Kiedy wszyscy wierzą w twoje kłamstwo... zaczynają się kłopoty
Piotrek nie chciał się wyróżniać. Pragnął tylko przetrwać w nowej szkole. Ale kiedy najpopularniejszy chłopak w klasie – Nikodem, król boiska – wziął go na celownik, musiał zacząć działać. Wymyślił jedno niewinne kłamstwo… które błyskawicznie wymknęło się spod kontroli.
Nikodem kłamie jak z nut. Teoretycznie po to, by chronić siebie i swoją reputację szkolnej gwiazdy koszykówki. W rzeczywistości – by ukryć, z czym każdego dnia mierzy się w domu.
Nauka, dojrzewanie, dziewczyny – samo to wprowadza ogromne zamieszanie. Ale gdy do tego dochodzą kłamstwa, życie może zmienić się w chaos. Co się stanie, kiedy trudna prawda w końcu wyjdzie na jaw?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 241
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Małgorzata Warda
Kłamca
Wszyscy ludzie kłamią, kiedy się boją.
George R.R. Martin, Uczta dla wron, część 1: Cienie śmierci
Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.
Joseph Goebbels
Kiedy zaczynamy kłamać,
wchodzi nam to w nawyk jak wszystko inne.
Mike Carey, Błędny krąg
Za drzwiami słychać już kroki.
Jeden krok.
Jest prawie jak wtedy, gdy miałem pięć lat i chłopak z mojego bloku powiedział, żebym wypił pół szklanki octu i przystawił zapalniczkę do ust, to będę zionął ogniem jak smok, a ja to zrobiłem. To był zły pomysł.
Drugi krok.
Przez moją głowę przebiegają obrazy z ostatnich dwóch tygodni: to, jak Jeremi złożył mi propozycję, no i moment, gdy nakryłem Nikodema, a teraz już wiem, że nigdy nie powinienem był go nakryć. Przez głowę przebiega mi też Sandra, oni wszyscy, tory kolejowe, a potem kłamstwo. Moje pierwsze kłamstwo.
Trzeci krok.
Jestem kłamcą.
Dwa tygodnie temu jeszcze nim nie byłem. Gdybyście poznali mnie właśnie dwa tygodnie temu, nie byłoby o czym opowiadać.
Nabieram tchu, bo za drzwiami rozlega się czwarty krok, teraz już bardzo blisko wejścia.
– Kto tam? – pyta męski głos. Słyszę szuranie pod drzwiami i wtedy już na pewno wiem, że to koniec. – Co tutaj robisz o tej porze?
Nie ma huku bomb, ziemia się nie trzęsie, a ja nie lecę w dół z wysokości, nie mogąc się złapać ścian, chociaż chyba wolałbym tak to zakończyć.
Jest cicho. Zwyczajnie cicho. Tak przychodzi ostatni moment.
Robię to, czego już prawie się oduczyłem: po raz pierwszy od dwóch tygodni mówię prawdę.
– Potrzebuję pomocy. Proszę, otwórz!
Drzwi się otwierają i wszystko naprawdę się kończy.
Dwa tygodnie wcześniej
Kamera. Oczywiście, że o niej wiedziałem, to była moja szkoła i pamiętałem nawet, jak to było, gdy zakładano je na każdym korytarzu. „Kamery zapewnią uczniom bezpieczeństwo” – mądrzył się wtedy dyrektor. A teraz siedziałem w jego gabinecie właśnie z powodu kamery.
– To ty, prawda? – Dyrektor wyglądał, jakby stracił wszystko. Splótł ręce na brzuchu, a jego krawat w charty przekrzywił się na bok, wchodząc pod pachę. – Dlaczego to zrobiłeś? Czy pomyślałeś chociaż przez chwilę o swojej nauczycielce, o tym, jak ona się poczuła?
Drżały mi ręce, więc wsunąłem je w rękawy bluzy, by nie było tego widać. W milczeniu, które zżerało mnie od środka, patrzyłem, jak dyrektor obraca do mnie monitor i uruchamia film.
Start.
Na ekranie zobaczyłem korytarz pod pracownią plastyczną oraz fragment schodów, biegnących w stronę sali gimnastycznej. Zerknąłem na godzinę zapisu kamery: 14:20.
Wszystko się zgadzało. W napięciu, które nagle zaczęło robić się nie do wytrzymania, gapiłem się na moją klasę, przechodzącą przez korytarz. Oliwia – wlekła się ostatnia, z pochyloną głową i czarną teczką pod pachą, której nigdy przed nikim nie chciała otworzyć, więc nikt z nas nie wiedział, co jest w środku. Sandra przeszła szybko, zajęta telefonem, Wojtek zaczął się szarpać z Sebastianem, Ivan kopał jakąś piłkę (musiała leżeć przy szafce, której nie było w kadrze). Zobaczyłem też siebie: w czarnej bluzie z napisem „Korn”, z kapturem naciągniętym na głowę, w spodniach, które już dawno powinienem wyrzucić, i zajebiście fajnych butach, które wypatrzyłem i kupiłem sobie w second handzie. Szedłem sam, z pochyloną głową. Minąłem kamerę i zniknąłem.
A potem zawróciłem.
– Dostaniesz naganę dyrektorską, a więc najwyższy rodzaj kary. – Dyrektor chyba się na mnie gapił, ale nie podnosiłem wzroku. – Wiesz, że nagana łączy się z tym, że aż do jej odwołania nie możesz zgłaszać nieprzygotowania na lekcjach, nie możesz uczestniczyć w wycieczkach ani klasowych imprezach, nie dotyczy cię szczęśliwy numerek ani inne przywileje…
– Mam to gdzieś! – Sięgnąłem po plecak leżący na dywanie.
– Słucham? Jak ty się…
– Nie może mnie pan uwalić! – Czułem, jak pali mnie twarz, mimo to spojrzałem dyrektorowi w oczy. Waliło mi serce, gdy wypowiadałem kolejne słowa, tak zimno, jakbym nie czuł nic: – Dopiero co wciskał mi pan kit, że wszystkich traktujecie równo! Gówno prawda!
– Nikodem! – Dyrektor też poderwał się na nogi. – To, co teraz wyprawiasz…!
– Ale ze mną jest inaczej, co? – Już byłem przy drzwiach, coraz bardziej nakręcony. – Bo miałem dawniej problemy? Tak działa ta pana szkoła?
– Dlaczego się nie przyznasz? – Dyrektor niespodziewanie ściszył głos, jakby uważał, że mój los jest przesądzony. – Zrobiłeś to, Nikodemie, obaj to wiemy. To ty zbiegłeś do pracowni plastycznej i zrobiłeś tamto wszystko. Skopałeś drzwi pracowni. Przewróciłeś regał, na którym stały ceramiki uczniów, i wszystko się zniszczyło. Czemu?
Wytrzymaj – pomyślałem, bo tak było lepiej, miałem szansę wygrać. W taki sposób wygrywałem w przeszłości. Nie odrywałem więc wzroku od dyrektora, chociaż czułem, że szumi mi w uszach, jakbym coś kradł.
– Kogo pan widzi na ekranie? To na pewno ja? – zapytałem przez zaciśnięte zęby.
Kamera nie obejmowała drzwi do pracowni, więc widać było tylko rozmazany fragment sylwetki zbiegającej po schodach. O reszcie musiała opowiedzieć Szaflarska, nasza plastyczka. Ale, do diabła, kamera tego nie nagrała.
– Wiem, że to ty. – Dyrektor sprawiał wrażenie coraz bardziej zmartwionego. Wyglądał, jakby właśnie stracił jakąkolwiek wiarę w moją przyszłość. – Możesz udać, że jest inaczej, i dalej brnąć w drogę, którą obrałeś, ale możesz też z niej zejść, przyznać się i zacząć wszystko od nowa. To od ciebie zależy, co się wydarzy. Jestem tu. Wszyscy jesteśmy i chcemy ci pomóc.
Patrzyliśmy na siebie przez koszmarnie długie kilka sekund.
– Jeśli to ja, to niech pan to udowodni – syknąłem i nacisnąłem klamkę.
„Bóg też zaczynał od zera” – stary napis na bloku zawsze mnie rozwalał, szczególnie że Ivan dopisał do niego jakiś czas temu bez sensu: „No to rura!”. O tej porze wszyscy byli jeszcze w szkole, moje osiedle wyglądało jak wymarłe. Rząd wierzb rosnących wzdłuż trawnika już dawno zgubił liście: ich kolorowy dywan wkraczał na chodnik, mocząc się w kałużach pozostałych po nocnej ulewie. Dopiero teraz, mijając stare zardzewiałe ławki, na których normalnie popołudniami przesiadywałem z chłopakami, uświadomiłem sobie, jak lubię to miejsce i wiele bym dał, żeby móc tutaj zostać i policja mnie stąd nie zabrała.
Sinoszare niebo rozciągało się nad osiedlem jak sprana zasłona, gdy wszedłem pod daszek klatki schodowej.
– Hej! – Mały Jeremi czekał na schodach na półpiętrze, z kanapkami w sreberku w jednej ręce i czapką z idiotyczną dziecinną naszywką kapibary w drugiej.
Do licha, za późno go zauważyłem i już nie było szans, że się cofnę i uniknę spotkania.
– Spadaj. – Minąłem Jeremiego, nie zatrzymując się.
– Niki! – Usłyszałem szelest, bo Jeremi pewnie wepchnął kanapkę z powrotem do plecaka i poderwał się na nogi. – Mam ważną sprawę!
– Nie pożyczę ci pieniędzy. – Szukałem w kieszeni kluczy, podczas gdy Jeremi wspinał się po schodach.
– Oddam za kilka dni! To tylko krótka pożyczka! Naprawdę oddam!
– Tak? Z czego oddasz?
Otwierając drzwi, musiałem przytrzymać Shadow, która natychmiast rzuciła się w moją stronę.
– Nie bądź taki! Możesz naliczyć sobie procent! – Jeremi brzmiał, jakby miał się poryczeć. – Oczywiście procent nie może być większy niż trzy… No, mogę się zgodzić na cztery procent, ale wzięcie ode mnie pięciu byłoby przegięciem, nie uważasz?!
Spojrzałem na niego. Stał kilka schodów poniżej. Czapkę z naszywką kapibary trzymał pod pachą, w puchowej kurtce wyglądał jak opona na chudych nogach. – Nikodeeeem! To ważneeeee! Jak mi nie pożyczysz, stanie się coś okropnego, naprawdę!
– Nie mam. – Pewnie brzmiało to dla niego jak kłamstwo, chociaż już nim nie było. Mogłem wejść do domu, ale zawahałem się i miałem ochotę przekląć, kiedy jednak znowu obróciłem się do Jeremiego. – A ile potrzebujesz?
– Pięćset złotych!
Rany! Pięćset złotych kosztowały buty sportowe, w których rozegrałem najlepszy mecz siatkarski w życiu. To wtedy moja szkoła weszła do gdyńskich eliminacji, a czekaliśmy na to od pięciu lat. Tyle też kosztowała gitara kupiona na OLX, na której kiedyś chciałem się nauczyć grać, ale nic z tego nie wyszło. Wreszcie tyle dałem za telefon, który kupiłem od jakiegoś kolesia ze szkoły. Ale teraz pięć stów to było tak dużo, że wręcz nie do uzbierania.
– Bujaj się, Jeremi, bo zaraz ci coś zrobię!
Rozległo się tupanie, gdy pospiesznie zsunął się o kilka stopni, ale wciąż pozostawał na klatce, więc wykonałem ruch, jakbym chciał do niego zbiec, i dopiero wtedy uciekł, wołając:
– Pożałujesz tego!
W mieszkaniu zagnieździło się zimno.
– Sorry, Shadow, chyba nie zamknąłem okna.
Biegła za mną, głośno stukając pazurami o drewnianą podłogę. Nie było sensu zdejmować rękawiczek ani czapki, mieszkanie wyziębiło się, więc tylko odwiesiłem kurtkę w przedpokoju. Spojrzałem na pusty wieszak, gdzie zazwyczaj wisiał płaszcz mamy, i poczułem ciężar siadający mi na plecach.
Nie myśl o tym! – nakazałem sobie.
W kuchni zrobiłem przegląd tego, co zostało. Passata wciąż nadawała się do spaghetti, a do niej mogłem dodać dużo sera – ser jest dobry. No i umiałem to zrobić sam. Wyjąłem więc garnek z szafki, ale gdy sięgałem po ser, pojawiła się ta cholerna myśl.
Co jutro nałożę na kanapki? Co zjem na obiad? Na ile starczy tego wszystkiego?
Ona wróci – nie chciałem w to wierzyć, ale jednak naiwnie wierzyłem.
Zaskrzypiał stołek, gdy na nim usiadłem, a potem zaszurał portfel przesunięty po stole, zabrzęczały monety wysypywane na blat. Oto wszystko, co mi zostało. Sto osiemdziesiąt złotych i sześćdziesiąt groszy. Nie do wiary! Kiedyś potrafiłem wydać tyle w dwa dni albo nawet w jeden dzień – pieniądze nie były problemem, mama dawała mi na wszystko, czego chciałem. Teraz jednak sto osiemdziesiąt złotych i sześćdziesiąt groszy było wszystkim, co mi zostało do… Nie miałem pojęcia do kiedy.
Pogłaskałem Shadow. Ile kosztowały jej puszki z jedzeniem i co zrobię, gdy pieniądze się skończą? Mama zawsze powtarzała, że pies się pochoruje, jeśli będzie jeść zwyczajne żarcie, a nie to przygotowane dla niej przez zakichanych producentów psiej karmy. Poza tym jak na złość Shadow od kilku dni zachowywała się jakoś inaczej: wieczorami kładła się na dywanie, głośno oddychała. Czasem nie mogła wejść po schodach, tylko bezradnie stawała na półpiętrze klatki schodowej i musiałem ją niemal ciągnąć na piętro.
Problemy się mnożyły: co zrobię w piątek, gdy wydam już większość tej kasy? Albo w poniedziałek? I co się stanie, gdy ktoś się dowie, że mieszkam teraz właściwie sam?
Cisza dzwoniła mi w uszach, więc włączyłem JBL.
Hey, I’m feeling tired;
My time is gone today!
Głos Olgi Marii De Souze przyniósł chwilową ulgę.
Może powinienem komuś o tym powiedzieć? Ale komu? I co dalej?
Schowałem pieniądze z powrotem do portfela. Tyle razy w przeszłości udawało mi się ukrywać to, co robiła mama. I to tak wprawnie, że nikt się nie łapał. Tylko raz, rok temu matka Jeremiego zadała pytanie tak celne i tak totalnie dziwne, że kompletnie mnie zaskoczyła: „Nikodem, czy w twoim domu dzieje się coś złego?”. Pamiętam, że zamarłem. Dosłownie. Pierwszy raz nie umiałem odpowiedzieć, chociaż kłamstwo nigdy wcześniej nie stanowiło problemu. Do dzisiaj się zastanawiam, czy się zorientowała.
A moja mama jeszcze nigdy nie zrobiła czegoś takiego jak teraz. Nigdy.
Siedząc w zimnym, pustym mieszkaniu, pierwszy raz pomyślałem, że sytuacja może się pogorszyć, zamiast naprawić.
Nikomu nie mogę powiedzieć – powtórzyłem sobie. Dobrze wiedziałem, co będzie, jeśli to zrobię. Wtedy przyjedzie po mnie policja. Właśnie tak dzieje się w sytuacjach takich jak moja. Shadow trafi do schroniska dla psów. No i policja aresztuje mamę. Postawią jej zarzuty. Na pewno tak. Dlatego nie mogłem powiedzieć o tym nikomu.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Kłamca
ISBN: 978-83-8373-908-3
© Małgorzata Warda i Wydawnictwo Zaczytani 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Zaczytani.
REDAKCJA: Marta Grochowska
KOREKTA: Joanna Kłos
OKŁADKA: Sylwia Warda
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://zaczytani.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek