Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
Pierwsza kryminalna sprawa Róży Krull! Autorka powieści kryminalnych otrzymuje zaproszenie na zjazd pisarzy, odbywający się we dworku pod Krakowem. Już pierwszego dnia jej koleżanka po piórze zostaje otruta. Wszystko wskazuje na to, że morderca, który zostawił na miejscu zbrodni czarną różę, wciela w życie fabułę jednej z powieści Krull. A inni zaproszeni pisarze wcale nie są tak niewinni, jak się wydaje… Wbrew protestom swojego agenta, Pepe, pisarka rozpoczyna prywatne śledztwo. Pomaga jej w nim zafascynowany kryminałami boy hotelowy oraz trzy szalone blogerki. Czy detektywi-amatorzy okażą się skuteczniejsi od policji? „Do trzech razy śmierć” wraca po sześciu latach od premiery w nowym, poprawionym i uzupełnionym o nowe sceny wydaniu!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 268
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 15 min
Dla Edyty Pietrzak-Waś i Małgosi Szeroczyńskiej
– z podziękowaniem, że nasza przyjaźń
przetrwała od lat szkolnych i licealnych...
OŚWIADCZENIE
Uroczyście oświadczam, że wszystkie postaci – poza kilkoma moimi ukochanymi gwiazdami, które mam nadzieję nie obrażą się, że je wymieniłem z nazwiska – oraz wydarzenia opisane w tej książce są wytworem mojej wybujałej fantazji. Dworek w Kopielnikach nie istnieje (a szkoda...), a postać Róży nie była inspirowana żadną pisarką. A już na pewno nikt nikogo w świecie literackim nie prześladuje i nie morduje, bo wszyscy się kochamy i nikt z nas nie jest zazdrosny o sukcesy kogoś innego. Uwierzyliście...?
POSTACI
(nie przerażajcie się ich liczbą, bo nie wszyscy grają tu główne role; ponieważ jednak nie chciałem, aby ktokolwiek czuł się pominięty, wymieniłem wszystkich, wzorując się na ekranizacji Władcy Pierścieni, gdzie w napisach końcowych pojawiły się nazwiska mniej więcej miliona osób, łącznie z tymi, które tylko pomyślały o tym, że mogłyby pracować przy tym filmie)
Róża Krull – wiecznie eksperymentująca z fryzurą autorka powieści kryminalnych, która niezbyt entuzjastycznie przyjęła wiadomość, że musi jechać na zjazd pisarzy i – jak się potem okazało – miała rację, bo (prawie) nic dobrego jej tam nie spotkało.
Paweł Kwiatek – zwany przez wszystkich Pepe, obdarzony talentem kulinarnym godnym Jamiego Oliviera młodzieniec piastujący stanowisko menedżera Róży, a po nocach śniący o pracy dla Magdy Gessler.
Kika Luna – pisarka romansów, zmora swoich koleżanek i kolegów po piórze, wydawców, szefów księgarni oraz własnej rodziny.
Dawid Dumowski – mąż Kiki, były siatkarz, swoją prezencją wywołujący w kobietach (oraz niektórych mężczyznach) diabelsko grzeszne myśli.
Lena Pastor – córka Kiki z pierwszego małżeństwa, marząca o usamodzielnieniu się i traktująca wyczyny swojej matki z pobłażliwością godną pielęgniarki w zakładzie dla obłąkanych.
Krystian Krawczyk – chłopak Leny, nienawidzący swojej przyszłej treściowej niczym koty burzy i piorunów.
Julia Kulicka – pisarka smętnych powieści obyczajowych, dla której słowo „uśmiech” jest pojęciem abstrakcyjnym.
Kornelia Komarzewska – przyjaciółka Julii, mająca podobne do niej fatalistyczne podejście do życia.
Grażyna Winnik – autorka powieści erotycznych, rudowłosa seksbomba, która sądziła, że nic w życiu nie będzie dla niej problemem, ale niestety się przeliczyła.
Mateusz Mączyński – ukochany Grażyny, przystojny prawie tak jak bohaterowie powieści jego ukochanej.
Klaudia Szkrab – porzucona żona Mateusza, pałająca zrozumiałą nienawiścią do jego nowej wybranki.
Miłka Wężowska – autorka powieści grozy, życiowa optymistka, uzależniona od „big maków”, „wieś maków”, „czis maków” oraz pizz wielkości koła młyńskiego.
Olka Nosicka – pisarka komedii kryminalnych, próbująca (bez zapału i bez skutku) przekonać Miłkę, że podstawą jej jadłospisu powinna być brukselka, marchewka, ogórek, tudzież kiełki brokuła.
Katarzyna Skrzypińska – starsza pani, zmuszona przez wydawcę do pisania biografii gwiazd kina i teatru, a w cichości ducha mocno sfrustrowana, że nie może wydać horroru o wampirach i wilkołakach, zarobić na nim kokosów i stać się tak popularna jak jej koleżanki po piórze.
Mariella Miszalek – dobiegająca z wolna sześćdziesiątki, ale przekonana, że wciąż wygląda na kuszącą trzydziestkę, autorka ckliwych romansideł.
Grzegorz Kąciszewski – szef wydawnictwa Kąty i Trójkąty, w swoim przekonaniu – mimo sporej nadwagi i wzrostu siedzącego psa – reinkarnacja Casanovy i sobowtór Brada Pitta.
Joanna Stępień – menedżer urokliwego dworku pod Krakowem, skrywająca przed światem kilka tajemnic.
Dariusz Kapica – drugi menedżer ośrodka w Kopielnikach, równie tajemniczy jak jego współpracownica.
Marcin Kraśnik, Łukasz Maj – średnio, niestety, sprawdzający się w swoim fachu kelnerzy.
Kuba Płoszyk – boy hotelowy, chcący za wszelką cenę udowodnić Róży, że nadaje się na detektywa – bohatera jej kolejnej powieści.
Ruda, Dama Karo i Viola – blogerki, które koniecznie chciały być pomocne i nawet im się ta sztuka udała.
Krzysztof Darski – komisarz policji, oddelegowany do śledztwa z racji faktu, że jego narzeczona pełniła niegdyś funkcję menedżerki znanej pisarki.
Beata „Betty” Janowska – ukochana Darskiego, do niedawna agentka najpopularniejszej polskiej pisarki romansów, obecnie szukająca pracy.
PROLOG
Trzy kobiety stały na małej leśnej polanie, patrząc bez słowa na dopiero co wykopany dół. Twarz każdej z nich wyrażała inne uczucie. Młodziutka, bardzo szczupła i jeszcze bardziej blada szatynka, ubrana w krótką kwiecistą sukienkę, nawet nie próbowała ukryć przerażenia. Miała załzawione oczy, trzymała prawą dłoń na ustach, hamując szloch, i co parę sekund pociągała nosem, starając się ostatkiem sił opanować narastającą z każdą chwilą histerię. Na obliczu niższej, nieco starszej, korpulentnej platynowej blondynki ubranej w obcisłą do granic wytrzymałości materiału czarno-bordową suknię malowała się tylko kamienna obojętność. Jakby mrożące krew w żyłach wydarzenia, w jakich brała udział przez ostatnich kilkadziesiąt minut, nie wywarły na niej najmniejszego wrażenia. Najbardziej zagadkowy wyraz twarzy miała jednak trzecia kobieta – wysoka, seksowna, rudowłosa piękność. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie nieco rozbawionej sytuacją, która dziewięciu osobom na dziesięć wydałaby się przerażająca, a owej dziesiątej – makabryczna. I dopiero po bliższej, uważnej lustracji można było zauważyć, że ów pozorny luz ma ukryć strach, a uśmiech – gigantyczną ulgę i nieco satysfakcji.
– Może jednak powinnyśmy zadzwonić na policję? – powiedziała szatynka cichym, proszącym głosem.
Jej towarzyszki spojrzały na nią z wyraźną irytacją.
– Już to przerabiałyśmy – fuknęła blondynka. – I sama się zgodziłaś, że to, co robimy, jest najlepszym wyjściem...
– No tak... – Szatynka pokiwała głową i znów pociągnęła nosem. – Ale... To nie jest dobre... Tak nie wypada...
– Wiesz przecież, że to nie miało się tak skończyć! – niemal krzyknęła ruda. – Zdarzył się idiotyczny wypadek.
– Mogłybyśmy spróbować przekonać o tym policję... – powiedziała szatynka, składając ręce tak jak do modlitwy. – Proszę, rozważcie to jeszcze raz. Nie wiem, czy będę umiała żyć ze świadomością, na co naraziliśmy jego bliskich. Może jednak policja nam uwierzy...
– Po raz setny tłumaczę ci, że nie! Sama też bym nie uwierzyła, gdyby ktoś mi o tym opowiedział. Poza tym nie mamy żadnego dowodu na poparcie naszych słów. – Ruda podeszła do swojej towarzyszki i wzięła jej złożone ręce w swoje dłonie. – Wiem, że to będzie trudne, ale razem przez to przejdziemy. Obiecuję ci, że nie zostawimy cię z tym samej. Będziesz mogła na nas liczyć o każdej porze dnia i nocy.
Najstarsza z kobiet obserwowała swoje koleżanki z coraz większym politowaniem.
– Tani melodramat... – mruknęła pod nosem, a głośno powiedziała: – To co robimy? Bo w końcu ktoś tu przyjdzie, nakryje nas i game over. Wtedy dopiero będziecie miały sporo czasu na rozmowy. O ile oczywiście dopisze wam szczęście i wylądujecie w jednej celi.
Ruda przesunęła dłońmi po rękach szatynki, po czym ujęła jej podbródek.
– To jak? – zapytała, patrząc jej uważnie w oczy. – Dasz radę?
Ta zacisnęła usta i kiwnęła głową. Ruda westchnęła z ulgą.
– Możemy zaczynać – powiedziała stanowczo.
Blondynka uśmiechnęła się i z cichym stęknięciem sięgnęła po leżącą pod jej nogami łopatę. Następnie nabrała na nią ziemi z niewielkiego kopca, który utworzyły kilkanaście minut wcześniej i sypnęła ją do dołu. Zastygła w grymasie zdziwienia twarz mężczyzny w rogowych okularach, którego ciało zostało nieco wcześniej tam rzucone, częściowo pokryła się wilgotnymi czarnymi grudkami. Chwilę potem w dole wylądowały kolejne porcje ziemi, na zawsze kryjąc tajemnicę trzech kobiet...
A przynajmniej tak im się wtedy wydawało.
ROZDZIAŁ I
Przeczucie
– Zjazd pisarek?! – Najpopularniejsza polska autorka kryminałów Róża Krull oderwała spojrzenie od lustra, w którym przez ostatnich kilkanaście sekund z niepokojem obserwowała, czy na jej trzydziestopięcioletniej twarzy nie pojawiły się już pierwsze oznaki nieubłaganie zbliżającej się starości, i popatrzyła na swojego menedżera ze zgrozą. – To znaczy samych kobiet?! Czy ciebie rozum opuścił? Wszak to jakieś śmiertelne nudziarstwo. Wiesz, jak nie cierpię tego typu imprez!
„Bo nie będzie cię tam adorował żaden przystojniak”, pomyślał nieco złośliwie jej serdeczny przyjaciel i specjalista od promocji w jednym, Paweł Kwiatek, drobny, niepozorny, obdarzony nie wiedzieć czemu typowo południową urodą Ślązak, zdrobniale nazywany przez wszystkich Pepe. Głośno jednak powiedział:
– Mają ci tam wręczyć jakąś nagrodę...
– Za co? – zdziwiła się Róża, przeczesując sobie długą blond grzywkę z lewej strony głowy na prawą. Pisarka miała wieczny problem z doborem koafiury, z żadnej nigdy do końca nie była zadowolona i przynajmniej raz na tydzień pojawiała się u swojego fryzjera z nowymi, oryginalnymi pomysłami, co ma zrobić jej na głowie, przy okazji doprowadzając go do rozpaczy, a czasem i myśli samobójczych. – Przecież od ponad roku nie napisałam nic nowego!
– Za całokształt – wyjaśnił Pepe. – I za zasługi w krzewieniu czegoś tam za granicą. Zdążyłem już zapomnieć, co tam ich zdaniem krzewiłaś w tej Hiszpanii. Moim zdaniem głównie zamiłowanie do alkoholu. Ale to nasza cecha narodowa, więc może podciągnęli to pod patriotyzm, a to teraz w modzie.
– Całokształt?! – Róża skupiła się na pierwszej części jego wypowiedzi, za drugą postanawiając mu ewentualnie urządzić piekło nieco później, kiedy już przemyśli, czy aby nie kryje się tam trochę prawdy. – Przecież to się wręcza jakimś stojącym nad grobem staruszkom z balkonikami. Czy ktoś tam oszalał?! Wiem, że może już nie wyglądam na nastolatkę, zwłaszcza jak zapomnę iść do kosmetyczki...
– Yhm... – kaszlnął znacząco Pepe.
– No dobrze, do doktora Gwoździa – poprawiła się szybko Róża, przypominając sobie, jak po ostatnim zabiegu zwanym wampirzym liftingiem, a polegającym na wstrzyknięciu pod skórę twarzy osocza z pobranej wcześniej krwi, lekko otumaniona zastosowanym przez lekarza środkiem znieczulającym dowlokła się ledwie żywa do swojego rodzinnego domu, po czym z miejsca zasnęła kamiennym snem na kanapie, na której kilkanaście minut potem znalazła ją matka. Przerażona krwawymi śladami na twarzy swojej latorośli i myśląc, że ta miała wypadek samochodowy albo zmasakrował ją włamywacz, zadzwoniła w panice po pogotowie, któremu potem trzeba było zapłacić dwieście złotych za „nieuzasadnione wezwanie”. – Joanna ma stanowczo za długi język...
– Twoja mama jest po prostu szczera – podsumował Pepe. – W przeciwieństwie do ciebie... Łazisz po jakichś szarlatanach, którzy z medycyną mają tyle wspólnego, że kilka razy przechodzili obok szpitala, ale za to cię dmuchają. A potem mówisz, że byłaś u kosmetyczki, która przejechała ci lekko po twarzy wacikiem z kremem nawilżającym. I od tego muskania twoje policzki zaczynają nagle wyglądać tak, jakbyś chowała w nich piłeczki pingpongowe...
– Nikt mnie nie dmucha! – zaprotestowała ogniście pisarka, choć w jej głosie dało się też wychwycić lekką nutkę żalu. – Od wielu miesięcy!
– To też wiem – powiedział Pepe z politowaniem. – Zrobiłem skrót myślowy. Chodziło mi o dmuchanie twoich policzków...
– Nawet jeśli coś tam sobie delikatnie wypełniłam, a wcale nie mówię, że to zrobiłam, to tym bardziej nie wyglądam na kogoś, kto powinien dostać nagrodę za całokształt. – Róża pokazała przyjacielowi język. – Poza tym zawsze czuję się na takich zlotach jak w maglu. I właśnie tak wyobrażam sobie jeden z kręgów piekielnych. Kupa sfrustrowanych wiedźm, które nic nie robią, tylko obgadują się nawzajem albo pomstują na swoich wydawców. I pewnie jak zawsze dziwnym trafem wyląduję w jednym pokoju z tą całą Manuellą...
– Mariellą – poprawił Pepe.
– Wszystko jedno – nie dała się zbić z pantałyku Róża. – Ona najpierw zużywa cały papier toaletowy, a potem chrapie tak, że trzęsą się ściany! Jak wielbłąd!
– Wielbłądy chrapią? – zdziwił się Pepe, zostawiając na uboczu nieco dziwną kwestię połączenia przez jej pracodawczynię kradzieży papieru z wydawaniem głośnych odgłosów w czasie snu.
– Nawet sobie nie wyobrażasz! – potwierdziła Róża. – Jak w Afryce w oazie kilka zaczęło ciągnąć smugę koło mojego namiotu, to miałam wrażenie, ze znalazłam się w klubie techno. Do kompletu brakowało mi tylko laserów i tabletki ecstasy.
– Teraz już się nie łyka ecstasy, musisz uaktualnić swoją bazę danych – powiedział Pepe. – Znajomy, który prowadzi klub, mówił mi, co teraz bierze młodzież, ale już zapomniałem, co to było. Zapamiętałem tylko, że osoby w moim wieku wylądowałyby po tym na OIOM-ie, a w twoim kojfnęłyby na zawał w jednej sekundzie.
– A oni wytrzymują? – zaciekawiła się Róża, zapominając przypomnieć PR-owcowi, że jest zaledwie pięć lat od niego starsza, więc zaliczanie ich do różnych pokoleń jest z jego strony sporym nadużyciem.
– Owszem, ale teraz wcześnie zaczyna się eksperymentować, więc organizm się przyzwyczaja – wyjaśnił Pepe. – Poza tym od tego ponoć są tacy szczupli...
– Hmmm, w takim razie koniecznie zapytaj kolegę, jak to się nazywa – poprosiła Róża, która mimo wypróbowania w ciągu ostatnich trzech lat gdzieś tak około setki magicznych diet ciągle walczyła z kilkoma nadprogramowymi kilogramami. Czyniła to zresztą bez specjalnego przekonania, bo na szczęście owa mała nadwaga uprzejmie znalazła sobie miejsce głównie w jej biodrach, biuście i pupie, czyniąc z niej ideał kobiecości w stylu Marylin Monroe, ewentualnie Wenus z Milo, które, jak wiadomo, też nie narzekały na brak ciała. – A wracając do tego cholernego sabatu, to mowy nie ma, żebym tam pojechała. Zapomnij! Wiesz, że nie najlepiej się czuję w towarzystwie większości moich koleżanek po piórze. Nawijają na zmianę o swoich książkach, chorobach, fobiach, mężach, kochankach i wydawcach. Nie wiem, co jest bardziej przygnębiające. Już prędzej wolałabym drugi raz jechać na to coś, na czym zasnęłam! Tam przynajmniej było ciepło i można było się opalać nago na dachu hotelu. Co to było...?
– Masz na myśli Sewillę? Międzynarodowe sympozjum naukowe na temat roli literatury erotycznej w edukacji seksualnej – przypomniał cierpliwie Pepe. – Zasnęłaś na wykładzie E.L. James i zachowywałaś się nie lepiej niż te twoje wielbłądy...
– Bo to było śmiertelnie nudne, a poza tym z tego, co pamiętam, byłam zmęczona po locie... – odparła niepewnie Róża. – I chyba jakoś źle się wtedy czułam.
– Niezupełnie. – Pepe szczycił się tym, że ma pamięć jak słoń i potrafi podać najdrobniejsze szczegóły każdego wydarzenia, w którym brał udział bez mała od chwili swojego urodzenia. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że czasami też mijał się z prawdą, bazując na tym, że inni, na czele z jego pracodawczynią, zachowywali się tak, jakby chorowali na zaawansowaną demencję. – Sympozjum było drugiego dnia po locie, więc zdążyłabyś spokojnie odpocząć. Ale nie! Poszłaś zwiedzać miasto i poznałaś jakiegoś nastoletniego Gonzalesa z irokezem na głowie i w podartych dżinsach. Umówiłaś się z nim na wieczór na jednego drinka, po czym wróciłaś do hotelu o trzeciej nad ranem, chwiejnym krokiem i ze śpiewem na ustach. A potem przez resztę pobytu drżałaś, że zaszłaś z nim w ciążę i chodziłaś po sklepach, wybierając śpioszki dla swojego poczętego dzieciątka. Nie mówiąc już o tym, iż miałaś podejrzenia, że ten Gonzales jest nieletni, w związku z czym policja zamknie cię w pierdlu i będziesz rodziła za kratkami.