Kłamczucha - Grzegorz Glinka - ebook

Kłamczucha ebook

Glinka Grzegorz

0,0

Opis

Lubisz czytać o miłości? Szukasz czegoś mocniejszego niż zwykle? A może chcesz wiedzieć, co dzieje się za kulisami Kościoła? Po przeczytaniu tej książki przewartościujesz swoje życie.

Pochodząca z patologicznej rodziny dziewczyna zostaje wielokrotnie zgwałcona. Czyjego syna urodzi w więzieniu? Jak potoczą się jej losy po wyjściu na wolność? Zainspirowana życiem mocna i nieprzewidywalna historia z zadziwiającym zakończeniem. Skierowana głównie, choć nie tylko, do ludzi o stalowych nerwach, lubujących się w pikantnych szczegółach i intymnych opisach bez cenzury. Dawka motywacji i moc inspiracji? Nie zabraknie.

Zapraszam do mojego teatru.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 226

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Grzegorz Glinka

Kłamczucha

© Grzegorz Glinka, 2022

Pochodząca z patologicznej rodziny dziewczyna zostaje wielokrotnie zgwałcona. Czyjego syna urodzi w więzieniu? Jak potoczą się jej losy po wyjściu na wolność? Zainspirowana życiem mocna i nieprzewidywalna historia z zadziwiającym zakończeniem. Skierowana głównie, choć nie tylko, do ludzi o stalowych nerwach, lubujących się w pikantnych szczegółach i intymnych opisach bez cenzury. Dawka motywacji i moc inspiracji? Nie zabraknie.

ISBN 978-83-957884-8-2

Dla Ciebie

„Sztuka to kłamstwo, które pozwala uświadomić sobie prawdę.”

— Pablo Picasso

Prolog

Urodziłem się w Polsce na Warmii i Mazurach. Nigdy nie lubiłem chodzić do szkoły. Zawsze uważałem, że większość wiedzy, jaką przekazują nauczyciele, jest zbędna i nikomu do niczego niepotrzebna. Siedząc na lekcjach, miałem wrażenie, że marnuję swój czas i zaśmiecam umysł jakimiś pierdołami. W podstawówce przeczytałem tylko dwie lektury, natomiast w liceum ani jednej. Ucząc się do matury z języka polskiego, korzystałem z bryków, gdy nagle zamarzyłem, by napisać książkę. Pamiętam, że poczułem to całym sobą. Wówczas siedziałem na balkonie i wpatrywałem się w słońce. Było gorąco, wszak bardzo przyjemnie, więc pozwoliłem sobie na to, by odpłynąć. Po kilku minutach uśmiechnąłem się szeroko, ponieważ wiedziałem już, o czym będzie treść mojego dzieła. Chciałem napisać o młodej dziewczynie, która została pobita i zgwałcona przez swojego chłopaka. W odwecie miała mścić się na wszystkich dookoła. Po zdanych egzaminach maturalnych wybrałem się na umiejscowioną nieopodal mojego miejsca zamieszkania łąkę. Odczuwając wielką radość, spaliłem wszystkie zeszyty i książki, jakie uzbierałem podczas dotychczasowej edukacji. Nie chciałem więcej się uczyć, jednak rodzice namówili mnie, abym poszedł na studia. Nie dostałem się na dzienne, w związku z czym studiowałem zaocznie. W międzyczasie trenowałem piłkę nożną, zajmowałem się modelingiem i pracowałem jako gazownik na stacji LPG. Zwyczajnie nie miałem czasu na pisanie książki, toteż dość szybko zapomniałem o swoim marzeniu i zamuliłem się w bylejakości. Po kilku latach wyemigrowałem do Anglii, gdzie poznałem Irka, który opowiedział mi historię swojej ciotki. Kobieta była uzależniona od kłamstw, co doprowadziło do bardzo przykrych wydarzeń w jej życiu. Słuchając tej przypowieści, uświadomiłem sobie, że to kapitalny scenariusz, zarówno na książkę, jak i film. Odżyło we mnie marzenie, które po raz kolejny poczułem całym sobą. Tym razem postanowiłem, iż moje dzieło będzie na temat notorycznie kłamiącej niewiasty, która nie potrafi odróżnić kłamstwa od prawdy. Problem w tym, że nie miałem pojęcia o tym, jak napisać książkę, dlatego też nie potrafiłem zmobilizować się do działania. Po niespełna dekadzie zainteresowałem się rozwojem osobistym, co spowodowało, że zacząłem czytać różne utwory literackie, dzięki czemu — początkowo zupełnie nieświadomie — rozwijałem się jako artysta. Pewnego dnia uświadomiłem sobie, że jestem już gotów, by w końcu napisać coś swojego. Zakasałem rękawy i wziąłem się do pracy. Wkrótce potem wydałem dwie książki, ale, co ciekawe, nie były one o tym, o czym marzyłem wcześniej. W międzyczasie spotkałem się z Halinką — jedną ze swoich koleżanek z lat wczesnej młodości. Dziewczyna ze łzami w oczach opowiedziała mi o swoim traumatycznym dzieciństwie, jak była molestowana seksualnie przez swojego ojca i jego kolegów. Nie ukrywam, że wstrząsnęła mną ta historia. Na domiar złego tego samego dnia powiesił się „Prostak” — znajomy, niedoszły ksiądz, którego przerosło to, co działo się za kulisami Kościoła, a przynajmniej tak wynikało z pożegnalnego listu, jaki po sobie pozostawił. W grudniu 2020 roku, jeżdżąc rowerem po lesie, zastanawiałem się nad fabułą swojej trzeciej książki. Kłamstwa i gwałt miały potencjał, ale czegoś mi brakowało. Nieoczekiwanie powróciły wspomnienia związane z Halinką i „Prostakiem”, a głos intuicji szeptał, że wszystko w życiu jest po coś i nic nie dzieje się bez przyczyny. Chwilę później zadecydowałem, że główną bohaterką mojej powieści będzie pochodząca z patologicznej rodziny dziewczyna, która zostanie wielokrotnie zgwałcona. Czyjego syna urodzi w więzieniu? Jak potoczą się jej losy po wyjściu na wolność? Zainspirowana życiem mocna i nieprzewidywalna historia z zadziwiającym zakończeniem. Skierowana głównie, choć nie tylko, do ludzi o stalowych nerwach, lubujących się w pikantnych szczegółach i intymnych opisach bez cenzury. Dawka motywacji i inspiracji? Nie zabraknie. Książce nadałem tytuł „Kłamczucha”. Zapraszam do mojego teatru…

Rozdział pierwszy: Patola

Papudraki to niewielka wieś, znajdująca się na południu Polski, którą swego czasu własnoręcznie wybudował pewien szlachcic. Człowiek ten zowił się Ryszard Papudrak. Ponoć był tyranem i uwielbiał pastwić się nad wszystkimi dookoła. Legenda głosi, że jeden z jego synów próbował go otruć, za co został srogo ukarany. Rozwścieczony ojciec wziął do ręki siekierę i samemu wymierzył sprawiedliwość, nie cackając się z synalkiem. Poćwiartował jego ciało, po czym rzucił świniom na pożarcie. Wygłodniałe zwierzęta zżarły wszystko, włącznie z kośćmi. Zarówno sąsiedzi, jak i pozostali członkowie rodziny niczego nie widzieli, ani nie słyszeli. Zgłoszono zaginięcie dziecka…

Pewnego dnia — kilka pokoleń później — we wsi urodziła się Beata Papudrak, która była nieplanowaną córką Wandy i Janusza. Małżeństwo żyło skromnie, ale do biednych na pewno nie należało. Wanda na co dzień zajmowała się córką i domem, natomiast Janusz piastował funkcję wójta gminy Meliny, do której wliczały się Papudraki. Oboje nie stronili od alkoholu. Uważali, że prawdziwe życie to picie, dlatego też systematycznie „dawali w palnik”, niezależnie od pory dnia i nocy. Lubili organizować huczne imprezy w swojej posiadłości, na które zwykle zapraszali wszystkich sąsiadów. Jednym z nich był ksiądz Antoni — kuzyn Janusza. Człowiek ten wyróżniał się między innymi luzackim podejściem do życia. Uwielbiał żartować, stąd też uważano go za duszę towarzystwa. Poza tym miał sporą nadwagę, a co za tym idzie ogromny mięsień piwny, na którym od czasu do czasu urządzał sobie piknik.

— No przecież to tylko dla brechtu! To tylko dla brechtu, mówię — wykrzykiwał, śmiejąc się od ucha do ucha.

Beatka od samego początku miała pod górkę. Brak zainteresowania ze strony rodziców oraz ciągłe libacje alkoholowe, jakie odbywały się na jej oczach, na pewno nie wpływały dobrze na rozwój dziewczynki. Córeczka Papudraków była małomówna i miała duże problemy z koncentracją, co odbijało się na ocenach w szkole, jak również na relacjach z rówieśnikami, bo te pozostawiały wiele do życzenia. Na domiar złego ojciec okazał się być pedofilem, a matka udawała, że wszystko jest w porządku.

— Tato, co ty robisz? Zostaw! — wystraszyła się dziewczynka, odpychając od siebie mężczyznę.

— Mamo! Dlaczego tata wkłada mi rękę pod spódnicę?! — krzyczała zdziwiona, szukając pomocy u swojej rodzicielki.

— Po co się tak drzesz? Toć nie jestem ani głucha, ani ślepa. Spokojnie, nic złego się nie dzieje. Rośniesz i dojrzewasz, więc tatuś chciał tylko sprawdzić, czy wszystko tam u ciebie funkcjonuje, jak należy. Dziecko, my się po prostu martwimy — odpowiedziała dość szorstko matka.

Wówczas córka Papudraków miała jedynie osiem lat i wierzyła matuli na słowo. Po chwili ojciec kontynuował to, co zaczął…

— Ściągnij majteczki, proszę. No dalej, nie bój się. Zaraz zobaczymy, co się tam dzieje — wyszeptał zafascynowany.

Beata, będąc przekonana, że postępuje słusznie, zaczęła się rozbierać. W tym samym momencie Janusz zaczął ją całować i głaskać po głowie, by następnie włożyć swój środkowy palec lewej ręki do jej malutkiej pochwy.

— Tato, nie! Boli! — przeraziła się córunia, odczuwając w sobie obce ciało, jakie poruszało się dość powoli i delikatnie w tę i z powrotem.

Janusz nie przestawał. Twarz mężczyzny mówiła sama za siebie. Pedofil wyglądał na wyraźnie podnieconego, zamykając i otwierając swoje oczy na przemian. Czynił to z wielkim wyczuciem i zaangażowaniem, by w końcu zacząć się pocić. Spod jego przetłuszczonych włosów spływał pot, zaś na okularach pojawiła się para. Mężczyzna ważył około stu pięćdziesięciu kilogramów i mierzył niespełna dwa metry. Był zwyczajnie gruby i obrzydliwy, tak samo jak jego wąsy. Nie dość, że walił naftą, to jeszcze śmierdziało mu spod pachy. Wanda przyglądała się całej sytuacji z zaciekawieniem.

— Dobra, wystarczy. Wygląda na to, że wszystko jest w porządku, ale od czasu do czasu ojciec do ciebie zajrzy i przeprowadzi tak zwaną rutynową kontrolę. W taki albo w inny sposób — powiedziała, mając szyderczy uśmiech na twarzy.

— Jesteśmy z ciebie dumni. Byłaś naprawdę dzielna, jak na pierwszy raz. A teraz zakładaj te gacie na tyłek, szybciutko! I nikomu ani słowa na ten temat. O takich rzeczach się nie rozmawia, rozumiesz? Z nikim! No chyba, że chcesz pójść do piekła — dodała stanowczo, spoglądając złowrogo w kierunku dziecka.

Córka Papudraków należała do osób płochliwych. Bała się piekła, Baby Jagi, jak również opowieści o duchach i kosmitach. Czasami bała się nawet własnego cienia, a wszystko dlatego, że była notorycznie zastraszana przez swoich rodziców.

Z biegiem kolejnych lat ojciec dziewczynki zaczął pozwalać sobie na znacznie więcej. Czuł się bezkarny, bo jak by nie było, miał najwięcej do powiedzenia w całej gminie. Układał się ze wszystkimi, toteż nikt się go o nic nigdy nie czepiał. Któregoś wieczoru, będąc dobrze wstawionym, zdecydował się pójść na całość.

— Beata, wstawaj! Rutynowa kontrola! — wrzeszczał, podnosząc się z kuchennego stołka.

— Janek, kurwa, nie pajacuj. Przecież kilka dni temu wyssała ci palanta. I to na błysk, jak chciałeś — rzekła Wanda, stojąc w oknie z papierosem.

Matka dziewczynki wypalała średnio dwie paczki fajek dziennie. Cuchnęła dymem na odległość, zamiast pachnieć nie byle jakimi perfumami. Nigdy też nie nosiła makijażu. Była bardzo leniwą kobietą. Nie dość, że nie chciała znaleźć sobie pracy, to jeszcze zaniedbywała większość obowiązków domowych. Na oko miała jakieś metr sześćdziesiąt w kapeluszu i bardzo szczupłą sylwetkę. Brakowało jej kilku zębów, w związku z czym sepleniła na potęgę. We wsi cieszyła się całkiem niezłą reputacją. Mówiono o niej, że to piękna i wyjątkowa kobieta, ale nieco zniszczona przez alkohol i inne używki.

— Wódka, wódka, wódka musi być! Wódka, wódka, wódka musi być! Jak nie ma wódki, to człowiek krótki! Wódka, wódka, wódka musi być! — podśpiewywał Janusz, zbliżając się chwiejnym krokiem do pokoju córki.

— Tato, już późno. Śpię — powiedziała podopieczna, przewracając się na drugi bok.

— Córeczko, zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze. Przecież wiesz, że nie możemy przekładać tego w nieskończoność. Ściąg piżamkę, ino już! — wybełkotał rodzic.

— Po co? Czego nie możemy przekładać? — dziwiła się dziewczynka.

— Beatko, posłuchaj… Masz już dwanaście lat, więc jesteś prawie dorosła. Nie ukrywam, że w niedalekiej przyszłości chciałbym zostać dziadkiem. Mamie również marzą się wnuki. Jednak zanim to nastąpi, trzeba sprawdzić czy możesz mieć dzieci, żeby później nie było za późno — wyszeptał ojciec, sprawiając wrażenie przejętego.

Kilka minut później było już po wszystkim. Beata straciła dziewictwo ze swoim tatą. Płakała podczas stosunku, i tak samo po nim, jednak najgorsze w tym wszystkim było to, iż myślała, że postąpiła słusznie.

— No i elegancko. Trochę ciasno, ale z wiekiem się wyrobi — rzekł po cichu pedofil, przytulając swoją córeczkę.

— Bolało! — wydarła się poszkodowana ze łzami w oczach.

To był jeden z gorszych wieczorów w życiu Papudraków, ponieważ od tego momentu ojciec zaczął zaglądać do córki przynajmniej raz w tygodniu, aby przeprowadzić tak zwaną rutynową kontrolę. Co ciekawe, za każdym razem w inny sposób. Beata nie była zadowolona z tego powodu. Buntowała się, ale niczego dobrego nie osiągnęła swoim zachowaniem.

— Masz się słuchać ojca, rozumiesz? I nie proś o żadne pieniądze! Nic nie dostaniesz, zapomnij! A jak ci się coś nie podoba, to się pakuj i wypad na ulicę! — grzmiała rozwścieczona matka, opluwając wszystko dookoła.

Beatce brakowało prawdziwych przyjaciół. Rówieśnicy rozmawiali z nią bardzo niechętnie, stąd też nie miała komu zwierzyć się ze swoich problemów. Nie było nikogo, komu mogłaby zaufać, i kogo mogłaby poprosić o pomoc. Dziewczynka tłumiła w sobie wszystkie negatywne uczucia i emocje, co doprowadziło do tego, że stała się osobą wybuchową. Nie radziła sobie ani ze sobą, ani z otoczeniem. Znienawidziła wszystkich za wszystko i zaczęła żyć po swojemu. Najpierw rzuciła szkołę, by następnie zacząć kraść i popaść w konflikt z prawem. Notowana była kilkakrotnie. W przeddzień swoich trzynastych urodzin została skazana na dwa lata poprawczaka za kradzież telefonu komórkowego, który usiłowała wynieść z galerii handlowej. Rozmowa z jedną ze skazanych dała jej mocno do myślenia.

— Siema, cipo! Andżela jestem. Za co siedzisz? — zapytała z zaskoczenia nieznajoma, przebywając na grupowym spacerze w lesie.

— Joł, stara ruro! Siedzę za udzielenie pierwszej pomocy. Ojciec miał krwotok z nosa, więc założyłam chujowi opaskę na szyję — odpowiedziała Papudrakówna, uśmiechając się tajemniczo.

— A dobrze cię chociaż wyruchał? Zboczeniec jebany — kontynuowała Andżelika, spoglądając głęboko w oczy swojej nowo poznanej koleżance.

— Nie, to wcale nie tak… — wydusiła z siebie Beata, spuszczając głowę w dół

— E tam, pierdolisz jak potłuczona. Zresztą nieważne. Pamiętaj, że nie warto mówić prawdy, nigdy, bo później są same problemy. Życie to ciągła iluzja, każdy widzi je po swojemu. Mów jedno, rób drugie. Bądź zagadką, a będziesz zawsze o krok przed innymi. Rób wszystko z wyczuciem i nie zapominaj o otaczającej cię rzeczywistości — stwierdziła skazana.

W dniu, w którym Beatka wróciła do domu, Wanda i Janusz zorganizowali powitalne przyjęcie na cześć córki. Zaprosili całą wieś, nie zapominając o okolicach.

— Witaj w domu, córuniu kochana. Dzisiaj świętujemy w takim gronie, jak widzisz, a jutro zrobimy sobie poprawiny z wujkiem Antonim — rzekł pedofil, rozpocząwszy rundkę z flaszeczką dookoła stołu.

Dziewczyna wzruszyła ramionami, sprawiając wrażenie zupełnie niezainteresowanej, i poszła do swojego pokoju, z którego postanowiła nie wychodzić w czasie trwania imprezy.

— Beata, rutynowa kontrola! — wrzasnął w pewnym momencie podpity ojciec, zbliżając się do pokoju córki.

Dziewczyna, nie mogąc opanować napływających do oczu łez, nakryła się kołdrą. Chwilę później wydarzyło się coś strasznego. W domu Papudraków po raz kolejny doszło do gwałtu na nieletniej i standardowo nikt nie zareagował. Wkrótce potem, jak gdyby nic się nie stało, zadowolony tatuś bawił się dalej z innymi członkami biesiady, podczas gdy jego córka przysięgła sobie, że to był ostatni raz, kiedy pozwoliła sobie na coś takiego. Szlochając, udała się do kuchni i wyjęła z szuflady największy tasak, jaki się tam znajdował, po czym wróciła do swojego pokoju, a siekacz schowała pod poduszką.

Nazajutrz, około godziny ósmej trzydzieści, Beatę obudziło muczenie krów. Dziewczyna, zerwawszy się z łóżka, z trudnością powędrowała do łazienki. Będąc w połowie drogi, natknęła się na matkę. Wanda w tym czasie przebywała w salonie, ale gdy tylko dostrzegła cierpiącą córkę, nie omieszkała skomentować sytuacji.

— A ty co taka skrzywiona? Wyglądasz dość dziwnie, jak jakaś koćpiergała. Wszystko w porządku? — spytała uszczypliwie, wypuszczając wielką chmurę dymu z ust.

— Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz! Nawet w takiej rodzinie, jak nasza, są tematy, o których lepiej nie dyskutować — odpowiedziała Beata, trzymając się za krocze.

— Nie chcesz, nie mów. Prawda jest taka, że i tak mnie to nie obchodzi. Z tego, co pamiętam, masz dzisiaj piętnaste urodziny, więc wszystkiego najlepszego. Jest niedziela, a w niedzielę chodzimy do kościoła. Pamiętasz jeszcze? Szykuj się, bo nikt na ciebie czekać nie będzie. Po nabożeństwie przyjdzie do nas wujek Antoni i wspólnie opijemy twoje święto, jak również powrót do domu — oznajmiła rodzicielka.

Jednak ksiądz nie pojawił się w domu Papudraków zbyt szybko. Mijały godziny, a wujka Antoniego wciąż brakowało przy rodzinnym stole. Janusz, Wanda i Beata świętowali sami. Córka bezalkoholowo, natomiast rodzice polewali sobie na przemian kieliszek po kieliszku. W międzyczasie za oknem zrobiło się szaro i spadł deszcz. Kilka razy zagrzmiało, ale ciężko było dostrzec jakiekolwiek pioruny, aż nagle skończył się alkohol…

— Wandzia, co to za machlojki? Gdzie jest wódka? Czy naprawdę wypiliśmy już wszystko, co mieliśmy w tym barku? — dziwił się wójt, przecierając oczy ze zdumienia.

— Toć ba. Zadzwoń do Antoniego, księżulek miał być już dawno temu. Wcale bym się nie zdziwiła, jak znowu jakieś bachory molestuje. Powiedz mu, żeby trochę wina zabrał z kościoła, to się porobimy przynajmniej — rzekła niewyraźnie Papudrakowa, ziewając z otwartą buzią.

— Masz łeb jak sklep, kobieto. Zaraz wydzwonię tego delikwenta — odrzekł mężczyzna, cały purpurowy na twarzy.

Około kwadrans po godzinie dwudziestej drugiej zjawił się długo wyczekiwany gość. Kuzyn Janusza, jak na klechę przystało, nie przyszedł z pustymi rękoma i przyniósł ze sobą napełniony winem mszalnym baniak o pojemności pięciu litrów.

— Szczęść Boże, Beatko! Wszystkiego najlepszego. Trzymaj, mówię — przemówił uradowany, wręczając solenizantce prezent.

— Wujku, ale ja nie piję alkoholu — wypaliła nieletnia, zaskakując duszpasterza.

— Nie przejmuj się. Ja, jak byłem w twoim wieku, też nie piłem przy rodzicach. No chyba, że sami pili, to wtedy się do nich dosiadałem i piliśmy wszyscy razem — cieszył się Antoni.

— Przecież są twoje urodziny. Dawaj, mówię, napijesz się z nami. Jańcio, weź tam polej. A ty siadaj obok wujka i łykaj! — dodał uszczęśliwiony, zajmując miejsce przy stole.

— Proszę, bardzo proszę. Tutaj też naleję, ależ proszę. No i dla mnie, bardzo proszę — trajkotał Janusz, obsługując wszystkich zgromadzonych.

— Janek, do kurwy nędzy, no tak po prostu być nie może! Dwa miesiące temu wylali nowy asfalt od Papudraków aż po same Meliny. A dziś? Dziura na dziurze, wiesz jak jest. No jak tak można? No jak tak, kurwa, można?! W końcu to ty jesteś wójtem. Zrób coś z tym, mówię. Wybory się zbliżają, nie ma ludzi niezastąpionych. Pamiętaj o tym. Nie ma ludzi niezastąpionych, mówię! — zdenerwował się w pewnym momencie kaznodzieja.

— Antek, kurwa, no co mam ci powiedzieć? Był przetarg i dałem zagranicznym zarobić, zamiast lokalnym, bo byli dużo tańsi. Mieliśmy określony budżet, reszta miała być dla mnie. Tamci, kurwa, fuszerkę odjebali i spierdolili, a problem pozostał. Teraz trzeba zapłacić za remont, tylko że pieniędzy brakuje — tłumaczył się wójt.

— Ale jak to? Czemu brakuje? — dociekał Antoni.

— Bo lokalsi chcieli tyle, ile byliśmy w stanie zapłacić, natomiast wynagrodzenie dla Niemiaszków plus naprawa przekraczają nasz budżet o trzydzieści procent — kontynuował tata Beatki.

— O żesz kurwa, Janusz! Ty to jednak jesteś prawdziwy Janusz biznesu. Gratuluję! — śmiał się księżulek, mając ubaw po pachy.

Około północy atmosfera zaczęła się zagęszczać. Za oknem lało, a wśród deszczu tańczyły piękne błyskawice. Janusz — głowa rodziny — powoli tracił świadomość i gadał bez sensu, jak jakiś burak do kredensu. Wandzie przysnęło się przy stole i niewiele zabrakło, aby wylądowała głową w sałatce śledziowej. Dopiero byłoby śmiesznie… W pewnym momencie wujek Antoni, zajadając się żeberkami, spojrzał na solenizantkę.

— Dziecko, a czy z tobą oby wszystko w porządku? — zapytał z zaskoczenia.

— Kręci mi się w głowie, wujku. Idę do łóżka — odpowiedziała Beatka, biorąc łyk wina z plastikowego kubeczka.

Po chwili dziewczyna wstała i pobiegła do łazienki, w której spędziła dobre pół godziny, wisząc na sedesie. W międzyczasie usnął Janusz. Tata Beatki nie miał tyle szczęścia, co jej matka, i zanurkował w talerzu z kanapkami. Wuj Antoni, kontrolując całą sytuację, jadł i pił dalej.

— No przecież to tylko dla brechtu. Tylko dla brechtu, mówię — chichotał sam do siebie, obmyślając plan działania.

— Dobranoc wszystkim — zakomunikowała nagle Beata, zamykając drzwi od swojego pokoju.

Księżulek, usłyszawszy głos niewiasty, polał sobie trunek do kubeczka, po czym wypił wszystek duszkiem. Kołysząc się na stołku, powtórzył tę samą czynność jeszcze dwukrotnie.

— Wszyscy śpią. No to hulaj dusza, piekła nie ma! — dumał, śmiejąc się od ucha do ucha.

— Beata, rutynowa kontrola! — krzyknął, wstając od stołu, by docelowo wejść do pomieszczenia, w którym przebywała piętnastolatka.

— Wujku, co ty bredzisz? — wyksztusiła przerażona dziewczyna.

— Rutynowa kontrola, mówię. Jak tata nie może, to wujek pomoże! — zakomunikował ksiądz, ledwo stojąc na nogach.

Po chwili trzasnął drzwiami i zaczął iść w kierunku Beaty. Stanąwszy nad jej łóżkiem, rozpiął sutannę. Kilkadziesiąt sekund później leżał już na solenizantce, która — zważywszy na jego ponadnormatywną masę ciała — nie miała żadnych szans, by się bronić.

— Wujku, nie! Proszę! Nieeee!! — krzyczała rozpaczliwie.

— Już dobrze, dziecko. Grzeczna dziewczynka — przemówił sługa ołtarza, wsuwając w jej waginę swojego penisa.

— Nie! Niee!! Pomocy! Proszę! Nieee!! — wrzeszczała córka Papudraków, wijąc się z bólu i płacząc z bezsilności.

Antoni nie przestawał i nacierał, gwałcąc od tyłu bezbronną dziewczynę, by po chwili szczytować tudzież pozostawić w niej swoje nasienie.

— Aaaaaa! O ja pierdolę, kurwa! Hahaha! — darł się podekscytowany, przewracając oczami.

— Wszystko w porządku, mówię. I pamiętaj, moja droga, że w rodzinie nic nie ginie! — dodał stanowczo, schodząc ze swojej ofiary i kładąc się tuż obok niej na plecach.

— Zajebię cię, chuju pierdolony! Już nie żyjesz! — pomyślała w ułamku sekundy Papudrakówna.

Córka Wandy i Janusza, czując upokorzenie, a także mając świadomość tego, że została skrzywdzona przez przedstawiciela kleru, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wymierzyć sprawiedliwość. Wyciągnąwszy spod poduszki tasak, odwróciła się, po czym bez zastanowienia wbiła go wujkowi prosto w serce. Będąc w amoku, podziurawiła księdza jeszcze kilka razy. Mężczyzna nie był w stanie przeżyć tak zabójczego kontrataku, zginął na miejscu. Chwilę później przebudził się Janusz.

— Kurwa mać, co to ma być? Do chuja pana! — wybełkotał, czując jak plasterek pomidora spływa mu po policzku.

— Syf, brud, kiła i mogiła! Beata! Do mnie! — pienił się wójt, próbując wstać z krzesła, ale niestety bez powodzenia.

Kolejna próba zakończyła się tym, że mężczyzna wylądował na podłodze. Kątem oka dostrzegł chrapiącą Wandę, która z wiadomej przyczyny nie reagowała na żadne hałasy.

— A gdyby tak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? — przeszło przez myśl żądnej zemsty solenizantce.

Dziewczyna w ułamku sekundy zerwała się z zabrudzonego łóżka. Trzymając w prawej ręce zakrwawiony tasak, pobiegła w kierunku kuchni, aby sprawiedliwości stało się zadość. Widząc z kilkumetrowej odległości znienawidzonego ojca, stanęła, by następnie po cichu i małymi krokami pójść przed siebie. Po upływie kilkunastu sekund stała już nad leżącym, pijanym i śmierdzącym, mężczyzną. Wójt półprzytomny leżał na plecach. Pierworodna pochyliła się nad nim i w mgnieniu oka poderżnęła mu gardło. Krew lała się strumieniami, jak z zarżniętego prosiaka. To był bardzo brutalny widok. Lada moment, cała roztrzęsiona, wróciła do swojego pokoju i schowała się w szafie…

Rozdział drugi: Bękart

Beacie przydzielono obrońcę z urzędu. Warto zaznaczyć, że nieletnia odpowiadała za swoje czyny jak osoba dorosła. Po bardzo burzliwym procesie Sąd Najwyższy wydał wyrok dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności za zabójstwo. Skazana została przetransportowana do zakładu karnego w Komarzewie, gdzie trafiały tylko i wyłącznie kobiety w ciąży. Więzienie cieszyło się najlepszą reputacją w kraju. Nowoczesność, cisza, spokój i przyjazna atmosfera to tylko niektóre z zalet, jakie można by wymienić. Budynek swoim kształtem przypominał literę „U”. Lewe skrzydło było przeznaczone dla kobiet ciężarnych i mogło pomieścić sześćdziesiąt osadzonych, po dwie w każdej celi. Środkowa część należała do naczelnika więzienia oraz jego personelu. Po prawej stronie mieściło się tak zwane akwarium, składające się z trzech pięter, wybudowane w nowoczesnym stylu z myślą o rodzicielkach i ich brzdącach. Każda cela była pojedyncza, wygłuszona i przeważnie oszklona. Na zewnątrz budynku znajdował się spacerniak, z którego dało się zboczyć na ogromny plac zabaw. Zakład karny otoczono bardzo wysokim ogrodzeniem z drutem kolczastym.

Po dopełnieniu wszelkich formalności można było zacząć odsiadkę. Beatę ulokowano w lewym skrzydle. Dziewczyna ostatecznie dołączyła do celi numer osiem, w której nie była sama. Przebywała w niej inna osadzona o imieniu Klaudia. Na pierwszy rzut oka wyglądała niegroźnie. Medytowała, mając zamknięte oczy i siedząc w bezruchu, jednak po kilku minutach wróciła do otaczającej ją rzeczywistości.

— O! Widzę, że mam towarzystwo. No i fajnie. Klaudyna jestem — zaczęła rozmowę, witając się kulturalnie.

— Beata. Co to za miejsce? Jak tu jest? — wymamrotała przerażona córka Wandy.

— Są takie miejsca na ziemi, do których nie chciałabyś trafić. Podziękuj Bogu, bo to głównie dzięki Niemu znalazłaś się tutaj. Wierz mi lub nie, ale mogło być znacznie gorzej. Niektóre skazane twierdzą, że trafiły do raju. No, cóż… Aa, i uważaj na klawiszów, to straszne chuje. Za co siedzisz? — kontynuowała Klaudia, przyglądając się nowej koleżance.

— Za zabójstwo. Zabiłam własnego ojca i wujka, zgwałcili mnie. Wujcio, jebany klecha, zrobił to tylko raz, ale o raz za dużo. No i się doigrał, natomiast stary… Nigdy mu tego nie wybaczę! Skurwiel pierdolony! Takich, jak on, to powinni za jaja wieszać! A tobie ile jeszcze zostało? Co odjebałaś? — rozzłościła się Papudrakówna, odbijając piłeczkę.

— Wrobili mnie. Jestem niewinna. Wiesz, od zawsze staram się być sobą. Nienawidzę robić dobrej miny do złej gry. Przecież nie muszę nikomu przytakiwać, ani uśmiechać się do kogoś, jeśli tego nie czuję. Prawda jest taka, że mój los jest wyłącznie w moich rękach, a świadomość tego sprawia, że jestem szczęśliwa.

— Żartujesz sobie ze mnie? Jak możesz być szczęśliwa w więzieniu? — dziwiła się Beata.

— Bo widzisz, moja droga… Człowiek zawsze rodzi się szczęśliwy i bogaty, jednak z czasem w jego otoczeniu pojawiają się inni ludzie, często toksyczni, którzy powolutku okradają go ze wszystkiego, co ma. Późniejsze rozgoryczenie i niedostatek są jedynie pokłosiem braku świadomości. Pamiętaj, że twój charakter równy jest średniej cech charakteru pięciu osób, z którymi przebywasz najczęściej. Czasami zmiana środowiska niesie za sobą pewne konsekwencje, nierzadko bolesne, ale wszystko w życiu jest po coś i nic nie dzieje się bez przyczyny — wyraziła swoje przekonanie Klaudyna.

— Twoja strefa, czuj się jak u siebie w domu — dodała po chwili, wskazując palcem na puste łóżko.

Cela prezentowała się imponująco. Przesuwane drzwi automatyczne, niezabezpieczone. Patrząc od wejścia, na wprost znajdowało się średniej wielkości okno, za którym widniały kraty. Pod nim zainstalowany był telewizor. Mnóstwo kamer. Zielone ściany pięknie komponowały się z drewnianymi meblami. Każda z dziewczyn miała swoje łóżko, jak również szafkę nocną. Lewa strona komnaty należała do Beaty, natomiast po prawej urzędowała Klaudia. W pomieszczeniu dało się dostrzec niewielki stolik oraz dwa krzesełka. Nie mogło także zabraknąć toalety, jednakże prysznic umiejscowiony był na korytarzu, gdzieś na samym końcu.

— Który miesiąc? — zapytała w pewnym momencie Papudrakówna.

— Szósty.

Dziewczyny od samego początku znalazły wspólny język. Godzinami rozmawiały na temat dzieciństwa, swoich zainteresowań, marzeń, podejściu do życia, a nawet sensu istnienia. Klaudia pochodziła z północnej części Polski. Była kilka lat starsza od Beaty. Uwielbiała szyć, malować i czytać książki o tematyce rozwojowej. Miała duszę artystki, często bujała w obłokach.

Wkrótce potem przechadzającą się po spacerniaku Beatę zaczepił jeden ze strażników, aby zakomunikować jej, iż powinna jak najszybciej stawić się u „Boryska”, który piastował funkcję naczelnika więzienia. Kilka minut później dziewczyna odwiedziła mężczyznę w jego gabinecie.

— Uszanowanie, koleżanko. Zauważyłem, że jesteś tu od niedawna, a mimo to odnoszę takie wrażenie, jakbym znał cię od zawsze. Zdziwiłabyś się, ale wiem o tobie wszystko. Tata ruchał, wujek zaruchał… — rzekł klawisz, uśmiechając się tajemniczo.

— Słucham? — odrzekła przestraszona Papudrakówna, trzymając się za brzuch.

— Nie mów słucham, bo cię wyrucham! — roześmiał się głośno „Borysek”.

Borys Kutasiński pracował w więzieniu od dwudziestu lat, natomiast stanowisko naczelnika przydzielono mu czterdzieści dziewięć miesięcy wcześniej. Mężczyzna mierzył niespełna dwa metry i ważył jakieś osiemdziesiąt kilogramów. Był bardzo szczupły i jednocześnie łysy, a w dodatku dziwnie się poruszał. Taki cwaniaczek osiedlowy. Czuł się ważny i nietykalny, w związku z czym często naginał regulamin.

— Kiedy rodzisz? — spytał znienacka.

— Za około pięć miesięcy — wyksztusiła roztrzęsionym głosem Beata.

— Dobra, nie pierdol. Zasady są takie, że dwa razy w roku każda z was ciągnie pytonga. Akurat dzisiaj padło na ciebie, więc do dzieła! I nie ma żadnego ale! Rób, co mówię, a wypuszczą cię wcześniej za dobre sprawowanie — kontynuował dawca plemników, rozpinając rozporek.

— Rozstaw namiot, zapraszam — dodał stanowczo.

Beata początkowo nie chciała zaspokoić potrzeb seksualnych naczelnika, ale ostatecznie dała się zmanipulować i przystąpiła do działania. Najpierw ściągnęła mu spodnie, po czym delikatnie zsunęła jego majtki i prawą dłonią chwyciła za penisa, który z sekundy na sekundę robił się coraz większy, aż w końcu zesztywniał, zatem włożyła go do swoich ust.

— Ale słony naplet. O, fuj! — powiedziała, wyglądając na bardzo zniesmaczoną.

— Pytałem się? Ssij, kurwo! — grzmiał zbulwersowany „Borysek”.

Skazana ściągnęła fałd skórny pokrywający żołądź prącia. Ponownie umieściła penisa w swojej buzi i zaczęła ssać go bardzo niepewnie. Tym razem trzymała go w lewej ręce i pieściła raz w lewą, raz w prawą stronę. Następnie w górę i w dół. Kilkadziesiąt sekund później przestała, by nabrać powietrza. Dotleniona cmokała i siorbała na przemian. Z twarzy mężczyzny śmiało można było wyczytać, że jest mu bardzo przyjemnie.

— Nie do połowy, całego! Aż po same jaja — przemówił w pewnym momencie.

Za chwilę złapał nastolatkę za głowę i docisnął do siebie. Będąca w szoku dziewczyna zaczęła się dławić, a łzy spływały jej po policzkach. Próbowała coś powiedzieć, ale brzmiało to jak jakiś bełkot. Klawisz, gdy zobaczył, że przegina, postanowił wyluzować.

— Chciałaś coś powiedzieć? — zapytał.

Papudrakówna ssała dalej, ale coraz wolniej, spoglądając złowrogo w jego kierunku, by po chwili całkowicie przestać.

— No mów, śmiało, albo i nie, bo na chuj masz się odzywać — stwierdził mężczyzna, wciskając z powrotem swojego penisa do ust skazanej.

— Chuj to cię robił, ale nie dorobił, złamasie pierdolony — zaawizowała nieoczekiwanie, uśmiechając się szyderczo.

Naczelnikowi w ogóle nie było do śmiechu. Migiem zagotowało się mu w głowie. Posiniał cały na twarzy, po czym uniósł ku górze swoją prawą dłoń z zamiarem spoliczkowania osadzonej. Nagle zamachnął się i uderzył dziewczynę dość mocno w twarz. Pech chciał, że ta w tym samym momencie przyssała się do jego genitaliów, a pod wpływem siły uderzenia niestety je przygryzła. Oj, zabolało. Tak naprawdę, to obie strony ucierpiały w tym zdarzeniu, ale najbardziej poszkodowany był „Borysek”, który stracił przytomność i runął na podłogę jak długi, podczas gdy oszołomiona Beata wybiegła z jego gabinetu i w pośpiechu wróciła do swej celi.

— A ty co tak dyszysz? Coś się stało? — wypaliła zdziwiona Klaudia, nie spodziewając się szybkiego powrotu koleżanki ze spacerniaka.

— Dlaczego ja? Co ja im takiego zrobiłam?! Skurwysyny! — wrzeszczała poszkodowana.

— Przykro mi, ale pozwól, że coś ci wytłumaczę… Biorąc pod uwagę fakt, że wszystko we Wszechświecie jest energią, istotne są wibracje. Wszystko zaczyna się od myśli, to one kreują naszą rzeczywistość. Każdej myśli towarzyszą jakieś uczucia i emocje. Jeśli są pozytywne, wówczas wchodzisz na wyższą wibrację, czujesz się świetnie, więc przyciągasz do swojego życia to, co dobre i przyjemne. Jeżeli negatywne, wibrujesz znacznie niżej, czujesz się zwyczajnie źle, dlatego też wkrótce doświadczasz takich okoliczności i wydarzeń, jakich nie chcesz. Ludzie mówią, że nieszczęścia chodzą parami, ale to nieprawda. Każdy człowiek jest kreatorem swojej rzeczywistości, która jest lustrzanym odbiciem tego, co skrywa w sobie. Gówniane myśli, uczucia i emocje, a nawet słowa tworzą gównianą rzeczywistość, i odwrotnie. Już rozumiesz?

— Staram się, ale to chyba nie takie proste.

— Owszem, bo to wymaga ciężkiej pracy. Pracy nad samą sobą. Higienę myśli można ogarnąć poprzez codzienną medytację i praktykowanie uważności. Jeśli kiedyś będziesz chciała, to cię chętnie nauczę. Nie jestem ideałem, ale każdego dnia dążę do maksymalizacji swojego potencjału. Rozwijam się, bo tylko głupiec myśli, że jest wystarczająco mądry. Tutaj czytam książki, wcześniej oglądałam dużo filmików na temat rozwoju osobistego.

— Czuję się, jakbym była w jakiejś szkole. Ucz się ucz, bo nauka to potęgi klucz albo jakoś tak to szło. Zresztą chuj z tym, nieważne. O! To po prostu działa! Prawo Przyciągania — moja historia, co to za książka? — zapytała córka Wandy, spoglądając na szafkę nocną Klaudii.

— Wyobraź sobie, że wolno ci się stać takim człowiekiem, jakim pragniesz być. Ponadto możesz dostać wszystko, o czym marzysz…

— Słucham? Brzmi super, ale to przecież niemożliwe.

— Niemożliwe? Dobra, to może inaczej… Wyobraź sobie, że znajdujesz się w pewnej restauracji. To bardzo specyficzne miejsce, w którym za zamówienie płaci się swoimi myślami. Każda myśl wypełniona jest odpowiednim ładunkiem energetycznym, który zależny jest od twoich uczuć i emocji, jakich doświadczasz w momencie składania zamówienia. Jeżeli towarzyszy ci wspaniały nastrój, jesteś zadowolona i uśmiechasz się do wszystkich dookoła, to kelner przyjdzie do ciebie z talerzem wypełnionym po brzegi samymi pozytywnymi wydarzeniami. Dostrzeżesz tam między innymi swoje zrealizowane cele oraz spełnione marzenia. Natomiast, jeśli odczuwasz jakiś niedosyt, marudzisz, narzekasz i obwiniasz wszystkich za swoje niepowodzenia, wówczas pracownik restauracji podaruje ci uszczerbioną miskę, w której znajdziesz bardzo przykry scenariusz swojego życia. Nie zabraknie w nim twojego gniewu ani złości. Nie zabraknie kolejnych porażek tudzież gorzkich łez z bezsilności. Dostaniesz dokładnie to, czym emanowałaś podczas płatności. Przypatrz się temu uważnie, bo po wyjściu z lokalu Wszechświat ześle na ciebie wiele okazji ku temu, abyś mogła doświadczyć tego w swoim życiu i przeżyć to całą sobą.

— Czyli o to ci chodziło na początku rozmowy?

— Owszem. Tak właśnie działa Prawo Przyciągania — skwitowała starsza z dziewczyn, kończąc konwersację.

Niespełna siedem tygodni później, Beata doczekała się pierwszego widzenia w zakładzie karnym. Nie spodziewała się, że odwiedzi ją matka. Kobiety siadły naprzeciw siebie, po czym spojrzały sobie głęboko w oczy. Musiało upłynąć trochę czasu, zanim jedna z nich przemówiła jako pierwsza.

— Chcę adoptować swoją wnuczkę. Zamierzam pozbawić cię praw rodzicielskich, ty tępa łycho. Jak można własnej matce taką krzywdę wyrządzić? Własnej matce, pomyśl tylko, no jak? — lamentowała Wanda, sprawiając wrażenie pokrzywdzonej.

— Nigdy nie byłaś dobrą matką! Na babcię też się nie nadajesz! Poza tym spodziewam się chłopca, a nie dziewczynki, i wara! Nie chcę cię więcej widzieć, rozumiesz? Nienawidzę cię!! Wynoś się. Słyszysz? Wypierdalaj stąd!! — wrzeszczała piętnastolatka, nie mogąc opanować swoich emocji.

Chwilę później do akcji wkroczyli strażnicy i bez większego problemu opanowali sytuację. Wandę odprowadzono do wyjścia, natomiast rozwścieczoną Beatę zaprowadzono prosto do celi numer osiem. Dziewczyna usiadła na podłodze, kołysząc się na przemian do przodu i do tyłu.

— Jebana suka! Chuj jej w dupę! Niech ją stado słoni przepierdoli! — jazgotała, ziejąc nienawiścią.

— Myślę, że nie ma takiej potrzeby. Wiele lat temu Chrystus dał przykład, mówiąc: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”. Jeśli ktoś cię irytuje albo zranił w przeszłości, postaraj się wybaczyć. Zamiast potępiać uczynek tej osoby, spróbuj odczuwać wobec niej współczucie. Być może bardzo cierpi. Możliwe, że ma mętlik w głowie, dlatego też zachowuje się w taki, a nie inny sposób. Nigdy nie wiadomo, co dzieje się w głowie drugiego człowieka dopóty, dopóki nie wejdziemy w jego buty. Zatem odpuść i pozwól życiu płynąć. Moim zdaniem to jedyna droga do tego, abyś była szczęśliwa i spełniona — zareagowała w swoim stylu Klaudyna.

— Klaudia, do kurwy nędzy! Co ty bredzisz? Weź ty czasem posłuchaj samej siebie. No ja pierdolę! — uniosła się Beata, kręcąc głową na przemian w lewo i w prawo.

— Moja droga, mam takie dziwne wrażenie, że się chyba nie zrozumiałyśmy.

— Jestem tego pewna. O co ci właściwie chodzi?

— Nie ma sensu zaprzątać sobie głowy tym, co już było. I tak samo nie warto przejmować się tym, co być może kiedyś nastąpi. Liczy się tylko teraźniejszość, czyli chwila obecna. Tu i teraz. Dlaczego? Bo akurat na to masz wpływ. Rozumiesz? Nie zmienisz przeszłości, to już historia. Wyobraź sobie człowieka, który na co dzień żyje negatywną przeszłością. Jak on się czuje? Prawdopodobnie odczuwa smutek, żal, cierpienie, jakiś niedosyt. Myślisz, że łatwo mu będzie zbudować pozytywną przyszłość na takim fundamencie?

— Raczej nie.

— No jasne, że nie, więc po co się w tym zamulać? Przecież to już było i nigdy nie wróci. Ten człowiek niczego nie zmieni, bo zwyczajnie nie ma na to wpływu. Z drugiej jednak strony, po co zamartwiać się czymś, co się jeszcze nie wydarzyło? A skąd wiesz, że tak właśnie będzie? Nie możesz tego wiedzieć, nikt nie wie. Wszelki scenariusz, jaki widzisz w swojej głowie, to tylko wytwór pracy twojego umysłu. Twoja wyobraźnia, która czasem potrafi ponieść niekoniecznie tam, gdzie trzeba — tłumaczyła Klaudia.

— Gdy skupisz się na chwili obecnej, jaka by nie była, wówczas dostrzeżesz piękno tego świata. Zauważysz, że wcale nie jest tak źle, bo inni mają znacznie gorzej. Załóżmy, że straciłaś przy porodzie dziecko, natomiast inna matka straciła w wypadku samochodowym całą rodzinę. Możesz nie mieć jednego palca, ale ktoś nie ma całej ręki. Jesteś w więzieniu, w porządku, wiem jak jest, ale żyjesz, natomiast inni ludzie właśnie w tym samym momencie odchodzą z tego świata, umierając w szpitalu lub w innym niezbyt komfortowym miejscu. Spójrz za okno. Leje deszcz, ale czy pada ci na głowę? — kontynuowała.

— No nie.

— No więc właśnie, sama widzisz, a są tacy, którzy w ogóle nie mają się gdzie podziać. Mimo to, że siedzimy, gdzie siedzimy, nie mamy źle. Są dużo gorsze miejsca, w których ludzie z bezsilności targną się na własne życie. Rozumiem, że w zaistniałej sytuacji możesz być sfrustrowana, masz prawo czuć się źle, ale czy musisz?

— Nie wiem.

— Oczywiście, że nie, bo masz na to wpływ i tylko od ciebie zależy, co z tym zrobisz. Zauważ, że ciało zawsze współgra z umysłem. To twoje myśli w głównej mierze odpowiadają za to, jak się czujesz. Możesz przybrać postać męczenniczki, a co za tym idzie rozpłakać się i ubolewać nad własnym losem. Wątłe ramiona, głowa spuszczona w dół, brak energii i chęci do życia, no nie? Równie dobrze możesz cieszyć się z tego, co masz, cokolwiek by to nie było. Wyprostowana sylwetka i szeroki uśmiech na twarzy to zawsze gwarancja dobrego samopoczucia, dzięki któremu jesteś w stanie osiągnąć znacznie więcej, aniżeli myślisz. Życie jest piękne, o ile wiesz jak żyć… Dążę do tego, że możesz być alkoholiczką, narkomanką, nierządnicą albo jakimkolwiek innym elementem społecznym, ale to, co z tym zrobisz, zależy jedynie od ciebie, bo masz na to wpływ, ale tu i teraz, czyli w teraźniejszości. Zauważ, że wszystko na tym świecie jest po coś i nic nie dzieje się bez przyczyny. Każdy nowy dzień jest jak powrót do szkoły, bo wciąż uczymy się czegoś nowego, o ile oczywiście chcemy i jesteśmy uważni.

— Mam straszny mętlik w głowie. Myśli atakują mnie z każdej strony, że ja pierdolę. Klaudyna, jak to ogarnąć? Jest na to jakiś sposób? — zapytała zdenerwowana Papudrakówna.

— No jasne. Medytacja, czyli to, z czym nie chcesz zmierzyć się od samego początku — wyszeptała z błyskiem w oku współwięźniarka.

— Nauczysz mnie?

— Bardzo chętnie. Szczerze mówiąc, to myślałam, że już nigdy o to nie zapytasz. W takim razie możemy zaczynać. Usiądź wygodnie w jakimś ciepłym i spokojnym miejscu. Wiem, że nie masz wielkiego wyboru, bo jesteśmy w celi, ale to tak na przyszłość. Zresztą, jak widzisz, cela też jest w porządku. Wybierz sobie miejsce. Możesz siedzieć na łóżku, na krześle albo na podłodze. Nie ma to większego znaczenia. Istotne, abyś miała proste plecy. Następnie rozluźnij się i zamknij oczy. Na początku skup się na samym oddechu, wyreguluj go. Oddychaj głęboko. Wdech-wydech, wdech-wydech… Zwróć uwagę na wszystkie zapachy i dźwięki, jakie do ciebie docierają. Nie próbuj ich rozpoznawać, a jedynie zauważ. Miej świadomość tego, że są. Wdech-wydech, wdech-wydech… Jeśli się pojawią jakieś myśli, radosne lub bolesne, zignoruj je. W nic nie wnikaj, niczego nie oceniaj. Po prostu obserwuj, niczym niezaangażowany sędzia. Postaraj się wyłączyć, przechodząc w tak zwany stan czuwania. Wdech-wydech, wdech-wydech… Nie myśl, odpuść kontrolę. Wdech-wydech, wdech-wydech… Zauważ, że jesteś. Tu i teraz. Poczuj w sobie obecność, czyli to, że życie jest w tobie, a ty jesteś życiem. Bądź całym Wszechświatem, a nie tylko jego cząstką. Poczuj ogromną miłość do siebie, a co za tym idzie miłość do całego świata. Wytrzymaj w tym stanie jak najdłużej, oddychając bardzo głęboko, po czym otwórz oczy, uśmiechnij się i powiedz: dziękuję. Aby medytacja była skuteczna, należy ją praktykować codziennie. Wystarczy poświęcić od dziesięciu do dwudziestu minut, ale systematycznie. Nie potrzebujesz żadnej maty, ani poduszki. Nie potrzebujesz innych rzeczy, które reklamują w telewizji. Potrzebujesz jedynie siebie oraz czasu. To wszystko.

— Wow, jakie to proste i zarazem przyjemne, ale dlaczego mam nie myśleć? Znam kilka osób, które mówią, że medytują w momencie, gdy intensywnie myślą…

— Moja droga, zacznijmy od tego, że medytacja polega na byciu i przyjmowaniu myśli oraz odczuć takimi, jakie są naprawdę. Nie modyfikujemy ich, ani nie uciekamy od nich. Akceptujemy je bez względu na wszystko. Czasami przychodzą nam do głowy myśli, których nie chcemy mieć albo takie, przed którymi uciekamy od lat. No i właśnie na tym polega prawdziwe wyzwanie w medytacji, żeby przyjąć te myśli, nie buntować się. Po prostu godzimy się z tym, czego doświadczamy w chwili obecnej, czyli tu i teraz. Medytacja to tak jakby monolog naszego umysłu. Najpierw przychodzi jedna myśl, następnie druga i trzecia, później czwarta, itd. Jest to tak chaotyczne, że po złożeniu wszystkiego w jedną całość, nie ma żadnego sensu. Myśli przychodzą znikąd i odchodzą donikąd. Istotne jest, aby ich nie ruszać, a jedynie obserwować. Jeżeli wciągniesz się w nie i zaczniesz coś budować, wówczas będzie to myślenie, a myślenie nie jest medytacją. Zauważ, że człowiek medytuje po to, ażeby pozbyć się natłoku myśli i przywrócić umysł do naturalnego stanu równowagi. Generalnie chodzi o to, aby się wyciszyć i poczuć harmonię, zarówno duszy, jak i ciała. Medytacja to restart umysłu.

— A są jeszcze jakieś inne korzyści z medytacji?

— Oczywiście. Zwiększenie kontroli nad emocjami, poczucie szczęścia, świadomość własnego ciała, wzrost produktywności, twórczość, kreatywność, oświecenie, odpoczynek, chwilowe oderwanie od rzeczywistości, zwalczanie złych nawyków, budowanie siły woli oraz dyscypliny, poprawa zdrowia… Lista jest naprawdę imponująca, ale dla mnie, osobiście, najistotniejsze jest to, że dzięki medytacji jestem w stanie okiełznać swój umysł. I teraz posłuchaj… Nieprawdą jest, że ludzki mózg sprawuje kontrolę nad człowiekiem. Prawda jest taka, że umysł jest tylko narzędziem, które służy człowiekowi do osiągania jego celów.

— Słucham? — nie dowierzała córka Wandy.

— Proś, a będzie ci dane… Następnie zamknij oczy i wyobraź sobie siebie w sytuacji, jakiej chciałabyś doświadczyć. Uwierz, że wszystko, co widzisz oczyma swojej wyobraźni, dzieje się naprawdę, tu i teraz. Stań się swoim marzeniem. Przeżyj je całą sobą, po czym otwórz oczy i podziękuj. Miej świadomość tego, że wszystko, co widziałaś w swojej głowie, wydarzyło się naprawdę. Pogódź się z tym, a wkrótce…

Kolejne miesiące przyniosły wiele zmian w życiu obu osadzonych. Codziennie medytacje, podczas których Klaudia wizualizowała swoją przyszłość, odczuwając przy tym mnóstwo pozytywnych uczuć i emocji, dały zaskakujące efekty. Jeden z detektywów, jakich wynajęła w celu dowodzenia swojej niewinności, wpadł na nowy trop, co poskutkowało pojawieniem się wielu nieścisłości w jej sprawie, dzięki czemu wznowiono proces. Wkrótce potem uniewinniono dziewczynę. Uszczęśliwiona Klaudyna opuściła więzienie tuż przed narodzinami swojej córeczki. W międzyczasie do szpitala trafiła matka Beaty, u której zdiagnozowano nowotwór mózgu. Niestety, kobieta zmarła podczas operacji. Osieroconej Papudrakównie w końcu spadł kamień z serca.

— Niech jej ziemia lekką będzie — pomyślała uszczęśliwiona.

Niebawem dziewczynę przetransportowano na więzienną porodówkę, gdzie narodził się on — Witold Papudrak. I nagle zapadła konsternacja. Dziwili się wszyscy, jednak najbardziej zdziwiona była matka noworodka.

— No ja pierdolę O żesz ty, kurwa mać! Przecież on jest czarny jak smoła! — wykrzyczała przerażona, przecierając oczy ze zdumienia.

Kobieta miała prawo czuć się sfrustrowana, ponieważ zarówno ona, jak i zamordowany przez nią wuj Antoni, byli ludźmi białej rasy. Pracownicy szpitala powiedzieli, że to bardzo rzadki przypadek, aczkolwiek zdarza się raz na kilka milionów…

Pierwsze miesiące w roli matki okazały się dla Beaty nie lada wyzwaniem. Nastolatka była przerażona, ponadto odczuwała wstręt wobec swojego maleństwa, stąd też zajmowała się nim bardzo niechętnie i — co najgorsze — nieuważnie. Któregoś razu, zalewając wrzątkiem herbatę, myślała o niebieskich migdałach. Wziąwszy do ręki kubek z gorącą cieczą, szła w kierunku małego Wicia, który w tym samym czasie leżał spokojnie w swoim łóżeczku. Pochyliwszy się nad synkiem, patrzyła nań w taki sposób, jakby zaraz miała się uśmiechnąć.

— Łeeee! Łeeeee! — wrzasnął znienacka brzdąc.

Rozkojarzona Papudrakówna wystraszyła się tak bardzo, że omal nie doszło do tragedii, a jedynie do nieszczęśliwego wypadku, w którym ucierpiał Witold. Cały wrzątek wylał się na jego lewą stópkę… Na domiar złego, kilka tygodni później, do pracy w więzieniu powrócił „Borysek”, który nie omieszkał zaprosić osadzonej do swojego gabinetu.

— O proszę! Kogoż to moje piękne oczy widzą? Dzień dobry, pani Beato — zaczął klawisz.

— Dzień dobry, panie naczelniku — wykrztusiła z siebie skazana, spuściwszy głowę w dół.

— Trochę minęło od naszego ostatniego spotkania. Pamiętam dobrze, co się wtedy wydarzyło i nie ukrywam, że nigdy tego nie zapomnę. Upokorzyłaś mnie, oj, upokorzyłaś. Patrz mi w oczy, kiedy do ciebie mówię i słuchaj uważnie, bo nie mam zamiaru niczego powtarzać. Słyszysz?!

— Tak, panie naczelniku.

— No, od razu lepiej. A wiesz może, co widzę w twoim spojrzeniu? Powiem ci. Widzę wstyd. Najpierw ojciec, później wujek, a w międzyczasie nawet jakiś Murzyn. Oj, musisz naprawdę lubić ten sport. Hańba! Rasy ludzkie nie powinny się mieszać! Myślę, że brakuje ci honoru i godności osobistej, a takich ludzi nie lubię najbardziej. Nie chcę oglądać ani ciebie, ani żadnego czarnucha w swoim więzieniu. Podjąłem decyzję, iż rozdzielimy was w niedalekiej przyszłości. Ciebie wyślemy do najgorszego pierdla w kraju, natomiast twojemu ciemnoskóremu bękartowi własnoręcznie wybuduję tratwę, na której gówniarz popłynie prosto do Afryki, czyli tam, gdzie jego miejsce — grzmiał mężczyzna, przyglądając się złowrogo osadzonej.

— Nie możecie — stwierdziła trzęsącym się głosem.

— Nie możemy? Ja nie mogę? Ja mogę wszystko, ty głupia cipo! A teraz ściągniesz spodnie i wypniesz dupę, bo cię o to grzecznie proszę — zakomunikował „Borysek”.

— Nie tym razem, jebany rasisto. Ratunku! Pomocy! — wydarła się Papudrakówna, podbiegając do drzwi.

Złapawszy za klamkę, serce zabiło jej znacznie szybciej. Pech chciał, że wrota od pomieszczenia naczelnika były zatrzaśnięte. W tym samym momencie rozwścieczony mężczyzna włączył alarm i z całej siły uderzył głową o biurko, rozcinając sobie łuk brwiowy. Po chwili w jego gabinecie zjawili się strażnicy więzienni i bez większych problemów obezwładnili Beatę. Na nic się zdały tłumaczenia dziewczyny. Widok zakrwawionej twarzy klawisza mówił sam za siebie. Papudrakównę oskarżono o czynny napaść na funkcjonariusza publicznego. Wkrótce potem skazano ją na kolejne pięć lat pozbawienia wolności i podjęto decyzję odnośnie zmiany więzienia. Beatę przetransportowano do zakładu karnego w Rajtach, natomiast Witold trafił do Katolickiego Ośrodka Adopcyjnego w Gnijeszewie.

Rajty mieściły się w północno-wschodniej części Polski. Miasto charakteryzowało się dużą ilością lasów, rzek i jezior. Nie brakowało w nim ani parków rozrywki, ani miejsc do wypoczynku. Ludzie żyli tutaj głównie z turystyki, a jednym z miejsc, które chcieli zobaczyć dosłownie wszyscy, było najstarsze więzienie w kraju. Oczywiście nie dało rady wejść do środka, ale można było podziwiać je z bardzo bliskiej odległości. Budynek z wyglądu przypominał stare zamczysko. Wyróżniał się swoją wielkością. Wybudowano go z czerwonej cegły i otoczono średnio wysokim murem. W każdym oknie widniały metalowe kraty. Brudne i zaniedbane cele, które mogły pomieścić niespełna dwa i pół tysiąca skazanych, były zamieszkiwane przez najgorsze elementy społeczne, zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn. W zakładzie karnym obowiązywał rygor. Błędem byłoby komuś zaufać bądź wejść komukolwiek w drogę. To miejsce w niczym nie przypominało tamtego, gdzie wcześniej przebywała Beata. Początkowo dziewczynę przydzielono do czteroosobowej celi, w której o dziwo znalazła się sama.

— Ja pierdolę, co za syf. Normalnie aż się rzygać chce, jak się na to patrzy — pomyślała zdenerwowana.

Kilka godzin później dołączyła do niej inna skazana — łysa, przy kości i cała w tatuażach. Na pierwszy rzut oka miała między trzydzieści, a trzydzieści pięć lat. Pewnym krokiem weszła do środka, a gdy drzwi od komnaty zatrzasnęły się…

— Siemanko. Skąd jesteś? — zapytała, patrząc spod byka w kierunku Beaty.

— Papudraki.

— Ja jestem miejscowa. Garuję za handel narkotykami, a ciebie za co wciągnęli?

— Jestem niewinna.

— Taki chuj! Jak my wszyscy zresztą. Grypsujesz? — dociekała świeżo osadzona.

— Słucham? Co to znaczy? — dziwiła się Beata.

— Kultura, elita więzienna. Albo jesteś pizdą, albo nie.

— Nie, nie jestem.

— Ja też nie. Mam na imię Marianna, ale mów mi MJ.

— Beata, Beata Papudrak.

— Moje kojo. Z prawej strony, tam o, pod lipem — stwierdziła MJ, wskazując palcem na puste łóżko.

Początkowo skazane nie rozmawiały ze sobą zbyt często. Marianna była śpiochem, w związku z czym przesypiała większość dnia, podczas gdy Beata nie mogła pogodzić się z sytuacją, w jakiej się znalazła. Przecież z dnia na dzień odebrano jej dziecko, przykra sprawa. Prawdę mówiąc, nie przepadała za swoim synkiem, ale gdzieś w głębi duszy czuła, że jest prawdziwą matką. To był dla niej prawdziwy szok. Dziewczyna płakała codziennie po kilka godzin. Momentami aż wyła z rozpaczy, co miało destrukcyjny wpływ na nienajgorsze samopoczucie MJ.

— Możesz się, kurwa, w końcu zamknąć? No ja pierdolę, nawet się przekimać w tym cyrku nie można. Mam ci pojechać po rajtach czy od razu wolisz dać w kichę? — zirytowała się tutejsza osadzona.

— Rób, co chcesz! I tak niczego nie zrozumiesz! — wykrzyczała roztrzęsiona Papudrakówna.

Wówczas stało się coś naprawdę zadziwiającego. Marianna — ni stąd, ni zowąd — pochyliła głowę, zamknęła oczy i pobladła na twarzy. Po chwili wstała ze swojego łóżka, by przytulić Beatę.

— Co robisz?! — przestraszyła się nastolatka.

— Przepraszam. Opowiesz mi swoją historię?

To był przełomowy moment, jeśli chodzi o relacje osadzonych. Beata opowiedziała MJ większość swojego życia, jednak w jej przypowieści nie było ani krzty prawdy.

— Strasznie za nim tęsknię — zakończyła.

— Wybacz, nie wiedziałam, ale nie martw się. Jak przyjdzie na patrzonko, to sobie śmigniecie do intymniaka, o ile będziesz grzeczna, bo jak podpadniesz, zapomnij.