Jak oddech - Małgorzata Warda - ebook + audiobook + książka

Jak oddech ebook i audiobook

Małgorzata Warda

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jasmin i Staszek jeszcze w dzieciństwie obiecali sobie, że kiedyś się pobiorą. Jako nastolatki zostali parą, a po ukończeniu szkoły średniej postanowili razem zamieszkać. Kilka dni później Staszek zniknął… Opowieść o miłości i przyjaźni zmienia się w mroczną historię… Wszyscy szukają Staszka na własny sposób. Policja podąża podrzuconym jej tropem: wstrząsającą fotografią chłopaka. Rodzina Staszka szuka odpowiedzi w przeszłości i zdarzeniach mogących mieć wpływ na jego zniknięcie. Natomiast Jasmin dociera o wiele dalej niż do rozwikłania tajemnicy. Otwiera się przed nią świat, w którym wszystko jest możliwe, gdzie czas można dowolnie naginać, a miłość nie ma końca.

Małgorzata Warda- pisarka z Gdyni. Autorka między innymi bestsellerowej serii "Dziewczyna z gór". Dwukrotnie nominowana do nagrody głównej Festiwalu Literatury Kobiecej; w 2013 r. otrzymała nagrodę za powieść o wykluczeniu, a trzy lata później odebrała grand prix tego festiwalu. Laureatka nagrody IBBY 2015 dla najlepszej książki młodzieżowej za powieść "5 sekund do Io". Jest także autorką tekstów piosenek. Z wykształcenia rzeźbiarka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 50 min

Lektor: Lena Schimscheiner

Oceny
4,3 (12 ocen)
6
5
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Raffaello83

Dobrze spędzony czas

Dobra ksiązka, nic ponadto, ale to wystarczy. W zalewie wydawniczego szamba dobra ksiązka, to jak wygrana.
00
ewafraczyk

Z braku laku…

Umęczyłam się słuchając, co zdarza mi się niezmiernie rzadko więc o czymś to świadczy i absolutnie nie było to z winy lektorki. Początkowo jeszcze krzesały się we mnie jakieś iskierki zainteresowania. Im dalej tym było trudniej. Najwyraźniej rzecz zupełnie nie dla mnie. Długo, nudnie, chaotycznie i co najważniejsze nie wiadomo po co. Podobała mi się jedynie okładka.
00

Popularność




Copyright © Małgorzata Warda, 2013

Projekt okładki

Luiza Kosmólska

Zdjęcie na okładce

© Serhii Yurkiv/Shutterstock

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Renata Bubrowiecka

Korekta

Agnieszka Ujma

ISBN 978-83-8295-498-2

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Jak zawsze dla Sylwii

To musi się wydawać snem.

Tej martwej dziewczynie.

To rytmiczne wznoszenie się i opadanie.

Wznoszenie się i opadanie przypływu.

Jak oddychanie.

Joyce Carol Oates, Pustkowie

Wiem tylko, że kiedyś mnie nie było,

potem pomyślałeś mnie i już byłem.

Zatem, naturalnie, jestem na twoje rozkazy.

Terry Pratchett, Kolor magii

Pomysł tej książki zrodził się, gdy śledząc losy zaginionych osób, zapoznałam się z historią Johnny’ego Goscha, poszukiwanego w Ameryce chłopca, którego wizerunek jako pierwszy w latach siedemdziesiątych znalazł się na kartonie mleka. Rodzice Johnny’ego przeżyli dramat, kiedy jakiś czas po jego zaginięciu ktoś podrzucił im na ganek domu kopertę ze wstrząsającymi zdjęciami ich dziecka.

Prolog

Kiedy Alicja dzwoni do nas w środku nocy, mama od razu wie, że stało się coś niedobrego.

– Jasmin, zbieraj się! – rzuca, zapalając światło w moim pokoju.

Niemal półtorej godziny później nasze volvo zatrzymuje się na podjeździe w dzielnicy domów jednorodzinnych, gdzie Alicja i Staszek mieszkają od ponad dwóch lat – to jest rekord ich życia, jeśli chodzi o długość przebywania pod jednym adresem.

– Dobry Boże, co ten sukinsyn im zrobił?! – mamrocze mama, z hukiem zamykając za sobą drzwiczki.

Wbiega na schody ganku, wpatrzona w zerwaną firanę, która tylko częściowo zakrywa okno oranżerii.

– Alicjo! Staszku! Już jesteśmy! Otwórzcie!

W środku próbuje siostrze pomóc się spakować.

– Bierz tylko to, co najważniejsze! – komenderuje. – Po resztę przyjadę jutro.

– Nie ma mowy!

Podarta sukienka spada z ramion Alicji, a kiedy ciocia odwraca się do mnie profilem, zauważam czerwone waciki, które mama w pośpiechu powtykała jej do dziurek od nosa, żeby zatamować upływ krwi. Wszystko dzieje się tak szybko, że zapamiętuję głównie chude, roztrzęsione dłonie cioci, którymi – zamiast pakować – rozsypuje rzeczy. Z rąk lecą jej kosmetyki. Niemal cały puder wysypuje się na podłogę. Otwiera torbę i zgarnia do niej to, co znajduje się w łazienkowej szafce.

– Wszystko trzeba zabrać dzisiaj… Cholera! Cholera!…

Otwiera plastikową reklamówkę i do niej wrzuca ciuchy, które chwilę temu zdjęła z suszarki.

– Nie znasz go… Naprawdę go nie znasz… Nie wiesz, do czego jest zdolny…!

– A ty już wiesz, tak? – mama zaciska usta jak zawsze, kiedy chce się jej płakać. – Jasmin, pomóż się pakować Staszkowi! Pospieszcie się!

Cokolwiek się stało, rozegrało się na dole, w salonie. Na ścianie widzę rozbryzganą krew, na podłodze jest jej więcej. Spod komody wystaje ramka ze zdjęciem z pękniętą szybką. Rozbita doniczka, wokół rozsypana ziemia, przewrócony stół, zakrwawiona sofa. Sznur. Nóż. I porzucony na dywanie pistolet.

W samochodzie moją uwagę przykuwa bezwładne ramię Alicji.

– Musisz pojechać z tym do lekarza. – Mama, prowadząc samochód, patrzy na nią kątem oka.

– Och, Reni, zamknij się! Mam teraz większe zmartwienia na głowie… Tylko nie to! – Alicja zaciska palce na swoich włosach tak, że na pewno ją to boli. Jęczy, jakby ktoś znowu ją uderzył. – Błagam… Nasze konto! Ten dupek ma hasło do mojego konta! Pieprzony dupek ma hasło do mojego pieprzonego konta!!!

Ze złością uderza w deskę rozdzielczą, a mama uspokajająco kładzie dłoń na jej udzie.

– Nie denerwuj się. Zaraz znajdziemy jakieś miejsce z Wi-Fi i zrobisz przelew. Może jeszcze niczego nie ruszył…

Oddaję Staszkowi swój pokój, żeby mógł tam spać, póki Alicja nie znajdzie dla nich innego lokum.

– Jak się czujesz? – pytam, przystając w drzwiach.

– W porządku, mi nic się nie stało.

Na jego twarzy nie zauważam śladów przemocy. Moje spojrzenie w pośpiechu obiega dłonie, ramiona, szukam krwawych ran w jasnych włosach, ale tam też ich nie znajduję. Cokolwiek się więc stało w mieszkaniu męża Alicji, ciało jej syna zostało nienaruszone.

– Co on zrobił?

Moje pytanie wybucha jak zdetonowana bomba. Sekundę temu Staszek stał na środku pokoju zdystansowany i obojętny, a teraz nagle siada na łóżku i przyciska dłonie do uszu, zgięty wpół. Boli. Czuję, jak boli.

– Nie mogłem jej pomóc – odzywa się cicho. – Naprawdę nie mogłem.

– Wiem.

– Czas w takich momentach biegnie wolniej, Jasmin. To zupełnie inny rodzaj czasu. Miliardy rzeczy dzieją się w jednej chwili, która innego razu mija jak pstryknięcie palcami. Ale kiedy dzieje się coś strasznego, ta chwila nie mija, tylko trwa całe wieki…

Alicja i mama są w kuchni. Głośno brzęczy lodówka, w czajniku podgrzewa się woda. Ciocia właśnie uniosła twarz w stronę lampy, podczas gdy mama przykłada lód do jej napuchniętego oka i perswaduje szeptem:

– Musisz pojechać na pogotowie, Ali. Potrzebujesz szwów na brwi. Poza tym to, co się stało, trzeba zgłosić policji. Nie możesz tak tego zostawić. To chory człowiek…

– Nigdzie nie będę tego zgłaszać!

Alicja syczy z bólu, kiedy mama dotyka jej lodem. Zaraz też cofa głowę i atakuje swoją przyjaciółkę:

– Cholera, nieco ostrożniej!

Wsuwam się do łóżka mamy w jej sypialni. Nie spałam tu od wielu lat. Ostatniego razu nawet nie pamiętam. Pewnie byłam wtedy mała i miałam jakiś zły sen. Kołdra ma zapach perfum, a poduszka – jej kremu do twarzy. Kiedy spoglądam przez okno, zauważam, że nad dzielnicą powoli wstaje blady świt.

Ściana za zagłówkiem sąsiaduje z kuchnią, więc słyszę część rozmowy. Alicja mówi stłumionym głosem, jakby w ustach trzymała papierosa:

– …Kiedy Staszek wrócił, on już na niego czekał. Miał pistolet, celował we mnie. Kazał mu usiąść pod oknem… Cała reszta rozegrała się na jego oczach... Na oczach mojego syna, Reni!...

Kiedy mama kładzie się koło mnie, obie nie możemy zasnąć.

– Śpisz, Jasmin? – pyta, więc otwieram oczy i wpatruję się w szary prostokąt okna.

– Nie – odpowiadam szeptem.

– Przeszłość zawsze wraca. Myślałam, że tamten zastępczy dom opuściłyśmy dawno temu, ale tak nie jest. On ciągle się za nami wlecze jak balon przytroczony do nogi. Nie ma znaczenia, gdzie pójdziemy i co zrobimy. Tamten dom ciągle jest tuż obok!

Z rana dzwoni do klientek, z którymi była poumawiana, i odwołuje spotkania.

– Pojedziemy do naszego letniego domku. – Informuje nas przy śniadaniu, które przebiega w napiętej, cichej atmosferze. – Nie byliśmy tam od lat!

Widzę, jaka jest zdenerwowana. Sztucznie wychodzi klaśnięcie w ręce, które ma wzbudzić w nas entuzjazm:

– To świetny plan! Po prostu po śniadaniu trzeba się spakować i ruszamy w drogę!

Dochodzi jedenasta, kiedy pokonujemy trasę do nadmorskiej wsi. Cisza wisi w samochodzie jak duszna zasłona i zrobiłabym wszystko, żeby tylko ją przerwać. Pod powiekami mam migawki naszych innych wspólnych wyjazdów. Towarzyszyło im głośno nastawione radio, nasze matki śpiewały na całe gardła, papieros spalał się w chudych palcach Alicji, jej piegowaty łokieć zawsze był wypchnięty za okno, a duże ciemne okulary w stylu Jackie Kennedy osłaniały oczy mojej mamy. My siedzieliśmy z tyłu, rozbawieni ich zachowaniem. Kiedy nie patrzyły, ocieraliśmy się o siebie kolanami, udami…

Mama wrzuca do odtwarzacza swoją ulubioną płytę, na której jest nagranie Beyoncé z zespołem Destiny’s Child Emotions, i zaczyna głośno śpiewać razem z wokalistkami:

W słowach o złamanym sercu

jest wzruszenie, które mnie porywa.

Łapie mnie smutek, gubię się…

Alicja, która przez większość drogi siedzi nieruchomo z głową podpartą na dłoni, zapatrzona w pejzaż, teraz mierzy ją napiętym, pełnym niedowierzania wzrokiem. Poddaję się wrażeniu, że jeśli mama nie przestanie śpiewać, stanie się coś strasznego, nastąpi jakiś wielki wybuch. Ale ona ignoruje przyjaciółkę i śpiewa dalej, jakby chciała nas wszystkich sprowokować do jakiejś reakcji:

…Czy nie wiesz, że na świecie nie został nikt

By przytulić mnie tej nocy?

Czy nie wiesz, że na świecie nie został nikt,

by pocałować mnie na dobranoc.

Dobranoc, dobranoc…1

Jej głos łagodnieje jak za czasów, gdy byłam mała i siadała na moim łóżku, żeby zaśpiewać mi przed snem.

– Zatrzymaj! – Alicja szarpie za klamkę.

Mama natychmiast z piskiem kół zjeżdża na wąskie piaszczyste pobocze, co powoduje, że jakiś samochód mija nas, trąbiąc. Kiedy stajemy, ciocia wybiega na zewnątrz i staje kilka kroków dalej, pochylona jak do wymiotów, z rękoma opartymi na udach. Staszek sięga do klamki, ale mama nakazuje mu, żeby został w samochodzie, i sama idzie do Ali. Idzie do niej po zielonej trawie pełnej czerwonych maków.

– Musisz to z siebie wyrzucić, skarbie! – prosi, kładąc jej rękę na ramieniu.

Alicja spycha jej dłoń i robi jeszcze kilka kroków w głąb łąki, ale mama z uporem posuwa się za nią.

– No, dalej, kochanie!

– Zostaw mnie! Idź sobie!

Mimo że mama kazała nam zostać w środku, wychodzimy z auta. Dopiero teraz czujemy, jak jest gorąco. Powietrze dosłownie stoi w miejscu. Opieramy się o rozgrzany samochód i obserwujemy nasze matki krzyczące do siebie.

– Mamo! – wołam w końcu, na co ona gestem powstrzymuje mnie przed podejściem do nich.

– Krzycz! – zwraca się do Alicji. – Wyrzuć to z siebie!

Gorący wiatr szarpie rudymi włosami cioci, rozwiewa jej długą indyjską sukienkę. Chudą piegowatą ręką przytrzymuje włosy, żeby nie wpadały jej na twarz, i krzyczy do mojej mamy ochryple, z nutą histerii:

– Zostaw mnie! Idź do diabła! – Ostrzegawczo celuje w nią palcem.

Ale ona znowu się do niej przybliża. Perswaduje błagalnie:

– Kochanie, musisz to z siebie wyrzucić…

I ciocia zaczyna krzyczeć, a potem wrzeszczeć. Padają takie słowa jak: „Nienawidzę cię!” oraz „Mam dość! Zostaw mnie! Zostawcie mnie wszyscy! Nienawidzę was! Nienawidzę!!!”. Dopiero, kiedy mama na siłę przyciąga ją do siebie, Alicja wybucha płaczem kompletnie załamana. Nagle zamiast krzyczeć, szlocha: rozpaczliwie, histerycznie. Płacz wyczerpuje ją. Obejmuje moją mamę i obie siadają na trawie, wciąż ciasno się do siebie tuląc.

Kilka dni później, wieczorem, podczas gdy one piją piwo na werandzie letniego drewnianego domku, Staszek i ja kierujemy się na niemal pustą plażę i siadamy na piasku, który wciąż jest jeszcze ciepły po słonecznym dniu. Ubrani w jasne rzeczy i z poskręcanymi przez wiatr włosami pewnie wyglądamy jak dwoje turystów – nikt nie pomyślałby, z jakiego powodu się tu znaleźliśmy.

Linia wody jest niewyraźna, rozpoznaję ją po brzmieniu fal nacierających na brzeg. Nie widzę dobrze twarzy mojego przyjaciela, tylko zarys jego białej koszulki, błysk oczu.

– Obiecaj mi coś – proszę. Myślę o sznurze, który widziałam w ich salonie. Wciąż mam przed oczami nóż i tamtą broń. – Obiecaj, że gdyby coś ci się stało… No, wiesz, gdybyś na przykład zginął albo coś…

W ciszy słyszę jego oddech i moje bicie serca. Oblizuję zaschnięte usta i szepczę dalej:

– Gdybyś kiedyś umarł, a ja wciąż bym żyła… Obiecaj, że przyjdziesz do mnie, że dasz mi jakiś znak. Żebym wiedziała, że wciąż jesteś.

1In the words of a broken heart

It’s just emotion that’s taken me over

Caught up in sorrow, lost in my soul

(…) Don’t ’cha know there’s nobody left in this world

To kiss goodnight

Goodnight, goodnight

1

Kiedy przychodzi, nie jest jak w powieściach Stephena Kinga albo w filmach. Cząstki powietrza nie kształtują niewyraźnego zarysu jego postaci. Nie pokazuje mi się w przymglonej tafli lustra ani nie zostawia odcisków palców w głębokim kurzu w miejscach, których nigdy nie sprzątam. Po prostu budzę się i czuję, że w pokoju nie jestem już sama.

Jest wczesny poranek. Szary świt przedziera się przez popielate zasłony i układa jasnym prostokątem na drewnianej podłodze i w nogach mojego łóżka. Poprzedniego dnia w prognozie pogody przepowiadano, że będzie ciepło, ale kiedy sennie pocieram oczy, moje palce są zimne jak lód.

Strzępy snu krążą pod powiekami. Jest tam coś o moich stopach, o tym, że tracę nad nimi kontrolę, że przyklejają się do ściany i prowadzą mnie w stronę ciemnego korytarza…

Nie wiem, jak długo leżę w bezruchu, ogarnięta wrażeniem, że stało się coś złego. Mija jeszcze kilka chwil i wtedy przychodzi ta świadomość. Ktoś nie żyje – myślę, przytomniejąc.

Ty nie żyjesz.

Urodziłam się pół roku po twoim przyjściu na świat. Kiedy miałam zaledwie dobę, Alicja przyjechała do szpitala, gdzie leżałam przy mamie, i zabrała z sobą ciebie.

– Synku, poznaj małą Jasmin!

Wyciągnęła twoją rączkę tak, żeby dotknęła mojej zaciśniętej piąstki.

– To jest Staś, a to Jasmin…

Miałam siedem lat, kiedy z trawy zrobiłeś dla mnie obrączkę, a potem wsunąłeś mi ją na palec.

– Kiedyś się z tobą ożenię – oznajmiłeś, spoglądając na moją dłoń, którą uniosłam pod słońce.

Kilka dni później zapytałam twoją mamę, czy można wyjść za mąż za swojego kuzyna.

– Staszek nie jest twoim kuzynem, Jasmin – odpowiedziała Alicja z roztargnieniem i dopiero po chwili sens mojego pytania przebił się do jej świadomości. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem: – A masz na myśli jego? – I zanim zdążyłam odpowiedzieć, wrzasnęła do mamy: – Reni! Reni, mamy problem!!!

Od tamtej pory nasze matki już nie nalegały tak mocno, byśmy spędzali całe dnie razem, i przestały wpadać na krępujące nas pomysły, jak kąpiel w morzu bez strojów kąpielowych. Oczywiście mojej szybko znudziło się kontrolowanie nas i w końcu usłyszałam, jak wzdycha:

– Na Boga, Alicjo, przecież to jeszcze dzieci! Chcesz się teraz bawić w świętą inkwizycję?

Nasze ostatnie wakacje spędziłam w Pradze, a ty zostałeś w Gdyni, gdzie podjąłeś pracę w firmie zajmującej się wykończeniówką domów. Z Pragi wróciłam z końcem lata. Byłam wówczas opaloną, szczupłą i długo­włosą blondynką o zaróżowionych policzkach i oczach jak dwa oceany, kropla w kroplę podobną do mamy. Prosto z lotniska taksówką pojechałam pod Monar, ponieważ w piątki Alicja prowadziła tam terapię poprzez sztukę i było więcej niż pewne, że jej w tym pomagasz.

Już przy siatce ogradzającej budynek zauważyłam twój niebieski rower. Zostawiłeś na nim chustę oraz rękawiczki bez palców. Zwolniłam kroku. A więc byłeś tu. Po ponad dwóch miesiącach nareszcie miałam cię spotkać!

Było za ciepło na zajęcia w sali, więc znalazłam was na tyłach budynku. Na zalanym słońcem trawniku stały puszki z farbami, pędzle i flamastry. Twoja matka, ubrana w białą indyjską sukienkę, która wyglądała, jakby uszyto ją z pieluchy tetrowej, i blada, jakby nie tknął jej jeszcze żaden promień słońca, wyróżniała się na tle podopiecznych. Właśnie prosiła, żeby wszyscy zdjęli buty.

Zsunęłam sandały i pod stopami poczułam miękką trawę, która przyprawiła mnie o uśmiech.

Podwinąłeś nogawki dżinsów i włosy spadły ci na oczy. Odgarnąłeś je, ale nie odruchowo, jak zrobiłabym to ja, tylko powoli, z namysłem. Założyłeś najdłuższe kosmyki za uszy, przesłałeś miły uśmiech dziewczynie, która w tym momencie też na ciebie popatrzyła, a potem wyprostowałeś się i twoje spojrzenie padło na mnie. Znieruchomiałeś, jakbyś zobaczył zjawę.

– Hej! – wyszeptałam, stawiając na trawie walizkę.

– Cześć.

Nie odrywałeś ode mnie oczu. Twoje spojrzenie prześlizgnęło się w dół. Zauważyłeś moją pogniecioną bluzkę na ramiączkach, pobrudzone kawą dżinsy i zacząłeś się uśmiechać.

– Przyjechałaś prosto z lotniska?

Kiwnęłam głową.

– Wariatka. Czemu nie zadzwoniłaś?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zamknąłeś mnie w ciasnym uścisku.

– Daj mi dwadzieścia minut, Jasmin – wyszeptałeś w moje włosy. – Za dwadzieścia minut zabiorę cię stąd.

Alicji głos przebił się przez śmiechy i rozmowy:

– Chciałabym, żeby każdy z was spróbował zostawić ślad siebie! – zawołała, rozwijając szeroką na pół­tora metra ryzę papieru. – Macie całkowitą dowolność! Możecie korzystać z farb, flamastrów oraz własnych pomysłów!

Ludzie moczyli stopy w farbach i ich odbicia zostawiali na papierze. Odciskali swoje twarze, palcami stawiali małe kroczki na kartkach, bawiąc się tak dobrze, że niemal zapomniałam, dlaczego w ogóle tu przebywają.

– Mój ślad.

Obrysowałam pomadką usta i pocałowałam papier. Ty zanurzyłeś dłonie w turkusowej farbie, a potem ułożyłeś je na kartce.

– Jak w Hollywood – zażartowałam. – Walk of ­Fame…

Stanęliśmy blisko siebie, a poproszona przez nas dziewczyna obrysowała czarnym flamastrem nasze cienie. Połączone nie przypominały postaci, tylko podłużną, dziwną formę.

– Jasmin, co ty tu robisz? Renata nie wspominała, że już wróciłaś. – Twoja mama przystanęła koło nas i popatrzyła na zarysowany na papierze kształt. – To twoje odbicie?

– Nie, to Stasiojasmin – odpowiedziałam, śmiejąc się.

– Stasiojasmin? – zdziwiła się Alicja i chyba naprawdę nie zrozumiała, o czym mówię. – A co to takiego?

– To taka podwójna forma, ciociu. Choćby ktoś bardzo się starał, nie da się jej rozdzielić!

Osiem dni później zaginąłeś.

Ostatnią osobą, która cię widziała, był starszy mężczyzna, sąsiad z waszego bloku. Zeznał, że z rana w poniedziałek, szesnastego września, o wpół do szóstej rano minęliście się na klatce schodowej. W szczegółach potrafił opisać twój strój. Twierdził, że miałeś na sobie szarą bluzę z kapturem, a na ramieniu – torbę, która sprawiała wrażenie ciężkiej. Zapamiętał twój ubiór, ponieważ gdy przytrzymałeś dla niego drzwi, przypomniał sobie, że w prognozie pogody przepowiadano upalny dzień. Podobno powiedział do ciebie: „Młody człowieku, dzisiaj ma być prawie trzydzieści stopni! Nie przesadziłeś z tymi ciuchami?”. Podobno odpowiedziałeś nieuważnym uśmiechem, przeczekałeś, aż on wyjdzie z klatki, i przełożywszy torbę na drugie ramię, opuściłeś blok.

Od kilku tygodni pracowałeś w firmie, która zajmowała się kolportowaniem ulotek reklamowych oraz bezpłatnej gazety trafiającej na stojaki w blokach i wieżowcach Trójmiasta. Wyznaczono ci teren Starego Oksywia w Gdyni. Składały się na niego cztery dawno nieremontowane bloki rozmieszczone wzdłuż rozległego pasa lasu, graniczącego z dziką plażą.

Tamten poniedziałek dla mnie przebiegł w okamgnieniu. Mama od rana miała klientki, którym ścinała i farbowała włosy, więc korzystając z tego, że jestem w domu, angażowała mnie do pomocy.

– Jasmin, peleryna!

Czarną pelerynę narzuciłam na ramiona pani Marii, młodej mężatki życzącej sobie pasemek.

– Rozmieszaj rozjaśniacz! – rozkazała mama, więc posłusznie poszłam do kuchni po butelkę.

Wtedy zadzwonił telefon.

– Jasmin, jest u ciebie Staszek? – To była Alicja. – Możesz spróbować się do niego dodzwonić? Jak ja dzwonię, nie odbiera… Twój telefon może odbierze.

W komórce miałeś ustawione „granie na czekanie”, piosenkę Green Day Boulevard of Broken Dreams, ale tamtego dnia, kiedy wybrałam numer, utwór włączył się tylko na moment i zaraz zamilkł. Mechaniczny głos powiadomił mnie, że abonent nie może zrealizować rozmowy. Spróbowałam zadzwonić jeszcze raz, ale tym razem w ogóle nie rozległa się muzyka. Od razu włączyła się poczta głosowa.

Telefon ponownie odezwał się w środku nocy. Jego dźwięk mnie nie zbudził. Dopiero mama, pochylając się nad łóżkiem w ciemności, zmusiła mnie do rozchylenia powiek.

– Jasmin, obudź się – wyszeptała. – Musisz się zastanowić, gdzie może być Staszek.

Potarłam powieki, z trudem unosząc głowę.

– Co się stało? – głos miałam schrypnięty, moje spojrzenie pływało po jej sylwetce, ledwie odcinającej się w ciemności od ścian. – Nie wiem, gdzie jest. Czemu mnie budzisz?

Myślałam, że da mi spokój, ale ona wciąż nade mną stała. W jej głosie wyczułam napięcie:

– Jasmin, Staszek nie wrócił jeszcze do domu po tym, jak z rana wyszedł do pracy.

– A która jest godzina? – Byłam pewna, że dochodzi północ, a przecież nieraz zdarzało ci się zasiedzieć gdzieś dłużej.

Odpowiedź sprawiła, że nareszcie oprzytomniałam:

– Jest trzecia trzydzieści.

W nocy wszystko wydawało się inne: błysk kuchennych blatów, ciemność za oknem, odgłos stawianego na stole kubka, dźwięk odkręcanej pokrywki w pojemniku na herbatę. Siedziałam na drewnianym krześle, pocierając oczy, osowiała i dziwnie zmarznięta.

– Jasmin, kiedy ostatni raz z nim rozmawiałaś? Widzieliście się wczoraj?

Próbowałam popatrzeć na tę sytuację z perspektywy jutra, które miało nadejść: będziemy z mamą się dziwić, że piłyśmy herbatę o czwartej rano i analizowałyśmy moje ostatnie rozmowy z tobą.

– Tak. – Objęłam rękami kubek, pod palcami poczułam ciepło napoju.

Mama zwinęła dłoń luźno w pięść i kciukiem dotykała dolnej wargi, jakby się nad czymś zastanawiała.

– Skarbie, zastanów się, czy nie wspomniał ci, że gdzieś się wybiera po pracy albo planuje się z kimś spotkać?

Po chwili namysłu pokręciłam głową. Nie rozmawialiśmy o twojej pracy, w ogóle nie rozmawialiśmy o poniedziałku. Widzieliśmy się krótko, na bulwarze nadmorskim. Pod ławką, na której usiedliśmy, schował się biały chudy kot. Powiedziałeś, że przypomina ci Pandę.

Pandę znalazłeś niemal pięć lat wcześniej. Wyszedł zza śmietnika i otarł się o twoje nogi. „Popatrz, jaki śliczny!” – wyciągnęłam rękę, żeby go pogłaskać, i moje palce zanurkowały w sierści. Kiedy zauważyłam, że za uchem ma krwawą ranę, cofnęłam dłoń. „Chyba jest chory”. Zsunąłeś się z drabinek, na których siedzieliśmy, i kucnąłeś przed nim. „Cześć. Nic ci nie zrobię, chodź, nie bój się”. Kiedy kot powąchał twoją rękę, zacząłeś się uśmiechać. „Co ci się stało?” Rozgarnąłeś jego futerko w miejscu, gdzie znajdowała się rana. „Może potrącił go samochód?” – podsunęłam. Otoczyłeś rękoma kolana i przez chwilę obserwowałeś zwierzę. W końcu podjąłeś decyzję: „Wezmę cię na ręce, okej?”. Nie podrapał cię, chociaż był spięty. Okryłeś go bluzą i pojechaliśmy do najbliższego weterynarza. Kolejne tygodnie leczył się w twoim mieszkaniu. Nazwałeś go Panda, ponieważ miał biało-czarne futerko, jak miś. Miałeś go już prawie pół roku, kiedy pod twoją nieobecność znikł.

Mama spojrzała na zegar ścienny. Ja też. Czwarta już minęła.

– Więc o czym rozmawialiście? Co ci mówił?

Zaczęłam się bać tego, o czym rozmawialiśmy, i tego, że nie wróciłeś jeszcze do domu. Pierwszy raz spróbowałam spojrzeć na tę rozmowę z perspektywy kogoś, kto potwierdzi twoje zaginięcie. A co, jeśli się nie znajdzie? – przemknęło mi przez myśl.

Zrobiło mi się jeszcze zimniej, odruchowo skuliłam ramiona i poprawiłam sweter naciągnięty na piżamę.

– Nie było mowy o poniedziałku – powtórzyłam.

2

Dawniej

Pędzimy na rowerach jak szaleni, chociaż wąska droga ciągnąca się wzdłuż kanału i zielonych łąk jest wyboista i jeśli się poślizgniemy, możemy wpaść do głębokiej wody, której jeszcze nie zabezpieczono żadnymi deskami.

– Szybciej, Jasmin! Co? Tchórzysz?

Jesteś jakieś trzy metry przede mną. Pochylam się nad kierownicą i pedałuję ile sił w nogach, ale i tak nie mogę cię dogonić.

– Kto ostatni pod tamtym domem, ten dzwoni domofonem! – Oglądasz się na mnie.

Zjeżdżamy z kanału. Rowery pokonują rondo w trakcie budowy, niemal w przeskoku mijamy rozłożone nad dziurą deski, słyszymy zirytowany okrzyk jednego z robotników i już jesteśmy na ulicy Cienistej. Jest zabudowana domami, nie tak pustynna jak moja. Po obu jej stronach stoją niemal identyczne budynki z kwadratowymi trawnikami i równo przyciętymi krzewami. Zwalniamy, a potem schodzimy z rowerów i prowadzimy je.

– Jest!

Twoje oczy rozchylają się z przejęcia, kiedy spomiędzy drzew wyłania się bladożółta willa.

– To ten!

Mama zakazała mi się tu zapuszczać dopóty, dopóki człowiek, który tutaj mieszka, nie trafi za kratki. Właśnie dlatego tak wielkim aktem odwagi jest przyjechanie tu i zobaczenie tego domu z bliska.

Budynek – podobnie jak reszta domów stojących wzdłuż ulicy – wygląda jak klocek i ma płaski dach. Przed nim znajduje się ogród pełen kwiatów, ale na ganku coś się spaliło i osmaliło drzwi. Pod murem leżą kamienie, okna są wybite i zaklejone gazetami jak w mieszkaniach, o których opowiadała Alicja – wzdychając przy tym, że poniżenie ludzkie przekracza wszystkie granice – a które odwiedzała ze względu na swoich podopiecznych z Monaru.

Włoski jeżą się mi na skórze i chociaż jest gorąco, robi mi się bardzo zimno. Zobaczyć ten dom, to jak wejść do ciemnej piwnicy, w której może się czaić czarna ręka albo potwór. Kiedy więc jesteśmy tuż przy ogrodzeniu, łapiemy się za ręce.

– Boisz się? – pytasz szeptem.

– Tak, bardzo. A ty?

– Ja też.

„Myślisz, że potwory noszą maski?” – zapytała mnie Alicja kilka dni wcześniej i wtedy pierwszy raz usłyszałam o tym, że ktoś z naszej dzielnicy oskarżony jest o zabójstwo dziewczynki z mojej szkoły. „To zwyczajni ludzie. Żyją między nami i wyglądają jak my. Mogą się uśmiechać i być przemili, mogą cię poczęstować cukierkiem, Jasmin. Popatrzysz na nich, ale nie przyjdzie ci nawet do głowy, że pod ich skórą, w mózgu aż roi się od czarnych robaków. Dlatego nigdy nie ufaj nawet tym, którzy wydają ci się znajomi!”

Z boku domu dobiega szczekanie psa i po chwili zauważam kundla miotającego się na długiej smyczy, zdenerwowanego naszą obecnością. Wstrzymuję oddech i wypuszczam go z pełnym zdumienia okrzykiem:

– O raju, ja go znam!

Kilka tygodni temu pogłaskałam go na placu zabaw! Od razu przypomina mi się jego właściciel. Przychodził tam z małym chłopcem i siadał na ławce, wyłuskując ze skorupek orzeszki, które przynosił w szeleszczącej paczce.

Patrzysz na mnie szeroko rozwartymi oczami.

– Znasz jego? – Jesteś tak zdruzgotany, jakbym ci powiedziała, że w moim ogrodzie wylądowało UFO.

Kiwam głową i boję się teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, ponieważ tamten pan, którego pamiętam z placu zabaw, sprawiał wrażenie naprawdę miłego i kiedyś nawet pomógł mi znaleźć fioletowego kucyka, którego zakopałam w piaskownicy i nie pamiętałam gdzie. Nie chcę już dzwonić do niego domofonem ani robić żadnych innych psikusów, nie chcę w ogóle tu stać. Łapię swój rower i pedałuję ile sił w z powrotem.

W nocy budzę mamę krzykiem.

– Ciiii…. – szepcze uspokajająco, tuląc mnie. – To tylko zły sen, Jasmin.

Kiedy już chce opuścić moją sypialnię, proszę, żeby zajrzała pod łóżko, do szafy i odchyliła obie zasłony.

– Myślisz, że w pokoju czai się coś złego? – pyta z łagodnym uśmiechem. – Tu nie ma. – Odchyla jedną zasłonę, a potem drugą. – I tu nie ma. – Schyla się pod łóżko. – I tu też nie ma. – Porusza wieszakami w szafie. Kiedy zamyka jej drzwi, znowu się uśmiecha. – Skarbie, potwory istnieją tylko w bajkach. Masz dziesięć lat i jeszcze o tym nie wiesz?

Układam głowę na poduszce i mocno przytulam czarodziejskiego pieska, który ma magiczną moc i może mnie ochronić przed czarną ręką i wszystkimi bajkowymi stworzeniami. Nie ochroni mnie jednak przed prawdziwym potworem.

Mama nie mówi całej prawdy. Potwory istnieją, żyją między ludźmi i wyglądają całkiem zwyczajnie, a najstraszniejsze w nich jest to, że na pierwszy rzut oka nie widać, że nimi są.

3

Pod powiekami miałam ciebie i siebie na huśtawkach za domem mamy, kiedy jeszcze byliśmy dziećmi. Odchylaliśmy głowy, bujając się tak mocno, że świat wirował, a łańcuchy obijały się głośno o pręty.

Chwile naszych zabaw: budowane z piasku zamki, mydlane bańki puszczane pod chmury, straszne opowieści o wszystkich najgorszych rzeczach, momenty w namiocie przy blasku latarki, czarodziejski świat, w który wierzyliśmy. Magia pierwszego pocałunku, podejrzanego u dziewczyny z sąsiedztwa. „O raju, ohyda!” – chichotałam, przyciskając rękę do ust, dziwnie szczęśliwa, że to widziałam i że jesteś obok.

Kiedy zostawaliśmy w moim domu sami, świat stawał otworem. Przetrząsaliśmy sypialnię mamy, ja ubierałam się w jej imprezowe stroje, a ty myszkowałeś po kanałach telewizyjnych. Łączyliśmy się z Internetem, oglądaliśmy zakazane strony przeznaczone tylko dla dorosłych, włączaliśmy sobie filmy, których matki nie pozwalały nam oglądać. Gdy poszliśmy do liceum, bycie sam na sam oznaczało prawdziwą wolność. Leżąc na łóżku w moim pokoju, opieraliśmy stopy o ścianę i paliliśmy papierosy albo coś lepszego.

Nasz dawny śmiech wrócił jak echo. Zobaczyłam nas w pamięci: zalany kaskadą słońca pokój, dłonie, które się dotknęły, gdy podawałeś mi skręta. Przypomniałam sobie, jak wsunęłam bosą stopę w nogawkę twoich spodni. „Będziemy smażyć się za to w piekle” – powiedziałam ze śmiechem, zbliżając usta do twoich warg.

Myślałam o tobie sprzed kilku lat, o tobie sprzed roku, sprzed kilku dni… Wertowałam w myślach nasze ostatnie rozmowy, ale nie słyszałam w nich zapowiedzi tego, że wyjdziesz z domu i nie wrócisz. Próbowałam wypatrzeć odpowiedź w twoich oczach, przypisać ci smutek albo zamyślenie, które mogłabym teraz odczytać inaczej niż w czasie rzeczywistym, ale tego też nie umiałam.

Dochodziła ósma rano, kiedy zatrzymałam stare granatowe volvo mamy na parkingu przed twoim blokiem. Za szybą znajdywała się sypialniana dzielnica, przywodząca na myśl PRL-owskie filmy. Przy parkingu roztaczał się plac zabaw z huśtawkami, którym brakowało oparć, i drabinkami obdrapanymi z farby. Moje spojrzenie podążyło dalej, do czteropiętrowego bloku, gdzie mieszkałeś. Balkony łączyły się z sobą, tworząc coś w rodzaju galerii prowadzącej pod drzwiami i oknami sąsiadów do klatki schodowej.

Tam czekała na nas twoja matka. Obejmowała się rękami za brzuch, jakby ją bolał. Nawet z daleka widziałam jej białą skórę i podkrążone oczy.

– Przestań go kryć! – napadła na mnie, kiedy tylko się do niej zbliżyłyśmy. – Gdzie on jest?!

Zatrzymałam się w pół kroku.

– Niech ona go nie osłania! Ma mi zaraz powiedzieć, gdzie on jest! – powtórzyła histerycznie.

Mama zbliżyła się do niej.

– Nie wariuj, Ali – powiedziała ostrożnie, napiętym głosem. – Nikt nie skrzywdzi dorosłego chłopaka. Wyśpi się i wróci. Pewnie gdzieś zabalował.

Alicja jednak wycelowała we mnie chudym piegowatym palcem:

– Wie, wie! Jeśli ona nie wie, gdzie jest Staszek, to kto ma wiedzieć?! Ledwie wróciła i zaczęły się problemy!

Mama ujęła jej twarz w swoje dłonie i zmusiła do popatrzenia sobie w oczy:

– Jasmin była w nocy w domu i wierzę jej, że nie ma pojęcia, gdzie jest Staszek. – Zwróciła się do mnie: – Idź do jego pokoju i zorientuj się, co z sobą zabrał!

Kiedy się nie poruszyłam, wyszeptała bezgłośnie coś, co miało znaczyć: „Zejdź jej z oczu, i to już!”.

Przy wejściu rozsunęłam kotarę z różnobarwnych koralików i kryształków, a one rozdzwoniły się melodyjnie. Wasze mieszkanie było małe i dodatkowo zagracone meblami, które Alicja ustawiła wedle wymogów chińskich wierzeń dotyczących energii, jaką kumulują przedmioty i kąty. Otwarte ikeowskie regały z bałaganem na nich i komody miały przynieść wam szczęście. Paradoksalnie Alicja zrobiła przemeblowanie zaledwie tydzień wcześniej, korzystając z mojej i twojej pomocy i powtarzając, że teraz przywróci mieszkaniu dobrą energię.

W twoim pokoju panował półmrok, ponieważ nikt nie odsłonił rolet. W cieniu tonęło nieposłane łóżko, jakbyś opuścił je chwilę temu, w pośpiechu odrzucając kołdrę. Na poduszce leżała niebieska koszulka, w której spałeś. Moje spojrzenie prześlizgnęło się do książki, którą odłożyłeś na podłogę tak, jakbyś zaraz miał po nią sięgnąć. Na parapecie dostrzegłam kubek z resztkami kawy. Poczułam zapach, którego nie umiałam nazwać ani z niczym połączyć. Jakby ktoś rozpylił perfumy. Przywiódł mi na myśl kwiaty. Kwiaty na łące, kwiaty w wazonie, kwiaty na pogrzebie. Kiedy podciągnęłam rolety i do wnętrza wpadło poranne słońce, zapach się rozproszył.

Pewnie myślisz, że przebywanie w twoim pokoju sprawiło mi ulgę. Mylisz się. Już w chwili, gdy do niego weszłam, stał się dla mnie miejscem nie do wytrzymania. Naiwnie pragnęłam znaleźć w nim uspokajającą odpowiedź na to, czemu jeszcze nie wróciłeś do domu, ale wszystko, co napotykały moje oczy, budziło raczej wątpliwości.

Nie zabrałeś z sobą ładowarki do telefonu, a przecież, gdybyś planował zniknąć na dłużej niż jeden dzień, włożyłbyś ją do torby. Nie wyłączyłeś laptopa, jakbyś zakładał, że po powrocie z pracy będziesz z niego korzystał. Kiedy poruszyłam palcem po touch padzie, ekran powoli się rozjaśnił, odsłaniając ściągany przez ciebie film. Wtedy ścisnął mnie lodowaty strach. Stało się coś złego – przemknęło mi przez myśl. On nie wróci.

Nagle ta jedna doba, podczas której nie miałam z tobą kontaktu, zaczęła rozciągać się i dłużyć. Twój głos w mojej pamięci słabł, a obraz ciebie, który jeszcze rano miałam pod powiekami, bladł. Znikałeś. Przestawałeś być. Przeraziło mnie, że jeśli zaraz nie staniesz w drzwiach, nie będzie sposobu, aby ten proces zatrzymać.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI