Kłopotliwe dziedzictwo (Ann Lethbridge) - Ann Lethbridge - ebook

Kłopotliwe dziedzictwo (Ann Lethbridge) ebook

Ann Lethbridge

4,0

Opis

Ethan przywykł do żołnierskiego życia, w armii czuje się jak w domu. Zmuszony do objęcia spadku, niechętnie przyjmuje tytuł i wdraża się do zarządzania majątkiem. Zaniedbana i zadłużona  posiadłość przysparza mu samych kłopotów, najlepszym wyjściem byłby ślub z bogatą panną. Jednak Ethan jest oczarowany lady Petrą, biedną wdową z sąsiedztwa. Ta niezwykła kobieta ofiarowała mu wiele cennych rad, a także serce. Rozumie, że Ethan powinien poślubić inną, ale on  nie chce się z nią rozstawać. Musi ją przekonać, że woli stracić majątek niż miłość życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
2
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ann Lethbridge

Kłopotliwe dziedzictwo

Tłumaczenie:

Alicja Flynn

Rozdział pierwszy

Wrzesień 1813 roku

Jesienne słońce wpadało do maleńkiego salonu w Westram Cottage. Lady Petra podeszła do okna. Pod błękitnym niebem lekki wietrzyk poruszał liśćmi pobliskiego dębu i kołysał główkami czerwonych róż, które rosły wzdłuż ścieżki prowadzącej do drzwi wejściowych. Idealne popołudnie na przejażdżkę, jeśli miało się konia.

Westchnęła i wróciła na swój fotel. Wzięła chusteczkę, na której wcześniej haftowała dla brata Reda, hrabiego Westrama. Ale nuda. Odłożyła ją na bok i wstała, żeby poprawić portret matki na przeciwległej ścianie.

– Petra – odezwała się jej starsza siostra, lady Marguerite Saxby – nie kręć się, proszę. Boli mnie od tego głowa.

Petra odwróciła się ze skruchą na twarzy.

– Przepraszam. Nie chciałam ci przeszkadzać.

Kasztanowłosa i zielonooka Marguerite siedziała przy stole i przeglądała korespondencję. Bujne włosy miała jak zwykle mocno upięte pod wdowim czepkiem. Choć odwzajemniła uśmiech Petry, w jej oczach malował się smutek. Marguerite nieustannie wyglądała na smutną, odkąd owdowiała.

Czy Petra miała takie samo spojrzenie? Podeszła do lustra nad kominkiem i popatrzyła na swoje odbicie. W przeciwieństwie do starszego rodzeństwa miała blond włosy i niebieskie oczy jak matka. Czy też wyglądała na smutną?

Zamknęła powieki, nie chcąc przyznać się do tego uczucia. Za to mogłaby przyznać się do żalu. W końcu ponosiła częściowo winę za dziką awanturę z Harrym.

Była taka szczęśliwa przez kilka pierwszych miesięcy małżeństwa. Przeżyła bolesny szok, gdy odkryła, że Harry, już znudzony świeżo poślubioną żoną, zaczął szukać rozrywki gdzie indziej. Gdyby zachowała się jak żona z klasą i zwyczajnie zignorowała jego niewierność, traktując ją jak coś, co robi każdy nowoczesny mąż, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.

Ale ból był tak wielki, że nie mogła milczeć. Im bardziej narzekała, tym gorzej się zachowywał, aż w czasie ostatniej kłótni zarzuciła mu, że już jej nie kocha. Wykrzyczał, że nigdy jej nie kochał i ożenił się z nią tylko na rozkaz ojca.

Powiedział, że jest głupią smarkulą, która zrujnowała mu życie.

Zaniemówiła zszokowana.

Następnie odszedł, wściekły, walczyć z Francuzami. Co gorsza, zabrał ze sobą jej brata i szwagra. Harry nie tylko złamał jej serce, ale przez jej głupią naiwność siostry straciły mężów. Odwróciła się od lustra.

– Nie masz nic do cerowania? – zapytała Marguerite.

– Wszystko zrobione.

– A co z ogrodem? Nie trzeba się nim zająć?

Petra potrząsnęła głową.

– Gdy tylko wezmę łopatę do ręki albo wyrwę chwast, zjawia się Jim i przejmuje pałeczkę. Zdaje się, że Red przekazał mu bardzo konkretne informacje na temat tego, co dama może, a czego nie powinna. Szczerze mówiąc, tęsknię za robieniem kapeluszy.

– Więc zrób sobie kapelusz – poradziła Marguerite.

– To nie to samo. Poza tym mam ich aż nadto. Czuję się taka bezużyteczna.

Zarabianie w założonym przez nie sklepie było ekscytujące, dopóki ich brat Red nie położył temu kresu. Był wstrząśnięty, gdy dowiedział się, że siostry zajęły się interesami.

Nadal zarabiały dzięki projektowaniu kapeluszy przez Marguerite, ale ich wytwarzaniem zajął się nowy właściciel ich firmy. Damy z wyższej sfery nie zajmowały się handlem.

Marguerite przejrzała kolejny list.

– Carrie przesyła pozdrowienia i pisze, że suczka, którą kupił jej Avery, będzie miała szczenięta pod koniec listopada. Pyta, czy chciałybyśmy jedno.

– Jak miło. Przekaż jej, że tak.

Marguerite skinęła głową.

– Przydałoby ci się towarzystwo na spacerach. Pies byłby idealny.

– Nie pisze, jaka to rasa? Mam nadzieję, że nie będzie duży.

– Zapytam ją w liście. Masz rację. Wolimy małego psa.

Odłożyła list na bok i wzięła następny.

Petra podeszła do sofy i spojrzała na swoje palce pokryte odciskami, których nabawiła się przy robieniu kapeluszy. Już prawie zniknęły.

Zaszło wiele zmian w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Ich owdowiała szwagierka, Carrie, wyszła za mąż, podczas gdy Petra i Marguerite dalej opierały się życzeniom brata i zachowały niezależność. Żadna z nich nie chciała powtórnie wychodzić za mąż. Petrze bez wątpienia raz wystarczyło. Z jej doświadczenia wynikało, że mężczyźni obiecywali złote góry, żeby zdobyć to, czego chcieli, a potem robili tak, jak im się podobało. Była nadmiernie optymistyczna, kiedy poślubiła Harry’ego. Ileż bólu ją kosztowało odkrycie, że ożenił się z nią tylko dlatego, że jego ojciec pragnął związków z wyższą sferą. Z pewnością nie zamierzała ponownie popełnić takiego błędu.

Marguerite zaparło dech ze zdumienia.

– Thrumby’owie sprzedali firmę.

– Co?

Petra pospiesznie zajrzała Marguerite przez ramię.

– Avery dołączył kartkę do listu Carrie. Masz, sama przeczytaj.

Petra przeczytała wiadomość. Thrumby’owie otrzymali ofertę kupna firmy od konkurenta z Bond Street i zgodzili się na sprzedaż. Nowa właścicielka sama tworzyła projekty kapeluszy, więc te od Marguerite nie będą już potrzebne.

– Przynajmniej nie zwolnią kobiet z wioski, które szyją kapelusze – powiedziała Marguerite z rezygnacją w głosie. – To twoja zasługa, kochana. Robią je wyjątkowo dobrze. – Obdarzyła Petrę słabym uśmiechem. – Dobrze je nauczyłaś.

– A niech to. Co za niesprawiedliwość. Potrzebujemy tych pieniędzy. – Przygryzła wargę, widząc zbolałą minę Marguerite. – I co teraz zrobimy? Pewnie poprosimy Reda o pomoc.

Marguerite pokręciła głową.

– Nie. Coś wymyślimy. A na razie będziemy oszczędne.

– Żałuję, że nie mogę bardziej pomóc.

Marguerite zacisnęła usta.

– Trzeba będzie ograniczyć mięso. Jest naprawdę drogie.

– Lepiej, żeby Red się nie dowiedział, bo będzie miał wymówkę, żeby nas wypchnąć na małżeńskie targowisko.

Marguerite pobladła.

– W końcu się dowie. Muszę wymyślić jakiś sposób na zwiększenie dochodów. Wydawcy czasem potrzebują ilustracji do książek. Napiszę do nich i wyślę próbki moich rysunków. Może pod pseudonimem.

Petra kiwnęła głową.

– Dobry pomysł. – Przypomniała sobie coś, co widziała po drodze do wioski. – Może zbiorę jeżyny na dżem? Jest pełno cukru w spiżarni.

Marguerite uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.

– Świetnie. Przyda się zapas przetworów na zimę.

Jednak to nie wystarczy. Ale Petra znajdzie wyjście. Wokół pełno było darmowego jedzenia, tylko trzeba było wiedzieć, gdzie szukać. Jeżyny to dopiero początek.

Parę minut później Petra zaopatrzyła się w stary słomkowy kapelusz, duży wiklinowy koszyk i zakryła swoją najstarszą sukienkę znoszonym fartuchem.

Na zewnątrz lekki wiatr chłodził ją, kiedy szła, machając koszykiem, aż w końcu dotarła do krzewu jeżyn. Ostatnim razem, kiedy go widziała, pokrywały go białe kwiatki. Teraz kolczaste gałęzie uginały się od lśniących, czarnych owoców.

Niestety znajdowały się po drugiej stronie rowu, zwisając znad gęstego żywopłotu na tyle wysoko, że nie sięgnęłaby do nich.

A niech to. Krzew wyrastał z pola na terenie posiadłości hrabiego Longhursta. Drewniany przełaz w płocie ułatwiał dostęp do pola i jeżyn.

Poza tym kogo by to obeszło? Nikt nie mieszkał w Longhurst Park, odkąd zjechała z siostrami do Westram Cottage ponad rok temu. Według miejscowych nowy hrabia wybył na wojnę w Hiszpanii i w ogóle nie dbał o posiadłość. A więc kto by się przejął jej wejściem na teren posesji? Poza tym to wcale nie hrabia zasadził jeżyny. Wydała je szczodra natura.

Po zerknięciu w górę i w dół drogi podniosła spódnice starej, niebieskiej sukni i wspięła się na przełaz.

Uważając na ciernie, wcisnęła się w krzak, używając koszyka jako tarczy. Wkrótce zapełniła go lśniącymi jeżynami i zrobił się całkiem ciężki. Spływającą do oka strużkę potu wytarła koniuszkiem fartucha.

Zerwała jeżynę i włożyła ją do ust. Pyszna. W sam raz na dżem.

Na dźwięk pobrzękującej uzdy i sapania konia odwróciła się szybko.

Wysoki, jasnowłosy mężczyzna z rozbawioną miną na przystojnej twarzy spoglądał na nią z grzbietu ogromnego, brązowego konia. Wychylił się do przodu i powiódł po niej wzrokiem z góry na dół. Zatrzymał spojrzenie na jej stopach.

Popatrzyła w dół. Zrobiło jej się gorąco na widok pończoch odsłoniętych aż do podwiązek nad kolanami, ponieważ jej spódnice zaplątały się w ciernie. Wyswobodziła materiał.

Kiedy uniosła wzrok, zobaczyła błysk w oku nieznajomego i czarująco chłopięcy uśmiech. Z rodzaju tych, które sprawiają, że kobieta wszystko wybaczy.

Poczuła niepokój, który postarała się zignorować. Harry uśmiechał się w ten sam sposób, kiedy prosił ją o przebaczenie za każdym razem, gdy zbłądził. Jako niezamężna dziewczyna uwielbiała ten uśmiech. Jako żona zaczęła się go bać. Oznaczał, że mąż dokonał kolejnego podboju i próbował bagatelizować sprawę.

Tak, zdecydowanie nie można było ufać uśmiechom i obietnicom dżentelmena, choćby wydawały się czarujące i szczere. Przybrała chłodny i uprzejmy wyraz twarzy i dygnęła.

– Dzień dobry panu.

– Dzień dobry, dziewko.

Miał niski, głęboki i miły dla ucha głos.

– Wolno zapytać, co robisz?

Dziewko? Zapiekły ją policzki.

– A na co to wygląda? Zbieram jeżyny.

– Moje jeżyny – odparł z kolejnym uśmiechem.

– Jest pan właścicielem Longhurst Park.

– Owszem.

– Może i znajdują się na pańskiej posesji, ale skoro urosły same z siebie, nie mają konkretnego właściciela.

– Jesteś jednym z moich dzierżawców?

Myślał, że jest żoną robotnika rolnego. Niech to. Czy miała zbierać jeżyny w najlepszej sukni? Przez chwilę kusiło ją, żeby udawać kogoś innego, ale nie znała tego człowieka ani jego charakteru. Na pierwszy rzut oka robił wrażenie przystojnego i czarującego, ale przekonała się już, że nie należy oceniać kogoś po pozorach. Poza tym byłby wstyd, gdyby potem odkrył jej kłamstwo.

– Nie. Jestem lady Petra Davenport. Mieszkam w Westram Cottage. Miło mi pana poznać, hrabio Longhurst. – Dygnęła lekko. Tyle musiało wystarczyć za oficjalną prezentację.

Zdjął kapelusz i obdarzył ją kolejnym uroczym uśmiechem.

– Więc jesteśmy sąsiadami. Proszę kraść do woli.

Czy nie tłumaczyła mu, że niekoniecznie były jego własnością? Uśmiechnęła się słodko.

– Jak pan widzi, wzięłam już tyle, ile chciałam. – Spochmurniała. – Poza tym zamiast galopować po okolicy i kłócić się o trochę jeżyn, powinien pan raczej doprowadzić swoją posiadłość do porządku. – Wskazała na zarośnięte pole obok.

Rozbawienie zniknęło z jego twarzy. O rany. Czemu palnęła coś bez namysłu, skoro miała świadomość, że zachowała się niewłaściwie? Gdyby wiedziała, że wrócił, w ogóle nie przelazłaby przez płot. Otworzyła usta, żeby przeprosić, ale ubiegł ją, składając ukłon i uśmiechając się.

– Ma pani rację. Faktycznie praca na mnie czeka. Życzę miłego dnia.

Dał znać koniowi, żeby ruszał i ten posłusznie wziął krótki rozbieg, żeby przesadzić płot. Jeździec i wierzchowiec pokonali przeszkodę we wspaniałym stylu. Odgłos końskich kopyt ucichł w oddali.

Sama będąc nieudolnym jeźdźcem, poczuła podziw dla jego umiejętności. I świetnie prezentował się na koniu. Szykownie. Nie. Nie będzie o nim myślała w ten sposób. Był po prostu nowym sąsiadem, z którym się zapoznała.

Wylazła z krzaków i usłyszała dźwięk rozdzieranego materiału. Niech to, zahaczyła o ciernie fartuchem i trzeba będzie go zszywać. Cóż, będzie miała co robić.

Chciała mieć dużo roboty, żeby zapomnieć o jego twarzy i uroczym uśmiechu. Takie uśmiechy sprawiały tylko kłopot i przyprawiały o ból serca, ale widocznie ciągle nie przyswoiła sobie tej lekcji.

Dobry Boże, mógł być przecież żonaty. Mężczyzna nie przestawał czarować innych pań po ślubie. Jeśli ktoś o tym wiedział, to właśnie ona.

Nazwał ją dziewką! Przerażenie zmroziło Ethana. Po czym miał poznać, że jest damą? Żadnej wstążki ani koronki w zasięgu wzroku. Zaplątana w jeżynowy krzak, z nogami wystawionymi na widok publiczny i zmysłowymi ustami poplamionymi ciemnoczerwonym sokiem wyglądała jak rozpustnica.

Dobrze, że nie uległ pokusie pocałowania tych soczystych ust. Ogólnie rzecz biorąc, nie zwykł tego robić ani nawet o tym myśleć, ale w przypadku tej kobiety, z jakiegoś niejasnego powodu miał na to ochotę. Na szczęście jej cierpkie uwagi przypomniały mu, że niezależnie od tego, jak atrakcyjnie rozczochrana może być dama, on jest oficerem, dżentelmenem i hrabią mającym obowiązki wobec króla, kraju i rodu.

Tyle że naprawdę był w niej jakiś rozkoszny powab. Wzdrygnął się. Zasłużył na przytyki z jej strony za wpatrywanie się w jej odsłonięte, smukłe nogi. Obecnie nie potrzebował dodatkowych komplikacji w postaci jakiejkolwiek panny, z ludu czy wyższych sfer.

Prawdę mówiąc, jaka dama chodziłaby po okolicy bez służącej?

W normalnych okolicznościach pocałowanie jej nie przyszłoby mu do głowy. Obowiązki w wojsku sprawiały, że był zbyt zajęty, żeby zaprzątać sobie głowę kobietami, z wyjątkiem okazjonalnych wypadów na przepustce, dopóki Sara nie obdarzyła go uwagą. Jej mąż zginął, ale ona pozostała w Hiszpanii jako towarzyszka siostry, żony jednego z oficerów.

Sara rozbudziła w nim uczucia, o których myślał, że dawno je stłumił w reakcji na wspomnienia z dzieciństwa. Poczuł, że być może jednak zasługuje na czyjeś względy. Jego rodzice tak nie uważali. Byli zbyt zajęci sobą, żeby przejmować się jedynakiem.

Kiedy Sara wkroczyła w jego życie, była życzliwa i cóż… kochająca, jeśli w ogóle rozumiał znaczenie tego słowa. Nie dało się zaprzeczyć, że go zauroczyła. Nie powinien był jednak wierzyć, że kobiecie może zależeć na nim w taki sposób, w jaki wydawało mu się, że zależy Sarze.

Na szczęście jeden z kolegów oficerów usłyszał, jak rozmawiała z siostrą o tym, że chciałaby zostać żoną hrabiego. Podobał jej się tytuł lady Longhurst i cieszyłaby się ze związanych z nim przywilejów, nawet jeśli wymagałoby to zamążpójścia. Jego przyjaciel zauważył, że Ethan stał się popularny wśród kobiet, odkąd otrzymał tytuł.

Ethan opamiętał się w samą porę, bo gdyby ich związek zaszedł dalej, honor kazałby poprowadzić Sarę do ołtarza.

Wezbrała w nim gorycz. Jak mógł nie dostrzec prawdy kryjącej się pod uśmiechami Sary? Po raz pierwszy dał się podstępem usidlić kobiecie, ale na pewno po raz ostatni. Ale najwyraźniej te kilka tygodni romansu pozostawiło w nim wrażenie, że w jego życiu brakuje czegoś ważnego i stał się podatny na kobiece wdzięki.

Do licha! Miał dostatecznie dużo zajęć związanych z dostosowaniem się do nowej sytuacji życiowej i nie potrzebował dodatkowych komplikacji. Nie wiedział nawet, że odziedziczył tytuł hrabiego, dopóki nie otrzymał listu od prawnika wynajętego przez jakąś wścibską daleką krewną, która prześledziła wszystkie linie drzewa genealogicznego, żeby go odnaleźć.

Najwyraźniej trzeba było trochę pogrzebać, by odkryć, że jego przodek, piąty syn hrabiego, został przekupiony, aby przyjąć nazwisko żony w celu odziedziczenia majątku starej kornwalijskiej rodziny górniczej. Mając tylko córki, Trethewy’owie myśleli, że zyskają w rodzinie arystokratę, ale pradziadek Trethewy okazał się hazardzistą, który stracił większość rodzinnej fortuny, gdy tylko położył na niej łapę. W rezultacie obie rodziny zerwały kontakty. Gdyby ojciec Ethana wiedział, że jest spokrewniony z hrabią, na pewno zrobiłby z tego jakiś użytek.

Nawet po tym, jak Ethan dowiedział się o tytule, odkładał powrót do Anglii tak długo, jak to możliwe. Armia była jego całym życiem. Jedyną rzeczą, jaką znał od młodzieńczych lat. Nikomu nie napomknął o spadku, ale jakimś cudem wieść dotarła do uszu Sary, która postanowiła zagiąć na niego parol. Ani razu nie wspomniała, że wie o tytule.

Był zdruzgotany, gdy zorientował się, że tylko o to jej chodziło.

Niedługo po tym ta sama wścibska daleka krewna, lady Frances, napisała do Wellingtona z pytaniem, dlaczego generał trzyma ostatniego hrabiego Longhursta na polu bitwy, skoro ten powinien podjąć obowiązki w domu.

Wellington, niech go diabli, kazał Ethanowi wracać do Anglii i zająć się posiadłością. Po uporządkowaniu tutejszych spraw Ethan zamierzał powrócić do tego, co naprawdę miało znaczenie. Czyli na wojnę z Francuzami.

Gdy zajechał galopem przed Longhurst Park, okazały, stary dom z krętym, porośniętym drzewami podjazdem, nastrój jeszcze mu się pogorszył. Poprzedni hrabia zostawił posiadłość w opłakanym stanie, o czym świadczyła sterta niezapłaconych rachunków, którą zaprezentował mu jego doradca finansowy z miną kogoś, kto przewiduje katastrofę.

Papierkowa robota. Ethan jej nienawidził, ale od tamtej pory codziennie się z nią zmagał, zdeterminowany, żeby zaprowadzić jaki taki porządek.

W stajni przekazał Jacka O’Cleary’emu. Przystojny, czarnowłosy Irlandczyk przyjrzał się twarzy Ethana.

– Co pana tak rozwścieczyło?

Ethan nie bywał wściekły. Nigdy na nikim nie wyładowywał gniewu. Był postawnym mężczyzną i tracąc nad sobą panowanie, mógłby wyrządzić krzywdę. Właśnie dlatego postanowił zostać żołnierzem. Spojrzał na O’Cleary’ego w sposób, od którego ten powinien zadrżeć, ale ten zrewanżował się tym samym.

Ethan nie wiedział dokładnie kiedy, ale w pewnym momencie O’Cleary stał się bardziej przyjacielem niż sługą. Byli w podobnym wieku i Ethan szanował jego biegłość w obchodzeniu się z końmi, spostrzegawczość i szczerość.

Ethan westchnął.

– W drodze powrotnej spotkałem kobietę. Myślałem, że to jakaś mleczarka albo ktoś taki kradnie mi jeżyny.

– Od kiedy przejmuje się pan jeżynami?

– Weszła na moją ziemię.

– Aha.

O’Cleary poklepał Jacka po łbie.

– Co aha?

– A kim ona jest?

– Lady Petra Davenport. Mieszka w Westram.

– Podoba się panu?

Ethan spojrzał na niego.

– Nie mów o damie w ten sposób.

– Chroni ją pan?

Akurat. Ta dama nie potrzebowała jego ochrony.

– Dżentelmen zawsze chroni damę.

– Aha.

Czy O’Cleary może być jeszcze bardziej irytujący?

– Czy koń ma tak stać przez cały dzień, czy też zajmiesz się nim?

O’Cleary uśmiechnął się, zasalutował i odprowadził Jacka.

Ethan wkroczył do domu. Wspomnienie pary zgrabnych nóg wywołało uśmiech na jego twarzy, ale potknął się o koniec jednego z kilku zwiniętych dywanów. Podobnie jak cały budynek, gabinet był zagracony meblami, górami krzeseł, stołów i szafek porzuconych byle jak. Na podłodze leżały nawet stosy starych gazet i czasopism. Ostatni hrabia był jak sroka zbierająca wszystko co popadnie. Co za absurd.

Jęknął. Naprawdę nienawidził być hrabią. Zdjął surdut, podwinął rękawy, zarzucił na ramię dywan, o który się potknął, i ruszył w stronę stodoły.

Do diabła z papierkową robotą, miał zadanie do wykonania. Za kilka godzin będzie widać podłogę.

Siedząc w pierwszej ławce w kościele św. Bartłomieja, Ethan czuł na sobie ciekawskie spojrzenia. Jako oficer był do tego przyzwyczajony, ale to był inny rodzaj obserwacji. Spojrzenia były nie tylko oceniające, ale i pełne nadziei. Bez wątpienia każdy liczył na to, że spotka się z nim w tłumie przed kościołem po skończonej uroczystości. Wziął się w garść i przybrał najbardziej czarujący uśmiech, mimo że wolałby iść prosto do domu.

Ale wtedy nie byłby dobrym sąsiadem. I choć nie miał zamiaru zostawać tu dłużej, niż to konieczne, w wojsku człowiek uczył się dostosowywać do lokalnych zwyczajów.

Oczywiście dzień po przybyciu do posiadłości zaszedł do niego z wizytą pastor. Zacny jegomość jasno dał do zrozumienia, że obowiązkiem hrabiego jest dawanie mieszkańcom wioski dobrego przykładu poprzez uczęszczanie do kościoła co niedzielę. Ethan oczywiście się zgodził. Nie inaczej było w wojsku. Od oficerów wymagano dawania przykładu.

Pastor nie krył zadowolenia i oznajmił, że hrabia zapewne chciałby zasiadać w pierwszej ławce kościelnej zgodnie z wieloletnią tradycją jego rodu. Nie była to nierozsądna myśl. Niestety Ethan odkrył, że musi zapłacić za miejsce w kościele nie tylko za rok, ale uiścić także opłatę za piętnaście minionych lat, gdyż jego drogi zmarły poprzednik nie chciał mieć do czynienia z kościołem św. Bartłomieja.

Naprawdę nienawidził poprzedniego hrabiego.

Oczywiście zapłacił. Należało to zrobić, chociaż płatność pochłonęła znaczną część jego żołdu, czyli powinien udać się do swego doradcy finansowego w Sevenoaks. Chociaż nie miał absolutnie żadnej nadziei na odkrycie jakichś zaskórniaków ukrytych w papierach poprzednika, w posiadłości pozostało jeszcze kilku najemców i należało dowiedzieć się, które czynsze zostały opłacone, a które wymagały uregulowania.

Parafianie wylegli z kościoła, a on podążył za nimi. Od razu zauważył, że kobiety przeważały liczebnie nad mężczyznami. Sposępniał. Dlaczego? Oczywiście od razu zauważył lady Petrę, w wyjątkowo uroczym czepku oraz w modnej sukni i spencerku. Być może szukał jej spojrzeniem jako jednej z niewielu osób, które znał, nawet jeśli zapoznali się w dość niekonwencjonalny sposób.

Pamiętał jej zgrabną kostkę i filigranowe stopy, tak samo jak jej twarz. Czy przyzna się do znajomości z nim? Raczej nie, biorąc pod uwagę, jej ją potraktował.

Czekał na swoją kolej, żeby porozmawiać z pastorem, który zamieniał z każdym parę słów, podczas gdy pozostali wychodzili na słońce. Pastor miał wygląd mnicha. W kazaniu ział ogniem, potępiając zło płynące z pijaństwa.

– Dobre kazanie, pastorze – powiedział Ethan, kiedy przyszła jego kolej na uścisk dłoni.

– Niestety ci, do których skierowane są te słowa, pozostają na nie głusi. – Wielebny Beckridge uśmiechnął się słabo. – Ale nieważne. Cieszę się, że cię tutaj widzę, hrabio. Pozwól, że cię przedstawię.

– Chciałbym poznać tutejszych właścicieli ziemskich – odparł Ethan.

Pastor sposępniał.

– Niestety właściciel największej posiadłości, hrabia Compton, uczęszcza do kościoła w Ightham. Chociaż jego posiadłość należy do naszej parafii, ma z domu bliżej do tamtego kościoła. – Westchnął. – Nie dziwię mu się, ale naszemu kościołowi przydałoby się wsparcie.

– Szukam robotników rolnych do wynajęcia. Być może wśród parafian znajdzie się kilku?

– Owszem. Ale brakuje mężczyzn. Wojna i lepsza płaca w fabrykach na północy… Ale najpierw pozwól, hrabio, że przedstawię ci dwie owdowiałe damy, które niedawno przybyły do Westram. Lady Petra i lady Marguerite, siostry hrabiego Westrama. W ciągu ostatniego roku wywołały niemałe zamieszanie swoją działalnością.

Lady Petra była wdową? W tak młodym wieku?

Ethan został zaprowadzony do gromadki kobiet gawędzących na ścieżce prowadzącej do głównej drogi.

W centrum grupy znajdowała się lady Petra z uśmiechem rozświetlającym jej piękną twarz. Jednak w miarę jak Ethan się zbliżał, jej uśmiech przygasał.

Pastor przedstawił wszystkich, w tym swoją żonę, bystrą damę o okrągłej twarzy, która przyglądała się Ethanowi wnikliwie.

– Lord Longhurst i ja już się poznaliśmy – powiedziała lady Petra z zadziorną miną. – Przy zbieraniu jeżyn.

Zamiast typowych, łatwych dla niego tematów do rozmowy, jak o pogodzie czy najnowszych wiadomościach, w jego umyśle zapanowała kompletna pustka na widok jej ponętnych ust. Zmusił się do odpowiedzi:

– Faktycznie.

Nie zabrzmiało to miło.

Jej uśmiech zgasł.

Lady Marguerite, znacznie wyższa, o kasztanowych włosach, zielonych oczach i ubrana w prostym stylu, wyglądała na zaskoczoną.

– Spotkaliście się przy… Dlaczego nie powiedziałaś, że spotkałaś hrabiego Longhursta, kiedy zbierałaś jeżyny?

Lady Petra uśmiechnęła się słodko, aż nazbyt słodko, być może z obawy, że wyjdą na jaw niezręczne okoliczności ich spotkania.

– Pewnie zapomniałam.

Wzdrygnął się. Jeśli chciała zapomnieć, dlaczego o tym wspomniała? Kobiety. Nie dało się ich zrozumieć.

– Może pani zbierać moje jeżyny, kiedy tylko pani zechce.

Lady Petra uniosła brwi, dając mu do zrozumienia, że nie uważa ich tak naprawdę za jego własność.

– Miło z pana strony. – Dygnęła. – Wybaczcie nam, hrabio, pastorze, ale nie chcemy spóźnić się na lunch.

Lady Marguerite ze zdziwionym wyrazem twarzy podążyła za siostrą i obie panie wsiadły do czekającej na nie dwukółki. Patrzył, jak odjeżdżają, jedna blondynka, a druga rudowłosa. Każda atrakcyjna na swój sposób.

– Jaka szkoda – odezwała się pastorowa. – Owdowieć w tak młodym wieku.

– Ta wojna pochłonęła wiele istnień – stwierdził pastor.

– Przykro mi to słyszeć.

– Takie ładne panie nie pozostaną długo w stanie wolnym – dodała pani Beckridge, spoglądając znacząco na Ethana.

Uśmiechnął się uprzejmie, ignorując aluzję. Sara również była wdową pozostawioną w nędzy po śmierci męża i szukającą kogoś na jego miejsce. Nie zaplątała się w krzak jeżyn, żeby go poznać. Skręciła kostkę, schodząc z parkietu i wpadła na Ethana.

Nie był na tyle głupi, żeby nabrać się ponownie na ładną kostkę. Sam wybierze sobie żonę, a lady Petra miała za ostry język, żeby zapewnić mężczyźnie spokojne pożycie. Poza tym, gdy się już ożeni, co w jakimś momencie będzie musiał zrobić, to z kimś godnym zaufania, kto nie będzie wymagał ciągłej uwagi. Z kimś, komu mógłby powierzyć sprawy w Anglii, podczas gdy on wróciłby do kariery wojskowej. Do prawdziwego życia.

– Naprawdę uważasz, że powinnam zanieść hrabiemu dżem?

– Oczywiście. – Marguerite spochmurniała. – W końcu to jego jeżyny. Zwykła grzeczność. Poza tym nie warto niepotrzebnie denerwować sąsiada.

Marguerite nie była zachwycona szczegółami spotkania z hrabią.

Petra nie miała ochoty znowu go widzieć. Choć uśmiechał się w miarę serdecznie, odnosiła dziwne wrażenie, że skrywał prawdziwe uczucia. Zdawał się uśmiechem trzymać ją na dystans, a nie wyrażać szczerą życzliwość. Nie wspominając już o tym, że był po prostu za przystojny, żeby jakakolwiek dama mogła zachować spokój ducha.

– Naprawdę robisz z igły widły, Marguerite. One rosną dziko. Nawet by się nie zająknął na ten temat, gdybym zerwała je na ścieżce.

Siostra spojrzała na nią ze zdziwieniem.

– Ale nie zerwałaś ich na ścieżce. Weszłaś na jego ziemię.

– Dobrze, zaniosę mu jeden.

– Raczej dwa.

– Dwa? Po tym, jak się napracowałyśmy?

Marguerite westchnęła.

– Rób, jak chcesz. Zresztą jak zawsze.

Petra znieruchomiała, dotknięta zarzutem. Rodzeństwo często dokuczało jej, że jest najmłodsza w rodzinie i pozwala się jej na zbyt wiele, ale nie sądziła, że naprawdę tak myślą.

– Co to znaczy?

Marguerite potrząsnęła głową.

– Nic nie znaczy. Przepraszam. Trochę źle się czuję.

Petra przyjrzała się uważniej siostrze, która wyglądała na bladą i zmęczoną. Natychmiast pożałowała ich kłótni.

– Boli cię głowa?

Marguerite potarła skroń i uśmiechnęła się słabo.

– Chyba będzie burza.

Petra wyjrzała przez okno w kuchni, za którym Jim wytrwale pracował w ogrodzie. Niebo było czyste z wyjątkiem paru chmur, jednak jej siostra miała skłonność do migren przed burzą, więc być może szło na zmianę pogody.

– Idź się położyć. Przyniosę ci zimny kompres – uśmiechnęła się. – A potem zaniosę hrabiemu dwa pyszne dżemy. Obiecuję, że go udobrucham.

– Zaproś go na herbatę.

Mało prawdopodobne, żeby hrabia skorzystał z zaproszenia, skoro zachowywał dystans, choć zapewne robił tak z jej powodu. Była wobec niego dość ostra. A w kościele potraktowała go lekceważąco. Co z tego, że był atrakcyjnym mężczyzną? To nie miało dla niej znaczenia. Powinna przynajmniej być wobec niego uprzejma. Niech to licho, nie musieli się lubić, ale powinni okazywać sobie uprzejmość.

– Idź na górę – powiedziała, wypychając siostrę z kuchni. – Zanim pójdę, przyniosę ci ziółka.

Marguerite uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.

– Jesteś kochana.

Przepełniła ją ulga. Nienawidziła kłócić się z Marguerite, zwłaszcza że częściowo ponosiła winę za jej cierpienie. Gdyby tylko nie powiedziała tego wszystkiego Harry’emu i go nie odpędziła… Być może jej rodzina miała rację, twierdząc, że zanadto przywykła do stawiania na swoim. Cóż, postawiła na swoim, poślubiając mężczyznę, którego chciała, i oto czym się to skończyło. W przyszłości będzie ostrożniejsza. Podała Marguerite herbatę ziołową i wyruszyła na spacer do Longhurst Park, pamiętając o zabraniu parasola.

Zwieńczona herbem żelazna brama stała otworem, nie tyle jako zaproszenie, co przez pozostawienie jej samej sobie, ponieważ chwasty i winorośl tak ją obrosły, że cały dzień zajęłoby ich wycinanie.

Kręty podjazd, obsadzony lipami, nie prezentował się lepiej. Na żwirze wyrosły kępki trawy, a trawnik wyglądał jak łąka. Kiedy jednak minęła zakręt, oczarował ją widok domu. Piękna, stara, czerwona cegła nadawała budynkowi ciepły, przytulny wygląd. Jednak gdy podeszła bliżej, ze smutkiem zauważyła, że kilka okien zostało zabitych deskami, a na dachu brakuje niektórych dachówek.

Co sobie hrabia myślał, dopuszczając do takiej ruiny w ciągu ostatnich dwóch lat? Być może nie dbał o to, ponieważ miał inne posiadłości, tak jak jej brat.

Spojrzała w niebo i skrzywiła się. Zdaje się, że Marguerite miała rację. Chmury, które były puszyste i białe, kiedy wychodziła z domu, gęstniały i przybierały szary odcień.

Kiedy nikt nie otworzył frontowych drzwi, uderzyła kołatką o bogato rzeźbione drewno i cofnęła się. Portykowi z pewnością przydałaby się nowa warstwa farby.

Drzwi uchyliły się.

Petra zamrugała zaskoczona widokiem ciemnowłosego, młodego mężczyzny z nadąsaną miną, w koszuli bez surduta i w butach do konnej jazdy. Wyglądał bardziej na stajennego niż lokaja.

– Dzień dobry – powiedziała raźnym tonem. – Lady Petra Davenport do hrabiego Longhursta.

Uniósł brwi, a potem otworzył szerzej drzwi.

– Tędy, proszę pani.

Mówił z irlandzkim akcentem.

Wprowadził ją do ponurego holu z filarami z marmuru i wielkimi schodami prowadzącymi na pierwsze piętro. Krzesła lokajów ciągnęły się wzdłuż ścian, jakby do otwarcia drzwi zwykle czekało kilkunastu z nich. Stoły, skrzynie i kredensy zostały upchnięte do jednego kąta. Bardzo dziwne. Hrabia widocznie przestawiał sprzęty.

Zamiast poprosić ją, żeby poczekała, Irlandczyk poprowadził ją korytarzem do pokoju, który zapewne służył jako poczekalnia dla gości.

Tylko że…

– Hrabio, lady Petra Davenport.

Petra zamarła. Przy biurku siedział Longhurst, również w samej koszuli, z potarganymi blond włosami, jakby nie raz przeczesał je palcami.

Służący wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Jego kroki odbijały się echem od podłogi na zewnątrz. Słyszała, jak pogwizduje. Bardzo osobliwe.

Po chwili ciszy hrabia Longhurst poderwał się na nogi, sięgając po surdut przewieszony przez oparcie krzesła. Wcisnął się w niego.

– Lady Petra Davenport? Lady Petra?

Szybko zapiął surdut. Nie mógł nic poradzić na rozchyloną u góry koszulę. Starała się patrzeć na jego twarz i nie opuszczać wzroku na jego masywną szyję ani na intrygujący widok kędzierzawych, złotawych włosów, ponętnie wystających zza białego materiału.

– Czym mogę służyć? – zapytał.

Służyć? Przed oczami mignął jej obraz szerokiego, nagiego torsu. Dobry Boże, czy jej umysł naprawdę podsuwał jej sposoby, w jakie mężczyzna mógł służyć kobiecie? Czy dlatego tęskniła za Harrym? Nie za nim samym, ale za rozkoszami małżeńskiego łoża? Czy naprawdę mogła być aż taka rozpustna? Zresztą nie była dobra w sporcie łóżkowym, jak określał to Harry, inaczej nie szukałby przyjemności gdzie indziej. Nazwał ją nudną. Zbyt niewinną, cokolwiek to znaczyło.

Ogarnął ją smutek. Nie powinna była oczekiwać od niego wierności. Teraz już to wiedziała.

Podniosła głowę.

– Przyniosłam panu dżem.

Zamrugał, jakby nie pojął, o czym ona mówi. Wyglądał cudownie, niemal bezbronnie, stojąc ze zdziwionym wyrazem twarzy. Potem uśmiechnął się. Serce jej się ścisnęło.

I nic dziwnego. Przy ich pierwszym spotkaniu prezentował się wspaniale na koniu, a w kościele w niedzielę jak przystojny żołnierz, ale teraz wyglądał jak marzenie każdej kobiety.

Potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak palcami przeczesuje włosy, żeby doprowadzić je do porządku. Jakie byłyby w dotyku? Jedwabiste czy szorstkie? I czy pozwoliłby zawiązać sobie fular, który leżał na biurku? Czy pozwoliłby zdjąć sobie koszulę, żeby ukazać ten szeroki tors w pełnej krasie?

Dość, nakazała sobie, biorąc głęboki oddech.

Jego spojrzenie padło na jej biust. W pokoju zrobiło się ciepło. W powietrzu coś trzasnęło, od czego poczuła mrowienie na skórze. Przez moment wydało jej się, że ma głowę zbyt lekką w stosunku do ramion i że zaraz uleci do góry.

Czy on też uznałby ją za nudną? Ta myśl sprowadziła ją z powrotem na ziemię.

Longhurst zmarszczył czoło, jakby w końcu rozróżnił słowa, ale nie ich sens.

– Dżem?

– Z jeżyn, które zebrałam.

Boże, jej głos wydał się taki cienki, że ledwo go poznała. Wyprostowała się.

– Zrobiłyśmy z nich dżem.

Weszła głębiej do pokoju, omijając po drodze kilka foteli, świadoma, że on nie spuszcza z niej wzroku.

– Och, całkiem sporo tu mebli – powiedziała ze zdumieniem.

Skrzywił się.

– Nie uwierzy pani ile. Wyniosłem większość z tego, co tu było. Teraz przynajmniej widać kawałek podłogi. Dom jest zapchany meblami i bibelotami. Zdaje się, że mój poprzednik uprawiał zbieractwo.

Nic dziwnego, że hol był taki zagracony. Sięgnęła do koszyka i niczym magik wyjęła kolejno trzy dzbanuszki z dżemem i postawiła na biurku.

– Jeżyny z jabłkami. Jabłka z naszego drzewa – powiedziała znacząco.

Wpatrywał się w naczynia, jakby nie wiedział, co to jest dżem. Przełknął ślinę.

– Ach tak.

Serce zabiło jej nieco szybciej. Za szybko.

– W ramach przeprosin za kradzież pańskich jeżyn – dodała.

Przeniósł wzrok na jej twarz.

– Nie trzeba było…

– Jeśli nie jada pan dżemu, proszę się nie krępować i dać go służącemu.

– Przepraszam, lady Petro. Dziękuję za prezent.

Ten uśmiech zgubiłby ją, gdyby nie wiedziała, że nie może mu ulec. Dygnęła.

– W takim razie życzę miłego dnia.

– Nie. Moment. To znaczy… Czy chciałaby pani…

Patrzyli na siebie w milczeniu przez długą chwilę. Wydawało jej się, że trudno wziąć jej oddech.

– Tak?

– Może filiżankę herbaty, zanim pani pójdzie? – powiedział w końcu. – O’Cleary na pewno zadbał o pani konie i stajennego.

– Nie ma koni ani stajennego. Przyszłam pieszo.

– Szła pani pieszo z Westram? To chyba ponad dwie mile.

– Mniej więcej.

Spochmurniał. Czyżby nie podobało mu się, że dama chodzi na spacery?

– Wychowałam się na wsi, hrabio. Przywykłam do korzystania z własnych nóg.

Powędrował spojrzeniem w dół, a potem z powrotem do jej twarzy i przypomniała sobie widok, jaki zobaczył, gdy się po raz pierwszy spotkali. Zaczerwieniła się i zobaczyła w jego oczach, że pojął, dlaczego. Niech to licho, nigdy nie wyjdą poza to pierwsze spotkanie. Zażenowana, zamierzała wyjść.

– Zanim wyruszy pani do domu, czegoś się pani napije.

Nie zabrzmiało to jak zaproszenie, raczej jak rozkaz. Wezbrała w niej złość, z drugiej jednak strony chciało jej się pić po długim spacerze. I obiecała Marguerite, że go udobrucha.

– Chętnie napiłabym się herbaty. Dziękuję.

O dziwo, wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca.

– Doskonale.

Ruszył w stronę drzwi, ale odwrócił się do niej, gdy do nich dotarł. Gestem wskazał krzesło obok biurka.

– Proszę siadać. Zaraz wracam.

A potem zniknął.

Kolejny rozkaz. Obeszła pokój. Rzeczywiście pełno w nim było dziwnych przedmiotów, od niedbale rzuconych garnków po misterne wyroby ze szkła.

Z przekonaniem, że nie zamierza spełniać rozkazów żadnego mężczyzny, przetarła chusteczką fotel przy oknie i usiadła na jego brzegu.

Być może nawykł do wydawania rozkazów na polach bitewnych. Westchnęła. Nie lubiła myśleć o wojnie i polach bitew. Nienawidziła tego wszystkiego. Biedny Harry. Czy naprawdę popchnęła go do zaciągnięcia się do armii? Wciąż nie mogła uwierzyć, że nigdy już nie usłyszy jego śmiechu ani nie zirytuje jej jego beztroska. Chociaż nie dokonała najmądrzejszego wyboru męża, nie znaczyło to, że za nim nie tęskniła. W końcu znała go przez większość życia.

Jej błąd polegał na tym, że nie upewniła się przed ślubem, czy on kocha ją tak bardzo, jak ona jego. Odkrycie, że postrzegał ich jako małżeństwo z rozsądku, było co najmniej druzgocące. Nazwał ją głupią romantyczką, jakby to była jakaś wada.

Cóż, była romantyczką i nie wstydziła się tego. Tak bardzo cieszyło ją szczęście Carrie i Avery’ego, którzy najwyraźniej zakochali się w sobie po uszy.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: An Earl for the Shy Widow

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollins, 2019

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

© 2019 by Michele Ann Young

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-523-8

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek