Kto zabił Kopciuszka? - Alek Rogoziński - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Kto zabił Kopciuszka? ebook i audiobook

Alek Rogoziński

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Autorka powieści kryminalnych - Róża Krull - powraca, by rozwiązać kolejną zagadkę!

Jeden bal, jeden martwy Kopciuszek i dziesięć osób, z których każda miała powód, by zabić…

Róża otrzymuje zaproszenie na bal charytatywny, gdzie spotyka kilka postaci znanych z pierwszych stron gazet. Gdy podczas imprezy dochodzi o morderstwa, okazuje się, że goście skrywają swoje tajemnice, i każdy z nich miał powód by dokonać zbrodni. W tym znany bloger Mario, przyjaciel Róży, która, aby oczyścić go z podejrzeń, zaczyna własne śledztwo…

Alek Rogoziński kolejny raz zabiera nas do świata Róży Krull, okraszając kryminalną akcję dawką poczucia humoru!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 30 min

Oceny
4,5 (312 oceny)
184
95
29
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DANUSIA1212

Nie oderwiesz się od lektury

Super polecam
10
natkill

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo polecam
00
bambutka

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
joannnatobolewicz

Całkiem niezła

czytadło
00
malgorzata_nester

Nie oderwiesz się od lektury

Lekkie i przyjemne 😀.
00

Popularność




Re­dak­cjaMał­go­rzata To­ugri
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund, Ja­nusz Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładki, skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
Zdję­cia wy­ko­rzy­stane na okładce © Tama-Tama/Ado­be­Stock, Ki­ti­gan/Ado­be­Stock
© Co­py­ri­ght by Skarpa War­szaw­ska, War­szawa 2023 © Co­py­ri­ght by Alek Ro­go­ziń­ski, War­szawa 2023
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83291-83-3
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Wa­len­ty­nowi Pan­kie­wi­czowiza lata faj­nej zna­jo­mo­ścii wszyst­kie (liczne) po­rady na­tury me­dycz­nej

OŚWIAD­CZE­NIE

Jak za­wsze uro­czy­ście, z ręką na sercu i ka­mienną miną za­świad­czam, że wszyst­kie po­sta­cie w książce zo­stały przeze mnie wy­my­ślone, a opi­sane zda­rze­nia ni­gdy nie miały miej­sca. Praw­dziwy jest je­dy­nie Pepe, który po­wi­nien wresz­cie zro­bić to, co w po­wie­ści, czyli otwo­rzyć swoją ka­wiar­nię. Tylko już nie mam siły go do tego prze­ko­ny­wać. Może ktoś z Was go na­mówi? Pró­buj­cie, a wszy­scy na tym sko­rzy­stamy i bę­dziemy mieli fajne miej­sce, żeby się spo­tkać, zjeść po­trawy, o ja­kich fi­lo­zo­fom się nie śniło, a przy oka­zji wy­my­ślić ko­lejną za­gadkę kry­mi­nalną dla Róży. Trzy­mam kciuki!

PO­STACI

Róża Krull – au­torka po­wie­ści kry­mi­nal­nych, która chciała szu­kać in­spi­ra­cji twór­czej pod­czas balu, a za­miast tego wpa­ko­wała się w mor­der­stwo.

Pa­weł „Pepe” Kwia­tek – przy­ja­ciel i dawny agent Róży, który otwo­rzył wła­śnie swoją ka­wiar­nię i w związku z tym nie za bar­dzo miał czas (i ochotę) po­ma­gać w śledz­twie, ale nie zo­sta­wiono mu zbyt du­żego wy­boru.

Be­ata „Betty” Jan­kow­ska – agentka Róży, po­zba­wiona (w wy­niku współ­udziału w sza­leń­stwach swo­jej pra­co­daw­czyni) moż­li­wo­ści chwa­le­nia się swoją pra­wo­rząd­no­ścią.

Ce­cy­lia Jo­dełka – go­spo­sia Róży, prze­ra­bia­jąca – z wolna, ale kon­se­kwent­nie – apar­ta­ment pi­sarki w po­łą­cze­nie Ko­ścioła Ma­riac­kiego z Mu­zeum Na­ro­do­wym.

Iwona „Li­lian” Ko­ściuk – pio­sen­karka, która miała być naj­więk­szą sen­sa­cją pew­nego balu i na­wet jej się to udało, tyle że zu­peł­nie ina­czej, niż to so­bie za­pla­no­wała.

Marta Raj – za­zdro­sna o po­pu­lar­ność swo­ich młod­szych ko­le­ża­nek gwiazda w kwie­cie wieku, która po­sta­no­wiła udo­wod­nić, że wciąż jest w for­mie, ale nie­stety prze­ko­nała do tego tylko po­li­cjan­tów.

Ju­styna Kil­jań­ska – me­na­dżerka Marty, szu­ka­jąca no­wej osoby, któ­rej mo­głaby po­móc w zro­bie­niu ka­riery.

Ra­fał Wą­tły – ochro­niarz Li­lian, który miał wię­cej mię­śni niż sza­rych ko­mó­rek, a te ostat­nie i tak ni­jak nie chciały mu dzia­łać.

Bar­tosz Wie­te­ska – dzien­ni­karz pi­sma „Kok­tajl”, cał­ko­wi­cie owład­nięty ob­se­sją na punk­cie Li­lian, a zwłasz­cza jej „nie­grzecz­nych” zdjęć, które sam two­rzył i pu­bli­ko­wał w In­ter­ne­cie.

Ja­kub Kwie­ciń­ski – me­na­dżer Li­lian, za­ła­twia­jący za jej ple­cami trefne in­te­resy.

Mar­cin Mo­jek – gi­ta­rzy­sta w ze­spole Li­lian i za­ra­zem obiekt za­ku­sów wszyst­kich ko­biet, z któ­rymi przy­szło mu pra­co­wać.

Ka­ro­lina Dur­czak – dziew­czyna Mar­cina, nie­zbyt za­do­wo­lona z faktu, że gra na gi­ta­rze to nie je­dyna umie­jęt­ność jej uko­cha­nego, którą chcia­łaby po­znać jego pra­co­daw­czyni.

Ma­riusz „Ma­rio” Ko­sek – youtu­ber i spec od ma­ki­jażu, który nie­gdyś zmu­sił Różę do za­ło­że­nia sztucz­nych rzęs, w któ­rych wy­glą­dała jak świę­tej pa­mięci matka je­lonka Bambi. Po­mimo to pi­sarka na­dal go lu­biła i po­sta­no­wiła ura­to­wać przed wię­zie­niem.

Da­nuta Stec – ak­torka, która nie przy­znała się do tego, do czego po­winna.

Ewe­lina Szla­gow­ska – po­pu­larna tre­nerka fit­ness, która przez Li­lian stra­ciła pra­wie cały do­by­tek (z na­le­żącą do niej sie­cią si­łowni „Bi­cep­sik” na czele).

Bar­bara Ja­ro­sław­ska – gwiazda te­le­wi­zji, którą Li­lian wy­gry­zła(by) z po­pu­lar­nego se­rialu.

Ty­grys Zło­ci­sty – gang­ster o zło­tym sercu (nie­stety, tylko dla dwóch osób na pla­ne­cie).

Miłka Wę­żow­ska – au­torka po­wie­ści grozy, która po­zwo­liła Róży za­wlec się na bal tylko dla­tego, że miał tam być do­bry ca­te­ring, ale nie­stety nie zdą­żyła spraw­dzić, czy nie była to opi­nia na wy­rost.

Lu­dwik So­bań­ski – zdzi­wiony de­cy­zją swo­jej klientki no­ta­riusz.

Au­gu­styn Ma­kar­ski – ksiądz, który chciał być do­bry i przez to źle skoń­czył.

Ha­linka – star­sza pani, która chciała zro­bić do­bry uczy­nek, a przez przy­pa­dek zro­biła jesz­cze lep­szy.

Krzysz­tof Dar­ski – ob­da­rzony urodą amanta fil­mo­wego ko­mi­sarz, który dał so­bie uro­czy­ste słowo ho­noru, że na sa­mym po­czątku śledz­twa za­mknie pro­wi­zo­rycz­nie Różę w mam­rze, choćby tylko na 48 go­dzin, bo ina­czej przez nią zwa­riuje.

PRO­LOG

– Uwaga! Uwaga! Je­ste­ście oto­czeni! Pro­szę opu­ścić bu­dy­nek z rę­kami unie­sio­nymi po­nad głowę! Róża po­to­czyła bez­rad­nym wzro­kiem po swo­ich to­wa­rzy­szach. Jej go­spo­sia, pani Ce­cy­lia, tru­pio­blada na twa­rzy, prze­su­wała w pal­cach ko­ra­liki ró­żańca, bez­gło­śnie od­ma­wia­jąc ko­lejne zdro­waśki. Agentka pi­sarki, Betty, ga­piła się w su­fit z ka­mienną twa­rzą, nie­wy­ra­ża­jącą żad­nego uczu­cia. Z ko­lei na ob­li­czu swo­jego naj­bliż­szego przy­ja­ciela, Pepe, Krull zo­ba­czyła wście­kłość, a w jego gniew­nym spoj­rze­niu bez spe­cjal­nego trudu wy­czy­tała pe­łen gorz­kiej sa­tys­fak­cji wy­rzut: „A nie mó­wi­łem?!”. I wresz­cie czwarta osoba, na którą po­pa­trzyła pi­sarka, sie­działa w kucki w ką­cie pod ścianą, za­pła­kana i sku­lona, a jej cia­łem co ja­kiś czas wstrzą­sały ner­wowe drże­nia.

– Uwaga! Uwaga! Je­ste­ście oto­czeni... – głos z me­ga­fonu za­brzmiał w uszach Róży ni­czym od­głos dzwonu, wzy­wa­ją­cego na sąd osta­teczny. Gdzieś nie­da­leko roz­legł się po­tężny ru­mor, ozna­cza­jący, że stróże prawa za­częli for­so­wać drzwi do bu­dynku. Nio­sące ten od­głos echo po­tę­go­wało na­strój grozy.

– Święta Rito, miej nas w opiece! – jęk­nęła Ce­cy­lia. Ró­ża­niec wy­su­nął się z jej drżą­cych rąk i upadł na po­sadzkę. Betty po­chy­liła się, aby go pod­nieść. Przy oka­zji od­no­to­wała z za­sko­cze­niem, że już wcze­śniej gdzieś wi­działa te cha­rak­te­ry­styczne, czer­wono-czarne ko­ra­liki i me­da­lik z ja­kimś świę­tym, dum­nie wy­pi­na­ją­cym nagi, mocno wy­chu­dzony tors.

– Rito? – zdzi­wiła się. – My­śla­łam, że od spraw bez­na­dziej­nych jest Święty Ta­de­usz Juda.

– Rita też – wy­ja­śniła drżą­cym gło­sem Ce­cy­lia. – A w ta­kiej chwili le­piej się zwró­cić do ko­biety.

– Dla­czego? – za­py­tał Pepe, nieco za­sko­czony pre­zen­to­wa­nym przez star­szą pa­nią fe­mi­ni­stycz­nym po­dej­ściem do świę­tych.

– Bo ko­biety są sku­tecz­niej­sze – wy­ja­śniła Ce­cy­lia, od­bie­ra­jąc z rąk Betty ró­ża­niec. – Zna pan przy­sło­wie: gdzie dia­beł nie może, tam babę po­śle? Cho­ciaż z dru­giej strony to wstyd, że­bym tak mó­wiła o świę­tej. Zmó­wię mo­dli­twę do niej o prze­ba­cze­nie...

„Jak nic za­cznie się tu za­raz sa­mo­bi­czo­wać”, prze­mknęło przez głowę Pepe na wi­dok za­fra­so­wa­nej miny star­szej pani. Ce­cy­lia nie za­brała się od razu do mo­dłów, tylko prze­bie­gła wzro­kiem po swo­ich to­wa­rzy­szach.

– A je­śli już mia­ła­bym się po­mo­dlić za was do ja­kie­goś świę­tego... – po­wie­działa w za­my­śle­niu – to do Jana Bo­sko, pa­trona mło­dych prze­stęp­ców.

– Mo­głoby to nie od­nieść żad­nego skutku – mruk­nął Pepe – bo Róża już od do­brej de­kady pod niego nie pod­pada. Po co się mo­dlić nada­rem­nie?

Pi­sarka po­słała swo­jemu przy­ja­cie­lowi za­bój­cze spoj­rze­nie.

– Jak nas tu za mo­ment po­li­cja po­wy­strzela, to sam nie do­cze­kasz chwili, kiedy też prze­sta­niesz pod niego pod­pa­dać – po­wie­działa sta­now­czo. – Py­tam was jesz­cze raz, co ro­bimy? Pod­da­jemy się?

– A mamy inne wyj­ście? – wes­tchnął Pepe.

– Ale wie­cie, co to ozna­cza? – spy­tała Róża. – Że za­miast dojść do prawdy, wszy­scy tra­fimy za kratki...

Czwarta osoba gło­śno jęk­nęła, a na­stęp­nie wstała, otarła ręką twarz z łez, zro­biła kilka kro­ków i sta­nęła na środku po­miesz­cze­nia.

– To wszystko przeze mnie – po­wie­działa ci­cho, acz sta­now­czo. – I je­śli ktoś ma za to wszystko od­po­ku­to­wać, to tylko ja.

– Nie wy­głu­piaj się... – za­częła Róża, ale osoba wpa­dła jej w słowo.

– Nie! – bez mała krzyk­nęła. – Nie po­zwolę was skrzyw­dzić!

– Sami się skrzyw­dzi­li­śmy – po­wie­dział Pepe. – Te­raz już nie znaj­dziemy z tego wyj­ścia...

– Nie­ko­niecz­nie... – za­pro­te­sto­wała ostroż­nie Betty, jak za­hip­no­ty­zo­wana wpa­tru­jąc się w pa­nią Ce­cy­lię. – Zdaje się, że zna­la­złam to, czego szu­ka­li­śmy.

Po­zo­stali skie­ro­wali na nią spoj­rze­nia.

– Bra­ku­jące ogniwo – po­wie­działa po­woli me­na­dżerka. – Mie­li­śmy je cały czas przed oczami...

ROZ­DZIAŁ I 

Za­zdrość

Trzy mie­siące wcze­śniej

„Bar­dzo miło nam po­in­for­mo­wać, że gwiazdą fe­sti­walu opol­skiego bę­dzie Li­lian, naj­więk­sze od­kry­cie i sen­sa­cja pol­skiej es­trady ostat­nich lat...”

– Dla­czego nie ja?!

Wy­raź­nie ze­złosz­czona blon­dynka, sie­dząca na ozdob­nym krze­śle przed ogrom­nym lu­strem, pod­świe­tlo­nym ma­łymi lamp­kami, przy­ci­snęła czer­wony gu­zik pi­lota. Ekran te­le­wi­zora zgasł, a blon­dynka z fu­rią ci­snęła trzy­ma­nym w ręku urzą­dze­niem w ścianę. Za­mknęła oczy, przy­ło­żyła dło­nie do czoła, po czym prze­je­chała nimi odro­binę do tyłu, od­gar­nia­jąc swoje gę­ste pla­ty­nowe loki. Wes­tchnęła, otwo­rzyła oczy i przez mo­ment z sa­tys­fak­cją stu­dio­wała wzro­kiem cen­ty­metr po cen­ty­me­trze swoją twarz, dzięki po­my­sło­wo­ści chi­rur­gów pla­stycz­nych po­zba­wioną ja­kich­kol­wiek oznak sta­rze­nia, a przy oka­zji, co ja­koś umy­kało jej uwa­dze, też i spo­rej czę­ści ry­sów. Każda taka lu­stra­cja upew­niała Martę Raj w prze­ko­na­niu, że gdyby nie cho­lerne ga­zety, wiecz­nie przy­po­mi­na­jące w na­wia­sie przy jej na­zwi­sku tę upiorną liczbę, nikt nie dałby jej czter­dzie­stu pię­ciu lat. No, może trzy­dzie­ści pięć, a i to mocno na wy­rost. Skąd wła­ści­wie wziął się ten dia­bel­ski zwy­czaj pod­kre­śla­nia wszę­dzie wieku? Kogo to ob­cho­dzi?! I czemu aku­rat jest tam liczba lat, a nie waga, wzrost albo wy­miary? Zwłasz­cza te ostat­nie spo­koj­nie mo­gliby po­da­wać, bo dzięki wiecz­nej die­cie i re­gu­lar­nym wi­zy­tom na si­łowni wciąż miała je ide­alne. To nie, uparli się wła­śnie na wiek, jakby nie wie­dzieli, że ko­bie­tom ni­gdy, prze­nigdy nie po­winno się go wy­po­mi­nać. Szlag by to... Wy­raz za­do­wo­le­nia znik­nął z jej twa­rzy. Skie­ro­wała wzrok odro­binę wy­żej, tak aby spo­tkał się w lu­strze z tym na­le­żą­cym do to­wa­rzy­szą­cej jej w po­koju osoby.

– Dla­czego nie ja?! – po­wtó­rzyła z fu­rią. – Tylko ta tle­niona Bar­bie, która nie po­tra­fi­łaby za­śpie­wać czy­sto na­wet „Wlazł ko­tek na pło­tek”?! Co ona ta­kiego zro­biła, że wszę­dzie się ją za­pra­sza i anon­suje jako naj­więk­szą atrak­cję? Ile ona ma pla­ty­no­wych płyt, na­gród, wy­róż­nień?! Kim ona, do ja­snej cho­lery, jest?!

– Kimś, kto ma mi­lion fa­nów na Fa­ce­bo­oku i dru­gie tyle na In­sta­gra­mie – wy­ja­śniła ła­god­nie to­wa­rzy­sząca jej agentka Ju­styna Kil­jań­ska, szczu­pła i znacz­nie od niej młod­sza sza­tynka – oraz na­grała kil­ka­na­ście pio­se­nek, które mają po kil­ka­dzie­siąt mi­lio­nów wy­świe­tleń na YouTube...

– To wszystko jedno wiel­kie oszu­stwo! Fa­nów można so­bie ku­pić na Al­le­gro! Wy­świe­tle­nia też! – wy­krzy­czała Marta, po czym wzięła kilka głę­bo­kich od­de­chów i po­pa­trzyła na swoją to­wa­rzyszkę z nieco mniej­szym gnie­wem, a więk­szą cie­ka­wo­ścią. – A ilu ja mam wła­ści­wie fa­nów na Fa­ce­bo­oku?

– Czter­na­ście ty­sięcy czte­ry­stu czte­rech – od­po­wie­działa agentka. – Wczo­raj było jesz­cze czte­ry­stu ośmiu, ale po tym, jak się wie­czo­rem po­kłó­ci­łaś z ciotką, od­laj­ko­wała cię ona, jej mąż, córka i kot.

– Jak to kot..?! Kot lu­bił moją stronę? Ja­kim cu­dem?!

– Twoja ciotka za­ło­żyła mu pro­fil na Fa­ce­bo­oku.„Pu­sik, mały faj­fu­sik”. Też był w gro­nie two­ich fa­nów, ale od wczo­raj prze­stał.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że ta mała po roku śpie­wa­nia dzia­dow­skiego „umpa-umpa” i ma­cha­nia si­li­ko­nami ma mi­lion fa­nów, a ja po dwu­dzie­stu pię­ciu la­tach spek­ta­ku­lar­nej ka­riery – czter­na­ście ty­sięcy, wli­cza­jąc w to ja­kie­goś wy­li­nia­łego sier­ściu­cha?! – wy­krzy­czała blon­dynka. – Za co ja ci płacę?!

– Za to, że­bym za­ła­twiała ci ta­kie wie­czory jak dzi­siej­szy... – wy­ja­śniła cier­pli­wie Ju­styna.

Marta wstała z fo­tela. Przez chwilę spra­wiała wra­że­nie, jakby miała ochotę spo­licz­ko­wać swoją agentkę, po czym się­gnęła po sto­jącą na stole krysz­ta­łową ka­rafkę z wodą i z fu­rią ci­snęła nią o pod­łogę.

– Nie­na­wi­dzę jej..! – wrza­snęła, nie pre­cy­zu­jąc, czy ma my­śli ka­rafkę, wodę czy też swoją ry­walkę, po czym te­atral­nym ge­stem przy­ło­żyła so­bie rękę do serca, uda­jąc, że bra­kuje jej tchu. – O Boże, gdzie są moje kro­ple?!

Ju­styna, naj­wy­raź­niej przy­zwy­cza­jona do po­dob­nych scen, ze spo­ko­jem i nie­wy­ra­ża­jącą żad­nego uczu­cia miną się­gnęła do swo­jej to­rebki. Wy­jęła z niej i po­dała swo­jej pra­co­daw­czyni małą bu­te­leczkę. Marta po­zbyła się za­krętki, po czym łyk­nęła dzie­sięć kro­pli znaj­du­ją­cego się we­wnątrz płynu. Agentka po­my­ślała z prze­ką­sem, że we­dług do­łą­czo­nej do leku ulotki jest to dawka zbyt mała na­wet dla na­sto­lat­ków. Choć, z dru­giej strony, w roz­woju psy­chicz­nym jej pra­co­daw­czyni znaj­do­wała się, jej zda­niem, na eta­pie mniej wię­cej ośmio­latki, więc w su­mie na­wet i taka ilość mo­gła jej po­móc. Nie wspo­mi­na­jąc już o tym, że serce miała jak dzwon, i to co naj­mniej Zyg­munta, za­tem rów­nie do­brze mo­głaby je le­czyć so­kiem po­rzecz­ko­wym albo „Ma­zow­szanką”.

– Przy­po­mi­nam ci, że za ten wie­czór za­in­ka­so­wa­łaś dzie­sięć ty­sięcy – po­wie­działa uspo­ka­ja­jąco. – To chyba nie­źle, bio­rąc pod uwagę, że za­śpie­wa­łaś na gali tylko trzy pio­senki...

– Gali?! – Pio­sen­karka opa­dła na fo­tel, przy­bie­ra­jąc zre­zy­gno­waną pozę. – „Wę­dliny roku”?! To nie gala, tylko ja­kaś że­nada. Na­wet nikt tego nie trans­mi­to­wał! Miały być me­dia, fo­to­re­por­te­rzy i gwiazdy. A był je­den pa­pa­razzi-al­ko­ho­lik, który na­chlał się i za­snął, za­nim zro­bił ja­kie­kol­wiek zdję­cie, i je­den dzien­ni­karz-eme­ryt, do któ­rego mu­sisz wszystko wy­wrza­ski­wać, bo jest głu­chy, a czego nie usły­szy, to po­tem zmy­śli. A nie, prze­pra­szam! Były jesz­cze gwiazdy. Dwie osoby, które od­pa­dły z pro­gramu „Rol­nik szuka żony”, i jedna dzie­wuszka, która zgło­siła się na ca­sting do „Mam ta­lent!”, ale jej nie przy­jęli. Gwiazdy..! A poza tym wi­dzia­łaś pu­blicz­ność?! Skąd oni wy­trza­snęli tych lu­dzi? Do­wieźli z noc­le­gowni albo izby wy­trzeź­wień?!

– Prze­sa­dzasz!

– Można było cho­ciaż nie po­da­wać im wcze­śniej je­dze­nia – wes­tchnęła Marta, już z mniej­szą zło­ścią, a więk­szą re­zy­gna­cją. – Jak za­częli sior­bać flaczki, to za­głu­szyli mo­jego pia­ni­stę! Mu­sia­łam się do­my­ślić, kiedy za­cząć śpie­wać, bo nie sły­sza­łam mu­zyki. Poza tym to jest wła­śnie to, o czym mó­wię. Ta pla­sti­kowa wy­włoka do­sta­nie sto ty­sięcy za wy­stęp na fe­sti­walu, który obej­rzy kilka mi­lio­nów lu­dzi, a ja za dzie­sięć ty­sięcy mu­szę śpie­wać na gali ku czci kra­kow­skiej pod­su­sza­nej, w do­datku dla ja­kichś le­śnych dziad­ków, któ­rzy uwa­żają, że an­ty­per­spi­rant to na­zwa środka chwa­sto­bój­czego...

– Nie było tak źle – uśmiech­nęła się Ju­styna. – Poza tym sama po­patrz! Do­sta­li­śmy tyle sa­lami i ka­ba­no­sów, że wy­star­czy do lata...

– Wy­pchaj się! – Marta się­gnęła po wa­cik, na­wil­żyła go pły­nem do zmy­wa­nia make-upu i za­częła po­zby­wać się war­stwy ta­pety, którą go­dzinę wcze­śniej na­ło­żyła jej za­przy­jaź­niona ma­ki­ja­żystka. – I za­bierz to wszystko. Wiesz, że nie ja­dam ta­kich świństw...

– Cza­sami za­sta­na­wiam się, czy w ogóle co­kol­wiek ja­dasz... – mruk­nęła Ju­styna, pa­ku­jąc do du­żej torby pre­zenty od or­ga­ni­za­to­rów. – Za­mó­wi­łam ci tak­sówkę. Je­śli po­zwo­lisz, nie będę cię dziś od­wo­ziła. Chcę jak naj­prę­dzej wró­cić do domu...

Pio­sen­karka ode­rwała wa­cik od twa­rzy i spoj­rzała na swoją to­wa­rzyszkę z nie­po­ko­jem.

– Nie jest le­piej..? – za­py­tała ze współ­czu­ciem.

– Nie. – Ju­styna po­krę­ciła głową. – Jest znacz­nie go­rzej. Na­ma­wiam go, żeby jed­nak po­szedł do szpi­tala, ale nie da się prze­ko­nać. Uparty jak osioł!

– Mam na­dzieję, że za­cznie mu się po­lep­szać.

Dość długo to już trwa...

– Za długo... – wes­tchnęła agentka. – To co?

Po­ra­dzisz so­bie?

– Ja­sne, prze­cież nie je­stem ma­łym dziec­kiem!

„Ma­łym z pew­no­ścią nie...”, po­my­ślała z roz­ba­wie­niem Ju­styna. Po­de­szła do swo­jej pra­co­daw­czyni i uca­ło­wała ją w po­li­czek.

– I nie przej­muj się Li­lian – po­wie­działa po­cie­sza­ją­cym to­nem. – Po­zna­łam ją ze dwa mie­siące temu na ja­kimś przy­ję­ciu. To głu­piutka, na­iw­niutka dzie­wuszka, która po pro­stu spo­tkała na swo­jej dro­dze od­po­wied­nich lu­dzi i ma te­raz swoje pięć mi­nut. Ale brak jej po­ten­cjału, żeby zro­bić z nich kwa­drans. A do tego jest zło­śliwa i aro­gancka, więc szybko straci zwo­len­ni­ków. Zo­ba­czysz, za rok, dwa nikt już o niej nie bę­dzie pa­mię­tał, a ty na­dal bę­dziesz gwiazdą. Głowa do góry!

Mi­nutę póź­niej Marta zo­stała w po­koju sama. Skoń­czyła zmy­wać ma­ki­jaż. Do przy­jazdu tak­sówki miała jesz­cze dzie­sięć mi­nut. Pod­nio­sła spo­nie­wie­ra­nego pi­lota z pod­łogi i po­now­nie włą­czyła te­le­wi­zor. Zmie­niła kilka razy ka­nał, aż wresz­cie do­tarła do ja­kie­goś mu­zycz­nego, na któ­rym, ku jej zło­ści, pre­zen­to­wany był te­le­dysk Li­lian. Przez chwilę oglą­dała z obrzy­dze­niem, jak jej młod­sza ko­le­żanka po fa­chu, ubrana je­dy­nie w bar­dzo kuse body, wy­gina się w sek­sow­nych po­zach na łóżku, tu­ląc się do przy­stoj­nego mo­dela.

– Za rok, dwa nikt nie bę­dzie o to­bie pa­mię­tał... – po­wie­działa na głos, czu­jąc, jak wzbiera w niej ko­lejna fala nie­na­wi­ści, po czym zmru­żyła oczy i do­dała: – Już ja tego do­pil­nuję...

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki