Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Kakofonia słów” to kolejny tomik poezji mówiący o mieszaninie form, kolorów i treści zawartych w wierszach. Wierszach o życiu o troskach o tym co jest w sercu i głowie autora. Nie zawsze są to przyjemne rzeczy i fajne teksty.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 69
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Paweł Ryszard Kaczmarek, 2023
„Kakofonia słów” to kolejny tomik poezji mówiący o mieszaninie form, kolorów i treści zawartych w wierszach. Wierszach o życiu o troskach o tym co jest w sercu i głowie autora. Nie zawsze są to przyjemne rzeczy i fajne teksty.
ISBN 978-83-8324-734-2
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Wczoraj skończyłem lat pięćdziesiąt jeden
Dużo i mało uciekło gdzieś w pustkę
Nigdy nie wróci
Sądząc pochopnie o utracie czasu
Myślę że nie odzyskam już straconego
Zbyt szybko schodzi jeden dzień po drugim
I nie ma na to leku bezpiecznego
A dzień jest inny bez szablonu taki
Ciekawy, smutny, wesoły, nijaki,
Lecz wraz odchodzi, zatraca się, znika
Jest wręcz ulotny, jak człowiek co znika
Poddaje się władzy, zniewala z wiekiem,
Analizuje, podgląda, gromadzi, oddaje,
Łasi się, kłamie, porzuca, jest zbiegiem
W końcu ostatkiem tchnienia się poddaje
Jak gdyby czekał na te ważne chwile
Oddaje siebie nie chce być samotnym
Odkrywa lądy, podróżuje, grając wodewile
Nie będąc do końca nad życiem swym władnym
Gdy patrzę na twarze bez końca
Zakryte bezimienne tajemnicze
Jak pragną odrębnego słońca
Jak z cieniem walczą o życie
Codziennie są inne niekształtne
Oddzielnie są smutkiem spowite
Ze wzrokiem utkwionym na ślepo
W godzinę bezmiernych już szczytów
Ze strachu być może kruchego
Nic z nich odczytać nie umiem
Szukając spojrzenia innego
Całą tę bojaźń rozumiem
W uśpionym mieście zupełnie sam
W kolorach słońca smagany deszczem
przechodzę obok nieznanych bram
Czasem się dziwię jak długo jeszcze
Codziennie rano opuszczam dom
Tą dobrą przystań takim jest miejscem
W tym świecie kiczu bezpieczny ląd
Ciepły malutki jak z dziecka snów
Wędruję sensu szukając wewnątrz
Studiując duszę ciałem zapijam
Być może można zmienić coś jeszcze
Nim zgaśnie płomień i umrze chwila
Spieszysz a powiedz dlaczego,
Bo świat jest szybki, życie nazbyt krótkie,
Bo brak Ci czasu, czasu niczyjego,
A liczyć upływ to bezsprzecznie ludzkie.
Chciałbyś pokonać odwrócić porządek
Zamroczyć umysł dotrzeć do początku
Powrócić by zacząć nieskończone
Odszukać słów co nie gubią wątku
Nie tylko w snach ale i na jawie
W świcie i w czerni szarej smutnej nocy
Malujesz obraz odmienny tak prawie
Chcąc czas stracony do tyłu przeskoczyć
Gdybym chciał zapisać
Wszystkie swoje myśli
Te zielone kochane
I te pełne zepsucia pełne nienawiści
Nie ma takiego notesu
Co przyjąć by to zdołał
Bo mówią że milczenie to złoto
A czymże są te myśli i słowa
W ogrodzie lirycznych frazesów
Epicznie rozrosły się zdania
Zarasta logiczne myślenie
Wżerając się w ból i cierpienie
Podnosząc ten obraz istnienia
Z maleństwa przez chłopca
Młodzieńca do dojrzałego faceta
Ta droga jest by odnaleźć człowieka
W tym świecie niczym rwąca rzeka
Schowane pragnienia małe zwierzenia
Wzloty upadki i podniesienia
Czary ustępstwa kolory duszy
Bezmiar radości ogromy wzruszeń
Odnajdywanie nieodgadnionych
Powroty by znowu odejść
Szczęście pozorne śmiechem zakryte
Rozdarte serce na pół rozprute
Błędy młodości odnajdzie starzec
Przyjaciół z fałszem co ranią słowem
W zapamiętaniu tego co będzie wiotkie
Szczerość i prawda są tak ulotne
Niekiedy nie wiem czy wiem to wszystko
Trudno zrozumieć to co jest wokół
Jaki wewnątrz nas jest spokój
Zamknięty odmienny każdego los
Nieodgadnionych zdarzeń trzos
Zaplanowane nie sprawdza nigdy się
Nieprzewidywalne od początku jest
Korekta planu to norma taka
Chcemy dobrze życie figle płata
Zapominamy zaraz chyba wszyscy
Chcemy odetchnąć jesteśmy szybcy
Zależy nam na czymś rwiemy pasy
Żyjemy zbyt szybko bo takie czasy
Nie liczy się nikt inny zupełnie dzisiaj
Czy będzie tak zawsze czy to już zwyczaj
Potrzeba kolorów zmiany potrzeba
Lecz jak to zrobić gdy sensu nie ma
Złotym szlakiem jesień
Świetli przemyślenia
Czerwonym blaskiem zmywa
Bezkarność przeznaczenia
Postukując lekko w szyby
śmiałym zimnym deszczem
Rozmawia wspominając
ciepło poranków pachnących
wiosennym nadzieniem
Wciąż słyszalne głosy niepewnie
Mówiące, że przecież będzie dobrze
Są głębokim echem, odbiciem jak kolcem
Jakże nielubianym kłamstwem
Innym rozżaleniem, oby nigdy końcem
Na zewnątrz cisza
A w uszach straszny wrzask
Łomot bęben metal gitara
W zamglonych okularach blask
Co chce przekazać wokal ten
Agresję miłość lepszy dzień
Lub się po prostu tak drze
Wypluwając z gardła bycia zew
Nie łatwo jest dziś być na topie
Wszystko już było i nic nie cieszy
Chcesz porwać tłumy musisz śpieszyć
Rozlewać wokół serce jak w ukropie
Poczułem powiek ciężki żar
I sen opuścił zaraz mnie
Myśli spływają drżąco w mrok
Oddech zbyt płytki zmieniam się
Granica ta jest cienką kreską
Tatuaż krzywo wryty we mnie
Faluje umysł smutno tańcząc
Brak odpoczynku w noc zdradziecką
Płytki niechciany oddech męczy
Umysł pracuję niczym kowal
Nie wiesz co w nocy dalej będzie
Gdzie odejść i jak się teraz schować
Zataczając kręgi nie zawsze powrotne
Chcemy na początku drogi być zawrotnej
Stoimy, biegniemy, byliśmy już wszędzie
Lecz czy już wiemy jak i co nam będzie
Omylność wpisujesz w natury istnienie
Nie chcesz tego przyznać, swoiste to brzemię
Prawda goni kłamstwo, fałsz roztkliwienie
Nie ma słów omylnych, w rozmowach jest drżenie
Myślisz jesteś wolnym, bez sensu, nieprawda
Zawsze więcej kajdan, rozkazów, zakazów
Przecież jest tak dobrze, nie dzieje się krzywda
Brak jest entuzjazmu, brak jest braw aplauzów
W wielkim kręgu kłamstwa jesteśmy zamknięci
Nadmiar nonszalanccy bo zawsze zawzięci
Jesienna depresja lecz co to znaczy
W te ciemne poranki i nijakie dni
Gdy słońce już tylko wspomnieniem jest lata
I wiatr się wkrada jak złodziej przez drzwi
Przedziwnie jest tak z każdą jesienią
Odmiennie tak smutna co roku jest inna
Lecz zawsze szara ponura i wręcz zimna
Bo choć kolory drzew tęczą się mienią
Umiera ciepło zamiera bezlitośnie życie
Tak trudno odradzać się w te przyszłe dni
W już wiosennych świtach zwykle po
depresji zimnej
Upadamy, podnosimy się, upadamy
Omijamy rzeki by nie wejść raz jeszcze
Poddajemy się fali wiodącej nas w mrok
Nabieramy rozpędu, ostateczny jest skok
Pęd zawrotny i otchłań chcesz zbadać
Jesteś ty i jestem ja, jak cała reszta
Nie istnieje, w niebycie zakłamań
Bezchmurnego zatęchłego powietrza
To co może nas spotkać niebawem
Nieodgadłe, nieznane wręcz obce
