Let me in - Natalia Fromuth - ebook + audiobook + książka

Let me in ebook

Fromuth Natalia

0,0
44,90 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Vincent van Gogh przychodzi do dziewiątego stolika każdego dnia...

Layla to dziewczyna, która trzyma się ustalonych przez samą siebie zasad. Wszystko, czym się zajmuje, musi być zrobione perfekcyjnie. Każda zmierzająca w nieoczekiwanym kierunku sytuacja zostaje natychmiast opanowana, okiełznana i skierowana na właściwe tory. Wydawać by się mogło, że nikt nie będzie w stanie wejść w drogę młodej mieszkance miasteczka Charlotte w Karolinie Północnej i zepsuć tego, na co tak ciężko pracowała.

W życiu Layli nie ma miejsca na zabawę, beztroskę ani spędzanie dni w towarzystwie rówieśników. W jej głowie są tylko cele i plany. Wkrótce jednak dziewczyna przekonuje się, że nie wszystko można kontrolować. Poukładany, odmierzany z zegarkiem w ręku czas po raz pierwszy zwolni w dniu, w którym kawiarnię jej mamy odwiedzi pewien nonszalancki chłopak. "Vincent van Gogh" - tak zażartuje Layla, zanim postawi przed nim czekoladowe ciastko z dużą ilością bitej śmietany...

Posłuchaj audiobooka:

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 384

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Natalia Fromuth

Let me in

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.Ilustracje wewnątrz książki: Gracjan Szewczyk 

Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected] WWW: https://beya.pl

Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://beya.pl/user/opinie/letmei_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

ISBN: 978-83-8322-763-4

Copyright © Helion S.A. 2023

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

Chłopakowi, który wyciągnął mnie z bezludnej wyspy.

I wszystkim tym, którzy wciąż na niej tkwią.

Rozdział 1

Charlotte to miasto, w którym zatrzymuje się tylko po to, żeby wypić kawę.

Codziennie widywałam mnóstwo ludzi z ogromnymi, przepełnionymi aktówkami, którzy bez najmniejszego wyrazu zmęczenia, głosem zachrypniętym od ciągłych rozmów przez telefon, zamawiali zwykłą małą czarną, a ja z każdym kolejnym dniem coraz bardziej nie znosiłam jej zapachu. Niekiedy ludzie w Charlotte potrafili znaleźć czas na sprawy inne niż bankowość. Zdarzało się, że zapraszali swoich bliskich na przesłodzoną, karmelową latte z bitą śmietaną i prosili przy tym o dodatkową torebkę cukru trzcinowego, który w ich środowisku uchodzi za zdrowszy.

Choć w istocie cukier to cukier — zabija w każdej postaci.

Wieczorami po uliczkach roznosił się mdlący zapach tego, co próbowali nazywać miłością. Zapraszali swoich lubych z biura i zamawiali latte macchiato z dodatkową mleczną pianką, żeby postawiło ich z powrotem na nogi, chociaż na zegarze wybijała właśnie dwudziesta druga.

Życie wCharlotte nigdy się nie zatrzymuje, aja, chociaż wzbraniałam się przed tym, jak tylko potrafiłam, stawałam się powoli taka sama jak to miasto.Pachniałam kawą inie potrafiłam się zatrzymać.

— Layla, zaparzyłaś już espresso?—Usłyszałam za sobą ciepły głos, który na dobre oderwał mnie od okna.—Pani ze stolika piątego zaczyna się niecierpliwić.

— Ach, tak. Już robię.—Poprawiłam kokardę na swoim niebieskim fartuchu iszybko stawiłam się tuż obok ekspresu.

— Odetchnij trochę, kochanie!—Elodie pogłaskała mnie po głowie, gdy ustawiałam filiżankę na tacce.—Widzę, że jesteś przemęczona. Masz wakacje, nie marnuj się, wkładając ten brzydkifartuch!

Elodie to starsza kobieta, która pracuje tutaj, odkąd pamiętam. Zawsze była dla mnie jak druga matka, a ja od dziecka patrzyłam na nią jak na autorytet. Podziwiałam w niej każdą, nawet najdrobniejszą rzecz, a w szczególności jej błyszczące, zawsze bezbłędnie upięte włosy.

— Wcale nie jestem zmęczona, lubię tu pracować—wzruszyłam ramionami.—Poza tym póki moja mama nie wyzdrowieje, ktoś musi ją zastąpić.—Uśmiechnęłam się, akobieta pokręciła głową zwestchnieniem.

Zawsze szukałam jakiejś wymówki, którą mogłabym usprawiedliwić to, że nie spędzam wolnego czasu z koleżankami, robiąc rzeczy, które zazwyczaj się robi, będąc w moim wieku. Znacznie lepiej się bawiłam, bez przerwy się krzątając i podając kawę i ciastka.

— Gwen była już u lekarza? — spytała po chwili Elodie, wycierając ręce w papierowy ręcznik.

— Tata mówi, że dopadła ją grypa — odparłam, wyglądając przez malutkie okienko, które zapewniało mi z kuchni widok na drzwi wejściowe do kawiarni. — Mama twierdzi, że czuje się już lepiej, ale cały czas narzeka na ból stawów.

— Jesteście dokładnie takie same—zauważyła.—Ty też wkrótce nabawisz się bólu stawów, jeśli cały czas będziesz biegać wkółko.

Do kieszeni fartucha wsadziłam swój notes i ołówek. Po chwili wzięłam tacę z kawą i zaczęłam roznosić ją gościom, którzy zazwyczaj zapominali o swoim zamówieniu po tym, jak rozłożyli na stoliku swój laptop i zaczęli uderzać w klawiaturę. Uwielbiałam patrzeć na ich miny, kiedy nagle odrywali się od pracy i próbowali na nowo odnaleźć się w rzeczywistości, dziękując mi za filiżankę.

— Proszę bardzo, miłego dnia, pani Lancaster. — Uśmiechnęłam się, stawiając na stoliku kawę i spoglądając przelotnie na staruszkę, która odwiedzała to miejsce prawie codziennie, gdy wracała do domu po odprowadzeniu wnuczki do przedszkola.

— Miłego dnia, Layla — odparła, upijając łyk ulubionej kawy. — Straszny macie dzisiaj ruch, ledwo znalazłam miejsce — zaśmiała się, na co jedynie pokiwałam głową.

Zazwyczaj w piątki w kawiarni mamy tyle gości, że nieraz namawiałam ją na zakup dodatkowych stolików. Mama natomiast upierała się, że zawsze chciała, żeby do jej wymarzonej kawiarni stały ogromne kolejki ludzi. Większa liczba miejsc zdecydowanie zrujnowałaby jej marzenia.

Zawsze zastanawiałam się, co tak naprawdę przyciągało do kawiarni aż tylu klientów. To prawda, że jej wnętrze było naprawdę ładne, a kubki mieliśmy zawsze porządnie wypolerowane i domyte, jednak kawa smakowała jak każda inna. Pewnego wieczora, kiedy zapytałam o to rodziców, zgodnie odparli, że chodzi o miłość i serce, które wkłada się w to, co się robi. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć tego tłumaczenia. Chociażbym zaparzała kawę, płacząc, będąc wściekłą czy śmiejąc się w głos, ona zawsze będzie smakowała tak samo.

— Layla, czy mogłabyś podejść do stolika dziewiątego? Mam masę americano na głowie — rzuciła Elodie, wchodząc szybkim krokiem do kuchni.

— Jasne, już idę — odparłam równie ekspresowo.

Wyszłam żwawym krokiem z pomieszczenia i skierowałam się do stołu, który stał w rogu kawiarni. Tuż obok stało długie akwarium z kolorowymi rybkami. Właśnie dlatego uważałam ten stolik za wyjątkowy. Ich towarzystwa nie wybierał byle kto, a na pewno nie zapracowany biznesmen, którego mogłyby rozpraszać.

Bez podnoszenia wzroku wyciągnęłam notes, wktórym od razu niestarannie zapisałam:Zamówienie stolik numer dziewięć, rybki.

— Co mogę podać?

— Herbatę proszę.

Momentalnie zmarszczyłam brwi, a te dwa niepozorne słowa dość mocno zbiły mnie z tropu. Uniosłam wzrok znad niewielkiej kartki w linie, przyglądając się chłopakowi, który właśnie uśmiechał się tak szeroko, że mogłabym policzyć wszystkie jego zęby. Blondyn o rozczochranych włosach opierał się jedną ręką wzdłuż siedzenia, a drugą trzymał na stole. Miał na sobie białą koszulę z krótkim rękawem, rozpiętą pod szyją, na której wisiał nieśmiertelnik, a kawowe oczy analizowały właśnie moje zupełnie rozkojarzone spojrzenie.

— Herbatę? — Odchrząknęłam po chwili. — Podajemy tutaj tylko kawę. Kawę i ciastka. Zdaję sobie sprawę, że to dosyć nudne — dopowiedziałam automatycznie.

— Dlaczego od razu nudne? — spytał, mrużąc oczy.

Nabrałam powietrza w płuca.

— Zazwyczaj, kiedy mówię, że nie sprzedajemy herbaty, słyszę, że to trochę nudne, sprzedawać tu tylko kawę i ciastka, i że moglibyśmy rozszerzyć menu o herbatę, ale nic nie mogę na to poradzić — powiedziałam, choć po chwili w myślach skarciłam się za to, że tracę czas. Przyszło mi do głowy, że Elodie ledwo ze wszystkim daje radę sama i muszę się pospieszyć. — To co mogę podać? — powtórzyłam nieco bardziej niespokojnie.

— Znasz takiego artystę… Vincenta van Gogha?

— Hej, naprawdę nie mam na to czasu. — Westchnęłam, zaciskając mocniej dłoń na ołówku. — Może chciałbyś latte? Jest w miarę tanie i piekielnie słodkie…

— Vincent van Gogh to mistrz impresjonizmu — zaczął, a jego uśmiech nie schodził mu z twarzy nawet na moment. — To tak, jakbyś zapytała go, czy chciałby zacząć rysować kubizm, bo impresjonizm jest przecież strasznie nudny. Wyobrażasz sobie kubizm w wydaniu van Gogha? Rany, to musiałoby być straszne — zaśmiał się krótko. — Dlatego lepiej nie wprowadzajcie tutaj żadnej herbaty, chociażby wszyscy mieli wam zarzucać, że to nudne. Założę się, że byłaby niedobra.

Wybita z rytmu spojrzałam na chłopaka, który odgarnął z oczu włosy i znów szeroko się uśmiechnął.

— Okej,Vincent—rzuciłam zprzekąsem.—Wtakim razie jaką kawę mogłabym cipodać?

— Poproszę ciastko — odparł, jakby zadowolony z tego, że znów zupełnie nie przewidziałam, co odpowie. — Czekoladowe ciastko z dużą dawką bitej śmietany.

Zapisałam w notesie:

Vincent van Gogh, czekoladowe ciastko zdużą porcją bitej śmietany.

Chociaż Vincent van Gogh malował głównie podobne do siebie obrazy i nieczęsto zaskakiwał, tworząc nowe dzieła, ten Vincent był zupełnie inny, potrafił zadziwiać, jakby za wszelką cenę nie chciał być identyfikowany ze słowem „banał”.

Od tej pory Vincent van Gogh pojawiał się przy stoliku dziewiątym każdego dnia.

Rozdział 2

Lato w Karolinie Północnej nie należało do najcieplejszych, ale ten dzień mocno dawał się we znaki. Słońce grzało już od samego rana, a na niebie nie było ani jednej chmury, która mogłaby przynieść chociażby chwilę ukojenia.

— Okropne jest to słońce — westchnęła Elodie, siadając na krześle w kuchni i wycierając szmatką czoło. — Niedobrze znoszę upały, strasznie chciałabym, żeby była już zima — mówiła. Z jej zawsze idealnie upiętej fryzury wydostał się pojedynczy, czarny kosmyk włosów.

— W zimę mamy większy ruch — zauważyłam, uśmiechając się krótko. — Też nie miałabym nic przeciwko, gdyby odrobinę się schłodziło.

Kobieta pokręciła głową.

— Popadasz w pracoholizm, Layla. — Zmarszczyła czoło. — Normalny człowiek — tu wskazała palcem na siebie — taki jak ja, uwielbia, kiedy ruchu nie ma wcale, a ty prosisz się o więcej. To niezdrowe!

— Ciężka praca popłaca — wygłosiłam, wycierając talerz, który dopiero co wyjęłam z wody pełnej piany. — Którą mamy godzinę?

— Ósmą piętnaście.

— Mam jeszcze dwie minuty na zmycie talerzy, potem muszę posprzątać stolik numer dwa, bo o ósmej dwadzieścia pięć przychodzi pani Lancaster — mówiąc to, wyjrzałam przez okienko, żeby zerknąć na stale zajęty stolik. Głośno westchnęłam i pokręciłam głową z niezadowoleniem. — Ktoś zajął jej miejsce, tego mój grafik nie przewidział — prychnęłam.

Czasami wydawało mi się, że w moim życiu wszystko było dokładnie przeze mnie zaplanowane, nawet dzień, w którym się urodziłam, kiedy to wzięłam swój pierwszy oddech w samo wrześniowe południe. Pielęgniarki, robiąc mi pierwsze badania, zgodnie wmawiały mojej mamie, że urodziłam się z zegarkiem w ręku, jakbym doskonale wiedziała, kiedy mam przyjść na świat. Szybko jednak, w miarę jak dorastałam, mama przekonała się, że przewidywania położnych były bezbłędne. W przedszkolu zawsze musiałam we wszystkim być pierwsza, nigdy nie miałam większych problemów z porannym wstawaniem, a cały plan dnia miałam w jednym palcu. Jeśli podwieczorek podano mi chociażby z chwilowym spóźnieniem, siadałam niezadowolona na krześle, wyraźnie dając wszystkim do zrozumienia, że zaburzono właśnie moją codzienną harmonię.

Czasami nadchodziły jednak takie chwile, w których podążanie za planem stawało się o wiele bardziej męczące, niż jego całkowite zaburzenie.

— A czy twój grafik przewidział chwilę przerwy dla mnie, na ochłonięcie w łazience? — zapytała, znów wycierając pot z czoła i uśmiechając się krótko.

— Jasne, że tak. — Bez zastanowienia skinęłam głową, po czym zgarnęłam rękami włosy i związałam je gumką przy szyi. — Wyglądasz na zmęczoną, Elodie. To na pewno ten upał? — zapytałam, marszcząc brwi, po czym automatycznie spojrzałam w stronę okienka, gdy tylko usłyszałam dźwięk dzwoneczka przy drzwiach.

— Odbiorę zamówienie. — Elodie próbowała wstać z krzesła, jednak szybko ją zatrzymałam, kładąc dłoń na jej ramieniu.

— Usiądź, Elodie — poleciłam. — Zajmę się wszystkim. Nie wyglądasz zdrowo — powiedziałam zmartwiona, wycierając dłonie w fartuch, a po chwili poprawiłam kokardę z tyłu.

Wyszłam szybkim krokiem z kuchni, po czym zatrzymałam się na środku i szybkim ruchem poprawiłam zagięcie na koszulce. Spojrzałam kolejno na wszystkie stoliki, ciekawa, gdzie usiadł nowy gość. W momencie, w którym spojrzałam na stolik numer dziewięć i dostrzegłam przy nim Vincenta van Gogha, przewróciłam oczami. Wiedziałam, że odbiór tego zamówienia wcale nie będzie prosty, i okropnie mnie to sfrustrowało.

Podeszłam do stolika, patrząc na chłopaka, który właśnie wbijał wzrok w kolorowe rybki. Odchrząknęłam cicho.

— Skoro Vincent van Gogh stale maluje obrazy impresjonistyczne, to czy równie często zamawia ciastko czekoladowe z dużą porcją bitej śmietany? — zapytałam, hamując śmiech, który próbował wkraść się na moje usta.

— Myślę, że tylko francuscy malarze skusiliby się na czekoladowe ciastko z dodatkową porcją bitej śmietany — odparł, zakładając ręce z tyłu głowy, stale nie odrywając ode mnie wzroku i uśmiechając się przez chwilę. — Vincent był fanem ubóstwa — dodał po chwili. — Zapewne wybrałby zwykłe ciastko owsiane, bez czekolady.

— W takim razie — wyjęłam swój notes i znacząco pstryknęłam długopisem — ciastko owsiane, bez czekolady, dla Vincenta van Gogha.

Chłopak znów szeroko się uśmiechnął, pokazując wszystkie zęby, jak to prawdopodobnie miewał już w zwyczaju.

— A co będzie dla mnie? — zapytał po chwili, marszcząc brwi i szybko zdając sobie sprawę, że jestem poważna.

— To ja tutaj przyjmuję zamówienia, Vincencie — zauważyłam, wciąż walcząc z chęcią prychnięcia śmiechem. — To co mogę podać?

— Aidan — powiedział po chwili, kładąc łokieć na blacie i opierając głowę na pięści. — Jestem Aidan, chociaż teraz żałuję, że nie Vincent. To bardzo ładne imię.

W ten sposób poznałam Aidana, chłopaka, który codziennie nie wiedział, co chciałby wypić, i stale zabiegał o moją uwagę.

— Nadal mogę nazywać cię Vincentem, jeśli to dla ciebie ważne. — Zerknęłam przelotnie na zegar, według którego zbliżała się porażka mojego planu dnia. — Tylko proszę cię, powiedz mi w końcu, co chciałbyś zamówić, naprawdę się spieszę.

— Myślę jednak, że imię Vincent mi nie pasuje — powiedział i wzruszył ramionami, na chwilę uciekając gdzieś spojrzeniem. — Musiałbym nosić koszule zapięte pod samą szyję i siedzieć cały czas wyprostowany.

— Może chciałbyś zwykłe espresso? — zapytałam, zaciskając palce na długopisie.

— Chciałbym poznać twoje imię.

Chociaż znałam Aidana naprawdę krótko, z każdą chwilą coraz bardziej doprowadzał mnie do szału.

— Americano? Karmelowe latte? — wymieniałam, stale spoglądając w kierunku zegara. — Ciasto orzechowe?

— Tylko imię, chociażby miało ono kosztować miliony.

Ciężko westchnęłam, za to on znów szeroko się uśmiechnął,

— Layla! — Usłyszałam za sobą głos Elodie, która właśnie wychyliła się zza drzwi do kuchni. — Woda się gotuje! Znów nie słyszysz?

Skinęłam szybko głową, po czym wróciłam spojrzeniem na twarz chłopaka, na której teraz malował się uśmiech zwy­cięstwa.

— Czekam na swój milion, Vincencie — rzuciłam, odwracając się na pięcie, po czym szybkim krokiem skierowałam się do kuchni, zostawiając blondyna samego.

Podeszłam do Elodie, wcisnęłam jej do dłoni notes i długopis, po czym zamknęłam oczy i zrezygnowana pokręciłam głową.

— Błagam cię, Elodie, odbierz zamówienie ze stolika dziewiątego, zanim dojdzie tutaj do morderstwa.

Rozdział 3

Chociaż w tamtym momencie Elodie bez słowa skinęła głową i zrobiła to, o co ją poprosiłam, następnego dnia nie chciała dać mi spokoju, co trochę pytając o Vincenta van Gogha, który okazał się bezproblemowym klientem.

Kręciłam głową, polerując małą filiżankę.

— Przysięgam, że ten chłopak jest najbardziej niezdecydowaną osobą na tej ziemi, Elodie — wytłumaczyłam, po chwili cicho wzdychając. — Mówi dosłownie o wszystkim, prócz tego, co chciałby zamówić, a ja nie mam na to czasu.

Elodie uśmiechnęła się ciepło, biorąc do dłoni czajnik, z którego ulatywała para.

— Może to odpowiedni moment, aby nagiąć trochę swój grafik dla ludzi w twoim wieku? — zapytała, posyłając mi przelotnie spojrzenie. — Jesteś młoda, Layla. Myślę, że marnujesz swój czas, zaparzając kawę, zamiast po prostu spędzać czas ze znajomymi.

— Ja naprawdę mam znajomych, Elodie! — powiedziałam, lustrując ją spojrzeniem.

— Trzy razy starszych od siebie — zaśmiała się krótko, zalewając wrzątkiem kilka filiżanek.

— Wiek nie gra tu większej roli — zauważyłam, wlewając spienione mleko do filiżanek, które wcześniej Elodie wskazała mi krótkim skinięciem głowy.

— Naprawdę uważam, że ten uroczy blondyn zasługuje na miejsce w twoim bezbłędnym planie dnia. — Elodie trzymała się swojego zdania.

Znów pokręciłam głową. Urok Aidana był dla mnie kwestią sporną. Chociaż jego uśmiech stale prosił się o odwzajemnienie, a opadające na oczy włosy uroczo zasłaniały mu pole widzenia, chłopak wciąż zaburzał mój wewnętrzny spokój.

Aidan był swego rodzaju zagadką, której nie chciałam rozwiązywać. Próbował po kolei rozłożyć przede mną wszystkie karty, a ja nie miałam czasu na odkrycie całej talii.

— Tak czy siak — zaczęłam po niedługiej chwili, kiedy Elodie miała już wychodzić z kuchni — jest już prawie dziewiąta, a Aidan nadal tu nie przyszedł.

Wtem Elodie zatrzymała się, prawym biodrem blokując drzwi i trzymając w dłoniach tacę z filiżankami. Westchnęła krótko, wbijając we mnie spojrzenie.

— Są ludzie, którzy codziennie robią coś innego — rzuciła, po chwili znikając za drzwiami, a ja przez małe okienko zaczęłam obserwować, jak w pośpiechu rozdaje klientom swoją kawę.

Podparłam brodę na pięściach i wbiłam spojrzenie w puste stoliki w kawiarni. Z każdą chwilą coraz bardziej przyznawałam Elodie rację.

Zapach kawy roznosił się po całej kuchni, słońce zaszło za chmury, a ja coraz bardziej czułam, że mój nieskazitelny plan dnia mnie niszczy.

Spojrzałam na zegar, który wskazywał szesnastą czterdzieści. Byłam bliska końca swojej dzisiejszej zmiany. Przetarłam twarz niebieską szmatką, którą zawsze noszę w kieszeni fartucha, i opadłam ze zmęczenia na krzesło w kuchni, pozwalając sobie na chwilę oddechu. Pożegnałam krótko Elodie, która właśnie skończyła swoją zmianę, i równie szybko przywitałam Marillę, która zaczynała pracę.

Wtem usłyszałam dzwoneczek przy drzwiach, a Marilla od razu zabrała ze stołu notes, chcąc przyjąć zamówienie.

— Ja to przyjmę, Marillo — powiedziałam, wstając z krzesła i biorąc głęboki oddech.

— Nie chcesz odpocząć? — Zmarszczyła lekko brwi, ostrożnie podając mi notes.

— Zaraz i tak kończę. — Machnęłam dłonią, posyłając jej krótki uśmiech, i wolnym krokiem opuściłam kuchnię.

Rozejrzałam się, zauważając, że praktycznie każdy klient kawiarni siedział sam, sącząc filiżankę kawy. Jedynie kolorowe rybki zyskały towarzystwo w momencie, w którym roześmiany blondyn usiadł przy stoliku obok, cicho szepcząc do nich kilka słów na przywitanie.

Niedbale związałam włosy przy karku, rozprostowałam zagięcie na fartuchu, a notes wrzuciłam do jednej z kieszeni. Wzięłam głęboki oddech i bez słowa usiadłam naprzeciwko blondyna na białej pikowanej kanapie. Chłopak uśmiechnął się szeroko i uniósł brwi, jakby nieco zadziwiony. Kiedy rozchylił usta, żeby coś powiedzieć, przerwałam mu.

— Skąd jesteś? — zapytałam bez chwili namysłu, opierając głowę o pięści dokładnie tak, jak robił to on.

Aidan zaśmiał się krótko.

— Stąd — odparł krótko. — Dokładniej z Eastover.

— Eastover? — powtórzyłam wyraźnie zdziwiona. — To pół miasta stąd — zauważyłam, uciekając gdzieś spojrzeniem.

— Nie chciałabyś wiedzieć, co chcę zamówić? — spytał, spoglądając mimochodem na rybki.

Pokręciłam głową.

— Z reguły zawsze wiem, co każdy chce zamówić. To widać na pierwszy rzut oka — odpowiedziałam, kładąc łokcie na blacie i krzyżując ręce. — Vincent van Gogh marzyłby o owsianym ciasteczku, bo nie znosi ubóstwa. — Tu zaśmiałam się krótko, a chłopak skupił na mnie większą uwagę, gdy tylko usłyszał, jak przytaczam jego myśl. — Pablo Picasso zapewne najpierw skrytykowałby wystrój tej kawiarni, który kolorystycznie ogranicza się do odcieni błękitu i bieli, a później zamówiłby sernik jagodowy na zimno, tylko po to, żeby podziwiać kolorowe warstwy kremu. — Aidan zmarszczył brwi i założył ręce za głowę. — Leonardo da Vinci zamówiłby zwykłą czarną kawę, a ty nie przyszedłeś tutaj po nic więcej, Vincencie, niż po odrobinę czyjejś uwagi.

Wtedy Aidan znowu uśmiechnął się szeroko.

— Byłem prawie pewien, że wyglądam jak typowy, amerykański nastolatek, który przychodzi tutaj ze znajomymi i udaje, że uwielbia kawę, zamawiając karmelowe latte z większą ilością cukru niż kawy — zaśmiał się, kiwając głową. — Chociaż twoja wersja przypadła mi do gustu, dzisiaj mam ochotę na to czekoladowe ciastko. Było naprawdę dobre — dopowiedział po chwili, a ja wyciągnęłam z kieszeni notes.

Mogłam śmiało się założyć, że jednym z ulubionych zajęć Aidana w czasie wolnym było zwyczajne działanie mi na nerwy. Nie miałam pojęcia, skąd wiedział, że nic nie wybija mnie z rytmu mocniej niż zaburzanie mojej rutyny. Mimo to jednak jakaś część mnie lubiła te nasze do niczego nieprowadzące rozmowy o malarzach.

— Dlaczego przychodzisz tutaj sam, skoro uważasz siebie za osobę otaczającą się znajomymi?

— Być może, tak jak Vincent, jestem chory i ludzie ode mnie uciekają — prychnął śmiechem. — Może to przez to, że naprawdę dużo mówię i odpowiadam na pytania na tyle szczegółowo, że momentami gubię wątek. Ludzie w moim wieku potrzebują krótkich i szybkich odpowiedzi, które ich usatysfakcjonują. Ja nie potrafię odpowiedzieć inaczej, niż dopowiadać swoje.

Skinęłam głową, dając mu do zrozumienia, że dobrze go rozumiem.

— Może boją się z tobą zadzierać — zauważyłam, kiedy Aidan się uśmiechnął. — Boją się, że wpadniecie w zaciętą dyskusję i w rezultacie odetniesz sobie ucho. To zbyt drastyczne.

Powoli wstałam od stolika i zapisałam w notesie:

Vincent van Gogh, stolik dziewiąty, rybki, ciasto czekoladowe iodrobina uwagi, ucho na miejscu.

— A ty? — zapytał, jakby usiłował zatrzymać mnie przy stoliku. — Żyjesz czymś innym niż kawa?

Zawiesiłam spojrzenie na akwarium i ugryzłam końcówkę długopisu, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.

— Ciastkami — odparłam krótko. — Żyję kawą i ciastkami — powiedziałam, posyłając mu ostatnie spojrzenie, po czym pomknęłam do kuchni, przekazując zamówienie Marilli.

Kilka chwil później kobieta popędziła do chłopaka z talerzem czekoladowego ciasta, a ja zabrałam się do mycia ostatnich talerzy. Kiedy wybiła siedemnasta, chłopak wyszedł z kawiarni, co dostrzegłam, gdyż wyglądałam przez małe okienko z kuchni. Rozpuściłam włosy, podchodząc do stolika dziewiątego, gdzie oprócz talerza z okruszkami po cieście leżał mały papierowy banknot z gry Monopoly oraz krótka notka:

Twój obiecany milion, Laylo Farley.

Dlaczego Vincent van Gogh zna moje nazwisko?

Rozdział 4

Kiedy w niedzielę blondyn wkroczył do kawiarni, niedbale wciskając dłonie do kieszeni spodni, miejsce obok rybek było zajęte. Chłopak bez chwili namysłu zajął stolik numer osiem, jednak pomachał w stronę akwarium, jakby właśnie zobaczył z dala swoich znajomych.

Każdy ma jakieś swoje dziwne nawyki, jednak Aidan wydawał się cały dziwnym nawykiem.

Tego dnia dobry humor coraz szybciej mnie opuszczał. To tak, jakby całe życie odbijać balon, który co jakiś czas upada na ziemię i trzeba go z powrotem podnieść. Dokładnie tak było z moim samopoczuciem. Nigdy nie wiedziałam, w którym momencie balon spadnie na podłogę.

Tego dnia nie potrafiłam dobrze związać włosów, na moim fartuchu było mnóstwo zagięć, które nie dawały się rozprostować jednym szybkim ruchem dłoni, a rano, podczas zmywania naczyń, potłukłam ulubioną filiżankę pana Wathersa, który codziennie rano zamawia u nas espresso.

Dlatego też siadając naprzeciw chłopaka, którego balon prawdopodobnie nigdy nie upada na ziemię, niemalże uderzyłam ręką w blat.

— Skąd znasz moje nazwisko? — spytałam, marszcząc brwi i zgarniając niesforne włosy za ucho.

Aidan zupełnie zignorował moje pytanie. Poprawił grzywkę i uśmiechnął się szeroko, jak zawsze.

Moje nerwy narastały, a wewnętrzna harmonia chciała wybuchnąć głośnym płaczem na widok kobiety, którą powinnam właśnie obsługiwać. Zamiast tego jednak po prostu tam siedziałam i wpatrywałam się w jego uśmiech, który rozjaśniał całą kawiarnię.

— Pytam się poważnie, Aidan — dodałam. Czułam się odrobinę dziwnie, po raz pierwszy używając jego prawdziwego imienia.

W tamtym momencie pomyślałam również, że „Vincent” faktycznie wcale do niego nie pasował.

Nagle Aidan chwycił okulary, które wcześniej miał powieszone na kołnierzyku swojej koszuli i bez słowa założył je na nos, śmiejąc się cicho pod nosem. Kiedy następnie sięgał po coś do kieszeni, dostrzegłam w czarnych szkłach swoje odbicie.

Aidan wyciągnął do mnie dwie zaciśnięte dłonie. Po chwili je otworzył, a moim oczom ukazały się okrągłe gumy kulki z automatu przed kawiarnią.

— Masz do wyboru dwie pigułki, Layla. Jedna jest czerwona, a druga fioletowa, bo nie udało mi się wylosować tej niebieskiej — wytłumaczył się szybko, ostrożnie kładąc kulki na stole. — Naprawdę się starałem. Wydałem w sumie prawie dwa dolary i za każdym razem wypadała zielona albo żółta.

Prychnęłam śmiechem, choć zupełnie bym się tego po sobie nie spodziewała.

— Jesteś mistrzem w ignorowaniu moich pytań.

— Czerwona — przerwał mi — oznacza życie poza kawiarnią, wakacje spędzone z masą przyjaciół i zabawę na wszystkich festiwalach w Charlotte, nieprzejmowanie się zupełnie niczym — powiedział, po czym wskazał na fioletową kulkę. — Niebieska, w sensie fioletowa, oznacza życie tylko w kawiarni, wśród ciastek i kawy, do końca świata.

Bez chwili namysłu wzięłam czerwoną gumę i wrzuciłam ją do ust. Chłopak powoli zdjął okulary i zagarnął włosy do tyłu, lecz przedziałek na środku głowy natychmiast przedzielił je na dwie części.

— Dlaczego w takim razie nie żyjesz tak, jak mówi czerwona pigułka? — zapytał, przybliżając się i opierając głowę na pięściach, a jego wyraz twarzy zdradzał, że naprawdę go to ciekawiło.

— Czasami jest tak, że los z góry ustala, do czego jesteś zdolny, a do czego nie. Tak samo mogłoby być ze śpiewaniem — dodałam po chwili, również przysuwając się bliżej. — Chciałabym śpiewać, ale nie mam do tego głosu. Podobnie jest z czerwoną pigułką, chciałabym mieć masę znajomych, ale nie jestem typem ekstrawertyczki, to proste.

Aidan zamyślił się chwilę, kładąc palec na policzku.

— Masz ładny głos — rzucił zupełnie nie na temat.

— To tylko przenośnia — zaprzeczyłam szybko, po czym nieco się wycofałam. — Śpiewanie w ogóle mnie nie interesuje.

— A oprócz kawy i ciastek? — zapytał, splatając palce i opierając na nich brodę. — Czy oprócz kawy i ciastek coś cię w ogóle interesuje, Laylo?

Trafił prosto w sedno. Czułam się, jakby ktoś wcelował w środek mojej tarczy, pozostawiając niewyjaśniony ból.

— Nie — odparłam na tyle cicho, że sama nie potrafiłam oddzielić mojego głosu od cichego szmeru, który roznosił się po kawiarni. Nagle wyrwałam się z chwilowego zamyślenia. — Może dlatego wybrałam czerwoną kulkę. Możliwe, że chciałabym czegoś, co mogłoby mnie w końcu zainteresować — zaśmiałam się nerwowo, co nie umknęło jego uwadze.

— Boisz się zmian — rzucił, zakładając ręce za głowę, jakby to była najzwyklejsza sprawa pod słońcem.

Kolejna rzutka trafiła prosto w moją tarczę.

Od kiedy byłam dzieckiem, nikogo nie lubiłam do siebie dopuszczać. Nie żyłam we własnym świecie, a sprawnie dostosowywałam się do wszystkiego wokół, tworząc plan bezpieczeństwa, z którym czułam się o wiele pewniej. Nigdy nie próbowałam kogoś wpuścić do mojej bańki.

Wtem pojawił się Aidan, wyciągając z mojej bańki to, czego wcześniej o sobie nie słyszałam. Chłopak wszedł bez pytania, rzucając zdanie, z którym się w stu procentach zgadzałam.

Bałam się zmian, dlatego też okropnie przerażał mnie fakt, że dla niego mogłabym zmienić swoją rutynę.

W jednej chwili wstałam z pikowanej sofy, wyjęłam notes i pstryknęłam długopisem.

— To co mogę podać? — zapytałam, biorąc głębszy oddech.

Blondyn popatrzył na mnie chwilę, nie odrywając oczu od mojej twarzy. Po chwili jednak uniósł kąciki ust i odparł krótko:

— Karmelowe latte proszę.

To był pierwszy raz, kiedy Vincent van Gogh odpowiedział na moje pytanie, a miałam wrażenie, jakbym do tej pory zadała ich tysiące.

W poniedziałek Aidan nie przyszedł wcale. Brak jego uśmiechu, rozświetlającego kawiarnię, rzucił się w oczy nawet Elodie, która krótko skomentowała jego brak. Myślałam, że ostatecznie stwierdził, że nie zasługuję na jego uwagę, pozostawiając mnie bez odpowiedzi, co było najgorszą ze wszystkich możliwych kar. Lubiłam pytać, a Aidan nie odpowiadał.

Byliśmy jak ogień i deszcz, a ja lubiłam, kiedy padało.

Moich myśli nadal nie opuszczało jego krótkie stwierdzenie, które dało mi wiele do zrozumienia. Okropnie bałam się zmian, co mogłam przecież bez problemu dostrzec. Nigdy jednak o zmianach nie myślałam, nie czułam, że są mi potrzebne. Przed wyjściem z pracy związałam starannie włosy w kucyk, dostrzegając, że są już niemalże do pasa. Nie byłam fanką zmieniania długości włosów, bałam się je skrócić chociażby o końcówki. Nigdy nie eksperymentowałam z makijażem, co rano piłam tę samą herbatę, szłam do kawiarni zawsze tą samą drogą, unikając tej na skróty. Chodziłam do tych samych restauracji, za każdym razem kupowałam ten sam długopis, gdy poprzedni się skończył, a lody zamawiałam wyłącznie o smaku cytrynowym.

Miałam poważny problem z uzależnieniem od rutyny i zupełnie nie wiedziałam, jak z nią walczyć.

We wtorek o czternastej ku mojemu zaskoczeniu Aidan znów postawił swoje znoszone czarne trampki w progu kawiarni, śmiejąc się cicho do słuchawki telefonu, a kiedy usiadł przy stoliku dziewiątym, rozłączył się i skinął głową w stronę rybek.

— Stolik dziewiąty stale czeka na odebranie zamówienia, Layla — zauważyła Elodie, trącając mnie łokciem w bok.

— Mogłabyś je odebrać? — spytałam, natychmiast odkręcając wodę i zakładając gumowe rękawiczki. — Jest czternasta, mam teraz masę naczyń do zmycia.

Elodie spiorunowała mnie spojrzeniem i skrzyżowała ręce na piersi, patrząc na mnie bez słowa. Wydawało mi się, że jest zła i niezadowolona, a ja, jak nigdy wcześniej, bardzo nie chciałam temu zaradzić.

— Czemu go unikasz, co? — spytała, mrużąc oczy.

— Mam dużo na głowie — wytłumaczyłam od razu. — Poza tym wcale go nie unikam. Rozmawiałam z nim trzy razy, a wczoraj zwyczajnie nie przyszedł.

Elodie pokręciła głową.

— W porządku. — Skinęła głową, chwytając za notes leżący na blacie. — Masz nos jak Pinokio — dodała, przytrzymując drzwi, zanim wyszła z kuchni. — Doskonale wiem, że czternasta to nie czas na zmywanie naczyń. Spędzam z tobą całe dnie.

Westchnęłam cicho, przecierając ostatnią filiżankę i wycierając czoło swoją ulubioną szmatką. Po chwili podeszłam z wolna do okienka, obserwując mimochodem chłopaka, który zamawiając kawę, stale zerkał w kierunku drzwi.

Kiedy Elodie wróciła do pomieszczenia, w którym polerowałam łyżeczki, bez słowa zaparzyła zwykłą kawę, do której wsypała torebkę cukru trzcinowego, i ustawiła filiżankę na talerzyku. Po chwili podeszła do mnie i podała mi tacę, uśmiechając się lekko.

— Do stolika dziewiątego — poleciła.

Wolnym krokiem opuściłam kuchnię. Gdy tylko spojrzałam w jego stronę, uśmiechnął się, zatapiając palce w swojej rozwianej fryzurze. Podeszłam bliżej i ostrożnie postawiłam filiżankę na blacie stolika.

— Nie było cię wczoraj — zauważył, na co wyraźnie się skrzywiłam.

— Byłam — odparłam krótko. — Zawsze tutaj jestem.

— Byłem wczoraj o dwudziestej pierwszej — powiedział, kiedy miałam już odchodzić.

— Pracuję do siedemnastej.

— Co robisz po pracy? — zapytał, wciąż próbując mnie zatrzymać.

Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam mocno pięści. W jednej chwili położyłam tackę na stole, przy którym siedział chłopak, i zajęłam miejsce naprzeciw.

— Potrzebuję pomocy, Vincencie.

Rozdział 5

Aidan sprawiał wrażenie zadowolonego z tego, że znów posunęłam się o kilka słów dalej, omijając temat tego, co chciałby zamówić. Wyglądał dość zabawnie, próbując udawać zupełnie poważnego, podczas gdy uśmiech wkradał się na jego usta, a włosy były w kompletnym nieładzie. Odchrząknął krótko, zasłaniając usta zaciśniętą dłonią, co dodało mu nieco do jego udawanej powagi.

— W czym mogę ci pomóc? — zapytał, a jego oczy jakby odrobinę się zaświeciły.

Nabrałam powietrza w płuca, a po chwili powoli je wypuściłam.

— Mam dosyć mojej rutyny — wyrzuciłam z siebie, ale już po chwili pożałowałam swojej szczerości.

Zawsze, gdy prosiłam kogoś o pomoc, czułam się z tym bardzo źle. Zalewał mnie wstyd, czego tak nie znosiłam, że zupełnie wykluczyłam z mojego planu dnia prośby o ratunek. Nawet gdy jako dziecko potłukłam filiżankę, a jej ostre kawałki mogły wbić mi się w palce, nie pozwalałam nikomu ich posprzątać. Nie chciałam, żeby moja mama choćby podała mi do ręki zmiotkę lub pokierowała mnie wzrokiem na pominięte fragmenty porcelany, tylko upierałam się, że wszystko muszę zrobić sama. Nie inaczej było teraz, a wszystko pogarszał fakt, że ledwo Aidana znałam.

Chłopak skinął głową.

— Utknęłaś na bezludnej wyspie — skwitował, po czym jednym ruchem złapał za cukierniczkę i wysypał na stolik trzy łyżeczki cukru, tworząc białą, kryształową górę. Spojrzał na mnie mimochodem, uśmiechając się, po czym łyżeczką do kawy zrobił w górce cukru mały okrąg, oddzielając od niego resztę i przesuwając ją na boki. — Tak samo jak Chuck Noland. Znasz film Cast Away? — spytał, po czym znów odchylił się do tyłu, zakładając ręce za głowę, a ja miałam niewielkie déjà vu, które odrobinę mnie rozbawiło.

Mimo wszystko zamrugałam kilka razy, wyraźnie zbita z tropu, gdy obserwowałam rysunek z cukru.

— Bezludnej wyspie? — powtórzyłam, próbując zrozumieć. — Dlaczego bezludnej wyspie? — zapytałam, zgarniając włosy za ucho i kładąc łokcie na blacie stolika.

Wtem Aidan usiadł prosto, tak jak zawsze, gdy zaczynał coś opowiadać, odpiął guzik od koszuli i potargał się, próbując się upodobnić do głównego bohatera filmu.

— Ja jestem Chuck Noland — wskazał palcem na siebie — a ty jesteś Layla Farley i mamy ze sobą mnóstwo wspólnego.

Zaśmiałam się krótko, a chłopak po chwili namysłu zaczął mówić dalej.

— Z tą różnicą, że ja naprawdę na tej wyspie utknąłem, a ty ją sobie stworzyłaś — wytłumaczył, wskazując łyżeczką na wyodrębniony okrąg. — Znalazłaś się na niej, bo nikogo do siebie nie dopuszczasz — zauważył, spoglądając przez chwilę w stronę kolorowych rybek. — Ułożyłaś swój plan dnia, który pozwolił ci na niej przetrwać, i po jakimś czasie tak się do niego przyzwyczaiłaś, że przestałaś już nawet myśleć o jakiejkolwiek ucieczce.

Słońce zaszło za chmury, a mimo to wszystko wydawało mi się o wiele jaśniejsze niż jeszcze parę chwil wcześniej. Spojrzałam na Aidana.

— Jest jeszcze jedna różnica — dodał, próbując okiełznać swoje włosy. — Ja, jako Chuck, rzecz jasna, rozmawiam z kamieniami, a ty wydajesz się jeszcze trzeźwa umysłowo i nie wdajesz się w dyskusje z filiżankami.

— Wcale nie — zaprzeczyłam natychmiast. — Wszystkie moje filiżanki mają imiona, a kiedy którąś stłukę, nie umiem sobie tego wybaczyć — parsknęłam śmiechem, który szybko został odwzajemniony przez chłopaka. Aidan zaczął się bawić swoim nieśmiertelnikiem.

— Wydaje mi się — zaczął, a ton jego głosu był o wiele bardziej spokojny niż zazwyczaj — że musisz się stąd wyrwać. Chuck mocno skopałby ci tyłek za to, że nie korzystasz z tak prostej drogi ucieczki, którą masz tuż pod nosem. Wystarczy jedynie wyjść za drzwi tej kawiarni i spróbować czegoś innego.

Pokręciłam przecząco głową, marszcząc brwi.

— Poza bezludną wyspą jest morze — odparłam, wskazując łyżeczką na obrazek z cukru. — A ja okropnie boję się wody.

Kiedyś próbowałam wziąć sobie wolne w pracy, kiedy moja mama była w pełni zdrowa, a Marilla poprosiła mnie o pomoc na targu w centrum miasta, na którym sprzedawała własnoręcznie zrobione kolczyki i breloki. Choć widywałyśmy się nieczęsto, gdyż nasze zmiany się nie pokrywały, naprawdę lubiłam Marillę i bez głębszego namysłu zgodziłam się jej pomóc. Pamiętam, że moim zadaniem było rozdawanie ulotek, które nakierowałyby tłum na jej niewielki sklep, jednak w rezultacie tłum ten wciągnął mnie na tyle, że kilka razy się w nim zgubiłam i cały ten dzień wspominam bardzo nieprzyjemnie. To było okropnie niepokojące uczucie, nie wiedzieć, gdzie jestem. Podobnie jak z morzem, na którym bez mapy nie wiedziałabym, gdzie zaczyna się nowy ląd.

Sądziłam, że chłopak mi pomoże.

Myślałam, że wyrecytuje mi nowy plan dnia, który od teraz będę wcielać w życie, powoli odkrywając wszystkie karty i codziennie głowić się nad tym, jak wiele się zmieniło. Równie szybko, jak wyrzuciłam z siebie, że potrzebuję pomocy, chciałam dostać od niego receptę. Okazało się, że do tej pory Aidan jedynie wystawiał mi diagnozy i rozmyślał nad odpowiednim lekarstwem.

Po chwili ciszy odezwałam się, żeby zagłuszyć własne myśli, które bezustannie krzyczały słowa pełne rozczarowania.

— Jesteś fanem kina — zauważyłam, unikając zadania pytania, na które i tak nie dostałabym odpowiedzi. — Często nawiązujesz do filmów, to ciekawe.

— Poza kawą i ciastkami mam też kilka innych zainteresowań. — Uśmiechnął się triumfalnie, a ja przewróciłam oczami. — Lubię chodzić do kina — dodał po chwili, ścierając dłonią swój rysunek z cukru. — Kiedy nie śpię, to często znaczy, że oglądam od nowa całą sagę Gwiezdnych wojen, ewentualnie Harry’egoPottera, chociaż jeśli chodzi o to drugie, już dawno wykułem wszystkie kwestie na pamięć, podczas gdy Gwiezdne wojny nadal sprawiają mi trochę trudności.

Moje kąciki ust delikatnie sunęły ku górze. Pomyślałam, że dowiadywanie się o Aidanie nowych rzeczy i rozjaśnianie sobie w głowie jego obrazu sprawiało mi coraz większą przyjemność.

— Naprawdę sprawia ci satysfakcję uczenie się na pamięć całych filmów? — spytałam, prychając cicho śmiechem.

— To tak samo dziwne jak twoja satysfakcja z polerowania filiżanek. — Wzruszył ramionami, a po chwili szerzej się uśmiechnął. — Wszystko może dawać satysfakcję, Laylo Farley. Wystarczy spojrzeć na odpowiednią rzecz odpowiednią parą oczu.

Ja jednak z każdą chwilą miałam coraz silniejsze wrażenie, że moje oczy przestawały patrzeć na filiżanki w taki sam satysfakcjonujący sposób jak do tej pory.

— Nadal jestem ciekawa, skąd znasz moje nazwisko, Aidan — powiedziałam cicho, opierając policzek o dłoń.

— Twoja mama — odparł po chwili, chociaż przez chwilę w jego oczach widziałam zawahanie, jakby ponownie chciał uniknąć mojego pytania. — Wydaje mi się, że wszyscy ją tutaj znają, nawet z nazwiska. W końcu prowadzi najpopularniejszą kawiarnię w dzielnicy, to proste — wytłumaczył szybko, po czym znów chwycił za swój nieśmiertelnik. — Jaką masz grupę krwi?

Zmrużyłam oczy, spoglądając na chłopaka, który uciekał gdzieś spojrzeniem. Również zerknęłam w inną stronę, dostrzegając zegar, który natychmiast zbił mnie z tropu. Szybko wstałam z pikowanej sofy i otrzepałam fartuch, na którym zebrało się kilka kryształków cukru.

— To wszystko, czy chciałbyś zamówić coś jeszcze? — zapytałam, wskazując palcem w stronę zegara. — Muszę się zbierać, mam mnóstwo pracy.

Wtedy Aidan skinął głową, nie uśmiechając się, co było dla mnie nowym i dość dziwnym doświadczeniem. W ciszy odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę kuchni, ale już po chwili usłyszałam głos Aidana:

— Hej, Layla.

Stale milcząc, spojrzałam w jego stronę i odchyliłam głowę delikatnie w bok.

— Dałabyś się zaprosić na kawę?

Wiele myśli kołowało się w mojej głowie, tworząc nieład, który przeszkadzał mi w podjęciu decyzji. Chociaż uśmiech cisnął mi się na usta, odchrząknęłam krótko:

— Właśnie odebrałeś sobie odrobinę uroku, Aidan — rzuciłam z przekąsem. — Tak naprawdę wcale nie lubię kawy, wolę herbatę.

Wtem chłopak roześmiał się krótko i znów pokręcił głową.

— Przyjdę w piątek o siedemnastej, będę czekał przed kawiarnią.

Rozdział 6

W umówiony piątek wszystko znów wypadało mi z rąk, zawiązałam fartuch na lewą stronę oraz podałam dwa zamówienia do niewłaściwego stolika, co zdarzało mi się naprawdę rzadko. Czułam, jak nerwy odbierają mi kontrolę, i chociaż stale karciłam się za to w myślach, nadal miałam to nieprzyjemne uczucie niepewności. Nie wiedziałam, co mocniej wybijało mnie z rytmu — czy fakt, że moja pamięć nie sięgała do momentu, w którym ostatnio wyszłam gdzieś po pracy czy szkole, czy myśl o spotkaniu z chłopakiem, którego ledwo znałam. Aidan przecież miał zadatki na psychopatę, bez przerwy się uśmiechał i czasem wydawało mi się, że mówi od rzeczy, a wszystko to składało się na jakiś ukryty przekaz. Psychopaci nigdy nie wykładają kawy na ławę, to byłoby zwyczajnie bezmyślne.

Kiedy z grobową miną weszłam do kuchni, Elodie parsknęła krótko śmiechem, po czym powoli podeszła w moją stronę i delikatnie chwyciła mnie za dłoń.

— Denerwujesz się? — spytała, a ja natychmiast pokręciłam głową. — Dobrze wiem, że tak. — dodała szybko, zanim zdążyłam coś powiedzieć. — Naprawdę nie masz się czym przejmować, Layla! Głowa do góry!

Wzięłam głęboki oddech, odwróciłam spojrzenie i delikatnie wyjęłam dłoń z jej uścisku.

— Wcale się nie boję — odparłam. — Mam gorszy dzień, każdemu się czasem zdarza. To nic takiego.

Kobieta spojrzała na mnie krzywo, marszcząc brwi. Po chwili westchnęła cicho, podeszła do mnie bliżej i zsunęła gumkę z mojego warkocza, po czym delikatnie go rozplątała. Uśmiechnęłam się pod nosem. Od kiedy w czwartej klasie uparłam się, że będę zapuszczać włosy, Elodie czesała mnie codziennie po szkole, kiedy przychodziłam pomagać mamie.

— W rozpuszczonych włosach jest ci o wiele ładniej, na pewno mu się spodoba — zapewniła, uśmiechając się.

Przeczesałam palcami kręcące się przy końcach włosy, spoglądając na nie mimochodem.

— To nie jest randka, Elodie! — zauważyłam. — To najzwyklejsze koleżeńskie spotkanie w dość ważnej sprawie, nie mam czasu i chęci na randkowanie.

Kobieta pokiwała głową, wciskając ręce w gumowe rękawiczki, a następnie wzięła się do zmywania naczyń.

— Kiedyś byłam taka sama jak ty — powiedziała, zawieszając wzrok na filiżance, którą po chwili zaczęła pocierać gąbką.

— Dlaczego jak ja?

— Kiedyś, gdy jako nastolatka chciałam sobie dorobić w niewielkiej restauracji mojej ciotki — kontynuowała, spoglądając za okno. — To było niedaleko tej kawiarni, dwie przecznice stąd.

— Jak się nazywa ta restauracja? — zapytałam, marszcząc delikatnie brwi.

— Już jej nie ma, bo po śmierci ciotki jakiś bogaty mężczyzna wykupił tę działkę pod swój hotel — wyjaśniła zwięźle. — A szkoda, bo to było naprawdę fajne miejsce.

— Ten hotel jest beznadziejny — skwitowałam, wracając myślami do mieszczącego się w okolicy budynku. — Naprawdę, wygląda, jakby w nim straszyło.

— Tak czy siak, chciałam powiedzieć, że kiedyś też jakiś chłopak codziennie mnie zaczepiał i okropnie mnie irytował, codziennie próbując zamówić coś, czego nawet nie było w karcie — zaśmiała się, chociaż po wyrazie jej twarzy nie mogłam stwierdzić, czy to wspomnienie należało do przyjemnych.

— Dlatego powinnaś mnie rozumieć — zauważyłam. — Z tą różnicą, że Aidan zupełnie nie próbuje nic zamówić, chyba że trochę uwagi.

— Pewnego dnia, kiedy miałam naprawdę okropny dzień, wykrzyczałam mu w twarz, że bardzo działa mi na nerwy i jeśli chciałby coś takiego zamówić, to restauracja obok z pewnością mu to poda. Myślałam, że się nie podda, a jednak po prostu odpuścił. Teraz strasznie tego żałuję, Layla, z czasem zaczęło mi go brakować, nawet gdyby miał mnie znowu denerwować — dokończyła swoją opowieść, co jakiś czas zerkając na mnie i obserwując moje spojrzenie, które uciekało gdzieś po ścianach kuchni.

Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, co by było, gdyby Aidan przestał tu przychodzić i codziennie działać mi na nerwy. Przywykłam do tego, że przychodził każdego dnia i wymyślał jakieś bezsensowne tematy do rozmowy tylko po to, by zwrócić na siebie moją uwagę. Wydawało mi się, że o moim planie dnia wiedziałam dosłownie wszystko, bo w końcu była to nieodłączna część mnie. Okazało się jednak, że zupełnie nie dostrzegłam momentu, w którym on całkowicie się zmienił, gdy nieświadomie dopuściłam do niego Aidana. Przestawałam zwracać uwagę na upływające minuty, kiedy tylko siadałam naprzeciw chłopaka.

Miałam to przyjemne wrażenie, że czas stoi wtedy w miejscu, a chłopak zatrzymuje wskazówki zegara.

— Skoro się poddał, to widocznie nie był ciebie wart, Elodie — podsumowałam, zgarniając włosy za ucho. — Ten chłopak pokazał ci, że nie starałby się o ciebie, gdyby powinęła ci się noga, po prostu wymiękł.

Z kolei Aidan właśnie stanął pod drzwiami kawiarni, mimo że zbiłam dzisiaj talerz i nakrzyczałam na czajnik elektryczny, który się zepsuł.

Choć na ogół nie znosiłam czegoś nie wiedzieć, a każda luka w planie dnia, która była wypełniona tylko z grubsza, niesamowicie mnie dręczyła, tego dnia odrobinę bardziej polubiłam niewiedzę.

— Muszę już iść — powiedziałam, nabierając nieco więcej powietrza w płuca. — Przepraszam, że dzisiaj kończę trochę wcześniej, miałam zostać do osiemnastej. Jutro będę tutaj cały dzień, jakoś to odpracuję!

Kiedy już przekraczałam próg kuchni, Elodie prychnęła cicho:

— Masochistka.

— Przysięgam, calusieńki!

Już po chwili znalazłam się na zewnątrz i poczułam zapach trawy po deszczu, gdyż kilka minut wcześniej padało. Podniosłam wzrok, a przed moimi oczami pojawił się uśmiech, który mógłby rozjaśnić niebo i przepędzić z niego chmury.

— Jak leci, Layla? — Usłyszałam jego głos.

— Jesteś trochę przed czasem — zauważyłam. — Założyłam się, że się spóźnisz.

Aidan uśmiechnął się szerzej.

— Z kim się założyłaś? — Zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony.

— Założyłam się z moim alternatywnym ego, które pozwoliło mi na to, żeby skończyć pracę trochę wcześniej. To do mnie niepodobne. — Parsknęłam śmiechem, jednak Aidan intensywnie się nad czymś zastanawiał.

— Myślałem, że rozmawianie z filiżankami ci wystarcza — powiedział. — Nie wyglądasz na tak rozgadaną, za jaką się podajesz.

— Neville Longbottom też nie wyglądał na chłopaka, który będzie mógł zabić Nagini — zauważyłam, na co Aidan odparł szerokim uśmiechem.

Wyraźnie spodobało mu się, że również nawiązałam do filmu, który znał na pamięć.

— Dokąd idziemy? — zapytałam po chwili ciszy, w której chłopak stał i analizował moje słowa.

Wtem podszedł bliżej i jednym sprawnym ruchem rozwiązał kokardę na moich plecach, uwalniając mnie z fartucha, którego zapomniałam zdjąć. Po chwili wcisnął mi go do dłoni.

— Jest ci w nim do twarzy, ale myślę, że ładniej ci bez niego.

Odchrząknęłam krótko, szybo upychając fartuch do torby przewieszonej przez ramię.

— Dzięki, naprawdę o nim zapomniałam — wymamrotałam. — To jak?

Nagle Aidan podał mi coś do ręki. Między palcami poczułam mały kawałek papieru, który po chwili rozprostowałam przed oczami. Był to bilet na autobus, który zwiastował naprawdę niespodziewane popołudnie. Spojrzałam przenikliwie na chłopaka, który jedynie uśmiechnął się delikatnie, po czym ruszył przed siebie, wciskając dłonie do kieszeni.

Stwierdziłam, że pójdę za nim w ciszy, choć na język cisnęło mi się mnóstwo pytań, ale te przecież i tak nie doczekałyby się odpowiedzi. Włosy Aidana były dzisiaj odrobinę ułożone, a koszula w kwiaty zamieniła się w zwykłą, czarną koszulkę, na której zwisał jego nieśmiertelnik.

Gdy już stanęliśmy na przystanku, Aidan odezwał się, spoglądając w moją stronę.

— Kiedy ostatnio jeździłaś komunikacją miejską?

— Nie pamiętam — odpowiedziałam od razu. — Unikam komunikacji, wolę chodzić pieszo.

— Lubisz podkładać sobie kłody pod nogi, co? — zaśmiał się krótko.

— Po prostu lubię robić codziennie to samo, a od dziecka wszędzie przemieszczam się pieszo — wyjaśniłam szybko, wbijając spojrzenie w swoje trampki. — To w końcu zdrowe, a w autobusie jest okropnie duszno.

— Autobusy to zdecydowanie pasożyty dla twojej bezludnej wyspy — odparł, a ja spojrzałam na niego pytająco. — Nikogo do niej nie dopuszczasz, a tu nagle ktoś próbuje jeździć po niej bez twojej zgody, to frustrujące, rozumiem cię.

Skłamałabym, gdybym powiedziała, że ja także rozumiem jego myśli.

— Czy ty też żyjesz na bezludnej wyspie, skoro tak świetnie mnie rozumiesz? — spytałam, gdy ten wypatrywał nadjeżdżającego autobusu.

Aidan zawahał się, poprawiając włosy, odrobinę psując ich schludne ułożenie.

— Każdy ma swoją bezludną wyspę, z tą różnicą, że niektórzy nie lubią być na niej sami. Jedni bezustannie wołają o pomoc, a drudzy układają sobie tam życie, wiedząc, że prędko się nie wydostaną, to proste — wytłumaczył, znów wciskając dłonie do kieszeni.

Popatrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, odchylając głowę w bok. Blondyn nie wyglądał na takiego, który by wołał o pomoc czy też nikogo do siebie nie dopuszczał. Wydawało się, że się wydostał ze swojej wyspy, a teraz zupełnie niczym się nie przejmuje, rozdając wokoło uśmiechy.

Kilka chwil później przyjechał nasz autobus, w którym było naprawdę mało ludzi. Żyłam w przekonaniu, że autobusy tutaj są przeładowane, w końcu w okolicy roi się od biznesmenów, którzy stale gdzieś przed siebie pędzą, wymachując przepełnionymi aktówkami, jednak nie miałam racji. Usiadłam i zaczęłam wyglądać przez okno, opierając głowę o szybę. Obserwowałam mijane krajobrazy. Widziałam wysokie budynki i ludzi, którzy wydawali się chodzić w kółko po chodnikach, a mnie z każdą chwilą coraz bardziej raził ten widok.

W pewnym momencie Aidan zaczął mnie obserwować. Po chwili przysunął się bliżej i podobnie jak ja oparł czoło o szybę, również wpatrując się w to, co mijaliśmy.

— Mieszkasz w Charlotte od zawsze? — zapytał. Jego twarz była bardzo blisko mojej.

Wzięłam głęboki wdech i szybko się wyprostowałam.

— Urodziłam się w Atlancie, kiedy moi rodzice byli na wyjeździe u rodziców mojej mamy — odparłam, uśmiechając się słabo pod nosem. — Można powiedzieć, że trochę ich tam zatrzymałam, bo do Charlotte przyjechaliśmy dopiero dwa miesiące później. Babcia bała się, że jestem zbyt mała na długą podróż, chociaż teraz wydaje mi się, że to wcale nie jest tak daleko.

— O, dziewczyna z Atlanty — zaśmiał się krótko, uciekając gdzieś na chwilę spojrzeniem. — To całkiem fajne miasto, mam tam trochę rodziny — dodał natychmiast, ściszając odrobinę głos.

Chociaż do Atlanty jeździłam naprawdę rzadko i głównie na święta, zawsze okropnie się tam nudziłam. Zazwyczaj parzyłam naprawdę dużą ilość herbaty i piekłam czekoladowe ciastka, które z każdym kolejnym rokiem wydawały się coraz mniej smaczne.

— Chociaż najwięcej rodziny mam tutaj, w Charlotte — dopowiedział, wracając spojrzeniem na moją twarz. — Też jestem stąd, ale wolałbym się urodzić w Atlancie. Tutaj jest beznadziejnie.

Skinęłam głową, zgadzając się z jego zdaniem. Charlotte nigdy mi się nie podobało, chociaż było naprawdę piękne. Z biegiem czasu spod pięknej okładki wylewały się coraz to gorsze słowa, które ją szpeciły. Tak samo było tutaj. Im dłużej patrzyłam na tych wszystkich zabieganych ludzi, tym bardziej się do ich upodabniałam, chociaż wcale mi się to nie podobało. Aidan wyraźnie ominął to podświadome stawanie się typowym mieszkańcem Charlotte. Wydawało mi się, że jemu dość mocno przeszkadzało, że nie był taki jak inni, chociaż wcale nie chciał się wyróżniać. On po prostu był sobą.