Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością - Rafał Matyja - ebook

Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością ebook

Rafał Matyja

4,3

Opis

W głośnej książce „Wyjście awaryjne” Rafał Matyja postulował, by opowiedzieć naszą historię na nowo – nie przez pryzmat podbojów i powstań, ale budowy miast, tworzenia instytucji, ewolucji stylu życia. Nie tylko z perspektywy Warszawy, ale też Śląska, Pomorza czy Małopolski. Dopiero takie ujęcie, zdecentralizowane i skupione na modernizacji, pozwoli nam lepiej zrozumieć miejsce, w którym żyjemy, i to, kim jesteśmy.

W nowej książce autor podejmuje rzucone przez siebie wyzwanie. I opowiada fascynującą historię naszych ziem, ze szczególnym uwzględnieniem miast, w kontekście rozwoju całej Europy. Czerpie z setek trudno dostępnych źródeł, zestawia dane, pozwala wyobrazić sobie, jak tworzyły się zręby nowoczesności i jak wpływało to na codzienne życie mieszkańców – od rewolucyjnego wynalazku dyliżansu po szybką kolej, od organizacji poczty po informatyzację. Równolegle z opowieścią historyczną, obfitującą w barwne, nieraz zdumiewające przykłady, autor rozwija metarefleksję nad tym, co w największym stopniu odcisnęło piętno na nas jako społeczeństwie i sposobie, w jaki postrzegamy państwo.

Wydanie II.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 764

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (22 oceny)
10
9
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
limeryk

Nie oderwiesz się od lektury

Historia rozwoju, zmiany i urbanizacji Polski. Świetna książka, opisująca procesy i ich skutki, których doświadczamy w codziennym życiu.
20
ponitka

Nie oderwiesz się od lektury

Odświeżające.
00
MalFedas

Dobrze spędzony czas

Fascynujące i niestandardowe podejście do naszej codzienności.
00

Popularność




Grunt pod no­ga­mi

Ży­je­my w świe­cie, któ­re­go nie zna­my. Nie wie­my, kto i dla­cze­go zbu­do­wał miej­sco­wo­ści, w któ­rych miesz­ka­my, al­bo stwo­rzył in­sty­tu­cje, z któ­rych ko­rzy­sta­my. Kto i w ja­kich oko­licz­no­ściach ukształ­to­wał na­szą co­dzien­ność. Nie za­sta­na­wia­my się nad tym, że kie­dyś – cał­kiem nie­daw­no – by­ła ona zu­peł­nie in­na. Na­sze my­śli są więź­nia­mi in­nej hi­sto­rii: zbu­do­wa­nej wo­kół pa­trio­tycz­nych sym­bo­li, utka­nej ze spraw nie­pew­nych i wąt­pli­wych, a za­ra­zem z ha­seł bu­dzą­cych emo­cje. To spra­wia, że za­cho­wu­je­my się tak, jak­by­śmy nie ro­zu­mie­li związ­ków mię­dzy nie­pod­le­gło­ścią i pań­stwem, wol­no­ścią i pra­wem, bez­pie­czeń­stwem i ja­ko­ścią ży­cia a in­fra­struk­tu­rą tech­nicz­ną i spo­łecz­ną. Ofia­ry hi­sto­rii na­zy­wa­my na­szy­mi bo­ha­te­ra­mi, a tych, któ­rym je­ste­śmy win­ni choć­by uwa­gę – o ile nie wdzięcz­ność – nie zna­my na­wet z na­zwi­ska.

Wiel­ka hi­sto­ria mo­der­ni­za­cji, w któ­rej uczest­ni­czy­li na­si przod­ko­wie, wy­da­je nam się czymś, co by­ło po­za czy­ją­kol­wiek wo­lą: jak po­ry ro­ku, wiel­kie po­wo­dzie czy zmia­ny ko­ryt rzek. Ma­my trud­no­ści z wy­ja­śnie­niem róż­nic mię­dzy na­mi a kra­ja­mi za­chod­niej Eu­ro­py w in­ny spo­sób, niż po­słu­gu­jąc się sło­wem „za­co­fa­nie”, ale i to sło­wo brzmi w na­szych ustach jak sło­wo „kli­mat”. Nie roz­po­zna­je­my tak­że po­do­bieństw do no­wo­cze­snej hi­sto­rii na­ro­dów są­sied­nich. Nie wie­my, dla­cze­go mia­sta nie­miec­kie – nie mó­wiąc już o cze­skich – są dla nas w swo­jej struk­tu­rze ła­twiej­sze do zro­zu­mie­nia niż ame­ry­kań­skie czy ro­syj­skie, dla­cze­go z ideą na­ro­du ma­my in­ny pro­blem niż na przy­kład Fran­cu­zi, An­gli­cy czy Tur­cy.

Stra­ci­li­śmy zdol­ność wi­dze­nia istot­nych pro­ce­sów, od lat bo­wiem na­szą per­cep­cję hi­sto­rii ośle­pia­ją dzie­je spra­wy pol­skiej, któ­ra jest czymś wię­cej niż tyl­ko wal­ką o nie­pod­le­głość. Dziś na­dal ła­twiej nam to­czyć spór o Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta Po­nia­tow­skie­go, o sens po­wstań na­ro­do­wych, o ra­cje przy­świe­ca­ją­ce de­cy­zji o wy­bu­chu ostat­nie­go – po­wsta­nia war­szaw­skie­go – niż o spra­wy zwią­za­ne z re­al­nym do­rob­kiem eko­no­micz­nym i spo­łecz­nym Dru­giej Rze­czy­po­spo­li­tej, Pol­skiej Rze­czy­po­spo­li­tej Lu­do­wej czy współ­czes­nej Pol­ski. Co wię­cej, ta­ką wła­śnie zmi­to­lo­gi­zo­wa­ną hi­sto­rię za­przę­gli­śmy do ob­ja­śnia­nia współ­cze­sno­ści. Na­wet prze­ni­kli­wi ko­men­ta­to­rzy nie czu­ją opo­ru przed po­rów­ny­wa­niem Ja­ro­sła­wa Ka­czyń­skie­go z Ro­ma­nem Dmow­skim czy Jó­ze­fem Pił­sud­skim. A wła­ści­wie z ka­ry­ka­tu­ra­mi Dmow­skie­go i Pił­sud­skie­go. Nie co­fa­ją się przed przy­pi­sy­wa­niem prze­ciw­ni­kom róż­nych mniej lub bar­dziej zbrod­ni­czych ge­ne­alo­gii, na­wet na­zi­stow­skich czy sta­li­now­skich. Po­sta­wi­li­śmy spra­wy na gło­wie, nie do­strze­ga­jąc skut­ków, ja­kie to przy­nio­sło.

Tym­cza­sem hi­sto­ria nie­uchron­nie jest jed­ną z ram my­ślo­wych po­ma­ga­ją­cych nam w okieł­zna­niu te­raź­niej­szo­ści. To tłu­ma­czy fakt, że w dru­giej de­ka­dzie XXI wie­ku ta­ką ka­rie­rę zro­bi­ła hi­sto­ria żoł­nie­rzy wy­klę­tych. Co waż­ne­go o nas mia­ła nam opo­wie­dzieć? Do cze­go po­słu­żyć? Nie py­tam o to, dla­cze­go za­ję­li się nią za­wo­do­wi hi­sto­ry­cy, ale o to, dla­cze­go sta­ła się tak istot­na po­li­tycz­nie, że ze­pchnę­ła w cień in­ne hi­sto­rie tam­te­go okre­su? Po­dob­nie zresz­tą moż­na py­tać o to, dla­cze­go z od­kry­wa­nych kart do­ty­czą­cych Ho­lo­cau­stu i po­wo­jen­nych po­gro­mów tak ła­two wy­pro­wa­dza się wnio­ski do­ty­czą­ce po­staw współ­cze­snych po­ko­leń Po­la­ków. Te gry są zro­zu­mia­łe po­li­tycz­nie, mo­że na­wet do pew­ne­go stop­nia – gdy uzna­my po­li­ty­kę za de­mo­kra­tycz­ną pró­bę zdo­by­cia przez spo­łe­czeń­stwo ja­kiejś toż­sa­mo­ści – upraw­nio­ne. Wy­bie­ra­my stra­te­gie uspra­wie­dli­wia­ją­ce ska­lę we­wnętrz­ne­go kon­flik­tu.

I choć do­wia­du­je­my się z tych hi­sto­rii cze­goś waż­ne­go, to nie­mal na­tych­miast tę wie­dzę re­du­ku­je­my do sche­ma­tu, któ­ry po­ma­ga nam w ab­so­lu­ty­zo­wa­niu we­wnętrz­ne­go kon­flik­tu. Ten spór jest re­al­ny i sen­sow­ny, pod wa­run­kiem jed­nak, że nie sta­je się osią po­li­tycz­nych po­dzia­łów i nie od­bie­ra nam szan­sy na for­mu­ło­wa­nie ta­kich opo­wie­ści, któ­rych skut­kiem by­ło­by po­sze­rza­nie dwóch pod­sta­wo­wych funk­cji każ­de­go spo­łe­czeń­stwa: zdol­no­ści do współ­dzia­ła­nia i umie­jęt­no­ści kon­cen­tro­wa­nia się na tym, co naj­waż­niej­sze.

Zresz­tą opo­wia­da­jąc so­bie w kół­ko o Ar­mii Kra­jo­wej i sa­na­cji, o taj­nych współ­pra­cow­ni­kach bez­pie­ki czy o le­gio­nach, tra­ci­my szan­sę na zro­zu­mie­nie róż­ni­cy mię­dzy Po­la­ka­mi współ­cze­sny­mi a ty­mi, któ­rzy w 1980 ro­ku stwo­rzy­li „cud »So­li­dar­no­ści«”. Tę róż­ni­cę mię­dzy trzy­dzie­stym pią­tym ro­kiem ist­nie­nia Pol­skiej Rze­czy­po­spo­li­tej Lu­do­wej a trzy­dzie­stym ro­kiem Trze­ciej Rze­czy­po­spo­li­tej po­tra­fi­my opo­wie­dzieć tyl­ko na po­zio­mie drob­nych sym­bo­li co­dzien­no­ści: wspo­mi­na­jąc po­lo cock­tę, Te­le­ra­nek i grę w kap­sle, mó­wiąc o ma­łym fia­cie i ko­lo­niach or­ga­ni­zo­wa­nych przez za­kła­dy pra­cy ro­dzi­ców. Nic z te­go jed­nak nie wy­ni­ka. To na­sza ma­ła, nie­co in­fan­tyl­na oj­czy­zna, w któ­rej miej­sce Le­cha Wa­łę­sy zaj­mie z po­wo­dze­niem Ka­zi­mierz Dey­na, No­bel dla Cze­sła­wa Mi­ło­sza mo­że być za­mie­nio­ny na skecz Ze­no­na La­sko­wi­ka i Boh­da­na Smo­le­nia z fe­sti­wa­lu w Opo­lu, a pro­blem pe­ere­low­skiej go­spo­dar­ki nie­do­bo­ru – spro­wa­dzo­ny do wspo­mnie­nia o kart­kach i ko­lej­kach.

Za­bierz­my się za to ina­czej. Przyj­rzyj­my się hi­sto­rii grun­tu pod no­ga­mi: te­mu, jak po­wsta­ła – sta­no­wią­ca osno­wę pań­stwa – współ­cze­sna sieć miej­ska. Sieć, któ­ra jest tak­że punk­tem od­nie­sie­nia dla miesz­kań­ców wsi. Po­nie­waż od­le­głość do naj­bliż­sze­go mia­sta sta­ła się – wsku­tek pro­ce­sów mo­der­ni­za­cji – znacz­nie mniej­sza niż kie­dy­kol­wiek, a dy­stans mię­dzy re­alia­mi ży­cia na wsi a ży­ciem po miej­sku zma­lał tak, że kil­ka­dzie­siąt lat te­mu nikt by się te­go się nie spo­dzie­wał. Zo­bacz­my za­tem tę sieć miej­ską, two­rzo­ną nie tyl­ko przez mu­ry bu­dyn­ków czy dro­gi i szla­ki ko­le­jo­we, lecz tak­że in­sty­tu­cje – świad­czo­ne przez nie usłu­gi, po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, któ­re im za­wdzię­cza­my. Do­strzeż­my po­nad­to no­we – bę­dą­ce na­stęp­stwem mo­der­ni­za­cji – za­cho­wa­nia, oby­cza­je, spo­so­by spę­dza­nia cza­su. To też nasz grunt pod no­ga­mi. Ukształ­to­wa­ny nie przez na­tu­rę czy opatrz­ność, ale przez dzia­ła­nia na­szych przod­ków mniej lub bar­dziej świa­do­mych ich kon­se­kwen­cji.

Uwa­żam, że hi­sto­ria Pol­ski jest znacz­nie cie­kaw­sza niż jej ob­raz za­mknię­ty w ka­te­go­riach bo­ha­ter­stwa lub za­co­fa­nia, nie­złom­no­ści czy pe­ry­fe­ryj­no­ści. Cie­kaw­szy jest opis gry, któ­rą z no­wo­cze­sno­ścią to­czy­li na­si po­przed­ni­cy. Ich do­świad­cze­nia by­ły waż­niej­sze i bar­dziej in­te­re­su­ją­ce, niż wska­zu­ją na to pa­trio­tycz­no­-tra­dy­cjo­na­li­stycz­ny ka­non czy uty­ski­wa­nia mo­der­ni­za­to­rów. A hi­sto­ria wi­dzia­na przez pry­zmat kil­ku­dzie­się­ciu wę­złów sie­ci miej­skiej jest istot­niej­sza niż spro­wa­dzo­na tyl­ko do te­go, co dzia­ło się w War­sza­wie i – od cza­su do cza­su – w Kra­ko­wie.

To wła­śnie tam – w wie­lu mniej­szych od War­sza­wy mia­stach – to­czy­ła się nie­opo­wie­dzia­na do koń­ca gra z no­wo­cze­sno­ścią. A wbrew men­tal­nym cen­tra­li­stom – to­czy się na­dal. To, co dzia­ło się w ostat­nim trzy­dzie­sto­le­ciu w Opo­lu i No­wym Są­czu, we Wro­cła­wiu i w Bia­łym­sto­ku czy w Szcze­ci­nie i Ty­chach, nie by­ło wy­łącz­nie hi­sto­rią „zwi­ja­nia się” Pol­ski, wy­lud­nia­nia się pro­win­cji czy na­śla­do­wa­nia War­sza­wy. Onet nie po­wstał przy sto­łecz­nym pla­cu Po­li­tech­ni­ki, jest bo­wiem wspól­nym przed­się­wzię­ciem no­wo­są­dec­kie­go Opti­mu­sa i biel­skie­go Pas­ca­la, RMF FM nie star­to­wa­ło z War­sza­wy, lecz z Kra­ko­wa, a Fa­kro nie wy­twa­rza swo­ich zna­nych w Eu­ro­pie okien na Że­ra­niu, tyl­ko przy uli­cy Wę­gier­skiej w No­wym Są­czu. Oczy­wi­ście ta­kie suk­ce­sy by­ły moż­li­we w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych XX wie­ku, dziś zaś ich po­wtó­rze­nie by­ło­by nie­zwy­kle trud­ne – pro­win­cja tra­ci wia­rę we wła­sne si­ły, ucie­ka­ją z niej rów­nież na ska­lę więk­szą niż kie­dy­kol­wiek lu­dzie in­no­wa­cyj­ni. Zja­wi­sko to jest jed­nak – przy­naj­mniej do pew­ne­go stop­nia – od­wra­cal­ne. Mu­szą być tyl­ko speł­nio­ne wa­run­ki: ustro­jo­we i te nie­da­ją­ce się za­pro­jek­to­wać, a ma­ją­ce swo­je źró­dła w de­cy­zjach jed­no­stek. W ich po­my­sło­wo­ści, po­świę­ce­niu, chę­ci po­sta­wie­nia na swo­im.

Tym­cza­sem, choć je­ste­śmy kra­jem scen­tra­li­zo­wa­nym: ad­mi­ni­stra­cyj­nie, go­spo­dar­czo i men­tal­nie, ma­my jesz­cze dość na­rzę­dzi, że­by móc to fa­tum prze­ła­mać. Że­by chcieć roz­wi­jać się ina­czej i użyć w tym ce­lu do­stęp­nych środ­ków. Je­ste­śmy w sta­nie prze­ła­mać fa­tum za­co­fa­nia i in­te­li­gent­nie ro­ze­grać odzie­dzi­czo­ną pół­pe­ry­fe­ryj­ność. I je­ste­śmy na ty­le spraw­ni kul­tu­ro­wo, aby zro­bić to, nie po­wta­rza­jąc krze­pią­cych ba­jek o Mię­dzy­mo­rzu, nie wie­rząc ani w gier­kow­ską „dru­gą Pol­skę”, ani w za­klę­cia o „wsta­wa­niu z ko­lan”. To są nar­ra­cje dru­giej świe­żo­ści i ni­skich in­te­lek­tu­al­nie lo­tów. Po­dob­nie jak po­wta­rza­ne w po­ety­ce szkol­nej aka­de­mii z okre­su póź­nej Pol­ski Lu­do­wej ry­tu­al­ne de­kla­ma­cje o dzie­dzic­twie po­wstań, walk nie­pod­le­gło­ścio­wych czy pa­trio­tycz­nych kon­spi­ra­cji, opo­wia­da­ją­ce hi­sto­rię Pol­ski po­mniej­szo­nej do roz­mia­rów jed­ne­go mia­sta i jed­ne­go mi­tycz­ne­go po­wia­tu – z dwor­kiem, ze szczę­śli­wą wsią i z ko­ściół­kiem.

Je­śli ta pro­pa­gan­da by­ła­by tyl­ko cy­nicz­nym mar­ke­tin­giem słu­żą­cym do wy­gry­wa­nia wy­bo­rów, moż­na by to ja­koś znieść. Nic jed­nak nie po­zwa­la są­dzić, by za tą fa­sa­dą kry­ły się dia­gno­zy głęb­sze, cie­ka­wiej pro­jek­tu­ją­ce pol­ską przy­szłość, le­piej ro­zu­mie­ją­ce hi­sto­rię. Oba­wiam się, że wy­cho­wa­ne na tej no­wej pa­trio­tycz­no­-po­li­tycz­nej po­praw­no­ści eli­ty tyl­ko z naj­więk­szym tru­dem bę­dą w sta­nie do­strzec Pol­skę w jej rze­czy­wi­stym wy­mia­rze.

Tym­cza­sem ma­my dziś opa­słe to­my hi­sto­rii lo­kal­nych prze­czą­cych tej ma­in­stre­amo­wej nar­ra­cji. Pra­cu­jąc nad tą książ­ką, ko­rzy­sta­łem z wie­lu tek­stów zna­ko­mi­cie opi­su­ją­cych dzie­je miast, re­gio­nów, cza­sa­mi dziel­nic lub ulic, a na­wet cha­rak­te­ry­zu­ją­cych po­je­dyn­cze zda­rze­nia. Skła­da­ły się one na mo­zai­kę zu­peł­nie in­ną niż ta, któ­rej się pier­wot­nie spo­dzie­wa­łem, ma­jąc w pa­mię­ci hie­rar­chię waż­no­ści funk­cjo­nu­ją­cą w ofi­cjal­nej hi­sto­rii Pol­ski.

Hi­sto­ria Pol­ski, ja­ką po­wszech­nie zna­my, choć­by z pod­ręcz­ni­ków, nie jest hi­sto­rią te­ry­to­rium, na któ­rym miesz­ka­my. Nie jest też hi­sto­rią na­ro­du, ja­ki sta­no­wi­my, ani na­wet je­go kul­tu­ry. Jest prze­myśl­nie do­ko­na­nym ko­la­żem te­go, co by­ło po­trzeb­ne eli­tom wal­czą­cym o nie­pod­leg­łość w XIX wie­ku i rzą­dzą­cym w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym, i te­go, co by­ło ko­niecz­ne w okre­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej, oraz te­go, o czym trze­ba by­ło pa­mię­tać w cza­sach Pol­ski Lu­do­wej. Pa­mięć hi­sto­rycz­na by­ła na­rzę­dziem uła­twia­ją­cym prze­trwa­nie i opór, ale utrud­nia­ją­cym bu­do­wa­nie pań­stwa, roz­trop­ną dys­ku­sję o je­go ustro­ju go­spo­dar­czym, ra­cjo­nal­ne trak­to­wa­nie po­li­ty­ki za­gra­nicz­nej.

Jak za­tem na­zwać tę hi­sto­rię, któ­ra mo­że przyjść nam z po­mo­cą, nie zno­sząc sta­rej hi­sto­rii, ale ją uzu­peł­nia­jąc? Wszak nie jest to hi­sto­ria spo­łecz­na czy go­spo­dar­cza, nie cho­dzi tak­że o hi­sto­rię co­dzien­no­ści. My­śla­łem o zgu­bio­nym wąt­ku hi­sto­rii po­li­tycz­nej – je­że­li przez po­li­ty­kę ro­zu­mie­my spraw­czość, któ­ra nie jest wy­łącz­nie biz­ne­sem, nie jest twór­czo­ścią ar­ty­stycz­ną czy dzia­łal­no­ścią re­li­gij­ną. Mu­sia­łem przy­jąć ja­kieś czy­tel­ne kry­te­rium tej spraw­czo­ści, aby móc śle­dzić jej lo­sy. Tym kry­te­rium by­ło wpro­wa­dza­nie wi­docz­nej – nie­ko­niecz­nie go­łym okiem – zmia­ny. Zmia­ny w prze­strze­ni, spo­so­bach za­cho­wań, moż­li­wo­ściach jed­no­stek. Hi­sto­ria ta oczy­wi­ście nie­ustan­nie prze­pla­ta się z hi­sto­rią go­spo­dar­czą, spo­łecz­ną, z dzie­ja­mi urba­ni­sty­ki, ar­chi­tek­tu­ry i po­stę­pu tech­nicz­ne­go, ale ma su­we­ren­ny – do pew­ne­go stop­nia nie­za­leż­ny od nich – bieg.

Za­pew­ne każ­dy do­świad­czył kie­dyś sy­tu­acji, w któ­rej grunt usu­wa się spod nóg i wy­da­je się, że wszyst­ko, cze­mu się za­ufa­ło, tra­ci wia­ry­god­ność. Grunt pod no­ga­mi spo­łe­czeństw jest two­rzo­ny nie tyl­ko przez zor­ga­ni­zo­wa­ną prze­strzeń: mia­sta, wsie, szla­ki ko­mu­ni­ka­cyj­ne, ale tak­że przez in­sty­tu­cje, w któ­rych to­czy się co­dzien­ne ży­cie. Je­go hi­sto­ria to za­wsze dzie­je prze­strze­ni i in­sty­tu­cji. To pro­ce­sy, któ­re – w ostat­nich wie­kach – za­sad­ni­czo zmie­ni­ły co­dzien­ność wszyst­kich na­ro­dów Eu­ro­py. Mniej wię­cej na po­cząt­ku te­go okre­su miesz­kań­cy kon­ty­nen­tu za­czę­li gre­mial­nie cho­dzić do szko­ły, a dziś nie­mal wszy­scy spę­dza­ją w niej kil­ka­na­ście lat swo­je­go ży­cia. Wte­dy tak­że za­czę­ła pra­cę no­wo­cze­sna ad­mi­ni­stra­cja, wów­czas nie­licz­na, a współ­cze­śnie da­ją­ca za­trud­nie­nie mi­lio­nom Eu­ro­pej­czy­ków.

W punk­cie wyj­ścia tej hi­sto­rii Eu­ro­pa jest kon­ty­nen­tem po­zba­wio­nym środ­ków ko­mu­ni­ka­cji w ich dzi­siej­szym ro­zu­mie­niu. Nie tyl­ko dla­te­go, że nie po­wsta­ły jesz­cze do­bre dro­gi, nie kur­su­ją po­cią­gi, nie la­ta­ją sa­mo­lo­ty. Rów­nież in­for­ma­cje prze­sy­ła­ne są w żół­wim tem­pie. Prze­cięt­ny Eu­ro­pej­czyk włą­cza dziś ra­no ra­dio, że­by po­znać pro­gno­zę po­go­dy, do­wie­dzieć się o kor­kach, któ­re na­po­tka w dro­dze do pra­cy, wy­słu­chać naj­now­szych wia­do­mo­ści – oczy­wi­ście je­śli nie prze­czy­tał o nich wcze­śniej na Twit­te­rze czy w por­ta­lu in­ter­ne­to­wym. W XVIII wie­ku na­wet bre­aking news – in­for­ma­cje o śmier­ci mo­nar­chy, prze­gra­nej bi­twie, wiel­kiej po­wo­dzi czy in­nej klę­sce – po­trze­bo­wa­ły wie­lu dni, aby do­trzeć do za­in­te­re­so­wa­nych. Ba, sam pa­mię­tam cza­sy, gdy na część in­for­ma­cji spor­to­wych trze­ba by­ło cze­kać do na­stęp­ne­go dnia, do po­ja­wie­nia się w kio­sku po­ran­nych ga­zet. A do wie­lu miej­sco­wo­ści na pro­win­cji po­nie­dział­ko­wy „Prze­gląd Spor­to­wy” do­cie­rał bez­wstyd­nie we wto­rek. Dziś wy­ni­ki me­czów po­ja­wia­ją się dzię­ki apli­ka­cjom ty­pu Fla­sh­Sco­re w cza­sie rze­czy­wi­stym.

Co wię­cej, u pro­gu no­wo­cze­sno­ści for­my ko­mu­ni­ka­cji na od­le­głość – wy­ma­ga­ją­ce umie­jęt­no­ści pi­sa­nia i czy­ta­nia – by­ły eli­tar­ne. Pier­re Chau­nu pi­sze o dwóch gra­ni­cach dzie­lą­cych lud­ność ów­cze­snej Eu­ro­py na „trzy bar­dzo nie­rów­ne war­stwy”. Pierw­sza to lu­dzie czy­ta­ją­cy po ła­ci­nie, dru­ga – lu­dzie czy­ta­ją­cy we wła­snym ję­zy­ku, trze­cia, obej­mu­ją­ca dzie­więć­dzie­siąt pro­cent spo­łe­czeń­stwa – to lu­dzie nie­umie­ją­cy czy­tać i pi­sać. Tak rzecz się mia­ła w XVIII wie­ku. Lecz wła­śnie to już wkrót­ce mia­ło ulec zmia­nie. Pierw­sza li­nia po­dzia­łu stra­ci­ła na zna­cze­niu wraz z koń­cem uprzy­wi­le­jo­wa­nej ro­li ła­ci­ny, dru­ga prze­su­nę­ła się wraz z upo­wszech­nie­niem oświa­ty[1].

W punk­cie wyj­ścia no­wo­cze­sno­ści nie ist­nie­ją pu­blicz­na opie­ka zdro­wot­na, kon­tro­la wa­run­ków sa­ni­tar­nych, re­gu­ły do­ty­czą­ce po­zby­wa­nia się śmie­ci i nie­czy­sto­ści. Nie ma nie tyl­ko cie­płej wo­dy, ale po pro­stu wo­dy bie­żą­cej w ogó­le, nie dzia­ła ka­na­li­za­cja, w kuch­ni są pie­ce, pie­ce słu­żą rów­nież do ogrze­wa­nia, a cięż­ka zi­ma mo­że ze­brać wiel­kie żni­wo lu­dzi umie­ra­ją­cych z wy­chło­dze­nia, od cho­rób, z gło­du. Apo­lo­ge­ci daw­nych cza­sów mie­li­by kło­pot z prze­ży­ciem w tam­tych re­aliach, zwłasz­cza gdy­by się zna­leź­li – co zresz­tą ni­g­dy nie przyj­dzie im do gło­wy – po­za wą­skim krę­giem lu­dzi za­moż­nych.

No­wo­cze­sność to – w pew­nym wąt­ku jej dzie­jów – wy­si­łek zbu­do­wa­nia grun­tu pod no­ga­mi dla wszyst­kich bez wy­jąt­ku. To nie uto­pia ide­al­nej rów­no­ści, ale i nie po­nu­ra z dzi­siej­sze­go punk­tu wi­dze­nia wi­zja świa­ta, w któ­rym god­ne wa­run­ki ży­cia do­stęp­ne są nie­licz­nym. W sa­mym rdze­niu no­wo­cze­sno­ści jest sprze­ciw wo­bec prze­szło­ści, wo­bec te­go, co by­ło. To na­wet pew­ne­go ro­dza­ju obrzy­dze­nie re­alia­mi ży­cia i re­la­cja­mi mię­dzy­ludz­ki­mi obo­wią­zu­ją­cy­mi w daw­nych epo­kach. Nie­któ­re hi­sto­rycz­ne nar­ra­cje sta­ra­ją się ten gest sprze­ci­wu czy obrzy­dze­nia osła­bić, uka­zu­jąc nam hi­sto­rię bez opi­su­ją­cych co­dzien­ność uwa­run­ko­wań spo­łecz­nych, eko­no­micz­nych czy in­sty­tu­cjo­nal­nych – bez grun­tu pod no­ga­mi. Dzię­ki nim mo­że­my się czuć spad­ko­bier­ca­mi Ra­dzi­wił­łów, Po­toc­kich, So­bie­skich i Po­nia­tow­skich, spy­cha­jąc na mar­gi­nes wie­dzę, że za­wsze są ja­kieś „do­ły”, któ­re nie bio­rą udzia­łu w tej praw­dzi­wej wiel­kiej hi­sto­rii. „Do­ły”, któ­rych wa­run­ki ży­cia, aspi­ra­cje czy pra­wa są mar­gi­ne­sem te­go, co naj­waż­niej­sze.

Tym­cza­sem praw­da jest in­na: je­ste­śmy – w wiel­kiej czę­ści – spad­ko­bier­ca­mi tych „do­łów”, tych po­cząt­ko­wo tyl­ko nie­mych uczest­ni­ków wiel­kie­go pro­ce­su mo­der­ni­za­cji, ja­ki był tre­ścią ostat­nich dwu­stu pięć­dzie­się­ciu lat. Je­ste­śmy spad­ko­bier­ca­mi tych, któ­rzy uzy­ski­wa­li wol­ność od pod­dań­stwa i pańsz­czy­zny, prze­ży­wa­li mo­ment, kie­dy mo­gli pierw­szy raz po­słać dzie­ci do szko­ły i za­miesz­kać po ludz­ku, pra­co­wać w ogra­ni­czo­nym usta­wo­wo cza­sie pra­cy. Nie je­ste­śmy uczest­ni­ka­mi ba­lu ko­stiu­mo­we­go, w któ­rym cią­gle pierw­sze skrzyp­ce gra­ją po­sta­ci z kon­fe­de­ra­cji tar­go­wic­kiej i Sej­mu Wiel­kie­go, po­wstań­cy i zdraj­cy, kon­spi­ra­to­rzy i twór­cy na­ro­do­wo­-re­li­gij­nych na­bo­żeństw.

Przy czym nie cho­dzi tu o ja­kąś no­wą hi­sto­rię, któ­ra ko­micz­nie bę­dzie to szla­chec­kie uwi­kła­nie wy­ma­zy­wać, po­mniej­szać czy wy­szy­dzać. Nie cho­dzi o ja­kąś sztucz­ną ko­rek­tę. Ra­czej o to, by nie my­śleć ka­te­go­ria­mi pars pro to­to, a hi­sto­rii jed­nej z warstw nie opi­sy­wać ja­ko hi­sto­rii na­ro­du czy spo­łe­czeń­stwa. Że­by nie po­wta­rzać pa­ter­na­li­stycz­nych wzor­ców war­stwy pa­nu­ją­cej, któ­ra kon­flikt kla­so­wy opi­su­je ja­ko wy­nik ciem­no­ty mas, a pro­ces una­ro­do­wie­nia utoż­sa­mia z przy­ję­ciem przez wszyst­kich sys­te­mu war­to­ści szlach­ty. In­te­re­su­ją­ca książ­ka Ra­fa­ła Smo­czyń­skie­go i To­ma­sza Za­ryc­kie­go In­te­li­gen­cki to­tem do­brze po­ka­zu­je przej­mo­wa­nie te­go eto­su przez pol­ską in­te­li­gen­cję. Przed­sta­wia go na­wet z pew­nym fa­ta­li­zmem, pod­kre­śla­jąc nie­moż­ność ze­rwa­nia z tą do­mi­na­cją „szla­chec­ko­ści” w pol­skim po­lu sym­bo­licz­nym[2].

Tym­cza­sem ist­nie­je wie­le po­wo­dów, aby ten sym­bo­licz­ny mo­no­pol skru­szyć al­bo po­rzu­cić. Prze­ma­wia za tym choć­by je­go zwią­zek z czymś, co Ja­ro­sław Ku­isz pre­cy­zyj­nie opi­sał ja­ko „kul­tu­rę pod­le­gło­ści” – ze­spół za­cho­wań wy­pra­co­wa­ny, aby prze­trwać okres ob­ce­go pa­no­wa­nia w XIX wie­ku, by zła­go­dzić pre­sję so­wiec­kie­go sys­te­mu to­ta­li­tar­ne­go w po­ło­wie XX stu­le­cia, ale zu­peł­nie nie­przy­dat­ny do funk­cjo­no­wa­nia w cza­sach współ­cze­snych. Cho­dzi o to, by tę „kul­tu­rę pod­le­gło­ści” pod­wa­żać, po­ka­zu­jąc gro­te­sko­wość ide­ali­za­cji Pierw­szej Rze­czy­po­spo­li­tej, re­du­ko­wa­nia hi­sto­rii kra­ju do lo­sów jed­nej war­stwy[3].

Trze­ba to jed­nak uczy­nić, szu­ka­jąc opar­cia dla ca­łe­go spo­łe­czeń­stwa, a nie to­cząc woj­nę na ha­sła i emo­cje. Grunt ten zaś to oczy­wi­ście tak­że pań­stwo, któ­re krok po kro­ku eli­ta szla­chec­ka nisz­czy­ła, po­ko­le­nie Sej­mu Wiel­kie­go osta­tecz­nie utra­ci­ło, a je­go na­stęp­cy – pró­bo­wa­li od­zy­skać. Ta wiel­ka dys­ku­sja o po­wsta­niach i kon­spi­ra­cjach, o ich osią­gnię­ciach i błę­dach nie jest jed­nak przed­mio­tem mo­je­go za­in­te­re­so­wa­nia. Uwa­żam, że choć po­ucza­ją­ca, hi­sto­ria spo­ru mię­dzy „ro­man­ty­ka­mi” a „re­ali­sta­mi”, mię­dzy zwo­len­ni­ka­mi czy­nu zbroj­ne­go a rzecz­ni­ka­mi pra­cy u pod­staw sta­no­wi dziś ra­czej ele­ment tra­cą­cej na zna­cze­niu tra­dy­cji kul­tu­ro­wej niż waż­ny punkt od­nie­sie­nia dla wspól­no­ty po­li­tycz­nej. Ra­czej ska­zu­je nas na in­te­lek­tu­al­ne za­pę­tle­nie, niż pod­po­wia­da za­sa­dy po­stę­po­wa­nia rzą­du i opo­zy­cji czy ja­koś sen­sow­nie pro­po­nu­je po­sta­wy opi­nii pu­blicz­nej. Grunt pod no­ga­mi two­rzo­no po­za spo­rem „ro­man­ty­ków” i „re­ali­stów”, zresz­tą – pod­kreśl­my – po­tra­fi­li to ro­bić jed­ni i dru­dzy, nie­ja­ko na mar­gi­ne­sie czy­nów i słów, któ­re umie­ści­ły ich w na­ro­do­wym pan­te­onie. Jed­nost­ki de­struk­cyj­ne, nie­uzna­ją­ce za­sad­no­ści ta­kich wy­sił­ków, tak­że znaj­do­wa­ły się w obu obo­zach.

Mo­im ce­lem jest za­pro­po­no­wa­nie no­wej wy­obraź­ni hi­sto­rycz­nej, zbu­do­wa­nej wo­kół te­go, co jest przed­mio­tem na­szej wspól­nej tro­ski. Wo­kół te­ry­to­rium, któ­re w obec­nym kształ­cie przy­pa­dło nam w udzia­le za­le­d­wie sie­dem­dzie­siąt lat te­mu, wo­kół spo­so­bów ra­dze­nia so­bie z no­wo­cze­sno­ścią, po­dej­mo­wa­nych za­rów­no w okre­sach bez pań­stwa, z pań­stwo­wo­ścią cząst­ko­wą i ułom­ną, jak i w tych cza­sach – po­dob­nych do dzi­siej­szych – kie­dy na­rzę­dziem „ra­dze­nia so­bie” by­ły struk­tu­ry i in­sty­tu­cje Rze­czy­po­spo­li­tej.

Pod­sta­wo­wym tłem tej wi­zji są hi­sto­rie kil­ku­dzie­się­ciu miast. Frag­men­ty tych hi­sto­rii zo­sta­ły do­bra­ne tak, aby tę wy­obraź­nię moż­li­wie sze­ro­ko roz­wi­nąć. Cza­sa­mi de­cy­do­wa­łem się prze­nieść opo­wieść za gra­ni­cę – nie­da­le­ko: do Czech, Sło­wa­cji, Wę­gier, Nie­miec czy Ukra­iny – aby uchwy­cić ja­kąś do­dat­ko­wą per­spek­ty­wę, uka­zać fakt, że gra­ni­ce pro­ble­mów prze­bie­ga­ją ina­czej niż gra­ni­ce ad­mi­ni­stra­cyj­ne. Zwłasz­cza gdy łą­czą nas wspól­ne po­dob­ne lo­sy.

Że­by zmie­nić wy­obraź­nię ze sku­pio­nej na lo­sach na­ro­du po­zba­wio­ne­go pań­stwa na hi­sto­rię spo­so­bów ra­dze­nia so­bie z no­wo­cze­sno­ścią, nie trze­ba iść wska­za­ną tu dro­gą, za­pew­ne obar­czo­ną błę­da­mi su­biek­tyw­ne­go spoj­rze­nia. Moż­na ją na­pi­sać na set­ki spo­so­bów, łą­cząc punk­ty zu­peł­nie ina­czej, niż to za­pre­zen­to­wa­łem w dal­szych roz­wa­ża­niach.

Przede wszyst­kim dys­ku­syj­na jest sa­ma me­to­da – ob­ra­nie hi­sto­rii miast za klucz do skon­stru­owa­nia hi­sto­rii ja­kie­go­kol­wiek kra­ju. Zwłasz­cza ta­kie­go, któ­re­go mia­sta ucho­dzą za sła­be. Sła­be jed­nak mie­li­śmy tak­że pań­stwo, skrom­ny ro­dzi­my ka­pi­tał czy prze­mysł, któ­rym nie mo­gli­śmy im­po­no­wać resz­cie Eu­ro­py. Czy to zna­czy, że te klu­czo­we dla no­wo­cze­sno­ści aspek­ty ży­cia na­da­ją się je­dy­nie na mar­gi­nes hi­sto­rii? Że grunt pod no­ga­mi to za­le­d­wie coś, co po­zwa­la to­czyć to waż­niej­sze, praw­dzi­we ży­cie, po­le­ga­ją­ce na wspo­mnie­niach i kul­ty­wo­wa­niu tra­dy­cji?

Od trzy­dzie­stu lat trwa fa­scy­nu­ją­cy pro­ces od­zy­ski­wa­nia te­go, co wy­da­wa­ło się mar­gi­nal­ne – od­zy­ski­wa­nia prze­strze­ni, miej­skich toż­sa­mo­ści, wie­dzy o hi­sto­rii mu­rów i lu­dzi. Pro­ces, któ­ry do­pie­ro się za­czął – od na­ro­dzin sa­mo­rzą­du te­ry­to­rial­ne­go, ma­łej pry­wa­ty­za­cji, przez po­ja­wie­nie się ru­chów miej­skich i róż­nych form no­wej obec­no­ści w prze­strze­ni mia­sta. Nie uzy­skał jesz­cze peł­ne­go wy­ra­zu po­li­tycz­ne­go, nie­po­rad­nie do­bie­ra istot­ne sym­bo­le, wa­ha się mię­dzy eks­klu­zy­wi­zmem „me­tro­po­li­tal­nej py­chy” a in­klu­zyj­ną wi­zją „mia­sta dla każ­de­go”, po­wszech­ne­go pra­wa do mia­sta, na­leż­ne­go tak­że tym, któ­rzy miesz­ka­ją po­za je­go gra­ni­ca­mi.

„Mia­sto jest punk­tem zwrot­nym, gwał­tow­ną od­mia­ną, miej­scem, gdzie speł­nia się los świa­ta”[4] – pi­sał wy­bit­ny fran­cu­ski hi­sto­ryk Fer­nand Brau­del. Je­go im­po­nu­ją­ca wi­zja no­wo­żyt­no­ści czy wcze­snej no­wo­cze­sno­ści w znacz­nym stop­niu in­spi­ro­wa­ła po­niż­sze roz­wa­ża­nia na te­mat pol­skie­go grun­tu pod no­ga­mi. Po­dob­nie jak ob­ser­wa­cje do­ty­czą­ce klu­czo­wej ro­li, ja­ką w pro­ce­sie mo­der­ni­za­cji od­gry­wa­ły mia­sta, a z upły­wem cza­su coś, co naj­le­piej na­zwać sie­cią miej­ską.

War­to jed­nak do­dać waż­ne za­strze­że­nie sa­me­go Brau­de­la, pi­szą­ce­go, że: „Nie ma mia­sta ani na­wet mia­stecz­ka bez swo­ich wio­sek, strzęp­ków przy­da­ne­go mu ży­cia wsi, któ­rym wmu­sza ono to­wa­ry ze swe­go ryn­ku, ka­że od­wie­dzać swo­je kra­my, uży­wać swych miar i wag, po­ży­czać pie­nią­dze u swo­ich li­chwia­rzy, ko­rzy­stać ze swych są­dów, a na­wet ze swych roz­ry­wek”[5]. To waż­ne zda­nie nie tyl­ko dla­te­go, że włą­cza w ob­ręb na­szej ob­ser­wa­cji wsie. Tak­że dla­te­go, że nie prze­ciw­sta­wia ich mia­stom, jak ro­bi to choć­by w mod­nej i po­pu­lar­nej książ­ce Ben­ja­min Bar­ber, któ­ry czy­ni z na­pię­cia „wiej­skie” – „miej­skie” je­den z cen­tral­nych kon­flik­tów współ­cze­snej cy­wi­li­za­cji, roz­strzy­gnię­ty jed­no­znacz­nie na rzecz miast[6].

Po­dej­ście Brau­de­la jest cie­kaw­sze, mi­mo że dziś han­dlo­wa za­leż­ność wsi i mia­sta tra­ci na zna­cze­niu. Z roz­ryw­ki ko­rzy­sta się czę­sto – tak jak w mie­ście – za po­śred­nic­twem me­diów elek­tro­nicz­nych i in­ter­ne­tu, a tym, co po­zo­sta­ło w uję­ciu Brau­de­la ja­ko nie­zmien­na cząst­ka, któ­rą wieś po­zo­sta­je zwią­za­na z mia­stem, są jesz­cze są­dy, urzę­dy, szpi­ta­le, in­sty­tu­cje kul­tu­ry, szko­ły śred­nie i uczel­nie, a tak­że ko­mer­cyj­na ofer­ta spę­dze­nia cza­su wol­ne­go.

Mia­sta są dziś za­tem głów­nie wę­zła­mi sie­ci o róż­nej ska­li ofe­ro­wa­nych usług te­go ty­pu oraz mniej lub bar­dziej atrak­cyj­ny­mi ryn­ka­mi pra­cy. Pro­stą po­ra­dę me­dycz­ną uzy­ska­my w po­bli­skim ośrod­ku po­wia­to­wym, z po­waż­niej­szym pro­ble­mem po­je­dzie­my do mia­sta wo­je­wódz­kie­go. W tym wła­śnie sen­sie je­ste­śmy nie tyl­ko miesz­kań­ca­mi kon­kret­nej miej­sco­wo­ści, ale tak­że klien­ta­mi miej­skiej sie­ci. Sie­ci, któ­ra cza­sa­mi prze­kra­cza gra­ni­ce państw. Dla czę­ści z nas lot­ni­skiem „pierw­sze­go wy­bo­ru” bę­dzie ber­liń­ski Te­gel, dla in­nych na­tu­ral­ny­mi klien­ta­mi w ich skle­pie bę­dą Cze­si, Sło­wa­cy czy Ukra­iń­cy, wpa­da­ją­cy w so­bo­tę po to­wa­ry, któ­re są w ich kra­ju droż­sze lub nie­do­stęp­ne. Spo­ty­ka­my lu­dzi, któ­rzy de­cy­du­ją się na le­cze­nie w szpi­ta­lu lub przy­chod­ni po dru­giej stro­nie gra­ni­cy. To zja­wi­sko zna­ne w ca­łej Eu­ro­pie – na przy­kład le­żą­cy bli­sko au­striac­kiej gra­ni­cy wę­gier­ski So­pron ob­fi­tu­je w ofer­ty ta­nich jak na wie­deń­skie wa­run­ki usług den­ty­stycz­nych. Za­mknię­cie gra­nic we­wnętrz­nych Unii Eu­ro­pej­skiej, do któ­re­go do­szło wio­sną 2020 ro­ku, po­ka­zu­je, że wię­zi obej­mu­ją znacz­nie szer­szy za­kres niż tyl­ko tu­ry­sty­ka czy wy­mia­na han­dlo­wa. Po­czu­li­śmy, jak waż­ne by­ło to, że przez po­przed­nie kil­ka­na­ście lat gra­ni­ce prze­sta­ły być ba­rie­rą dla ryn­ku pra­cy, spę­dza­nia cza­su wol­ne­go, ży­cia to­wa­rzy­skie­go czy na­wet wy­bra­nych po­li­tyk pu­blicz­nych.

Sieć miej­ska przed dwu­stu pięć­dzie­się­ciu la­ty to coś zu­peł­nie in­ne­go niż współ­cze­śnie. O tam­tych cza­sach rze­czy­wi­ście moż­na po­wie­dzieć, że mia­sta by­ły jed­nost­ka­mi han­dlo­wy­mi, ad­mi­ni­stra­cyj­ny­mi i usłu­go­wy­mi ob­słu­gu­ją­cy­mi wiej­ską oko­li­cę. Co wię­cej, nie­wie­le po­nad nią wy­ra­sta­ły. By­ły w więk­szo­ści ma­łe lub bar­dzo ma­łe. Jak pi­sze Ma­ciej Ja­now­ski, u kre­su Pierw­szej Rze­czy­po­spo­li­tej „mia­sto, zbied­nia­łe i zmar­gi­na­li­zo­wa­ne po­strze­ga­no ja­ko coś ob­ce­go i wła­ści­wie zbęd­ne­go. Wie­le miast pol­skich do­pie­ro w po­cząt­kach XIX wie­ku osią­gnę­ło ta­ką licz­bę miesz­kań­ców, ja­ką mia­ły u schył­ku śre­dnio­wie­cza”[7]. Na­wet o War­sza­wie pi­sze gorz­ko, że „by­ła mia­stem w grun­cie rze­czy nie­sły­cha­nie pro­win­cjo­nal­nym. No­ca­mi to­nę­ła w ciem­no­ściach, wio­sną i je­sie­nią w bło­cie. […] O bez­pie­czeń­stwie na uli­cach, zwłasz­cza po zmro­ku, le­piej nie wspo­mi­nać. Ude­rza kon­trast prze­py­chu i nę­dzy”[8].

Dwie­ście pięć­dzie­siąt lat te­mu na zie­miach pol­skich ist­nia­ły dwa ośrod­ki wiel­ko­miej­skie: War­sza­wa z licz­bą miesz­kań­ców zbli­ża­ją­cą się do stu ty­się­cy i o ja­kąś po­ło­wę mniej licz­ny Gdańsk. Do­daj­my do te­go – sta­no­wią­cy dziś część na­sze­go grun­tu pod no­ga­mi, ale wów­czas pru­ski – po­nad­pięć­dzie­się­cio­ty­sięcz­ny Wro­cław. Du­że na ów­cze­sną pol­ską ska­lę mia­sta to jesz­cze kil­ku­na­sto­ty­sięcz­ny Po­znań, Kra­ków (li­czą­cy wraz z przed­mie­ścia­mi nie­wie­le po­nad dwa­dzie­ścia ty­się­cy miesz­kań­ców), To­ruń i El­bląg, Lwów oraz Wil­no. In­nym wiel­kim mia­stem le­żą­cym w or­bi­cie wpły­wów daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej był po­rów­ny­wal­ny z Wro­cła­wiem Kró­le­wiec – mia­sto, któ­re na prze­mia­nach opi­sy­wa­nych po­ni­żej stra­ci­ło naj­wię­cej, wła­ści­wie wy­pa­da­jąc po 1945 ro­ku z ja­kiej­kol­wiek sie­ci, sta­jąc się ośrod­kiem ad­mi­ni­stra­cyj­no­-woj­sko­wym naj­pierw so­wiec­kiej, a dziś ro­syj­skiej en­kla­wy nad Bał­ty­kiem.

Ów­cze­sne pol­skie mia­sta ustę­po­wa­ły roz­mia­rem in­nym eu­ro­pej­skim ośrod­kom. Po­mi­ja­jąc za­chod­nią część kon­ty­nen­tu, ze zbli­ża­ją­cym się do mi­lio­na miesz­kań­ców Lon­dy­nem, sześć­set­ty­sięcz­nym Pa­ry­żem czy czte­ry­sta­ty­sięcz­nym Ne­apo­lem[9], na­wet sto­li­ce kra­jów są­sied­nich gó­ro­wa­ły nad War­sza­wą – Wie­deń li­czył po­nad dwie­ście trzy­dzie­ści ty­się­cy miesz­kań­ców, a Pe­ters­burg bli­sko dwie­ście dwa­dzie­ścia ty­się­cy. Daw­na sto­li­ca Im­pe­rium Ro­syj­skie­go – Mo­skwa – mia­ła oko­ło trzy­stu, czte­ry­stu ty­się­cy miesz­kań­ców. Ber­lin był jesz­cze re­la­tyw­nie ma­ły, li­czył bo­wiem po­nad sto sie­dem­dzie­siąt ty­się­cy miesz­kań­ców, a Dre­zno – oko­ło sześć­dzie­się­ciu ty­się­cy. Na­wet cze­ska Pra­ga mia­ła ich tyl­ko sie­dem­dzie­siąt pięć ty­się­cy. Li­stę tę mo­że za­my­kać We­ne­cja ze stu­trzy­dzie­sto­sied­mio­ty­sięcz­ną po­pu­la­cją i z pię­ciu­set ka­wiar­nia­mi.

Po­da­na licz­ba miesz­kań­ców mo­że być zresz­tą – za­rów­no wte­dy, jak i obec­nie – zwod­ni­cza. Po­wód jest pro­sty: w tam­tym okre­sie da­ne do­ty­czą­ce po­pu­la­cji miast są dys­ku­syj­ne (na przy­kład dla ów­cze­sne­go Bia­łe­go­sto­ku róż­ne sza­cun­ki wy­no­szą od 1,8 do 3,5 ty­sią­ca). Z ko­lei w na­stęp­nych de­ka­dach wie­lo­krot­nie zmie­nia­ją się gra­ni­ce ad­mi­ni­stra­cyj­ne, mia­sta włą­cza­ją do swo­je­go ob­sza­ru ca­łe wsie, przed­mie­ścia, dziel­ni­ce – z dnia na dzień mo­gą więc po­dwo­ić licz­bę miesz­kań­ców. A prze­cież dla lu­dzi ko­rzy­sta­ją­cych z usług mia­sta te zmia­ny gra­nic nie ma­ją żad­ne­go zna­cze­nia, choć nie­kie­dy dla miesz­kań­ców przy­łą­czo­nych gmin ozna­cza to więk­szą trud­ność w za­łat­wia­niu spraw urzę­do­wych. Z cza­sem jed­nak i ta nie­wy­go­da zo­sta­je za­po­mnia­na. Li­czą się re­al­ne funk­cje.

Ów­cze­sne funk­cje ad­mi­ni­stra­cyj­ne są skrom­ne w po­rów­na­niu ze współ­cze­sny­mi, waż­niej­sze są han­dlo­we. W po­ło­wie XVIII wie­ku po­zy­cję mia­sta w sie­ci wy­zna­cza jesz­cze – do pew­ne­go stop­nia – sta­tus ko­ściel­ny: ar­cy­bi­skup­stwa, bi­skup­stwa, na­wet sie­dzi­by ka­pi­tu­ły ko­le­giac­kiej, se­mi­na­rium, licz­ba i zna­cze­nie zgro­ma­dzeń za­kon­nych. Na przy­kład pod ko­niec XVIII wie­ku me­tro­po­li­tal­ny sta­tus Kra­ko­wa zwią­za­ny jest z ulo­ko­wa­ny­mi tu ku­rią ar­cy­bi­sku­pią i uni­wer­sy­te­tem. Jed­ne­go i dru­gie­go brak jed­nak w sto­łecz­nej War­sza­wie. We Lwo­wie zaś czyn­ni­ki pre­sti­żu ogra­ni­cza­ją się do ele­men­tów zwią­za­nych z re­li­gią, edu­ka­cją i han­dlem. Do­pie­ro sta­tus sto­li­cy Ga­li­cji i Lo­do­me­rii po­łą­czo­ny z in­sty­tu­cja­mi au­striac­kie­go sys­te­mu biu­ro­kra­tycz­ne­go uczy­ni z te­go mia­sta ośro­dek sto­łecz­ny dla ca­łe­go te­ry­to­rium od Bia­łej po Zbrucz.

Ta sieć miej­ska nie jest jed­nak osad­ni­czym rusz­to­wa­niem osiem­na­sto­wiecz­nej Rze­czy­po­spo­li­tej – ro­zu­mia­nej ja­ko prze­strzeń spraw po­li­tycz­nych. Z te­go punk­tu wi­dze­nia istot­niej­sza jest jesz­cze sieć dwo­rów ma­gnac­kich. Wie­le miast bę­dzie przez ca­ły XIX wiek swo­isty­mi zie­miań­sko­-miesz­czań­ski­mi kon­do­mi­nia­mi. Nie­któ­re, jak Po­znań i Kra­ków, dłu­go utrzy­ma­ją prze­wa­gę czyn­ni­ka zie­miań­skie­go. A prze­cież oprócz tych zie­miań­sko­-miesz­czań­skich kon­do­mi­niów ma­my tak­że mia­sta re­zy­den­cjo­nal­ne, pry­wat­ne, zbu­do­wa­ne przy waż­nym ary­sto­kra­tycz­nym ma­jąt­ku. Wśród nich są dzi­siej­sze du­że i śred­nie mia­sta, jak Bia­ły­stok, Rze­szów, Za­mość czy Bia­ła Pod­la­ska, któ­rą nie­przy­pad­ko­wo na­zy­wa­no tak­że Bia­łą Ra­dzi­wił­łow­ską.

Sieć to jed­nak nie tyl­ko mia­sta, ale tak­że po­łą­cze­nia mię­dzy ni­mi. To moż­li­wość od­gry­wa­nia swo­jej ro­li w wy­mia­rze szer­szym niż naj­bliż­sza oko­li­ca. W punk­cie wyj­ścia jest to ro­la nie­wiel­ka. Jak pi­sze Brau­del, „[…] po­stęp na więk­szą ska­lę na­stą­pił do­pie­ro oko­ło ro­ku 1830, czy­li w przed­dzień re­wo­lu­cji, ja­ką oka­za­ło się wpro­wa­dze­nie ko­lei że­la­znych. Do­pie­ro wów­czas trans­port lą­do­wy sta­je się po­wszech­niej­szy, re­gu­lar­niej­szy, szyb­szy”[10]. Mó­wie­nie o sie­ci trze­ba za­tem opa­trzyć uwa­gą, że dla więk­szo­ści miesz­kań­ców Pol­ski po­zo­sta­wa­ła ona w po­ło­wie XVIII wie­ku w za­sa­dzie nie­istot­na i nie­wi­docz­na.

Przy­pi­sy

Grunt pod no­ga­mi

[1] Pier­re Chau­nu, Cy­wi­li­za­cja wie­ku oświe­ce­nia, przeł. Eli­gia Bą­kow­ska, Pań­stwo­wy In­sty­tut Wy­daw­ni­czy, War­sza­wa 1989, s. 17.

[2] Ra­fał Smo­czyń­ski, To­masz Za­ryc­ki, To­tem in­te­li­genc­ki. Ary­sto­kra­cja, szlach­ta i zie­miań­stwo w pol­skiej prze­strze­ni spo­łecz­nej, In­sty­tut Fi­lo­zo­fii i So­cjo­lo­gii PAN, Wy­daw­nic­two Na­uko­we Scho­lar, War­sza­wa 2017.

[3] Ja­ro­sław Ku­isz, Ko­niec po­ko­leń pod­le­gło­ści. Mło­dzi Po­la­cy, li­be­ra­lizm i przy­szłość pań­stwa, Fun­da­cja Kul­tu­ra Li­be­ral­na, War­sza­wa 2018.

[4] Fer­nand Brau­del, Kul­tu­ra ma­te­rial­na, go­spo­dar­ka i ka­pi­ta­lizm XV–XVIII wiek, t. 1: Struk­tu­ry co­dzien­no­ści. Moż­li­we i nie­moż­li­we, przeł. Ma­ria Ochab, Piotr Graff, Pań­stwo­wy In­sty­tut Wy­daw­ni­czy, War­sza­wa 1992, s. 399.

[5] Fer­nand Brau­del, Kul­tu­ra ma­te­rial­na, go­spo­dar­ka i ka­pi­ta­lizm XV–XVIII wiek, t. 1: Struk­tu­ry co­dzien­no­ści. Moż­li­we i nie­moż­li­we, przeł. Ma­ria Ochab, Piotr Graff, Pań­stwo­wy In­sty­tut Wy­daw­ni­czy, War­sza­wa 1992, s. 401.

[6] Ben­ja­min Bar­ber, Gdy­by bur­mi­strzo­wie rzą­dzi­li świa­tem. Dys­funk­cyj­ne kra­je, roz­kwi­ta­ją­ce mia­sta, przeł. Han­na Jan­kow­ska, Ka­ta­rzy­na Ma­ka­ruk, War­szaw­skie Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Mu­za SA, War­sza­wa 2014.

[7] Ma­ciej Ja­now­ski, Na­ro­dzi­ny in­te­li­gen­cji. 1750–1831, [w:] Dzie­je in­te­li­gen­cji pol­skiej do ro­ku 1918, t. 1, red. Je­rzy Je­dlic­ki, Wy­daw­nic­two Ne­ri­ton, In­sty­tut Hi­sto­rii PAN, War­sza­wa 2008, s. 26, 29.

[8] Ma­ciej Ja­now­ski, Na­ro­dzi­ny in­te­li­gen­cji. 1750–1831, [w:] Dzie­je in­te­li­gen­cji pol­skiej do ro­ku 1918, t. 1, red. Je­rzy Je­dlic­ki, Wy­daw­nic­two Ne­ri­ton, In­sty­tut Hi­sto­rii PAN, War­sza­wa 2008, s. 35.

[9] Je­rzy Woj­to­wicz, Mia­sto eu­ro­pej­skie w epo­ce Oświe­ce­nia i Re­wo­lu­cji Fran­cu­skiej, Wy­daw­nic­two Na­uko­we UMK, To­ruń 2017 [wy­da­nie dru­gie], s. 135 i n.

[10] Fer­nand Brau­del, Kul­tu­ra ma­te­rial­na, go­spo­dar­ka i ka­pi­ta­lizm XV–XVIII wiek, t. 1: Struk­tu­ry co­dzien­no­ści. Moż­li­we i nie­moż­li­we, przeł. Ma­ria Ochab, Piotr Graff, Pań­stwo­wy In­sty­tut Wy­daw­ni­czy, War­sza­wa 1992, s. 23.

Re­dak­cja: An­drzej Brze­ziec­ki

Ko­rek­ta: Mar­cin Grab­ski, CHAT BLANC An­na Po­inc-Chra­bąszcz

In­deks: Mar­cin Grab­ski, Da­ria Szwed

Pro­jekt okład­ki: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

Co­py­ri­ght for the text © by Ra­fał Ma­ty­ja, 2021

Co­py­ri­ght for this edi­tion © Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter, 2021

Wydanie II

ISBN 978-83-67016-08-7

153. książ­ka wy­daw­nic­twa Ka­rak­ter

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317