Jeden z drugim rozmawia jak błazen
Człowieczeństwo zrzucając w manowce
Byliśmy młodzi świat leżał u stóp
Chcieliśmy ojczyzny przepięknej ze snów
Każdy z nas wstąpił do armii wolności
Oficer żołnierz by bronić godności
Ciężkie nauki i kursy i trud
I zawód serca po co ten znój
Gdy niepotrzebny ten żołnierz tam był
I niepotrzebnie za wolność się bił
Ref.:
Bo gdy Cię rząd tak głupio zdradzi
I długi nóż w twe plecy wsadzi
Nie będziesz mógł wykrzyczeć skrycie
Że zdrajca w rządzie przy korycie
W otwartych bojach na misjach w kraju
Gdzie śmierć bawiła się z wami jak w raju
Wczoraj żołnierze dziś już bandyci
Wrócili cicho, milczący dzicy
Na stołkach w rządzie tak wymyślili
Weryfikację wnet zarządzili
I już odeszli oficerowie
Od dziś wilkami dzikimi w sforze
Tworzenie nowych nierealnych światów
Halucynogennych w oparach opiatów
Myśleniem innym jest obraz poezji
Igraniem słowem poematem herezji
Ten świat realnym jest tylko w papierze
Nigdy go nie ma na jawie czy we śnie
Wiosna i lato i jesień bezsprzecznie
Jest dodawana do rymów skutecznie
Autor co lubi się bawić wyrazem
Odkrywać lądy, rymem poużywać
Słodzi swą miłość, bojaźnie odrywa
Od rzeczywistych swoich życia zdarzeń
W tych ciekawych czasach
Niewiele warte jest życie
Kto kogo pamięta, może wzmianka, prasa
Było minęło jesteś i nie ma cię
Pandemiczny taniec
Oko w oko z frustracją
Nieunikniony jest znów koniec
Wewnętrzny z anihilacją
Coraz trudniej człowieczyć
Podnosić się z upadków
Rzadko przechodząc jest baczyć
Na rozwój beznadziejnych przypadków
Trudna do odczytania
Mimika twarzy w oczach
Grymas, niewypowiedziane zdania
Rozmowy nie słychać w głosach
Kolory tęczówek inne
Fałszywe przyjazne dziwne
Nic nie mówiące chwile
Wpatrzone w zimny ekran
Alienowanie zasad życia
Osobność chwil uniesień
Zmuszani do innego bycia
Będziemy żyć bez wskrzeszeń
Nieznajome twarze znajomych
Obserwujesz i myślisz że wiesz
Jak wygląda codzienny ich dzień
Co popycha do aktów szalonych
Czy te maski są prawdziwe
A uśmiechy zgorzkniałe i kąśliwe
Przemyślane mowy, słowa
Zaprzątnięta sercem głowa
Postrzegamy tylko to co widać
Wnętrze trudno ze zdjęć oddać
Kolor myśli wciąż zamglony
Czy prawdziwy lub może zmyślony
W przekrzywionych zwierciadłach
Odbić prawd prostych brakuje
Odwrócone pasjanse
Kolorem figur tajemnych rysujesz
To co prawdą być winno
Jest półprawdą lub kłamstwem na pewno
Szereg luster zmyślonych
Pozornych bezdusznych już pękło
W iluzyjnym raju odniesień
Szukamy idiomów jak wskrzeszeń
To co białe jest czarne
A ta twarz nie należy do Ciebie
Być może dojdzie do tego
Że niemożliwe stanie się możliwym
Najbrudniejsze sny będą rzeczywiste
A człowiek będzie niczym, zaiste
Ten bezradny krzyk gniewu
Bezsilność jest niczym dziecko
Podziały, rozdwojenia jaźni
Wpychają nas w przepaść dlaczego?
Jak trudno jest żyć w tym strachu
Czy to ta jesień bez wiary
A może podłość pokoleń
Co wpycha w koszmar ten naród
Oddając za darmo złu
Ten kraj przepiękny jak z baśni
Poematy ludzkich zdarzeń
trudne zawsze niezbadane
Myśli chcemy mieć dla siebie
Dzielić trudno się nam zawsze.
Czy te myśli do nas należą?
Czy winni jesteśmy je komuś?
Poematy ludzkich zdarzeń-
żywa scena dla naszych ról.
Komedianci w nie swoich szeregach
Jak ci wszyscy patrzący się w metrze
Powtarzamy tą scenę niezmiennie
Więzi tworząc te obce, kolejne.
To marzenie bezsenne,
W dzień się wdarło koszmarem.
Goląc zarost odwieczny,
w głowie gryząc kawałek.
Rozmawiamy ze sobą,
Bezpłciowo, na krawędzi niebytu.
Cóż ta mara zmyślona,
Zaprzęgnęła myśli dnia w pożogę.
Noc przejmuje przewagę,
Dzień tak walczy bez sensu.
Oba światy tak różne,
Będą chciały złożyć się w całość.
To zaborcza jest wojna,
Nocy, dnia i umysłu,
bez końca.
Te blogowe codzienne wzniesienia
Memy, hashtagi, mnogie polubienia
Jakże mają się teraz
Do tego co było dawno
w naszych marzeniach
Gdzie te listy pachnące
Gdzie słuchawki ściśnięte gorące
Brak tych rozmów bez sieci
Alienacja, zatrute umysły jak śmieci
Czy niebawem już będzie inaczej
Czy nie można bez tego zdziwaczeć
Nie wiem jednak czy długo tak będzie
Macki sieci wraz człowiek oderwie
By być wolnym i ludzkim
W świecie sztucznym cyfrowym niezmiernie
Były tak piękne
szybko zniknęły
Tak tajemnicze
w umysł mój wniknęły
Oczy jak ogień
grzejący co wieczór
Nie me niestety taki to los
Odległe bardzo gdzieś tam daleko
Ciepłe jak głębia co w nich zawarta
Mówiące tajemnie kolorem brązu
Zwierciadłem duszy jest ten wzrok
Zaplotłem serce w zimy warkocz
Zmrożonych rąk szukając ciepłem
Zgrabiały oddech tak martwa cisza
W soplach odbiciem światła pisze
Zimowy poem w lodowym świecie
Pisany mroźnym piórem bieli
Na posypanych śniegiem drzewach
Chłodnym tak wzrokiem światło dzieli
Ten czas zimowych jasnych nocy
W którym malujesz w szybach kwiaty
Jest tą tęsknotą za ciepłem wiosny
I ma swój urok gdy mrozem szczypiesz
Zawsze gdy wspominam
Zapachy słodkie dzieciństwa
Czuję w głowie, bzy wiosny
Pracę pszczół wewnątrz kwiatów
Maki, chabry zdziczałe
zboże latem pachnące
Jeżyny, jesień grzybów
Jabłek, śliwek i miodu.
Świerków ubranych radośnie
W wigilijne papierowe ozdoby
Opłatka przed śledziem i makiem.
Wszyscy mamy wspomnienia
Część z nich jest już niestety
tylko w naszych marzeniach.
Tęsknię za tym co było
Patrzę i myślę co będzie
Wiele z tego straciłem
Życiem w zbyt szybkim obłędzie.
Zabawa słowem czy też słowami
Trudna gdy wszystko jest już za nami
Łatwo jest pisać gdy coś powstaje
Trudno gdy znajomość życie swe oddaje
Ulotne zdania fruwają wszędzie
Chwalą nas, dzielą, myślą, są w błędzie
Możemy mieć odmienne zdania
I chcemy krzyczeć gdy ktoś zabrania
Myśleć i mówić czy pisać łatwiej
Odwieczny problem milczących bardziej
Przekaz się liczy gorszy czy lepszy
I jest dziś ważne kto ma być pierwszym
A gdybym nagle miał zostać malarzem
Myśli malowałbym odmiennym obrazem
Pociągał pędzlem możliwości farbą
Nadając uczuć kształty inną barwą
Biały i szary, czerwony, żółcień
Niewinność, miłość, głębokości spojrzeń
Tańczą po płótnie na moim blejtramie
I pozostaną wiecznie w smutnej losu ramie
Zastygłe nagle tak jak wosk półcienie
Niewinnie raz dane jak ludziom istnienie
Ten moment stały krótki ten błysk flesza
Martwa natura co nie będzie wskrzeszać
Nieruchomy obraz mimo swych szczegółów
Zawsze będzie zimny stałością modułu
Chcąc weń tchnąć życie znaleźć jego duszę
Malować nie pędzlem ale sercem muszę
Czy wiedząc o nas wszystko
Jesteśmy bliżej siebie
Nie umiałem pojąć nigdy tego
Tak mało wiem zerkając w niebo
w chmury tak obłędnie śnieżne
Wysoko utkane smutne ciężkie
Zeszyte białą nicią