Kod antyrakowy - Dr Jason Fung - ebook

Kod antyrakowy ebook

dr Jason Fung

0,0
54,50 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Rak to nadal najbardziej tajemnicza choroba, z którą się zmagamy. Z książki dowiesz się, jak powstaje nowotwór i czym jest nowotwór złośliwy. Poznasz metody leczenia raka oraz terapie, które pomagają go uniknąć, jak np. głodówki czy posty. Komórki rakowe istnieją w każdym z nas, ale mamy też możliwości ich wydalania. Szczególnie groźne są nowotwory złośliwe, ponieważ dają przerzuty. Dowiesz się, jakie metody leczenia raka proponuje medycyna konwencjonalna oraz poznasz najnowsze wyniki badań dotyczących powstawania wielu jego rodzajów. Insulinooporność i cukrzyca stanowią główną przyczynę powstawania raka, dlatego Autor przybliża zasady dbania o zdrowie i geny. Możesz wygrać z rakiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 433

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Inne książki Autora:

Kod otyłości.

Sekrety utraty wagi

Kod otyłości – książka kucharska dla zdrowia.

Przepisy kulinarne, dzięki którym pokonasz cukrzycę,

schudniesz i poprawisz samopoczucie

Cukrzycę można wyleczyć.

Naturalne metody zapobiegania i odwracania skutków cukrzycy typu 2

Co jeść, aby dłużej żyć. Udowodnione naukowo sekrety długowieczności

REDAKCJA: Irena Kloskowska

SKŁAD: Krzysztof Remiszewski

PROJEKT OKŁADKI: Krzysztof Remiszewski

TŁUMACZENIE: Bartosz Bartkiewicz

Ilustracje zostały zamieszczone dzięki uprzejmości Autora:

str. 66, rycina 4.1: Bertrand Jordan; str. 204, rycina 13.1: dr David Goode; str. 322 i 328, ilustracje 21.5 i 21.9: dr Mette Kalager

Wydanie I

Białystok 2022

ISBN 978-83-8272-123-2

Tytuł oryginału:The Cancer Code: A Revolutionary New Understanding of a Medical Mystery

Copyright © 2020 by Jason Fung

For information, address HarperCollins Publishers, 195 Broadway, New York, NY 10007.

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Vital, Białystok 2021

All rights reserved, including the right of reproduction in whole or in part in any form.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy żadna część tej książki nie może być powielana w jakimkolwiek procesie mechanicznym, fotograficznym lub elektronicznym ani w formie nagrania fonograficznego. Nie może też być przechowywana w systemie wyszukiwania, przesyłana lub w inny sposób kopiowana do użytku publicznego lub prywatnego – w inny sposób niż „dozwolony użytek” obejmujący krótkie cytaty zawarte w artykułach i recenzjach.

Książka ta zawiera porady i informacje odnoszące się do opieki zdrowotnej. Nie powinny one jednak zastępować porady lekarza ani dietetyka. Jeśli podejrzewasz u siebie problemy zdrowotne lub wiesz o nich, powinieneś skonsultować się z lekarzem, zanim rozpoczniesz jakikolwiek program poprawy zdrowia czy leczenia. Dołożono wszelkich starań, aby informacje zaprezentowane w tej książce były rzetelne i aktualne podczas daty jej publikacji. Wydawca ani autor nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za jakiekolwiek skutki dla zdrowia, mogące wystąpić w wyniku stosowania zaprezentowanych w książce metod.

15-762 Białystok

ul. Antoniuk Fabr. 55/24

85 662 92 67 – redakcja

85 654 78 06 – sekretariat

85 653 13 03 – dział handlowy – hurt

85 654 78 35 – www.vitalni24.pl – detal

strona wydawnictwa: www.wydawnictwovital.pl

Więcej informacji znajdziesz na portalu www.odzywianie24.pl

Z dedykacją dla mojej pięknej żony, Miny, oraz moich synów, Jonathana i Matthew, za całą ich miłość, wsparcie i cierpliwość. Bez was nie mógłbym tego zrobić.

CZĘŚĆ IRAK JAKO CHOROBA NADMIERNEGO WZROSTU(Paradygmat raka 1.0)

1WOJNA OKOPOWA

Pewnego razu wybrałem się na spotkanie do szpitala, w którym dyrektor nowego programu prezentował jego zeszłoroczne osiągnięcia. Na ten program zebrano od społeczności ponad milion dolarów, a nadzieje były wielkie. Nie należałem do osób w tym pokoju, na których zachwalane rezultaty zrobiły wrażenie, ale siedziałem cicho, ponieważ nie był to tak naprawdę mój interes, a także dlatego, że moja matka nauczyła mnie, że jeśli nie ma się nic miłego do powiedzenia, to nie powinno się w ogóle odzywać. Nie przeszkodziło mi to jednak w myśleniu, że na ten program zmarnowano cenny czas i zasoby.

Wszędzie wokół mnie inni uczestnicy dawali wyrazy swojego wsparcia. Świetna robota! Gratulacje! Wspaniale się spisaliście! Dla wszystkich było oczywiste, że w zeszłorocznych wynikach nie było wiele wartościowego do pokazania, ale większość pracowników medycznych wokół mnie udawała, że podziela opinię, iż wszystko szło wspaniale, po prostu wspaniale. Nikt – włącznie ze mną – nie wstał i nie krzyknął: „Król jest nagi!”.

Nie jest to problem wyłącznie mojego szpitala – przenika całą publiczną służbę zdrowia; w ten sposób funkcjonuje każda biurokracja. Chociaż zachowywanie krytycznych opinii dla siebie jest na ogół korzystne w relacjach osobistych, to nie jest pożyteczne, gdy chodzi o rozwój nauki. By rozwiązać problemy, musimy dowiedzieć się o ich istnieniu. Jedynie wtedy możemy zrozumieć, czego brakuje współczesnym rozwiązaniom – i je ulepszyć. W końcu zależą od tego życia. Jednak w badaniach medycznych, opinie, które odstępują od określonej narracji, nie są mile widziane. Ten problem przenika całe dyscypliny – na przykład badania nad otyłością, cukrzycą typu 2 i, tak jest, rakiem.

OTYŁOŚĆ

Jesteśmy świadkami największej epidemii otyłości w historii świata. Przyjrzyj się dowolnym statystykom dotyczącym globalnej otyłości, a zobaczysz, że nowiny są ponure. W 1985 roku częstotliwość występowania otyłości nie przekraczała 10% w żadnym ze stanów Ameryki. W 2016 roku Centers for Disease Control and Prevention (CDC) donosiły, że w żadnym ze stanów otyłość nie schodziła poniżej 20%, a jedynie w trzech jej wskaźnik wynosił poniżej 25%1. Jejku! Nie możemy po prostu obwiniać złej genetyki, ponieważ do tej zmiany doszło w ciągu ostatnich 31 lat: na przestrzeni jednego pokolenia. Jasne jest, że potrzebujemy interwencji i długofalowych rozwiązań, by pomóc ludziom zgubić kilogramy, a następnie utrzymać zdrową wagę.

Przez dziesięciolecia oszukiwaliśmy się, wierząc, że posiadamy receptę na otyłość: liczenie kalorii. CDC sugeruje, że „Aby zrzucić wagę, musisz zużyć więcej kalorii niż przyjmujesz. Ponieważ 0,45 kg tkanki tłuszczowej zawiera w przybliżeniu 3500 kalorii, powinieneś zredukować ilość przyjmowanych kalorii o 500-1000 dziennie, by tracić około 0,45-0,90 kg tygodniowo”. To dość standardowa rada – możesz usłyszeć, jak powtarzają ją lekarze i dietetycy na całym świecie, jest także przywoływana w magazynach, podręcznikach i gazetach. To ta sama dietetyczna porada, której nauczyłem się w szkole medycznej. Każdy lekarz, który sugeruje, że istnieje sposób, by zrzucić wagę za pomocą jakichkolwiek innych sposobów, jest przeważnie uważany za szarlatana. Jednak obsesyjne skupienie środowiska medycznego na kaloriach nie przełożyło się na żaden sukces w walce z epidemią otyłości. Jeśli nie możemy przyjąć, że nasze rozwiązania są zdecydowanie niewystarczające, będziemy bezsilni w walce z rosnącą falą otyłości.

Niewielu może przyznać, że rada „jedz mniej, ruszaj się więcej” nie działa. Jednak przyznanie się do naszych braków stanowi pierwszy krok w kierunku rozwiązania epidemii otyłości. Porada, by liczyć kalorie, nie jest ani przydatna, ani skuteczna. Zamiast tego – jak argumentowałem – musimy przyjąć, że otyłość to zaburzenie równowagi hormonalnej, a nie kalorycznej. Zaakceptujmy prawdę i ruszmy naprzód, abyśmy mogli opracować sposoby, które faktycznie działają. Jedynie wtedy będziemy mieć szansę na odwrócenie biegu tego kryzysu zdrowia publicznego. Znakomitego ekonomistę Johna Maynarda Keynesa cytuje się, jakoby powiedział: „Trudność leży nie tyle w opracowaniu nowych pomysłów, co w ucieczce przed starymi”.

CUKRZYCA TYPU 2

Przerażająca epidemia cukrzycy typu 2 stanowi ścisłe odbicie epidemii otyłości. Według CDC, mniej więcej jeden na dziesięciu Amerykanów cierpi na cukrzycę typu 2. Co gorsza, ta liczba wzrasta równomiernie od kilku dziesięcioleci – a na horyzoncie nie widać wybawienia. (Patrz: rycina 1.1).

Podawanie leków, które obniżają glukozę we krwi, takich jak insulina, to standardowa metoda leczenia cukrzycy typu 2. Z czasem pacjenci wymagają zazwyczaj coraz wyższych dawek tych leków. Jeśli przyjmujesz więcej insuliny, dość oczywiste jest, że twoja cukrzyca typu 2 stała się bardziej intensywna. Jednak my, przedstawiciele środowiska medycznego (naukowcy, lekarze), po prostu utrzymujemy pozycję, zgodnie z którą cukrzyca typu 2 jest chorobą przewlekłą i postępującą, i że tak już po prostu jest.

Rycina 1.1

Nic z tego nie jest prawdą. Kiedy pacjent traci na wadze, sytuacja z jego cukrzycą typu 2 niemal zawsze się poprawia. Nie musimy przepisywać cukrzykom więcej leków; powinniśmy poprawić ich diety. Nie chcemy jednak przyznać, że nasze podejście do leczenia jest błędne. Oznaczałoby to odejście od uzgodnionej narracji, zgodnie z którą nasi badacze i lekarze dzielnie dokonują postępów w walce z okropną chorobą. Przyznać, że istnieje problem? Nie ma mowy. Rezultat? Ciągnąca się epidemia. Ponownie, jak w przypadku otyłości, jeśli nie możemy przyznać, że aktualnemu protokołowi leczenia bardzo daleko do akceptowalnego, to dalej będzie nam brakować sił, by pomóc cierpiącym.

RAK

Tym samym dochodzimy wreszcie do raka. W walce z nim z pewnością musimy robić ogromne postępy, prawda? Niemal każdego dnia słyszymy doniesienia o jakichś przełomach związanych z rakiem lub o medycznym cudzie odkrytym przez naszych pionierskich naukowców. Niestety, trzeźwe spojrzenie na dostępne dane wskazuje, że progres w badaniach nad rakiem pozostaje w tyle za niemal każdą inną dziedziną medycyny.

Na początku XX wieku rak nie przyciągał zbyt wiele uwagi. Największymi zagrożeniami dla zdrowia publicznego były choroby zakaźne, takie jak zapalenie płuc, infekcje żołądkowo-jelitowe oraz gruźlica. Jednak publiczne warunki sanitarne się poprawiły, a w 1928 roku brytyjski naukowiec Alexander Fleming dokonał odkrycia penicyliny, które zmieniło świat. Oczekiwana długość życia Amerykanów zaczęła rosnąć, a skupienie przeniosło się na choroby przewlekłe – na przykład chorobę serca oraz raka.

W latach 40. XX wieku, American Society for the Control of Cancer (ASCC, które później przeobrazi się w American Cancer Society) podkreślało wagę wczesnego wykrycia i agresywnego leczenia. ASCC opowiadało się za rutynowym wykonywaniem wymazu z szyjki macicy – ginekologicznego testu przesiewowego pod kątem raka szyjki macicy. W rezultacie odniesiono oszałamiający sukces: dzięki znacznie wcześniejszemu wykrywaniu, wskaźniki śmiertelności z powodu raka szyjki macicy drastycznie zmalały. To był obiecujący początek, ale wskaźniki śmiertelności z powodu innych nowotworów cały czas wzrastały.

W 1971 roku, ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, Richard Nixon, zadeklarował podczas swojego orędzia o stanie państwa wojnę z rakiem, proponując „intensywną kampanię, by odnaleźć lekarstwo na raka”. Uprawomocnił National Cancer Act i poświęcił niemal 1,6 miliarda dolarów na badania nad rakiem. Optymizm sięgał zenitu. Wraz z Projektem Manhattan, Ameryka weszła w erę atomową. Kraj wysłał właśnie człowieka na Księżyc dzięki programowi Apollo. Rak? Z pewnością i jego da się pokonać. Niektórzy naukowcy przewidywali entuzjastycznie, że zostanie on wyleczony jeszcze przed momentem świętowania dwusetlecia Ameryki w 1976 roku.

Dwusetlecie nadeszło i minęło, ale lek na raka nie zbliżył się wcale do stania się rzeczywistością. W 1981 roku, w dziesiątą rocznicę wypowiedzenia „wojny z rakiem”, „New York Times” poddawał w wątpliwość, czy ta mocno nagłośniona, trwająca dekadę wojna z rakiem „przyniosła realny postęp w walce z tą przerażającą chorobą, czy… okazała się ekstrawaganckim niewypałem wartym 7,5 miliarda dolarów?”2. Wskaźnik zgonów z powodu raka dalej bezlitośnie rósł; starania minionej dekady nie spowolniły nawet jego wspinaczki. Walka z rakiem to był, póki co, kompletny pogrom.

Nie była to nowość dla osób wtajemniczonych – na przykład dla dr. Johna Bailara III z Narodowego Instytutu Raka (NCI), który pracował także jako konsultant „New England Journal of Medicine” oraz jako wykładowca Harvard’s School of Public Health. W 1986 roku, dr Bailar poddał w wątpliwość skuteczność całego programu badań nad rakiem w artykule na łamach „New England Journal of Medicine”3. Zauważa w nim, że pomiędzy 1962 a 1982 rokiem liczba Amerykanów, którzy zmarli na raka wzrosła o 56% (patrz: rycina 1.2). Po uwzględnieniu wzrostu populacji, wciąż oznaczało to 25-procentowy wzrostumieralności na raka w czasie, gdy współczynniki umieralności na niemal każdą inną chorobę szybko spadały. Surowe współczynniki umieralności z powodów innych niż rak spadły o 24%. Dr Bailar zauważył, że dane „nie dostarczają dowodów na to, że jakieś 35 lat intensywnych i rosnących starań o usprawnienie metod leczenia raka, wpłynęło w dużym stopniu na najbardziej fundamentalną miarę wyników klinicznych – śmierć. Co więcej, w odniesieniu do raka jako całości, z wolna straciliśmy grunt”. Zastanawiał się na głos, „Dlaczego rak to jedna z głównych przyczyn śmierci, w przypadku której standaryzowane według wieku współczynniki umieralności wciąż wzrastają?”.

Rycina 1.2 Zgony z powodu raka, 1900–2000

Jako osoba wtajemniczona w wojny z rakiem, która publikowała w najwybitniejszym czasopiśmie medycznym na świecie, dr Bailar wykrzyczał właściwie, że „król jest nagi!”. Uznał potrzebę pobudzenia nowego sposobu myślenia w ogłupiającym bagnie badań nad rakiem, które mumifikowano w kolejnych iteracjach tych samych paradygmatów raka, które całkowicie nas zawiodły. Rozpoznając porażki środowiska medycznego, dr Bailar wykonał odważnie pierwszy krok ku postępowi w wojnie z rakiem.

Niestety, reszta nowotworowego establishmentu nie była gotowa przyznać, że istnieje problem. Artykuł dra Bailara spotkał się z ostrą krytyką. W najlepszym przypadku nazywano go „błędnym”, w najgorszym – „karygodnym”. W uprzejmym świecie akademickim taki język był równoznaczny z najwyższym bluźnierstwem4. Dr Bailar został niemal powszechnie napiętnowany przez środowisko, któremu niegdyś przewodził. Jego pobudki i inteligencja stale poddawane były w wątpliwość.

Vincent DeVita Jr., ówczesny zarządca NCI, nazwał artykuł dra Bailara nieodpowiedzialnym i wprowadzającym w błąd, sugerując jednocześnie, że sam dr Bailar „odszedł od rzeczywistości”5. Dyrektor American Society of Clinical Oncology nazwał dra Bailara „wielkim pesymistą naszych czasów”. Dochodziło do wielu ataków ad hominem, ale statystykom po prostu nie sposób było zaprzeczyć. Problem raka się pogłębiał, lecz nikt nie chciał tego przyznać. Środowisko badawcze odpowiedziało na wiadomość, zabijając posłańca. Wszystko jest fantastycznie, mówili, choć piętrzyły się ciała.

Niewiele zmieniło się jedenaście lat później, gdy dr Bailar opublikował artykuł uzupełniający, pod tytułem „Cancer Undefeated”6. Wskaźnik śmiertelności raka wzrósł o kolejne2,7% od 1982 do 1994 roku. Wojna z rakiem poskutkowała nie tyle rozgromieniem, co masakrą. Jednak środowisko osób zajmujących się rakiem nie było w stanie przyznać, że istnieje problem. Tak, doszło do kilku wartych odnotowania sukcesów. Wskaźniki śmiertelności raka u dzieci spadły o około 50% od lat 70. XX wieku. Rak jest jednak typową chorobą związaną z procesem starzenia się, było to więc wielkie zwycięstwo w małej potyczce. W 1993 roku spośród 529 904 śmierci będących efektem raka, jedynie 1699 (3%) stanowiły dzieci. Rak zadawał nam w twarz druzgocące ciosy, a nam udało się jedynie poczochrać jego elegancką fryzurę.

Wojna z rakiem została ożywiona przez nieustające odkrycia wynikające z badań nad genetyką, które miały miejsce przez całe lata 80. i 90. XX wieku. Aha, myśleliśmy, rak to choroba genetyczna. Na wojnie z rakiem powstał nowy front, a nasze wysiłki skupiły się na znalezieniu jego genetycznej słabości. Ukończenie Projektu Poznania Ludzkiego Genomu nadzorowane było w 2003 roku w ogromnej, kosztującej wiele milionów dolarów międzynarodowej współpracy. Środowisko badawcze miało pewność, że ta mapa genetyczna oferowała zwycięski plan w bitwie z rakiem. Byliśmy teraz w posiadaniu kompletnego schematu całego ludzkiego genomu – o dziwo nieznacznie pomogło to nam zbliżyć się do pokonania raka. W 2005 roku rozpoczęto jeszcze ambitniejszy program – Atlas Genomu Raka (TCGA). Mapowano setki ludzkich genomów, próbując odkryć słaby punkt raka. Również i ten wysiłek badawczy pojawił się i przeminął, a rak dalej postępował – niezmącony, spokojny niczym woda do kąpieli.

Wykorzystaliśmy ludzką pomysłowość, ogromne budżety badawcze i starania w celu zebrania funduszy, aby stworzyć nowe bronie, mające przebić się przez niewzruszoną powłokę raka. Wierzyliśmy, że wojna z rakiem będzie nowoczesną walką z użyciem inteligentnych broni. Bardziej przypominała jednak wojnę okopową z czasów I wojny światowej. Linie frontu się nie przemieszczały, wojna ciągnęła się bez zauważalnych postępów, a ciała się piętrzyły.

Impas związany z rakiem wyraźnie kontrastuje z oszałamiającym postępem w innych dziedzinach medycyny. Od 1969 do 2014 roku całkowita ilość śmierci spowodowanych przez chorobę serca spadła w Stanach Zjednoczonych o około 17%, pomimo wzrostu populacji. A rak? W tym samym czasie spowodowane przezeń zgony wzrosły o mrożące krew w żyłach 84% (patrz: rycina 1.3).

W 2009 roku w „New York Timesie” pojawił się nagłówek, który odzwierciedlał tę rzeczywistość: „Postępy w staraniach do wyleczenia raka są nieuchwytne”7, zauważając, że standaryzowany współczynnik umieralności na raka spadł jedynie o 5% od 1950 do 2005 roku. Dla porównania, w przypadku choroby serca było to 64%, a grypy i zapalenia płuc – 58%. Amerykański prezydent, tym razem Barack Obama, ponownie obiecał „rozpocząć nowe starania, by pokonać chorobę, która dotknęła życia niemal każdego z Amerykanów – w tym mnie – poprzez dążenie do uzyskania lekarstwa na raka za naszych czasów8”. W 2009 roku Laureat Nagrody Nobla, James Watson, współodkrywca podwójnej helisy DNA, w opublikowanym w „New York Timesie” felietonie zwrócił uwagę, że rak zabił 560 000 Amerykanów w 2006 roku, o 200 000 więcej niż w 1970, czyli na rok przed rozpoczęciem „wojny”9.

Rycina 1.3

Wojna z rakiem nie uległa zastojowi ze względu na brak funduszy. Budżet Narodowego Instytutu Raka wynosił w 2019 roku 5,74 miliardów dolarów – cała ta kwota pochodziła z kieszeni podatników10. Organizacje non-profit mnożyły się jak grzyby po deszczu. Według jednej z metod liczenia, istnieje więcej takich organizacji związanych z rakiem niż z chorobą serca, AIDS, chorobą Alzheimera i udarem razem wziętych. American Cancer Society generuje rocznie ponad 800 milionów dolarów z dotacji na ufundowanie tego „celu”.

Być może myślisz sobie w tym momencie: A co z tymi wszystkimi przełomami związanymi z rakiem, o których ciągle słyszymy w wiadomościach? Całe to finansowanie z pewnością musi ratować życia? To prawda, że poczyniono postępy w kwestii metod leczenia – a te zabiegi na pewno zrobiły różnicę. Nie ratują jednak tak wielu żyć, jak być może myślisz.

Leki na raka są zatwierdzane przez Agencję Żywności i Leków (FDA), jeśli wykazują skuteczność w połączeniu z minimalną toksycznością. Jednak skuteczność można zdefiniować na wiele różnych sposobów – nie wszystkie wiążą się z ratowaniem życia. Niestety, pomiędzy 1990 a 2002 rokiem11, co najmniej 68% akceptacji wydanych przez FDA dotyczyło leków na raka, które niekoniecznie wskazywały na poprawę oczekiwanej długości życia. Jeśli leki nie poprawiały szans na przetrwanie, to co robiły? Najbardziej powszechną przyczynę wydania zgody nazywa się „wskaźnikiem częściowej odpowiedzi guza”, co oznacza, że wykazano, iż leki prowadzą do zmniejszenia objętości guza pierwotnego o około 50%. Brzmi to całkiem nieźle – o ile nie weźmie się pod uwagę, że ten pomiar jest niemal kompletnie nieistotny w związku z przetrwaniem.

Rak jest śmiercionośny ze względu na tendencję do rozprzestrzeniania się lub dawania przerzutów. Jest śmiercionośny, ponieważ się przemieszcza, a nie dlatego, że jest duży. Nowotwory, które nie dają przerzutów nazywa się „łagodnymi”, ponieważ bardzo rzadko wywołują poważną chorobę. Nowotwory, które dająprzerzuty zwie się „złośliwymi” ze względu na ich tendencję do uśmiercania.

Przykładowo, bardzo powszechnie występujący tłuszczak, który atakuje około 2% pięćdziesięciolatków, to łagodny nowotwór komórek tłuszczowych. Może urosnąć i ważyć nawet do około 22 kg. Jednak pomimo swoich ogromnych rozmiarów, ten łagodny nowotwór nie zagraża życiu. Czerniak złośliwy (rodzaj nowotworu skóry) może jednak ważyć zaledwie 0,04 kg i być tysiące razy bardziej śmiercionośny ze względu na swoją predyspozycję do rozprzestrzeniania się. Po spuszczeniu z łańcucha wiele nowotworów staje się nie do powstrzymania.

Z tego powodu metody leczenia miejscowego – jak na przykład chirurgia lub promieniowanie – mają ograniczoną skuteczność, gdy dojdzie już do przerzutów. Chirurdzy zadają sobie wiele trudu, próbując „dorwać wszystko”. Będą wycinać ogromne części zdrowej tkanki u pacjentów z nowotworem, by usunąć nawet najbardziej nikły sygnał komórek nowotworowych. Leczenie chirurgiczne wykonuje się, by zapobiec przerzutom, a nie dlatego, że nowotwór jest zbyt duży. W przypadku leku na raka, jego zdolność do zmniejszenia guza jest nieistotna względem ogólnej przeżywalności pacjenta. Lek, który zniszczy połowę guza nie jest lepszy niż operacja usunięcia połowy nowotworu – innymi słowy, jest niemal całkowicie bezużyteczny. Dorwanie połowy nowotworu nie jest lepsze niż niedorwanie go wcale.

Wszystkie te nowe, błyszczące bronie w wojnie z rakiem równały się wysadzanej klejnotami rękojeści złamanego miecza. W połowie pierwszego dziesięciolecia XXI wieku, nadzieja na wygraną wojny z rakiem szybko niknęła. Następnie wydarzyło się coś dziwnego – zaczęliśmy wygrywać.

NOWY ŚWIT

Pomiędzy całym tym pesymizmem pojawiły się sygnały budzące nadzieję. Zgony w wyniku raka, standaryzowane ze względu na wiek i wzrost populacji, osiągnęły szczyt na początku lat 90. XX wieku – a teraz miarowo spadały. Co się zmieniło? Część zasług należy przypisać dążeniom do zaprzestania palenia, za którymi od lat 60. XX wieku konsekwentnie orędowali przedstawiciele publicznej służby zdrowia. Nasz paradygmat zrozumienia raka z wolna przechodził jednak rewolucję, co przyczyniło się do nowych metod leczenia, które napędzają nasz niedawny i, miejmy nadzieję, nieustanny progres.

Najbardziej palący problem w badaniach nad rakiem jest też najbardziej nieuchwytny: czym jestrak? W tej trwającej dziesięciolecia wojnie po prostu nie znaliśmy naszego starożytnego wroga. Projekt Manhattan miał określony cel: rozszczepienie jądra atomu. Podczas II wojny światowej istniał oczywisty wróg: Adolf Hitler. Program Apollo wiązał się z konkretnym zadaniem: umieścić człowieka na Księżycu i sprowadzić go z powrotem – przy odrobinie szczęścia żywego. Czym jednak był rak? Mglistym wrogiem, mającym setki różnych wariacji, które należało rozpoznać. Wojny przeciwko niejasnym ideom – na przykład ubóstwu, narkotykom i terroryzmowi – na ogół kończą się frustracją.

Podejście do problemu ze złego punktu widzenia nie daje szansy na rozwiązanie go. Jeśli nie jesteś zwrócony we właściwym kierunku, nieważne jak szybko biegniesz; nigdy nie dotrzesz do celu. Ta książka to badanie historii raka. Jej celem nie jest zaoferowanie lekarstwa. To, póki co, wciąż jest w dużej mierze niemożliwe. Zamiast tego moim celem jest spisanie kroniki zaskakującej podróży po naszym zrozumieniu największej tajemnicy ludzkich chorób. To być może najdziwniejsza i najbardziej interesująca historia w świecie nauki. Czym jest rak? W jaki sposób się rozwinął?

Na przestrzeni ostatniego stulecia, nasze zrozumienie raka przeszło trzy główne zmiany paradygmatu. Najpierw uznawaliśmy go za chorobę nadmiernego wzrostu. To oczywiście prawda, jednak nie wyjaśnia to, dlaczego rak rósł. Następnie uznaliśmy go za chorobę wynikającą z nagromadzonych mutacji genetycznych, które powodowały nadmierny wzrost. To również z pewnością prawda, ale nie wyjaśnia, dlaczego te mutacje genetyczne się gromadziły. Ostatnio pojawiło się całkowicie nowe rozumienie raka.

To niewiarygodne, ale rak jest chorobą niepodobną do żadnej innej, z którą kiedykolwiek się mierzyliśmy. Nie jest infekcją. Nie jest chorobą autoimmunologiczną. Nie jest chorobą naczyniową. Nie jest chorobą związaną z toksynami. Pierwotnie rak pochodzi od naszych własnych komórek – ale przekształca się w obcy gatunek. Na podstawie tego paradygmatu pojmowania opracowano nowe leki, które – po raz pierwszy – odgrażają się zakończeniem tej wojny okopowej.

2HISTORIA RAKA

Rak to choroba prehistoryczna, rozpoznawana od czasów starożytnych Egipcjan. Przetłumaczony w 1930 roku Papirus Edwina Smitha zawierał nauki medyczne egipskiego lekarza Imhotepa, który żył około 2625 lat przed naszą erą. Opisuje on przypadek „wybrzuszonej masy w piersi”, która była chłodna i twarda w dotyku.

Infekcje i ropienie wiążą się zazwyczaj ze stanem zapalnym, są ciepłe, a po dotknięciu wywołują ból. Dla kontrastu ta masa była twarda, chłodna i bezbolesna – to coś znacznie gorszego. Jeśli chodzi o sugerowaną metodę leczenia, autor takowej nie posiadał. Grecki historyk Herodot, pisząc około 440 roku przed naszą erą, opisuje Atossę, królową Persji, która prawdopodobnie cierpiała z powodu zapalnego raka piersi. W tysiącletnim miejscu pochówku w Peru odkryto zmumifikowane szczątki z guzem kości, zachowane dzięki suchemu, pustynnemu klimatowi. Mająca dwa miliony lat ludzka żuchwa, wydobyta z ziemi przez archeologa Louisa Leakeya, wykazała dowody na obecność chłoniaka – nietypowego nowotworu krwi1. Rak sięga wstecz co najmniej do początków ludzkości.

Rak przemierza Ziemię co najmniej tak długo, jak my – jako nasz stale obecny wróg. Dzięki swojej długowieczności jest wśród chorób czymś unikatowym. Dolegliwości przychodziły i odchodziły. Ospa prawdziwa i dżuma zdewastowały kiedyś świat, jednak w przeważającym stopniu zniknęły ze współczesnego panteonu problemów zdrowotnych. Ale rak? Rak był tu od początku. Był w środku. Jest i teraz – a sytuacja wygląda gorzej niż kiedykolwiek wcześniej.

Pomimo kilku tysięcy lat rozwoju wiedzy medycznej, rak wciąż sieje wśród nas spustoszenie. W starożytności prawdopodobnie występował rzadko, ponieważ jest to choroba związana ze starzeniem się, a średnia długość życia była wtedy niska. Kiedy ludzie umierają młodo z powodu głodu, pomoru i wojny, rak nie jest wielkim zmartwieniem.

Grecki lekarz Hipokrates (ok. 460–370 p.n.e.), którego często nazywa się ojcem współczesnej medycyny, być może stosownie określił naszego starożytnego wroga słowem karkinos, które oznacza „krab”. To zaskakująco bystry i trafny opis nowotworu złośliwego. Badany mikroskopowo, rozciąga on wiele szpikulców (pnącz przypominających ostrza) ze swojego głównego korpusu, by uporczywie chwycić się sąsiedniej tkanki. Niczym miniaturowe wersje swego imiennika, wyróżnia się na tle innych śmiercionośnych chorób ze względu na swoją zdolność przemykania po całym ciele, z jednego miejsca na drugie. Rozcięcie na udzie nie daje przerzutów do rozcięcia na głowie, ale rak w płucu może z łatwością stać się rakiem w wątrobie.

W drugim wieku naszej ery grecki lekarz Galen wykorzystał określenie oncos – „opuchlizna” – by opisać raka, ponieważ często wykrywano go pod postacią twardego guzka. Od tego rdzenia pochodzą słowa onkologia (nauka o raku), onkolog (specjalista od raka) oraz onkologiczny (powiązany z rakiem). Galen użył także przyrostka -oma do określenia nowotworu. Dlatego właśnie „hepatoma” to rak wątroby. „Sarcoma”[1] to nowotwór tkanek miękkich. Melanoma[2] to nowotwór komórek skóry zawierających melaninę. Celsus (ok. 25 rok p.n.e. – 50 rok n.e.), rzymski encyklopedysta, który napisał medyczny tekst De Medicina, przetłumaczył greckie określenie karkinos na angielskie słowo cancer. Słowa nowotwór używa się, by opisać każdy zlokalizowany wzrost nieprawidłowych komórek, który może być łagodny lub złośliwy.

Raka rozumiano najpierw jako obfity, nieregulowany i niekontrolowany wzrost tkanki. Normalne tkanki posiadają dobrze zdefiniowane schematy wzrostu. Przykładowo, normalna nerka rośnie od narodzin do dorosłości – a następnie przestaje. Utrzymuje wtedy po prostu swój rozmiar, o ile na przeszkodzie nie staną jej choroby. Normalna nerka nie rośnie przez całe życie, aż stanie się tak duża, że wypełni całą przestrzeń brzuszną. Komórki nowotworowe rosną jednak dalej – dopóki nie umrą one albo ty.

Nowotwory dzieli się zazwyczaj na łagodne i złośliwe odmiany. Łagodne nowotwory rosną, ale nie dają przerzutów. Niektóre przykłady takich nowotworów to tłuszczaki oraz raki podstawnokomórkowe skóry. Łagodne nowotwory mogą być ogromne, ale nie przejmujemy się nimi zbytnio, ponieważ rzadko bywają śmiertelne. To zdolność do przemieszczania się i rozprzestrzeniania – lub dawania przerzutów – jest odpowiedzialna za większość zgonów związanych z rakiem.

Nowotwór złośliwy jest tym, co zazwyczaj wyobrażamy sobie, myśląc o raku. W tej książce zajmujemy się wyłącznie nowotworami złośliwymi. Nazwy wielu rodzajów nowotworów (piersi, jelita grubego, prostaty, płuc, szpiczak mnogi itp.) pochodzą zazwyczaj od komórki stanowiącej ich źródło. Prawdopodobnie istnieje tyle rodzajów nowotworów, co komórek w ciele. Nie tylko rosną bez ograniczeń, lecz posiadają także zdolność do opuszczenia miejsca swojego pochodzenia, by powrócić w odległej lokalizacji.

Wszystkie nowotwory pochodzą od normalnych komórek. Rak piersi rodzi się z normalnych komórek piersi. Rak prostaty – z normalnych komórek prostaty. Rak skóry – z normalnych komórek skóry. To szczególnie nieznośny i niezwykły element raka – pierwotnie wywodzi się od nas. To nie obcy najeźdźca. To wewnętrzne powstanie. Wojna z rakiem to wojna z nami samymi.

Chociaż wszystkie jego rodzaje są inne, w tej książce staram się omówić korzenie raka jako całości, przyglądając się bardziej podobieństwom niż różnicom pomiędzy nowotworami. To fundamentalne pytanie tej książki: co sprawia, że u niektórych osób i w niektórych sytuacjach, zdrowe komórki zmieniają się w komórki nowotworowe, a u innych nie? Innymi słowy – co powoduje raka?

Starożytni Grecy wierzyli w humoralną teorię choroby, zgodnie z którą przyjmowano, że wszystkie choroby wynikały z braku równowagi pomiędzy czterema humorami: krwią, flegmą, żółcią i czarną żółcią. Stan zapalny wynikał ze zbyt dużej ilości krwi; krosty – ze zbyt dużej ilości flegmy; żółtaczka – ze zbyt dużej ilości żółci. Raka uważano za wewnętrzny nadmiar czarnej żółci. Lokalne nagromadzenia czarnej żółci objawiały się jako nowotwory, które mogły zostać wymacane pod postacią guzków. Jednak choroba sama w sobie była nadmiarem systemowym, który obejmował całe ciało.

Leczenie raka dążyło zatem do usunięcia tego nadmiaru czarnej żółci i wiązało się ze starymi, ale dobrymi sposobami: puszczaniem krwi, oczyszczaniem i środkami przeczyszczającymi. Wycięcie miejscowe guza nie zadziałałoby, ponieważ nowotwór uznawany był za chorobę układową. Była to jeszcze jedna zadziwiająco bystra obserwacja starożytnych lekarzy, a dzięki niej wielu pacjentom cierpiącym na nowotwór udało się oszczędzić operacji chirurgicznej, która była w czasach starożytnych czymś dość makabrycznym. Ze względu na brak środków odkażających, znieczulających i przeciwbólowych, bardziej prawdopodobne było, że umrze się z powodu operacji, a nie raka.

Humoralna teoria raka przetrwała stulecia, ale wiązał się z nią duży problem. Zidentyfikowano trzy z czterech humorów – krew, limfę i żółć – ale gdzie znajdowała się czarna żółć? Lekarze szukali i szukali, ale nie byli w stanie jej znaleźć. Badano guzy, uważane za miejscowe wychodnie czarnej żółci, ale nie było jej tam. Jeśli czarna żółć powodowała raka, to gdzie była?

Do pierwszej dekady XVIII wieku, teorię humoralną zastąpiła teoria limfatyczna. Sądzono, że rak wywoływany był przez fermentację i degenerację biernej limfy, która nie krążyła poprawnie. Ponownie, choć teoria była mylna, wiązała się z pewnymi zaskakująco bystrymi obserwacjami na temat natury raka. Po pierwsze uznawała, że komórki nowotworowe pochodzą ze zdrowych komórek ludzkiego ciała, które zostały w jakiś sposób zwyrodnione. Po drugie uznawała naturalną tendencję nowotworu do rozprzestrzeniania się wzdłuż ścieżek drenażu limfatycznego i węzłów chłonnych.

Rozwój mikroskopów i miarodajnych barwników do barwienia wycinków tkanki pozwolił dokonać kolejnego ważnego naukowego skoku naprzód. W 1838 roku, wraz z teorią blastemy, skupienie przeniosło się z płynów na komórki. Niemiecki patolog Johannes Müller wykazał, że rak nie był powodowany przez limfę, lecz miał swój początek w komórkach. Wierzył, że wywodził się z elementów pączkujących lub „blastemy” pomiędzy tymi komórkami. Tego samego roku, badając kilka szeroko rozpowszechnionych nowotworów, patolog Robert Carswell był jedną z pierwszych osób, które zasugerowały, że rak może przemieszczać się przez krwiobieg.

Nowotwory były po prostu komórkami – aczkolwiek dziwnie wyglądającymi i cechującymi się nieregulowanym wzrostem. Nazywam to paradygmatem raka 1.0, pierwszym wielkim, współczesnym paradygmatem pojmowania raka. To choroba nadmiernego wzrostu. Jeśli problemem jest zbyt duży wzrost, oczywistym rozwiązaniem jest zatrzymanie go. Ta logika dała nam chirurgię, promieniowanie i chemioterapię. Obecnie wciąż stanowi ona podstawę wielu z naszych protokołów leczenia raka.

CHIRURGIA

Chirurgiczne leczenie raka datuje się wstecz na drugi wiek naszej ery, gdy Leonidas z Aleksandrii opisał stopniową, logiczną procedurę operacji raka piersi, polegającą na usunięciu całej tkanki nowotworowej i skrawka zdrowej tkanki. Nawet przy zastosowaniu kauteryzacji, by zatamować oczekiwane krwawienie, operacja wiązała się z dużym niebezpieczeństwem. Narzędzia chirurgiczne nie były dezynfekowane. Jeśli doszło do infekcji pooperacyjnej – nie było antybiotyków. Większość z nas nie pozwoliłaby tym starożytnym chirurgom obciąć nam włosów, a co dopiero rozcinać nasze ciała. Pewien szczególnie makabryczny wynalazek z 1653 roku to gilotyna do piersi, służąca do amputowania piersi dotkniętej chorobą.

Nastanie ery współczesnego znieczulenia i antyseptyki zmieniło chirurgię z barbarzyńskiego aktu rytualnego składania pacjenta w ofierze w całkiem rozsądną procedurę medyczną. Starożytni Grecy traktowali raka jako chorobę układową, ale dziewiętnastowieczni lekarze coraz częściej uznawali go za chorobę lokalną, którą można poddać zabiegowi chirurgicznemu. Oczywistym rozwiązaniem było wtedy wycięcie jej w całości – i tak też robiono. Wraz z rozwojem technologii i wiedzy chirurgicznej, wycięcie miejscowe guza stało się możliwością w niemal wszystkich przypadkach. Kwestia tego, czy ta procedura była pożyteczna, to już zupełnie inna sprawa.

Nowotwór nieuchronnie powracał, zazwyczaj w miejscu nacięcia. Ponownie – przypomina on kraba, wysyłającego niewidzialne, mikroskopijne szczypce ku przylegającej tkance. Te maleńkie pozostałości nowotworu nieuchronnie prowadziły do jego nawrotu. A zatem lekarze zaczęli popierać nową teorię: jeśli odrobina chirurgii jest dobra, być może więcej chirurgii to coś jeszcze lepszego.

Na początku pierwszej dekady XX wieku dr William Halsted opowiadał się za coraz bardziej radykalnymi operacjami w celu pozbycia się „korzenia i łodygi” raka piersi. Słowo radykalne, jak w „radykalnej mastektomii” lub „radykalnej prostatektomii” pochodzi od łacińskiego słowa oznaczającego „korzeń”. Poza piersią, która dotknięta była chorobą, Halsted usuwał również spory fragment zdrowej tkanki – w tym niemal całą ścianę klatki piersiowej, mięśnie piersiowe i powiązane węzły chłonne, które mogłyby zawierać nasiona raka. Powikłania były przerażające, ale uważano, że są tego warte. Radykalna mastektomia mogła być oszpecająca i bolesna, ale alternatywą – w razie nawrotu raka – była śmierć. Halsted wierzył, że mniej inwazyjne zabiegi to nierozważna życzliwość. Ten sposób stał się standardową metodą chirurgicznego leczenia raka piersi na kolejne 50 lat, sprawiając, że gilotyna do piersi zaczęła wyglądać w porównaniu z nim na niemal humanitarną.

Rezultaty osiągane przez Halsteda były zarówno bardzo dobre, jak i bardzo złe. Pacjentki cierpiące na raka zlokalizowanego czuły się wyjątkowo dobrze. Pacjentki cierpiące na raka przerzutowego – wyjątkowo źle. Po tym jak doszło do przerzutów, zakres operacji chirurgicznej był już w dużej mierze nieistotny, ponieważ było to leczenie miejscowe choroby układowej. Do 1948 roku badacze wykazali, że mniej inwazyjny zabieg pozwalał osiągnąć podobną kontrolę miejscową choroby co metoda Halsteda – przy ułamku chirurgicznych powikłań.

W latach 70. XX wieku przedoperacyjne prześwietlenie rentgenowskie i tomografia komputerowa pozwoliły na wcześniejsze wykrywanie przerzutów, zapobiegając niepotrzebnym zabiegom chirurgicznym. Poza tym możliwe okazało się ustalenie lokalizacji guza, a także precyzyjne wytyczenie zakresu wymaganej inwazji chirurgicznej zanim lekarze wyciągnęli skalpele. Dziś wiemy, że taka operacja celowana może potencjalnie doprowadzić do wyleczenia – o ile nowotwór zostanie uchwycony wcześnie. Współczesne osiągnięcia technologiczne stopniowo zredukowały powikłania operacyjne, a liczba zgonów w wyniku operacji chirurgicznych zmniejszyła się o ponad 90%2 od lat 70. XX wieku. Chirurgia pozostaje ważną bronią przeciwko rakowi – jednak wyłącznie we właściwym czasie i sytuacji.

PROMIENIOWANIE

W 1895 roku niemiecki lekarz Wilhelm Röntgen zidentyfikował promienie X – wysokoenergetyczne formy promieniowania elektromagnetycznego. W 1901 roku otrzymał za to odkrycie Nagrodę Nobla. Te niewidzialne promienie X mogły uszkodzić lub zabić żywą tkankę. Zaledwie rok później amerykański student medycyny, Emil Grubbe, zapoczątkował specjalność onkologii radiacyjnej – napromieniował pacjentkę w zaawansowanym stadium raka piersi3. Grubbe, który był również wytwórcą lamp elektronowych, wystawił swoją rękę na działanie tej nowej technologii promieni X, co poskutkowało zapalną wysypką, którą pokazał starszemu lekarzowi. Lekarz zwrócił uwagę na uszkodzenie tkanki i zasugerował, że te nowomodne promienie X mogą mieć inne zastosowania terapeutyczne i podał toczeń lub raka jako prawdopodobnych kandydatów. Szczęśliwie złożyło się, że Grubbe zajmował się w tamtym momencie pacjentką, która cierpiała zarówno na toczeń, jak i raka piersi. 29 stycznia 1896 roku wystawił raka piersi na źródło promieniowania rentgenowskiego – na godzinę. Godzinę! Współczesne zabiegi z użyciem promieniowania rentgenowskiego trwają sekundy. Pamiętając o uszkodzeniach swojej własnej ręki, Grubbe roztropnie zabezpieczył obszary wokół raka piersi za pomocą ołowianej blachy ze znajdującej się nieopodal chińskiej puszki na herbatę. Dreszcze przechodzą na samą myśl o tym, co mogło się zdarzyć, gdyby nie był miłośnikiem herbaty.

Tymczasem, tego samego roku we Francji, fizyk Henri Becquerel wraz z legendarnymi naukowcami Marią i Pierrem Curie odkryli spontaniczną emisję promieniowania. Cała trójka otrzymała za swoją pracę współdzieloną Nagrodę Nobla. W 1901 roku, niosąc w kieszeni swojej kamizelki probówkę z czystym radem (jejku!), Becquerel dostrzegł poważne oparzenie na skórze pod rurką. Badacze z Hôpital Saint-Louis w Paryżu użyli jego radu, by opracować silniejsze i bardziej precyzyjne zabiegi z użyciem promieniowania rentgenowskiego. W 1903 roku badacze twierdzili, że wyleczyli przypadek raka szyjki macicy dzięki kuracji z użyciem radu4. W 1913 roku użyto „termokatody”, by kontrolować jakość i ilość promieniowania, po raz pierwszy pozwalając na dozowanie, a nie chaotyczne strzelanie promieniowaniem rentgenowskim na chybił trafił przeciwko domniemanej zmianie chorobowej.

Wczesny okres onkologii radiacyjnej – od 1900 do 1920 roku – zdominowany był przez kompetentnych Niemców, którzy preferowali leczenie z użyciem kilku dużych, żrących dawek promieniowania. Było trochę spektakularnych przypadków remisji i trochę spektakularnych skutków ubocznych, jednak niewiele przypadków, w których efekty leczenia okazywały się trwałe. Oparzenia i uszkodzenia ciała były nieuniknione, a w 1927 roku francuscy naukowcy zdali sobie sprawę, że ogromna pojedyncza dawka promieniowania szkodziła skórze, nie wpływając zbyt mocno na znajdujący się pod nią nowotwór. Natomiast mniejsza dawka promieniowania, aplikowana na przestrzeni wielu dni (radioterapia frakcjonowana) mogła uderzyć w ukryty cel, nie wywołując przy tym tak silnych przypadkowych uszkodzeń powierzchni. To dlatego, że komórki nowotworowe są bardziej wrażliwe na uszkodzenia wywoływane przez promieniowanie rentgenowskie niż otaczająca je zdrowa tkanka.

Radioterapia frakcjonowana wykorzystuje tę różnicę we wrażliwości, by preferencyjnie uśmiercać komórki nowotworowe, a jednocześnie jedynie uszkodzić normalne komórki, które mają szansę na powrót do zdrowia. Obecnie wciąż jest to preferowana metoda radioterapii. W latach 70. XX wieku wojna z rakiem rozpoczęta przez prezydenta Nixona dostarczyła niezwykle potrzebnych funduszy na rozwój tej procedury leczenia, wykorzystującej najnowocześniejszą technologię.

Jednak największym problemem zarówno chirurgii, jak i promieniowania jest fakt, że są to zabiegi z natury miejscowe. Te metody działają skutecznie, jeśli nowotwór pozostaje umiejscowiony. Jeśli jednak dojdzie do przerzutów, leczenie miejscowe zapewnia niewielką nadzieję na powrót do zdrowia. Na szczęście jednocześnie trwał rozwój bardziej układowego sposobu leczenia za pomocą chemikaliów (leków).

CHEMIOTERAPIA

Logicznym rozwiązaniem w przypadku szeroko rozprzestrzenionego raka było wykorzystanie „chemioterapii”, układowej, selektywnej toksyny, mającej zniszczyć komórki nowotworowe – gdziekolwiek by się nie ukrywały – jednocześnie pozostawiając zdrowe komórki względnie nietknięte. W 1935 roku, Office of Cancer Investigations, które później zostanie włączone do Narodowego Instytutu Raka, przygotowało metodyczny program badań przesiewowych produktów leczniczych na raka, obejmujący ponad 3 tysiące związków chemicznych. Jedynie 2 zostały dopuszczone do badań klinicznych – i oba ostatecznie zawiodły ze względu na nadmierną toksyczność. Znalezienie selektywnej toksyny nie było łatwym zadaniem.

Przełom nadszedł z niespodziewanego źródła: śmiercionośnych, trujących gazów używanych podczas pierwszej wojny światowej. Gaz musztardowy, nazwany tak ze względu na swój nikły pieprzny zapach, pierwszy raz wykorzystany został przez Niemców w 1917 roku. Wynaleziony przez Fritza Habera, znakomitego chemika i zdobywcę Nagrody Nobla w 1918 roku, ten śmiercionośny gaz wchłania się przez skórę, powodując powstawanie pęcherzyków i paląc płuca. Ofiary umierały powoli – zakończenie śmiercionośnej podróży trwało do sześciu tygodni.

Co ciekawe, gaz musztardowy ma pewne upodobanie do niszczenia wyłącznie konkretnych części szpiku kostnego i białych krwinek5. Innymi słowy – jest trucizną selektywną. W 1929 roku naukowiec z Izraela imieniem Isaac Berenblum zastosował gaz musztardowy podczas badania kancerogennego efektu smoły, próbując sprowokować raka przez wykorzystanie drażniących efektów gazu – jednak rak, paradoksalnie, cofnął się6.

Dwaj lekarze z Uniwersytetu Yale wysnuli hipotezę, iż ta selektywna trucizna mogła zostać wykorzystana terapeutycznie – do uśmiercenia anormalnych białych krwinek w przypadku nowotworu znanego jako chłoniak nieziarniczy. Po skutecznych badaniach na zwierzętach przetestowali swoją teorię na ludzkim ochotniku – obecnie znane są jedynie jego inicjały, J.D. Ten 48-letni mężczyzna cierpiał na zaawansowanego, opierającego się promieniowaniu chłoniaka. Guzy w jego szczęce i klatce piersiowej były tak wielkie, że nie mógł przełykać ani skrzyżować ramion. Nie mając innych opcji, zgodził się na ten tajny eksperymentalny zabieg.

W sierpniu 1942 roku J.D. Otrzymał pierwszą dawkę gazu musztardowego, znanego ówcześnie wyłącznie jako „substancja X”7. Czwartego dnia zaczął wykazywać oznaki poprawy. Do dnia dziesiątego rak prawie zniknął8. Poprawa była niemal cudowna, ale miesiąc później doszło do nawrotu chłoniaka, a dokumentacja medyczna J.D. z dnia 1 grudnia 1942 roku zawierała tylko jeden wpis: „zmarł”. Niemniej jednak był to świetny start, który udowodnił, że ta koncepcja może być skuteczna. Właśnie narodziła się metoda leczenia znana jako chemioterapia, choć ze względu na ograniczenia związane z wojną, rezultatów nie opublikowano przed 1946 rokiem. Pochodne gazu musztardowego, na przykład chlorambucyl i cyklofosfamid, wciąż wykorzystuje się dziś jako leki chemioterapeutyczne.

Kolejna forma chemioterapii korzystała z metabolizmu kwasu foliowego. Kwas foliowy to jedna z podstawowych witamin z grupy B i wymagany jest do produkcji nowych komórek. Kiedy organizm cierpi na jego niedobór, nie mogą powstać nowe komórki, co wpływa na komórki, które rosną szybko – na przykład nowotwory. W 1948 roku Sidney Farber, patolog z Harvard Medical School, zapoczątkował wykorzystanie leków blokujących kwas foliowy w leczeniu pewnych rodzajów białaczki dziecięcej9. Remisje okazały się spektakularne – rak po prostu się rozpływał. Niestety, zawsze wracał.

Rozwój chemioterapii trwał dalej. W latach 50. XX wieku doszło do kilku wartych uwagi sukcesów w walce przeciwko pewnym rzadkim rodzajom nowotworów. Dr Min Chiu Li, badacz z Narodowego Instytutu Raka, doniósł w 1958 roku, że reżim chemioterapii doprowadził do wyleczenia kilku przypadków raka kosmówki, czyli guza łożyska10. Uwierzyło mu niewielu naukowców i powiedziano mu, by zrezygnował ze swojego stanowiska w NCI, kiedy upierał się przy korzystaniu ze swoich „zwariowanych”, nowomodnych metod leczenia. Powrócił do Memorial Sloan-Kettering Hospital w Nowym Jorku, gdzie jego wyobrażenie na temat chemioterapii zostało później obronione – w przypadku raka kosmówki, a także przerzutowego raka jądra.

Rozwój licznych rodzajów leków chemioterapeutycznych oferował więcej opcji. Jeśli jedna trucizna nie wystarczała, czemu nie połączyć wielu w chemiczny koktajl, któremu nie mogłaby oprzeć się żadna komórka nowotworowa? W połowie lat 60. XX wieku dr Emil Freirich i dr Emil Frei podawali swoją mieszankę czterech leków dzieciom cierpiącym na białaczkę, co ostatecznie zwiększyło współczynnik remisji do niebywałych ówcześnie 60%11. Współczynnik remisji zaawansowanego chłoniaka Hodgkina błyskawicznie wzrósł niemal od zera do prawie 80%12. W 1970 roku chłoniak Hodgkina uważano za chorobę w dużej mierze możliwą do wyleczenia. Wydawało się, że wszystko idzie ku lepszemu. Poziom poważania chemioterapii dokonał skoku od „trucizny” do „metody leczenia farmakologicznego”.

Większość leków chemioterapeutycznych to trucizny selektywne, zabijające preferencyjnie szybko rosnące komórki. Ponieważ komórki nowotworowe rosną szybko, są szczególnie podatne na działanie chemioterapii. Jeśli miałbyś szczęście, mógłbyś zabić raka zanim pozbawiłbyś życia pacjenta. Normalne szybko rosnące komórki, jak na przykład mieszki włosowe i wyściółka żołądka oraz jelit, również ponosiły przypadkowe szkody, co prowadziło do dobrze znanych efektów ubocznych – łysienia i mdłości/wymiotów. Nowsze leki, na przykład wiele przeciwciał celowanych, nieczęsto nazywa się „chemioterapią” ze względu na negatywne skojarzenia związane z klasycznymi lekami.

PARADYGMAT RAKA 1.0

Pierwszy wielki paradygmat raka – nazywany przeze mnie paradygmatem 1.0 – uznaje raka za nieregulowany wzrost komórek. Jeśli problemem jest nadmiar wzrostu, rozwiązaniem okazuje się uśmiercenie. By to zrobić, potrzebujesz broni masowego rażenia komórkowego, wykorzystywanych do przecięcia (chirurgia), spalenia (promieniowanie) i otrucia (chemioterapia). W przypadku raka umiejscowionego możesz skorzystać z miejscowych metod destrukcji (chirurgia lub promieniowanie). W przypadku raka z przerzutami potrzebujesz trucizn układowych (chemioterapii).

Paradygmat raka 1.0 stanowił ogromny postęp medyczny, ale nie odpowiedział na najbardziej fundamentalne pytania: co powodowało ten niekontrolowany wzrost komórek? Jaka była podstawowa przyczyna raka? By to zrozumieć, musimy wiedzieć: czym jest rak?

3CZYM JEST RAK?

Legendarny biolog, Karol Darwin, uznawany jest za pierwszego naukowca, który omówił coś, co nazywa się „zagadnieniem łączących i rozdzielających”1. Na początku XIX wieku, klasyfikacja stanowiła fundamentalną część badań przyrodniczych. Biolodzy okrążali glob w poszukiwaniu nowych okazów zwierząt i roślin. Po uważnej obserwacji, okazy te grupowano zgodnie z kategoriami naukowymi, na przykład gatunek, rodzina, typ oraz królestwo.

W przypadku tworzenia kategorii, łączący i rozdzielający byli przeciwstawnymi frakcjami. Czy pewne zwierzęta powinno się łączyć w jedną kategorię, czy powinno się je rozdzielić na osobne? Przykładowo, ludzi, niedźwiedzie i wieloryby można połączyć w kategorii ssaków – ale także rozdzielić na podstawie tego, czy żyją na lądzie czy w wodzie. Połączenie redukuje, a rozdzielenie zwiększa ilość kategorii. Obie opcje zapewniają różne, ale istotne informacje. Podczas gdy rozdzielenie podkreśla indywidualne różnice, połączenie podkreśla podobieństwa.

Termin rak nie odnosi się do pojedynczej choroby, lecz określa zbiór wielu różnych chorób, które dzielą ze sobą pewne cechy. W zależności od użytej definicji możemy zidentyfikować co najmniej sto różnych rodzajów raka. Biolodzy zajmujący się rakiem byli tradycyjnie rozdzielającymi – uważali każdy nowotwór za osobną chorobę w oparciu o komórkę, z której się wywodzi. Komórki nowotworowe wywodzą się z normalnych ludzkich komórek, a zatem zachowują wiele ich cech charakterystycznych. Przykładowo, komórki raka piersi mogą mieć receptory hormonów takich jak estrogen i progesteron, tak jak zdrowe komórki piersi. Komórki raka prostaty, dokładnie tak jak zdrowe komórki prostaty, produkują swoisty antygen sterczowy (PSA), którego poziom we krwi można zmierzyć.

Niemal każdy rodzaj komórki w ludzkim ciele jest potencjalnie nowotworowy. Istnieją nowotwory narządów litych i tkanek – najbardziej powszechnie występują nowotwory płuc, piersi, jelita grubego, prostaty i skóry. Istnieją także nowotwory krwi, czasami określane jako „płynne”, ponieważ nie są obecne pod postacią dużego, pojedynczego guza (masy komórek nowotworowych). To choroby takie jak białaczka, szpiczak mnogi i chłoniak. Każdy rodzaj komórki powoduje inny rodzaj nowotworu, z indywidualnymi historiami naturalnymi i rokowaniami. Rak piersi zachowuje się zupełnie inaczej niż, powiedzmy, ostra białaczka – i inaczej jest też leczony. Rozdzielenie nowotworów na indywidualne choroby może być zatem użyteczne podczas leczenia, ale podkreśla to także występujące pomiędzy nimi różnice – a nie podobieństwa. Kiedy skupiamy się na unikalnych cechach charakterystycznych różnych rodzajów raka, ani trochę nie zbliżamy się do rozwikłania zagadki raka jako pojedynczej istoty.

Uznani badacze nowotworów, Doug Hanahan i Robert Weinberg przyjęli, że nowotwór jest zbiorem różnych chorób, zjednoczonych przez pewne cechy charakterystyczne. Co to jednak za cechy? W całej obszernej literaturze na temat raka nikt nie sklasyfikował jeszcze niewielkiej liczby zasad, aby wyjaśnić w jaki sposób nowotwory są do siebie podobne. W 2000 roku zdecydowali się oni skodyfikować zasady złośliwej transformacji, publikując w czasopiśmie Cell brzemienny w skutkach artykuł pod tytułem „The Hallmarks of Cancer”2. Autorzy mieli niewielkie oczekiwania, ponieważ uważali, że ich praca zostanie szybko zapomniana.

Jednak publikacja – która szybko stała się najbardziej wpływową w historii badań nad rakiem – czymś się wyróżniała. Położyła fundamenty pod uznanie raka za pojedynczą chorobę, a nie wiele konkretnych chorób. Hanahan i Weinberg stali się właśnie łączącymi w oceanie pełnym rozdzielających. Zadali kluczowe pytanie: co czyni raka… rakiem?

CECHY WYRÓŻNIAJĄCE NOWOTWORY

W oryginalnym przeglądzie Hanahana i Weinberga z 2000 roku wymieniono sześć charakterystycznych cech, które dzieli większość rodzajów nowotworów. W 2011 roku zidentyfikowano i dodano dwie kolejne3. Pomimo istnienia setek różnych rodzajów nowotworów, wszystkie dzielą większość z tych ośmiu podobieństw, które są kluczowymi cechami służącymi przetrwaniu komórek nowotworowych. Bez większości z tych ośmiu cech charakterystycznych, nowotwór nie byłby już nowotworem.

Osiem cech wyróżniających nowotwory

1. Utrzymywanie sygnalizacji proliferacyjnej;

2. Unikanie supresorów wzrostu;

3. Opieranie się śmierci komórki;

4. Umożliwianie replikacyjnej nieśmiertelności;

5. Indukowanie angiogenezy;

6. Aktywacja inwazji i przerzutów;

7. Deregulacja energetyki komórkowej;

8. Unikanie immunologicznej destrukcji

Cecha charakterystyczna 1: Utrzymywanie sygnalizacji proliferacyjnej

Pierwszą – i prawdopodobnie najbardziej fundamentalną – cechą charakterystyczną nowotworów jest to, że komórki nowotworowe nieustannie się powielają i rosną, natomiast zdrowe komórki tego nie robią. Ludzkie ciało zawiera biliony komórek, ich wzrost musi więc być ściśle regulowany i skoordynowany. W okresie dzieciństwa i dojrzewania nowe komórki powstają szybciej niż stare umierają, więc dziecko rośnie, robiąc się coraz większe. W dorosłości liczba nowo powstających komórek odpowiada dokładnie śmierci starych, a zatem ogólny wzrost ustaje.

Ta delikatna równowaga zanika w przypadku raka, który nieustannie rośnie, prowadząc do powstania anormalnych zbiorów komórek nowotworowych, zwanych guzami. Wzrost normalnych komórek jest ściśle regulowany przez hormonalne szlaki sygnałowe, które kontrolowane są przez geny. Istnieją geny, zwane protoonkogenami, które zwiększają wzrost, a także geny, które go redukują, zwane genami supresorowymi. Dwa rodzaje genów działają niczym pedały gazu i hamulców w twoim samochodzie. Protoonkogeny przyspieszają wzrost. Geny supresorowe spowalniają wzrost. Normalnie te geny działają ze sobą w równowadze.

Do anormalnego wzrostu może dojść, jeśli zajdzie nadmierna aktywacja protoonkogenów (to niczym wdepnięcie pedału gazu) lub jeśli geny supresorowe zostaną stłumione (to jak zdjęcie stopy z pedału hamulca). W niektórych normalnych sytuacjach – na przykład podczas gojenia się rany – ścieżki wzrostu zostają aktywowane na krótki czas. Kiedy rana się zagoi, wzrost powinien ponownie zwolnić do neutralnego tempa. Jednak komórki nowotworowe utrzymują tę proliferacyjną sygnalizację, powodując wzrost w momencie, gdy nie jest on już korzystny. Kiedy mutacje genetyczne powodują nadmierną aktywację protoonkogenów, nazywa się je onkogenami. Pierwszy potwierdzony onkogen odkryto w latach 70. XX wieku i nazwano go src, ponieważ powodował nowotwór tkanki miękkiej – mięsaka.

Nowotwory nie są po prostu wielkimi kulami rosnących komórek, które absorbują wszystko na swojej drodze – niczym tytułowa istota w klasycznym filmie science-fiction, „Blob, zabójca z kosmosu”. Na drodze do stania się wielkim guzem, komórki nowotworowe stawiają czoła wielu wyzwaniom, a podczas dawania przerzutów czeka ich jeszcze więcej wyzwań. Nowotwór musi – w różnych momentach – rozprzestrzeniać się, rozwijać nowe naczynia krwionośne i wyrwać się, by dać przerzuty. Pojedyncza mutacja genetyczna zazwyczaj nie jest w stanie zrobić tego wszystkiego, stąd potrzeba istnienia pozostałych cech charakterystycznych.

Cecha charakterystyczna 2: Unikanie supresorów wzrostu

Wiele normalnych genów w naszym ciele aktywnie hamuje wzrost komórek. Pierwszy gen supresorowy (Rb) odkryto w siatkówczaku – rzadkim rodzaju złośliwego nowotworu oka, który występuje u dzieci. Mutacja genetyczna, która inaktywuje gen Rb powoduje zwolnienie hamulców wzrostu komórek, co sprzyja wzrostowi i skutkuje rozwojem nowotworu.

Niektóre spośród genów najczęściej dotykanych przez nowotwór, to geny supresorowe, w tym p53, który zgodnie z szacunkami mutuje w przypadku do 50% ludzkich nowotworów. Dobrze znane geny supresorowe, to geny raka piersi typu 1 i typu 2, zazwyczaj skracane do BRCA1 i BRCA2, które odpowiadają – zgodnie z szacunkami – za 5% wszystkich nowotworów piersi.

Cecha charakterystyczna 3: Opieranie się śmierci komórki

Całkowity wzrost tkanki to po prostu różnica pomiędzy tym jak wiele komórek powstaje a jak wiele umiera. Kiedy normalne komórki się zestarzeją lub zostaną uszkodzone tak, że niemożliwa będzie ich naprawa, przechodzą programowaną śmierć w procesie znanym jako apoptoza. Dzięki tej normalnej dacie przydatności komórkowej nasz organizm działa bezproblemowo, pozwalając na naturalną rotację komórek. Przykładowo, czerwone krwinki żyją średnio jedynie trzy miesiące – następnie umierają i zostają zastąpione przez nowe. Komórki skóry są wymieniane co kilka dni. To niczym zmiana oleju w silniku twojego samochodu. Przed wlaniem nowego oleju, musisz najpierw usunąć stary. W ciele, stare lub uszkodzone komórki muszą zostać wyeliminowane, by zrobić miejsce dla nowych komórek, które je zastąpią. Apoptoza to regularne usuwanie komórki, gdy ta przestała już być przydatna.

Do śmierci komórki dochodzi poprzez martwicę lub apoptozę. Martwica to mimowolna, niekontrolowana śmierć komórki. Jeśli przez przypadek uderzysz się młotkiem w palec, twoje komórki zostaną zabite w przypadkowy, bezładny sposób. Zawartość komórki rozpryskuje się, jak gdyby jajko upadło na chodnik. To ogromny bałagan, wywołujący poważne zapalenie, a organizm musi ciężko pracować, by go posprzątać. Martwica to toksyczny proces, którego powinno się unikać, gdy tylko jest to możliwe.

Apoptoza to aktywny proces, który wymaga energii. To kontrolowane usuwanie komórek jest tak bardzo istotne dla przetrwania, że apoptoza została ewolucyjnie zachowana u żywych istot – od muszek owocówek przez dżdżownice i myszy po ludzi4. Różnica pomiędzy apoptozą a martwicą, to różnica pomiędzy wyprawieniem miłego, dobrze zaplanowanego przyjęcia a sytuacją, gdy twój partner zaprosi bez uprzedzenia do domu dwudziestu hałaśliwych współpracowników. W obu przypadkach mamy do czynienia z wielką kolacją, ale jedna jest uważnie kontrolowana i przyjemna, a druga skutkuje dużą dawką chaosu i krzyku – a ktoś ostatecznie będzie musiał spać na kanapie.

Apoptoza, mechanizm kontrolowanego usuwania komórek, występuje powszechnie we wszystkich organizmach wielokomórkowych. Pozwalanie, by stare komórki (na przykład komórki skóry) umarły i zastąpienie ich nowymi, odmładza cały organizm, choć pojedyncza komórka musi zginąć. By uniknąć nadmiernego wzrostu, ilość usuwanych starych komórek musi być uważnie równoważona przez ilość nowszych, zastępujących je komórek. Komórki nowotworowe opierają się apoptozie, zmieniając równowagę podziału i śmierci komórek oraz pozwalając na nadmierny wzrost5. Jeśli mniej komórek umiera, całkowita ilość tkanki prawdopodobnie wzrośnie, sprzyjając nowotworowi.

Cecha charakterystyczna 4: Umożliwianie replikacyjnej nieśmiertelności

Dogmat naukowy zaakceptował w 1958 roku, że ludzkie komórki wyhodowane w laboratorium były nieśmiertelne, ponieważ mogły nieustannie się powielać. W końcu grzyb lub bakteria w roztworze odżywczym może powielać się nieskończoną ilość razy. Jednak Leonard Hayflick, naukowiec z Wistar Insititute Uniwersytetu Pensylwanii, nie mógł skłonić ludzkich komórek, by przetrwały dłużej niż pewien czas, niezależnie od tego, co zrobił. Początkowo martwił się, że popełniał jakiś elementarny błąd. Może nie dostarczał odpowiednich składników odżywczych albo niewystarczająco szybko usuwał odpady? Jednak nic, co zrobił nie przedłużyło życia komórek.

Po trzech wyczerpujących latach eksperymentów zaproponował nową, radykalną koncepcję, zgodnie z którą komórki dzielą się jedynie skończoną ilość razy, a następnie przestają6. To odkrycie – tak fundamentalne dla zrozumienia zarówno starzenia się, jak i raka – nie zostało od razu przyjęte przez środowisko naukowe. Według Hayflicka minęło „dziesięć czy piętnaście bolesnych lat”, zanim powszechnie je zaakceptowano. Wspomniał ze smutkiem, że „Nawet w nauce niełatwo jest storpedować stare, liczące sobie pół wieku przekonanie”7. Obecnie wiemy, że ludzkie komórki rzeczywiście są śmiertelne i nie mogą rozprzestrzeniać się bez końca. Ten limit długości życia komórkowego nazywa się dziś limitem Hayflicka.

Komórki mogą generalnie powielać się jedynie od czterdziestu do siedemdziesięciu razy, zanim przestaną. Hayflick poprawnie uznał to za formę komórkowego procesu starzenia się, do którego dochodzi w jądrze, gdzie znajdują się chromosomy. Zwyciężczynie Nagrody Nobla, Elizabeth Blackburn i Carol Greider zademonstrowały później, że komórki „liczą” ilość powieleń, gdy zmierzają w kierunku limitu Hayflicka za pomocą telomerów, czyli „czapeczek” na końcu chromosomów. Czapeczka telomeru chroni DNA podczas podziału komórkowego, a każdy cykl skraca telomery. Kiedy telomer staje się zbyt krótki, komórka nie może się więcej dzielić i aktywuje apoptozę – programowaną śmierć komórki. Ten proces zapewnia naturalną ochronę przed nieregulowanym rozprzestrzenianiem się nowotworu. Wieku komórki nie liczy się w latach, a raczej w ilości jej powieleń.

Chociaż normalne komórki są śmiertelne, to komórki nowotworowe są nieśmiertelne; podobnie jak bakterii, nie ograniczają ich limity Hayflicka i mogą powielać się bez końca. Komórki nowotworowe wytwarzają enzym zwany telomerazą, który zwiększa długość telomerów na końcu chromosomów. Ponieważ czapeczka telomeru nigdy nie słabnie, komórki mogą dzielić się tak długo, jak zechcą. Blokuje to zarówno ich naturalny proces starzenia się (senescencję) oraz ich zaplanowaną śmierć (apoptozę). W kulturze komórkowej, komórki nowotworowe mogą nieustannie rosnąć.

Nasze zrozumienie raka zawdzięczamy w ogromnym stopniu kobiecie o imieniu Henrietta Lacks, z którą związana jest dobrze dziś znana historia. Czwartego października 1951 roku, Lacks zmarła na raka szyjki macicy w John Hopkins Hospital, mając 31 lat. Komórki nowotworowe usunięte z jej ciała – należy odnotować, że bez jej zgody – zrewolucjonizowały medycynę. Naukowcy po raz pierwszy rozmnożyli linię komórkową poza ciałem, na czas nieokreślony. Komórki HeLa, nazwane na cześć Lacks, wykorzystano w badaniach nad szczepionkami, genetyką, opracowywaniem leków oraz rakiem. Wyhodowano ponad 50 milionów ton komórek HeLa i wystąpiły one w ponad 60 tysiącach artykułów naukowych8.

Po osiągnięciu limitu Hayflicka normalne komórki nie mogą się dalej dzielić. Komórki nowotworowe replikują się niczym pliki cyfrowe. Możesz je przenieść lub powielić ze stuprocentową wiernością względem oryginału. Z perspektywy organizmu, uśmiercenie wadliwych lub starych linii komórkowych pozwala, by inne rzeczy przebiegały bezproblemowo. Kiedy w twoich ubraniach wraz z czasem pojawią się dziury, musisz je wyrzucić i kupić nowe. To lepsze niż noszenie starych, wyblakłych, porwanych dzwonów z lat 70. Kiedy komórki żyją dłużej niż wynosi ich przydatność, zostają zabite, a następnie zastąpione. Komórki nowotworowe udaremniają ten proces apoptozy, by osiągnąć replikacyjną nieśmiertelność.

Cecha charakterystyczna 5: Indukowanie angiogenezy

Angiogeneza to proces budowania nowych naczyń krwionośnych, które dostarczają świeżych zapasów tlenu i substancji odżywczych, a także usuwają odpady. Kiedy guz rośnie, nowe komórki umieszczane są coraz dalej od naczyń krwionośnych – niczym nowe domy na podmiejskim osiedlu, które ulokowane są z dala od głównych dróg. Nowe domy wymagają powstania nowych dróg, a nowe komórki nowotworowe – powstania nowych naczyń krwionośnych.