Kiedy spada gwiazda - Anna Purowska - ebook + audiobook + książka

Kiedy spada gwiazda ebook i audiobook

Purowska Anna

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jak często to, co mówisz, odbiega od tego, co tak naprawdę czujesz?

Laura pracuje jako pilot wycieczek i podróżuje po świecie. Kiedy okazuje się, że może spełnić swoje marzenia, zaczyna się wahać. Przed podjęciem decyzji wyrusza do niewielkiej miejscowości położonej w górach, by spotkać dawną miłość, Marcina.

Marcin w Wigilię planuje oświadczyć się swojej dziewczynie, mimo że skrywa ból po odrzuceniu, które spotkało go wiele lat wcześniej.

Justyna jest przyjaciółką Marcina od dzieciństwa i najlepszą koleżanką Laury ze studiów. W Śnieżysku prowadzi pensjonat. Nagłe pojawienie się Laury wzbudza w niej lęk. Czuje, że przeszłość wraca, by chwycić ją za gardło i ujawnić prawdę skrywaną od lat.

Nad Śnieżyskiem spada gwiazda. Czy spełni życzenia wpatrzonych w nią osób? Laura marzy o domu, Marcin chce mieć choć cień nadziei, Justyna pragnie spokoju. Każde z nich przez kilka świątecznych dni przejdzie swoją drogę do realizacji marzeń.

To powieść o ludziach, którzy spełnili swoje marzenia lub wciąż dążą do ich realizacji. O konfrontacji i zderzeniu z rzeczywistością, kiedy pragnienia faktycznie udaje się zrealizować. O zatrzymaniu w pędzie życia i o lodzie, który topnieje pod dotykiem ciepła.

Anna Purowska

Magister muzykologii, redaktor współtworząca telewizyjny teleturniej wiedzowy. Zadebiutowała w 2015 r. powieścią Moje pierwsze imago. Zakochana w podróżach i odkrywaniu nowych miejsc. Pisze książki, aby ukazywać czytelnikom piękno zamknięte w drobiazgach i chwilach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 347

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 10 min

Oceny
4,5 (187 ocen)
124
40
17
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wiesia01

Nie oderwiesz się od lektury

Super powieść
00
Doowa555

Dobrze spędzony czas

Fajnie spędzony czas
00
janinamat

Dobrze spędzony czas

Słodka i przewidywalna, a mimo to czyta się znakomicie.
00
Weatherwax83

Z braku laku…

Nudna i przesłodzona, a do tego fragmenty powtarzane z perspektywy kilku bohaterów.
00
Sarna123456

Dobrze spędzony czas

Dzisiaj zabieram Was w zimową podróż w Polskie góry. Naszą główną bohaterką jest Laura, która z zawodu jest pilotem wycieczek. Nie ma miejsca, którego nie odwiedziłaby na świecie. Jest piękną, spełnioną zawodowo kobietą, tylko czy sukces zawodowy to wszystko o czym marzy? Dziewczyna wybiera się do górskiej miejscowości chwilę przed świętami Bożego Narodzenia. Tam spotyka swoich dawnych przyjaciół ze studiów: Marcina (swoją dawną miłość) i Justynę. Chłopak układa sobie życie z nową partnerką a jej dawna przyjaciółka posiada męża i dzieci. Laura pozna nowych ludzi, będzie czerpać z atmosfery świąt i tradycji tego górskiego miasteczka a losy kilku bohaterów książki diametralnie się odmienią w przeciągu tych kilku magicznych dni. Nie zawsze to o czym marzymy daje nam pełną satysfakcję, gdy to osiągniemy i często nie doceniamy jak dużo szczęścia jest wokół nas. W tej opowieści nasi bohaterowie zrozumieją za czym tęsknią najbardziej w życiu i co ma największą wartość. W książce znajd...
00

Popularność




Tytuł oryginału: Kiedy spada gwiazda
© Anna Purowska, 2021 © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zwierciadło sp. z o.o., Warszawa 2021
Redakcja i korekta: Joanna Wysłowska
Skład i łamanie: Sylwia Kusz, Magraf s.c., Bydgoszcz
Projekt okładki: Eliza Luty
Zdjęcia na okładce: Soren Egeberg/Stocksy.com Dean Drobot/Shutterstock
Redaktor inicjująca: Blanka Wośkowiak
Dyrektor produkcji: Robert Jeżewski
Wydawnictwo nie ponosi żadnej odpowiedzialności wobec osób lub podmiotów za jakiekolwiek ewentualne szkody wynikłe bezpośrednio lub pośrednio z wykorzystania, zastosowania lub interpretacji informacji zawartych w książce.
Wydanie I, 2021
ISBN: 978-83-8132-291-1
Wydawnictwo Zwierciadło Sp. z o.o. ul. Widok 8, 00-023 Warszawa tel. 22 312 37 12
Dział handlowy:[email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie, w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Konwersja: eLitera s.c.

Do tej pory jedynym tekstem, jaki napisałem, nie licząc tych zadanych w szkole, był list do Beatrice. Wtedy po raz pierwszy słowa opisały czarno na białym moją duszę. Biała dusza potrzebuje czarnego tuszu, by stała się widoczna. Można ją wtedy odczytać, zobaczyć, jak widzi się siebie w lustrze, a potem... potem można ją komuś podarować.

ALESSANDRO D’AVENIA, BIAŁA JAK MLEKO CZERWONA JAK KREWTŁUM. ALINA PAWŁOWSKA

Od autorki

Początek roku 2021. Czas niepewny, pełen znaków zapytania. Gdzie będziemy mieszkać? Jak ułoży się nasze życie? Mój trzyletni syn przeciąga się w swoim łóżeczku przed zaśnięciem.

– Mami, co dziś robiłaś w pracy?

– Pisałam, skarbie.

– Co pisałaś?

– Książkę.

– Tą (sic!) o króliczku? – Zerka na swoją ulubioną książeczkę.

– Nie, synku. Pisałam coś zupełnie innego, nowego... Bardzo bym chciała, a właściwie to obiecuję Ci, że jeszcze w tym roku pójdziemy razem do księgarni, a ja pokażę Ci swoje książki na półkach.

Książkę dedykuję mojemu synowi, Bartoszowi, dzięki któremu zrozumiałam, że mam w sobie siłę. Że nigdy nie nadchodzi „czas idealny”, że walczyć o siebie trzeba tu i teraz, a życie nie układa się samo.

21 GRUDNIA

Witamy w Śnieżysku

Laura ~~~~

„Jestem już tak blisko, nie rób mi tego. Proszę, moja złota strzało! Kaszlesz? Możemy się na chwilę zatrzymać. Dowieź mnie do niego. Tylko o to proszę”.

Czuję, że nie jest dobrze. Zjeżdżam na stację. Zimny dreszcz spływa mi po ciele. Zatrzymuję się. Mam wrażenie, że jestem przyklejona do siedzenia. Przekręcam kluczyk. Silnik powoli zmniejsza obroty. Cisza. Zerkam na zegarek. Do spotkania mam jeszcze godzinę. Zdążę napić się gorącej herbaty. Narzucam na siebie płaszcz, otwieram drzwi. Moja noga grzęźnie w białym puchu. Ech, trudno, teraz już nie mam wyjścia. Dostawiam do niej drugą. Przejmujący chłód przenika mi przez głowę i rozlewa się nieprzyjemnym drżeniem po całym ciele. Czapka... tęskno spoglądam, jak wyleguje się na siedzeniu pasażera. Nie, nie mogę, przecież włosy mi się naelektryzują, a dziś muszę wyglądać zachwycająco. Trzaskam drzwiami i kuląc się z zimna, dobiegam do stacji. Szybko wskakuję na wycieraczkę znajdującą się w środku i starannie wycieram buty.

Czuję ciepło i zapach imbiru. Z głośników rozbrzmiewają słowa piosenki: „Kto wie, czy za rogiem nie stoją anioł z Bogiem?”.

Dziewczyny z zespołu De Su nie zawodzą, każdego roku w okresie świątecznym zadają mi to pytanie. A ja naprawdę nie wiem, czy warto mieć marzenia. Czy to normalne, że kiedy w końcu się spełniają, nagle okazują się tak bardzo nieistotne? Że cały pęd po nie, lata życia w biegu, każdy miesiąc i dzień gonitwy nagle okazuje się nieważny? Że przychodzi moment osiągnięcia celu, a człowiek zrobiłby wszystko, by go jeszcze od siebie oddalić? Chociaż na chwilę? Na jeden dzień?

Brrr... wzdrygam się i ruszam przed siebie. Moje kozaki stukają szpilkami do rytmu piosenki. Podchodzę do kasy.

– Uuu, cześć, laluniu. – Słyszę za sobą męski głos. To chyba nie do mnie? Nawet się nie odwracam.

– Co podać? – pyta poirytowany sprzedawca.

– Herbatę, dużą – odpowiadam prędko i czuję, że drżą mi usta.

Szybciej, szybciej! Oblewa mnie gorąco, a za plecami znów słyszę głosy.

– Chodź do nas, zadziałamy lepiej niż wrzątek. – Pękają ze śmiechu.

Jest ich kilku, a ja zupełnie sama. Błagalnie spoglądam w oczy sprzedawcy. Wygląda na znudzonego. Czapka elfa na jego głowie raczej nie świadczy o tym, że z własnej woli został pomocnikiem mikołaja. Przewraca oczami. Wskazuje miejsce, gdzie mogę przygotować swój napój, i podaje papierowy kubek. Nie dziękuję. Odchodzę zawiedziona.

Dlaczego wybrałam się w tę podróż? Ostatnią przed najważniejszą w moim życiu?

Idę w kierunku ekspresu. Staram się nie stukać obcasami, by nie zwracać na siebie uwagi, więc wyglądam na nieudolną. Może dzięki temu towarzystwo sobie odpuści.

– Laleczko! – Wciąż tu są. Ich śmiechy zdają się zbliżać do mnie. Serce bije mi bardzo szybko. Czekam, aż wrzątek wypełni kubek, wrzucam do niego herbatę o smaku pomarańczy z cynamonem i nakładam wieczko. Ich głosy są coraz bliżej, a ja chyba zaraz zemdleję ze strachu. Jest mi słabo.

– Dawno nie widziałem takiej dziuni!

Muszę odejść, jak najszybciej! Czuję, że ktoś łapie mnie pod ramię. Tego już za wiele. Przymykam oczy, próbuję się wyrwać. Czyjaś dłoń delikatnie obejmuje moją. Widzę przy sobie twarz starszego mężczyzny. Mógłby być moim dziadkiem.

– Już mi stąd! Kanalie! – Odwraca się i rozgania namolne towarzystwo. – Odprowadzę panią do auta.

Dopiero teraz czuję, jak bardzo byłam spięta. Z trudem łapię oddech. Krew uderza mi do głowy, zadając silny ból.

– Pierwszy raz w Śnieżysku? – Jesteśmy już przy aucie. Potakuję. Wciąż nie potrafię wydobyć z siebie głosu. – To przemiła miejscowość. Proszę się nie zrażać. – Mężczyzna uśmiecha się uprzejmie. – Element można spotkać wszędzie, po prostu źle pani trafiła.

Obawiam się, że mam już dość atrakcji na dziś. W mojej warszawskiej kawalerce z pewnością jest ciepło, przyjemnie i bezpiecznie. Mogłam w niej zostać, a nie wymyślać wyjazd w góry. Silę się na podziękowania. Zamykam drzwi. Mężczyzna ewidentnie czeka, aż odjadę. Chcę stąd zniknąć, lecz moja strzała ma na ten temat inne zdanie. Przekręcam kluczyk. Dławi się i cichnie. Po kilku próbach zaciskam mocno oczy, ból głowy nasila się i czuję, jak po policzkach zaczynają spływać łzy. Makijaż! Tak bardzo się starałam, żeby był idealny...

Mężczyzna daje mi znać, bym opuściła szybę. Uchylam ją i patrzę na niego zrezygnowana.

– Nie płacz, dziecko. Dobrze trafiłaś. – Chwyta się pod boki i ogląda moje auto z każdej możliwej strony. Zagląda pod maskę. Po chwili oględzin gładzi się po brodzie i potakuje. – Mam hak i linę. Samochód mogę zabrać do warsztatu. – Wzrusza ramionami. – Odwiozę cię, gdzie trzeba.

Czy mam inne wyjście? Zgadzam się bez wahania.

– Na długo? – pyta, mocując linę.

– Tylko na jeden dzień – odpowiadam pewnie, a on wybucha serdecznym śmiechem.

– Masz się gdzie zatrzymać? – dopytuje troskliwie i wręcza mi wizytówkę.

To pytanie oznacza jedno. Nawet jeśli nie mam, muszę o to zadbać. Zerkam na karteczkę i odczytuję zamieszczone na niej dane. Roman Jaśkiewicz. Rzeczywiście, jest mechanikiem.

Jadę przez białe ulice Śnieżyska. Sunę właściwie. Moja strzała nie wydaje już żadnych odgłosów, poddała się. Ja również. Gdyby choć na chwilę zadziałała, urwałabym nas z tej liny i zawróciła do stolicy. Spędziłabym wtedy ostatnie Święta w swojej kawalerce i zaraz po Nowym Roku ruszyła zrealizować marzenie mojego życia, które właśnie teraz może się ziścić.

– Mam tu małą kolejkę – mówi pan Roman, gdy wysiadam z samochodu obok warsztatu tuż przy jego domu.

Rzeczywiście, na podjeździe stoją dwa auta. Nie zamierzam tu zostawać. Sytuacja na stacji dała mi do myślenia.

– Może znajdę w okolicy kogoś innego. – Sięgam po telefon i znów słyszę ten jego serdeczny śmiech.

– Próbuj, dziecko, próbuj. O ile znajdziesz zasięg... zapewne wtedy przekonasz się, gdzie naprawdę trafiłaś.

Zasięg mam, niewielki, ale jest. Powoli otwiera się mapa z zaznaczonymi warsztatami. Jest gorzej, niż myślałam. Patrzę na mężczyznę błagalnie. Może się zlituje? W końcu pyta:

– Masz dzieci?

– Nie.

– Męża?

– Nie!

– To sprawa jasna. Nigdzie ci nieśpieszno.

Dziękuję za tę wnikliwą analizę mojego życia. Uczuciowego i rodzinnego. Gdybym jeszcze kiedykolwiek poczuła, że nie wiem, co począć, musiałabym odnaleźć tego człowieka i poprosić o radę. Mędrzec ze Śnieżyska się znalazł! A w ogóle z jakiego niby powodu zdegradował mnie z „pani” do „dziecka”? Pan Roman znika za drzwiami swojego domu, a ja uklepuję butami puszysty śnieg. Zerkam na zegarek. Spóźnię się na spotkanie. Gotuje się we mnie. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni czułam się tak paskudnie. Przez ostatnie dziesięć lat po prostu gnałam przed siebie. Zdarzało się, że zatęskniłam za starymi czasami, za dawnymi przyjaciółmi, ale nic nie było w stanie powstrzymać mnie przed realizacją planów. Zawsze uśmiechnięta i gotowa pomóc wszystkim. Punktualna i przekonana o swojej zaradności. Pani pilot w najlepszym biurze w naszym kraju realizująca plan każdej wycieczki punkt po punkcie. Dopiero teraz coś się ze mną stało. W momencie, gdy odebrałam telefon, a w słuchawce usłyszałam informację, na którą czekałam od dawna. Chwila radości, euforia i nagły, nieoczekiwany smutek. Natłok pytań. A co jeśli...? A jeśli już nigdy...? A gdybym tak...?

– Jestem! Nie zimno ci bez czapki? – Pełen energii pan Roman wybiega z domu.

Kręcę przecząco głową, a w środku cała telepię się z zimna.

– Dokąd jedziemy? – Uśmiecha się, wsiadając do samochodu, a ja zajmuję miejsce pasażera.

– Diament Śnieżyska – mówię cicho i czuję, jak moje serce przyśpiesza.

– To co, zdradzisz, po co naprawdę tu przyjechałaś? – Spogląda na mnie.

W jego łagodnych oczach dostrzegam dobro. Spuszczam nagromadzone dotąd powietrze. Przymykam oczy.

– Zwyczajne spotkanie... po latach. – Odwracam wzrok.

– Dla takiego zwyczajnego spotkania dziewczyna jedzie sama na koniec świata? I to tylko na jeden dzień?

– Mój koniec świata jest również jego początkiem i znajduje się o wiele dalej. Czeka na mnie, a tu... tu mam tylko mały przystanek. – Uśmiecham się do niego, lecz on jest nieugięty.

– Czym się zajmujesz?

– Jestem pilotem wycieczek.

Mężczyzna wybucha śmiechem. Śmieje się tak głośno i wygina wpół, że zaczynam obawiać się o to, czy nie spowoduje wypadku.

– Powie mi pan wreszcie, co tak zabawnego jest we mnie? W moim zawodzie?

– Nic, nie czuj się urażona, moje drogie dziecko! Po prostu nie spodziewałbym się tego po tobie. – Ledwo opanowuje kolejne wybuchy radości. Jest przy tym tak zabawny, że i ja zaczynam się uśmiechać. – A zdradź, proszę, jakie wycieczki obsługujesz? Szkolne? Po Warszawie? – mówi to zupełnie poważnie.

– Słucham? – Przez chwilę miałam o nim dobre zdanie, ale teraz mnie zdenerwował. – Słyszał pan kiedyś o Dreams & Sun Tours? – pytam niepewnie.

Mężczyzna wygląda na zamyślonego. Krzywi się. Stuka palcami w kierownicę.

– Wiem! Widziałem reklamę! – Jego mina wskazuje, jakby wygrał właśnie na loterii. – I ty naprawdę jeździsz z ludźmi na wycieczki? Takie... światowe? Opowiedz coś więcej... jak to jest?

Jego zainteresowanie sprawia, że znów łagodnieję. Właściwie to czuję, że wracam do swojej natury. Siedzę na miejscu pilota i spokojnie mogę opowiadać.

– Byłam na wszystkich kontynentach. W ponad pięćdziesięciu krajach. Widziałam najpiękniejsze zabytki tego świata. – Co jest? Mój głos zaczyna się łamać. – Jadłam potrawy, o których kiedyś mogłam tylko przeczytać w kolorowych czasopismach. Widziałam miejsca zachwycające, zapierające dech. – W oczach kręcą mi się łzy. – Grecki Akropol, Opera w Sydney, wieża Eiffla, Wielki Kanion w USA, dzieła Gaudiego w Barcelonie... – Czuję, że moje policzki stają się mokre, a drżący głos sam rwie się do kontynuowania. – Balkon Julii w Weronie! – W samochodzie rozlega się przejmujący szloch. Mój szloch!

– Ale spokojnie, powolutku... to przez ten balkon? – przerywa mi i posyła pełne litości spojrzenie.

– Przeklęte miejsce! – odkrzykuję na zupełnym wydechu i chwytam powietrze, jakbym właśnie wynurzała się z głębokiej wody. – Przepraszam! – Dłonią zasłaniam usta, próbuję się uspokoić, ale to nic nie daje.

Teraz już płaczę na całego. Miesza się we mnie zimno i gorąco. Ściśnięty żołądek zaczyna boleć. Jedyne, co widzę, to krople spadające na moje dłonie. Słyszę swój przyspieszony oddech. Przeszukuję torebkę. Są chusteczki! Wycieram mokre policzki. Delikatnie. Co będzie z pudrem na mojej twarzy? Za chwilę spotkanie, a ja jestem potargana i zupełnie rozchwiana.

– Rozumiem. A raczej staram się. – Pan Roman z niezadowoleniem kręci głową, smutnieje i zjeżdża na pobocze. – Wypłacz się, jeśli tego właśnie potrzebujesz. Do hotelu, w którym się umówiłaś, jest już niedaleko.

Jego słowa brzmią, jakby odbijały się echem w mojej głowie. Z radia dociera do mnie ciepły głos Michaela Bublé. Nie na teraz. Zupełnie nie na teraz! A jednak oddycham coraz spokojniej. Unoszę wzrok. Śnieg sypie drobnymi płatkami, a w oddali widzę miasteczko. W otoczeniu gór i bieli wygląda uroczo, niczym z pocztówki.

– Żeby dostać się do Diamentu Śnieżyska, musimy wjechać pod górę – mówi cicho, jakby nie chciał mnie urazić żadnym słowem.

– Proszę dać mi jeszcze chwilę. – Wzdycham z ulgą.

Wyciągam z torebki kosmetyki. Poprawiam makijaż. Usuwam rozmazany tusz. Trochę pudru, odrobina różu. Już prawie nic nie widać.

– Nie chcesz mu pokazać, jak wiele dla ciebie znaczy? – pyta niepewnie i się odsuwa. Być może spodziewa się kolejnego ataku histerii.

Milczę. Wolę słyszeć głos Michaela. Tylko na nim staram się teraz skupić. A w ogóle skąd on wie? Nic mu przecież nie mówiłam. Ani słowem nie wspomniałam, z kim jestem umówiona. Może to sprawy zawodowe? Może mam zamiar spotkać się z koleżanką?

– Byłaś już w każdym zakamarku tego świata. A gdzie jest twoje serce? Zostawiłaś je gdzieś po drodze i teraz masz zamiar wrócić do niego już na zawsze? A może jest tu, bliżej, niżbyś się tego sama spodziewała?

Mędrzec ze Śnieżyska trafił mnie jednym strzałem.

– Proszę jechać – mówię cicho.

Resztę drogi przemierzamy w milczeniu. Radio również nie wydaje już żadnych dźwięków. Na przednią szybę opadają drobne śnieżynki. Połyskują w słońcu. Chciałabym się im przyjrzeć, ale wycieraczki bezlitośnie je zagarniają i zbijają w jedną, solidną hałdę bieli. Tylko ona króluje wokół. Wszystkie drzewa, pagórki, domy śpią przykryte błyszczącym puchem.

Słowa pana Romana brzmią niczym alarm. Czerwona, natrętnie migająca lampka zawisła nade mną. I nie ma nic wspólnego z nastrojem świątecznym. Boję się. Tak bardzo się obawiam wejść tam i zapytać. A co jeśli...? A jeśli już nigdy...? A gdybym tak...?

Wysiadam z auta, dziękuję. Umawiamy się na jutro, więc w spokoju mogę odejść.

– Laura! – woła, a ja odwracam się totalnie zaskoczona.

– Nie mówiłam, jak mam na imię. – Patrzę mu w oczy podejrzliwie.

– Twoja walizka! – Łapie się za głowę, wybiega z samochodu i szamocze się z otwarciem bagażnika.

– Nie przedstawiałam się. – Nie daję za wygraną. Nie spuszczam z niego wzroku.

– Owszem, przedstawiałaś, tylko byłaś przestraszona. Proszę. – Wręcza mi walizkę. – Sporo, jak na krótką wizytę i powrót zaraz po spotkaniu.

Mama zawsze mówiła mi: jedziesz na trzy dni, weź ubrań na cztery, jedziesz na tydzień, weź na dziesięć dni. Zgodnie z tą zasadą, jadąc na jeden dzień, musiałam spakować się na dwa. Tak też zrobiłam. W pracy pilota duży bagaż absolutnie się nie sprawdzał, ale teraz... przecież jechałam autem i to prawie pięćset kilometrów. Musiałam być gotowa na każdą ewentualność. Tylko nie przewidziałam, że akurat na to spotkanie wpadnę z walizką, jakbym się tu miała sprowadzić.

Marcin ~~~~

Wiadomość od Laury była dla mnie jak alarm! Że też zgodziłem się na to spotkanie! To z jej powodu muszę przedzierać się przez zaspy. Obym nie zgubił butów w tym śniegu. Zaparkowałem kilometr dalej. Nie chcę, aby wieść o moim dzisiejszym spotkaniu dotarła do Ady. Nie mam ochoty wysłuchiwać jej histerii bez istotnego powodu. Idę pod górę bocznym szlakiem. Gdybym wybrał główną drogę, z pewnością kogoś bym spotkał. Przecież wszyscy się tutaj znają! Nie licząc turystów przybywających na stoki lub w celu zwiedzania górskich szlaków, choć i oni wracają. Nie dziwię się, dla mnie na całym świecie nie ma piękniejszego miejsca niż Śnieżysko.

Zimnica! Minus dziesięć na termometrach, a ja grzęznę w śniegu i z trudem stawiam każdy kolejny krok. Nie zabrałem z auta czapki, a sam kaptur to zdecydowanie za mało, by ochronić uszy i głowę w taki mróz. Ech, dziewczyna przesadziła. Jak można zjawiać się ot, tak, jakby nigdy nic! Trzy dni przed Wigilią! Przecież ludzie mają wtedy na głowie zupełnie inne tematy niż spotkania po latach. Wybierają prezenty, lepią pierogi, ubierają choinkę... albo jak ja, kupują pierścionek i bilet lotniczy na Teneryfę. Nie to, żeby mnie ciągnęło w ciepłe kraje. Chciałbym tylko spełnić marzenie Ady.

Śnieg sypie coraz bardziej. Czy ja w ogóle dam radę wrócić do auta? Oglądam się, widzę pokryte śniegiem górskie szczyty i spadziste dachy domów. Ostatnie promienie słońca oświetlają znajdujące się w oddali miasteczko. Obraz jak z bajki. Naciągam wyżej kołnierz płaszcza i się wzdrygam.

Też sobie wymyśliła! Że akurat dziś będzie przejeżdżać przez moją miejscowość! Kto bywa przejazdem na samym końcu świata?!

Czuję w brzuchu coś dziwnego. Jakby ciepło? Fala przyjemności? Krótka, ale intensywna. Coś mnie jednak ciągnie. Jakaś siła. Ciekawość. Czyżby ekscytacja? Kręcę głową. Chyba zwariowałem!

Zauważam z oddali budynek hotelu. Całe szczęście! Teraz już tylko krótka rozmowa i powrót do domu... wieczór przy kominku, lampka wina z Adą, ciepło i spokój.

Wbiegam do budynku, z zimna nie czuję już twarzy, dłoni ani stóp. Zerkam na zegarek i dopiero wtedy zauważam, jak bardzo czerwone są moje palce. Próbuję nimi poruszać. Nie jest łatwo, skostniały. Rozglądam się i sprawdzam, czy przypadkiem nie ma gdzieś tu głównej odpowiedzialnej za to całe zamieszanie.

Ogromy hol, sporo ludzi kręci się wokół. Na moje oko – sami turyści. Wysoka choinka, gwiazdy betlejemskie w doniczkach, podświetlane renifery i bałwany. Na bogato! W końcu to Diament Śnieżyska. Sam wybrałem to miejsce, mając nadzieję na ukrycie się w tłumie. O! Lustro! Podchodzę bliżej. Całkiem nieźle wyglądam... chociaż... parę kilo mi przybyło. No i ta blizna na twarzy... wolę na nią nie patrzeć.

Spóźnia się. Nie będę się tu kręcił bez celu, więc zaglądam do restauracji. Pełno ludzi! Idealnie! Zgubimy się w tłumie! Z ulgą zauważam mały stolik przy oknie. Jak dla nas powinien wystarczyć. Odwieszam płaszcz, zajmuję miejsce.

– Dzień dobry. – Kelner podaje mi kartę.

– Nie trzeba. – Odsuwam ją szybkim ruchem. – Poproszę tylko espresso.

– Oczywiście, bardzo proszę...

– Nie! Chwila! – Dobrze, że się opamiętałem. Gdzie moje maniery? Wypadałoby zaczekać.

Czekam i czekam. Minęła już chyba cała wieczność. Przecież nie będę do niej dzwonił! A jeśli znów nie przyjdzie...? Po raz kolejny będę czekał dwie godziny, a później odchodził z poczuciem zażenowania? Samotności? Co za brednie! Wszystko to oznaczałoby, że wciąż jest dla mnie ważna...

I dokładnie w tym momencie przez przeszklone ściany restauracji zauważam, jak pojawia się przy wejściu do hotelu. Do tej pory nie byłem pewny, czy ją rozpoznam, a jednak, z daleka wiem doskonale, że to ona. Wyróżnia się w tłumie czerwonym płaszczem i tym czymś... nigdy nie umiałem tego nazwać. Po prostu błyszczy... jak zawsze. Uśmiecha się do wszystkich, cała ona! Podejść do niej? Ujawnić się? Jeszcze przez chwilę popatrzę.

Moje dłonie stają się wilgotne, za to w ustach panuje susza. Ciepłe prądy uderzają do głowy. Kąciki warg zaczynają drżeć. Co to za dziwna reakcja? Chłopie, nie zachowuj się jak dzieciak!

Obserwuję ją. Zerka do lustra. Poprawia włosy i strzepuje z nich płatki śniegu. W końcu staje przy wejściu do restauracji. Kozaki na obcasach... od razu widać, że nietutejsza. A jednak i ja się uśmiecham. Chcę do niej podejść, ale nie mogę się ruszyć. Zdejmuje płaszcz. Czarna dopasowana sukienka, długie błyszczące włosy... elegancja i szyk. A zresztą! Co mnie to! Wyjedzie tak szybko, jak się tu pojawiła. Rozgląda się, więc zbieram w sobie wszystkie siły i wstaję. Teraz i mnie obdarza tym swoim pełnym uśmiechem. Podchodzę bliżej. Wyciągam do niej ręce i przytulam. Ostrożnie.

– Miło cię widzieć. – Szybko uwalniam się z uścisku i spoglądam w dobrze znaną mi twarz. Uśmiech zdradza drobne zmarszczki wokół jej oczu. – Nic się nie zmieniłaś. – Tak chyba wypada powiedzieć kobiecie.

– Dobrze cię widzieć, Marcin, ty też wyglądasz tak samo. – Próbuje spojrzeć mi w oczy, lecz spuszczam wzrok i wskazuję jej stolik.

– Kawa? – pytam pośpiesznie i mam wrażenie, że jej uśmiech gdzieś się zagubił. Cholera, może jest głodna... – Chciałabyś coś zjeść?

– Nie, dziękuję, pewnie nie masz zbyt wiele czasu... – Patrzy na mnie jakoś tak dziwnie. No, nie mam... o co jej chodzi?

– Posłuchaj, napijemy się kawy, trochę powspominamy, opowiesz mi, co u ciebie, i będziesz mogła jechać dalej. Pewnie sama śpieszysz się gdzieś na Święta. – Uff, po męsku, krótko i na temat. Jestem z siebie dumny!

Przywołuję kelnera i składamy zamówienie. Dla mnie espresso, dla niej herbata zimowa. Widzę, jak zerka na zdjęcie szarlotki z cynamonem. Zawsze lubiła słodkości. Uśmiecham się, wspominając jej ulubione czekoladki. Do dziś pamiętam które! Weźmy po kawałku ciasta, pewnie, czemu nie. Chłopak znika, a ja nie wiem, co powiedzieć. Skąd u mnie to dziwne uczucie... ciepła, beztroski, jakby coś we mnie topniało, a nie powinno. Ani trochę!

Ona też milczy, poprawia rękaw sukienki, pewnie zaraz o coś zapyta. I rzeczywiście, już po chwili pyta niepewnym głosem:

– Jak ci się tutaj żyje?

Bingo! Wiedziałem!

– Zawsze chciałem tu wrócić i nie żałuję. Prowadzę swoją lecznicę. – W końcu mogę się jej pochwalić.

– Słyszałam...

– Jak to? Masz kontakt z kimś z naszej paczki? – Rozbija mnie. Myślałem, że zrobię na niej wrażenie.

– Nie... z Justyną nie rozmawiałam już od wielu lat, mimo że na studiach była moją najlepszą przyjaciółką. To dzięki niej dołączyłam do waszej ekipy i zżyłam się z wami...

Spogląda za okno, a czas jakby się zatrzymał. W jej jasnych oczach odbijają się lampki choinkowe ułożone na parapecie. Włosy mienią się odcieniami, których nigdy nie zauważyłem u nikogo innego. Ten błysk mnie przyciąga. Przypomina o wszystkim, z czym lata temu musiałem się pożegnać.

Zapomnieć.

Podchodzi kelner. Wskazówki zegarów wracają na swoje miejsce. Pojawiają się przed nami napoje i dwa kawałki ciasta. W jej przezroczystym kubku pływają goździki, plastry imbiru, kawałki pomarańczy i cytryny. Chwyta go w dłonie i z zachwytem wdycha zapach herbaty. Jest intensywny, dociera aż do mnie. Z pogardą patrzę na swoje skromne espresso. Starczy na dwa łyki, nawet się tym nie rozgrzeję. Trudno, muszę się pocieszyć kawałkiem szarlotki, choć za słodkim nigdy nie przepadałem.

– Od kiedy lubisz słodycze? – Patrzy, jak wbijam widelczyk w twardą kruszonkę, i mam wrażenie, tak jak wiele lat temu, że zna moje myśli.

Dla mnie to oznacza zbyt wiele. Odkładam widelczyk i chrząkam znacząco.

– Posłuchaj, tutaj się trochę pozmieniało. – Robię chwilę przerwy na głęboki wdech. – Justyna ma trójkę dzieci i spokojne życie z mężem. Ja również układam sprawy osobiste. – Mój głos robi się coraz bardziej stanowczy. – Byliśmy kiedyś w trójkę dobrymi znajomymi, może i przyjaciółmi, ale ty zostałaś tam. Pochłonęło cię wielkie miasto, chęć podróży, a my wróciliśmy w rodzinne strony. – Ostatnie zdanie zabrzmiało ostro, przecięło atmosferę niczym żyletka. Przesadziłem.

– Nie mam na myśli nic złego... – Spuszcza wzrok, traci blask.

Cholera, wiedziałem, trzeba było nie odbierać, kiedy dzwoniła. Na co mi to było? Przecieram oczy dłońmi i co słyszę? Z głośników dociera do mnie głos Michaela Bublé... zbyt miły nastrój, nie na tę okazję.

– Wiesz, raczej nie dojem tego ciasta. Ciszę się, że u ciebie wszystko dobrze, ale muszę już iść... odśnieżyć auto i w ogóle je odnaleźć... – Wstaję i chcę się pożegnać.

Wiem, jestem tchórzem, ale tak będzie lepiej. Lepiej, na pewno! Cholera! Trzeba jeszcze zapłacić! Rozglądam się za kelnerem i czuję, jak uderza we mnie gorąco. Wiem, jak ona na mnie patrzy. Zbyt dobrze ją znam. Tak naprawdę nic się nie zmieniło... dlatego muszę uciekać. I wtedy czuję, jak dotyka mojej dłoni. Zerkam na nią. W jej oczach szklą się łzy.

– Nie zdążyłam ci powiedzieć, co u mnie – szepcze, a po jej policzku spływają dwie krople i rzeźbią rysy na idealnie wykonanym makijażu. Chwyta mnie mocniej za rękę. Patrzy wyczekująco. Głośno wypuszczam nagromadzone w płucach powietrze. Nie mogę jej tak potraktować. Uwalniam się z krępującego uścisku, siadam i zbieram się na odwagę, by spojrzeć na nią inaczej, łagodniej. Choć weszła tu niczym pewna siebie femme fatale, pod kuszącym strojem ukryła swoją wrażliwość. Minęło tyle lat, a ona wciąż płacze tak samo...

– O co chodzi? – pytam i choć bardzo chcę spojrzeć głębiej jej w oczy, wciąż uciekam. Nie potrafię...

– Chciałam zapytać, czy jesteś szczęśliwy. – Przycisza głos, jakby pytanie to przychodziło jej z trudem.

– Tak – odpowiadam krótko i zwięźle.

A potem milczę. Milczymy oboje. Ona wyciąga chusteczkę, osusza mokre policzki, a ja zaczynam myśleć. Szczęśliwy? Cholera, co to znaczy? Jej słowa brzmią mi w głowie jak miliony dzwonków świątecznych i zlewają się z głosem Michaela Bublé w piosence Cold December Night: „So please just fall in love with me this Christmas”...

Tak, kiedyś tak właśnie było, chciałem spędzać z tobą każde swoje samotne Święta..., chciałem, żebyś została ze mną po nich... na zawsze. Ale mnie odrzuciłaś. Przypominam sobie ten trudny moment, najgorszy w moim życiu.

– Wiesz, że pracowałam latami jako pilot wycieczek? – Jej głos brzmi spokojnie.

Wiem, to akurat było pewne, że po studiach turystycznych ona obleci cały świat.

– I tak od dziesięciu lat? Bez żadnych zmian?

– Dokładnie tak.

– I żaden facet cię po drodze nie zatrzymał? – Musiałem, po prostu musiałem o to zapytać. Przekrzywiam głowę i oczekuję szczerej odpowiedzi. Czuję uderzenie gorąca. Serce zaczyna walić jak szalone. A ona milczy. Czekam. Mam wrażenie, jakby ta odpowiedź była dla mnie ważna. Rzuciłem pytanie, nie myśląc o konsekwencjach... co teraz?

– Nie. – Śmieje się. W końcu! Dzięki temu po raz kolejny mogę zobaczyć te niewielkie zmarszczki, które pojawiły się wokół jej oczu, gdy mnie już przy niej nie było. – Zatrzymała mnie... Dominikana. Od Nowego Roku podpisuję kontrakt rezydenta i zamieszkam tam już na stałe.

Jeden zero dla niej. Padłem.

– Czekałam na taką okazję, dlatego zgodziłam się bez wahania. – Dziwne, mówi o spełnieniu swoich marzeń, a brzmi, jakby ktoś ją tam wysyłał za karę. – To moje ostatnie Święta w Polsce. Pamiętam, jak opowiadaliście z Justyną o zwyczajach świątecznych w waszej miejscowości. Chciałam ją zobaczyć, poczuć ten klimat chociaż na chwilę. Tam będzie zupełnie inaczej. – Tęskno spogląda za okno, a ja wraz z nią.

Miasteczko w dole rozjaśniają ciepłe światła domów i latarń. Z każdej strony otulają je góry. Wszystko pokryte śniegiem. Niebo odbijające w sobie biały puch jest jasne, a i tak widać na nim mnóstwo gwiazd. Zerkam na nią.

Ciekawe, o czym myśli... Laura... kobieta, o której nie potrafię zapomnieć mimo upływu lat.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki