Jelita są ważne - Roksana Środa - ebook + książka

Jelita są ważne ebook

Środa Roksana

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 276

Data ważności licencji: 2/12/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp. Twoje jelita są ważniejsze, niż ci się wydaje

Wstęp

Twoje jelita są waż­niej­sze, niż ci się wydaje

Wszyst­kie cho­roby zaczy­nają się w jeli­tach.

Hipo­kra­tes

Świat dzieli się na ludzi, któ­rzy odczu­wają dole­gli­wo­ści jeli­towe, i tych, któ­rzy ich na co dzień nie doświad­czają, obie te grupy są jed­nak od swo­ich jelit cał­ko­wi­cie zależne. Bez względu na to, czy nale­żysz do grona osób bory­ka­ją­cych się czę­sto z zabu­rze­niami pracy prze­wodu pokar­mo­wego i szu­ka­ją­cych odpo­wie­dzi na pyta­nie, w jaki spo­sób pora­dzić sobie z nimi raz na zawsze, czy też inte­re­suje cię pro­fi­lak­tyka i pogłę­bie­nie wie­dzy, jesteś we wła­ści­wym miej­scu. Znaj­dziesz tu odpo­wie­dzi na swoje pyta­nia, roz­wie­jesz wąt­pli­wo­ści i zro­zu­miesz wpływ jelit na cały orga­nizm.

Jelita to cen­trum two­jego orga­ni­zmu. To one oddzia­łują na twój humor, mają bez­po­średni wpływ na gospo­darkę hor­mo­nalną czy funk­cje mózgu. Modu­lują także odpor­ność orga­ni­zmu i wpły­wają na pro­duk­cję hor­monu szczę­ścia, któ­rego stę­że­nie z kolei prze­kłada się na twoje samo­po­czu­cie i poziom ener­gii każ­dego dnia. Ich rola na tym się jed­nak nie koń­czy. Na stro­nach tej książki znaj­dziesz infor­ma­cje na temat wielu nie­do­ce­nia­nych funk­cji prze­wodu pokar­mo­wego. Skąd znam jego tajem­nice?

Z wykształ­ce­nia i zami­ło­wa­nia jestem die­te­tyczką kli­niczną. Pra­cuję w zawo­dzie od dekady. Przez ten czas wspól­nie z moim zespo­łem eks­per­tów pomo­głam tysiącom pacjen­tów. Przez wiele lat sama byłam pacjentką i rów­nież wal­czy­łam z takimi zabu­rze­niami, jak SIBO, IBS, wtórne nie­to­le­ran­cje pokar­mowe, zabu­rze­nia odży­wia­nia, nie­do­czyn­ność tar­czycy czy zespół poli­cy­stycz­nych jaj­ni­ków (ang. poly­cy­stic ovary syn­drome, PCOS). W tam­tym cza­sie nikt nie potra­fił udzie­lić mi sku­tecz­nej pomocy, więc posta­no­wi­łam zro­bić to samo­dziel­nie. Roz­po­czę­łam stu­dia z zakresu die­te­tyki, pod­czas któ­rych dodat­kowo posze­rza­łam swoją wie­dzę i podej­mo­wa­łam roz­liczne, mniej bądź bar­dziej sku­teczne próby lecze­nia i samo­po­mocy. Moja histo­ria doj­ścia do pełni zdro­wia jest zło­żona i sto­sun­kowo długa. Nie­które ze scho­rzeń zostaną ze mną do końca życia, z czę­ścią udało mi się sku­tecz­nie upo­rać. O moich zma­ga­niach prze­czy­tasz wię­cej w kolej­nym roz­dziale. Za pomocą opi­sa­nej w nim histo­rii chcia­ła­bym wlać w twoje serce nadzieję i poka­zać, że nawet poważne i trwa­jące wiele lat zabu­rze­nia zwią­zane z ukła­dem pokar­mo­wym nie prze­kre­ślają moż­li­wo­ści powrotu do zdro­wia.

W swo­ich mediach spo­łecz­no­ścio­wych wręcz nało­gowo powta­rzam, że zdro­wie powinno być prio­ry­te­tem w życiu każ­dego z nas. Bez niego nasza codzien­ność jest pozba­wiona całej masy barw. Niniej­sza książka to kom­pen­dium wie­dzy, które prze­ka­zuję ci po to, byś się­gnęła ku zdro­wiu z pełną świa­do­mo­ścią, skąd ono się bie­rze. Ta książka jest bowiem przede wszyst­kim o tobie i dla cie­bie.

Jako die­te­tyczka zaczę­łam pra­co­wać, jak tylko dosta­łam się na stu­dia magi­ster­skie. Przy­ję­cie pierw­szych pacjen­tów otwo­rzyło mi oczy na skalę zapo­trze­bo­wa­nia. Każ­dego dnia zgła­szało się do mnie bar­dzo dużo osób. Zwra­cali się do mnie albo z prośbą o pomoc, albo z infor­ma­cją – mam dokład­nie tak samo jak ty! Uświa­do­mi­łam sobie wtedy, że zabu­rze­nia pracy prze­wodu pokar­mo­wego to powszechny pro­blem. Mnó­stwo ludzi, podob­nie jak ja kie­dyś, żyje na co dzień z dole­gli­wo­ściami bólo­wymi bez żad­nej dia­gnozy i jest ich zde­cy­do­wa­nie wię­cej niż tych już zdia­gno­zo­wa­nych. Moje trud­no­ści z tra­fie­niem do odpo­wied­niego spe­cja­li­sty też nie były wyjąt­kiem od reguły. To stan­dard, który powta­rzał się pod­czas nie­mal każ­dej roz­mowy z pacjen­tami czy czy­tel­ni­kami tre­ści zamiesz­cza­nych przeze mnie w inter­ne­cie. Wciąż sły­sza­łam: „ni­gdzie nie mogę zna­leźć wspar­cia”, „nikt nie potrafi mi pomóc”, „nikt mnie nie rozu­mie”, „jesteś dla mnie ostat­nią deską ratunku”… Od tego czasu minęła dekada. Odno­szę wra­że­nie, że z roku na rok pacjen­tów z zabu­rze­niami jeli­to­wymi przy­bywa. Pro­blem z bra­kiem spe­cja­li­stycznego wspar­cia jest tro­chę mniej­szy, jed­nak nie­stety cały czas obecny. Do pro­wa­dzo­nej przeze mnie kli­niki tra­fia coraz wię­cej pacjen­tów, o któ­rych szcze­gólne potrzeby nikt nie potra­fił odpo­wied­nio zadbać. Dla­tego powstała niniej­sza książka: by dać ci wska­zówki i poka­zać, że zna­le­zie­nie zrozu­mienia, wspar­cia i wdro­że­nie pra­wi­dło­wego lecze­nia jest moż­liwe.

Kilka lat temu usły­sza­łam, że zabu­rze­nia jeli­towe, jak IBS czy SIBO, to jedne z naj­więk­szych wyzwań w prak­tyce leka­rza. Zga­dzam się z tym. Co wię­cej, po latach aktyw­no­ści w zawo­dzie uwa­żam, że to rów­nież jedno z naj­więk­szych wyzwań dla die­te­tyka, psychodie­te­tyka, a nawet psy­cho­te­ra­peuty.

Moje zabu­rze­nia zdro­wotne utrud­niły mi wiele lat życia. W tam­tym cza­sie nie mogłam im zapo­bie­gać, ale z per­spek­tywy czasu cie­szę się, że tra­fiło na mnie. Gdyby nie one, nie zafa­scy­no­wa­łyby mnie jelita, nie zbu­do­wa­ła­bym zespołu spe­cja­li­stów i nie pomo­gła­bym tysiącom pacjen­tów z podob­nymi pro­ble­mami. Nie zauwa­ży­ła­bym rów­nież niskiego poziomu wie­dzy, ogra­ni­czeń zwią­za­nych z udzie­la­niem pomocy, a także baga­te­li­zo­wa­nia tego typu pro­ble­mów przez znaczną część spo­łe­czeń­stwa. A co jesz­cze waż­niej­sze – nie rozu­mia­ła­bym, czego doświad­czasz. Czy cho­dzi­łaś od leka­rza do leka­rza, czu­jąc, że oni cię ani przez chwilę nie rozu­mieją? Tak było ze mną. Ogrom­nie cier­pia­łam z powodu doświad­cza­nych dole­gli­wo­ści. Jeśli ktoś ni­gdy nie doznał podob­nego bólu, to nie ma poję­cia, jak bar­dzo utrud­nia on codzienne funk­cjo­no­wa­nie, a brak zro­zu­mie­nia ze strony spe­cja­li­stów tylko pogłę­bia cier­pie­nie. W kolej­nych roz­dzia­łach opo­wiem ci o swoim przy­padku oraz o przy­pad­kach moich pacjen­tów – pew­nie w któ­rymś z nich odnaj­dziesz sie­bie.

Rozu­miem cię i wiem, jak się czu­jesz, budząc się każ­dego dnia z bólem brzu­cha i rezy­gnu­jąc przez to z wielu przy­jem­no­ści, a nawet spę­dza­nia czasu z rodziną czy przy­ja­ciółmi. Ale wiem też, gdzie szu­kać przy­czyny two­ich dole­gli­wo­ści, jak roz­wią­zać twoje pro­blemy i pomóc ci wró­cić do pełni zdro­wia oraz utrzy­mać ten efekt w kolej­nych latach. Sama od wielu lat utrzy­muję efekty remi­sji. Moja walka o zdro­wie trwała bar­dzo długo i osta­tecz­nie zakoń­czyła się pozy­tyw­nie. W prze­ci­wień­stwie do ogrom­nej rze­szy pacjen­tów, któ­rzy tra­fiają do nas po wie­lo­let­nim, kom­plet­nie nie­efek­tyw­nym lecze­niu.

Zabu­rze­nia prze­wodu pokar­mo­wego są ogrom­nym wyzwa­niem dla pacjen­tów, leka­rzy i die­te­ty­ków. Tego, nie­stety, nie zmie­nimy, ale możemy zmie­nić podej­ście do tego typu pro­ble­mów zdro­wot­nych, znacz­nie zwięk­szyć świa­do­mość i poziom wie­dzy. Możemy także posta­wić na pra­wi­dłową dia­gno­stykę i sku­teczne metody lecze­nia, które osta­tecz­nie popra­wią jakość życia wszyst­kich pacjen­tów. Chcia­ła­bym, aby ta książka dała ci moty­wa­cję do dzia­ła­nia i nadzieję, że możesz upo­rać się ze wszyst­kimi zabu­rze­niami żołądka i jelit, któ­rych na co dzień doświad­czasz. Ma ona rów­nież uła­twić ci zapo­bie­ga­nie tego typu pro­ble­mom w kolej­nych latach życia. Jest ona potęż­nym źró­dłem wie­dzy, dzięki któ­remu zdo­łasz przejść drogę podobną do mojej – ale bez błą­dze­nia we mgle. Będziesz mogła zna­leźć źró­dło swo­ich pro­ble­mów zdro­wot­nych, roz­wią­zać je w stu pro­cen­tach, a póź­niej przez kolejne lata utrzy­mać w remi­sji, żyjąc zupeł­nie nor­mal­nie, bez jakich­kol­wiek dole­gli­wo­ści bólo­wych. W tym momen­cie może ci się to wyda­wać nie­re­alne… Ale jestem prze­ko­nana, że tak wła­śnie będzie, i zro­bię wszystko, aby przy­wró­cić ci zdro­wie i kom­fort życia.

Przed­sta­wię ci mery­to­ryczną wie­dzę, popartą licz­nymi źró­dłami nauko­wymi, ale podaną w lekki i przy­jemny spo­sób. Prze­my­ci­łam w tej książce mnó­stwo prak­tycz­nych kwe­stii i przy­kła­dów z naszej codzien­nej pracy w Maj­Diet, a także moje pry­watne doświad­cze­nia i histo­rię zdro­wia – od zabu­rzeń odży­wia­nia, przez pro­blemy jeli­towe, po zanik mie­siączki i dia­gnozę zabu­rzeń hor­mo­nal­nych. To książka, która dia­me­tral­nie zmieni twoje podej­ście do zdro­wia i lecze­nia, a następ­nie wywróci do góry nogami całe twoje życie… w pozy­tyw­nym zna­cze­niu tego słowa. W trak­cie jej czy­ta­nia możesz odczuć stres czy lek­kie dole­gli­wo­ści jeli­towe, nie martw się tym. Twój orga­nizm natu­ral­nie może zare­ago­wać w ten spo­sób na sil­niej­sze emo­cje – pode­ner­wo­wa­nie, stres czy eks­cy­ta­cję. Pamię­taj rów­nież, że w każ­dej chwili możesz prze­rwać lek­turę i wró­cić do niej odro­binę póź­niej. W trak­cie czy­ta­nia książki obser­wuj reak­cję swo­jego orga­nizmu i ucz się go, co pozwoli ci lepiej zro­zu­mieć mecha­ni­zmy, które opi­sa­łam na kolej­nych stro­nach.

Miłej lek­tury!

Rozdział 1. Moja droga do pełni zdrowia

Roz­dział 1

Moja droga do pełni zdro­wia

Książka, którą wła­śnie czy­tasz, w zamy­śle miała być typo­wym porad­ni­kiem. Dużo przy­stęp­nie poda­nej wie­dzy oraz prak­tycz­nych wska­zó­wek. Wła­śnie takie tre­ści znaj­dziesz w kolej­nych roz­dzia­łach, dzięki czemu będziesz mogła pod­jąć odpo­wied­nie kroki na dro­dze do zdro­wia i kom­fortu życia. W trak­cie pracy nad porad­ni­kiem zde­cy­do­wa­łam się dodać niniej­szy roz­dział, przed­sta­wia­jący moją histo­rię zabu­rzeń zdro­wot­nych oraz doj­ścia do pełni zdro­wia, jakim obec­nie się cie­szę. Ni­gdy dotąd nie opo­wie­dzia­łam tej histo­rii od początku do końca, więc moje czy­tel­niczki poznają ją jako pierw­sze. Dzięki niej zro­zu­miesz, dla­czego zwią­za­łam swoją ścieżkę zawo­dową ze zdro­wiem i żywie­niem i czemu zależy mi, by poma­gać innym. Uwa­żam też, że takie histo­rie są moty­wu­jące dla osób znaj­du­ją­cych się na początku drogi, tra­cą­cych cza­sem nadzieję, że cokol­wiek się zmieni.

Nie lubimy mówić o swo­ich pro­ble­mach – o pro­ble­mach zdro­wot­nych rów­nież. Dla mnie samej to także od zawsze było nie­kom­for­towe. Długo się zasta­na­wia­łam, czy mogłam zro­bić coś ina­czej. Czy mogła­bym zapo­biec tym zabu­rze­niom? Zapewne doj­dziesz do tego samego wnio­sku, do któ­rego doszłam ja – nie mogłam. To jed­nak tylko jedno z pytań, które zadają sobie osoby doświad­cza­jące dole­gli­wo­ści zdro­wot­nych. Na co dzień roz­ma­wiam z pacjen­tami, któ­rzy są świeżo po dia­gno­zie albo od pew­nego czasu zma­gają się z pro­ble­mami zdro­wot­nymi, ale nie zostali jesz­cze zdia­gno­zo­wani. Zawsze padają te same pyta­nia: „Czy ja się kie­dy­kol­wiek wyle­czę?”, „Ile to potrwa?”, „Dla­czego to spo­tkało aku­rat mnie?”. Rozu­miem ich – byłam w tym samym miej­scu i zada­wa­łam sobie te same pyta­nia. Chcąc poka­zać każ­demu, kto tego potrze­buje, że z więk­szo­ścią pro­ble­mów zdro­wot­nych możemy sobie pora­dzić, posta­no­wi­łam podzie­lić się w tym roz­dziale moją histo­rią zma­gań i powrotu do zdro­wia. Wie­rzę, że kolejne strony dadzą ci dużą dozę psy­cho­lo­gicz­nego wspar­cia i moty­wa­cji do dzia­ła­nia, a pozo­stałe będą pomocą mery­to­ryczną w pra­wi­dło­wym i trwa­łym lecze­niu oraz utrzy­ma­niu tych efek­tów być może nawet do końca życia.

Moja histo­ria zaczęła się już na początku szkoły pod­sta­wo­wej. Wtedy to doro­bi­łam się sil­nych zabu­rzeń odży­wia­nia. Cie­szę się, że tę książkę przy­szło mi pisać po tym, jak zakoń­czy­łam pełną tera­pię. Dziś już wiem, dla­czego roz­wi­nęły się u mnie ano­rek­sja, buli­mia, kom­pul­sywne obja­da­nie się, zaja­da­nie emo­cji, stresu, epi­zody gło­dó­wek czy nad­mier­nego prze­ja­da­nia się. Tak, dobrze widzisz… mia­łam stycz­ność z tymi wszyst­kimi zabu­rze­niami i wal­czy­łam z nimi dobre kil­ka­na­ście lat mojego życia.

Zabu­rze­nia odży­wia­nia roz­po­częły się bar­dzo typowo: chcia­łam schud­nąć. W szkole pod­sta­wo­wej nie byłam naj­szczu­plej­szą dziew­czynką. Uwiel­bia­łam jeść, czę­sto byłam nagra­dzana sło­dy­czami i innymi prze­ką­skami, a dodat­kowo bab­cia, obok któ­rej miesz­ka­łam – jak więk­szość babć – oka­zy­wała mi miłość poprzez jedze­nie. Jed­no­cze­śnie nie­na­wi­dzi­łam aktyw­no­ści fizycz­nej i nie mia­łam dobrych wzor­ców żywie­nio­wych w domu rodzin­nym, więc moja waga z roku na rok wzra­stała. Zaczęły poja­wiać się przy­tyki. Oto­cze­nie nazy­wało mnie puszy­stą, okrą­glutką i pusiatą, co dla dziew­czynki w wieku ośmiu, dzie­wię­ciu lat było dotkliwą kry­tyką. Zwłasz­cza że wokół mnie były głów­nie szczu­płe i wyspor­to­wane kole­żanki, któ­rym zawsze zazdro­ści­łam wyglądu.

Nie­stety, w swoim rodzin­nym domu nie mia­łam kogoś, kim mogła­bym się zain­spi­ro­wać pod wzglę­dem jedze­nia i stylu życia. Nasze żywie­nie było bar­dzo tra­dy­cyjne: obiad w szkole, póź­niej kolejny w domu, dużo sma­że­lin, zawsze coś słod­kiego po obie­dzie, bar­dzo kalo­ryczne posiłki. Dora­sta­łam w cza­sach, w któ­rych triumfy świę­ciły pisma dla nasto­la­tek. Zamiesz­czane w nich arty­kuły w dużej mie­rze nie miały żad­nej war­to­ści, czy­ta­łam je jed­nak namięt­nie i znaj­do­wa­łam w nich różne infor­ma­cje na temat diet. Diet, które nie miały wiele wspól­nego ze zdro­wym, racjo­nal­nym odży­wia­niem – pole­gały głów­nie na gło­dów­kach. Zaczę­łam ogra­ni­czać jedze­nie, z dnia na dzień coraz bar­dziej, a zado­wo­le­nie z mojego wyglądu było odwrot­nie pro­por­cjo­nalne do ilo­ści jedze­nia w ciągu dnia. Im chud­sza byłam, tym bar­dziej się sobie podo­ba­łam. A co naj­waż­niej­sze, moją meta­mor­fozę zaczęło zauwa­żać oto­cze­nie. Nie sły­sza­łam więc już, że jestem pusiata, tylko: „O, Rok­sanka! Ale ty schu­dłaś! Super wyglą­dasz!”. W naj­gor­szym okre­sie potra­fi­łam zjeść jabłko dzien­nie, a moja waga wska­zy­wała zawrotne 36 kilo­gra­mów przy wzro­ście 168 cen­ty­me­trów.

To nie mogło się udać… Mimo że cał­kiem nie­źle funk­cjo­no­wa­łam – a przy­naj­mniej tak mi się wtedy wyda­wało – rodzice zauwa­żyli, że coś jest nie tak. Zaczęli kon­tro­lo­wać moje por­cje, poja­wiły się wspólne posiłki i nakła­nia­nie, wręcz zmu­sza­nie do jedze­nia. Teraz mam pełną świa­do­mość, że już w tam­tym momen­cie byłam chora. W grę nie wcho­dziło nie­szko­dliwe nasto­let­nie odchu­dza­nie, pole­ga­jące na zain­te­re­so­wa­niu zdro­wym żywie­niem i wpro­wa­dze­niem ćwi­czeń mają­cych rzeź­bić syl­wetkę. To była ano­rek­sja… Jak na ano­rek­tyczkę przy­stało, nauczy­łam się świet­nie oszu­ki­wać. Jedze­nie lądo­wało za łóż­kiem, za oknem, w misce psa, w koszu… Wszę­dzie, byle nie w moim żołądku. Panicz­nie bałam się tego, że jeśli zjem cokol­wiek, to auto­ma­tycz­nie przy­tyję, a wtedy znów poja­wią się nie­przy­jemne komen­ta­rze. Oszu­ki­wa­nie stało się moją codzien­no­ścią i tak natu­ral­nym zacho­wa­niem, że w pew­nym momen­cie robi­łam to auto­ma­tycz­nie, bez zasta­no­wie­nia.

Cho­ro­wa­łam na ano­rek­sję przez dwa, trzy lata. Być może dłu­żej, nie pamię­tam szcze­gó­łów z tego okresu albo po pro­stu nie chcę ich pamię­tać. W mojej gło­wie prze­wi­jają się poje­dyn­cze i mocno trau­ma­tyczne sytu­acje z tam­tych dni… Ano­rek­sja dopro­wa­dziła do stan­dar­do­wych kon­se­kwen­cji. Na pra­wie dwa lata stra­ci­łam mie­siączkę. Zdia­gno­zo­wano też u mnie nad­czyn­ność tar­czycy, która bar­dzo szybko prze­szła w nie­do­czyn­ność. Wszystko to zwa­liło się nie­mal jed­no­cze­śnie na moje dzie­cięce barki. Dość sporo jak na dziew­czynę w szó­stej kla­sie, prawda? Za dużo, by zda­wała sobie sprawę z ich wagi. Od leka­rzy – naj­pierw rodzin­nego, a póź­niej endo­kry­no­loga – usły­sza­łam o dwóch praw­do­po­dob­nych przy­czy­nach moich zabu­rzeń tar­czycy: obcią­że­nie gene­tyczne oraz zbyt niska masa ciała. Ni­gdy nie zapo­mnę tego uczu­cia, gdy gine­ko­lożka popro­siła mnie o wej­ście na wagę, która wska­zała nie­całe 40 kilo­gra­mów. Nie­sa­mo­wi­cie oba­wia­łam się jej komen­ta­rza, a przede wszyst­kim tego, że infor­ma­cje o zbyt niskiej masie ciała dotrą do moich rodzi­ców. Nie­ustan­nie przed nimi uda­wa­łam, że ważę wię­cej.

Usil­nie wma­wia­łam wszyst­kim dookoła, że jem nor­mal­nie, nic złego się nie dzieje i abso­lut­nie się nie odchu­dzam… a tu moje zdro­wie zaczęło sypać się dosłow­nie z dnia na dzień. Czy wtedy, gdy się odchu­dza­łam, przej­mo­wa­łam się kon­se­kwen­cjami? Nie. Jedy­nym celem było osią­gnię­cie jak naj­niż­szej masy ciała i kupo­wa­nie jak naj­mniej­szego roz­miaru ubrań przy jed­no­cze­snym zamy­dle­niu oczu całej rodzi­nie i kole­żan­kom, że w moim życiu wszystko świet­nie się układa, a ja jestem szczu­pła, bo mam ide­alny meta­bo­lizm. Byłam z sie­bie wręcz dumna, że nie jem, że mam kon­trolę nad jedze­niem, że potra­fię tak dużo schud­nąć, a inni nie… W tam­tym momen­cie zdro­wie nie miało dla mnie żad­nego zna­cze­nia i nie inte­re­so­wały mnie ani zanik mie­siączki, ani pro­blemy z tar­czycą.

Teraz rozu­miem, że począt­kiem całej kaskady pro­ble­mów było pozor­nie nie­winne „chcę schud­nąć”, wzięte z błęd­nego wzorca pro­mo­wa­nego w kul­tu­rze. Wła­śnie ta potrzeba stała się źró­dłem potęż­nych pro­ble­mów zdro­wot­nych, z któ­rymi bory­kam się do dzi­siaj. Z czę­ścią będę miała stycz­ność już do końca życia. Prze­czy­ta­łam kie­dyś, że zabu­rze­nia odży­wia­nia zostają z nami na zawsze. Możemy nauczyć się nad nimi pano­wać i prze­jąć pełną kon­trolę nad złymi nawy­kami, ale tak naprawdę ni­gdy nie wiemy, kiedy zabu­rze­nia znów wrócą i położą się cie­niem na naszym życiu. Robię wszystko, aby się przed tym zabez­pie­czyć i do tego nie dopu­ścić.

Wróćmy jed­nak do tego, co działo się dalej. Szkoła pod­sta­wowa dobie­gła końca, poszłam do gim­na­zjum. Wtedy przy­tyki z „jesteś za gruba” zmie­niły się na „jesteś za chuda”. Każ­dego dnia sły­sza­łam, że jestem szkie­le­tem, ano­rek­tyczką albo że w domu mnie gło­dzą. Mia­łam lustro i dosko­nale wie­dzia­łam, jak wyglą­dam. Nie prze­szka­dzało mi to, nie chcia­łam tego zmie­nić i nie chcia­łam tyć, a jed­no­cze­śnie nie chcia­łam słu­chać tego rodzaju tek­stów. Odkąd tylko pamię­tam, jestem osobą wysoko wraż­liwą. Od zawsze ogromny wpływ na mnie, moje samo­po­czu­cie i codzienne życie miały komen­ta­rze oto­cze­nia – zarówno te pozy­tywne, jak i nega­tywne. Tak jest do dziś i bar­dzo tej cechy w sobie nie lubię. Myślę, że duży wpływ ma na to wzo­rzec kul­tu­rowy, w jaki wtła­cza się kobiety. Nie tylko ja bory­kam się z suro­wym oce­nia­niem samej sie­bie przez jego pry­zmat oraz doświad­czam cier­pie­nia zwią­za­nego z nie­do­pa­so­wa­niem. Mam świa­do­mość, że jestem jedną z wielu kobiet, które się z tym zma­gają. Bar­dzo czę­sto dobre lub złe komen­ta­rze obcych osób mają zna­czący wpływ na moje życie. W okre­sie gim­na­zjal­nym te przy­kre komen­ta­rze były moją jedyną moty­wa­cją, aby przy­tyć. Co gor­sza, chcia­łam to zro­bić moż­li­wie jak naj­szyb­ciej, aby już wię­cej nie sły­szeć tych wszyst­kich przy­krych słów. Nie chcia­łam zro­bić tego dla sie­bie, dla zdro­wia, lecz po to, by prze­stano wyty­kać mnie pal­cami.

Jak się zapewne domy­ślasz, nie mia­łam wtedy ani wie­dzy, jak pra­wi­dłowo unor­mo­wać wagę, ani nie­zbęd­nego wspar­cia. Nie wie­dzia­łam, że powin­nam odży­wiać się tak, aby zaspo­koić potrzeby swo­jego orga­ni­zmu. Po pro­stu zaczę­łam jeść. Im wię­cej, tym lepiej – tak wtedy myśla­łam. Z gło­do­wych por­cji (w skraj­nych sytu­acjach potra­fi­łam zjeść 200–300 kcal w ciągu całego dnia) prze­szłam wprost do obja­da­nia się. Bar­dzo nie­zdro­wego obja­da­nia się. Droż­dżówki, pizza, bułki zapie­kane z serem, ogromne ilo­ści sło­dy­czy… Nie zwra­ca­łam uwagi na zdro­wie czy samo­po­czu­cie; jedyne, co kon­tro­lo­wa­łam każ­dego dnia, a nawet kilka razy dzien­nie, to masa ciała. Z tą róż­nicą, że wcze­śniej celem była moż­li­wie jak naj­niż­sza cyferka na wadze, a teraz – im wię­cej, tym lepiej.

Tym oto spo­so­bem mniej wię­cej w pół roku przy­ty­łam z 36 kilo­gra­mów do 55… Póź­niej osią­gnę­łam 58 kilo­gra­mów, 60, 64, waga nie chciała się zatrzy­mać, a ja nie potra­fi­łam jeść nor­mal­nie. Z gło­dó­wek i wymu­sza­nia wymio­tów prze­szłam w kolejną skraj­ność. We wła­snej gło­wie na­dal pra­gnę­łam być szczu­pła i nie chcia­łam naba­wić się nad­wagi czy oty­ło­ści. W momen­cie, gdy na wadze zoba­czy­łam ponad 60 kilo­gra­mów, natych­miast uru­cho­mił się we mnie tryb „gło­dówka”. Celem było zrzu­ce­nie cho­ciaż trzech, czte­rech kilo­gra­mów, aby zoba­czyć magiczną piątkę z przodu, więc zaczę­łam się gło­dzić. Uda­wało mi się wytrzy­mać kilka dni, po czym orga­nizm doma­gał się jedze­nia – i znów zaczy­na­łam się obja­dać.

W kon­se­kwen­cji kom­plet­nie prze­sta­łam pano­wać nad swoim odży­wia­niem, stra­ci­łam natu­ralne uczu­cie głodu i syto­ści, moja waga potra­fiła wahać się nawet o 5 kilo­gra­mów na prze­strzeni jed­nego mie­siąca, a ja czu­łam się samotna i zagu­biona jak ni­gdy dotąd. Mia­łam wra­że­nie, że nikt mnie nie rozu­mie, nie wspiera i nie zauważa moich pro­ble­mów. Ta sytu­acja trwała przez kilka lat. Albo byłam na die­cie, skru­pu­lat­nie kon­tro­lo­wa­łam kalo­rie i chu­dłam lub utrzy­my­wa­łam wagę, albo nie zwra­ca­łam uwagi na to, co w sie­bie wrzu­cam, prze­ja­da­łam się do skraj­no­ści i bar­dzo mocno tyłam. Do tej pory pamię­tam to uczu­cie kom­plet­nej dez­orien­ta­cji, braku kon­troli, nie­na­wi­ści do sie­bie i swo­jego ciała, braku akcep­ta­cji. Wtedy myśla­łam, że w tym koło­wrotku zabu­rzeń będę tkwić do końca życia i ni­gdy nie zdo­łam się wydo­stać.

Pamię­tam jed­nak moment, w któ­rym wszystko zaczęło się zmie­niać.

Jesie­nią 2019 roku wyje­cha­łam na trzy mie­siące do Azji w podróż życia. Choć było to speł­nie­nie moich marzeń, wciąż myśla­łam o jed­nym – jak pora­dzić sobie z dietą? Od chwili gdy zapa­dła decy­zja o wyjeź­dzie, zasta­na­wia­łam się, jak skon­tro­luję przyj­mo­wane kalo­rie. Jak to wszystko prze­li­czę? Czy znowu nie przy­tyję albo nie wrócę do punktu wyj­ścia i ano­rek­sji, od któ­rej zaczęła się cała histo­ria? Byłam prze­ra­żona… Szcze­gól­nie że od pod­sta­wówki do dnia wyjazdu moje życie krę­ciło się wokół kon­troli jedze­nia. Każ­dego dnia skru­pu­lat­nie waży­łam dosłow­nie wszystko, nawet jedną borówkę czy tru­skawkę, liczy­łam kalo­rie, kon­tro­lo­wa­łam por­cje. W week­endy ule­ga­łam modzie na cheat meala (czyli jadłam bez opa­mię­ta­nia, głów­nie nie­zdrowe i wysoko prze­two­rzone pro­dukty, które dia­me­tral­nie róż­niły się od codzien­nych posił­ków), tylko po to, aby od ponie­działku znów być na die­cie i ogra­ni­czać jedze­nie tak bar­dzo, jak to tylko moż­liwe. Począt­kowo w trak­cie podróży też sta­ra­łam się kon­tro­lo­wać jedze­nie i liczyć – cho­ciaż w przy­bli­że­niu! – kalo­rie z posił­ków. Nie potra­fi­łam tak po pro­stu prze­stać. To było sil­niej­sze ode mnie… Aż któ­re­goś dnia dotarło do mnie, że to nie ma żad­nego sensu.

Ta podróż zmu­siła mnie do odrzu­ce­nia dotych­cza­so­wego sche­matu. To był począ­tek wiel­kich zmian i drogi do jedze­nia intu­icyj­nego. Czy było łatwo? Oczy­wi­ście, że nie! Przy­pusz­czam, że gdyby nie ta podróż, na­dal upar­cie kon­tro­lo­wa­ła­bym kalo­rycz­ność każ­dego liścia sałaty i nie potra­fi­ła­bym jeść intu­icyj­nie, w zgo­dzie ze swoim cia­łem. Te trzy mie­siące na tyle przy­zwy­cza­iły mnie do nie­li­cze­nia kalo­rii, że po powro­cie do domu już do tego nie wró­ci­łam. Z per­spek­tywy czasu wiem, że to było naj­lep­sze, co mogłam w tam­tym momen­cie zro­bić dla wła­snego zdro­wia. Po pro­stu prze­sta­łam obse­syj­nie kon­tro­lo­wać to, co jem i ile jem, a zaczę­łam wsłu­chi­wać się w to, co pod­po­wia­dał mi wła­sny orga­nizm, i jeść intu­icyj­nie.

Wbrew pozo­rom nie było to wcale pro­ste. Po wie­lo­let­niej ano­rek­sji, a póź­niej epi­zo­dach obja­da­nia się, stra­ci­łam natu­ralne uczu­cie głodu i syto­ści oraz umie­jęt­ność słu­cha­nia potrzeb swo­jego orga­ni­zmu. Mam wra­że­nie, że byłam albo nie­ustan­nie głodna, albo prze­je­dzona. Doj­ście do momentu, w któ­rym jestem teraz, i umie­jęt­no­ści jedze­nia intu­icyj­nego, zajęło mi kolejne pięć lat, z trzy­let­nią psy­cho­te­ra­pią włącz­nie. Jedze­nie w zgo­dzie z potrze­bami naszego orga­ni­zmu powinno być w pełni nor­malne i intu­icyjne. Nikt z nas nie rodzi się z potrzebą licze­nia kalo­rii, a orga­nizm sam potrafi regu­lo­wać por­cje posił­ków. Tyle że nie po prze­by­tych zabu­rze­niach odży­wia­nia. One wywra­cają świat do góry nogami, a my, zamiast słu­chać potrzeb swo­jego orga­ni­zmu, wszystko kal­ku­lu­jemy i wpi­su­jemy do apli­ka­cji. Im dłu­żej doświad­czamy tego typu zabu­rzeń, tym dłu­żej zaj­muje nam doj­ście do umie­jęt­no­ści jedze­nia intu­icyj­nego. Mnie to zajęło pięć lat, ale ani przez chwilę nie żało­wa­łam czasu poświę­co­nego na tę pracę.

Może teraz myślisz: „Ona naprawdę sporo prze­szła w rela­cjach z jedze­niem”. To na­dal nie wszystko! Istot­nym ele­men­tem mojego życia było zaja­da­nie emo­cji, stresu, lep­szych i gor­szych momen­tów. O tym rów­nież zde­cy­do­wa­łam się napi­sać z jed­nego pro­stego powodu – dzięki tera­pii znam przy­czynę tego zacho­wa­nia, pora­dzi­łam sobie z jedze­niem emo­cjo­nal­nym i mam ogromną nadzieję, że ta histo­ria otwo­rzy oczy moim czy­tel­nicz­kom i pozwoli im napra­wić swoje rela­cje z jedze­niem. Zwłasz­cza że jest to bar­dzo czę­sty pro­blem pacjen­tek, które tra­fiają do mojego gabi­netu. Sama byłam cał­ko­wi­cie nie­świa­doma, według jakich sche­ma­tów dzia­łam i jakie mecha­ni­zmy pro­wa­dzą do tego, że pod wpły­wem stresu zawsze się­gam po jedze­nie. Dopiero tera­pia zabu­rzeń odży­wia­nia otwo­rzyła mi oczy i zna­cząco uła­twiła wyj­ście z tego błęd­nego koła.

Jak się zapewne domy­ślasz, takie nawyki zazwy­czaj mają począ­tek w dzie­ciń­stwie i u mnie rów­nież się z niego wzięły. Jak już pisa­łam, jedze­nie od zawsze odgry­wało istotną rolę w moim życiu. W nagrodę za świetne oceny w szkole dosta­wa­łam sło­dy­cze, podob­nie w pre­zen­cie, a nawet w podzię­ko­wa­niu. Sma­ko­łyki koja­rzyły mi się z czymś dobrym, więc przez kolejne lata szkoły i doro­sło­ści jedze­nie było dla mnie nie­od­łącz­nym ele­men­tem rado­ści, świę­to­wa­nia, podzię­ko­wań czy wspar­cia. W tym nie byłoby jesz­cze nic złego (na­dal uwiel­biam świę­to­wać jedze­niem!), gdyby nie fakt, że na trudne doświad­cze­nia i prze­ży­cia reago­wa­łam iden­tycz­nie. Dzięki wie­lo­let­niej tera­pii zro­zu­mia­łam, że przez całe dzie­ciń­stwo i lata nasto­let­nie nie umia­łam wyra­żać emo­cji. Z każ­dej strony sły­sza­łam, że muszę być silna, nie mogę pła­kać, nie mogę krzy­czeć, mam być grzeczna i spo­kojna, a pła­czą tylko beksy. Nie czu­łam też, żebym miała wokół sie­bie osoby, któ­rym mogła­bym się wyga­dać czy wypła­kać. Nie chcia­łam nikogo obcią­żać swo­imi doświad­cze­niami i emo­cjami, wola­łam je stłam­sić. Jedy­nym źró­dłem pocie­sze­nia, jakie zna­łam, było jedze­nie, spra­wia­jące mi ogromną przy­jem­ność i satys­fak­cję. W tam­tym cza­sie nie mia­łam żad­nej innej aktyw­no­ści, która tak mocno by mnie „tuliła”, jak jedze­nie. W trud­nej sytu­acji, gdy zosta­wa­łam z emo­cjami sama, intu­icyj­nie zaczy­na­łam jeść. A im bar­dziej słod­kie i tłu­ste było jedze­nie, tym lepiej, bo to czy­sta przy­jem­ność! Czę­sto sły­szę takie powie­dze­nie „jedze­nie nie pyta, jedze­nie rozu­mie”, i dokład­nie tak się wtedy czu­łam. To poczu­cie towa­rzy­szyło mi przez kil­ka­na­ście lat.

Jako dziecko i nasto­latka nauczy­łam się, że nie mogę prze­ży­wać emo­cji, nie mogę pła­kać i obcią­żać innych swo­imi pro­ble­mami. Muszę być silna i samo­dzielna. Być może jedną z przy­czyn, dla któ­rych kobiety tak czę­sto bory­kają się z zabu­rze­niami jeli­to­wymi i zabu­rze­niami odży­wia­nia, jest to, że w dzie­ciń­stwie uczy się je tłu­mić emo­cje i potrzeby na rzecz zaspo­ka­ja­nia potrzeb i stan­dar­dów innych? Kobiety z syn­dro­mem grzecz­nej dziew­czynki doświad­czają całej gamy trud­no­ści. Wygląda na to, że spo­tkało to rów­nież mnie. Sądzi­łam, że nie wolno oka­zy­wać uczuć, bo emo­cje są dla sła­be­uszy. Czu­łam, że nie mogę nikomu powie­dzieć, że mam gor­szy dzień. O pła­czu nie było mowy. Nie­ustan­nie bałam się opi­nii i oceny innych ludzi… Mia­łam poczu­cie, że powin­nam być miła, skromna i że nie wolno mi się wychy­lać. Trzy­ma­łam się tej myśli, chcąc zado­wo­lić rodzi­ców. Zamiast pora­dzić sobie z emo­cjami, jadłam. Jedze­nie dawało mi uko­je­nie i radość, cho­ciaż na chwilę. Jedząc, tłu­mi­łam wszyst­kie trudne emo­cje – smu­tek, żal, roz­pacz, zawie­dze­nie. Nie musia­łam ich prze­ży­wać, zasta­na­wiać się nad nimi. Jedząc, uda­wa­łam, że wszystko jest w porządku. Odtwa­rza­łam ten sche­mat w szkole pod­sta­wo­wej, gim­na­zjum i liceum. Gdy było mi smutno i źle, gdy czu­łam się samotna i odrzu­cona, gdy się stre­so­wa­łam, gdy napo­tka­łam na swo­jej dro­dze jakie­kol­wiek trud­no­ści – jadłam. Nie zna­łam innej metody radze­nia sobie z pro­ble­mami. Nie potra­fi­łam mówić o swo­ich emo­cjach i nie chcia­łam obcią­żać nimi innych osób, które – tak czu­łam – nie inte­re­so­wały się moimi pro­ble­mami.

Ucieczka w jedze­nie stała się pułapką, z któ­rej nie potra­fi­łam się wyrwać. Aż w końcu stra­ci­łam nad sobą jaką­kol­wiek kon­trolę. Dopiero wtedy się­gnę­łam po pomoc i roz­po­czę­łam psy­cho­te­ra­pię zabu­rzeń odży­wia­nia. Wła­śnie pod­czas niej zro­zu­mia­łam, gdzie tkwi źró­dło moich zabu­rzeń i sche­ma­tów, które wciąż powie­lam. Ona też uświa­do­miła mi, że nie odzy­skam zdro­wia, jeśli nie upo­ram się z tymi sche­ma­tami i prze­ko­na­niami. A przede wszyst­kim, jeżeli nie nauczę się wyra­żać emo­cji i z nimi obco­wać. Samo­dziel­nie pora­dzi­łam sobie z ano­rek­sją i prze­sta­łam liczyć kalo­rie. Samo­dziel­nie zerwa­łam też z kom­pul­syw­nym obja­da­niem się, ale nie potra­fi­łam sama pora­dzić sobie z emo­cjo­nal­nym jedze­niem, które towa­rzy­szyło mi przez połowę życia. Tak, zma­ga­łam się z zabu­rze­niami odży­wia­nia na tle emo­cjo­nal­nym od szkoły pod­sta­wo­wej aż do wieku 25 lat. Osta­tecz­nie, po trzech latach tera­pii uwol­ni­łam się od tych wszyst­kich pro­ble­mów, w tym od towa­rzy­szą­cego mi naj­dłu­żej emo­cjo­nal­nego jedze­nia. Dzi­siaj wresz­cie mogę powie­dzieć z peł­nym prze­ko­na­niem: jestem zdrowa i mam pra­wi­dłowe rela­cje z jedze­niem. Zajęło mi to jed­nak połowę życia… Żałuję, że w dzie­ciń­stwie nie doświad­czy­łam dobrych wzor­ców i zaczę­łam na wła­sną rękę wal­czyć z pro­ble­mami, które mnie prze­ra­stały. Żałuję też, że w tam­tym momen­cie zdro­wie nie miało dla mnie żad­nego zna­cze­nia i nikt nie potra­fił mi wyja­śnić, dla­czego jest ono tak istotne. Ale nie żałuję ani jed­nego dnia poświę­co­nego na tera­pię, naukę swo­jego orga­ni­zmu i poprawę rela­cji z jedze­niem. Choć momen­tami zaczy­na­łam wąt­pić, wiele razy chcia­łam się pod­dać, tysiące razy myśla­łam, że ni­gdy mi się nie uda… Teraz mam zdrową, pra­wi­dłową rela­cję z jedze­niem i śmiało mogę powie­dzieć, że pod tym wzglę­dem jestem w naj­lep­szym miej­scu, w jakim­kol­wiek byłam.

Ale tak jak wspo­mnia­łam wcze­śniej, zabu­rze­nia odży­wia­nia wywo­łały u mnie całą kaskadę pro­ble­mów zdro­wot­nych. Tego typu pro­blemy ni­gdy nie prze­mkną nie­zau­wa­żone, ich obec­ność zawsze mocno daje się orga­ni­zmowi we znaki. W moim przy­padku zabu­rze­nia odży­wia­nia i skraj­nie niska masa ciała dopro­wa­dziły do zaniku mie­siączki i naj­pew­niej przy­czy­niły się do roz­woju zabu­rzeń hor­mo­nal­nych. Oprócz wcze­śniej wykry­tych zabu­rzeń funk­cji tar­czycy, w wieku 17 lat usły­sza­łam dia­gnozę PCOS. Kiedy zespół poli­cy­stycz­nych jaj­ni­ków mógł się u mnie poja­wić? Tego dokład­nie nie wiem, ale wiem, jak ogrom­nie te infor­ma­cje wpły­nęły na moje dal­sze życie.

Bar­dzo wcze­śnie, bo pod koniec szkoły pod­sta­wo­wej, dowie­dzia­łam się, że cho­ruję na nad­czyn­ność tar­czycy, która w eks­pre­so­wym tem­pie zmie­niła się w nie­do­czyn­ność. Jak już wiesz, podej­rze­nia co do przy­czyn zacho­ro­wa­nia w tak mło­dym wieku padły na skrajne wycień­cze­nie orga­ni­zmu gło­dów­kami i na pre­dys­po­zy­cje gene­tyczne, ponie­waż pra­wie każda kobieta w mojej rodzi­nie ma jakąś formę zabu­rzeń funk­cji tar­czycy. Od dia­gnozy aż do 18. roku życia kom­plet­nie się nią nie przej­mo­wa­łam, naj­pew­niej nawet jej nie rozu­mia­łam. Nie zwra­ca­łam szcze­gól­nej uwagi na dietę. Aż do trze­ciej klasy liceum nie zna­łam zale­ceń żywie­nio­wych, impre­zo­wa­łam, nie sto­so­wa­łam suple­men­tów, a zle­cone leki bra­łam, gdy mi się przy­po­mniało. Wydaje mi się, że moje zacho­wa­nie mie­ściło się w ówcze­snej nor­mie. Dla nasto­la­tek znacz­nie waż­niej­sze było wtedy, aby impre­zo­wać, jeść wszystko to, na co mają ochotę, pić w swoim rodzin­nym domu nie mia­łam i utrzy­my­wać rela­cje ze zna­jo­mymi. Mimo że teraz uwa­żam, iż alko­hol poja­wił się w moim życiu zde­cy­do­wa­nie zbyt wcze­śnie, i wcale nie jestem z tego powodu dumna, to jed­no­cze­śnie mam świa­do­mość, że moje poko­le­nie w taki spo­sób dora­stało, czer­piąc wzorce z oto­cze­nia czy tele­dy­sków. Nie ma co ukry­wać: mimo że teraz jestem w pełni świa­domą kobietą, która nie pije alko­holu i na pierw­szym miej­scu sta­wia zdro­wie, nie zawsze tak było. Wszystko dia­me­tral­nie się jed­nak zmie­niło wła­śnie wtedy, gdy w wieku 18 lat, przy oka­zji kon­tro­l­nych badań u gine­ko­loga, usły­sza­łam dia­gnozę PCOS. Cho­roba była na tyle zaawan­so­wana, że poin­for­mo­wano mnie rów­nież o moż­li­wych trud­no­ściach z zaj­ściem w ciążę. Wtedy coś nagle „klik­nęło” w mojej gło­wie. Zwłasz­cza że zaraz po dia­gno­zie poja­wiły się pierw­sze pro­blemy jeli­towe.

W tak mło­dym wieku, kiedy ma się całe życie przed sobą, już cho­ro­wa­łam na PCOS i nie­do­czyn­ność tar­czycy. Teraz mam świa­do­mość, że nie tylko da się z nimi nor­mal­nie żyć, ale mogą też nie dawać żad­nych obja­wów, gdy się o nie odpo­wied­nio zatrosz­czymy. W tam­tym momen­cie jed­nak dia­gnoza wyda­wała mi się koń­cem świata, posta­no­wi­łam więc zro­bić wszystko, żeby mój orga­nizm dobrze funk­cjo­no­wał. Po raz pierw­szy na poważ­nie zaczę­łam się inte­re­so­wać żywie­niem i pomy­śla­łam, że stu­dia die­te­tyczne są moim prze­zna­cze­niem, kie­run­kiem, który da mi poczu­cie speł­nie­nia. Wcze­śniej bar­dzo długo chcia­łam być sto­ma­to­lożką, póź­niej lekarką, a w wyż­szych kla­sach liceum marzy­łam o archi­tek­tu­rze. Die­te­tyka poja­wiła się dosłow­nie chwilę przed maturą i zmo­ty­wo­wały mnie do niej wła­sne pro­blemy zdro­wotne. Po pro­stu chcia­łam sobie pomóc, a wtedy już wie­dzia­łam, że żywie­nie odgrywa w życiu ogromną rolę. To był rów­nież moment, w któ­rym prze­rzu­ci­łam się z maga­zy­nów dla nasto­la­tek na książki doty­czące żywie­nia. Zapi­sy­wa­łam się na kolejne wykłady, kursy i szko­le­nia – zarówno on-line, jak i sta­cjo­narne, które kie­dyś były bar­dziej popu­larne. Moje życie na­dal krę­ciło się wokół jedze­nia, ale naresz­cie w pozy­tyw­nym zna­cze­niu. Świa­do­mość, wie­dza, umie­jęt­ność słu­cha­nia wła­snego orga­nizmu, a przede wszyst­kim tro­ska o zdro­wie stały się moimi nie­od­łącz­nymi towa­rzysz­kami.

Udało mi się wyjść z zabu­rzeń odży­wia­nia, ale nie tylko: odzy­ska­łam mie­siączkę, usta­bi­li­zo­wa­łam poziomy hor­mo­nów i wpro­wa­dzi­łam w pełną remi­sję nie­do­czyn­ność tar­czycy wraz z cho­robą Hashi­moto i PCOS. Zasta­na­wiasz się, jakim cudem? Dokład­nie w taki sam spo­sób, jaki pro­muję każ­dego dnia w swo­ich mediach spo­łecz­no­ścio­wych i o jakim prze­czy­tasz w niniej­szej książce. Zmie­ni­łam swoje życie. Zaczę­łam odży­wiać się zdrowo, wpro­wa­dzi­łam regu­larną aktyw­ność fizyczną, zasto­so­wa­łam odpo­wied­nie suple­menty i bra­łam leki zgod­nie z zale­ce­niami. Każ­dego dnia czy­ta­łam też mate­riały źró­dłowe, uczy­łam się i szu­ka­łam nowych infor­ma­cji na temat zabu­rzeń, z któ­rymi przy­szło mi się mie­rzyć. Od dawna mam wręcz mode­lowe wyniki badań, a coroczne USG gine­ko­lo­giczne nie wyka­zuje jakich­kol­wiek nie­bez­piecz­nych zmian. Ogromną rolę w tym pro­ce­sie ode­grała praca nad zabu­rze­niami odży­wia­nia oraz wyle­cze­nie zabu­rzeń jeli­to­wych, które się u mnie roz­wi­nęły. Pełna remi­sja moich pro­ble­mów hor­mo­nal­nych to sto­sun­kowo świeża sprawa, bo dopiero od trzech, czte­rech lat moje wyniki badań są per­fek­cyjne, a ja nie odczu­wam żad­nych kon­se­kwen­cji cho­roby Hashi­moto czy PCOS. Z per­spek­tywy czasu uwa­żam, że główną rolę w poko­na­niu tych trud­no­ści ode­grał prze­wód pokar­mowy, a naj­waż­niej­sze było wyj­ście z zabu­rzeń jeli­to­wych. Dopóki nad nimi nie zapa­no­wa­łam, poziom hor­mo­nów nie­ustan­nie mocno się wahał, a mnie nie uda­wało się wpro­wa­dzić tych zabu­rzeń w pełną remi­sję. Po cał­ko­wi­tym wyle­cze­niu IBS (od ang. irri­ta­ble bowel syn­drome, zespół jelita nad­wraż­li­wego/draż­li­wego) i SIBO (od ang. small inte­sti­nal bac­te­rial over­growth, zespół roz­ro­stu bak­te­ryj­nego jelita cien­kiego) sytu­acja dia­me­tral­nie się zmie­niła…

No wła­śnie. IBS i SIBO. To pro­blemy poja­wiły się u mnie naj­póź­niej, bo po matu­rze, w oko­licy 19 roku życia. W tam­tym okre­sie byłam kom­plet­nie zała­mana i abso­lut­nie nie wie­dzia­łam, co się dzieje. Wcze­śniej, mimo skraj­nych zabu­rzeń odży­wia­nia, pro­wo­ko­wa­nia wymio­tów czy wahań hor­mo­nal­nych, nie odczu­wa­łam żad­nych nie­pra­wi­dło­wo­ści w dzia­ła­niu jelit i żołądka. Ujaw­niły się one dopiero z cza­sem. Teraz, z per­spek­tywy, dosko­nale wiem, jakie czyn­niki dopro­wa­dziły do ich zaist­nie­nia. Moja histo­ria zabu­rzeń odży­wia­nia, pro­blemy z tar­czycą czy PCOS na pewno się do nich zali­czają. Roz­re­gu­lo­wały one skład mikro­bioty jeli­to­wej, a to prze­ło­żyło się na roz­wój IBS czy SIBO. Dzięki lek­tu­rze kolej­nych roz­dzia­łów zro­zu­miesz, jak łączą się ze sobą te pro­blemy, i sama zaczniesz dostrze­gać mnó­stwo tego rodzaju powią­zań.

Dziś sądzę, że naj­więk­sze zna­cze­nie w moim życiu miał stres. Stres, jakiego nie życzę nikomu. Na moje osiem­na­sto­let­nie barki zwa­liły się matura, pod­ję­cie stu­diów, burz­liwe roz­sta­nie rodzi­ców, prze­pro­wadzki, kłót­nie, cho­roby w rodzi­nie… Byłam „silna”, uda­wa­łam, że wszystko idzie świet­nie, tłu­mi­łam emo­cje i pła­ka­łam w zaci­szu wła­snego pokoju, bo prze­cież tylko taki sche­mat zna­łam. Oczy­wi­ście ucie­ka­łam też w jedze­nie, bo wtedy jesz­cze nie potra­fi­łam sobie radzić z emo­cjami w inny spo­sób. Pew­nego dnia, po bar­dzo trud­nej dla mnie nocy, wsta­łam rano z ogrom­nym bólem brzu­cha i tak już zostało… Od tego momentu dole­gli­wo­ści bólowe i bie­gunki towa­rzy­szymy mi nie­prze­rwa­nie. Wsta­wa­łam z łóżka z ogrom­nym bólem, momen­tami pła­cząc z bez­sil­no­ści, i kła­dłam się z nim wie­czo­rem. Uzna­łam, że nie był to „odpo­wiedni” moment, żeby dzie­lić się tymi tro­skami z innymi, więc po raz kolejny zosta­łam z tym sama.

Tak prze­trwa­łam maturę i poszłam na stu­dia. Minął co naj­mniej rok, a moje dole­gli­wo­ści jeli­towe z każ­dym mie­sią­cem się nasi­lały. Jadłam coraz mniej i coraz wię­cej pro­duk­tów mi szko­dziło. Doj­rzała we mnie decy­zja – idę do leka­rza, szu­kam przy­czyny tych pro­ble­mów i dzia­łam! Wtedy po raz pierw­szy usły­sza­łam dia­gnozę IBS i pomy­śla­łam: „Okej, wiem, co mi jest, ale co mam zro­bić, żeby nie bolało?”. Dopiero zaczy­na­łam stu­dia, więc moja wie­dza na temat zabu­rzeń tego typu była zerowa. Chcia­łam wtedy spe­cja­li­zo­wać się w die­te­tyce spor­to­wej, a nie kli­nicz­nej z ukie­run­ko­wa­niem na gastro­en­te­ro­lo­gię. Nie pozo­stało mi nic innego, jak oddać się w ręce gastro­loga i mu zaufać.

Otrzy­ma­łam receptę na stan­dar­dowe leki z ryfak­sy­miną (Xifa­xan), które przy­nio­sły uko­je­nie na dwa tygo­dnie. Po tym cza­sie pro­blem wró­cił ze zdwo­joną siłą. Po raz kolejny zapi­sa­łam się na wizytę, a potem jesz­cze raz. Za każ­dym razem dosta­wa­łam takie same leki, bez żad­nego wspar­cia die­te­tycz­nego, suple­men­ta­cyj­nego czy szer­szej dia­gno­styki. Teraz wiem, że to nie mogło się udać. Wtedy wzro­sło u mnie poczu­cie osa­mot­nie­nia. Czu­łam, że jeśli nie pomogę sobie sama, to nikt inny tego nie zrobi. Tak jak zabu­rze­nia hor­mo­nalne były moją moty­wa­cją do pod­ję­cia stu­diów die­te­tycz­nych, tak zabu­rze­nia jeli­towe i zdia­gno­zo­wane wtedy IBS popchnęły mnie do wyspe­cja­li­zo­wa­nia się w gastro­lo­gii, oczy­wi­ście w kon­tek­ście żywie­nia.

Począt­kowo byłam jed­nak na tyle znie­chę­cona bra­kiem efek­tów lecze­nia, że ponie­kąd nauczy­łam się żyć z tymi pro­ble­mami. Zro­bi­łam to, o czym mówi więk­szość naszych pacjen­tów, czyli „przy­zwy­cza­iłam się” do bólu. Oni rów­nież w swej bez­sil­no­ści uczą się żyć z bólem i codzien­nymi dole­gli­wo­ściami. Do takiego bólu nie można się jed­nak przy­zwy­czaić, bo jeden przy­spa­rza­jący cier­pie­nia pro­blem zawsze pro­wa­dzi do kolej­nego i roz­woju innych zabu­rzeń, a cier­pie­nie tylko się zwięk­sza. U mnie było dokład­nie tak samo… Mimo że wie­dzia­łam o IBS, nie mia­łam świa­do­mo­ści, czym ono dokład­nie jest, jak je wyle­czyć i co zro­bić, żeby już nie wró­ciło.

Poświę­ci­łam ogrom czasu na naukę, szko­le­nia, wykłady, czy­ta­nie tek­stów nauko­wych i wyni­ków badań. Los chciał, że na swo­jej dro­dze tra­fi­łam na świet­nych wykła­dow­ców, któ­rzy byli prak­ty­ku­ją­cymi w szpi­talu gastro­lo­gami. Dziś wiem, że to jedni z naj­lep­szych spe­cja­li­stów w swo­jej dzie­dzi­nie! Posze­rza­nie wie­dzy nie chro­niło mnie nie­stety przed dole­gli­wo­ściami. Wzra­stała liczba pro­duk­tów spo­żyw­czych, po któ­rych zje­dze­niu źle się czu­łam. Ból nara­stał. Jajka, które dotych­czas były dla mnie bez­piecz­nym pro­duk­tem, nagle zaczęły nasi­lać dole­gli­wo­ści. Owoce, które uwiel­bia­łam, teraz powo­do­wały bie­gunki. Jedze­nie poza domem? Ni­gdy – zawsze mia­łam przy sobie pudełko. Mój stan pogar­szał się z mie­siąca na mie­siąc.

W pew­nym sen­sie zaczę­łam godzić się ze swoim losem „do końca życia będę na die­cie”, ale jed­no­cze­śnie, z zapa­łem god­nym neo­fitki, rzu­ci­łam się do zgłę­bia­nia swo­jego przy­padku! Wyko­na­łam wszyst­kie moż­li­wie bada­nia, o któ­rych prze­czy­ta­łam w inter­ne­cie – od mor­fo­lo­gii, przez test na SIBO, po bada­nia składu mikro­bioty jeli­to­wej. Robi­łam nawet bada­nia aler­gii pokar­mo­wych z krwi wło­śnicz­ko­wej, choć teraz wiem, że to ostat­nie nie miało sensu. Nie bierz więc ze mnie pod tym wzglę­dem przy­kładu – kie­ruj się raczej tym, co zalecą ci spe­cja­li­ści (pod­sta­wową listę badań znaj­dziesz też w kolej­nych roz­dzia­łach). Możesz sobie wyobra­zić moje zasko­cze­nie, gdy oka­zało się, że oprócz IBS moimi pro­ble­mami są rów­nież SIBO, nie­to­le­ran­cja fruk­tozy i bar­dzo silna dys­bioza jeli­towa. Nie wyko­na­łam odpo­wied­nich badań w kie­runku aler­gii bia­łek mleka kro­wiego czy jaj, ale mój orga­nizm ich nie zno­sił nawet w mini­mal­nych ilo­ściach, wie­dzia­łam więc, że mam takie nie­to­le­ran­cje. Błą­dzi­łam, bo te kilka lat temu nie mie­li­śmy dostępu do tak sze­ro­kiej wie­dzy z zakresu zabu­rzeń prze­wodu pokar­mo­wego jak obec­nie. Wycią­ga­łam infor­ma­cje z prze­róż­nych źró­deł, łączy­łam je w całość i po pro­stu eks­pe­ry­men­to­wa­łam na wła­snym orga­nizmie, spraw­dza­jąc, co zadziała. Z jed­nej strony byłam zała­mana… Dla­czego ja?! Z dru­giej strony wie­dzia­łam, co się dzieje, z czym mam pro­blem, więc teraz miało być już z górki.

To „z górki” ozna­czało w moim przy­padku pół­tora roku inten­syw­nego lecze­nia IBS, SIBO i wtór­nych nie­to­le­ran­cji pokar­mo­wych, ale osta­tecz­nie doszłam do etapu peł­nej remi­sji, która trwa u mnie już od pra­wie pię­ciu lat. W wieku 25 lat udało mi się pozbyć wszyst­kich zabu­rzeń prze­wodu pokar­mo­wego, które ujaw­niły się w 19. roku życia. Jestem teraz bar­dziej świa­doma i z per­spek­tywy czasu widzę powią­za­nia. Rozu­miem, od czego roz­po­częły się moje pro­blemy i do czego dopro­wa­dziły. W okre­sie poszu­ki­wa­nia roz­wią­zań mia­łam poczu­cie, że jeśli ja sama nie znajdę wła­ści­wej drogi, to będę ska­zana na cier­pie­nie, bo nikt nie będzie umiał mi pomóc. Ty jesteś w lep­szej sytu­acji: nawet jeśli pro­blemy zdro­wotne utrud­niają ci już codzienne funk­cjo­no­wa­nie, masz dostęp do spraw­dzo­nej wie­dzy i spe­cja­li­stów, dzięki któ­rym lecze­nie będzie o wiele łatwiej­sze i efek­tywne. No i czy­tasz książkę, która może odmie­nić twoje życie!

Okre­śle­nie „eks­pe­ry­men­to­wa­nie na wła­snym orga­ni­zmie” nie brzmi naj­le­piej, ale w moim przy­padku tak wła­śnie było. Nie­które metody przy­nio­sły mi uko­je­nie, wiele nie zmie­niło abso­lut­nie nic. Ale nie żałuję tego czasu i kolej­nych „eks­pe­ry­men­tów”. Po pierw­sze, w tam­tym okre­sie, chcąc roz­wią­zać swoje pro­blemy zdro­wotne, zaczę­łam inten­syw­nie zgłę­biać zagad­nie­nia z zakresu gastro­en­te­ro­lo­gii w die­te­tyce, a jak już wspo­mi­na­łam we wstę­pie, moim zda­niem pro­blemy z tej dzie­dziny to jedno z naj­więk­szych wyzwań dla leka­rza, die­te­tyka, a nawet psy­cho­te­ra­peuty. Po dru­gie, podej­mo­wane przeze mnie próby pozwo­liły mi osta­tecz­nie opra­co­wać sku­teczną metodę lecze­nia. Powstała ona na pod­sta­wie tysięcy godzin spę­dzo­nych na nauce i czy­ta­niu źró­deł nauko­wych, ale też moich pry­wat­nych doświad­czeń. W 2024 roku usys­te­ma­ty­zo­wa­łam jej zało­że­nia i nazwa­łam ją metodą lecze­nia Maj­Diet.

Gdy­bym mogła samo­dziel­nie zde­cy­do­wać o kole­jach swo­jego losu, to jak się pew­nie domy­ślasz, wybra­ła­bym życie bez cho­rób i zabu­rzeń. Jed­no­cze­śnie mam poczu­cie, że jeśli już musia­łam się z nimi zmie­rzyć, to zro­bi­łam to naj­le­piej, jak się dało, a moja postawa wzglę­dem pro­ble­mów zdro­wot­nych napawa mnie dumą. Nie tylko bowiem nie pod­da­łam się w walce i wypro­wa­dzi­łam swój orga­nizm na pro­stą, ale też stwo­rzy­łam metodę, która pomaga tysiącom pacjen­tów z zabu­rze­niami podob­nymi do moich.

Jeśli czy­tasz tę książkę, to albo inte­re­su­jesz się tema­tem, albo ty rów­nież doświad­czasz pro­ble­mów zdro­wot­nych. Pew­nie też uświa­da­miasz sobie, że zdro­wie mamy tylko jedno i warto o nie zadbać, oraz liczysz na to, że uwol­nisz się od swo­ich trud­no­ści. Taki jest wła­śnie mój cel. Kolejne roz­działy zary­sują ci pra­wi­dłową ścieżkę efek­tyw­nego lecze­nia, od pierw­szego do ostat­niego kroku, oraz utrzy­ma­nia efek­tów. Jestem pewna, że już wkrótce twoje życie odmieni się na lep­sze – dołożę wszel­kich sta­rań, by ci w tym pomóc.

Rozdział 2. Jelita – nasz drugi mózg

Roz­dział 2

Jelita – nasz drugi mózg

Jelita to nasz drugi mózg – ile razy natknę­łaś się na to zda­nie? Poja­wia się ono czę­sto w inter­ne­cie, mediach tra­dy­cyj­nych, cza­so­pi­smach i książ­kach. W tej także, i nie bez powodu, nie jest bowiem jedy­nie chwy­tli­wym slo­ga­nem. Ma wię­cej wspól­nego z rze­czy­wi­sto­ścią, niż mogłoby się wyda­wać. Funk­cje jelit zde­cy­do­wa­nie nie ogra­ni­czają się do tych zwią­za­nych z tra­wie­niem! Posta­ram się prze­ko­nać cię, że ich rola jest klu­czowa także w innych pro­ce­sach. Cie­kawe, czy zgo­dzisz się ze mną po prze­czy­ta­niu tego roz­działu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki