Kraków – miasto zero - Rafał Matyja - ebook
NOWOŚĆ

Kraków – miasto zero ebook

Rafał Matyja

4,0

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Książka przewrotna i zarazem wywrotowa. Rafał Matyja opowiada w niej o Cmentarzu Rakowickim, a raczej o tym, co można z niego wyczytać. Krakowska nekropolia służy mu tutaj nie tyle za przedmiot opisu, ile zbiór znaków pozwalających przyjrzeć się miastu – temu, jak się rozwijało i jak kolejne etapy tego rozwoju były przyjmowane, a najczęściej ignorowane, przez elity. To książka o wypartej historii, o przeoczaniu epokowych szans oraz o tym, co z tego wynika na przyszłość. Jak pisze autor, „Kraków jest dobrym miejscem do mieszkania, ale jeszcze lepszym do studiów nad odchodzącymi wzorcami miejskości. Do przyglądania się narodzinom jej nowych form”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gran_kanalia

Dobrze spędzony czas

ciekawy obraz Krakowa widziany oczami osoby z zewnątrz
00

Popularność




Cmen­tarz na koń­cu uli­cy

Praw­dzi­we ży­cie to­czy się na cmen­ta­rzu. I nie cho­dzi tu o ry­tu­ały po­grze­bo­we czy zwy­cza­je zwią­za­ne z Dniem Za­dusz­nym. Ra­czej o fakt, że jest to miej­sce, w któ­rym za­szy­fro­wa­ne są istot­ne in­for­ma­cje o spo­łecz­no­ści ży­ją­cej wo­kół. In­for­ma­cje – do­daj­my – czę­sto po­mi­ja­ne we wspo­mnie­niach i w opra­co­wa­niach hi­sto­rycz­nych, nie­miesz­czą­ce się w ofi­cjal­nej nar­ra­cji, pro­wa­dzą­ce do ko­lej­nych py­tań, ujaw­nia­ją­ce po­wią­za­nia ro­dzin­ne, kwe­stie pa­mię­ci i za­po­mnie­nia, za­moż­no­ści i ubó­stwa.

Cmen­tarz jest zbio­rem pod­po­wie­dzi, któ­re rzad­ko wy­ko­rzy­stu­je­my. Czę­ścio­wo dla­te­go, że aby je do­strzec i móc z nich ko­rzy­stać, trze­ba znać ich kon­tekst. I to znać go tyl­ko na ty­le, by w na­szych gło­wach na wi­dok ko­lej­nych gro­bów nie po­ja­wia­ły się go­to­we opo­wie­ści. Bo wte­dy za­miast kwe­stii do roz­szy­fro­wa­nia otrzy­mu­je­my za­le­d­wie in­deks oso­bo­wy do opo­wie­dzia­ne­go już wie­lo­krot­nie i nie­da­ją­ce­go się za­kwe­stio­no­wać ob­ra­zu mia­sta. Tak by­ło z Kra­ko­wem. Mia­stem, któ­re zna­łem na ty­le do­brze, by ko­ja­rzyć na­zwi­ska na na­grob­kach, i na ty­le sła­bo, by w gło­wie po­ja­wia­ły się py­ta­nia, a nie go­to­we opo­wie­ści. Nar­ra­cje o tym mie­ście – pu­bli­cy­stycz­ne i na­uko­we, ofi­cjal­ne i po­tocz­ne – za­wsze wy­wo­ły­wa­ły we mnie wąt­pli­wo­ści. Więk­sze niż w przy­pad­ku in­nych miast. I na­wet nie dla­te­go, że nie zga­dza­ły się fak­ty, ale dla­te­go, że trud­no by­ło unik­nąć wra­że­nia, że są nie­kom­plet­ne. Al­bo ina­czej, że spo­sób opo­wia­da­nia słu­ży omi­ja­niu spo­rej czę­ści zda­rzeń. To by­ły jed­nak tyl­ko przy­pusz­cze­nia, któ­re bar­dzo trud­no by­ło­by po­twier­dzić. Gdy­by nie cmen­tarz. Je­śli wszyst­kie te hi­sto­rie mia­ły­by oka­zać się praw­dzi­we, to – mó­wiąc z prze­sa­dą – po­ło­wy gro­bów mu­sia­ło­by nie być, po­cho­wa­ni w nich lu­dzie mu­sie­li­by w Kra­ko­wie nie miesz­kać, nie two­rzyć, nie ro­bić in­te­re­sów i nie rzą­dzić.

Cmen­tarz Ra­ko­wic­ki był na koń­cu uli­cy, przy któ­rej mie­ści­ła się mo­ja uczel­nia. Kil­ka mi­nut dzie­li­ło sa­le wy­kła­do­we od du­że­go par­ku wy­peł­nio­ne­go na­grob­ka­mi. Od miej­sca ze wspa­nia­ły­mi drze­wa­mi, z wie­wiór­ka­mi, pta­ka­mi i ty­sią­ca­mi na­pi­sów – na­zwisk, sen­ten­cji, dat. Cmen­tarz wcią­gał, był na ty­le du­ży, że za każ­dym ra­zem moż­na by­ło wy­brać in­ną kom­bi­na­cję ale­jek, że na­wet po dwóch–trzech la­tach od­wie­dza­nia go ła­two by­ło tra­fić na cie­ka­wy grób, na któ­ry wcze­śniej nie zwró­ci­łem uwa­gi. Ob­ser­wa­cje na­kła­da­ły się na sie­bie i two­rzy­ły zu­peł­nie in­ny ob­raz mia­sta od te­go, któ­ry mia­łem w gło­wie. Cza­sa­mi pro­wa­dzi­ły do ja­kiejś nie­zna­nej mi wcze­śniej książ­ki czy hi­sto­rii da­ją­cej się zre­kon­stru­ować dzię­ki wy­szu­ki­war­ce in­ter­ne­to­wej.

Czę­sto jed­nak ni­cze­go nie moż­na by­ło usta­lić. Trze­ba by – my­śla­łem – po­świę­cić ja­kieś dzie­sięć lat, że­by po­spraw­dzać za­pi­sa­ne w cza­sie po­nad set­ki spa­ce­rów pod­po­wie­dzi i py­ta­nia. Zna­jąc je, nie moż­na by­ło­by na­pi­sać o tym książ­ki ta­kiej jak ta, tyl­ko wie­lo­to­mo­wy prze­wod­nik po cmen­ta­rzu. Pe­łen szcze­gó­łów, ale bez­bron­ny wo­bec go­to­wych opo­wie­ści krą­żą­cych wo­kół je­go bo­ha­te­rów. Wy­bra­łem in­ny wa­riant – na­pi­sa­nie o spo­so­bie, w ja­ki cmen­tarz mó­wi o mie­ście. I o tym, co mo­że z te­go wy­ni­kać.

Z cza­sem zro­zu­mia­łem, że trze­ba się wręcz trzy­mać z da­le­ka od lo­gi­ki pro­ste­go cmen­tar­ne­go prze­wod­ni­ka. Spo­ro py­tań nie do­ty­czy bo­wiem bio­gra­fii osób po­cho­wa­nych, ale szer­szych re­la­cji mię­dzy Cmen­ta­rzem Ra­ko­wic­kim a Kra­ko­wem. Za­czą­łem w ro­ku 2021. Kil­ka­dzie­siąt me­trów od bra­my głów­nej mie­sią­ca­mi wi­siał trans­pa­rent: „Ku­pię gro­bo­wiec na Cmen­ta­rzu Ra­ko­wic­kim. Ce­na do mi­lio­na zł”. Cze­kał na sprze­daw­cę, a mo­że ku­sił ko­lej­nych w ra­mach ja­kie­goś nie­zwy­kłe­go pro­jek­tu biz­ne­so­we­go. Mo­gło być i tak, i tak. Wy­star­czy, że grób stał się do­brem war­tym du­żych pie­nię­dzy. Mo­że na­wet – war­tym in­we­sty­cji. Z cza­sem ta­kich ob­ser­wa­cji by­ło wię­cej – na­grob­ki z ta­blicz­ką „Sprze­dam do po­grze­bu lub eks­hu­ma­cji” i nu­me­rem te­le­fo­nu al­bo in­for­ma­cja o sprze­da­ży gro­bu z piw­ni­cą na pięć miejsc. Po­nad­to opo­wie­ści o po­da­ro­wa­nym bli­skiej oso­bie na czter­dzie­ste uro­dzi­ny „miej­scu w gro­bie”, ro­dzin­nych ra­chun­kach, ob­li­cza­ją­cych, kto jesz­cze się „zmie­ści”. I świa­do­mość, że po­chó­wek na Ra­ko­wic­kim jest czymś za­sad­ni­czo in­nym niż na zwy­kłym kra­kow­skim cmen­ta­rzu.

Cmen­tarz nie mógł być za­tem tyl­ko „miej­scem spo­czyn­ku”, w któ­rym lu­dzie od­wie­dza­ją gro­by bli­skich zmar­łych. Mu­siał być czymś in­nym. A przez to wy­jąt­ko­wym źró­dłem wie­dzy. Nie upo­rząd­ko­wa­nej we­dług ja­kiejś le­gen­dy, ja­kie­goś nad­rzęd­ne­go pla­nu, ale też nie­bę­dą­cej cał­ko­wi­tym cha­osem. Dla mnie, już po kil­ku­na­stu spa­ce­rach, Ra­ko­wi­ce sta­ły się klu­czem do Kra­ko­wa. Do mia­sta, któ­re­go hi­sto­ria przy­po­mi­na roz­mo­wy z człon­ka­mi ro­dzi­ny skry­wa­ją­cej ja­kieś ta­jem­ni­ce. I na wszel­ki wy­pa­dek snu­je opo­wie­ści wy­uczo­ne na pa­mięć, nie­róż­nią­ce się na­wet prze­cin­kiem, in­to­na­cją, spo­so­bem wy­ma­wia­nia naj­waż­niej­szych na­zwisk, kra­kow­skich dziel­nic i ulic, miejsc opa­trzo­nych na­zwa­mi zwy­cza­jo­wy­mi, któ­re zna­ją tyl­ko tu­tej­si.

Ale ta lo­kal­na po­sta­wa nie zo­sta­ła umó­wio­na. Nikt nie prze­cho­dził kur­su ukry­wa­nia praw­dy. Pew­ne wąt­ki po pro­stu nie ist­nia­ły. Nie ma o czym mó­wić. Nikt nie drą­ży. Tak by­ło z okre­sem PRL-u, bar­dzo sła­bo opi­sa­nym i dość osten­ta­cyj­nie po­mi­ja­nym. Mó­wiąc prze­kor­nie, mia­łem wra­że­nie, że Kra­ków wte­dy w za­sa­dzie nie ist­niał. Przez czte­ry i pół de­ka­dy prze­cho­wy­wał skar­by daw­nej prze­szło­ści, a po­tem jak­by nie dzia­ło się tu zbyt wie­le rze­czy war­tych wspo­mnie­nia. Dość po­wie­dzieć, że nie ma­my dziś na­wet spi­su wy­bit­nych osób po­cho­wa­nych na cmen­ta­rzu po 1939 ro­ku przez na­stęp­nych osiem­dzie­siąt pięć lat.

Obok PRL-u te­ma­tem ta­bu był ka­pi­ta­lizm. Moż­na by­ło po­wie­dzieć „kup­cy kra­kow­scy” – wszak to sło­wa wy­ję­te z przed­no­wo­cze­sne­go ar­se­na­łu eko­no­micz­ne­go. „Przed­się­bior­cy” – nie­co trud­niej. Ale „ka­pi­ta­li­ści”? W Kra­ko­wie? A bez te­go sło­wa nie spo­sób pod­jąć gry z no­wo­cze­sną prze­szło­ścią mia­sta. Jest ono waż­ne choć­by dla­te­go, że zbyt wie­le ogrom­nych gro­bow­ców kry­je pro­chy osób nie­zna­nych wy­szu­ki­war­kom, po­mi­ja­nych w książ­kach o hi­sto­rii, pew­nie ja­koś tam nie­cie­ka­wych lub nie­wy­god­nych. Ale w koń­cu ta­kich, któ­re stać na wiel­ki po­mnik po­sta­wio­ny wła­snej ka­rie­rze czy choć­by za­moż­no­ści. Ta­kich, któ­re po­win­ny być zna­ne choć­by z za­ję­cia, któ­re wy­ko­ny­wa­ły, z ma­jąt­ku, któ­ry po­sia­da­ły lub któ­rym ob­ra­ca­ły. Czę­sto mu­sia­łem uznać, że w pro­sty spo­sób nie da się tej ka­rie­ry od­two­rzyć.

Rzecz nie do­ty­czy­ła wy­jąt­ków. Od­wrot­nie – wy­jąt­kiem by­ły te gro­by, któ­rych roz­mach jest z na­szej per­spek­ty­wy uza­sad­nio­ny, zro­zu­mia­ły. Pew­ne świa­tło na spra­wę rzu­cił cy­tat za­war­ty w jed­nej z naj­cie­kaw­szych ksią­żek o Cmen­ta­rzu Ra­ko­wic­kim, któ­rej au­tor­ka przy­wo­łu­je opi­nię wy­bit­ne­go znaw­cy spraw kra­kow­skich pierw­szej po­ło­wy XIX wie­ku, Am­bro­że­go Gra­bow­skie­go: „tak jak no­sze­nie owych ob­szer­nych, ob­wód da­ją­cych kre­no­lin na­szym ko­bie­tom, co to u wierz­chu wą­skie, u do­łu po­twor­nej sze­ro­ko­ści ob­wód da­ją­ce, po­dob­nej­że mo­dy jest zwy­czaj sta­wia­nia po­mni­ków na cmen­ta­rzu kra­kow­skim ku pa­miąt­ce lu­dzi, o któ­rych w na­pi­sie na po­mni­ku nie ma co po­wie­dzieć: sta­wia­ją je dla bo­ga­tych, a na­śla­du­ją lu­dzie niż­sze­go sta­nu, nie że­by za­słu­dze przod­ków i krew­nych swo­ich po­ło­żyć pa­miąt­kę, lecz aby próż­no­ści swej do­go­dzić i po­chwa­lić się z za­moż­no­ści swo­jej”[1].

Czy­li nie wy­pa­da? Każ­dy pol­ski cmen­tarz prze­czy te­mu prze­ko­na­niu. Ile ra­zy zdzi­wi nas pro­sty i skrom­ny na­gro­bek wy­bit­nej oso­by i roz­dę­ty do dzi­wacz­nych form i roz­mia­rów ko­goś, o kim pa­mięć gi­nie kil­ka lat po po­grze­bie. Cmen­ta­rze nie są ary­sto­kra­tycz­ne – nie ho­no­ru­ją wy­łącz­nie za­słu­żo­nych osób i wpły­wo­wych ro­dzin, któ­re two­rzy­ły ist­nie­ją­ce jesz­cze w cza­sach Gra­bow­skie­go względ­nie sztyw­ne hie­rar­chie spo­łecz­ne. Cmen­ta­rze miej­skie już od pierw­szych swo­ich chwil w wie­ku XIX są z grun­tu no­wo­cze­sne, otwar­te na re­alia ka­pi­ta­li­zmu rów­nie chęt­nie jak mia­sta. Ma­ją swo­ją de­we­lo­per­kę: pu­ste gro­by lśnią­ce no­wo­ścią i za­wie­ra­ją­ce ele­men­ty „kla­sy pre­mium”. Cza­sa­mi ma­ją już go­to­we na­pi­sy wy­ma­ga­ją­ce tyl­ko uzu­peł­nie­nia da­tą śmier­ci. Opo­wia­da­ją nam ka­pi­ta­lizm XXI wie­ku. Na­pis: „Wszyst­ko za­wie­rzy­li­śmy Bo­gu”, zna­le­zio­ny na ta­kim gro­bie na jed­nym z cmen­ta­rzy aż pro­si się o uzu­peł­nie­nie – „wszyst­ko z wy­jąt­kiem gro­bow­ca i na­pi­sów wy­ry­tych w mar­mu­rze”. Ta for­muł­ka jest jak po­śmiert­na po­li­sa. Cmen­ta­rze wy­prze­dzi­ły w po­my­sło­wo­ści nie­jed­ną in­sty­tu­cję fi­nan­so­wą. I nie­przy­pad­ko­wo gro­bo­wiec, o któ­rym pi­szę, przy­po­mi­na ra­czej ele­ganc­ką czar­ną li­mu­zy­nę niż naj­ład­niej­sze na­grob­ki z Ra­ko­wic­kie­go.

Hie­rar­chie cmen­tar­ne skła­da­ją się za­tem z uzna­nych osią­gnięć i po­mi­ja­nych mil­cze­niem suk­ce­sów, z nie­za­spo­ko­jo­nych am­bi­cji i tłu­mio­nych za ży­cia aspi­ra­cji. Cmen­tar­nych no­bi­li­ta­cji nie da się ob­li­czać ja­kimś ma­te­ma­tycz­nym wzo­rem uwzględ­nia­ją­cym wiel­kość gro­bow­ca, je­go war­tość ar­ty­stycz­ną czy po­ło­że­nie przy głów­nej lub bocz­nej alei. Ale do­brze wie­my, kie­dy ma­my do czy­nie­nia z chę­cią wy­róż­nie­nia się, a kie­dy ze skrom­nym cof­nię­ciem się po­za ob­szar pu­blicz­nej ob­ser­wa­cji.

Cmen­tarz po­ka­zu­je nam więc rze­czy­wi­stość splą­ta­ną. Nie wszyst­ko jest ja­sne od ra­zu. A pod­po­wie­dzi, któ­re to­wa­rzy­szy­ły dzie­cię­cym wi­zy­tom na gro­bach zmar­łych człon­ków ro­dzin, nie­źle na­mie­sza­ły nam w gło­wach. By­ły in­nym świa­tem, od­dzie­lo­nym mu­rem od co­dzien­nej rze­czy­wi­sto­ści. Dla­te­go tak rzad­ko mo­że­my spoj­rzeć na ową rze­czy­wi­stość z per­spek­ty­wy cmen­ta­rza, prze­ga­pia­my oka­zję, ja­ką nam ona da­je. Zbyt szyb­ko po­zby­wa­my się wąt­pli­wo­ści, nie­przy­jem­nych wspo­mnień, wszak „o zmar­łych tyl­ko do­brze”, no i „nie w ta­kim dniu”. Nie w dniu po­grze­bu, rocz­ni­cy, nie w Za­dusz­ki i nie w in­ne świę­ta. Za­nim ko­muś przy­szło do gło­wy uczyć nas po­praw­no­ści po­li­tycz­nej, na­uczy­li­śmy się re­spek­to­wać wy­mo­gi tej cmen­tar­nej, od­no­szą­cej się z sza­cun­kiem nie – jak w po­praw­no­ści po­li­tycz­nej – do in­nych i ob­cych, ale do swo­ich i do­brze zna­nych.

Z po­cząt­ku cho­dzi w niej o to, by nie ra­nić tych, któ­rzy zo­sta­li, spra­wa­mi do­ty­czą­cy­mi zmar­łych. Chwi­lę po­tem, by po­ukła­dać prze­szłość w opo­wieść nie­na­ru­sza­ją­cą do­bre­go sa­mo­po­czu­cia szer­szej gru­py, krew­nych, ko­le­gów z pra­cy, ja­kie­goś śro­do­wi­ska spo­łecz­ne­go. Ale ta po­praw­ność kłó­ci się z do­świad­cze­niem i spra­wia, że po­trze­bu­je­my opo­wie­ści rów­no­le­głych – choć­by fil­mo­wych czy książ­ko­wych. Ta­kich, w któ­rych bo­ha­te­ro­wie są wie­lo­znacz­ni. Mia­sto jest w pół dro­gi mię­dzy świa­tem ro­dzin­no-śro­do­wi­sko­wej po­praw­no­ści a wol­nej od ogra­ni­czeń fik­cji. Mia­sto no­wo­cze­sne jest bo­wiem obiet­ni­cą wyj­ścia po­za wspól­no­tę po­łą­czo­ną sil­ny­mi za­leż­no­ścia­mi, i tym róż­ni się od mia­sta daw­ne­go, rzą­dzo­ne­go przez two­rzą­ce pa­try­cjat naj­za­moż­niej­sze ro­dzi­ny. A cmen­tarz jest mo­stem mię­dzy świa­tem pry­wat­nym, ro­dzin­nym, gę­stym od zo­bo­wią­zań a świa­tem pu­blicz­nym, w któ­rym bu­do­wa­nie sil­niej­szych re­la­cji wy­ma­ga wy­sił­ku. Cmen­tarz miej­ski stwa­rza też oka­zję, by zo­ba­czyć po­łą­cze­nia mię­dzy ty­mi świa­ta­mi.

W nie­któ­rych mia­stach są one nie­mal nie­istot­ne. W każ­dym ra­zie nie trze­ba ich znać, by so­bie po­ra­dzić. Tak jest w War­sza­wie i w mia­stach na zie­miach włą­czo­nych do Pol­ski po 1945 ro­ku. Kra­ków jest in­ny, ale po­dob­ny w tym do wie­lu miast eu­ro­pej­skich. Zro­zu­mie­nie go bez kon­tek­stu roz­ma­itych „gę­stych” po­wią­zań jest trud­ne. Zwłasz­cza dla ko­goś, kto zna tyl­ko mia­sta o ze­rwa­nej cią­gło­ści, ta­kie, w któ­rych u sie­bie moż­na być po dwóch–trzech la­tach miesz­ka­nia. W Kra­ko­wie jed­nak przy­jezd­ny zro­bi le­piej, je­że­li za­cho­wa re­zer­wę, po­go­dzi się z pew­nym po­zio­mem „ob­co­ści”, je­że­li w miej­sce prób stwo­rze­nia peł­nej asy­mi­la­cji zbu­du­je w so­bie po­wierz­chow­ną toż­sa­mość opar­tą na za­miesz­ka­niu, a nie na za­ko­rze­nie­niu. A za­ra­zem po­trak­tu­je Kra­ków ja­ko wy­jąt­ko­wą w pol­skich re­aliach oka­zję, by zro­zu­mieć cią­głość i dłu­gie trwa­nie spo­łecz­nych hie­rar­chii, bez ko­niecz­no­ści osie­dla­nia się za gra­ni­cą.

Ta­ka po­sta­wa da­je szan­sę, by przy­glą­dać się tej trud­no do­stęp­nej cią­gło­ści z ze­wnątrz. Do­my­śla­jąc się, że cmen­tarz mó­wi o niej „naj­szcze­rzej” – jest naj­bliż­szy idei mia­sta do od­kry­cia. Jest ni­czym che­micz­ny śro­dek do usu­wa­nia nar­ra­cyj­ne­go na­lo­tu utrud­nia­ją­ce­go ro­zu­mie­nie te­go, „co się na­praw­dę sta­ło”. I nie cho­dzi o usta­le­nie praw­dy, ale o po­zby­cie się naj­bar­dziej wąt­pli­wych wąt­ków lo­kal­nej opo­wie­ści o mie­ście. Kie­dy za­czy­na­łem ba­dać cmen­tarz, ba­łem się, że miesz­ka­jąc w Kra­ko­wie, z mie­sią­ca na mie­siąc oswo­ję się z je­go spe­cy­fi­ką, stra­cę ostrość wi­dze­nia. Ale nic ta­kie­go się nie wy­da­rzy­ło. Kra­ków nie jest ła­twy, nie da­je się oswo­ić. Dla mnie po­zo­sta­nie mia­stem ze­ro – do­brym miej­scem do miesz­ka­nia, ale jesz­cze lep­szym do stu­diów nad od­cho­dzą­cy­mi wzor­ca­mi miej­sko­ści. Do przy­glą­da­nia się na­ro­dzi­nom jej no­wych form.

W tym sen­sie Kra­ków mo­że być też względ­nie uni­wer­sal­nym la­bo­ra­to­rium koń­ca epo­ki, któ­ra w in­nych kra­jach na­ro­dzi­ła się już w wie­ku XVIII, a w Kra­ko­wie nie­co póź­niej, tro­chę na ra­ty i nie­kon­se­kwent­nie, bo zo­sta­ła za­ko­do­wa­na krót­ko po ro­ku 1815, wraz z na­ro­dzi­na­mi Wol­ne­go Mia­sta. Prze­ra­bia­ła to, co feu­dal­ne, na ka­pi­ta­li­stycz­ne, to, co prze­sąd­ne, na na­uko­we, przy­pra­wia­jąc pa­ter­na­li­zmem i nie­uf­no­ścią wo­bec nie­zna­ne­go. Kra­ków nie miał wpły­wu ani na po­czą­tek, ani na ko­niec tej epo­ki. Mógł so­bie ła­go­dzić cier­pie­nia zwią­za­ne ze zmia­ną. Je­go eli­ta mo­gła po­szu­ki­wać spo­so­bów ra­dze­nia so­bie z wy­zwa­nia­mi. Ale ze­gar dłu­gie­go trwa­nia jest nie­ubła­ga­ny. Po­rząd­ki i hie­rar­chie zbu­do­wa­ne w wie­ku XIX wła­śnie do­bie­ga­ją koń­ca.

Jest dla mnie ja­sne, że ten opis bę­dzie nie do przy­ję­cia przez licz­nych fa­nów i wiel­bi­cie­li Kra­ko­wa. Tych, dla któ­rych jest to mia­sto pierw­sze – i czę­sto je­dy­ne. Ale roz­ma­wia­jąc z wie­lo­ma je­go miesz­kań­ca­mi, od­kry­łem spo­rą gru­pę – głów­nie tych, któ­rzy się tu nie uro­dzi­li – któ­ra się w tej mi­ło­ści nie od­naj­du­je, któ­rą wie­le cech kra­kow­skiej spo­łecz­no­ści draż­ni, a nie­kie­dy ra­ni. Dla wie­lu miesz­kań­ców Kra­ków ze sta­rej opo­wie­ści jest za ma­ły, by mo­gli się w nim do­brze po­czuć. To przede wszyst­kim ci, któ­rym nie prze­szka­dza to, że wy­cho­wa­li się na wiel­kim osie­dlu, że są z No­wej Hu­ty, że są pierw­szym wy­kształ­co­nym po­ko­le­niem.

I mi­mo to nie chcą być „an­ty­kra­kow­scy”. Bo ma­ją w tym mie­ście rze­czy wła­sne, świa­ty i miej­sca, któ­re lu­bią. Cza­sa­mi na­wet je na­zy­wa­ją. Ale za­wsze ja­ko lo­kal­ne i mniej­szo­ścio­we, nie jest to in­na opo­wieść o ca­łym Kra­ko­wie. Tak by­wa w wie­lu mia­stach, któ­re w pew­nym mo­men­cie roz­ro­sły się za szyb­ko, a dziś dum­nie na­zy­wa­ją owoc te­go wzro­stu me­tro­po­li­tal­no­ścią, nie do­strze­ga­jąc fak­tu, że jej wa­run­kiem jest od­po­wied­nia ska­la, a ce­ną – ko­niec epo­ki kon­tro­lo­wa­nej przez lo­kal­ne eli­ty cią­gło­ści.

Współ­cze­sne mia­sto nie jest już bo­wiem żad­ną „wspól­no­tą miesz­kań­ców”. De­ba­ta pu­blicz­na, ja­ka się w nim to­czy, przy­po­mi­na ra­czej in­ter­ne­to­we fo­rum użyt­kow­ni­ków niż – prze­pra­szam za ki­czo­wa­ty ter­min z bro­szur o par­ty­cy­pa­cji – współ­cze­sną ago­rę. Mia­stem nie rzą­dzą ani pre­zy­dent, ani ra­da, ale ży­wioł glo­bal­ne­go ka­pi­ta­li­zmu, któ­ry po­strze­ga prze­strze­nie miej­skie ja­ko ko­lej­ny ob­szar zy­skow­nej eks­plo­ata­cji. Za­pro­sze­nie do mia­sta wy­sy­ła nam nie je­go pre­zy­dent, ale wła­śnie ja­kiś no­wy pra­co­daw­ca, któ­ry – je­że­li ofe­ru­je do­bre wa­run­ki za­trud­nie­nia – za­chę­ca nas rów­no­cze­śnie do wzię­cia kre­dy­tu, po to, że­by nie mar­no­wać pie­nię­dzy na wy­na­jem. Na­jem to ofer­ta, któ­rą ka­pi­ta­lizm ma dla uboż­szych i mniej po­ży­tecz­nych w pro­ce­sie ge­ne­ro­wa­nia zy­sków. Im pro­po­nu­je pra­cę w han­dlu czy usłu­gach. Cza­sa­mi z ta­ką słab­szą ofer­tą wy­stę­pu­je tak­że sek­tor pu­blicz­ny, szu­ka­jąc osób, któ­re za­trud­ni w ro­li na­uczy­cie­li i na­uczy­cie­lek, pie­lę­gnia­rek, po­li­cjan­tek i po­li­cjan­tów, mo­tor­ni­czych i kie­row­ców au­to­bu­sów.

Mia­sto ro­bi się nie­przej­rzy­ste. Ofi­cjal­ne opo­wie­ści prze­sta­ją być in­klu­zyw­ne, daw­ne toż­sa­mo­ści nie pa­su­ją do współ­cze­snych re­aliów i skła­nia­ją do te­go, by prze­pi­sać hi­sto­rię mia­sta, zo­ba­czyć je na no­wo. To bar­dzo trud­ne. Zwłasz­cza w mie­ście hi­sto­rycz­nym i tu­ry­stycz­nym, w któ­rym wie­lu ży­je z po­wta­rza­nia „głów­nej opo­wie­ści”, do­pa­so­wa­nej do za­byt­ków, daw­nych hie­rar­chii, „skar­bów” prze­szło­ści. Ja sam po­trze­bo­wa­łem cmen­ta­rza, by prze­stać jej słu­chać. By odło­żyć naj­le­piej sprze­da­ją­ce się prze­wod­ni­ki, wziąć w na­wias re­to­rycz­ny sa­mo­za­chwyt urzę­do­wych prze­mó­wień, zre­zy­gno­wać z tych wszyst­kich „ku czci” i „ku pa­mię­ci”.

Cmen­tarz mo­że być klu­czem do koń­czą­cej się epo­ki, pro­wa­dząc nas nie do jej po­cząt­ków, ale do sa­me­go kre­su. Po­zwa­la zro­zu­mieć nie to, co tra­dy­cyj­ne, ale to, co no­we. Cmen­tarz Ra­ko­wic­ki jest cie­kaw­szy dla tych, któ­rzy nie ma­ją na nim bli­skich, bo nie jest tyl­ko upięk­szo­ną ro­dzin­ną opo­wie­ścią, lecz su­ro­wą nar­ra­cją nie­zre­da­go­wa­ną ani przez daw­ne, ani przez obec­ne eli­ty, skła­nia­ją­cą do my­śle­nia o mie­ście ja­ko o to­czą­cej się hi­sto­rii.

Przy­po­mi­na­ją o tym nie tyl­ko ko­lej­ne po­chów­ki i świe­że kwia­ty, ale tak­że od­kry­wa­nie co­raz to in­nych gro­bów, na­pi­sów, za­ga­dek. Od wie­lu mil­czą­cych świad­ków daw­nych epok cmen­tarz róż­ni się tym, że pod­le­ga nie­ustan­nym zmia­nom. To pierw­szy pa­ra­doks. Dru­gi po­le­ga na tym, że cmen­tarz jest pro­jek­tem na wskroś oświe­ce­nio­wym, oswo­jo­nym póź­niej przez lu­dzi, któ­rzy ide­om oświe­ce­nia by­li świa­do­mie lub in­stynk­tow­nie prze­ciw­ni. Oswo­jo­nym przy po­mo­cy roz­ma­itych ry­tu­ałów po­grze­bo­wych, gu­seł i wie­rzeń, prak­tyk po­stę­po­wa­nia z bli­ski­mi zmar­ły­mi i oso­ba­mi waż­ny­mi dla szer­szej pu­blicz­no­ści. Oswa­ja­nie to prze­bie­ga­ło po­dob­nie do oswa­ja­nia przed wie­ka­mi idei chrze­ści­jań­stwa, nie­mal za­wsze „zbyt no­wo­cze­snych”, by da­ły się sto­so­wać wprost. Stąd też do dziś w nie­wie­lu in­skryp­cjach cmen­tar­nych wy­brzmie­wa czy­sty ton wia­ry, ta­ki jak na przy­kład wid­nie­ją­ca na zbio­ro­wym gro­bow­cu kra­kow­skich do­mi­ni­ka­nów sen­ten­cja Hic FF. Ord. Pra­edi­ca­to­rum Re­sur­rec­tio­nem Mor­tu­orum Expec­tant – mó­wią­ca o bra­ciach za­ko­nu ka­zno­dziej­skie­go, któ­rzy w tym miej­scu ocze­ku­ją zmar­twych­wsta­nia zmar­łych. Ta głę­bo­ko chrze­ści­jań­ska for­mu­ła by­ła­by mo­że bar­dziej ade­kwat­na niż wszyst­kie obo­wią­zu­ją­ce nar­ra­cje. Ale wy­obraź­nia re­li­gij­na na cmen­ta­rzu po­zo­sta­je w mniej­szo­ści, przez gąszcz na­grob­nych na­pi­sów prze­bi­ja się nie­zwy­kle rzad­ko.

Tak czy ina­czej, roz­ko­do­wa­nie cmen­ta­rza wy­ma­ga pew­ne­go dy­stan­su i po­dejrz­li­wo­ści wo­bec ję­zy­ka, któ­rym mó­wi­my o po­grze­bach i gro­bach zmar­łych. Część tych na­wy­ków my­ślo­wych przej­mu­je­my z ba­ga­żem tra­dy­cji ro­dzin­nej, część z me­diów, szko­ły, po­grze­bo­wych na­bo­żeństw i świec­kich ry­tu­ałów. Część jed­nak – jak po­ka­zu­je świet­na książ­ka Vin­cia­ne De­spret Wszyst­ko dla na­szych zmar­łych[2] – jest po­chod­ną na­szej po­trze­by kon­tak­tu z oso­ba­mi, któ­re ode­szły. Po­trze­by, któ­ra przy­bie­ra róż­ne for­my kul­tu­ro­we, cza­sa­mi prze­dzie­ra się przez na­sze sny i nie­kon­tro­lo­wa­ne wspo­mnie­nia.

Je­że­li cmen­tarz trak­tu­je się ja­ko miej­sce de­tek­ty­wi­stycz­ne­go śledz­twa w spra­wie mia­sta, trze­ba się na­uczyć kon­tro­lo­wać wła­sne od­ru­chy i nie ule­gać nar­ra­cjom do­bie­ga­ją­cym z po­grze­bo­wych gło­śni­ków. Uro­czy­sty ję­zyk, uży­wa­ny naj­czę­ściej bli­żej 1 li­sto­pa­da czy z oka­zji bar­dziej zna­mie­ni­tych po­grze­bów, po­słu­gu­je się licz­ny­mi na­pu­szo­ny­mi sfor­mu­ło­wa­nia­mi. Na­wet nie­win­nie brzmią­ce okre­śle­nie „miej­sce spo­czyn­ku” wpro­wa­dza nas w błąd, szcze­gól­nie gdy prze­kra­cza tak­że gra­ni­ce chrze­ści­jań­skiej or­to­dok­sji, ja­ko „miej­sce wiecz­ne­go spo­czyn­ku”. Po­dob­nie jak to­czo­na w me­diach wal­ka upo­wszech­nio­ne­go w epo­ce PRL-u la­ic­kie­go „świę­ta zmar­łych” ze zgod­ny­mi z ka­len­da­rzem ka­to­lic­kim „dniem Wszyst­kich Świę­tych” i „Dniem Za­dusz­nym”.

Naj­bar­dziej zdra­dli­we jest jed­nak prze­ko­na­nie, że cmen­tarz, ja­ki zna­my, jest miej­scem ist­nie­ją­cym od za­wsze, świad­kiem od­le­głych wie­ków, i ni­ko­go na­wet nie dzi­wi, że nie ma na nim gro­bów sprzed XIX wie­ku. Tym­cza­sem po­zy­cję miej­skie­go cmen­ta­rza w hi­sto­rii wy­zna­cza prze­łom oświe­ce­nio­wy – im­pe­ra­tyw zdro­wot­ny, któ­ry na­ka­zał wy­rzu­ce­nie miejsc po­chów­ku po­za ob­szar mia­sta, lub przy­naj­mniej za prze­strzeń ści­słej za­bu­do­wy, li­kwi­da­cję cmen­ta­rzy przy­ko­ściel­nych i utwo­rze­nie no­wych. Wid­nie­ją­ca na bra­mie Ra­ko­wic da­ta 1803 okre­śla mo­ment, w któ­rym za­czy­na się hi­sto­ria no­wo­cze­snych form cmen­tar­nych w Kra­ko­wie, łą­czą­ca się z prze­mia­na­mi pań­stwa no­wo­cze­sne­go i tej for­my go­spo­dar­ki, któ­rą tu­taj bę­dę na­zy­wał ka­pi­ta­li­zmem.

Bo też cmen­ta­rzem rzą­dzą in­ne re­gu­ły i in­ny duch, niż pod­po­wia­da nam sko­dy­fi­ko­wa­na tra­dy­cja. Jest to miej­sce, w któ­rym ob­ja­wia­ją się czy­ste praw­dy nie wia­ry chrze­ści­jań­skiej, ale re­li­gii ob­ła­ska­wio­nej po­trze­ba­mi ko­lej­nych faz ka­pi­ta­li­zmu, uzgod­nio­nej ze spo­łecz­ny­mi hie­rar­chia­mi po­bli­skie­go mia­sta. Do­pa­so­wa­nej do dzi­wacz­nych wy­ja­śnień, ja­kie do­ro­śli prze­ka­za­li dzie­ciom, są­dząc, że na ja­ką­kol­wiek praw­dę są jesz­cze za ma­łe. I któ­ry­mi kar­mi­li swo­je wąt­pli­wo­ści, ile­kroć ja­kaś cmen­tar­na ob­ser­wa­cja pro­wo­ko­wa­ła nie­wy­god­ne py­ta­nia. Dla­te­go cmen­tarz nie jest jed­no­znacz­ny, mie­sza­ją się tu bo­wiem wąt­ki agno­stycz­nej no­wo­cze­sno­ści, chrze­ści­jań­stwa, po­rząd­ków feu­dal­nych i ka­pi­ta­li­stycz­nych, wiel­ko­miej­skich i prze­nie­sio­nych z ma­ło­pol­skich wio­sek.

Z Cmen­ta­rza Ra­ko­wic­kie­go wi­dać de­we­lo­per­skie osie­dle i po­bli­skie biu­row­ce – sie­dzi­by od­dzia­łów wiel­kich kor­po­ra­cji. Ta­kie bu­dyn­ki to dziś sta­ły ele­ment kra­jo­bra­zu, któ­re­go nie da się unik­nąć, przejść nad nim do po­rząd­ku; to wy­zwa­nie, przed któ­rym sta­nę­ło wie­le współ­cze­snych me­tro­po­lii. Da­vid Ha­rvey roz­po­czy­na swój Bunt miast od opi­sa­nia kon­tra­stu mię­dzy wi­zją Pa­ry­ża „z kwia­ta­mi i bal­ko­na­mi, skwe­ra­mi peł­ny­mi lu­dzi i dzie­ci, ma­ły­mi skle­pa­mi otwar­ty­mi na świat, z licz­ny­mi ka­wiar­nia­mi, try­ska­ją­cy­mi fon­tan­na­mi” a zmia­na­mi, któ­re na­stą­pi­ły w ko­lej­nych de­ka­dach XX i XXI wie­ku. „Strze­li­ste gi­gan­ty wo­kół Pla­ce d’Ita­lie gro­zi­ły in­wa­zją sta­re­mu mia­stu, nie­bez­piecz­nie zbli­ża­jąc się do po­da­nia so­bie rę­ki z tą okrop­ną wie­żą Mont­par­nas­se”[3]. Tych słów nie pi­sze za­ko­cha­ny w prze­szło­ści kon­ser­wa­ty­sta, ale mark­si­sta, co zresz­tą nie jest tak istot­ne jak fakt, że jest człon­kiem ka­me­ral­ne­go klu­bu lu­dzi na­uki trak­tu­ją­cych ka­pi­ta­lizm po­waż­nie. Klub ten ma swo­je le­we i pra­we skrzy­dło, po­tra­fi jed­nak an­ga­żo­wać tak­że co bar­dziej in­te­li­gent­nych li­be­ra­łów. Bo ca­ła spra­wa nie da się już za­mknąć w wą­skich ra­mach wal­ki klas czy spo­ru wiel­kich nar­ra­cji ide­olo­gicz­nych.

I jak­by na iro­nię, gro­by lu­dzi po­cho­wa­nych w XX i XXI wie­ku na pa­ry­skim cmen­ta­rzu Mont­par­nas­se, z cie­kaw­sko za­glą­da­ją­cą na je­go te­ren bry­łą wie­żow­ca, pre­zen­tu­ją się bar­dziej wia­ry­god­nie, spra­wia­jąc, że cmen­tarz nie uda­je przed­no­wo­cze­snej en­kla­wy, dum­nie od­wró­co­nej ty­łem do mia­sta. Ka­pi­ta­lizm jest in­try­gu­ją­cym kon­tek­stem roz­wo­ju miast. De­struk­cyj­nym i twór­czym. Zmie­nia­ją­cym swą treść, do­sto­so­wu­ją­cym się do kształ­to­wa­nych przez pań­stwa i spo­łe­czeń­stwa ram i pró­bu­ją­cym je roz­sa­dzać.

Nie spo­sób przy tym zre­du­ko­wać isto­ty ka­pi­ta­li­zmu do rze­ko­mych praw wol­ne­go ryn­ku czy do chę­ci zy­sku. Za­jął on miej­sce daw­nych po­rząd­ków go­spo­dar­czych, ale tak­że okre­ślił no­we po­rząd­ki spo­łecz­ne, nie­któ­rym za­stą­pił re­li­gię, na­da­jąc sens ży­cia, in­nym – ide­olo­gię, czy­li spo­sób, w ja­ki na­wy­kli po­rząd­ko­wać rze­czy­wi­stość. Przy oka­zji okre­ślił ra­my po­znaw­cze nie­któ­rych in­sty­tu­cji na­uko­wych, pod­po­rząd­ko­wał so­bie nie­któ­re ob­sza­ry kształ­ce­nia. Wy­my­ślił na­wet ali­bi na wy­pa­dek oskar­żeń o nad­mier­nie dra­pież­ne zaj­mo­wa­nie nie­prze­zna­czo­nych dla nie­go te­ry­to­riów, czy­li neo­li­be­ra­lizm, na któ­rym mia­ła się – w ra­zie cze­go – sku­pić ca­ła kry­ty­ka.

Neo­li­be­ra­lizm stał się ka­pi­ta­li­stycz­nym ze­lo­ty­zmem, chę­cią pod­po­rząd­ko­wa­nia pań­stwa re­gu­łom sprzecz­nym z je­go lo­gi­ką. Do dziś wi­dzi­my je­go od­le­głe skut­ki, za­pę­dza­ją­ce szko­łę do kształ­ce­nia na po­trze­by ryn­ku pra­cy, wpy­cha­ją­ce uni­wer­sy­tet w cia­sne ra­my ryn­ko­wej kor­po­ra­cji, mo­ne­ty­zu­ją­ce pu­blicz­ne usłu­gi zdro­wot­ne i pra­cę in­sty­tu­cji kul­tu­ry. Kry­ty­ko­wa­li­śmy ze­lo­tyzm w is­la­mie i chrze­ści­jań­stwie, obu­rza­jąc się za­ma­cha­mi na świec­kie pań­stwo. Spodo­bał nam się jed­nak, gdy wią­zał nas – we­dle słów prze­ni­kli­we­go so­cjo­lo­ga Mi­ko­ła­ja Le­wic­kie­go – kre­dy­tem hi­po­tecz­nym jak sa­kra­men­tem, tym sa­mym do­pro­wa­dza­jąc do skraj­no­ści na­szą ukry­tą re­li­gię, któ­ra pod­po­wia­da mi­lio­nom sens ży­cia, roz­da­je na­gro­dy i sta­wia trud­ne wa­run­ki[4]. Ten ka­pi­ta­lizm za­glą­da też cie­ka­wie w alej­ki Cmen­ta­rza Ra­ko­wic­kie­go. Cza­sa­mi ma­ni­fe­stu­je swą wszech­obec­ność nie­wraż­li­wą na to, co przed nim i co obok nie­go, trak­tu­ją­cą mia­sto ja­ko ko­lej­ny wy­miar pod­le­ga­ją­cy kal­ku­la­cji, wy­ce­nie. Je­że­li ktoś wi­dzi w ka­pi­ta­li­zmie prze­bie­głe­go po­two­ra – to ra­czej się my­li. Jest to po­twór bez­wol­ny i cha­otycz­ny, ce­le osią­ga po wie­lu nie­uda­nych pró­bach, uczy się po­wo­li. Ale cią­gle uwo­dzi in­te­li­gent­nych i na­praw­dę zdol­nych lu­dzi tą sa­mą obiet­ni­cą, tą sa­mą na­dzie­ją, że uda im się go prze­chy­trzyć i zgar­nąć głów­ną na­gro­dę.

Z cmen­ta­rza wi­dać nie tyl­ko kor­po­ra­cyj­ne biu­row­ce i no­we de­we­lo­per­skie osie­dle. Uważ­ny ob­ser­wa­tor do­strze­że jesz­cze gmach Ar­chi­wum Na­ro­do­we­go, ele­ment uzbro­je­nia pa­mię­ci pań­stwa w two­rzo­ne szcze­gól­nie gor­li­wie w ostat­nich dwóch stu­le­ciach ak­ta spraw i lu­dzi, ale rów­nież na­rzę­dzie je­go wpły­wu. Tak­że ten bu­dy­nek wy­da­je się tu na miej­scu, bo cmen­tarz roz­po­czął swą za­wrot­ną ka­rie­rę w epo­ce, w któ­rej ro­dził się nie tyl­ko no­wo­cze­sny ka­pi­ta­lizm, ale i je­go brat bliź­niak – no­wo­cze­sne pań­stwo. Wszy­scy, któ­rzy są na nim po­cho­wa­ni, by­li uwi­kła­ni w te dwa ży­wio­ły okre­śla­ją­ce ra­my ich ży­cia. Jed­no­cze­śnie w co­raz mniej­szym stop­niu pod­le­ga­li daw­nym pra­wom, oby­cza­jom i sta­rej re­li­gii. I choć cmen­tarz jest pod wie­lo­ma wzglę­da­mi ka­to­lic­ki, to jed­nak duch chrze­ści­jań­stwa jest na nim naj­słab­szy, le­d­wo ży­wy, cza­sa­mi tyl­ko po­zor­ny.

Przy­pi­sy

Cmen­tarz na koń­cu uli­cy

[1] Ka­ro­li­na Gro­dzi­ska-Ożóg, Cmen­tarz Ra­ko­wic­ki w Kra­ko­wie, Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 1983, s. 177.

[2] Vin­cia­ne De­spret, Wszyst­ko dla na­szych zmar­łych. Opo­wie­ści tych, co zo­sta­ją, przeł. Ur­szu­la Kro­pi­wiec, Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter, Kra­ków 2021.

[3] Da­vid Ha­rvey, Bunt miast. Pra­wo do mia­sta i miej­ska re­wo­lu­cja, przeł. Agniesz­ka Ko­wal­czyk, Wik­tor Ma­rzec, Ma­ciej Mi­ku­le­wicz, Ma­ciej Szlin­der, Fun­da­cja No­wej Kul­tu­ry Bęc Zmia­na, War­sza­wa 2012, s. 7.

[4] Mi­ko­łaj Le­wic­ki, Spo­łecz­ne ży­cie hi­po­te­ki, Wy­daw­nic­two Na­uko­we Scho­lar, War­sza­wa 2019.

Re­dak­cja: Ka­ta­rzy­na Zim­me­rer, Ewa Ślu­sar­czyk

Kon­sul­ta­cja hi­sto­rycz­na: An­drzej Brze­ziec­ki

Ko­rek­ta: Alek­san­dra Mar­czuk, Alek­san­dra Klecz­ka

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght © for the Text by Ra­fał Ma­ty­ja, 2024

Co­py­ri­ght © for this Edi­tion by Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter, 2024

ISBN 978-83-67016-08-7

193. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Pro­jekt zre­ali­zo­wa­ny przy wspar­ciu fi­nan­so­wym Na­gro­dy Kra­ko­wa Mia­sta Li­te­ra­tu­ry UNE­SCO, re­ali­zo­wa­nej przez Kra­kow­skie Biu­ro Fe­sti­wa­lo­we ze środ­ków Gmi­ny Miej­skiej Kra­ków

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

Wy­da­je­my, co się nam po­do­ba

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi. Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317