrozumie, że nie jest już tym samym miłym chłopakiem, którego znała?

Oto historia, którą pokochały tysiące czytelniczek Wattpada!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 526

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 20 min

Lektor: Jagoda Małyszek

Oceny
4,2 (134 oceny)
59
48
19
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lezak_2006

Nie polecam

Sztuczna i niewiarygodnie nudna. Zmarnowany potencjał na naprawdę fajną historię. W podziękowaniach autorka wspomina, że bardzo się cieszy, że jednak książkę skończyła. Moje uczucia są zupełnie inne. Szkoda czasu na lekturę tej historii i uśmierconych drzew na wydrukowanie tych wypocin. Niejednoznaczne zakończenie może sugerować powstanie dalszych losów bohaterów, ale mam nadzieję, że tak się nie stanie. Ja w każdym razie po nie nie sięgnę.
20
Martuska_777

Dobrze spędzony czas

Czasem jest tak, że o tym, że w danym momencie potrzebowaliśmy danej powieści przekonujemy się w trakcie lektury. Tak właśnie miałam z książką „Let Me Know”. Czy wystarczającą rekomendacją będzie, gdy powiem, że ja, matka 10-miesięcznego dziecka, które wcześnie robi pobudkę, zarwałam noc dla tej książki? Ja, która od lat nie czyta po nocach, bo sen zawsze wygrywa. Tak bardzo wciągnęła mnie historia Noah i Bee, że rozsądek zszedł na dalszy plan, ponieważ chciałam jak najszybciej poznać ich losy. Ta historia jest i przewidywalna, i zaskakująca. I nieco typowa, i dość nieoczywista. To, co spodobało mi się najbardziej, to gotujące się we mnie emocje. Nie zawsze rozumiałam wybory i działania bohaterów, w myślach często mówiłam do nich „Rozmowa! Tu potrzebna jest szczera rozmowa!”, ale może wpływ na to miał mój wiek i własne doświadczenia 😉 Chociaż teraz, po lekturze myślę, że może to właśnie podtrzymywało tak wysoką temperaturę moich emocji. Zakończenie nie do końca ułożyło się po mojej ...
10
AlicjaAmi

Dobrze spędzony czas

Nie jestem pewna czy mi się podobało.Z jednej strony to ciekawa,romantyczna historia,całkiem nieźle napisana.Z drugiej strony,bohaterowie bywali irytujący, a niektóre wątki pozostawiły niedosyt.Nie ukrywam, że Bee nie należy do mojego ulubionego typu bohaterki.Głównie usycha z tęsknoty za chłopakiem,nieustannie wszystkich przeprasza,a często trudno dostrzec akurat w niej tą winę.Jest zamknieta w sobie,zbyt dziecięca,niewinna,jakby czas bez Noah został zamrożony i gdy on się w końcu pojawia, ona jest niemal taka sama jak cztery lata wcześniej.Niby zachowanie obojga nie jest pozbawione sensu,są tacy ludzie i takie reakcje,jednak mnie takie postacie rozczarowują.Reakcja po tej książce pół na pół.
10
BigJohn

Nie oderwiesz się od lektury

Wow! mimo sporego uprzedzenia do polskich autorów ta książka okazała się genialna bardzoe polecam, bo każdy kto jej nie przeczyta trafi do piekła w ogónym zarysie podobna do historii Maddie i (też) Noah z trylogi moon która też jest na legimi ją też polecam
10
meryjerry_11

Dobrze spędzony czas

Spoko
00

Popularność




Redakcja: Marta Tojza

Korekta: Marta Stochmiałek

Projekt okładki: Anna Jamróz

Fotografia autorki: archiwum prywatne

Copyright © 2023 by Zuzanna Wólczyńska

Copyright for the Polish edition © 2023 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-293-1

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2023

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

tiktok.com/@wydawnictwojaguar

twitter.com/WydJaguar

Prolog

Rok 2016

Słońce chyli się ku zachodowi, pozostawiając na niebie pomarańczoworóżowe odcienie. Delikatny, letni wiatr smaga moją skórę, dając odrobinę ulgi po upalnym dniu. Szybkim krokiem razem z grupką podekscytowanych nieznajomych podążam w kierunku plaży, gdzie czeka już na mnie Noah.

Co roku dziewiątego lipca spotykamy się na festiwalu, którego główną atrakcją jest puszczanie lampionów spełniających życzenia. Kilka lat temu stało się to naszą tradycją, którą wciąż celebrujemy i czcimy z odpowiednim szacunkiem.

Przyśpieszam, podekscytowana, coraz bardziej zbliżając się do ciemnowłosego chłopaka opartego o murek. Przytłumiona muzyka staje się na tyle wyraźna, że jestem w stanie rozróżnić śpiewane przez Lewisa Capaldiego słowa. Dźwięki melancholijnej piosenki Before You Go ospale wybrzmiewają z głośników, wprawiając mnie w wyjątkowy nastrój. Odnoszę irracjonalne wrażenie, że idealnie pasuje do dzisiejszego wieczoru, ale nie wiem, skąd i dlaczego się ono u mnie wzięło.

Czuję się odrobinę winna, że jak zwykle się spóźniam, jednak morski zapach skutecznie odpędza moje myśli od tego małego przewinienia. Przyjaciel i tak zdążył się już przyzwyczaić, że nigdy nie jestem w żadnym miejscu o wyznaczonym czasie. To taka moja ułomność, z którą nie umiem wygrać.

Noah wygląda jak zawsze. Ma na sobie niebieską koszulę z krótkim rękawem oraz czarne spodnie. Na ramionach jak zwykle nosi ulubiony granatowy plecak, z którym nigdy się nie rozstaje. Szare oczy patrzą w kierunku oceanu, a ostatnie promienie słońca padają na jego lewy profil.

– Już jestem! – krzyczę, chociaż dzieli mnie od niego jeszcze spora odległość.

Pomimo panującego hałasu Noah odwraca głowę w moim kierunku, wyszczerzając się w nieco krzywym uśmiechu. Unosi chude ramiona i macha mi wesoło na powitanie. Odpowiadam równie energicznie, przechodząc do truchtu, by jak najszybciej znaleźć się blisko niego.

– Cześć – witam się lekko zdyszana, opierając dłonie na kolanach. Moja kondycja jest tak słaba jak łącze wi-fi w naszym domu, ale nie lubię sportu, więc prawdopodobnie już do końca życia będę skazana na cierpienie po kilkumetrowym wysiłku. – Mama kazała mi posprzątać pokój przed wyjściem – mówię, tłumacząc swoje spóźnienie.

W odpowiedzi lekceważąco macha ręką i robi krok w przód. Jest ode mnie o głowę wyższy, a mimo to wygląda na dużo drobniejszego. Z bliska jestem w stanie dostrzec wszystkie jego pryszcze, które pojawiły się wraz z okresem dojrzewania, oraz niebieskie gumeczki w aparacie na zębach. Jestem pewna, że ostatnio były czarne.

– Gdzie Maison i pozostali? – pytam, rozglądając się w poszukiwaniu brata i znajomych.

Noah nieświadomie marszczy swój piegowaty nos, bawiąc się jedną z koralikowych bransoletek na ręce.

– Dzisiaj będziemy tylko my – słyszę w odpowiedzi, na co mimowolnie ściągam brwi.

Jeszcze kilka dni temu Maison rozmawiał z Noah o festiwalu, a teraz jesteśmy tutaj sami. Nie żeby mi to przeszkadzało. Po prostu trochę to dziwne, bo brat wychodził z domu przede mną, a na dodatek w życiu z własnej woli nie odpuściłby darmowej kukurydzy, którą rozdają na plaży chwilę po puszczeniu lampionów.

– Dlaczego? – pytam podejrzliwie.

– Bo chcę być dzisiaj sam z moją najlepszą przyjaciółką – wyjaśnia bez zająknięcia, obejmuje mnie ramieniem i prowadzi w dół schodów.

Pomimo tego, że uśmiecha się szeroko, wyczuwam, że coś się zmieniło. Nie potrafię jednak zrozumieć, co to takiego i czy powinnam się martwić. Noah zazwyczaj nie jest ani trochę skomplikowany, dlatego nie pasuje mi, że dzisiaj wisi między nami coś ciężkiego, czym z pewnością mogłabym rozbić niejedną szybę, a on umyślnie to ignoruje.

Na plaży tłoczy się mnóstwo ludzi pochłoniętych zabawą i tańcem. Santa Monica Pier rozbrzmiewa muzyką, śmiechem i wrzaskami oszalałych dzieci. W powietrzu unosi się smakowity zapach kukurydzy z masłem (tej, którą później miał zjeść Maison) oraz karmelowego popcornu. Niedaleko od miejsca, w którym stoimy, majestatyczny diabelski młyn rzuca niebieski blask na okolicę, a mnie ściska w żołądku na sam ten widok. Jest wspaniale. Plażę przyozdobiono mnóstwem lampek, których światło miękko rozlewa się na piasku, tworząc przytulny klimat. Ocean dzisiejszego wieczoru jest bardzo spokojny, a fale delikatnie obijają się o brzeg, idealnie wpasowując się w powolne rytmy rozbrzmiewającej piosenki.

– Cudownie jak zawsze – szepczę rozmarzona.

Noah, podobnie jak ja, łapczywie pochłania wzrokiem okolicę. Jego oczy błyszczą z podekscytowania, a ręka, która wciąż spoczywa na moich ramionach, przyciąga mnie bliżej do niego.

Objęci ruszamy w poszukiwaniu wolnego miejsca, w którym moglibyśmy zatrzymać się na dłużej niż tylko na kilka niekomfortowych wdechów. Festiwal cieszy się dużą popularnością, dlatego nie jest to najprostsze zadanie, ale uparcie idziemy przed siebie. Gdzieś musi być kawałek specjalnie przeznaczonej dla nas przestrzeni. I na szczęście trafiamy tam już po kilku krótkich minutach lawirowania między ludźmi.

Noah wyjmuje z plecaka koc, który rozkłada na piasku, a ja w tym czasie wygrzebuję osiem opakowań naszych ulubionych kwaśnych żelków.

– Przygotowana jak zawsze – mówi rozbawiony.

Odpowiadam mu szerokim uśmiechem, po czym z głośnym westchnięciem ląduję na kocu. Moje blond włosy rozsypują się na materiale, tworząc wokół głowy odrobinę krzywą aureolę. Chwilę później obok mnie układa się Noah.

Niebo nad nami gaśnie coraz bardziej, zapowiadając nadejście nocy. Z każdym uderzeniem serca ciemnopomarańczowe pasma czernieją coraz bardziej, a na sklepieniu pojawiają się malutkie, iskrzące gwiazdy. W milczeniu wsłuchujemy się w muzykę płynącą z głośników oraz relaksujący szum wody.

Kocham stan, w którym nic nie muszę mówić, aby czuć się komfortowo. Obecność przyjaciela sprawia, że moje mięśnie automatycznie się rozluźniają, a wewnątrz kumuluje się przyjemne, kojące ciepło. Znamy się już tak długo, że nie musimy ciągle rozmawiać, żeby się dobrze bawić. Wystarczy, że po prostu jesteśmy tutaj razem, leżąc i stykając się dłońmi. Mieszkamy naprzeciwko siebie i chociaż Noah chodzi do klasy z Maisonem, to w porę zdał sobie sprawę, że to ja jestem tym lepszym dzieckiem, z którym nie może się rozstać, odkąd skończył sześć lat.

Większość rzeczy robimy wspólnie; lubimy te same filmy i muzykę, choć Noah nigdy nie przyzna się otwarcie do tego, że uwielbia Taylor Swift. Kochamy pizzę z ananasem, która rzekomo jest obrzydliwa, a nawet dzielimy się sekretami i dbamy o to, żeby rodzice nigdy nie dowiedzieli się o zepsutym telewizorze w pokoju dla gości.

Wszyscy już dawno przyzwyczaili się do tego, że wszędzie widzą nas razem. Co roku wybieramy nawet wspólny kostium na Halloween. Ubiegłej jesieni Noah robił za bekon, a ja za jajko. Jego obecność jest tak oczywista, że nigdy się nie zastanawiałam, jak wyglądałoby nasze życie osobno. Wizja tego, że jutro mielibyśmy nie obejrzeć Ricka i Morty’ego razem, przyprawia mnie o ból głowy.

– Myślisz, że możemy zatrzymać tę chwilę na zawsze? – słyszę, wracając do rzeczywistości.

Automatycznie odwracam się w stronę przyjaciela, w skupieniu skanuję jego poważną twarz.

– Po co? – pytam. – Nie chciałbyś najpierw dorosnąć, a dopiero potem zatrzymać czas?

Noah się krzywi, potrząsając w roztargnieniu głową.

– Przyjdziemy tu za kilka lat, kiedy rodzice nie będą mi już wyznaczać godziny powrotu do domu – mówię. – Usiądziemy dokładnie w tym samym miejscu, niedaleko tej gigantycznej palmy, pomyślimy życzenie przed puszczeniem lampionów i wtedy zatrzymamy czas. Żebyśmy już na zawsze byli blisko siebie. I mogli legalnie kupować alkohol – dodaję, jakby to był kluczowy argument, który zmieni jego zdanie.

I przez ułamek sekundy faktycznie wygląda na przekonanego. Potem jednak mrugam, a to złudzenie znika. Zapał w jego oczach przygasa, ale mimo to mówi:

– Masz rację. Zrobimy to, kiedy będziemy dorośli.

Zadowolona, że ostatecznie akceptuje moją propozycję, posyłam mu szeroki uśmiech i sięgam po paczkę żelków.

– Ciekawe, kim wtedy będziemy… – zastanawiam się na głos, wpakowując do buzi zieloną przekąskę. Jest tak kwaśna, że ślina napływa mi do ust od samego jej zapachu. – Myślisz, że będziesz już miał dziewczynę i przyjdziemy tu we trójkę? O, a może ja też się zakocham! Albo nikt nas nie zechce i wszystko pozostanie takie jak teraz – kończę, nie mogąc się zdecydować, czy ta opcja mi odpowiada.

– Nie chcę mieć dziewczyny – oponuje natychmiast. – Jesteście strasznie marudne i pochłaniacie zdecydowanie za dużo energii.

Zbulwersowana uderzam go w bark.

– No co? – rzuca. – Wystarczy, że mam ciebie, Bee. Drugiej takiej złośnicy bym nie zniósł. – Wybucha śmiechem, nic sobie nie robiąc z mojej groźnej miny. – Nie będzie mi przeszkadzać, jeśli nic się w tym temacie nie zmieni – podsumowuje, podnosząc się na łokciach.

– Mnie też nie, ale jeśli nie przestaniesz mnie obrażać, to zaraz cię uduszę. – Wzruszam nonszalancko ramionami. – Mimo wszystko kiedyś chciałabym zobaczyć, jak to jest się z kimś całować – dopowiadam szczerze.

W chwili, gdy Noah rejestruje moje słowa, szeroko otwiera oczy. Wygląda przekomicznie i jest wyraźnie zdziwiony. Szybko się jednak reflektuje i przypieczętowuje to śmiechem, który ginie wśród głośnej muzyki. Zabiera mi żelki i nie przestając się głupkowato uśmiechać, wpakowuje do buzi całą garść żab.

– Co cię tak bawi? – fukam, obruszona, ponownie szturchając go pięścią w biceps.

Noah zupełnie się tego nie spodziewa, przez co paczka wypada mu z ręki, a zielone żaby rozsypują się na kocu. To rozśmiesza go jeszcze bardziej. Jego niepohamowany wybuch radości ściąga na nas kilka ciekawskich spojrzeń.

– Jeszcze tego nie robiłaś?

Sapię, nie wiedząc, o co mu chodzi.

– Oczywiście, że nie. Przecież od razu bym cię o tym poinformowała – mówię, a w mojej głowie zapala się czerwona lampka. – Ty tak?

– Kiedyś – odpowiada mimochodem, całkowicie bagatelizując temat. – Z Allison z naszej klasy.

– I mówisz mi o tym dopiero teraz? – Mrużę oczy, posyłając mu mordercze spojrzenie. – Jesteś okropny, Noah.

Wykrzywia twarz w grymasie obrzydzenia, udając jednocześnie odruch wymiotny. Cierpliwie czekam, aż zdradzi coś więcej.

– Zaczepiliśmy się aparatami. Poza tym to wcale nie jest takie cool, jak wszyscy mówią.

Zagryzam wargę, ale chyba mu wierzę. Chociaż na filmach pocałunki zawsze wyglądają idealnie, to może Noah ma rację. Ludzie mają tendencję do wyolbrzymiania wielu rzeczy. Z tym odkryciem chęć zdobycia chłopaka znacząco gaśnie. Skoro całowanie się jest do kitu, to do czego więcej jest mi on potrzebny? Każdą inną rzecz mogę robić z przyjacielem.

– Może masz rację – mruczę, a on kiwa głową.

Naszą rozmowę niespodziewanie przerywa cichnąca muzyka. Do tej pory grała tak głośno, że z trudem słyszałam własne myśli. Teraz jednak wokół panuje pełne napięcia milczenie, które zapowiada mój ulubiony fragment wieczoru. Z całych sił powstrzymuję się, żeby nie pisnąć z ekscytacji.

Wszyscy ludzie znajdujący się na plaży wstają. Ich twarze rozświetla podekscytowanie, a w dłoniach majaczą lampiony, które za chwilę wypuszczą w nadziei na spełnienie wszystkich swoich marzeń. Noah podaje mi mój lampion. Wlepiam wzrok w granatowe niebo, starając się zapanować nad buzującymi we mnie emocjami.

– Wiesz już, czego będziesz sobie życzył? – pytam, a w odpowiedzi otrzymuję głośne parsknięcie.

– Czy to nie jest oczywiste?

– Ja też wiem – mówię, ignorując jego słowa oraz porzucając myśli o tym, że zdradzi mi swój sekret. – Mam nadzieję, że spełni się, jak co roku.

– Oby tak było – mamrocze cicho, spoglądając w dal.

Nigdy nie zdradzamy sobie tego, co zapisujemy na kartkach. Obawa, że przez to lampion straciłby swoją moc, jest zbyt wielka i zdecydowanie niewarta zaspokojenia ciekawości.

Wyciągam z plecaka marker, jeszcze zanim ludzie zaczną odliczanie. Pośpiesznie zapisuję życzenie i ukrywam je przed wścibskim wzrokiem Noah. Podaje mu pisak dokładnie w momencie, w którym wokół rozlega się głośne „dziesięć!”.

Dołączam do pozostałych, z całych sił wykrzykując: dziewięć, osiem, siedem… Zerkam na przyjaciela, który w skupieniu przygryza koniuszek języka. Sześć, pięć, cztery… Noah zatyka marker i rzuca go na koc. Patrzymy na siebie, uśmiechnięci od ucha do ucha, a moje serce gwałtownie przyśpiesza, próbując wyrwać się z piersi. Trzy, dwa, jeden…

Podpalamy lampiony, które sekundę później unoszą się w powietrzu. Lecą w stronę nieba, razem z tysiącem innych zapisanych życzeń. Z każdą upływającą sekundą zbiera się ich coraz więcej, aż w końcu pokrywają prawie całe sklepienie, tworząc nad nami swego rodzaju ruchomy i najpiękniejszy na świecie sufit.

Ten widok zawsze zapiera mi dech w piersi. Światełka na ciemnym tle wyglądają ślicznie. Są takie pokrzepiające i dające nadzieję, że trudno oderwać od nich spojrzenie. Pochłaniają mnie do tego stopnia, że ledwo rejestruję cichą, melancholijną muzykę pobrzmiewającą w tle.

Wzdycham, rozmarzona, chwytając za instaxa. Ustawiam Noah przodem do aparatu, podziwiając jego piękną, wesołą twarz.

– Uśmiech – mówię, szczerząc się jak wariatka.

W odpowiedzi otrzymuję radosny grymas, który sekundę później uwieczniam na zdjęciu. Zadowolona szybko chowam je do plecaka, by móc wrócić do oglądania magicznego widowiska.

– Weź żelki i chodź tu, pszczółko – instruuje mnie Noah.

Zgodnie z prośbą sięgam po przekąskę i wtulam się w zachęcające ramię przyjaciela. Z rozmarzeniem patrzę na błyszczące fale oceanu, w których odbijają się światła latających po niebie lampionów. Gryząc żabę, głośno wzdycham i modlę się w duchu, żeby moje życzenie się spełniło.

Chcę wrócić tu za rok z Noah.

Rozdział 1

Rok 2020

– Ivy, przestań się gapić w to durne okno – mówię poirytowana, nie odrywając wzroku od telefonu.

Przyjaciółka ignoruje moje słowa, nie ruszając się z miejsca nawet o milimetr. Od godziny siedzi na biurku w tak niewygodnej pozycji, że zaczynam podejrzewać, że coś sobie skręciła. Z niespotykaną dla siebie cierpliwością przeczesuje wzrokiem okolicę, w szczególności skupiając się na domu naprzeciwko.

Z jej ust co jakiś czas wydobywa się ciche mamrotanie, które przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Myśl, że być może właśnie go zobaczyła, jest paraliżująca i nieustannie muszę sobie przypominać, że od naszego ostatniego spotkania minęły cztery lata. Cztery lata, podczas których zapomniałam o jego istnieniu dokładnie tak, jak on o moim. Cztery pieprzone lata, które na początku były nie do zniesienia, aż w końcu nauczyły mnie, że życie bez niego też może być satysfakcjonujące.

Chociaż bardzo się staram, to od tygodnia błąkam się po domu bez konkretnego celu i w swoich działaniach niepokojąco przypominam pozbawionego mózgu zombie. Jestem chodzącym kłębkiem nerwów, a każdy dźwięk samochodu przed naszym domem powoduje, że mam ochotę schować się głęboko w szafie i nigdy z niej nie wychodzić. Bez dwóch zdań zaczynam wariować.

Już dawno starannie zanotowałam w pamięci dzisiejszą datę, ale od rana uparcie udaję, że ten dzień jest jak każdy inny. Standardowo zeszłam na śniadanie, ignorując znaczące spojrzenia rodziców i Maisona. Odtworzyłam w głowie typowe dla mnie czynności i wzięłam się do ich wykonywania. Odrobinę zbyt dużo czasu poświęciłam na dokładne przeżucie kanapki, ale skutecznie odciągało to moje myśli od pewnych szarych tęczówek, których nie mogłabym zapomnieć, nawet gdyby mnie do tego zmuszono. Po posiłku wyręczyłam mamę w sprzątaniu, mimo że zwykle tego nie robię. Wolę raczej zaszyć się gdzieś na plaży i w spokoju oddać się światu, który właśnie dla siebie tworzę – dzisiaj jest jednak inaczej.

Po wszystkim wpadła do mnie Ivy, która emanowała dużo większą radością i podekscytowaniem niż zwykle. Jej dobry humor był denerwujący, ale nawet przez sekundę nie dałam po sobie poznać, że jestem zirytowana. Przykleiłam na twarz szeroki, jednak odrobinę krzywy uśmiech, pilnując, żeby nie zniknął z niej nawet na moment.

Teraz leżę na łóżku, machinalnie przeglądając Twittera. Moje myśli krążą w niechcianych kierunkach i nieważne, jak bardzo się staram, nie mogę nad nimi zapanować.

– Nie jesteś ciekawa, jak wygląda? – pyta mnie Ivy. Po raz pierwszy od godziny odrywa wzrok od okna. – Nie widziałaś go kilka lat.

– Wszystko jedno. – Uparcie wpatruję się w tweeta, którego czytam po raz dziesiąty. – Jak dla mnie może mieć nawet skrzydła i elfie uszy.

Przyjaciółka wypuszcza ze świstem powietrze, ale nie zamierza odpuścić. Odruchowo poprawia duże okulary, które zsunęły jej się z nosa, i otwiera usta, gotowa zbombardować mnie lawiną niewygodnych słów.

– Bee, przecież wiesz, że nie musisz przy mnie kłamać. Widzę, że cię to dręczy.

– Może więc pora na kolejną wizytę u okulisty? – odpowiadam szorstko. W ten sposób wysyłam Ivy jasny sygnał, że jego temat obchodzi mnie bardziej, niż powinien, i szybko ganię się za to w myślach. Zresztą co za różnica? Próbuję oszukać Sherlocka Holmesa. To nie może się udać.

– Nie można tak łatwo zapomnieć o kimś, kogo kiedyś nazywało się najlepszym przyjacielem – kontynuuje niezrażona, kompletnie ignorując przytyk. Już dawno przyzwyczaiła się do moich kąśliwych uwag i jednocześnie nauczyła, że nie powinna się nimi przejmować, szczególnie gdy mam zły humor i nie myślę racjonalnie. – Sądzę, że on też o tobie myśli.

– Sądzę, że przestał o mnie myśleć dziewiątego lipca – mamroczę, walcząc z nieprzyjemnym uściskiem w gardle.

Nienawidzę tego, że po tylu latach wciąż czuję się przygnębiona z jego powodu. Jeszcze tydzień temu byłam pewna, że temat Noah został szczelnie ukryty w ciemnych zakamarkach mojej duszy i już nigdy się stamtąd nie wydostanie. Co za parszywa niespodzianka.

Potrząsam głową, jakby miało mi to pomóc odgonić posępne myśli. Czuję na sobie ciężki wzrok Ivy, która w każdej chwili gotowa jest porzucić dotychczasowe zajęcie i przybiec mi na ratunek. Nie daję jej tej możliwości, szybko się reflektuję. To nie najlepsza pora na płacz. Właściwie to nigdy nie ma dobrej pory na wyciskanie z oczu słonych kropel, ale dzisiaj wyjątkowo chcę udawać niewzruszoną. Nawet jeśli wewnątrz mnie wszystko błaga o litość.

– Idę po colę, chcesz? – pytam swobodnie.

Ivy zaprzecza, odwracając się z powrotem do okna. Wiem, że wręcz marzy, aby powiedzieć coś jeszcze, ale gryzie się w język – za co swoją drogą jestem jej ogromnie wdzięczna.

Przyjaciółka słynie ze swojej bezpośredniości i zamiłowania do wściubiania nosa w cudze sprawy. Lubi pomagać innym, nawet jeśli nikt nie oczekuje od niej nawet machnięcia ręką. Po prostu urodziła się aniołem i nawet moje nieprzyjemne docinki nie są w stanie wybić jej z rytmu. Ta dziewczyna jest cudem zesłanym przez Stwórcę, a ja najwidoczniej na nią nie zasługuję. Bo chociaż znamy się już trzy lata, to dzieli nas właściwie wszystko. Ona jest radosna i potrafi znaleźć plusy w nawet najbardziej beznadziejne sytuacji, a ja uwielbiam ukrywać się przed problemami, bo tak jest mi łatwiej. Prawdopodobnie nigdy też nie zrozumiem jej niezdrowej ekscytacji każdą najdrobniejszą rzeczą, ale to głównie dzięki niej udało mi się wyjść w całości z przepaści, do której wpadłam po wyjeździe Noah.

Poza tym mamy też inny kolor włosów. Jej są tak ciemne, że zupełnie giną na tle czarnej koszulki, a moje blond niesfornie kręcą się na końcach. Chociaż jest młodsza tylko o rok, to gdy stoimy obok siebie, sięga mi ledwie do ramion. Uwielbia chodzić w zielonym, nieco za dużym kapeluszu i chwała tym, którzy spotkają ją bez niego. Serio, czasami się zastanawiam, co jest w nim takiego wyjątkowego, że nie zdejmuje go nawet do jedzenia.

Wyciągam schłodzony napój z lodówki, po czym odwracam się w kierunku wyjścia. Przestraszona widokiem Maisona w kuchni o mało nie wypuszczam z rąk zimnej puszki. Zasysam powietrze i teatralnie kładę dłoń na piersi.

– Nie strasz – mamroczę.

Brat milczy, co jest zupełnie do niego niepodobne. Stoi oparty biodrem o blat, wgapiając się we mnie, jakby właśnie odkrył nowy okaz egzotycznego zwierzęcia. Podejrzliwie mierzę go wzrokiem, ale chociaż bardzo się staram, nie jestem w stanie odgadnąć jego skrupulatnie ukrytych przede mną myśli.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – pytam, decydując się na bezpośredniość.

– Co u ciebie? – odpowiada pytaniem na pytanie, obojętnie zerkając przez kuchenne okno.

Swoim niecodziennym zachowaniem powoduje, że zaczynam czuć się niekomfortowo. Jasne brwi ma ściągnięte tak bardzo, że bez problemu mogę przyjrzeć się małej lwiej zmarszczce na jego czole. Zielone oczy wlepia prosto w moje i marzę tylko o tym, żeby przestał mnie dręczyć tym uporczywym wzrokiem i przepuścił do wyjścia.

– Wszystko dobrze…? – bardziej pytam, niż mówię, nie wiedząc, jakiej odpowiedzi oczekuje.

– Gdybyś chciała pogadać, to będę u siebie w pokoju – oznajmia nieoczekiwanie, bezwstydnie wyciągając mi puszkę coca-coli z ręki.

Bez dalszych wyjaśnień odwraca się na pięcie, po czym znika na schodach. Przez chwilę patrzę w miejsce, w którym stał, i wykrzywiam twarz w grymasie niezrozumienia. Maison nigdy nie pyta, co u mnie. Uważa, że moje życie jest nudną hiszpańską telenowelą, i nawet nie chce o nim słuchać.

Odrobinę zbita z pantałyku przygryzam wnętrze policzka. Postanawiam się jednak dłużej nad tym nie zastanawiać. Próba rozszyfrowania mojego szalonego brata mogłaby i mnie doprowadzić do obłędu. Maison już nie po raz pierwszy zachowuje się dziwacznie, dlatego zamiast to roztrząsać, pośpiesznie wracam na górę, ostatecznie zapominając o coli, która była powodem mojej wycieczki.

Zastaję Ivy w tej samej pozycji, w której była, kiedy wychodziłam z pokoju. Jej posępna mina świadczy o tym, że przez kilka minut mojej nieobecności nie wydarzyło się nic wartego uwagi. Mimowolnie oddycham z ulgą, szukając wzrokiem telefonu.

– Zamierzasz tak siedzieć cały dzień? – pytam, podchodząc do biurka. Niepewnie zerkam przez okno, ale ulica i sąsiedni dom wyglądają jak zawsze: pusto i przygnębiająco. – Może obejrzymy jakiś film?

– Mnie w przeciwieństwie do ciebie interesują jego skrzydła i elfie uszy, więc odpowiadając na twoje pytania: tak, zamierzam tak siedzieć cały dzień, i nie, mam dość Ryana Goslinga na najbliższe dwa dni. Powoli zaczyna mi się kręcić w głowie od ciągłego gapienia się na jego przystojną twarz.

Wzdycham, nie rozumiejąc, dlaczego mi to robi. W tym momencie tylko jedna osoba mogłaby odciągnąć moje myśli od napływającego tornada i jest nią trzydziestodziewięcioletni blondyn o najpiękniejszym uśmiechu na świecie. Ale Ivy jest nieugięta, więc ostatecznie odpuszczam.

Przyjaciółka coraz bardziej okazuje niezdrową obsesję względem faceta, którego nigdy nawet nie widziała na oczy. Zna go tylko z naszych rozmów, ale najwidoczniej moje skrupulatne opowieści wystarczyły, by nie mogła pohamować ekscytacji z powodu jego przyjazdu. Nie odrywa nosa od szyby, a odkąd dowiedziała się o jego powrocie, nieustannie papla na ten temat. Jakby nie wystarczał sam fakt, że skręca mnie w brzuchu, gdy tylko o tym pomyślę.

Jedynymi osobami, które wyglądają, jakby mi współczuły, są rodzice. Oni jak nikt inny pamiętają moje załamanie nerwowe, gdy wszystko zaczęło się chrzanić, a ja zostałam sama: ze złamanym sercem i paraliżującą tęsknotą. Ale te czasy mam już dawno za sobą – a przynajmniej tak uparcie to sobie wmawiam.

– Jak chcesz – rzucam niedbale, odwracając się na pięcie z zamiarem odejścia.

I wtedy w powietrzu roznosi się dźwięk silnika, który w mojej głowie brzmi o wiele głośniej niż w rzeczywistości. Pod nasz dom podjeżdża samochód, a chwilę później gaśnie. Zastygam w pół kroku, napinając mięśnie i mocno zaciskając powieki.

Przerażona czekam na informację od Ivy, która jak na złość po raz pierwszy milczy niczym grób. Nie wydaje z siebie nawet krótkiego dźwięku, który mógłby mnie nakierować na sedno sprawy. Jej postawa jest równie niepokojąca, co powód mojego minizawału, dlatego tkwię w miejscu, bojąc się zrobić choćby krok. Jakby mój najmniejszy ruch mógł wywołać trzęsienie ziemi i obrócić wszystko w popiół.

– Spokojnie, wariatko, to tylko jakaś kobieta – słyszę po trwającej wieczność ciszy. W głosie Ivy wyłapuję nutkę zawodu.

Poruszam ciałem, czując, że znowu mogę oddychać. Odprężam ramiona, przymkniętymi oczami z powrotem patrzę na nieuprzątniętą kupkę ciuchów w kącie pokoju tylko po to, by sekundę później spaść w jeszcze większą przepaść. Ivy wydaje z siebie przeciągły pisk, a moje bębenki bolą równie mocno, co głupie, zdradliwe serce.

– O MÓJ BOŻE, TO ON!

Po tych słowach mam wrażenie, że ziemia naprawdę drży, a ja ledwo utrzymuję się na nogach. Biorę niekontrolowany wdech, bo jeszcze chwila i zemdleję, po czym przykładam dłoń do klatki piersiowej. Miejsce po lewej stronie kłuje mnie tak mocno, że jestem gotowa wyrwać sobie serce, aby dało mi w końcu spokój.

Wrócił.

Rozdział 2

Po czterech latach nieobecności znowu jest w Santa Monica. Stoi zaledwie parę kroków od mojego domu, a ja marzę tylko o tym, żeby rzucić mu się w ramiona, chociaż nie powinnam.

Jestem masochistką, ale muszę go zobaczyć. Choćby przez szybę i nawet na ułamek sekundy. Chcę wiedzieć, jak bardzo się zmienił. Muszę usłyszeć jego głos. Upewnić się, że nadal nosi te pomylone koszule i kolorowe bransoletki. Muszę sprawdzić, czy pod maską obcego człowieka znajdę w nim jeszcze chociaż cząstkę mojego Noah.

– Jaki jest? – rzucam, pozwalając, żeby Ivy zobaczyła go pierwsza.

– Niesamowicie przystojny – odpowiada rzeczowo przyjaciółka. – Uroczy i chyba patrzy prosto na mnie – dodaje niepewnie, odsuwając się nieco od okna. – Jesteś pewna, że nie chcesz zobaczyć jego gorących skrzydeł i elfich uszu?

Potrząsam w roztargnieniu głową. W tej chwili walczą we mnie dwie sprzeczności: pragnienie zerknięcia na Noah i przemożna ochota ucieczki. Nie jestem nawet pewna, czy dożyję choćby najbliższych pięciu minut, stojąc i wyobrażając sobie, jak w chwilach kryzysu oglądał ze mną bajki lub wpychał we mnie czekoladę, bo tylko ona mogła uratować mi humor. Więc czy jeśli go znowu zobaczę, zemdleję? Wyobrażałam sobie ten dzień od tak dawna, że kiedy w końcu nadszedł, trudno mi skleić myśli. To szaleństwo. Świadomość, że jest tak blisko, wprawia mnie w dezorientację.

– Bee, on chyba mi macha – oznajmia podekscytowana przyjaciółka, nawet się na mnie nie oglądając. – Tak, jestem pewna, że to robi. Wyciągnął dłoń i nią potrząsa, jakbym była najcudowniejszą istotą na tej planecie, z którą koniecznie musi się przywitać. Czy to nie słodkie? – pyta, na moment przenosząc na mnie rozanielone spojrzenie.

– Odejdź od tego okna – proszę ją, chociaż wiem, że to na nic.

– Teraz się rozgląda – relacjonuje dalej, kompletnie mnie ignorując. – Wygląda, jakby czegoś szukał. Albo kogoś. Nie wiem, bo nie widzę jego spojrzenia z takiej odległości, a na dodatek twoi rodzice już zdążyli tam pobiec – sapie. – No i koniec. Czar prysł, a Noah zapomniał o moim istnieniu. Masz, co chciałaś, marudo.

Z jękiem odwraca się od okna, poświęcając mi całą uwagę. Trochę jej zazdroszczę, że zobaczyła go jako pierwsza. Odkąd Noah i ja przestaliśmy rozmawiać, nie śledziłam jego mediów społecznościowych, więc nie wiem nawet, jak wygląda. Nie chciałam też oglądać jego zdjęć z nowymi przyjaciółmi i z Maksem… To wszystko mogłoby mnie doszczętnie zniszczyć, a poczucie zdrady nigdy nie pozwoliłoby mi złapać choćby jednego drżącego oddechu.

Teraz, kiedy mogę spojrzeć mu prosto w oczy i sprawdzić, czy chociaż przez sekundę po wyjeździe myślał o mnie tak samo, jak ja o nim, mam wrażenie, że nogi przywarły mi do podłoża. Nie umiem zrobić choćby kroku w jego kierunku, bojąc się tego, co zobaczę. Czeka tam na mnie osoba, która wyrwała mi serce, a potem zapomniała je oddać. Na szczęście nie może tego zrobić ponownie, dlatego biorę dwa głębokie wdechy, po czym podchodzę do przyjaciółki.

Niepewnie zerkam przez okno, po czym błyskawicznie odnajduję go wzrokiem. Stoi odwrócony do mnie plecami, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach, spogląda na dom, w którym spędził dzieciństwo. Przez te kilka lat sporo wyrósł i już nie jest tym samym szczupłym chłopczykiem, którego znałam. Ma szerokie ramiona oraz umięśnione ręce, doskonale widoczne dzięki koszulce bez rękawów. Pomimo padających promieni słońca nawet jego włosy wydają się ciemniejsze.

Po chwili namysłu nieśpiesznie odwraca się w kierunku białej ciężarówki i zerka w okno, z którego na niego patrzę. Nasze spojrzenia się krzyżują i jedyne, co jestem w stanie z siebie wydusić, to cichy, niekontrolowany jęk zaskoczenia.

Nie mogę oderwać od niego wzroku, chociaż mój mózg błaga mnie o to od dobrych kilkudziesięciu sekund. Powiedzieć, że Noah się zmienił, to spore niedomówienie. Różnica jest tak diametralna, że przez chwilę myślę, że może to wcale nie on. Nie ma w nim nawet cząstki mojego dawnego przyjaciela, a to boli jeszcze bardziej niż jego powrót. Ale potem dostrzegam kolorowe bransoletki na jego lewej ręce oraz stary, znoszony plecak, który już dawno powinien pożegnać się z życiem. I wtedy wiem, że mam przed sobą chłopaka, który jest moją największą słabością bez względu na to, co będę próbowała wmówić Ivy czy komukolwiek innemu.

Noah jest wysoki i dobrze zbudowany. Zapuścił grzywkę, jednak brązowe kosmyki nadal pozostają w nieładzie. Ma wyraźnie zarysowane, gęste brwi oraz pełne usta, które obecnie zaciskają się w cienką linię na jego twarzy. W niczym nie przypomina mojego Noah i gdyby nie stojąca obok Alice, wróciłabym do łóżka i udawała, że tylko sobie to wszystko ubzdurałam. Spodziewałam się, że już dawno przestał być tym samym słodkim piętnastolatkiem, którego znałam, ale i tak jestem zawiedziona.

Odwracam wzrok w tej samej chwili, w której z domu wybiega Maison. Przybija Noah piątkę, a potem zamyka go w szczelnym uścisku, co jest dla mnie tak niewyobrażalne, że chce mi się wrzeszczeć.

– Co to w ogóle znaczy? – rzucam idiotycznie, ale nie umiem inaczej skomentować tego, co zobaczyłam. – Odległość to nie tylko cichy zabójca wszystkich przyjaźni, lecz także, jak widać, okazja do zacieśnienia nawet tych najbardziej absurdalnych relacji.

Ivy posyła mi współczujące spojrzenie i tyle mi wystarcza, bym upewniła się w przekonaniu, że nie oszalałam, a Noah i Maison naprawdę ze sobą rozmawiają, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi.

Wiem, że wszyscy cieszą się na powrót Brownów – o zgrozo, nawet ja. Odkąd pamiętam, nasze rodziny utrzymują bliskie relacje i jesteśmy najbardziej zżytymi sąsiadami na tej planecie. A przynajmniej byliśmy. Dopóki nie wyjechali z Santa Monica, zostawiając za sobą całe dotychczasowe życie.

– Muszę tam iść – oznajmiam, patrząc na przekochaną Alice. Ta kobieta była kiedyś dla mnie drugą mamą, a widząc jej twarz po takim czasie, dociera do mnie, jak bardzo się za nią stęskniłam. – Ale strasznie się boję.

– Nie ma czego, kochanie – mruczy współczująco Ivy. – Po prostu bądź sobą i zrób to, co podpowiada ci serce.

– Serce mi podpowiada, żebym tam zeszła i udusiła Noah gołymi rękami.

Przyjaciółka wykrzywia twarz w przerażeniu, machając niedbale dłonią.

– Wiesz co? Zapomnij o sercu. Po prostu spróbuj być miła.

Zrezygnowana ze świstem opadam na krzesło. Mam dość obecnej sytuacji. Czuję, jak szczęki wyimaginowanego imadła zaciskają mi się na gardle i powoli tracę siłę do życia.

– Ten chłopak na dole to nie koniec świata, Bee. Fakt, był twoim najlepszym przyjacielem, kochałaś go, a on złamał ci serce – mówi Ivy, a ja posyłam jej znaczące spojrzenie. – Ale to wszystko już dawno za tobą, pamiętasz? Teraz jesteś tylko ty i pancerna tarcza, przez którą nikt nie zdoła cię zranić.

Kiwam głową, bo omawiałyśmy to już tysiąc razy przed przyjazdem Brownów. Co, jeśli jednak Ivy się myli, a moje zejście na dół będzie równoznaczne z porażką?

– Chcesz iść ze mną? – pytam, bo jestem zbyt wielkim tchórzem, bym mogła sobie z tym sama poradzić.

– Czy chcę poznać tego niesamowicie przystojnego kolesia, który stoi na dole?

Parskam, kładąc ramię na oparciu krzesła. Kiwam głową.

– Oczywiście, że tak, ale nie dzisiaj – mówi, puszczając mi najbardziej kiczowate oczko w historii wszechświata. – Musisz przejść przez to sama, nawet jeśli po wszystkim będę tygodniami doprowadzała cię do porządku. Przedstawisz nas sobie innym razem.

– Jesteś pewna, że nie chciałabyś przyjrzeć się bliżej jego spiczastym uszom? – próbuję dalej.

Ale Ivy jest nieugięta. Z poważną miną kręci głową na boki, wyraźnie dając mi znać, że mam z nią nie dyskutować. I tak nic już nie wskóram, bo moja przyjaciółka jest zbyt uparta i przemądrzała, by zmienić zdanie. Z głośnym westchnięciem przyjmuję gorycz porażki, która nieprzyjemnie zalega mi w ustach.

– Zadzwoń po wszystkim – mówi, rozpoczynając standardowy obchód po pokoju. Zgarnia z łóżka kilka swoich rzeczy, wyciąga z gniazdka ładowarkę, po czym wrzuca wszystko do materiałowej torby w jednorożce.

– I tak zamierzałam to zrobić. Ale trzymaj za mnie kciuki, bo chcę wrócić stamtąd w jednym kawałku i z tą odrobiną godności, która mi jeszcze została.

Ivy wyciąga przed siebie mocno zaciśnięte pięści, uśmiechając się szeroko, co niespodziewanie przynosi mi odrobinę otuchy. Mozolnie wstaję z krzesła, maksymalnie odwlekając zejście na dół. Zerkam w lustro, pobieżnie oceniając swój wygląd, i zdaję sobie sprawę, że jest gorzej, niż myślałam. Ale już za późno, bym mogła coś ze sobą zrobić.

Tuż po tym, jak wstałam, związałam włosy w kok, który do tej pory zdążył mi się rozwalić. Nie poprawiam go, pozwalając, żeby część blond kosmyków swobodnie spływała mi na ramiona. Przecieram dłońmi podkrążone zielone oczy i patrzę na swoje odbicie. Ponownie żałuję, że nie jest to jeden z tych dni, podczas których prezentuję się schludnie i nienagannie – albo chociaż przyzwoicie.

Obserwuję odbicie Ivy, która materializuje się tuż obok, a następnie chwyta mnie za dłoń. Posyła mi ostatni, pokrzepiający uśmiech, po czym bez słowa rusza w kierunku drzwi, ciągnąc mnie za sobą. Nie opieram się, chociaż dołączenie do pozostałych wciąż wywołuje we mnie najgorsze uczucia. Wiem jednak, że spotkanie z Noah jest nieuniknione. Nie da się wiecznie uciekać przed osobą, która mieszka w domu naprzeciwko, a na dodatek ma doskonały widok na twój pokój prosto ze swojej sypialni. Jeśli dzisiaj nie zdecyduję się na to piekło, to będę zmuszona do niego wejść jutro lub za kilka dni.

Kiedyś bardzo nam się podobało, że mamy z Noah doskonały widok na swoje pokoje. Lubiliśmy pisać do siebie sekretne wiadomości, a czasami po prostu patrzyliśmy razem w gwiazdy lub rozmawialiśmy przez telefon, obserwując reakcję drugiej osoby. Teraz jednak notuję w głowie, aby pamiętać o zasuwaniu zasłon na noc.

– Gotowa? – pyta mnie Ivy.

– Nie – mruczę zgodnie z prawdą, ale i tak zostaję wypchnięta na zewnątrz.

Zdrajczyni.

Rozdział 3

Pierwsze, co rejestruję, to ciepło, które kontrastuje z przyjemną, chłodną temperaturą w domu. Słońce znajduje się wysoko na niebie i grzeje niemiłosiernie, przez co żałuję, że nie włożyłam czegoś zwiewniejszego od dżinsowych spodenek i czarnej koszulki na ramiączkach. W okolicy panuje taki sam spokój jak zawsze, dzisiaj zmącony jedynie przyjazdem Brownów. Z oddali do moich uszu docierają dźwięk kosiarki oraz podniesione głosy dzieci bawiących się na zewnątrz.

– No już – ponagla mnie niecierpliwie Ivy, ale zbywam jej słowa, całkowicie pochłonięta widokiem na zewnątrz.

Przebiegam wzrokiem po grupce stojących na podjeździe osób, zdając sobie sprawę, jak surrealistyczny obrazek prezentują. Rodzice nie szczędzą uśmiechów, a ich rozciągnięte w radości usta mogłyby rozświetlić cały stan Kalifornia. Maison żywiołowo wymachuje rękami i jestem pewna, że gdyby Noah nie zrobił choć kroku w tył, brat już dawno nabiłby mu kilka siniaków. Alice z czułością patrzy na wszystkich zgromadzonych, a jej ciepłe spojrzenie sprawia, że coś boleśnie zaciska mi się w brzuchu.

Z powątpiewaniem odwracam się do przyjaciółki, mając nadzieję, że okaże mi trochę litości i wpuści mnie z powrotem do środka. Wbrew temu, co sądziłam, będąc w pokoju, nadal nie jestem gotowa na spotkanie z Noah.

– To wcale nie takie trudne, Bee – mówi cierpliwie Ivy. – Wystarczy, że zrobisz krok do przodu, potem następny i jeszcze jeden. Co ty na to?

– Nie chcę – jęczę, doskonale zdając sobie sprawę, że zachowuję się niedojrzale. – Nie zmuszaj mnie do tego.

Ivy, nie zważając na moje prośby, klepie mnie w plecy, a potem delikatnie popycha do przodu. Muszę zrobić dwa pośpieszne kroki, aby nie stracić równowagi. Cicho przeklinam, po czym kapituluję i posyłam jej długie, zbolałe spojrzenie.

– Dobrze, już dobrze – mamroczę, prostując plecy.

– Powodzenia, maluszku. Pokaż mu, kto tutaj rządzi! – mówi odrobinę zbyt głośno, jak na fakt, że znajdujemy się zaledwie parę metrów od powodu mojego załamania.

Ciekawskie głowy odwracają się w naszą stronę, jakby dopiero teraz zarejestrowały obecność nowo przybyłych. Mięśnie napinają mi się do tego stopnia, że niemal bolą, ale na usta przyklejam wesoły uśmiech, mający zatuszować panikę, która powoli ogarnia całe moje ciało. Będzie dobrze, Bee. Dwa głębokie wdechy.

Ivy rzuca deskorolkę, która z hukiem upada na ziemię. Odpychając się nogą od asfaltu, wyjeżdża na ulicę, przez co skupia na sobie całą uwagę.

– Do widzenia! – wydziera się wesoło, machając wszystkim na pożegnanie.

Rodzice, przyzwyczajeni do niecodziennego zachowania mojej przyjaciółki, odwzajemniają jej gest, unosząc dłonie. Alice przez ułamek sekundy wygląda na zaskoczoną, ale iskra dezorientacji znika z jej twarzy równie szybko, jak się na niej pojawiła. Przybiera standardową, tak dobrze mi znaną, kochaną postawę, emanującą ciepłem i czymś, co w niezwykle kojący sposób zalewa moją duszę.

– Szajbuska – rzuca pod nosem Maison, na tyle cicho, że równie dobrze mogłam się przesłyszeć.

Przez chwilę patrzę za przyjaciółką, łudząc się, że lada moment wróci i zabierze mnie ze sobą. Są to jednak tylko czyste mrzonki, które odchodzą w zapomnienie tak szybko, jak mój dobry humor. Ivy pozostaje poza zasięgiem, a ja muszę się zmierzyć z jedną z najbardziej stresujących sytuacji w moim życiu.

Pierwszą osobą, z którą nawiązuję kontakt wzrokowy tuż po tym, gdy wreszcie odważam się unieść spojrzenie, jest Alice. Jej obecność sprawia, że trochę lepiej to wszystko znoszę, szczególnie że otwarcie obdarza mnie pięknym, szerokim uśmiechem. To, że widzę ją po czterech latach nieobecności, jest jak balsam na moją zranioną duszę. W końcu powoli zaczynam sklejać kawałki rozdartego serca, tylko odrobinę czując, jak desperacko próbuje się ono wydrzeć z klatki piersiowej.

Celowo unikam pewnych szarych tęczówek, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki mogłyby rzucić na mnie klątwę. Nie chcę pamiętać tych długich czterech lat życia, które przeżyłam bez niego, a jeszcze bardziej marzę o tym, by wymazać z głowy wszystkie pozostałe dni spędzone razem. To druzgocące i bolesne.

– Cześć, kruszynko – słyszę tak dobrze znany mi melodyjny głos Alice, która zachęcająco wyciąga przed siebie ramiona, czekając, aż się w nie wtulę.

Zagryzam wargę, walcząc z przemożną ochotą, by się rozpłakać. Tak długo na nich czekałam, że teraz nie umiem pohamować emocji, które wylewają się ze mnie wartkim strumieniem. Straszna ze mnie sentymentalistka. Nabieram w płuca sporą dawkę powietrza tak, aby wystarczyło mi go na kolejne dni, w których będę widziała Noah. Robię niepewny krok w kierunku Alice, a potem nie powstrzymując dłużej swojego spragnionego ciała, wpadam w jej objęcia.

Kobieta pachnie czymś słodkim, co przywodzi mi na myśl najlepsze wypieki oraz lata spędzone w jej kuchni na wspólnym pieczeniu ciast. Dobrze jest poczuć jej bliskość po takim czasie. Zanim wyjechała, traktowała mnie na równi ze swoim synem, a świadomość, że przynajmniej jej nastawienie nie uległo zmianie, jest pocieszająca.

– Dzień dobry – szepczę, rozczulona do granic możliwości.

Z lekkim ociąganiem odrywam się od jej ciepłego ciała, chociaż obecnie pragnę być tak blisko niej, jak to tylko możliwe. Ufnie spoglądam w szare oczy, zniewalająco podobne do tęczówek Noah, po czym unoszę kąciki ust w najszczerszym uśmiechu, jaki pojawił się na mojej twarzy w ciągu ostatnich kilku dni.

– Wyrosłaś – zauważa, uważnie mi się przyglądając. – Gdzie podziała się ta mała dziewczynka sprzed czterech lat?

Wzruszam ramionami, zerkając na rodziców.

– Mama w końcu nauczyła się gotować – rzucam konspiracyjnym szeptem, posyłając rodzicielce przepraszające spojrzenie.

– Tak? – podchwytuje temat tata. – Chyba nie miałem jeszcze okazji się o tym przekonać.

Wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia, modląc się w duchu, aby mama nie obraziła się o to na amen. Ostatnim razem po naszych dogryzkach obwieściła, że ma nas dosyć i od teraz sami będziemy zajmować się domem. Na szczęście jej pedantyczna dusza wytrzymała zaledwie dwie godziny, zanim z powrotem wzięła się do czyszczenia kuchni. Teraz z tatą bardzo uważamy, aby ponownie nie urazić mamy. Chociaż czasami potrzeba ponaśmiewania się z jej kiepskich umiejętności kulinarnych jest zbyt wielka, by móc się powstrzymać.

W naszym domu od zawsze rządzi ten sam podział. Ja i tata gotujemy, a mama i Maison sprzątają. Z tym że mój brat od kilku tygodni nawet nie podniósł swoich brudnych skarpetek z podłogi, więc trudno go uznać za prawowitego członka rodziny. Mimo to nikt oprócz mnie nie chce poprzeć pomysłu wydalenia go z naszej czteroosobowej drużyny. Wydaje mi się, że mama po prostu potrzebuje sprzymierzeńca, który tak jak ona po mistrzowsku potrafi spalić indyka na Święto Dziękczynienia; a tata ma za miękkie serce, by wyrzucić go na bruk. Ja zrobiłabym to bez skrupułów, tym bardziej że Maison ostatnio wyjadł cały zapas czekolady z mojej tajemnej szafki na słodycze – która swoją drogą przestała być już taka tajemna.

Alice nie komentuje naszych słów, ale widzę, jak kąciki jej ust drgają w powstrzymywanym uśmiechu. Jest jednak solidarna z przyjaciółką i nie pozwala sobie na ten jawny akt zdrady, cały czas uparcie utrzymując opanowany wyraz twarzy.

– Wrócimy do tej rozmowy, gdy znowu poplamicie sofę – zapowiada złowrogo mama, ale wiem, że tylko się droczy.

Nikt tak jak ona nie potrafi pozbywać się plam, które wyglądają, jakby miały zagościć w naszym domu na zawsze. Poza tym jestem pewna, że nie zniosłaby widoku brudnej kanapy, nawet jeżeli teraz się nam odgraża. Znam ją zbyt dobrze, aby uwierzyć w ten twardy ton i ostre spojrzenie.

Pomimo pozornie dobrego humoru i chwili zapomnienia jestem boleśnie świadoma obecności Noah. Jego osoba przyciąga mnie do siebie jak magnes, a im bardziej się opieram, tym większy czuję napór. Kiedyś rzuciłabym się na niego bez ostrzeżenia i zagłębiła twarz w miejscu pomiędzy szyją a ramieniem. Teraz jednak stoję kilka kroków od niego, otrzeźwiająco wbijając sobie paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni.

– Jak minęła wam podróż? – pytam obojga, chociaż robię to tylko z grzeczności.

Cały czas skupiam wzrok na Alice, jakby od tego zależało moje życie. Z pozoru wygląda nienagannie i dokładnie tak, jak ją zapamiętałam. Kiedy jednak przyglądam się nieco bardziej, dostrzegam pasma siwych włosów goszczących na jej głowie oraz zmęczone spojrzenie, które usilnie ukrywa pod maską wesołości.

– Płaczliwie i z kilkoma odciskami na tyłku – odpowiada.

– Na szczęście w końcu jesteście z powrotem w domu – rzucam entuzjastycznie, rozkładając ręce. – Czym jest kilka odcisków w obliczu pięknej Kalifornii?

Alice kiwa w zamyśleniu głową, co chwilę zerkając na boki, jakby nie mogła nacieszyć oczu widokiem Santa Monica. Nie dziwię jej się. Też kocham to miejsce.

– Da się je przeżyć – mruczy, patrząc na wielką przydrożną palmę.

Jak w zwolnionym tempie widzę jej usta układające się w pierwszą literę jego imienia. Czy jestem tchórzem, jeśli właśnie planuję ucieczkę? Być może.

Trudno mi ocenić, co czuję. Emocje przeplatają się ze sobą, tworzą skomplikowaną do ogarnięcia mieszankę, która w każdej chwili może wybuchnąć, dosięgając każdego w promieniu pięciu mil. Mój puls przyśpiesza, a dłonie są na tyle wilgotne, że muszę dyskretnie wytrzeć je o spodenki. Najchętniej rozpłakałabym się w miejscu, w którym stoję, dopóki żal trawiący moją duszę nie odszedłby na zawsze w zapomnienie. Jednocześnie niemożliwa do zatrzymania złość zalewa moje ciało, a ja rozważam, czy jeśli w tym momencie rzuciłabym się na Noah z pazurami, ktoś z obecnych próbowałby mnie powstrzymać. Jestem wściekła, zrozpaczona, ale przede wszystkim bezsilna.

– Noah? – słyszę jego imię padające z ust Alice. Jest jak rażenie piorunem: niespodziewane i bezlitosne.

Bezwiednie odwraca głowę w kierunku matki, a ja otwieram usta, jakbym zamierzała coś powiedzieć, jednak nie potrafię wydusić z siebie nawet krótkiego dźwięku zaskoczenia.

– Słucham? – rzuca spokojnie, kompletnie ignorując fakt, że stoję zaledwie kilka kroków od niego.

Nawet mnie nie zauważa. Nie poświęca mi żadnego spojrzenia, chociaż na nie zasługuję. Jest opanowany i pilnuje, aby przez jego starannie nałożoną maskę nie przedarła się choćby jedna nieproszona emocja. Nonszalancko chowa dłonie w kieszeniach spodni i z czułością patrzy na swoją matkę.

Alice zerka na mnie wymownie, sprawiając, że czuję się obnażona i tak bezbronna, jak chyba jeszcze nigdy w życiu. Mijają trzy uderzenia serca, nim do jej spojrzenia dołącza trapiący wzrok Noah, a mnie zbiera się na wymioty. Nie patrz tak na mnie! – chcę krzyknąć, ale moje usta pozostają zamknięte. Nie patrz tak, jakbyś mnie nie poznawał.

Już dawno opracowałam w głowie tysiące scenariuszy dotyczących przebiegu dzisiejszego spotkania. Poza jednym, który wydawał się okropnie prymitywny. Nie przygotowałam się na moment, gdy Noah będzie patrzył na mnie tak jak teraz. Jakbym była nieznajomą, z którą nie chce mieć nic wspólnego.

– Cześć – mówię cicho, postanawiając przerwać tę bolesną wymianę spojrzeń.

Z bliska wygląda o wiele przystojniej i jeszcze bardziej obco. Ma wysoko zarysowane kości policzkowe oraz wyraźnie zaznaczony łuk kupidyna. Jest świeżo ogolony, a jego zęby przez to, że kiedyś nosił aparat, są teraz idealnie proste i śnieżnobiałe. Gdzie podział się mój uroczy przyjaciel o chuderlawych ramionach i iskrzącym, wesołym spojrzeniu?

Noah patrzy na mnie beznamiętnym, zamglonym wzrokiem, jakby próbował sobie przypomnieć, kim jestem. Swoją postawą rani mnie bardziej, niż może mu się wydawać, i wystarczy jeszcze tylko chwila, bym desperacko zaczęła zbierać z ziemi swoje roztrzaskane serce. Ma zmarszczone brwi oraz nieugiętą minę, a do mojej głowy napływa najbardziej irracjonalna myśl, jaka mogła się w niej pojawić. Czy on się na mnie wścieka?

To absurdalne, że patrzy na mnie, jakbym to ja go zraniła. W jednej sekundzie przybieram nieco bardziej waleczną postawę, gotowa na wszelkie kłótnie, jeśli zechce właśnie jakąś wszcząć. Na końcu języka mam wszystkie niecenzuralne obelgi, którymi obrzucałam go w głowie przez cztery długie lata. Wypowiedzenie ich na głos po takim czasie z pewnością przyniosłoby mi sporą ulgę.

– Cześć – odpowiada tylko.

Na dźwięk jego niskiego i lekko zachrypniętego głosu przechodzą mnie ciarki.

– Zaczynamy? – pyta, jakbyśmy nie zobaczyli się po raz pierwszy od czterech lat. Zerka na twarze pozostałych, pozostawiając mnie samą z setką rozszalałych myśli. – Im szybciej zajmiemy się tymi pudłami, tym szybciej będziemy mogli coś zjeść.

A potem bez dalszych wyjaśnień odwraca się do mnie plecami i rusza w stronę białej ciężarówki.

Zmieszana unoszę brwi.

Czy on właśnie brutalnie wyrwał mi serce, rzucił je na ziemię, by ostatecznie bezwstydnie po nim przejść?

A byłam pewna, że w pancerzu od Ivy jestem niezniszczalna.

* * *

Wiercę się na krześle, nie odrywając wzroku od szklanki wypełnionej sokiem, i dokładam wszelkich starań, aby przypadkiem nie spojrzeć na siedzącego naprzeciwko mnie Noah. Odkąd usiedliśmy do stołu, wyrzuciłam z siebie zaledwie kilka słów, jedynie gdy odpowiadałam na bezpośrednio skierowane do mnie pytania.

Dzień powoli dobiega końca, a niebo szarzeje. Po ciepłym popołudniu temperatura w końcu odrobinę spadła, a pobyt na świeżym powietrzu jest o wiele przyjemniejszy niż jeszcze kilka godzin temu. Z małego głośnika stojącego na huśtawce cicho wybrzmiewa piosenka Don’t Let Me Down The Chainsmokers, która jest jedynym miłym akcentem podczas dzisiejszej kolacji.

Rozpakowywanie pudeł było koszmarne. Nie tylko dlatego, że większość ważyła dobre kilkanaście kilo, a moje wątłe ramiona ledwo je utrzymywały, lecz także z powodu ciągłego mijania się z Noah. Za każdym razem, gdy wychodziłam z ich domu i trafiałam na niego w ciężarówce, miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy. Trochę żałuję, że nie przygotowałam wcześniej ogromnego transparentu z napisem SPÓJRZ NA MNIE, POPAPRAŃCU, bo może dzięki temu zaszczyciłby mnie choć jednym spojrzeniem dłuższym niż ułamek sekundy. Co jeszcze miałam zrobić, żeby poświęcił mi kilka marnych chwil, podczas których moglibyśmy porozmawiać? Po prostu brałam od niego kolejne pudło, a potem ruszałam do domu, czując, jak strużka potu spływa mi po plecach. I to było na tyle. Nawet ja nie jestem aż taką masochistką, by kręcić się przy nim w nieskończoność z nadzieją, że powie coś więcej niż tylko głupie cześć.

Tuż po tym, jak pomogliśmy Noah i jego mamie przy przeprowadzce, rodzice zaprosili ich na grilla. Obecnie siedzimy na plecionych krzesłach na tyłach naszego domu, a ja już trzykrotnie musiałam powstrzymać się przed nagłą chęcią ucieczki. Z trudem udaje mi się utrzymać neutralną minę oraz względny spokój. Wiem, że jeśli za chwilę się stąd nie wyrwę, płonący we mnie ogień spali mnie na wiór.

Nie mam apetytu, ale by zachować pozory, sięgam po sałatkę, którą nakładam na talerz. Nie chcę, aby ktokolwiek z zebranych dowiedział się, że spotkanie z Noah poruszyło we mnie cząstkę, o której istnieniu już dawno zapomniałam.

– Tęskniliśmy z Noah za Kalifornią – mówi Alice, czym zwraca moją uwagę. – Chicago bywa męczące.

Rodzice potakująco mruczą coś pod nosem, chociaż nigdy nie mieszkali w innym miejscu. Nie mają pojęcia, co kryje się poza granicami Santa Monica – tak jak i ja.

– Zamierzacie zostać tu na stałe? – zagaduje mama. Bierze łyk coli i cierpliwie czeka na odpowiedź.

Wkładam do ust widelec z sałatką, jednocześnie dyskretnie przysłuchuję się ich wymianie zdań. Temat ich miejsca zamieszkania obchodzi mnie dużo bardziej, niż powinien, przez co trudno mi ukryć zainteresowanie. Jestem pewna, że mam je wymalowane na twarzy, ale postanawiam się tym nie przejmować.

– Tak – odpowiada pewnie Alice. – A przynajmniej ja. Noah wciąż się zastanawia. Chce iść na studia, więc prawdopodobnie niedługo zostanę tutaj sama.

Wbrew własnej woli zerkam na chłopaka, który wygląda na dużo bardziej wyluzowanego ode mnie. Siedzi oparty o krzesło i bezmyślnie bawi się serwetką. Na dźwięk swojego imienia przenosi wzrok na Alice, a potem na moich rodziców i Maisona. Ciekawe, czy zawsze celowo unika morderczych spojrzeń kierowanych w jego stronę.

– Wakacje chcę spędzić w Santa Monica – oznajmia głośno, aby wszyscy go usłyszeli. – Złożyłem kilka aplikacji na studia, ale jeszcze nie jestem pewien, który uniwersytet wybiorę.

Na wzmiankę o tym, że za kilka miesięcy ponownie zniknie, zostawiając mnie samą, mam ochotę wyć. O wiele bardziej wolałabym, aby w ogóle tutaj nie wracał. Nie wiem, czy zniosę kolejne rozstanie, nawet jeśli teraz nie łączy nas już tak silna przyjaźń jak przedtem.

– Stary, jedź ze mną do Arizony – proponuje ożywiony Maison, klepiąc przy tym Noah po plecach. – We dwóch będzie nam raźniej, a poza tym mam już tam wszystko ogarnięte. – Mruga znacząco okiem, jakby przekazywał niemożliwy do złamania kod, który zrozumieją tylko wtajemniczeni.

– Przemyślę to – odpowiada Noah zdawkowo, tym samym ucinając temat.

Maison jest jego rówieśnikiem i obaj od września zaczynają studia. Mój brat przy wyborze uniwersytetu kierował się przede wszystkim głupią zasadą: im dalej od domu, tym lepiej. Nie sądzę, aby szczególnie przywiązywał wagę do nauki, dlatego wybrał miejsce, w którym na pewno nie będę mogła go prześladować. Za kilka miesięcy zamierza spakować wszystkie swoje rzeczy i przenieść się do Arizony, aby ostatecznie utworzyć między nami dystans ponad pięciuset mil. Nigdy nie spędzaliśmy ze sobą szczególnie dużo czasu, ale myśl, że za nieco ponad trzy miesiące przestanę widywać go codziennie w domu, jest dziwna. Podejrzewam się nawet o to, że mogę zatęsknić za jego wiecznie zabałaganionym pokojem i uszczypliwymi dogryzkami, którymi uwielbia mnie obrzucać.

– A co z piłką, Noah? – zagaduje tym razem tata.

Stoi kilka metrów od nas, gdzie odgrywa rolę grill mastera. Chyba za bardzo wziął sobie do serca obowiązek pilnowania mięsa, bo przekręca jedzenie z tak ogromnym zapałem, że chce mi się śmiać.

Noah należał w naszej szkole do drużyny piłkarskiej. Był jednym z lepszych, o ile nie najlepszych graczy na boisku i wszyscy uważali, że kariera sportowa stoi przed nim otworem. Tata jako zapalony fan footballu kibicował mu jak własnemu synowi, a jego mocny głos podczas dopingu zawsze wybijał się ponad inne na trybunach.

Po skwaszonej minie Noah widzę jednak, że coś się zmieniło i nie warto dopytywać o szczegóły.

– Już nie gram – odpowiada sucho. – Chicago uświadomiło mi, że jest mnóstwo ciekawszych rzeczy do roboty.

Tata bardzo stara się ukryć zawiedzioną minę, ale dostrzegam, że odrobinę się krzywi. Przytakuje, jednak rozczarowanie niemal rozsadza go od środka. Jest jedną z tych osób, które zawsze życzyły Noah jak najlepiej. Żeby go dodatkowo wesprzeć, któregoś razu zaprojektował dla siebie nawet koszulkę z nazwiskiem Brown i numerem dwanaście. Też taką miałam, dopóki nie urosłam, a T-shirt stał się dla mnie bardzo krótkim topem, w którym nie wypadało paradować po szkole podczas meczu. Maison nigdy nie był typem sportowca, dlatego całą piłkarską miłość rodzic przelewał na Noah.

– Na przykład co? – ośmielam się zapytać.

Nie wiem, co mną kieruje, gdy wypowiadam te słowa, ale z pewnością nie chcę słuchać o tym, co robił po wyjeździe z Kalifornii. Czuję jednak ciężką do przełknięcia złość, która uporczywie zawadza mi w gardle. Coraz trudniej jest mi zaakceptować fakt, że wrócił do Santa Monica po czterech paskudnych latach i zachowuje się tak, jakby wszystko było w idealnym porządku. Obiecywał, że Chicago go nie zmieni, a mimo to nie potrafię odnaleźć w nim już dawnego Noah i boli mnie to bardziej, niż mam odwagę przyznać.

Podświadomie wiem, że pytam dlatego, że nie chcę być na niego zła, jednak moje drugie oblicze marzy, żeby choć przez chwilę poczuł się tak samo beznadziejnie jak ja. Wiem, że muszę sprawić, aby zrozumiał swój błąd i przyznał się do zniszczenia naszej przyjaźni. Dopiero wtedy będę mogła odpuścić i w końcu przestanę się za to obwiniać.

– Zdałem sobie sprawę, że nie lubię się ograniczać – zaczyna niewzruszony, wlepiając oczy prosto we mnie. – To strasznie toksyczne. Poznałem nowych przyjaciół i zrozumiałem, jak wiele do tej pory traciłem. Okazało się, że w większym gronie jest zawsze zabawniej, a zamykanie się tylko na treningi i szkołę jest do bani. Poza tym i tak nie miałem szansy zabłysnąć na boisku, nie byłem na to dość dobry. – Bzdura, był wspaniały. Przez pierwsze kilkanaście miesięcy po wyjeździe oglądałam jego mecze i widziałam, że jeśli tylko będzie chciał, może osiągnąć sukces. – Łączenie piłki z nauką i przyjaciółmi było strasznie męczące.

– Tutaj nie miałeś z tym problemu – stwierdzam kąśliwie, bo wzmianka o przyjaciołach okropnie mnie ubodła.

– W Chicago poznałem ludzi, którzy zasługiwali na więcej uwagi.

Czuję bolesny uścisk w klatce i przez sekundę boję się, że moje serce nie wytrzyma tego, co właśnie powiedział. Chwilę później orientuję się jednak, że przecież już dawno temu mi je wyrwał i teraz tylko okrutnie zaciska je w dłoni. Wyłącznie od niego zależy, jak mocno postanowi je jeszcze zdewastować.

– Oczywiście – wypluwam z siebie sarkastycznie. – Przyjaciele są przecież najważniejsi, nie?

Kiwa głową, udając, że nie słyszy tych ociekających ironią słów. Postanawia nie reagować na moje zaczepki i wygląda, jakby w ciągu kilku godzin od przyjazdu zdążył się na nie uodpornić. Ma beztroską minę i chyba naprawdę na zawsze wymazał z pamięci mój obraz. Kto wie, może jeśli od teraz będę dla niego miła, podzieli się ze mną kilkoma radami, jak skutecznie tego dokonać.

– Jasne, ale ty chyba akurat wiesz to najlepiej – mówi, rzucając mi nieme wyzwanie.

W co ty pogrywasz, Noah?

– Bez dwóch zdań – podejmuję jego grę, chociaż wiem, że lepiej byłoby się wycofać. – Jeśli mi na kimś zależy, mogę zrobić dla tej osoby wszystko. A na pewno nie powstrzyma mnie przed tym głupie dwa tysiące mil. To nic w porównaniu z tym, ile jestem w stanie poświęcić.

– Doprawdy? – Kpiarsko unosi lewą brew.

Tak, dupku! – chcę powiedzieć, ale gryzę się w język.

Postanawiam milczeć, bo tylko w ten sposób mogę się uspokoić po krótkiej wymianie zdań z Noah. Nie sądziłam, że pierwsza rozmowa, którą odbędziemy, skończy się w ten sposób, ale z reguły często się mylę, więc nie biorę tego do siebie. Mimo że najchętniej wykrzyczałabym mu prosto w twarz cały żal, który do niego czuję, to muszę pamiętać, że wokół nas siedzą rodzice oraz Maison, który ponownie decyduje się odezwać.

– Mimo wszystko dobrze, że wróciłeś – rzuca, ani trochę nieprzejęty tym, co właśnie zaszło między nami. – Wiele się u nas zmieniło i najwyższa pora, żebyś nadrobił zaległości. Mam tylko nadzieję, że nie zapomniałeś, co to deska i jak się na niej jeździ.

Noah z dziwnym uśmiechem pociera dłonią brodę. W jego oczach błyszczy nowa, niebezpieczna iskierka podekscytowania.

– Jeszcze pożałujesz tego lekceważącego tonu – mruczy w odpowiedzi. – Wyobraź sobie, że Chicago to nie koniec świata. Ludzie też tam jeżdżą na deskach.

– Jesteś pewny, że wiesz, o czym rozmawiamy?

Noah parska, czerpiąc wyraźną przyjemność ze słownych potyczek z moim bratem.

– Zawsze imponowała mi twoja pewność siebie, Maison – podsumowuje wesoło, odchylając się na krześle.

Brat wybucha śmiechem, nie wyłapując lekko prześmiewczej nuty w tonie Noah. Pozwalam, żeby pławił się w pozornie pochlebnych słowach, i kieruję wzrok na blat.

Kiedyś też chciałam nauczyć się jeździć na desce, ale jestem zbyt wielką niezdarą, by cokolwiek z tego wyszło. Już po pierwszym upadku uznałam, że nie jest to warte wielkich zielonofioletowych siniaków i zdartych kolan. W przeciwieństwie do Ivy oraz Maisona i Noah strupy na łokciach nie dają mi zbyt wielkiej satysfakcji, a w samej jeździe nie widzę nic relaksującego.

Opieram się plecami o krzesło, próbując zdławić drażniące uczucie wywołane obecnością Noah. Różowopomarańczowe obłoki wyglądają dzisiaj wyjątkowo urokliwie i żałuję, że nie mogę spędzić tego wieczoru z dala od przykrych wspomnień. Dużo bardziej wolałabym siedzieć teraz na plaży, słyszeć szum obijających się o brzeg fal i czuć ciężar laptopa na moich wyprostowanych nogach. Ale w życiu rzadko dostajemy to, czego tak usilnie pragniemy, więc zadowalam się obecną sytuacją – a przynajmniej się staram. Zaczynam odczuwać dyskomfort spowodowany zbyt długim noszeniem spiętych w kok włosów. Dlatego ściągam gumkę nieprzyjemnie ciągnącą mi skórę głowy, pozwalając, żeby uwolnione kosmyki swobodnie rozsypały się na moje ramiona.

Odważam się przelotnie zerknąć na Noah, który niezrażony kontynuuje rozmowę z Maisonem. Przyglądam się mu w ciszy, uważając, aby mnie na tym nie przyłapał. Próbuję rozszyfrować jego precyzyjnie ukryte przede mną myśli, jednak moje starania wydają się bezcelowe. Do tej pory nie sądziłam, że nadejdzie moment, w którym nie będę umiała go rozgryźć. Teraz jednak wiem, że gorliwie pilnuje, aby nikt tego nie zrobił, i jeśli chcę się przedostać przez tę niewidzialną barierę, którą wokół siebie zbudował, będę musiała włożyć w to dużo wysiłku.

– Co u pozostałych? – zagaduje mojego brata. Wydaje się szczerze zainteresowany ludźmi, z którymi miał kiedyś sporo wspólnego.

Maison mlaszcze, zanim przechodzi do odpowiedzi.

– Jay jest wciąż tak samo denerwujący jak kiedyś – mówi zgodnie z prawdą. Ten chłopak jeśli tylko chce, potrafi być jak wrzód na tyłku, ale i tak bardzo go lubię. – Daniel wrócił do San Jose i nie utrzymuje z nikim kontaktu. Sam pracuje w szkółce surfingowej i co gorsza wygląda, jakby mu się tam podobało, chociaż nie wiem, jak znosi te wszystkie wrzeszczące dzieciaki. – Krzywi się na myśl, że kiedykolwiek mógłby mieć coś wspólnego z uroczymi, małymi szkrabami. – Powoli zaczyna żyć na własną rękę, w przeciwieństwie do Brada, który nadal nie odciął pępowiny. – Śmieje się, chociaż sam wciąż jest na garnuszku rodziców. – Allison jest teraz najgorętszą dziewczyną w mieście, ale cały czas co drugie słowo przeprasza i paranoicznie pilnuje, żeby nikomu nie sprawić przykrości. Swoją drogą, skąd wiedziałeś, że wyrośnie na taką laskę?

– Intuicja – odpowiada obojętnie Noah. – Co z Connorem?

Maison macha lekceważąco dłonią, nieumyślnie marszcząc brwi. Prycha zirytowany.

– Daj spokój – rzuca ponuro. – Przestał się z nami zadawać niedługo po twoim wyjeździe, gdy trener mianował go kapitanem drużyny.

Noah mruczy coś niezrozumiałego w odpowiedzi, po czym zadaje kolejne pytanie.

– U ciebie też w porządku?

– Lepiej być nie może. Poza tym, że niedługo pakuję walizki i znikam stąd jak najszybciej, to wszystko po staremu i nic się nie zmieniło od naszej ostatniej rozmowy. – Maison zerka na mnie z dziwnym błyskiem w oku. – Boję się tylko o moją małą siostrzyczkę. Nie jestem pewny, czy mogę zostawić ją z tą szaloną laską, która codziennie kręci się po naszym domu.

W odpowiedzi posyłam mu ponure spojrzenie, bo nie podoba mi się sposób, w jaki wyraża się o Ivy. Wiem, że prawdopodobnie jej podejście do życia nieco przytłacza jego apatyczne patrzenie na świat, ale sądziłam, że już się do tego przyzwyczaił.

– Och, daj spokój, Bee – jęczy Maison. – Tylko sobie żartuję. Dlaczego zawsze bierzesz wszystko na poważnie?

– Bo nie podoba mi się, gdy ktoś obraża moich przyjaciół – odpowiadam, umyślnie zerkając przy tym na Noah.

Odwzajemnia moje spojrzenie, ale równie dobrze mógłby patrzeć na zamek z piasku, na dodatek wyjątkowo brzydki. Już zanotowałam, że zawsze, gdy chodzi o mnie, wyłącza się, a jego wzrok staje się pusty. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek przestanę torturować się próbą nawiązania z nim porozumienia, bo za każdym razem zaskakuje mnie swoją obojętnością.

– Nie obraziłem jej – mówi Maison w swojej obronie. – Stwierdziłem fakt, a to co innego.

– W porządku. W takim razie ja stwierdzam fakt, że jesteś głupi jak but.

– A myślałem, że już dawno wyrosłaś z dziecinnych przezwisk. – Przewraca oczami.

– Są adekwatne do twojego zachowania – odpowiadam hardo, gotowa na dalsze przepychanki.

Maison mamrocze coś niewyraźnie, po czym poznaję, że ma już dosyć. Robi tak za każdym razem, gdy nie wie, co odpowiedzieć.

– Wyjeżdżasz dopiero po wakacjach? – przerywa nam Noah.

Kieruje spojrzenie na Maisona, a ten szybko odsuwa mnie na dalszy plan. I akurat w tym momencie jestem mu za to ogromnie wdzięczna.

– Mhm – potakuje. – Chcesz mieć dość czasu, aby udowodnić, że jeździsz lepiej ode mnie?

– Skąd, to akurat zaplanowałem na jutro – odpowiada mimochodem. – Potrzebuję przewodnika, mentora, jak zwał, tak zwał. Ktoś musi mnie tutaj wprowadzić w życie po takim czasie.

Maison wyszczerza zęby, zadowolony z przypadłej mu roli.

– Oto jestem. – Szeroko rozkłada ręce, gotowy w każdej chwili wstać od stołu, by rozpocząć powierzone mu zadanie.

Noah kiwa głową, ale wyraźnie podchodzi do tego mniej entuzjastycznie niż Maison, mimo że sam wyszedł z tą wspaniałomyślną inicjatywą. Zauważam też, że odkąd wrócił, rzadko się uśmiecha. A jeśli już to robi, to zazwyczaj jest to wymuszony grymas, pozbawiony ciepła i znajomej serdeczności. Może w Chicago ludzie chodzą z wiecznie nadętym wyrazem twarzy i tak mu już zostało?