Kraków – miasto zero - Rafał Matyja - ebook

Kraków – miasto zero ebook

Rafał Matyja

3,9
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 282

Data ważności licencji: 1/1/2031

Oceny
3,9 (15 ocen)
6
3
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdaSanetrama

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry esej o Krakowie i jego cmentarzu
00
Willowe3

Całkiem niezła

Trochę liczb i cytatów oraz haseł z viki
00
Valril

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna analiza z zewnątrz. Ożywcza!
00
gran_kanalia

Dobrze spędzony czas

ciekawy obraz Krakowa widziany oczami osoby z zewnątrz
00

Popularność




Cmen­tarz na koń­cu uli­cy

Praw­dzi­we ży­cie to­czy się na cmen­ta­rzu. I nie cho­dzi tu o ry­tu­ały po­grze­bo­we czy zwy­cza­je zwią­za­ne z Dniem Za­dusz­nym. Ra­czej o fakt, że jest to miej­sce, w któ­rym za­szy­fro­wa­ne są istot­ne in­for­ma­cje o spo­łecz­no­ści ży­ją­cej wo­kół. In­for­ma­cje – do­daj­my – czę­sto po­mi­ja­ne we wspo­mnie­niach i w opra­co­wa­niach hi­sto­rycz­nych, nie­miesz­czą­ce się w ofi­cjal­nej nar­ra­cji, pro­wa­dzą­ce do ko­lej­nych py­tań, ujaw­nia­ją­ce po­wią­za­nia ro­dzin­ne, kwe­stie pa­mię­ci i za­po­mnie­nia, za­moż­no­ści i ubó­stwa.

Cmen­tarz jest zbio­rem pod­po­wie­dzi, któ­re rzad­ko wy­ko­rzy­stu­je­my. Czę­ścio­wo dla­te­go, że aby je do­strzec i móc z nich ko­rzy­stać, trze­ba znać ich kon­tekst. I to znać go tyl­ko na ty­le, by w na­szych gło­wach na wi­dok ko­lej­nych gro­bów nie po­ja­wia­ły się go­to­we opo­wie­ści. Bo wte­dy za­miast kwe­stii do roz­szy­fro­wa­nia otrzy­mu­je­my za­le­d­wie in­deks oso­bo­wy do opo­wie­dzia­ne­go już wie­lo­krot­nie i nie­da­ją­ce­go się za­kwe­stio­no­wać ob­ra­zu mia­sta. Tak by­ło z Kra­ko­wem. Mia­stem, któ­re zna­łem na ty­le do­brze, by ko­ja­rzyć na­zwi­ska na na­grob­kach, i na ty­le sła­bo, by w gło­wie po­ja­wia­ły się py­ta­nia, a nie go­to­we opo­wie­ści. Nar­ra­cje o tym mie­ście – pu­bli­cy­stycz­ne i na­uko­we, ofi­cjal­ne i po­tocz­ne – za­wsze wy­wo­ły­wa­ły we mnie wąt­pli­wo­ści. Więk­sze niż w przy­pad­ku in­nych miast. I na­wet nie dla­te­go, że nie zga­dza­ły się fak­ty, ale dla­te­go, że trud­no by­ło unik­nąć wra­że­nia, że są nie­kom­plet­ne. Al­bo ina­czej, że spo­sób opo­wia­da­nia słu­ży omi­ja­niu spo­rej czę­ści zda­rzeń. To by­ły jed­nak tyl­ko przy­pusz­cze­nia, któ­re bar­dzo trud­no by­ło­by po­twier­dzić. Gdy­by nie cmen­tarz. Je­śli wszyst­kie te hi­sto­rie mia­ły­by oka­zać się praw­dzi­we, to – mó­wiąc z prze­sa­dą – po­ło­wy gro­bów mu­sia­ło­by nie być, po­cho­wa­ni w nich lu­dzie mu­sie­li­by w Kra­ko­wie nie miesz­kać, nie two­rzyć, nie ro­bić in­te­re­sów i nie rzą­dzić.

Cmen­tarz Ra­ko­wic­ki był na koń­cu uli­cy, przy któ­rej mie­ści­ła się mo­ja uczel­nia. Kil­ka mi­nut dzie­li­ło sa­le wy­kła­do­we od du­że­go par­ku wy­peł­nio­ne­go na­grob­ka­mi. Od miej­sca ze wspa­nia­ły­mi drze­wa­mi, z wie­wiór­ka­mi, pta­ka­mi i ty­sią­ca­mi na­pi­sów – na­zwisk, sen­ten­cji, dat. Cmen­tarz wcią­gał, był na ty­le du­ży, że za każ­dym ra­zem moż­na by­ło wy­brać in­ną kom­bi­na­cję ale­jek, że na­wet po dwóch–trzech la­tach od­wie­dza­nia go ła­two by­ło tra­fić na cie­ka­wy grób, na któ­ry wcze­śniej nie zwró­ci­łem uwa­gi. Ob­ser­wa­cje na­kła­da­ły się na sie­bie i two­rzy­ły zu­peł­nie in­ny ob­raz mia­sta od te­go, któ­ry mia­łem w gło­wie. Cza­sa­mi pro­wa­dzi­ły do ja­kiejś nie­zna­nej mi wcze­śniej książ­ki czy hi­sto­rii da­ją­cej się zre­kon­stru­ować dzię­ki wy­szu­ki­war­ce in­ter­ne­to­wej.

Czę­sto jed­nak ni­cze­go nie moż­na by­ło usta­lić. Trze­ba by – my­śla­łem – po­świę­cić ja­kieś dzie­sięć lat, że­by po­spraw­dzać za­pi­sa­ne w cza­sie po­nad set­ki spa­ce­rów pod­po­wie­dzi i py­ta­nia. Zna­jąc je, nie moż­na by­ło­by na­pi­sać o tym książ­ki ta­kiej jak ta, tyl­ko wie­lo­to­mo­wy prze­wod­nik po cmen­ta­rzu. Pe­łen szcze­gó­łów, ale bez­bron­ny wo­bec go­to­wych opo­wie­ści krą­żą­cych wo­kół je­go bo­ha­te­rów. Wy­bra­łem in­ny wa­riant – na­pi­sa­nie o spo­so­bie, w ja­ki cmen­tarz mó­wi o mie­ście. I o tym, co mo­że z te­go wy­ni­kać.

Z cza­sem zro­zu­mia­łem, że trze­ba się wręcz trzy­mać z da­le­ka od lo­gi­ki pro­ste­go cmen­tar­ne­go prze­wod­ni­ka. Spo­ro py­tań nie do­ty­czy bo­wiem bio­gra­fii osób po­cho­wa­nych, ale szer­szych re­la­cji mię­dzy Cmen­ta­rzem Ra­ko­wic­kim a Kra­ko­wem. Za­czą­łem w ro­ku 2021. Kil­ka­dzie­siąt me­trów od bra­my głów­nej mie­sią­ca­mi wi­siał trans­pa­rent: „Ku­pię gro­bo­wiec na Cmen­ta­rzu Ra­ko­wic­kim. Ce­na do mi­lio­na zł”. Cze­kał na sprze­daw­cę, a mo­że ku­sił ko­lej­nych w ra­mach ja­kie­goś nie­zwy­kłe­go pro­jek­tu biz­ne­so­we­go. Mo­gło być i tak, i tak. Wy­star­czy, że grób stał się do­brem war­tym du­żych pie­nię­dzy. Mo­że na­wet – war­tym in­we­sty­cji. Z cza­sem ta­kich ob­ser­wa­cji by­ło wię­cej – na­grob­ki z ta­blicz­ką „Sprze­dam do po­grze­bu lub eks­hu­ma­cji” i nu­me­rem te­le­fo­nu al­bo in­for­ma­cja o sprze­da­ży gro­bu z piw­ni­cą na pięć miejsc. Po­nad­to opo­wie­ści o po­da­ro­wa­nym bli­skiej oso­bie na czter­dzie­ste uro­dzi­ny „miej­scu w gro­bie”, ro­dzin­nych ra­chun­kach, ob­li­cza­ją­cych, kto jesz­cze się „zmie­ści”. I świa­do­mość, że po­chó­wek na Ra­ko­wic­kim jest czymś za­sad­ni­czo in­nym niż na zwy­kłym kra­kow­skim cmen­ta­rzu.

Cmen­tarz nie mógł być za­tem tyl­ko „miej­scem spo­czyn­ku”, w któ­rym lu­dzie od­wie­dza­ją gro­by bli­skich zmar­łych. Mu­siał być czymś in­nym. A przez to wy­jąt­ko­wym źró­dłem wie­dzy. Nie upo­rząd­ko­wa­nej we­dług ja­kiejś le­gen­dy, ja­kie­goś nad­rzęd­ne­go pla­nu, ale też nie­bę­dą­cej cał­ko­wi­tym cha­osem. Dla mnie, już po kil­ku­na­stu spa­ce­rach, Ra­ko­wi­ce sta­ły się klu­czem do Kra­ko­wa. Do mia­sta, któ­re­go hi­sto­ria przy­po­mi­na roz­mo­wy z człon­ka­mi ro­dzi­ny skry­wa­ją­cej ja­kieś ta­jem­ni­ce. I na wszel­ki wy­pa­dek snu­je opo­wie­ści wy­uczo­ne na pa­mięć, nie­róż­nią­ce się na­wet prze­cin­kiem, in­to­na­cją, spo­so­bem wy­ma­wia­nia naj­waż­niej­szych na­zwisk, kra­kow­skich dziel­nic i ulic, miejsc opa­trzo­nych na­zwa­mi zwy­cza­jo­wy­mi, któ­re zna­ją tyl­ko tu­tej­si.

Ale ta lo­kal­na po­sta­wa nie zo­sta­ła umó­wio­na. Nikt nie prze­cho­dził kur­su ukry­wa­nia praw­dy. Pew­ne wąt­ki po pro­stu nie ist­nia­ły. Nie ma o czym mó­wić. Nikt nie drą­ży. Tak by­ło z okre­sem PRL-u, bar­dzo sła­bo opi­sa­nym i dość osten­ta­cyj­nie po­mi­ja­nym. Mó­wiąc prze­kor­nie, mia­łem wra­że­nie, że Kra­ków wte­dy w za­sa­dzie nie ist­niał. Przez czte­ry i pół de­ka­dy prze­cho­wy­wał skar­by daw­nej prze­szło­ści, a po­tem jak­by nie dzia­ło się tu zbyt wie­le rze­czy war­tych wspo­mnie­nia. Dość po­wie­dzieć, że nie ma­my dziś na­wet spi­su wy­bit­nych osób po­cho­wa­nych na cmen­ta­rzu po 1939 ro­ku przez na­stęp­nych osiem­dzie­siąt pięć lat.

Obok PRL-u te­ma­tem ta­bu był ka­pi­ta­lizm. Moż­na by­ło po­wie­dzieć „kup­cy kra­kow­scy” – wszak to sło­wa wy­ję­te z przed­no­wo­cze­sne­go ar­se­na­łu eko­no­micz­ne­go. „Przed­się­bior­cy” – nie­co trud­niej. Ale „ka­pi­ta­li­ści”? W Kra­ko­wie? A bez te­go sło­wa nie spo­sób pod­jąć gry z no­wo­cze­sną prze­szło­ścią mia­sta. Jest ono waż­ne choć­by dla­te­go, że zbyt wie­le ogrom­nych gro­bow­ców kry­je pro­chy osób nie­zna­nych wy­szu­ki­war­kom, po­mi­ja­nych w książ­kach o hi­sto­rii, pew­nie ja­koś tam nie­cie­ka­wych lub nie­wy­god­nych. Ale w koń­cu ta­kich, któ­re stać na wiel­ki po­mnik po­sta­wio­ny wła­snej ka­rie­rze czy choć­by za­moż­no­ści. Ta­kich, któ­re po­win­ny być zna­ne choć­by z za­ję­cia, któ­re wy­ko­ny­wa­ły, z ma­jąt­ku, któ­ry po­sia­da­ły lub któ­rym ob­ra­ca­ły. Czę­sto mu­sia­łem uznać, że w pro­sty spo­sób nie da się tej ka­rie­ry od­two­rzyć.

Rzecz nie do­ty­czy­ła wy­jąt­ków. Od­wrot­nie – wy­jąt­kiem by­ły te gro­by, któ­rych roz­mach jest z na­szej per­spek­ty­wy uza­sad­nio­ny, zro­zu­mia­ły. Pew­ne świa­tło na spra­wę rzu­cił cy­tat za­war­ty w jed­nej z naj­cie­kaw­szych ksią­żek o Cmen­ta­rzu Ra­ko­wic­kim, któ­rej au­tor­ka przy­wo­łu­je opi­nię wy­bit­ne­go znaw­cy spraw kra­kow­skich pierw­szej po­ło­wy XIX wie­ku, Am­bro­że­go Gra­bow­skie­go: „tak jak no­sze­nie owych ob­szer­nych, ob­wód da­ją­cych kre­no­lin na­szym ko­bie­tom, co to u wierz­chu wą­skie, u do­łu po­twor­nej sze­ro­ko­ści ob­wód da­ją­ce, po­dob­nej­że mo­dy jest zwy­czaj sta­wia­nia po­mni­ków na cmen­ta­rzu kra­kow­skim ku pa­miąt­ce lu­dzi, o któ­rych w na­pi­sie na po­mni­ku nie ma co po­wie­dzieć: sta­wia­ją je dla bo­ga­tych, a na­śla­du­ją lu­dzie niż­sze­go sta­nu, nie że­by za­słu­dze przod­ków i krew­nych swo­ich po­ło­żyć pa­miąt­kę, lecz aby próż­no­ści swej do­go­dzić i po­chwa­lić się z za­moż­no­ści swo­jej”[1].

Czy­li nie wy­pa­da? Każ­dy pol­ski cmen­tarz prze­czy te­mu prze­ko­na­niu. Ile ra­zy zdzi­wi nas pro­sty i skrom­ny na­gro­bek wy­bit­nej oso­by i roz­dę­ty do dzi­wacz­nych form i roz­mia­rów ko­goś, o kim pa­mięć gi­nie kil­ka lat po po­grze­bie. Cmen­ta­rze nie są ary­sto­kra­tycz­ne – nie ho­no­ru­ją wy­łącz­nie za­słu­żo­nych osób i wpły­wo­wych ro­dzin, któ­re two­rzy­ły ist­nie­ją­ce jesz­cze w cza­sach Gra­bow­skie­go względ­nie sztyw­ne hie­rar­chie spo­łecz­ne. Cmen­ta­rze miej­skie już od pierw­szych swo­ich chwil w wie­ku XIX są z grun­tu no­wo­cze­sne, otwar­te na re­alia ka­pi­ta­li­zmu rów­nie chęt­nie jak mia­sta. Ma­ją swo­ją de­we­lo­per­kę: pu­ste gro­by lśnią­ce no­wo­ścią i za­wie­ra­ją­ce ele­men­ty „kla­sy pre­mium”. Cza­sa­mi ma­ją już go­to­we na­pi­sy wy­ma­ga­ją­ce tyl­ko uzu­peł­nie­nia da­tą śmier­ci. Opo­wia­da­ją nam ka­pi­ta­lizm XXI wie­ku. Na­pis: „Wszyst­ko za­wie­rzy­li­śmy Bo­gu”, zna­le­zio­ny na ta­kim gro­bie na jed­nym z cmen­ta­rzy aż pro­si się o uzu­peł­nie­nie – „wszyst­ko z wy­jąt­kiem gro­bow­ca i na­pi­sów wy­ry­tych w mar­mu­rze”. Ta for­muł­ka jest jak po­śmiert­na po­li­sa. Cmen­ta­rze wy­prze­dzi­ły w po­my­sło­wo­ści nie­jed­ną in­sty­tu­cję fi­nan­so­wą. I nie­przy­pad­ko­wo gro­bo­wiec, o któ­rym pi­szę, przy­po­mi­na ra­czej ele­ganc­ką czar­ną li­mu­zy­nę niż naj­ład­niej­sze na­grob­ki z Ra­ko­wic­kie­go.

Hie­rar­chie cmen­tar­ne skła­da­ją się za­tem z uzna­nych osią­gnięć i po­mi­ja­nych mil­cze­niem suk­ce­sów, z nie­za­spo­ko­jo­nych am­bi­cji i tłu­mio­nych za ży­cia aspi­ra­cji. Cmen­tar­nych no­bi­li­ta­cji nie da się ob­li­czać ja­kimś ma­te­ma­tycz­nym wzo­rem uwzględ­nia­ją­cym wiel­kość gro­bow­ca, je­go war­tość ar­ty­stycz­ną czy po­ło­że­nie przy głów­nej lub bocz­nej alei. Ale do­brze wie­my, kie­dy ma­my do czy­nie­nia z chę­cią wy­róż­nie­nia się, a kie­dy ze skrom­nym cof­nię­ciem się po­za ob­szar pu­blicz­nej ob­ser­wa­cji.

Cmen­tarz po­ka­zu­je nam więc rze­czy­wi­stość splą­ta­ną. Nie wszyst­ko jest ja­sne od ra­zu. A pod­po­wie­dzi, któ­re to­wa­rzy­szy­ły dzie­cię­cym wi­zy­tom na gro­bach zmar­łych człon­ków ro­dzin, nie­źle na­mie­sza­ły nam w gło­wach. By­ły in­nym świa­tem, od­dzie­lo­nym mu­rem od co­dzien­nej rze­czy­wi­sto­ści. Dla­te­go tak rzad­ko mo­że­my spoj­rzeć na ową rze­czy­wi­stość z per­spek­ty­wy cmen­ta­rza, prze­ga­pia­my oka­zję, ja­ką nam ona da­je. Zbyt szyb­ko po­zby­wa­my się wąt­pli­wo­ści, nie­przy­jem­nych wspo­mnień, wszak „o zmar­łych tyl­ko do­brze”, no i „nie w ta­kim dniu”. Nie w dniu po­grze­bu, rocz­ni­cy, nie w Za­dusz­ki i nie w in­ne świę­ta. Za­nim ko­muś przy­szło do gło­wy uczyć nas po­praw­no­ści po­li­tycz­nej, na­uczy­li­śmy się re­spek­to­wać wy­mo­gi tej cmen­tar­nej, od­no­szą­cej się z sza­cun­kiem nie – jak w po­praw­no­ści po­li­tycz­nej – do in­nych i ob­cych, ale do swo­ich i do­brze zna­nych.

Z po­cząt­ku cho­dzi w niej o to, by nie ra­nić tych, któ­rzy zo­sta­li, spra­wa­mi do­ty­czą­cy­mi zmar­łych. Chwi­lę po­tem, by po­ukła­dać prze­szłość w opo­wieść nie­na­ru­sza­ją­cą do­bre­go sa­mo­po­czu­cia szer­szej gru­py, krew­nych, ko­le­gów z pra­cy, ja­kie­goś śro­do­wi­ska spo­łecz­ne­go. Ale ta po­praw­ność kłó­ci się z do­świad­cze­niem i spra­wia, że po­trze­bu­je­my opo­wie­ści rów­no­le­głych – choć­by fil­mo­wych czy książ­ko­wych. Ta­kich, w któ­rych bo­ha­te­ro­wie są wie­lo­znacz­ni. Mia­sto jest w pół dro­gi mię­dzy świa­tem ro­dzin­no-śro­do­wi­sko­wej po­praw­no­ści a wol­nej od ogra­ni­czeń fik­cji. Mia­sto no­wo­cze­sne jest bo­wiem obiet­ni­cą wyj­ścia po­za wspól­no­tę po­łą­czo­ną sil­ny­mi za­leż­no­ścia­mi, i tym róż­ni się od mia­sta daw­ne­go, rzą­dzo­ne­go przez two­rzą­ce pa­try­cjat naj­za­moż­niej­sze ro­dzi­ny. A cmen­tarz jest mo­stem mię­dzy świa­tem pry­wat­nym, ro­dzin­nym, gę­stym od zo­bo­wią­zań a świa­tem pu­blicz­nym, w któ­rym bu­do­wa­nie sil­niej­szych re­la­cji wy­ma­ga wy­sił­ku. Cmen­tarz miej­ski stwa­rza też oka­zję, by zo­ba­czyć po­łą­cze­nia mię­dzy ty­mi świa­ta­mi.

W nie­któ­rych mia­stach są one nie­mal nie­istot­ne. W każ­dym ra­zie nie trze­ba ich znać, by so­bie po­ra­dzić. Tak jest w War­sza­wie i w mia­stach na zie­miach włą­czo­nych do Pol­ski po 1945 ro­ku. Kra­ków jest in­ny, ale po­dob­ny w tym do wie­lu miast eu­ro­pej­skich. Zro­zu­mie­nie go bez kon­tek­stu roz­ma­itych „gę­stych” po­wią­zań jest trud­ne. Zwłasz­cza dla ko­goś, kto zna tyl­ko mia­sta o ze­rwa­nej cią­gło­ści, ta­kie, w któ­rych u sie­bie moż­na być po dwóch–trzech la­tach miesz­ka­nia. W Kra­ko­wie jed­nak przy­jezd­ny zro­bi le­piej, je­że­li za­cho­wa re­zer­wę, po­go­dzi się z pew­nym po­zio­mem „ob­co­ści”, je­że­li w miej­sce prób stwo­rze­nia peł­nej asy­mi­la­cji zbu­du­je w so­bie po­wierz­chow­ną toż­sa­mość opar­tą na za­miesz­ka­niu, a nie na za­ko­rze­nie­niu. A za­ra­zem po­trak­tu­je Kra­ków ja­ko wy­jąt­ko­wą w pol­skich re­aliach oka­zję, by zro­zu­mieć cią­głość i dłu­gie trwa­nie spo­łecz­nych hie­rar­chii, bez ko­niecz­no­ści osie­dla­nia się za gra­ni­cą.

Ta­ka po­sta­wa da­je szan­sę, by przy­glą­dać się tej trud­no do­stęp­nej cią­gło­ści z ze­wnątrz. Do­my­śla­jąc się, że cmen­tarz mó­wi o niej „naj­szcze­rzej” – jest naj­bliż­szy idei mia­sta do od­kry­cia. Jest ni­czym che­micz­ny śro­dek do usu­wa­nia nar­ra­cyj­ne­go na­lo­tu utrud­nia­ją­ce­go ro­zu­mie­nie te­go, „co się na­praw­dę sta­ło”. I nie cho­dzi o usta­le­nie praw­dy, ale o po­zby­cie się naj­bar­dziej wąt­pli­wych wąt­ków lo­kal­nej opo­wie­ści o mie­ście. Kie­dy za­czy­na­łem ba­dać cmen­tarz, ba­łem się, że miesz­ka­jąc w Kra­ko­wie, z mie­sią­ca na mie­siąc oswo­ję się z je­go spe­cy­fi­ką, stra­cę ostrość wi­dze­nia. Ale nic ta­kie­go się nie wy­da­rzy­ło. Kra­ków nie jest ła­twy, nie da­je się oswo­ić. Dla mnie po­zo­sta­nie mia­stem ze­ro – do­brym miej­scem do miesz­ka­nia, ale jesz­cze lep­szym do stu­diów nad od­cho­dzą­cy­mi wzor­ca­mi miej­sko­ści. Do przy­glą­da­nia się na­ro­dzi­nom jej no­wych form.

W tym sen­sie Kra­ków mo­że być też względ­nie uni­wer­sal­nym la­bo­ra­to­rium koń­ca epo­ki, któ­ra w in­nych kra­jach na­ro­dzi­ła się już w wie­ku XVIII, a w Kra­ko­wie nie­co póź­niej, tro­chę na ra­ty i nie­kon­se­kwent­nie, bo zo­sta­ła za­ko­do­wa­na krót­ko po ro­ku 1815, wraz z na­ro­dzi­na­mi Wol­ne­go Mia­sta. Prze­ra­bia­ła to, co feu­dal­ne, na ka­pi­ta­li­stycz­ne, to, co prze­sąd­ne, na na­uko­we, przy­pra­wia­jąc pa­ter­na­li­zmem i nie­uf­no­ścią wo­bec nie­zna­ne­go. Kra­ków nie miał wpły­wu ani na po­czą­tek, ani na ko­niec tej epo­ki. Mógł so­bie ła­go­dzić cier­pie­nia zwią­za­ne ze zmia­ną. Je­go eli­ta mo­gła po­szu­ki­wać spo­so­bów ra­dze­nia so­bie z wy­zwa­nia­mi. Ale ze­gar dłu­gie­go trwa­nia jest nie­ubła­ga­ny. Po­rząd­ki i hie­rar­chie zbu­do­wa­ne w wie­ku XIX wła­śnie do­bie­ga­ją koń­ca.

Jest dla mnie ja­sne, że ten opis bę­dzie nie do przy­ję­cia przez licz­nych fa­nów i wiel­bi­cie­li Kra­ko­wa. Tych, dla któ­rych jest to mia­sto pierw­sze – i czę­sto je­dy­ne. Ale roz­ma­wia­jąc z wie­lo­ma je­go miesz­kań­ca­mi, od­kry­łem spo­rą gru­pę – głów­nie tych, któ­rzy się tu nie uro­dzi­li – któ­ra się w tej mi­ło­ści nie od­naj­du­je, któ­rą wie­le cech kra­kow­skiej spo­łecz­no­ści draż­ni, a nie­kie­dy ra­ni. Dla wie­lu miesz­kań­ców Kra­ków ze sta­rej opo­wie­ści jest za ma­ły, by mo­gli się w nim do­brze po­czuć. To przede wszyst­kim ci, któ­rym nie prze­szka­dza to, że wy­cho­wa­li się na wiel­kim osie­dlu, że są z No­wej Hu­ty, że są pierw­szym wy­kształ­co­nym po­ko­le­niem.

I mi­mo to nie chcą być „an­ty­kra­kow­scy”. Bo ma­ją w tym mie­ście rze­czy wła­sne, świa­ty i miej­sca, któ­re lu­bią. Cza­sa­mi na­wet je na­zy­wa­ją. Ale za­wsze ja­ko lo­kal­ne i mniej­szo­ścio­we, nie jest to in­na opo­wieść o ca­łym Kra­ko­wie. Tak by­wa w wie­lu mia­stach, któ­re w pew­nym mo­men­cie roz­ro­sły się za szyb­ko, a dziś dum­nie na­zy­wa­ją owoc te­go wzro­stu me­tro­po­li­tal­no­ścią, nie do­strze­ga­jąc fak­tu, że jej wa­run­kiem jest od­po­wied­nia ska­la, a ce­ną – ko­niec epo­ki kon­tro­lo­wa­nej przez lo­kal­ne eli­ty cią­gło­ści.

Współ­cze­sne mia­sto nie jest już bo­wiem żad­ną „wspól­no­tą miesz­kań­ców”. De­ba­ta pu­blicz­na, ja­ka się w nim to­czy, przy­po­mi­na ra­czej in­ter­ne­to­we fo­rum użyt­kow­ni­ków niż – prze­pra­szam za ki­czo­wa­ty ter­min z bro­szur o par­ty­cy­pa­cji – współ­cze­sną ago­rę. Mia­stem nie rzą­dzą ani pre­zy­dent, ani ra­da, ale ży­wioł glo­bal­ne­go ka­pi­ta­li­zmu, któ­ry po­strze­ga prze­strze­nie miej­skie ja­ko ko­lej­ny ob­szar zy­skow­nej eks­plo­ata­cji. Za­pro­sze­nie do mia­sta wy­sy­ła nam nie je­go pre­zy­dent, ale wła­śnie ja­kiś no­wy pra­co­daw­ca, któ­ry – je­że­li ofe­ru­je do­bre wa­run­ki za­trud­nie­nia – za­chę­ca nas rów­no­cze­śnie do wzię­cia kre­dy­tu, po to, że­by nie mar­no­wać pie­nię­dzy na wy­na­jem. Na­jem to ofer­ta, któ­rą ka­pi­ta­lizm ma dla uboż­szych i mniej po­ży­tecz­nych w pro­ce­sie ge­ne­ro­wa­nia zy­sków. Im pro­po­nu­je pra­cę w han­dlu czy usłu­gach. Cza­sa­mi z ta­ką słab­szą ofer­tą wy­stę­pu­je tak­że sek­tor pu­blicz­ny, szu­ka­jąc osób, któ­re za­trud­ni w ro­li na­uczy­cie­li i na­uczy­cie­lek, pie­lę­gnia­rek, po­li­cjan­tek i po­li­cjan­tów, mo­tor­ni­czych i kie­row­ców au­to­bu­sów.

Mia­sto ro­bi się nie­przej­rzy­ste. Ofi­cjal­ne opo­wie­ści prze­sta­ją być in­klu­zyw­ne, daw­ne toż­sa­mo­ści nie pa­su­ją do współ­cze­snych re­aliów i skła­nia­ją do te­go, by prze­pi­sać hi­sto­rię mia­sta, zo­ba­czyć je na no­wo. To bar­dzo trud­ne. Zwłasz­cza w mie­ście hi­sto­rycz­nym i tu­ry­stycz­nym, w któ­rym wie­lu ży­je z po­wta­rza­nia „głów­nej opo­wie­ści”, do­pa­so­wa­nej do za­byt­ków, daw­nych hie­rar­chii, „skar­bów” prze­szło­ści. Ja sam po­trze­bo­wa­łem cmen­ta­rza, by prze­stać jej słu­chać. By odło­żyć naj­le­piej sprze­da­ją­ce się prze­wod­ni­ki, wziąć w na­wias re­to­rycz­ny sa­mo­za­chwyt urzę­do­wych prze­mó­wień, zre­zy­gno­wać z tych wszyst­kich „ku czci” i „ku pa­mię­ci”.

Cmen­tarz mo­że być klu­czem do koń­czą­cej się epo­ki, pro­wa­dząc nas nie do jej po­cząt­ków, ale do sa­me­go kre­su. Po­zwa­la zro­zu­mieć nie to, co tra­dy­cyj­ne, ale to, co no­we. Cmen­tarz Ra­ko­wic­ki jest cie­kaw­szy dla tych, któ­rzy nie ma­ją na nim bli­skich, bo nie jest tyl­ko upięk­szo­ną ro­dzin­ną opo­wie­ścią, lecz su­ro­wą nar­ra­cją nie­zre­da­go­wa­ną ani przez daw­ne, ani przez obec­ne eli­ty, skła­nia­ją­cą do my­śle­nia o mie­ście ja­ko o to­czą­cej się hi­sto­rii.

Przy­po­mi­na­ją o tym nie tyl­ko ko­lej­ne po­chów­ki i świe­że kwia­ty, ale tak­że od­kry­wa­nie co­raz to in­nych gro­bów, na­pi­sów, za­ga­dek. Od wie­lu mil­czą­cych świad­ków daw­nych epok cmen­tarz róż­ni się tym, że pod­le­ga nie­ustan­nym zmia­nom. To pierw­szy pa­ra­doks. Dru­gi po­le­ga na tym, że cmen­tarz jest pro­jek­tem na wskroś oświe­ce­nio­wym, oswo­jo­nym póź­niej przez lu­dzi, któ­rzy ide­om oświe­ce­nia by­li świa­do­mie lub in­stynk­tow­nie prze­ciw­ni. Oswo­jo­nym przy po­mo­cy roz­ma­itych ry­tu­ałów po­grze­bo­wych, gu­seł i wie­rzeń, prak­tyk po­stę­po­wa­nia z bli­ski­mi zmar­ły­mi i oso­ba­mi waż­ny­mi dla szer­szej pu­blicz­no­ści. Oswa­ja­nie to prze­bie­ga­ło po­dob­nie do oswa­ja­nia przed wie­ka­mi idei chrze­ści­jań­stwa, nie­mal za­wsze „zbyt no­wo­cze­snych”, by da­ły się sto­so­wać wprost. Stąd też do dziś w nie­wie­lu in­skryp­cjach cmen­tar­nych wy­brzmie­wa czy­sty ton wia­ry, ta­ki jak na przy­kład wid­nie­ją­ca na zbio­ro­wym gro­bow­cu kra­kow­skich do­mi­ni­ka­nów sen­ten­cja Hic FF. Ord. Pra­edi­ca­to­rum Re­sur­rec­tio­nem Mor­tu­orum Expec­tant – mó­wią­ca o bra­ciach za­ko­nu ka­zno­dziej­skie­go, któ­rzy w tym miej­scu ocze­ku­ją zmar­twych­wsta­nia zmar­łych. Ta głę­bo­ko chrze­ści­jań­ska for­mu­ła by­ła­by mo­że bar­dziej ade­kwat­na niż wszyst­kie obo­wią­zu­ją­ce nar­ra­cje. Ale wy­obraź­nia re­li­gij­na na cmen­ta­rzu po­zo­sta­je w mniej­szo­ści, przez gąszcz na­grob­nych na­pi­sów prze­bi­ja się nie­zwy­kle rzad­ko.

Tak czy ina­czej, roz­ko­do­wa­nie cmen­ta­rza wy­ma­ga pew­ne­go dy­stan­su i po­dejrz­li­wo­ści wo­bec ję­zy­ka, któ­rym mó­wi­my o po­grze­bach i gro­bach zmar­łych. Część tych na­wy­ków my­ślo­wych przej­mu­je­my z ba­ga­żem tra­dy­cji ro­dzin­nej, część z me­diów, szko­ły, po­grze­bo­wych na­bo­żeństw i świec­kich ry­tu­ałów. Część jed­nak – jak po­ka­zu­je świet­na książ­ka Vin­cia­ne De­spret Wszyst­ko dla na­szych zmar­łych[2] – jest po­chod­ną na­szej po­trze­by kon­tak­tu z oso­ba­mi, któ­re ode­szły. Po­trze­by, któ­ra przy­bie­ra róż­ne for­my kul­tu­ro­we, cza­sa­mi prze­dzie­ra się przez na­sze sny i nie­kon­tro­lo­wa­ne wspo­mnie­nia.

Je­że­li cmen­tarz trak­tu­je się ja­ko miej­sce de­tek­ty­wi­stycz­ne­go śledz­twa w spra­wie mia­sta, trze­ba się na­uczyć kon­tro­lo­wać wła­sne od­ru­chy i nie ule­gać nar­ra­cjom do­bie­ga­ją­cym z po­grze­bo­wych gło­śni­ków. Uro­czy­sty ję­zyk, uży­wa­ny naj­czę­ściej bli­żej 1 li­sto­pa­da czy z oka­zji bar­dziej zna­mie­ni­tych po­grze­bów, po­słu­gu­je się licz­ny­mi na­pu­szo­ny­mi sfor­mu­ło­wa­nia­mi. Na­wet nie­win­nie brzmią­ce okre­śle­nie „miej­sce spo­czyn­ku” wpro­wa­dza nas w błąd, szcze­gól­nie gdy prze­kra­cza tak­że gra­ni­ce chrze­ści­jań­skiej or­to­dok­sji, ja­ko „miej­sce wiecz­ne­go spo­czyn­ku”. Po­dob­nie jak to­czo­na w me­diach wal­ka upo­wszech­nio­ne­go w epo­ce PRL-u la­ic­kie­go „świę­ta zmar­łych” ze zgod­ny­mi z ka­len­da­rzem ka­to­lic­kim „dniem Wszyst­kich Świę­tych” i „Dniem Za­dusz­nym”.

Naj­bar­dziej zdra­dli­we jest jed­nak prze­ko­na­nie, że cmen­tarz, ja­ki zna­my, jest miej­scem ist­nie­ją­cym od za­wsze, świad­kiem od­le­głych wie­ków, i ni­ko­go na­wet nie dzi­wi, że nie ma na nim gro­bów sprzed XIX wie­ku. Tym­cza­sem po­zy­cję miej­skie­go cmen­ta­rza w hi­sto­rii wy­zna­cza prze­łom oświe­ce­nio­wy – im­pe­ra­tyw zdro­wot­ny, któ­ry na­ka­zał wy­rzu­ce­nie miejsc po­chów­ku po­za ob­szar mia­sta, lub przy­naj­mniej za prze­strzeń ści­słej za­bu­do­wy, li­kwi­da­cję cmen­ta­rzy przy­ko­ściel­nych i utwo­rze­nie no­wych. Wid­nie­ją­ca na bra­mie Ra­ko­wic da­ta 1803 okre­śla mo­ment, w któ­rym za­czy­na się hi­sto­ria no­wo­cze­snych form cmen­tar­nych w Kra­ko­wie, łą­czą­ca się z prze­mia­na­mi pań­stwa no­wo­cze­sne­go i tej for­my go­spo­dar­ki, któ­rą tu­taj bę­dę na­zy­wał ka­pi­ta­li­zmem.

Bo też cmen­ta­rzem rzą­dzą in­ne re­gu­ły i in­ny duch, niż pod­po­wia­da nam sko­dy­fi­ko­wa­na tra­dy­cja. Jest to miej­sce, w któ­rym ob­ja­wia­ją się czy­ste praw­dy nie wia­ry chrze­ści­jań­skiej, ale re­li­gii ob­ła­ska­wio­nej po­trze­ba­mi ko­lej­nych faz ka­pi­ta­li­zmu, uzgod­nio­nej ze spo­łecz­ny­mi hie­rar­chia­mi po­bli­skie­go mia­sta. Do­pa­so­wa­nej do dzi­wacz­nych wy­ja­śnień, ja­kie do­ro­śli prze­ka­za­li dzie­ciom, są­dząc, że na ja­ką­kol­wiek praw­dę są jesz­cze za ma­łe. I któ­ry­mi kar­mi­li swo­je wąt­pli­wo­ści, ile­kroć ja­kaś cmen­tar­na ob­ser­wa­cja pro­wo­ko­wa­ła nie­wy­god­ne py­ta­nia. Dla­te­go cmen­tarz nie jest jed­no­znacz­ny, mie­sza­ją się tu bo­wiem wąt­ki agno­stycz­nej no­wo­cze­sno­ści, chrze­ści­jań­stwa, po­rząd­ków feu­dal­nych i ka­pi­ta­li­stycz­nych, wiel­ko­miej­skich i prze­nie­sio­nych z ma­ło­pol­skich wio­sek.

Z Cmen­ta­rza Ra­ko­wic­kie­go wi­dać de­we­lo­per­skie osie­dle i po­bli­skie biu­row­ce – sie­dzi­by od­dzia­łów wiel­kich kor­po­ra­cji. Ta­kie bu­dyn­ki to dziś sta­ły ele­ment kra­jo­bra­zu, któ­re­go nie da się unik­nąć, przejść nad nim do po­rząd­ku; to wy­zwa­nie, przed któ­rym sta­nę­ło wie­le współ­cze­snych me­tro­po­lii. Da­vid Ha­rvey roz­po­czy­na swój Bunt miast od opi­sa­nia kon­tra­stu mię­dzy wi­zją Pa­ry­ża „z kwia­ta­mi i bal­ko­na­mi, skwe­ra­mi peł­ny­mi lu­dzi i dzie­ci, ma­ły­mi skle­pa­mi otwar­ty­mi na świat, z licz­ny­mi ka­wiar­nia­mi, try­ska­ją­cy­mi fon­tan­na­mi” a zmia­na­mi, któ­re na­stą­pi­ły w ko­lej­nych de­ka­dach XX i XXI wie­ku. „Strze­li­ste gi­gan­ty wo­kół Pla­ce d’Ita­lie gro­zi­ły in­wa­zją sta­re­mu mia­stu, nie­bez­piecz­nie zbli­ża­jąc się do po­da­nia so­bie rę­ki z tą okrop­ną wie­żą Mont­par­nas­se”[3]. Tych słów nie pi­sze za­ko­cha­ny w prze­szło­ści kon­ser­wa­ty­sta, ale mark­si­sta, co zresz­tą nie jest tak istot­ne jak fakt, że jest człon­kiem ka­me­ral­ne­go klu­bu lu­dzi na­uki trak­tu­ją­cych ka­pi­ta­lizm po­waż­nie. Klub ten ma swo­je le­we i pra­we skrzy­dło, po­tra­fi jed­nak an­ga­żo­wać tak­że co bar­dziej in­te­li­gent­nych li­be­ra­łów. Bo ca­ła spra­wa nie da się już za­mknąć w wą­skich ra­mach wal­ki klas czy spo­ru wiel­kich nar­ra­cji ide­olo­gicz­nych.

I jak­by na iro­nię, gro­by lu­dzi po­cho­wa­nych w XX i XXI wie­ku na pa­ry­skim cmen­ta­rzu Mont­par­nas­se, z cie­kaw­sko za­glą­da­ją­cą na je­go te­ren bry­łą wie­żow­ca, pre­zen­tu­ją się bar­dziej wia­ry­god­nie, spra­wia­jąc, że cmen­tarz nie uda­je przed­no­wo­cze­snej en­kla­wy, dum­nie od­wró­co­nej ty­łem do mia­sta. Ka­pi­ta­lizm jest in­try­gu­ją­cym kon­tek­stem roz­wo­ju miast. De­struk­cyj­nym i twór­czym. Zmie­nia­ją­cym swą treść, do­sto­so­wu­ją­cym się do kształ­to­wa­nych przez pań­stwa i spo­łe­czeń­stwa ram i pró­bu­ją­cym je roz­sa­dzać.

Nie spo­sób przy tym zre­du­ko­wać isto­ty ka­pi­ta­li­zmu do rze­ko­mych praw wol­ne­go ryn­ku czy do chę­ci zy­sku. Za­jął on miej­sce daw­nych po­rząd­ków go­spo­dar­czych, ale tak­że okre­ślił no­we po­rząd­ki spo­łecz­ne, nie­któ­rym za­stą­pił re­li­gię, na­da­jąc sens ży­cia, in­nym – ide­olo­gię, czy­li spo­sób, w ja­ki na­wy­kli po­rząd­ko­wać rze­czy­wi­stość. Przy oka­zji okre­ślił ra­my po­znaw­cze nie­któ­rych in­sty­tu­cji na­uko­wych, pod­po­rząd­ko­wał so­bie nie­któ­re ob­sza­ry kształ­ce­nia. Wy­my­ślił na­wet ali­bi na wy­pa­dek oskar­żeń o nad­mier­nie dra­pież­ne zaj­mo­wa­nie nie­prze­zna­czo­nych dla nie­go te­ry­to­riów, czy­li neo­li­be­ra­lizm, na któ­rym mia­ła się – w ra­zie cze­go – sku­pić ca­ła kry­ty­ka.

Neo­li­be­ra­lizm stał się ka­pi­ta­li­stycz­nym ze­lo­ty­zmem, chę­cią pod­po­rząd­ko­wa­nia pań­stwa re­gu­łom sprzecz­nym z je­go lo­gi­ką. Do dziś wi­dzi­my je­go od­le­głe skut­ki, za­pę­dza­ją­ce szko­łę do kształ­ce­nia na po­trze­by ryn­ku pra­cy, wpy­cha­ją­ce uni­wer­sy­tet w cia­sne ra­my ryn­ko­wej kor­po­ra­cji, mo­ne­ty­zu­ją­ce pu­blicz­ne usłu­gi zdro­wot­ne i pra­cę in­sty­tu­cji kul­tu­ry. Kry­ty­ko­wa­li­śmy ze­lo­tyzm w is­la­mie i chrze­ści­jań­stwie, obu­rza­jąc się za­ma­cha­mi na świec­kie pań­stwo. Spodo­bał nam się jed­nak, gdy wią­zał nas – we­dle słów prze­ni­kli­we­go so­cjo­lo­ga Mi­ko­ła­ja Le­wic­kie­go – kre­dy­tem hi­po­tecz­nym jak sa­kra­men­tem, tym sa­mym do­pro­wa­dza­jąc do skraj­no­ści na­szą ukry­tą re­li­gię, któ­ra pod­po­wia­da mi­lio­nom sens ży­cia, roz­da­je na­gro­dy i sta­wia trud­ne wa­run­ki[4]. Ten ka­pi­ta­lizm za­glą­da też cie­ka­wie w alej­ki Cmen­ta­rza Ra­ko­wic­kie­go. Cza­sa­mi ma­ni­fe­stu­je swą wszech­obec­ność nie­wraż­li­wą na to, co przed nim i co obok nie­go, trak­tu­ją­cą mia­sto ja­ko ko­lej­ny wy­miar pod­le­ga­ją­cy kal­ku­la­cji, wy­ce­nie. Je­że­li ktoś wi­dzi w ka­pi­ta­li­zmie prze­bie­głe­go po­two­ra – to ra­czej się my­li. Jest to po­twór bez­wol­ny i cha­otycz­ny, ce­le osią­ga po wie­lu nie­uda­nych pró­bach, uczy się po­wo­li. Ale cią­gle uwo­dzi in­te­li­gent­nych i na­praw­dę zdol­nych lu­dzi tą sa­mą obiet­ni­cą, tą sa­mą na­dzie­ją, że uda im się go prze­chy­trzyć i zgar­nąć głów­ną na­gro­dę.

Z cmen­ta­rza wi­dać nie tyl­ko kor­po­ra­cyj­ne biu­row­ce i no­we de­we­lo­per­skie osie­dle. Uważ­ny ob­ser­wa­tor do­strze­że jesz­cze gmach Ar­chi­wum Na­ro­do­we­go, ele­ment uzbro­je­nia pa­mię­ci pań­stwa w two­rzo­ne szcze­gól­nie gor­li­wie w ostat­nich dwóch stu­le­ciach ak­ta spraw i lu­dzi, ale rów­nież na­rzę­dzie je­go wpły­wu. Tak­że ten bu­dy­nek wy­da­je się tu na miej­scu, bo cmen­tarz roz­po­czął swą za­wrot­ną ka­rie­rę w epo­ce, w któ­rej ro­dził się nie tyl­ko no­wo­cze­sny ka­pi­ta­lizm, ale i je­go brat bliź­niak – no­wo­cze­sne pań­stwo. Wszy­scy, któ­rzy są na nim po­cho­wa­ni, by­li uwi­kła­ni w te dwa ży­wio­ły okre­śla­ją­ce ra­my ich ży­cia. Jed­no­cze­śnie w co­raz mniej­szym stop­niu pod­le­ga­li daw­nym pra­wom, oby­cza­jom i sta­rej re­li­gii. I choć cmen­tarz jest pod wie­lo­ma wzglę­da­mi ka­to­lic­ki, to jed­nak duch chrze­ści­jań­stwa jest na nim naj­słab­szy, le­d­wo ży­wy, cza­sa­mi tyl­ko po­zor­ny.

Przy­pi­sy

Cmen­tarz na koń­cu uli­cy

[1] Ka­ro­li­na Gro­dzi­ska-Ożóg, Cmen­tarz Ra­ko­wic­ki w Kra­ko­wie, Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 1983, s. 177.

[2] Vin­cia­ne De­spret, Wszyst­ko dla na­szych zmar­łych. Opo­wie­ści tych, co zo­sta­ją, przeł. Ur­szu­la Kro­pi­wiec, Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter, Kra­ków 2021.

[3] Da­vid Ha­rvey, Bunt miast. Pra­wo do mia­sta i miej­ska re­wo­lu­cja, przeł. Agniesz­ka Ko­wal­czyk, Wik­tor Ma­rzec, Ma­ciej Mi­ku­le­wicz, Ma­ciej Szlin­der, Fun­da­cja No­wej Kul­tu­ry Bęc Zmia­na, War­sza­wa 2012, s. 7.

[4] Mi­ko­łaj Le­wic­ki, Spo­łecz­ne ży­cie hi­po­te­ki, Wy­daw­nic­two Na­uko­we Scho­lar, War­sza­wa 2019.

Re­dak­cja: Ka­ta­rzy­na Zim­me­rer, Ewa Ślu­sar­czyk

Kon­sul­ta­cja hi­sto­rycz­na: An­drzej Brze­ziec­ki

Ko­rek­ta: Alek­san­dra Mar­czuk, Alek­san­dra Klecz­ka

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght © for the Text by Ra­fał Ma­ty­ja, 2024

Co­py­ri­ght © for this Edi­tion by Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter, 2024

ISBN 978-83-67016-08-7

193. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Pro­jekt zre­ali­zo­wa­ny przy wspar­ciu fi­nan­so­wym Na­gro­dy Kra­ko­wa Mia­sta Li­te­ra­tu­ry UNE­SCO, re­ali­zo­wa­nej przez Kra­kow­skie Biu­ro Fe­sti­wa­lo­we ze środ­ków Gmi­ny Miej­skiej Kra­ków

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

Wy­da­je­my, co się nam po­do­ba

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi. Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317

Niniejsza publikacja jest chroniona prawem autorskim. Publikacja może być zwielokrotniana i wykorzystywana wyłącznie w zakresie dozwolonym przez prawo lub umowę zawartą z Wydawcą. Zwielokrotnianie i wykorzystywanie treści publikacji w jakiejkolwiek formie do eksploracji tekstów i danych (text and data mining) lub do trenowania modeli sztucznej inteligencji bez uprzedniej wyraźnej zgody Wydawcy jest zabronione.