Kraina Światła - Ewa Stus - ebook

Kraina Światła ebook

Ewa Stus

5,0

Opis

Książka z gatunku Fantasy przeznaczona dla dzieci i nastolatków. Opisuje historię 16 -letniego chłopca Bena, który w wyniku wypadku porusza się na wózku inwalidzkim. Pod wpływem magicznych wydarzeń, występujących w jego życiu, trafia wraz z trojgiem przyjaciół do Krainy Światła, gdzie ma szczególną misję do spełnienia. Jego zadaniem jest wyzwolenie Świetlistych istot spod władzy Kamiennych ludzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 107

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ewa Stus

Kraina Światła

Podziękowania:

Sandra Stus

© Ewa Stus, 2020

Książka z gatunku Fantasy przeznaczona dla dzieci i nastolatków. Opisuje historię 16 -letniego chłopca Bena, który w wyniku wypadku porusza się na wózku inwalidzkim. Pod wpływem magicznych wydarzeń, występujących w jego życiu, trafia wraz z trojgiem przyjaciół do Krainy Światła, gdzie ma szczególną misję do spełnienia. Jego zadaniem jest wyzwolenie Świetlistych istot spod władzy Kamiennych ludzi.

ISBN 978-83-8221-065-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

"Książkę dedykuję mojemu mężowi i dzieciom, którzy są dla mnie inspiracją i wsparciem, na każdym etapie życia".

Rozdział I

Podobno ograniczenia są tylko w naszych głowach i jest to bezsprzeczna prawda, bo w rzeczywistości możemy wznieść się na wyżyny naszych możliwości i osiągnąć to, o czym tylko marzymy.

Słońce chyliło się ku zachodowi, a jego promienie wpadające przez okno, nieśmiało muskały twarz Bena. Jego oczy wpatrzone nieruchomo w sufit, wydawały się być martwe. Nie było w nim życia, które jeszcze jakiś czas temu, tak bardzo kochał. Z zewnątrz nie działo się nic niezwykłego, ale wewnętrznie toczył walkę, tę najtrudniejszą w życiu, walkę z samym sobą. W myślach ciągle odtwarzał ten sam schemat. Klatki kadru przeskakiwały z zawrotną szybkością, jego oddech przyspieszał, podsycany nadmiarem negatywnych emocji, po to, by osiągnąć apogeum i przywrócić w końcu spokój. Minęły już cztery lata, ale wspomnienia z wypadku, miały ciągle bardzo wyraźne barwy. Odtwarzany w głowie film, urywał się w chwili, gdy poczuł mocny ból, rozrywający jego kości, potem była już tylko pustka i ciemność. Pamięta przejęte i szkliste oczy mamy, która rozmawiając z lekarzem, nagle ukryła twarz w dłoniach. Wtedy jeszcze, nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Przez lekko przymknięte oczy, widział jak płakała, udawał, że śpi, chcąc oszczędzić jej tłumaczeń, nie chciał widzieć bólu w jej oczach, bo była mu najbliższą osobą. Wiedział, że coś jest nie tak. Miał wrażenie, że jego dusza ugrzęzła w ciele, które nie reagowało na jej pragnienia i zamiary. Te dwa elementy bytu ludzkiego, przestały ze sobą współpracować, zachwiana została między nimi kompatybilność. Próbował sobie przypomnieć, co się stało, powoli odtwarzał cały dzień, począwszy od ranka przez południe, aż do wieczora, kiedy wracał na rowerze od swojego najlepszego kolegi Kevina. Mama wiele razy prosiła go, aby zjawiał się wcześniej w domu, zwłaszcza jesienią, kiedy dzień szybko ustępował miejsca nadchodzącej nocy, a ulice Small Town były słabo oświetlone. To, co się wydarzyło, nie było jego winą. Mgła niczym rozlane mleko, unosiła się w powietrzu, tworząc niejako realną barierę, nie do pokonania, a padająca mżawka, sprawiała, że nawierzchnia, odbijała światło lamp, oślepiając uczestników ruchu. Kierowca samochodu nie dostosował prędkości do warunków atmosferycznych i na zakręcie jego pojazd wpadając w poślizg strącił rower Bena do przydrożnego rowu. Diagnoza, którą usłyszał w szpitalu, odbijała się w jego głowie jak echo — przerwanie rdzenie kręgowego. Te trzy słowa zabierały mu szansę, na w pełni szczęśliwe i aktywne życie. Początkowo nie mógł w to uwierzyć. Czuł się jak uczestnik mało zabawnego filmu, w którym on grał główną rolę. Wypierał całą sytuację, nie mógł pogodzić się z tym, co go spotkało. Słowa lekarza nie dawały mu jednak żadnego cienia nadziei, na to, że jeszcze kiedyś będzie chodził. Skazany został na nieodłącznego przyjaciela, wózek inwalidzki. Teraz to on miał być jego nogami. Złościł się, poczucie osamotnienia bardzo mu doskwierało, uważał, że nikt go nie rozumie i nie jest w stanie mu pomóc. Mimo, że miał dopiero 12 lat zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo zmieni się teraz jego życie. Początkowo było mu ciężko, przystosować się do nowej sytuacji, ale w miarę upływu czasu, odczuł, że ma wokół siebie ludzi, którzy go kochają, wspierają i akceptują takim, jakim jest. Bliska sercu Bena, była koleżanka z klasy Oliwia, która niejednokrotnie udowodniła, że jest osobą godną zaufania i uwagi. Mieszkała dwie ulice dalej, na Rose Street i często odwiedzała chłopca. Razem uczyli się i przygotowywali często wspólne projekty na zajęcia szkolne. Oliwia była szczupłą, zielonooką brunetką, która pomagała Benowi pokonywać trudności codziennego życia. Do paczki przyjaciół należał też Kevin oraz Sam, który był najniższy i najgrubszy ze wszystkich. Oliwia czasem żartowała, że wygląda jak pączek w maśle, na co on złościł się i obrażał. Nic jednak nie było w stanie, rozbić więzi tych czworga ludzi, gdzie jedno za drugim, wskoczyłoby w ogień.

W miasteczku, w którym mieszkali, centralnym punktem był Słoneczny Park, gdzie młodzież schodziła się, by poruszać tematy charakterystyczne dla dzieci w ich wieku. Ludzie lubili spędzać tam czas, by czasem przysiąść z książką na ławce lub posłuchać śpiewu ptaków, ciesząc się blaskiem, padających między drzewami promieni słonecznych. Spacerując wąskimi alejkami, dało się słyszeć śmiech młodych podlotków, opowiadających sobie ciekawe historie. Centralnym punktem parku, był niedawno postawiony pomnik, przedstawiający dwie jaskółki, będące symbolem wolności. Obok stała ich ulubiona ławka, którą w słoneczne dni, muskały delikatnie promienie słońca. Cieszyli się z tych wspólnie spędzonych chwil, biorąc garściami z życia, które zwłaszcza Ben, zaczął teraz bardziej doceniać, starając się żyć tu i teraz.

Był jesienny, październikowy dzień i nic nie zapowiadało, że tego dnia wydarzy się coś wyjątkowego, coś, co na zawsze zapadnie im w pamięci i w sposób doszczętny zmieni ich przyszłość. Oliwia po zajęciach szkolnych, szła do Bena jak na skrzydłach, w pośpiechu mijała ciasno ułożone domy i piękne podwórka, które zdobiły wszelkiego rodzaju figurki ogrodowe i huśtawki. Idąc podziwiała piękno ich miasteczka, zadbane ogródki i przytulne miejsca. Gdy stanęła przed drzwiami domu chłopca, dotknęła kołatki w kształcie przerażonej głowy trolla i z impetem uderzyła nią o hebanowe drzwi, które otworzyła uśmiechnięta mama Bena. Była to szczupła kobieta, o ostrych rysach twarzy i wąskich ustach sprawiająca, wrażenie surowej i trochę starszej, niż wskazywała metryka. Wypadek syna zostawił na jej twarzy, ślad nie do wymazania. Życie jej nie oszczędzało, tata chłopca nie udźwignął całej sytuacji i odszedł zostawiając ją samą, ze wszystkimi problemami i kalectwem dziecka.

— Dzień dobry pani Kate, czy Ben jest już gotowy? -spytała Oliwia, uśmiechając się szeroko- Mieliśmy przygotować specjalny referat na lekcję historii, to dla nas duże wyróżnienie, możemy dzięki temu, trochę podnieść oceny u Pani Smith, która jak wiadomo jest ostrą żyletą i nie przepuści nikomu, wszystkie ważne daty, musimy znać bez zająknięcia — oznajmiła dziewczyna.

— Dzień dobry, zaraz się zjawi, idziecie tam sami?

— Nie, najpierw w parku, mamy się spotkać z Kevinem i Samem, a potem chcieliśmy wstąpić do biblioteki, może uda nam się znaleźć, jakieś ciekawe fotografie i albumy potrzebne do referatu.

— O cześć Oliwia, fajnie, że jesteś, idziemy już? — zapytał chłopiec z wyraźnym błyskiem w oku, bo kiedy widział koleżankę, od razu robiło się mu jakoś tak cieplej na sercu. Ostatnio myślał o niej coraz częściej, wizerunek koleżanki, nieśmiało uśmiechającej się do niego, nachodził go bez zapowiedzi. Nie umiał wytłumaczyć przyczyny tego stanu.

— Jasne, chodźmy, bo reszta pewnie już na nas czeka i się niecierpliwi- odpowiedziała

Oliwia szła w pośpiechu, pchając wózek Bena. Dzień był wyjątkowo paskudny, a ciemne chmury zbierały się nad miastem, tworząc groźną czapę, przytłaczającą ich coraz bardziej. Była już trochę zmęczona, bo zaczął kropić deszcz, a liście, które leżały na chodniku, tworzyły śliską warstwę, utrudniającą prowadzenie wózka. Nogi Oliwi poruszały się niczym na bieżni, ślizgając się niemiłosiernie na nawierzchni, jak czołg brodzący w błocie. Dotarli do parku spóźnieni. Z daleka dostrzegli chłopców, którzy machali im na powitanie i czekali obok pomnika, przedstawiającego dwie jaskółki. Czasem spędzali tam czas na niczym, rozumieli się bez słów. Lubili patrzeć na ludzi, przechodzących obok, gdzie każdy miał swój cel, swoje problemy, zmierzał w innym kierunku. W ich twarzach dało się dostrzec różne emocje, od smutku, przez niepokój, po radość i zadowolenie. Park był najpiękniejszy wczesną jesienią, kiedy dęby, klony i kasztanowce miały jeszcze liście, a ich zmieniony kolor, sprawiał, że wyglądały, jakby ktoś namalował arcydzieło na płótnie. Oliwia zawsze zachwycała się, jak liście spadające w rytmie jesiennego wiatru, tańczyły niczym baletnice w kolorowych sukienkach, tworząc pod drzewami piękny, barwny dywan. Ulubionym drzewem dziewczyny był rozłożysty kasztanowiec, który zrzucał jesienią swoje owoce, by przechodzące alejkami dzieci, zbierały je z wielką radością, aby potem w swoich domach, robić razem z rodzicami kasztanowe ludki. Na środku parku, było niewielkie jeziorko, po którym pływały piękne, białe łabędzie. Spacerujący tamtędy ludzie, podziwiali je i często dokarmiali, sprawiało to ogromną frajdę zwłaszcza dzieciom.

Kiedy kontemplowali, nagle ciszę przerwał głos Bena:

— Ja chciałbym, tak jak ta jaskółka, wznieść się w przestworza i być wolnym. Słyszałem, że to symbol odnowy, odrodzenia i sukcesu, to musi być jakiś znak, że umieścili je właśnie tutaj — zaśmiał się Ben.

Nagle niebo pociemniało, groźne ciemnogranatowe chmury zbliżały się z zawrotną prędkością, pod wpływem wiatru kotłowały się i przepychały, ustępując miejsca nowo nadchodzącym, zaczęło mocno padać i grzmieć. Nikt w trakcie burzy, nie chciał zostać pod drzewami w parku, więc wszyscy szybkim krokiem zaczęli iść, by poszukać schronienia.

— Biegnijmy, nie ma na co czekać, nie wiadomo kiedy burza minie, ruszajmy się więc — powiedziała Oliwia — Ty Sam jesteś najsilniejszy, więc możesz pchać wózek, do biblioteki mamy niedaleko. Pędzili co tchu, podłoże było bardzo niestabilne, gdyż warstwy spadających liści i deszczu, tworzyły śliski, niczym lód dywan. Przestraszony Sam biegł co tchu, a powtarzające się często grzmoty, dopingowały go do działania. Nagle potknął się o leżącą gałąź, tracąc przy tym równowagę i upadając na ziemię jak długi. Był klasowym osiłkiem i cechowała go wielka niezdarność, z czego zawsze inni koledzy z klasy, urządzali sobie żarty. Wózek zaczął jechać wprost na zbocze, na szczęście chłopiec z niego nie spadł, ale robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Cała trójka pędziła przerażona za Benem, zbliżającym się do niewielkiej jaskini, której oni nigdy wcześniej tutaj nie widzieli, albo tak im się przynajmniej wydawało. Wszyscy wpadli z impetem do środka i ślad po nich zaginął. Można było śmiało stwierdzić, że w tajemniczy sposób rozpłynęli się w powietrzu.

Przyjaciele z przerażeniem w oczach, krzyczeli co sił w płucach, nie wiedząc czego mogą się spodziewać. Ich myśli wypełniały czarne scenariusze, a życie przelatywało im przed oczami. Spadając w dół myśleli, że to już koniec, że nie będą mieli już okazji zobaczyć najbliższych. W końcu zakończyli swój lot, spadając prosto na podłoże miękkie niczym puch, była no jaskinia wypełniona czymś w rodzaju gąbki. Wyszli na zewnątrz kierując się w stronę światła, ich stopy grzęzły w podłożu niczym w bagnie. To, co zobaczyli po wyjściu z groty przerosło ich najśmielsze oczekiwania. Kevin, który był wielkim estetą i zachwycał się zawsze tym, co piękne, odezwał się pierwszy:

— Boże, jaki cudowny widok, nigdy nie widziałem tylu barw jednocześnie. Ciekawe, co to za miejsce?

— Nie wiem, czy ktoś z was zauważył, ale ja umiem chodzić, jestem całkowicie zdrowy!! — krzyknął Ben z niedowierzaniem. Nikt wcześniej tego nie spostrzegł, gdyż wychodził z jaskini jako ostatni.

— To chyba jakiś sen i na dodatek niedorzeczny. Jak można wpaść do jaskini i znaleźć się w zupełnie innym miejscu? Nie mówiąc już o tym, że Ben całkowicie odzyskał zdrowie. Nie myśl kochany, że się nie cieszę, ale próbuję to sobie w logiczny sposób wytłumaczyć. To chyba jakiś wehikuł czasu — powiedziała Oliwia.

— Mam propozycję. Przespacerujmy się trochę po okolicy, może uda nam się kogoś spotkać i dowiedzieć czegoś o tym miejscu — zaproponował Sam — Nie możemy też zabawić tutaj zbyt długo, bo nasze rodziny, będą się o nas martwić. Kto jest za, niech idzie za mną — uśmiechnął się do pozostałych i wyruszył przed siebie.

Szli wolnym krokiem, rozglądając się wokoło. Otaczał ich piękny, zielony las, przedstawiający inną porę roku niż ta, która panowała w Słonecznym Parku, była to wiosna, słońce mocno przygrzewało, muskając ich twarze, wszystko kwitło i budziło się do życia, po zimowej drzemce. Słychać było śpiew ptaków, a drobne zwierzątka wychodziły ze swych norek. Widok przypominał cudowną, zaczarowaną krainę. Na skraju lasu błyszczała tafla lazurowego jeziora, po którym pływały grupkami białe łabędzie i kaczki. Wiał ciepły i przyjemny wiatr, czesząc niczym fryzjer, włosy spacerowiczów.

— Ale co to? Spójrzcie tu jest jakaś tabliczka „TYLKO WYBRANY NAS WYZWOLI”, kto to tutaj postawił i co to może oznaczać? Wybrany czyli kto? — zastanawiała się Oliwia.

Nagle z oddali usłyszeli echo czyiś kroków i głosów. Im bardziej ktoś się do nich zbliżał, tym głos był donośniejszy, a słowa bardziej wyraźne.

— „SZUKAJ WYBRANEGO ORAZ CZAPKI JEGO”

— Schowajmy się, nie wiadomo kto to jest i czy ma przyjazne zamiary — powiedział wyraźnie wystraszony Sam, wskazując pobliskie zarośla.

Wszyscy szybko ukryli się i obserwowali rozwój wydarzeń. Oliwia zobaczywszy zbliżające się postacie, zamknęła usta ręką, żeby nie krzyknąć z przerażenia. Sam wpadł w histerię i trząsł się jak osika, nie wiedział czego może się spodziewać, po nadchodzących intruzach. Zawsze był pesymistą i czarnowidzem, a teraz bał się, że jego czarne scenariusze, mogą się spełnić. Zza rozłożystych gałęzi, przyglądali się sylwetkom, nadchodzących ludzi. Nie różnili się zbytnio od nich, jedynym szczegółem, był dziwny, jakby słoneczny blask, tworzący niejako aurę, otaczającą ich ciała. Byli oni jacyś inni, wyjątkowi, szczególni. Mieli w sobie coś, co sprawiało, że nie mogli oderwać od nich wzroku. Wpatrywali się w ich każdy krok i gest. Wyglądali podobnie do nich, jednak każda z istot, miała włosy jasne, jakby uczesane wiatrem, ich oczy były koloru szafirowego, skóra biła szczególnym światłem, które sprawiało, że patrzący na nich człowiek, miał do nich bardzo życzliwy stosunek. Oliwia nie wiedziała, dlaczego tak nagle zrobiło się jej ciepło na sercu patrząc na nich, ale czuła coś wyjątkowego, coś czego nie mogła wytłumaczyć. Na wewnętrznej części dłoni, mieli tajemnicze znamię, jakby tatuaż, z tym, że każdy miał inne. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że znamię to mówiło, o szczególnej mocy, każdego z nich.

— Ja też nie mogę na nich patrzeć, przydałyby się okulary przeciwsłoneczne — powiedział Kevin — Mimo wszystko czuję, że mają pokojowe zamiary. Najwyraźniej on też czuł tę samą życzliwość, co patrząca na nich Oliwia.

— Co my teraz zrobimy? Gdzie pójdziemy? — pytał zmartwiony Sam, dalej dygocząc ze strachu.

Wszyscy odetchnęli z ulgą, dopiero jak kroki zaczęły się oddalać i całkowicie ucichły.

Rozdział II

— Na Wybranego czekamy już 10 lat, powoli tracę nadzieję, że nasz ród zostanie w końcu wyzwolony, spod władzy okrutnego Samala — powiedział przywódca Świetlistych — Arial do zebranych — Musimy odzyskać dawny spokój, uznanie oraz naszą wspaniałą twierdzę. Nie pozwolimy już dłużej zajmować miejsca, które należy się nam! Czapka wybranego da nam mądrość Innych, dzięki temu staniemy do walki i poprowadzimy nasz naród do zwycięstwa, a Samal będzie musiał opuścić zamek w North Mountain i wrócić razem z pozostałymi Kamiennymi do Doliny Mroku.

— Panie, dziś idąc z pozostałymi Leśną Aleją, czułem jakiś dziwny, nieznany zapach, którego nigdy wcześniej nie miałem okazji doświadczyć, może to jakiś znak i jest jakaś nadzieja na to, że w końcu Wybrany się pojawi i nam pomoże — rzekł Moro najmniejszy z ludzi światła, którego cechował nadzwyczaj wyczulony węch.

— Mam nadzieję, że się nie mylisz i wkrótce będziemy mieli co świętować w naszej krainie — powiedział Arial i rozkazał zgromadzonym przeszukać okolicę.

Grupa przyjaciół błąkała się bez celu po lesie, licząc na to, że uda im się znaleźć jakieś schronienie lub jaskinię, którą mogliby wrócić z powrotem do domu. Las mimo wiosennej pory, obfitował w owoce, którymi można się było nasycić, dzięki czemu nie odczuwali głodu.

— Dokąd idziemy? –spytała przejęta Oliwia — Tutaj jest pięknie, ale chciałabym już wrócić do domu, rodzice na pewno się o nas martwią.

— A ja — rzekł Ben — gdyby nie to, że zostawiliśmy gdzieś w prawdziwym świecie nasze rodziny, chciałbym zostać tutaj na zawsze, bo znowu czuję, że wszystko mogę, że jestem wolny, jak ten ptak na niebie — rozmarzył się — I mam przy sobie przyjaciół, a zwłaszcza Ciebie Oliwio. Poza tym, wiosna, to moja ulubiona pora roku, w której wszystko budzi się do życia, a zawłaszcza kwitnie miłość — spojrzał na nią i uśmiechnął się. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i oblała się rumieńcem nieco zawstydzona. Ben, też był jej bardzo bliski, w zasadzie znali się od zawsze, wspólne zabawy w dzieciństwie, rozmowy o życiu i śmierci, o uczuciach, przyjaźniach, spowodowały, że bardzo się ze sobą zżyli. Kiedy chłopiec po wypadku, był bardzo smutny, to ona najbardziej go wspierała i podnosiła na duchu, zachęcała do powrotu do szkoły, co początkowo było dla Bena nie do przyjęcia, gdyż czuł się gorszy, bał się odrzucenia ze strony kolegów i koleżanek. Pozostali widząc, że nie jest sam, również okazywali mu akceptację i swoje wsparcie. Ben był zawsze bardzo koleżeński więc teraz spotkał się z tym samym, ze strony kolegów, każdy chciał mu pomóc, jeśli tylko zaistniała taka potrzeba. Chłopiec był im za to bardzo wdzięczny i mimo tragicznych zdarzeń w swoim życiu, nie tracił pogody ducha.

Kraina światła, niegdyś Królestwo Światłych, to szczególne miejsce, o które od dawna toczył się spór. Obecnie władały nią Kamienni Ludzie, którym podstępem udało się ją podbić i zająć twierdzę, dawniej należącą do króla Ariala. Były tam piękne, zielone lasy, w których można było spotkać niejednego elfa, potrafiącego spełniać życzenia lub wskazującego drogę, do osiągnięcia zamierzonych celów. Teraz Świetliści musieli się zadowolić mieszkaniem w lesie. Co innego im pozostało? Woleli to, niż opuszczenie na zawsze Krainy Światła i zamieszkanie Doliny Ciemności. W lesie zaprzyjaźnili się z elfami, szukali u nich wsparcia i pomocy w odzyskaniu swojego, dawnego domu. Królowa Elfów dała im wskazówkę, mówiąc, że tylko Wybrany może pomóc, a zwłaszcza jego mądrość, strategia i inny sposób myślenia, dlatego niektórzy też nazywali go Innym. Ta piękna Kraina pełna była jezior, kwiatów i kwitnących drzew, zima nigdy tu nie gościła, zawsze dało się słyszeć śpiew ptaków, w powietrzu czuć było piękny zapach wiosny, po prostu istny raj na ziemi. Zupełne przeciwieństwo Doliny Ciemności, gdzie słychać było tylko wycie nocnych zwierząt, a przeszywające zimno przenikało, aż do szpiku kości. Trudno było znaleźć pożywienie, a w powietrzu dało się odczuć strach, lęk i przerażenie. Kamienni byli z natury źli i podstępni, mieli siłę, która była dodatkowym atutem w walce. Jednak gdyby nie podstęp, nie udałoby się przejąć twierdzy w North Mountain, która była skrupulatnie chroniona przez wyszkoloną armię. Kamienni planowali nieuczciwy podbój już od dawna, ale potrzebowali czasu, na zdobycie odpowiednich środków. Otóż ze skór zabitych zwierząt, udało im się stworzyć przebrania, w których kilku z nich sposobem przechytrzyło strażników, pilnujących twierdzy. Na zakładnika wzięli króla i zażądali za niego okupu, którego przedmiotem było Królestwo i twierdza.

W North Mountain centralne miejsce zajmowała jaskółka, ważny dla Świetlistych symbol wolności i niezależności, która w trakcie najazdu tych drugich, straciła jedno skrzydełko. Arial za punkt honoru, obrał sobie, odbicie zamku i naprawienie jaskółki. Wiedział, że jest w stanie wszystko odzyskać, przy pomocy swojej wiernej mu armii, w której każdego cechowały wyjątkowe umiejętności. Moro czuł każdy, nawet najmniej wyczuwalny zapach, Lizard miał język lepki i długi, jak jaszczurka, którym mógł przyciągać przedmioty, będące w znacznej odległości, Blast potrafił odgadnąć myśli osoby, która patrzyła mu w oczy, Rest słyszał dźwięki z odległości 100 metrów, Sprint biegał najszybciej ze wszystkich, Arial miał błyskotliwy umysł i szybko kojarzył fakty. To tylko kilku z nich, a każdy był przedstawicielem jakiejś jedne, j wyjątkowej cechy. Dzięki temu mimo, że byli znacznie słabsi i mniejsi mieli szansę na zwycięstwo, dzięki swojej wyjątkowości i sile mentalnej, a Wybrany miał im pomóc, używając swojej mądrości w opracowaniu strategii działania i doprowadzeniu ich do zwycięstwa.

Rozdział III

Czworo przyjaciół korzystając z okazji zachwycało się pięknem przyrody. Położyli się na trawie, miękkiej jak puch, która muskała delikatnie ich skórę. Wdychali zapach, który przypominał im beztroskę dzieciństwa, a czyste powietrze pieściło ich nozdrza. Słońce oświetlało ich blade twarze, dając im do zrozumienia, że świeci wyłącznie dla nich. Rozmawiali i śmiali się do woli, relaksując się wśród natury.