Kakofonia słów - Paweł Kaczmarek - ebook

Kakofonia słów ebook

Paweł Kaczmarek

0,0

Opis

„Kakofonia słów” to kolejny tomik poezji mówiący o mieszaninie form, kolorów i treści zawartych w wierszach. Wierszach o życiu o troskach o tym co jest w sercu i głowie autora. Nie zawsze są to przyjemne rzeczy i fajne teksty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 69

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Paweł Ryszard Kaczmarek

Kakofonia słów

wiersze zebrane

© Paweł Ryszard Kaczmarek, 2023

„Kakofonia słów” to kolejny tomik poezji mówiący o mieszaninie form, kolorów i treści zawartych w wierszach. Wierszach o życiu o troskach o tym co jest w sercu i głowie autora. Nie zawsze są to przyjemne rzeczy i fajne teksty.

ISBN 978-83-8324-734-2

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

***

Wczoraj skończyłem lat pięćdziesiąt jeden

Dużo i mało uciekło gdzieś w pustkę

Nigdy nie wróci

Sądząc pochopnie o utracie czasu

Myślę że nie odzyskam już straconego

Zbyt szybko schodzi jeden dzień po drugim

I nie ma na to leku bezpiecznego

A dzień jest inny bez szablonu taki

Ciekawy, smutny, wesoły, nijaki,

Lecz wraz odchodzi, zatraca się, znika

Jest wręcz ulotny, jak człowiek co znika

Poddaje się władzy, zniewala z wiekiem,

Analizuje, podgląda, gromadzi, oddaje,

Łasi się, kłamie, porzuca, jest zbiegiem

W końcu ostatkiem tchnienia się poddaje

Jak gdyby czekał na te ważne chwile

Oddaje siebie nie chce być samotnym

Odkrywa lądy, podróżuje, grając wodewile

Nie będąc do końca nad życiem swym władnym

***

Gdy patrzę na twarze bez końca

Zakryte bezimienne tajemnicze

Jak pragną odrębnego słońca

Jak z cieniem walczą o życie

Codziennie są inne niekształtne

Oddzielnie są smutkiem spowite

Ze wzrokiem utkwionym na ślepo

W godzinę bezmiernych już szczytów

Ze strachu być może kruchego

Nic z nich odczytać nie umiem

Szukając spojrzenia innego

Całą tę bojaźń rozumiem

***

W uśpionym mieście zupełnie sam

W kolorach słońca smagany deszczem

przechodzę obok nieznanych bram

Czasem się dziwię jak długo jeszcze

Codziennie rano opuszczam dom

Tą dobrą przystań takim jest miejscem

W tym świecie kiczu bezpieczny ląd

Ciepły malutki jak z dziecka snów

Wędruję sensu szukając wewnątrz

Studiując duszę ciałem zapijam

Być może można zmienić coś jeszcze

Nim zgaśnie płomień i umrze chwila

Spieszysz

Spieszysz a powiedz dlaczego,

Bo świat jest szybki, życie nazbyt krótkie,

Bo brak Ci czasu, czasu niczyjego,

A liczyć upływ to bezsprzecznie ludzkie.

Chciałbyś pokonać odwrócić porządek

Zamroczyć umysł dotrzeć do początku

Powrócić by zacząć nieskończone

Odszukać słów co nie gubią wątku

Nie tylko w snach ale i na jawie

W świcie i w czerni szarej smutnej nocy

Malujesz obraz odmienny tak prawie

Chcąc czas stracony do tyłu przeskoczyć

***

Gdybym chciał zapisać

Wszystkie swoje myśli

Te zielone kochane

I te pełne zepsucia pełne nienawiści

Nie ma takiego notesu

Co przyjąć by to zdołał

Bo mówią że milczenie to złoto

A czymże są te myśli i słowa

W ogrodzie lirycznych frazesów

Epicznie rozrosły się zdania

Zarasta logiczne myślenie

Wżerając się w ból i cierpienie

Podnosząc ten obraz istnienia

***

Z maleństwa przez chłopca

Młodzieńca do dojrzałego faceta

Ta droga jest by odnaleźć człowieka

W tym świecie niczym rwąca rzeka

Schowane pragnienia małe zwierzenia

Wzloty upadki i podniesienia

Czary ustępstwa kolory duszy

Bezmiar radości ogromy wzruszeń

Odnajdywanie nieodgadnionych

Powroty by znowu odejść

Szczęście pozorne śmiechem zakryte

Rozdarte serce na pół rozprute

Błędy młodości odnajdzie starzec

Przyjaciół z fałszem co ranią słowem

W zapamiętaniu tego co będzie wiotkie

Szczerość i prawda są  tak ulotne

Niekiedy nie wiem czy wiem to wszystko

Trudno zrozumieć

Trudno zrozumieć to co jest wokół

Jaki wewnątrz nas jest spokój

Zamknięty odmienny każdego los

Nieodgadnionych zdarzeń trzos

Zaplanowane nie sprawdza nigdy się

Nieprzewidywalne od początku jest

Korekta planu to norma taka

Chcemy dobrze życie figle płata

Zapominamy zaraz chyba wszyscy

Chcemy odetchnąć jesteśmy szybcy

Zależy nam na czymś rwiemy pasy

Żyjemy zbyt szybko bo takie czasy

Nie liczy się nikt inny zupełnie dzisiaj

Czy będzie tak zawsze czy to już zwyczaj

Potrzeba kolorów zmiany potrzeba

Lecz jak to zrobić gdy sensu nie ma

***

Złotym szlakiem jesień

Świetli przemyślenia

Czerwonym blaskiem zmywa

Bezkarność przeznaczenia

Postukując lekko w szyby

śmiałym zimnym deszczem

Rozmawia wspominając

ciepło poranków pachnących

wiosennym nadzieniem

Wciąż słyszalne głosy niepewnie

Mówiące, że przecież będzie dobrze

Są głębokim echem, odbiciem jak kolcem

Jakże nielubianym  kłamstwem

Innym rozżaleniem, oby nigdy końcem

***

Na zewnątrz cisza

A w uszach straszny wrzask

Łomot bęben metal gitara

W zamglonych okularach blask

Co chce przekazać wokal ten

Agresję miłość lepszy dzień

Lub się po prostu tak drze

Wypluwając z gardła bycia zew

Nie łatwo jest dziś być na topie

Wszystko już było i nic nie cieszy

Chcesz porwać tłumy musisz śpieszyć

Rozlewać wokół serce jak w ukropie

Koszmary

Poczułem powiek ciężki żar

I sen opuścił zaraz mnie

Myśli spływają drżąco w mrok

Oddech zbyt płytki zmieniam się

Granica ta jest cienką kreską

Tatuaż krzywo wryty we mnie

Faluje umysł smutno tańcząc

Brak odpoczynku w noc zdradziecką

Płytki niechciany oddech męczy

Umysł pracuję  niczym kowal

Nie wiesz co w nocy dalej będzie

Gdzie odejść i jak się teraz schować

Kręgi

Zataczając kręgi nie zawsze powrotne

Chcemy na początku drogi być zawrotnej

Stoimy, biegniemy, byliśmy już wszędzie

Lecz czy już wiemy jak i co nam będzie

Omylność wpisujesz w natury istnienie

Nie chcesz tego przyznać, swoiste to brzemię

Prawda goni kłamstwo, fałsz roztkliwienie

Nie ma słów omylnych, w rozmowach jest drżenie

Myślisz jesteś wolnym, bez sensu, nieprawda

Zawsze więcej kajdan, rozkazów, zakazów

Przecież jest tak dobrze, nie dzieje się krzywda

Brak jest entuzjazmu, brak jest braw aplauzów

W wielkim kręgu kłamstwa jesteśmy zamknięci

Nadmiar nonszalanccy bo zawsze zawzięci

Jesienna depresja

Jesienna depresja lecz co to znaczy

W te ciemne poranki i nijakie dni

Gdy słońce już tylko wspomnieniem jest lata

I wiatr się wkrada jak złodziej przez drzwi

Przedziwnie jest tak z każdą jesienią

Odmiennie tak smutna co roku jest inna

Lecz zawsze szara ponura i wręcz zimna

Bo choć kolory drzew tęczą się mienią

Umiera ciepło zamiera bezlitośnie życie

Tak trudno odradzać się w te przyszłe dni

W już wiosennych świtach zwykle po

depresji zimnej

Człowieczeństwo

Upadamy, podnosimy się, upadamy

Omijamy rzeki by nie wejść raz jeszcze

Poddajemy się fali wiodącej nas w mrok

Nabieramy rozpędu, ostateczny jest skok

Pęd zawrotny i otchłań chcesz zbadać

Jesteś ty i jestem ja, jak cała reszta

Nie istnieje, w niebycie zakłamań

Bezchmurnego zatęchłego powietrza

To co może nas spotkać niebawem

Nieodgadłe, nieznane wręcz obce

Jeden z drugim rozmawia jak błazen

Człowieczeństwo zrzucając w manowce

Weryfikacja

Byliśmy młodzi świat leżał u stóp

Chcieliśmy ojczyzny przepięknej ze snów

Każdy z nas wstąpił do armii wolności

Oficer żołnierz by bronić godności

Ciężkie nauki i kursy i trud

I zawód serca po co ten znój

Gdy niepotrzebny ten żołnierz tam był

I niepotrzebnie za wolność się bił

Ref.:

Bo gdy Cię rząd tak głupio zdradzi

I długi nóż w twe plecy wsadzi

Nie będziesz mógł wykrzyczeć skrycie

Że zdrajca w rządzie przy korycie

W otwartych bojach na misjach w kraju

Gdzie śmierć bawiła się z wami jak w raju

Wczoraj żołnierze dziś już bandyci

Wrócili cicho, milczący dzicy

Na stołkach w rządzie tak wymyślili

Weryfikację wnet zarządzili

I już odeszli oficerowie

Od dziś wilkami dzikimi w sforze

Tworzenie

Tworzenie nowych nierealnych światów

Halucynogennych w oparach opiatów

Myśleniem innym jest obraz poezji

Igraniem słowem poematem herezji

Ten świat realnym jest tylko w papierze

Nigdy go nie ma na jawie czy we śnie

Wiosna i lato i jesień bezsprzecznie

Jest dodawana do rymów skutecznie

Autor co lubi się bawić wyrazem

Odkrywać lądy, rymem poużywać

Słodzi swą miłość, bojaźnie odrywa

Od rzeczywistych swoich życia zdarzeń

Bezsilność

W tych ciekawych czasach

Niewiele warte jest życie

Kto kogo pamięta, może wzmianka, prasa

Było minęło jesteś i nie ma cię

Pandemiczny taniec

Oko w oko z frustracją

Nieunikniony jest znów koniec

Wewnętrzny z anihilacją

Coraz trudniej człowieczyć

Podnosić się z upadków

Rzadko przechodząc jest baczyć

Na rozwój beznadziejnych przypadków

Wyobcowanie

Trudna do odczytania

Mimika twarzy w oczach

Grymas, niewypowiedziane zdania

Rozmowy nie słychać w głosach

Kolory tęczówek inne

Fałszywe przyjazne dziwne

Nic nie mówiące chwile

Wpatrzone w zimny ekran

Alienowanie zasad życia

Osobność chwil uniesień

Zmuszani do innego bycia

Będziemy żyć bez wskrzeszeń

***

Nieznajome twarze znajomych

Obserwujesz i myślisz że wiesz

Jak wygląda codzienny ich dzień

Co popycha do aktów szalonych

Czy te maski są prawdziwe

A uśmiechy zgorzkniałe i kąśliwe

Przemyślane mowy, słowa

Zaprzątnięta sercem głowa

Postrzegamy tylko to co widać

Wnętrze trudno ze zdjęć oddać

Kolor myśli wciąż zamglony

Czy prawdziwy lub może zmyślony

Kłamstwa

W przekrzywionych zwierciadłach

Odbić prawd prostych brakuje

Odwrócone pasjanse

Kolorem figur tajemnych rysujesz

To co prawdą być winno

Jest półprawdą lub kłamstwem na pewno

Szereg luster zmyślonych

Pozornych bezdusznych już pękło

W iluzyjnym raju odniesień

Szukamy idiomów jak wskrzeszeń

To co białe jest czarne

A ta twarz nie należy do Ciebie

Zamęt

Być może dojdzie do tego

Że niemożliwe stanie się możliwym

Najbrudniejsze sny będą rzeczywiste

A człowiek będzie niczym, zaiste

Ten bezradny krzyk gniewu

Bezsilność jest niczym dziecko

Podziały, rozdwojenia jaźni

Wpychają nas w przepaść dlaczego?

Jak trudno jest żyć w tym strachu

Czy to ta jesień bez wiary

A może podłość pokoleń

Co wpycha w koszmar ten naród

Oddając za darmo złu

Ten kraj przepiękny jak z baśni

***

Poematy ludzkich zdarzeń

trudne zawsze niezbadane

Myśli chcemy mieć dla siebie

Dzielić trudno się nam zawsze.

Czy te myśli do nas należą?

Czy winni jesteśmy je komuś?

Poematy ludzkich zdarzeń-

żywa scena dla naszych ról.

Komedianci w nie swoich szeregach

Jak ci wszyscy patrzący się w metrze

Powtarzamy tą scenę niezmiennie

Więzi tworząc te obce, kolejne.

***

To marzenie bezsenne,

W dzień się wdarło koszmarem.

Goląc zarost odwieczny,

w głowie gryząc kawałek.

Rozmawiamy ze sobą,

Bezpłciowo, na krawędzi niebytu.

Cóż ta mara zmyślona,

Zaprzęgnęła myśli dnia w pożogę.

Noc przejmuje przewagę,

Dzień tak walczy bez sensu.

Oba światy tak różne,

Będą chciały złożyć się w całość.

To zaborcza jest wojna,

Nocy, dnia i umysłu,

bez końca.

Sieci

Te blogowe codzienne wzniesienia

Memy, hashtagi, mnogie polubienia

Jakże mają się teraz

Do tego co było dawno

w naszych marzeniach

Gdzie te listy pachnące

Gdzie słuchawki ściśnięte gorące

Brak tych rozmów bez sieci

Alienacja, zatrute umysły jak śmieci

Czy niebawem już będzie inaczej

Czy nie można bez tego zdziwaczeć

Nie wiem jednak czy długo tak będzie

Macki sieci wraz człowiek oderwie

By być wolnym i ludzkim

W świecie sztucznym cyfrowym niezmiernie

Oczy

Były tak piękne

szybko zniknęły

Tak tajemnicze

w umysł mój wniknęły

Oczy jak ogień

grzejący co wieczór

Nie me niestety taki to los

Odległe bardzo gdzieś tam daleko

Ciepłe jak głębia co w nich zawarta

Mówiące tajemnie kolorem brązu

Zwierciadłem duszy jest ten wzrok

***

Zaplotłem serce w zimy warkocz

Zmrożonych rąk szukając ciepłem

Zgrabiały oddech tak martwa cisza

W soplach odbiciem światła pisze

Zimowy poem w lodowym świecie

Pisany mroźnym piórem bieli

Na posypanych śniegiem drzewach

Chłodnym tak wzrokiem światło dzieli

Ten czas zimowych jasnych nocy

W którym malujesz w szybach kwiaty

Jest tą tęsknotą za ciepłem wiosny

I ma swój urok gdy mrozem szczypiesz

Strata

Zawsze gdy wspominam

Zapachy słodkie dzieciństwa

Czuję w głowie, bzy wiosny

Pracę pszczół wewnątrz kwiatów

Maki, chabry zdziczałe

zboże latem pachnące

Jeżyny, jesień grzybów

Jabłek, śliwek i miodu.

Świerków ubranych radośnie

W wigilijne papierowe ozdoby

Opłatka przed śledziem i makiem.

Wszyscy mamy wspomnienia

Część z nich jest już niestety

tylko w naszych marzeniach.

Tęsknię za tym co było

Patrzę i myślę co będzie

Wiele z tego straciłem

Życiem w zbyt szybkim obłędzie.

Kakofonia słów

Zabawa słowem czy też słowami

Trudna gdy wszystko jest już za nami

Łatwo jest pisać gdy coś powstaje

Trudno gdy znajomość życie swe oddaje

Ulotne zdania fruwają wszędzie

Chwalą nas, dzielą, myślą, są w błędzie

Możemy mieć odmienne zdania

I chcemy krzyczeć gdy ktoś zabrania

Myśleć i mówić czy pisać łatwiej

Odwieczny problem milczących bardziej

Przekaz się liczy gorszy czy lepszy

I jest dziś ważne kto ma być pierwszym

A gdybym

A gdybym nagle miał zostać malarzem

Myśli malowałbym odmiennym obrazem

Pociągał pędzlem możliwości farbą

Nadając uczuć kształty inną barwą

Biały i szary, czerwony, żółcień

Niewinność, miłość, głębokości spojrzeń

Tańczą po płótnie na moim blejtramie

I pozostaną wiecznie w smutnej losu ramie

Zastygłe nagle tak jak wosk półcienie

Niewinnie raz dane jak ludziom istnienie

Ten moment stały krótki ten błysk flesza

Martwa natura co nie będzie wskrzeszać

Nieruchomy obraz mimo swych szczegółów

Zawsze będzie zimny stałością modułu

Chcąc weń tchnąć życie znaleźć jego duszę

Malować nie pędzlem ale sercem muszę

Bliżej

Czy wiedząc o nas wszystko

Jesteśmy bliżej siebie

Nie umiałem pojąć nigdy tego

Tak mało wiem zerkając w niebo

w chmury tak obłędnie śnieżne

Wysoko utkane smutne ciężkie

Zeszyte białą nicią