Jej ostatnie wakacje - C.L. Taylor - ebook + audiobook + książka

Jej ostatnie wakacje ebook i audiobook

C.L. Taylor

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wyleczcie swoje dusze… i nie dajcie się zabić.

Kompleksy? Nuda? Depresja?

Czy może być na to lepsze lekarstwo niż wakacje z porywającym i seksownym trenerem motywacyjnym?

No chyba że… facet jest bezwzględnym mordercą.

Dwa lata temu Jenna wyjechała na małą wyspę, żeby zmierzyć się z traumami z przeszłości na specjalnym obozie motywacyjnym. Ale terapeutyczne wakacje szybko przerodziły się w koszmar. Dwoje uczestników straciło życie w nieszczęśliwym wypadku. Charyzmatyczny organizator wyjazdu trafił do więzienia jako człowiek odpowiedzialny za ich śmierć. A Jenna… rozpłynęła się w powietrzu.

Teraz okryty niesławą Lekarz Duszy wychodzi na wolność, a jego przedsiębiorcza i apodyktyczna żona Kate usiłuje za wszelką cenę pomóc mu wznowić działalność – i zarobić na otaczających go kontrowersjach więcej pieniędzy.

Fran, siostra zaginionej, zapisuje się na pierwszy po dłuższej przerwie wyjazd organizowany przez Lekarza Duszy. Chce spotkać się z mężczyzną, który jako jedyny może znać losy Jenny. Czy zabił ją z zimną krwią? A może zrobiła to jego zaborcza partnerka? I czy Fran uda się w ogóle przetrwać ten obóz? Bo wygląda na to, że jest na nim co najmniej kilka osób, które wolą, żeby nikt nie odkrył, co tak naprawdę stało się z Jenną…

Porywający thriller, pełen intryg.

B.A. Paris, autorka Za zamkniętymi drzwiami

Niepokojąca powieść o gęstej atmosferze.

Claire Douglas, autorka Odwetu

Pasjonująca i znakomicie skonstruowana historia.

Louise Jensen, autorka Surogatki

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 442

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 10 min

Lektor: Anna Szawiel

Oceny
3,9 (397 ocen)
140
141
74
33
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Całkiem niezła

Jaka jest ta powieść? Z całą pewnością ma ciekawą fabułę i dobrze poprowadzoną akcję. Atmosfera jest typowa dla thrillerów, ciężka, pełna tajemnic i oczekiwania na jakieś mroczne wydarzenie. Autorka trochę mieszała, aby zmylić czytelnika i odciągnąć jego uwagę od prawdy. Cała historia oparta jest na prawdach i półprawdach oraz tajemnicach i intrygach. Dziwne relacje między uczestnikami nie pomagają, a wręcz utrudniają rozwiązanie zagadki sprzed lat. Bohaterowie to wiele charakterów i osobowości. Zważywszy na fakt, że część z nich zapisała się pod zmienionymi danymi, a inni mają inny cel niż psychoterapię, fabuła zmierza w niespodziewanym kierunku. Trudno zgadnąć kto jest kim i jaki przyświeca mu cel. Komu zaufać, a na kogo lepiej uważać. To dzięki nim cała historia wymyka się spod kontroli i podąża w nieznanym kierunku. Zakończenie wielu zaskoczy, ale ja, przewidziałam taki finał i właściwie zastanawiałam się jak autorka wytłumaczy pewne kwestie. Muszę przyznać, że jestem usatysfakcj...
30
chicaJola12
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

To moja pierwsza książka tej autorki.Mimo niewielu zwrotów akcji była ciekawa i wciągająca.Podobała mi się i chętnie wysłucham pozostałych książek autorki . Lektorka - wspaniała ! 💖
10
teodorka

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
10
kumoszka

Dobrze spędzony czas

książkę dobrze się czyta, fabuła intryguje, wciąga. zakończenie i wyjaśnienie zagadki trochę mnie rozczarowało, tak jakby autorowi zabrakło konceptu.
10
aniawas

Nie oderwiesz się od lektury

super
10

Popularność




KOMPLEKSY? NUDA? DEPRESJA?

CZY MOŻE BYĆ NA TO LEPSZE LEKARSTWO NIŻ WAKACJE Z PORYWAJĄCYM I SEKSOWNYM TRENEREM MOTYWACYJNYM?

NO CHYBA ŻE…

FACET JEST BEZWZGLĘDNYM MORDERCĄ.

Dwa lata temu Jenna wyjechała na małą wyspę, żeby zmierzyć się z traumami z przeszłości na specjalnym obozie motywacyjnym. Ale terapeutyczne wakacje szybko przerodziły się w koszmar. Dwoje uczestników straciło życie w nieszczęśliwym wypadku. Charyzmatyczny organizator wyjazdu trafił do więzienia jako człowiek odpowiedzialny za ich śmierć. A Jenna… rozpłynęła się w powietrzu.

Teraz okryty niesławą LekarzDuszy wychodzi na wolność, a jego przedsiębiorcza i apodyktyczna żona Kate usiłuje za wszelką cenę pomóc mu wznowić działalność – i zarobić na otaczających go kontrowersjach więcej pieniędzy.

Fran, siostra zaginionej, zapisuje się na pierwszy po dłuższej przerwie wyjazd organizowany przez LekarzaDuszy. Chce spotkać się z mężczyzną, który jako jedyny może znać losy Jenny. Czy zabił ją z zimną krwią? A może zrobiła to jego zaborcza partnerka? I czy Fran uda się w ogóle przetrwać ten obóz? Bo wygląda na to, że jest na nim kilka osób, które wolą, żeby nikt nie odkrył, co tak naprawdę stało się z jej siostrą…

C.L. TAYLOR

Brytyjska pisarka pochodząca z Worcester. Ukończyła psychologię na Uniwersytecie Northumbrii. Po studiach mieszkała dwa lata w Londynie, a następnie trzynaście lat w Brighton. Obecnie mieszka wraz z partnerem i synem w Bristolu.

Karierę literacką rozpoczęła w 2005 roku od wielokrotnie nagradzanych opowiadań publikowanych w gazetach i magazynach dla kobiet, m.in. w „Sunday People” i „Sunday Express”. Jest autorką ośmiu thrillerów psychologicznych, które stały się bestsellerami. Kilkakrotna laureatka nagród Dead Good Books, a także Hearst Big Book oraz Kobo Crime/Thriller, w 2021 roku znalazła się w gronie finalistów prestiżowej nagrody CWA Dagger in the Library. Jej książki sprzedały się w łącznym nakładzie przekraczającym milion dwieście tysięcy egzemplarzy i zostały przetłumaczone na ponad dwadzieścia pięć języków. Prawa do ekranizacji jednej z powieści (The Escape) kupiła firma producencka Feel Films, stojąca za sukcesem emitowanego przez BBC serialu Jonathan Strange i Pan Norrell.

cltaylorauthor.com

W serii ukazały się

SARAH ALDERSON

Wyjazd na weekend

JENNY BLACKHURST

Zanim pozwolę ci wejść

Czarownice nie płoną

Tak cię straciłam

Noc, kiedy umarła

Ktoś tu kłamie

Córka mordercy

JANE CORRY

Ta, która zawiniła

TANA FRENCH

Ściana sekretów. Wiem, kto go zabił

Zdążyć przed zmrokiem

Lustrzane odbicie

Bez śladu

Kolonia

Ostatni intruz

ALEX MARWOOD

Dziewczyny, które zabiły Chloe

Zabójca z sąsiedztwa

Najmroczniejszy sekret

Zatruty ogród

B.A. PARIS

Za zamkniętymi drzwiami

Na skraju załamania

Pozwól mi wrócić

Dylemat

Dublerka

Terapeutka

C.L. TAYLOR

Teraz zaśniesz

Zanim powróci strach

Nieznajomi

Jej ostatnie wakacje

Tytuł oryginału:

HER LAST HOLIDAY

Copyright © C.L. Taylor 2021

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2022

Polish translation copyright © Jacek Żuławnik 2022

Redakcja: Anna Walenko

Projekt graficzny okładki: Justyna Nawrocka/Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Zdjęcie na okładce: Westend61/Getty Images

ISBN 978-83-6733-870-7

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros|Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatu EPUB oraz MOBI

Katarzyna Rek

woblink.com

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Podziękowania

Dla Laury Barclay

Rozdział 1

Fran

Teraz – maj

Fran kipi z wściekłości. Duszne wnętrze wagonu metra, powietrze przesycone ciepłą wonią spoconych ciał, ścisk i na dokładkę ta kobieta, która bez przerwy trąca ją w kolana wielką torbą na zakupy. Wszystko to doprowadza Fran do pasji. Jeszcze chwila i wybuchnie.

Dzień zaczął się od niepokojącego pieczenia, gdy rano poszła do toalety. Oby tylko nie zapalenie pęcherza, pomyślała z irytacją. Nie ma czasu na takie rzeczy, zwłaszcza teraz, gdy uczniom pozostało raptem kilka tygodni do egzaminu końcowego z informatyki.

Kiedy godzinę później dotarła do St George’s Academy, nastroju wcale nie poprawił jej mail od wicedyrektora Nigela Flemminga, że w związku z brakami kadrowymi wszyscy nauczyciele będą na zmianę pilnowali uczniów zostających po lekcjach. Westchnęła, wzięła stos ciężkich podręczników pod pachę i ruszyła z nimi do kserokopiarki… by po chwili odkryć przyklejoną na obudowie kartkę z informacją o awarii. Westchnęła. O nie, na pewno nie wytrącą jej z równowagi infekcja, stracona przerwa i dźwiganie książek na drugi koniec szkoły w poszukiwaniu sprawnego ksera. To tylko drobne niedogodności, nic więcej. Skoro jakoś przetrwałam ostatnie dwa lata, pomyślała, teraz też sobie poradzę.

Jedyne, o czym w tej chwili marzy, to wyrwać się z tego piekła, londyńskiego metra, wejść do domu, skorzystać z toalety, przebrać się w piżamę i zagrzebać w pościeli, ale cóż, wagon jest tak szczelnie wypełniony ludźmi, że na każdej stacji dopiero trzecia próba zamknięcia drzwi kończy się powodzeniem. Kiedy pociąg zwalnia i wtacza się na stację Kilburn, kobieta z wielką torbą na zakupy wreszcie przestaje dręczyć kolana Fran i przeciska się do wyjścia. Otaczająca ją ludzka masa natychmiast się przesuwa, by wypełnić powstałą lukę. Czyjaś ciężka pięta ląduje na palcach stóp Fran, a ona krzywi się z bólu. Podnosi głowę i piorunuje wzrokiem wiszącego nad nią siwowłosego mężczyznę w garniturze, który nawet jeśli zauważa jej rozdrażnienie, to postanawia je zignorować. Ze znużoną miną londyńskiego człowieka pracy, zmuszonego codziennie korzystać z metra, patrzy obojętnie ponad głowami innych pasażerów. Fran wciąga przez nos ciepłe, stęchłe powietrze i już otwiera usta, by zaprotestować. Tłok nie usprawiedliwia przecież braku elementarnej uprzejmości i…

Urywa myśl, bo nagle orientuje się, że podczas gdy prawa dłoń siwowłosego mężczyzny zaciska się na poręczy, lewa, która jeszcze przed chwilą zwisała luźno wzdłuż jego boku, głaszcze po pupie stojącą przed nim kobietę. Fran widzi jej ciemne włosy i smukłą sylwetkę – i na ułamek sekundy zamiera. Nie, to nie Jenna, na pewno nie. Kobieta jest dużo młodsza, może mieć najwyżej dwadzieścia kilka lat. Włosy ma związane w koński ogon i ubrana jest na sportowo: legginsy, adidasy i T-shirt.

Przestępuje z nogi na nogę, lekko poruszając biodrami, aby pokazać niezadowolenie, że coś lub ktoś jej dotyka, ale się nie odwraca. Czy sądzi, że ociera się o nią czyjaś torba albo płaszcz? W wagonie ścisk, człowiek na człowieku. A może boi się zerknąć przez ramię i spojrzeć zboczeńcowi w oczy? Nie ma jak ani dokąd uciec.

Fran wpatruje się karcącym wzrokiem w mężczyznę, a ten jak gdyby nigdy nic cofa i opuszcza dłoń. Od początku podróży nie odezwał się do kobiety, ona do niego też nie. Nie są parą.

Przez dłuższą chwilę nic się nie dzieje, a potem mężczyzna z kamiennym wyrazem twarzy przysuwa się bliżej, skracając dystans do swojej ofiary. I znów wyciąga rękę, jego palce niemal muskają zagłębienie między pośladkami kobiety. Fran prostuje plecy.

A tylko spróbuj, myśli. Pociąg zbliża się do kolejnej stacji. Nie waż się tego robić.

Jej niemy sprzeciw trafia w próżnię.

Młoda kobieta wydaje stłumiony okrzyk zdziwienia i próbuje uciec od natrętnego dotyku, ale nie ma gdzie. Z każdej strony jest unieruchomiona przez cudze biodra, kolana, pachy. Mężczyzna uśmiecha się z wyższością. Fran wybucha gniewem. Wyciąga rękę i kciukiem oraz palcem wskazującym z całej siły szczypie mężczyznę w tyłek.

Mężczyzna gwałtownie się prostuje, stając na palcach w lśniących czarnych butach, odwraca głowę i mierzy ją oskarżycielskim wzrokiem.

– Pan tu chyba wysiada – mówi Fran, gdy otwierają się drzwi.

Mężczyzna wykrzywia usta. Zastanawia się, co zrobić: opuścić pociąg czy zareagować na zaczepkę. Młoda kobieta, którą obmacywał, nie stoi już przy nim – przesunęła się dalej, w głąb wagonu, i patrzy Fran w oczy. Zostały z siwowłosym zboczeńcem całkiem same, jeśli nie liczyć dwóch nastoletnich chłopców oraz kobiety w hidżabie. Rozlega się przenikliwy sygnał – za chwilę zamkną się drzwi.

– Szpetna lesba! – rzuca mężczyzna do Fran i po chwili już go nie ma.

Konsternacja w wagonie. Fran podchodzi do młodej kobiety, a kobieta do niej.

– Widziała pani…

– Wszystko w porządku?

– Co się właściwie stało?

– On już wysiadł.

– Co mu pani powiedziała, że…

– Przykro mi, że…

Jedna milknie, chcąc pozwolić drugiej dokończyć zdanie. Zalega niezręczna cisza.

– Stella – odzywa się wreszcie młoda kobieta, wyciągając rękę. – Nie wiem, co powiedziałaś czy zrobiłaś, ale podziałało. Dziękuję.

W jej głosie pobrzmiewa północny akcent, którego Fran nie potrafi umiejscowić. Leeds? A może Sheffield?

– Fran Fitzgerald. – Ściska dłoń Stelli.

Adrenalina powoli opada i Fran znów chce się sikać.

– To, jak cię nazwał… Mowa nienawiści w czystej postaci.

– Dla takich mężczyzn wszystkie jesteśmy zdzirami albo lesbijkami. Ograniczone słownictwo. Tycie móżdżki facetów z tycimi penisami. Fakt, że nie chciał wsadzić mi łapy między nogi, czyni mnie… – Urywa, widząc minę Stelli. – Nie twierdzę, że jesteś zdzirą, absolutnie, nic podobnego. Nie jesteś zdzirą, tak jak ja nie jestem lesbijką i… – Nabiera powietrza. – Przepraszam. Źle się wyraziłam. To był naprawdę długi dzień i…

– Nie, nie. Rozumiem, co chcesz powiedzieć. Kutas z niego i tyle.

– Dobrze, że rozumiesz, bo… – Fran urywa i wzrusza ramionami.

Stella nie musi wiedzieć, że w pracy Fran kilka razy dostała reprymendę za nietaktowne uwagi pod adresem koleżanek i kolegów. Nie chce, by słowa, które wypowiada, brzmiały tak, jak brzmią, ale nie zawsze jest w stanie się powstrzymać. Chociaż próbuje.

Święta racja, Frances, słyszy w głowie głos swojej matki. Próbujesz.

– Bo… – powtarza, ale znów milknie, dostrzegając nagle swoje odbicie w szybie. Widzi niską, okrągłą starą kobietę. Jak to możliwe? – Bo w tym, co się wydarzyło, nie ma twojej winy. Ten mężczyzna to zboczeniec. Chętnie wysiądę razem z tobą i pomogę ci zgłosić ten incydent pracownikom metra. Albo możemy pójść na policję.

Przenosi spojrzenie z powrotem na Stellę i z zaskoczeniem stwierdza, że ta się uśmiecha.

– O co chodzi? – pyta Fran ze zdziwieniem. – Powiedziałam coś nie tak?

– Nie, nie. Po prostu twoje podejście jest dla mnie takie… nowe.

Fran nie jest pewna, czy chce wiedzieć, co to właściwie znaczy, więc postanawia nie dociekać. Pyta Stellę, gdzie wysiada, i proponuje, że przejdzie się z nią na najbliższy posterunek policji.

– W West Hampstead. – Stella zerka na wielką torbę pełną książek, którą Fran zostawiła na siedzeniu. – Naprawdę bardzo miło z twojej strony, ale takie rzeczy zgłasza się chyba teraz przez internet. Podasz mi swój numer? Wiesz, na wypadek gdyby policja chciała z tobą porozmawiać.

– Oczywiście. – Fran sięga do torebki. Po chwili wygrzebuje długopis i kartkę, po czym pisze na niej nazwisko i numer komórki. – Czy w domu ktoś na ciebie czeka? Dotrzesz tam bezpiecznie?

Czuje, jak coś ściska ją w gardle. Wyobraża sobie Stellę, która wychodzi ze stacji metra i znika na zawsze. Takie rzeczy się zdarzają, doskonale o tym wie.

– Nic mi nie będzie – mówi Stella. – Mam współlokatorki. Jestem po prostu wściekła na tego typa. Gdyby nie tłok, tobym… – Pociąg wyjeżdża z tunelu i zaczyna hamować na West Hampstead. – Cholera, wysiadam. Dzięki. – Wyszarpuje karteczkę z dłoni Fran. – I za to, co zrobiłaś.

Fran wzrusza ramionami.

– Nie ma sprawy.

Stella rusza do rozsuwających się drzwi, ale odwraca się jeszcze.

– Mogę cię przytulić? – pyta.

Fran patrzy na nią z przerażeniem. Jak uprzejmie odmówić? I czy w ogóle można, skoro dziewczyna, która padła ofiarą przemocy seksualnej, potrzebuje fizycznej otuchy? Może lepiej powiedzieć „tak” i zrobić dobrą minę do złej gry? W jej myślach kłębią się dziesiątki rozmaitych reakcji, aż w końcu zwycięża najprostsza.

– Wolałabym nie.

Stella wybucha śmiechem.

– Cześć, Fran. Dzięki za wszystko – rzuca i wyskakuje z wagonu.

W tej samej chwili Fran czuje wibrację schowanego w torebce telefonu komórkowego. Wyciąga go i wklepuje kod. Mama przysłała jej wiadomość przez WhatsAppa. Fran klika na link i mrużąc oczy, przygląda się czarno-białemu obrazkowi; to chyba artykuł z gazety. Wyjmuje okulary do czytania i wkłada je na nos.

Rozpoznaje twarz na zdjęciu: mocny, wyraźnie zarysowany podbródek, przeszywające spojrzenie szarych oczu, ciemne włosy.

Tom Wade – mężczyzna, który ostatni widział jej siostrę, Jennę, żywą. Jutro wychodzi na wolność.

Rozdział 2

Jenna

Wtedy – dwa lata wcześniej

Jenna siada w fotelu, zapina pas bezpieczeństwa i układa ręce na podłokietnikach. Patrzy obojętnym wzrokiem na swoje zwisające z krótkich oparć dłonie. W normalnych okolicznościach trzymałaby je na kolanach i bawiła się pierścionkiem czy bransoletką. W myślach przeprowadza kontrolę swojego organizmu: serce bije w zwykłym tempie, twarz nie płonie rumieńcem, stopy nie wystukują szalonego rytmu na podłodze samolotu. Zupełnie jakby na miejscu 10A siedział ktoś zupełnie inny, jakiś nieustraszony klon Jenny Fitzgerald. Zagląda głębiej w siebie, szukając lęku, który towarzyszył jej podczas wszystkich wcześniejszych lotów, ale go nie znajduje. Uruchamia wyobraźnię i widzi miotany turbulencjami, eksplodujący na wysokości dziewięciu kilometrów albo rozbijający się o ziemię samolot. Czeka, kiedy krew zacznie jej szybciej krążyć w żyłach, a kropelki potu wystąpią na skronie, ale nic takiego się nie dzieje. Strach przed lataniem minął – nie dzięki terapii czy wizycie u hipnotyzera. Jenna po prostu już się nie przejmuje.

Spogląda za okno. Jej głowa spoczywa na zagłówku i coraz mocniej wibruje, w miarę jak samolot zaczyna przyspieszać. Kiedy maszyna podrywa się do lotu, siedząca obok Jenny Erica wydaje cichy jęk. Ma dopiero dwadzieścia pięć lat, jest jedną z najmłodszych w grupie.

– W porządku?

– Mogłabyś… możesz potrzymać mnie za rękę? Nie cierpię latać.

– Oczywiście.

Erica natychmiast chwyta dłoń Jenny, tak mocno, że aż bieleją jej kostki. Zamyka powieki, z całej siły ściągając brwi, i zaciska usta w wąską, ostrą kreskę. Wygląda jak jedna z lalek, które Fran trzymała na półce w swoim pokoju; nie pozwalała jej bawić się nimi, mimo że miała wtedy z piętnaście lat, a ona raptem trzy.

Jenna odsuwa od siebie to wspomnienie i przykrywa ręką dłoń Eriki.

– Oddychaj. Pamiętaj, czego uczył nas Tom. To ty panujesz nad swoim lękiem, a nie lęk nad tobą.

Odruchowo zerka w stronę Toma, który siedzi po drugiej stronie przejścia, kilka rzędów przed nią. Nie widzi go ze swojego fotela, ale wie, że on tam jest. Uśmiechnął się do niej, kiedy wsiadała do samolotu; spojrzała mu w oczy i przeszył ją znajomy dreszcz. Pragnienie, które ogarnęło ją już przy pierwszym spotkaniu z Tomem, nadal w niej tkwiło i czuła, że jest wzajemne.

– Nie… nie mogę – cedzi Erica, dysząc przez zaciśnięte zęby.

– Pozbądź się lęku – mówi Jenna. – Żyjesz w opowieści, którą sama wymyśliłaś. Jest nieprawdziwa i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Odrzuć ją, wypchnij z umysłu.

Erica zaczyna lekko kręcić głową i nagle wydaje pisk, gdy samolot przechyla się w lewo.

– Popatrz na mnie – rozkazuje Jenna. – Otwórz oczy.

Erica potrząsa głową. Jenna czeka. Mija sekunda, dwie, trzy i w końcu Erica unosi powieki i na nią spogląda.

Jenna uśmiecha się.

– Brawo. Przyjrzyj mi się. Czy wyglądam, jakbym się bała?

Wzrok dziewczyny błądzi po twarzy Jenny.

– Nie.

– To dlatego, że nie ma się czego bać.

Kłamstwo. Ale drobne. Lista lęków Jenny nadal jest bardzo długa, tyle że śmierć w katastrofie lotniczej już na niej nie figuruje.

Jenna delikatnie ściska dłoń Eriki. Maszyna wyrównuje lot.

– Najgorsze już minęło. Teraz masz przed sobą trzy godziny relaksu.

– Relaksu?

– Poczytaj książkę, obejrzyj jakiś film. Mogę ci pożyczyć iPada, jeśli chcesz.

– Mogłabyś? – Wyraźna ulga na twarzy Eriki. – Masz jakąś komedię? Thrillera chybabym nie zniosła.

– Jasne. Zaczekaj, wyjmę z torby. – Jenna sprawdza, czy przestał się już świecić znak nakazujący zapięcie pasów, po czym wstaje i przeciska się obok Eriki i mężczyzny zajmującego miejsce przy przejściu.

Wręcza Erice iPada. Jej spojrzenie wędruje ku fotelowi 4C, na którym powinien siedzieć Tom. Fotel jest pusty. Wzrok Jenny przesuwa się dalej. Światełko nad toaletą w przedniej części samolotu jest zapalone. Jenna odkłada torbę do schowka, pokonuje kilka metrów między rzędami i zatrzymuje się przed drzwiami toalety. Jedna ze stewardes, która właśnie przygotowuje wózek z przekąskami, uśmiecha się do niej. Jenna odwzajemnia uśmiech i rzuca okiem za okno. Chmury. Bezkresne białe obłoki, jak z obrazka. Kiedy była mała, opowiadała mamie, że pewnego dnia wyskoczy z samolotu, położy się na takim obłoku i będzie pływała po niebie dookoła świata. Nie potrafiła sobie wyobrazić nic bardziej odprężającego…

– Chyba nie zamierzasz tego otwierać? Wolałbym dolecieć na Maltę w jednym kawałku.

Jenna odwraca się gwałtownie i widzi uśmiechniętego Toma, który stoi za nią i zerka wymownie na jej dłoń ściskającą dźwignię wyjścia ewakuacyjnego.

– Przepraszam… nie zdawałam sobie sprawy… – Jenna natychmiast puszcza dźwignię.

– Spokojnie, tylko żartowałem. – Tom przesuwa dłonią po jej ramieniu, do łokcia i z powrotem. Jego ciepły dotyk sprawia, że Jenna schodzi z chmur i przytomnieje. – Wybacz, że cię przestraszyłem. – Cofa rękę, ale nie przerywa kontaktu wzrokowego.

Tak samo patrzył na nią tamtego dnia, kiedy się poznali: oczami o szerokich, ciemnych źrenicach, lekko przekrzywiając głowę, rozluźniony, całkowicie skupiony na niej, jakby świat poza nią nie istniał.

Jenna odsuwa się od niego, żeby rozładować napięcie, i postanawia wspomnieć o przyczynie, dla której w ogóle zapisała się na obóz odnowy duchowej.

– Chciałam pomówić z tobą o radzie, której mi udzieliłeś. Zgodnie z twoją sugestią porozmawiałam z mamą, ale nic to chyba…

– Tom. Jenno. Wszystko w porządku? – Zbliża się do nich Kate, z notatnikiem w ręce. Pojedyncze niesforne kosmyki jej ciemnych włosów wypadają z luźno upiętego koka na karku. Nie czekając na odpowiedź, od razu przystępuje do rzeczy. – Posłuchaj, Tom, musimy się jeszcze raz zastanowić nad rozkładem zajęć. Nie jestem pewna, czy grafik drugiego dnia odpowiednio współgra z…

– Właśnie rozmawialiśmy – zauważa z irytacją Jenna.

Kate zawłaszczająco kładzie dłoń na ramieniu Toma.

– Będzie na to mnóstwo czasu. Pamiętaj, że masz sesję indywidualną w… – Otwiera notatnik i zjeżdża czerwonym paznokciem w dół strony. – W środę. – Posyła Jennie promienny uśmiech. – Do tego czasu zaplanowaliśmy jeszcze wiele atrakcji. Zobaczysz, że ten wyjazd odmieni twoje życie. Chodź, Tom. – Ciągnie go za rękę. – Musimy to obgadać.

Tom odwraca się do Jenny.

– Kiedy dotrzemy do hotelu – szepcze jej do ucha – bądź o siódmej przy wyjściu. Włóż kostium kąpielowy i weź szlafrok.

Zanim Jenna zdąży coś odpowiedzieć, Kate już prowadzi Toma z powrotem na miejsce. Jenna wzdycha i wraca do swojego fotela. Mijając Toma, stara się na niego nie patrzeć. Nagle, dwa rzędy od celu, zatrzymuje się, czując, że ktoś dotknął jej nogi.

– W porządku, Jenno?

Z dołu spogląda na nią z uśmiechem mężczyzna mniej więcej w tym samym wieku co ona, z wygoloną po bokach głową i kępką czarnych włosów na czubku, zebranych w koczek wielkości orzecha włoskiego. Na stoliku przed nim stoi taca, a na niej jedna otwarta puszka piwa i kilka pustych.

– Tak. – Jenna uśmiecha się z lekkim niepokojem.

Podczas jednodniowego seminarium w Londynie poznała tylko garstkę uczestników. Na lotnisku, zanim wsiedli do samolotu, Kate zebrała całą grupę w hali odlotów i zaproponowała, żeby przedstawili się sobie, ale Jenna zdążyła już zapomnieć imiona większości tych osób.

– Damian.

Jenna ściska jego wyciągniętą rękę i otwiera usta, żeby powiedzieć, jak ma na imię, ale uświadamia sobie, że nie musi, bo on już wie.

– Lot w porządku? – pyta Damian nieco bełkotliwym głosem, ze szkockim akcentem. – Z kim siedzisz?

– Z Ericą.

Damian marszczy brwi, wyraźnie nie kojarząc takiej osoby.

– Blondynka, ładna, chuda – podsuwa Jenna.

Niespeszony, wzrusza ramionami.

– Myślisz, że zamieni się miejscami?

Jenna się śmieje.

– Wątpię. Jestem jej podporą emocjonalną. Podczas startu musiałam trzymać ją za rękę.

– Aha. No tak, tak. – Damian przygładza dłonią włosy, mimo że są przylizane. – To może druga osoba w twoim rzędzie będzie chciała się zamienić. Usiadłabyś między nami i mnie też potrzymała za rękę.

– Boisz się latać?

– Nie – odpowiada ze śmiechem, zsuwając wzrok z twarzy Jenny na jej piersi. – Po prostu mam ochotę spędzić z tobą trochę czasu.

– Proponuję, żebyś spędził go z Bessie. Na pewno zechce potrzymać cię za rękę – mówi Jenny, zerkając na siedzącą obok Damiana prawie siedemdziesięcioletnią kobietę z różowymi włosami i ustami pociągniętymi niezbyt twarzową czerwoną szminką. Ma ogromne kolczyki w uszach i najbardziej barwną tunikę, jaką Jenna kiedykolwiek widziała.

– Ależ naturalnie! – Bessie zamyka dłoń Damiana w swojej, ozdobionej ciężkimi srebrnymi pierścieniami. – Powiedz, skarbie, gdzie mam ją położyć? – pyta z lubieżnym uśmieszkiem, puszczając oko do Jenny.

– Muszę wracać do Eriki. – Jenna ignoruje Damiana, który usiłuje pochwycić jej spojrzenie. – Miłego lotu. Nie róbcie nic, czego sama bym nie zrobiła.

Damian reaguje prychnięciem.

– Ciekawe, co by to było.

Ale Jenna już odchodzi, bez słowa. Wraca na miejsce, czując na swojej pupie wzrok Damiana, równie ciężki jak jego dłoń.

Rozdział 3

Kate

Teraz

Kiedy na końcu drogi wyłania się kompleks zakładu karnego, Kate lekko zwalnia. Nawet z tej odległości wyraźnie widzi kłębiący się przed wejściem tłum reporterów i fotografów. Jest także ekipa telewizyjna.

Zdawała sobie sprawę, że nie obejdzie się bez prasy; trudno, żeby było inaczej, skoro od kilku dni twarz Toma nie schodziła z pierwszych stron gazet. Będzie musiała jakoś przecisnąć go przez tę dziennikarską ciżbę, pilnując, by z jego ust nie padło ani jedno słowo. Od dobrych paru tygodni instruowała go, jak ma się zachować. Podczas każdej rozmowy telefonicznej cierpliwie powtarzała, że ma iść ze zwieszoną głową, nie odzywając się, ale przecież zna go i wie, że jeśli ktoś uderzy w czułą strunę, Tom zareaguje.

Wjeżdża na parking pośród błyskających fleszów i przysysających się do szyb auta wścibskich oczu kamer. Podnosi rękę, żeby osłonić twarz. Najchętniej zatrzymałaby się, opuściła szybę i krzyknęła, żeby dali jej spokój, żeby wykreślili ją z tej historii, bo już i tak zniszczyli jej życie. Ale nie robi tego. Sunie powoli przez tę ludzką ławicę, a potem krąży po parkingu tak długo, aż znajduje oddalone od spojrzeń miejsce, gdzie może zostawić volvo. Wyłącza silnik i opiera głowę o zagłówek. Czy udało im się zrobić jakieś zdjęcia, które zdołają wykorzystać? Wygląda na nich na zrozpaczoną czy na wściekłą? Jak będą podpisane, kiedy jutro ukażą się w prasie? Dziennikarze zrobią z niej ofiarę – lojalną żonę, wbrew wszystkiemu wspierającą męża – czy winowajczynię, współsprawczynię okropnej zbrodni? Ława przysięgłych – w każdym razie ta obradująca w mediach społecznościowych – nie była jednomyślna. Dla niektórych mina, z jaką Kate szła po schodach do budynku sądu, świadczyła o „bezwzględności i obojętności”; dla innych wyrażała zmęczenie i smutek.

Bierze jeszcze jeden uspokajający oddech i spogląda na zegarek. Ósma pięćdziesiąt siedem. Anthony Broadhurst, prawnik Toma, powiedział, że jej mąż zostanie wypuszczony na wolność między dziewiątą a dziesiątą. Kate zamierzała zjawić się wcześniej, przynajmniej o wpół do dziewiątej, ale tak długo wahała się, co włożyć – zrezygnowała z granatowego kostiumu, przygotowanego już wczoraj, i zdecydowała się na spódnicę i kaszmirowy sweter (bardziej miękki i nie tak ascetyczny) – że czas nagle przyspieszył.

Obraca się w fotelu, by ponownie spojrzeć na tłum, i zastanawia się, dlaczego właściwie reporterzy nie podążyli za nią na parking. W morzu ciemnych kurtek i płaszczy zauważa dwie odblaskowe plamy. Policjanci – to dzięki nim nie dopadła jej dziennikarska sfora. Choć tak naprawdę sama nie wie, co powinna czuć na widok żółtych kamizelek i czarnych czapek z daszkiem: ulgę czy rozdrażnienie. Wciąż ma świeżo w pamięci duszną, zimną atmosferę pokoju przesłuchań, beznamiętne spojrzenia funkcjonariuszy oraz to, jak bardzo przygnębiona i załamana się wtedy czuła.

Wbija wzrok w zamkniętą bramę więzienia. Reporterzy nie zobaczą, jak Tom tamtędy wychodzi, lecz ona – owszem. A jeśli policjanci zrobią, co do nich należy, będzie mogła przeprowadzić Toma przez parking, do bezpiecznego wnętrza samochodu, nie narażając go na pytania prasy. Niepotrzebnie się martwiła; niepotrzebnie martwiła jego. Za trzydzieści, góra czterdzieści minut znajdą się w domu – w ich nowym domu. Tom będzie chciał coś zjeść, napić się, wziąć prysznic, położyć się spać. Może będą uprawiali seks. Pomyślała o wszystkim. Zmieniła pościel, przygotowała mu czyste ubranie, zamówiła jego ulubione jedzenie, uzupełniła barek. Potem, gdy już będzie w pełni rozluźniony, przedstawi mu plan. Na samą myśl o tym czuje ssanie w żołądku, wypełnia ją mieszanka radosnego podniecenia i niepokoju. Poświęciła rok, całkowicie skupiła się na zadaniu, włożyła w to wszystko, co miała: czas, energię i zapał do skrupulatnego zdobywania informacji. Poskłada ich wspólny świat, który rozpadł się przed dwoma laty, w całość; poskłada go i to nowe życie – tak jak japońska ceramika naprawiona przy użyciu złota – okaże się jeszcze piękniejsze niż poprzednie.

Kątem oka dostrzega ruch. Prostuje plecy. Jakiś mężczyzna w asyście strażnika idzie od budynku więzienia do bramy. Kate mruży oczy i pochyla się nad kierownicą. Czy to Tom? Otwierają się drzwi i wyłania się z nich człowiek w niebieskiej bluzie i czarnej wełnianej czapce. Niesie przerzucony przez ramię foliowy worek z rzeczami. Zmierza na parking. Kate osuwa się na oparcie fotela. To nie Tom. Wypuszczony więzień nagle staje jak wryty, gdy dziennikarska sfora rzuca się w jego kierunku. Policjanci natychmiast odpędzają ciżbę z mikrofonami i aparatami; krzyczą, machają rękami, każą się cofnąć. Jeden z funkcjonariuszy podchodzi do mężczyzny i zamienia z nim kilka słów, podczas gdy drugi gestem nakazuje gromadzie rozstąpić się i go przepuścić.

Kate przenosi wzrok z powrotem na bramę i widzi kolejnego mężczyznę; zaskoczona, otwiera szeroko oczy. Mimo że przez ostatni rok i dwa miesiące odwiedzała Toma co najmniej raz w miesiącu, dopiero po chwili orientuje się, że długie prawie do ramion włosy i niechlujny zarost na brodzie należą do jej męża. Tom stawia trzy, może cztery kroki za ogrodzeniem więzienia i przystaje, by rozejrzeć się po parkingu. Szuka range rovera, a nie dziesięcioletniego volvo, myśli ze smutkiem Kate. „Idź, nie zatrzymuj się – ponagla go bezgłośnie, łypiąc na tłum dziennikarzy. – No już. Chodź tutaj”. Lecz Tom ani drgnie.

Kate szybko wysiada z auta i zaczyna biec w stronę męża, na którego twarzy maluje się najpierw zdumienie, a potem ulga. Rozpościera ręce i wykrzykuje jego imię, jednocześnie siłą umysłu próbując go zmusić, by pobiegł w jej kierunku. Tom jeszcze przez moment stoi, jakby wrósł w ziemię, po czym nagle jakiś impuls każe mu upuścić torbę z rzeczami na ziemię i pognać ku żonie. Kiedy padają sobie w ramiona, Kate słyszy gwałtowne poruszenie u wjazdu na parking. Jest niemal pewna, że wychwytuje trzask migawek w aparatach fotograficznych; brzmią jak serie z karabinu maszynowego. Chowa twarz w zgięciu pomiędzy szyją a ramieniem Toma i uśmiecha się.

• • •

Jadą przez południowy Londyn. Tom spogląda za okno.

– Zapominasz… o tych błahych rzeczach.

Kate posyła mu pytające spojrzenie. Od kiedy wsiadł do samochodu, prawie w ogóle się nie odzywa.

– Na przykład?

– O normalnym życiu. Zakupach, spacerach z psem, pogawędkach, śmiechu…

Kate przenosi dłoń z dźwigni zmiany biegów na udo Toma.

– Znów jesteś częścią tego wszystkiego. A tamto zostawmy za sobą.

Przez pierwsze miesiące odsiadki Tom na każdym widzeniu analizował wydarzenia, tę „zbrodnię”, przez którą trafił za kratki; usiłował zrozumieć, co się właściwie stało, i wyrzucał sobie to, co zrobił albo czego nie zrobił. Pisał listy do Kate, zapełniał kartki przemyśleniami. Miał obsesję, okazywał skruchę i był potwornie niezadowolony, że Kate zwróciła się do prawnika z prośbą, by zorganizował jej spotkanie z naczelnikiem więzienia. Obawiała się, że Tom może potrzebować pomocy psychiatry. Anthony odwiódł ją od tego. Przekonał ją, że to po prostu efekt szoku. Tom usiłuje przetrawić zarówno przyczynę odsiadki, jak i nową rzeczywistość, w której się znalazł. Kiedy już przywykł do więziennego porządku i pogodził się z faktem, że jego wyrok kiedyś się skończy, zaczął się uspokajać. Kate protestowała, ale na korzyść Anthony’ego przemawiały lata doświadczenia i w końcu odpuściła. Oczywiście, że miał rację. Z czasem Tom przestał wspominać o swojej „zbrodni” i zaczął mówić jej co nieco o życiu za kratami. Powiedział, że pracuje w pralni, a poza tym został nieoficjalnym trenerem rozwoju osobistego kolegów spod celi i wielu innych. Wydawał się… może nie tyle szczęśliwy, ile pogodzony z sytuacją, co z kolei sprawiało, że Kate z większym optymizmem myślała o ich wspólnym życiu, gdy mąż wróci do domu.

– Możemy to zrobić? – pyta Tom. – Możemy zostawić to za sobą?

– Naturalnie, że tak. – Radość w jej głosie brzmi sztucznie; nawet ona to słyszy.

• • •

– O! – wyrywa się Tomowi, gdy auto zatrzymuje się przed budynkiem.

Kate próbuje spojrzeć dokoła oczami męża. Widzi wirujące na wietrze puste opakowania po chipsach i plastikowe reklamówki, widzi graffiti na murze i przypiętą do ogrodzenia gołą ramę od roweru, bez kół, kierownicy i siodełka. Podnosi wzrok na wznoszące się wokół nich szare betonowe okropieństwo.

– Dom. – Uśmiecha się kwaśno. – Przyzwyczaisz się.

Tom pochyla się w fotelu.

– Mówisz, że na którym mieszkamy?

– Na ósmym.

Wzrusza ramionami.

– Przynajmniej wyjdzie nam to na zdrowie.

– Próbowałam je jakoś upiększyć. Chociaż od wewnątrz.

– Na pewno wygląda wspaniale.

Nie tak wspaniale jak nasz dawny dom, myśli Kate, ale nie mówi tego głośno.

• • •

Tom idzie się zdrzemnąć w sypialni, a Kate nalewa sobie kieliszek wina i siada przy niedużym, pełniącym funkcję biurka stoliku w salonie. Robi to każdego wieczoru po powrocie z banku, kancelarii prawniczej albo jakiejkolwiek innej firmy, do której tego dnia wysyła ją agencja pracy tymczasowej. Przy tym stoliku obmyślała plan i zbierała niezbędne informacje. Zerka przez ramię w stronę drzwi do sypialni, po czym loguje się na Twittera i wypija łyk wina.

@LekarzDuszy

Tom Wade. Mówca motywacyjny. Pierwsza pomoc dla duszy. Leczy ze stresu i lęków. Cierpiał na zaburzenia psychosomatyczne. „Wiem, co przeżywasz. Pozwól sobie pomóc”.

1997 Obserwowanych, 215 tys. Obserwujących

Założyła konto przed dziesięcioma laty, krótko po tym, jak zaczęła być z Tomem. Zainspirowały ją słowa jednego z członków prowadzonej przez niego skleconej naprędce grupy wsparcia dla osób z zaburzeniami psychosomatycznymi. Ktoś skomentował, że po spotkaniach lżej mu na duszy, na co ktoś inny rzucił: „To dlatego, że Tom jest lekarzem duszy”. Kiedy Tom wrócił tamtego dnia do domu, jego spojrzenie dosłownie promieniało.

– Czuję, że robię coś ważnego – wyznał Kate. – Nie chodzi już wyłącznie o mnie. Chodzi o pomaganie innym. O uwalnianie ich.

Kamień spadł jej z serca. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio był tak szczęśliwy i spełniony. Gdy Tom zaczął szykować kolację, wymknęła się do sypialni, wyciągnęła laptopa i położyła go sobie na kolanach.

– Proszę – powiedziała, wróciwszy jakiś czas później do kuchni. Ustawiła ekran tak, żeby mógł zobaczyć, nie przerywając mieszania risotto. – Twoja nazwa użytkownika na Twitterze to „LekarzDuszy”. W opisie zaznaczyłam, że niesiesz pierwszą pomoc dla duszy. Teraz możesz dotrzeć do milionów, zdobyć wielu zwolenników, którzy tutaj nazywają się „obserwującymi”, i odmienić ich życie.

Roześmiał się.

– „Zwolenników”? Brzmi prawie jak „wyznawców”. Jakbym był jakimś prorokiem.

– No wiesz, prorocy zwykle mają ich wielu. Ty jak na razie masz jednego.

Tom uniósł brwi.

– Ktoś zdążył już trafić na mój profil?

– Owszem – potwierdziła z uśmiechem Kate. – Ja.

Objął ją, przyciągnął do siebie, pocałował – i nie odkleił się od jej ust, dopóki nie poczuł swędu przypalonego ryżu.

Kate wypija łyk wina. Dwieście piętnaście tysięcy obserwujących. Dwa lata temu było prawie sześćset tysięcy, ale dwieście piętnaście to i tak niezły wynik. Z jakiegoś powodu ci ludzie postanowili nadal go obserwować. Niektórzy zapewne śledzą tak wiele profili, że zupełnie zapomnieli o LekarzuDuszy. Inni być może mają martwe konta. Ale jakiś procent dawnych zwolenników Toma wciąż liczy na to, że on jeszcze się odezwie; na pewno zaliczają się do nich ci, którzy współczuciem i zrozumieniem próbowali powstrzymywać zalew pełnych nienawiści tweetów. Kate otwiera nową kartę w przeglądarce i wpisuje w okienko wyszukiwarki „Tom Wade zwolnienie z więzienia”. Google wypluwa dziesiątki artykułów, ale żaden jej nie interesuje. Wybiera „grafikę” i przeczesuje archiwum fotografii. Znajduje zdjęcie, na którym blada i skupiona pochyla się nad kierownicą samochodu. A potem kolejne – na którym ona i Tom biegną do siebie przez parking. Niezłe, mocne ujęcie, ale jej chodzi o coś innego. Przewija dalej. Nagle natrafia na zbliżenie Toma i podnosi palec znad myszki. Obejmują się. Kate widzi kosmyki swoich ciemnych włosów za głową Toma. Jej uwagę zwraca jego twarz: zmarszczona od silnych emocji, mocno zaciśnięte powieki. Klika na obrazek. Powiększa go i dopiero wtedy dostrzega łzę spływającą po policzku Toma.

Zerka przez ramię i nasłuchuje, czy Tom się nie porusza, ale utrudnia jej to dudniący u sąsiadów na górze bas. Zamierzała poczekać, aż mąż się wyśpi, i dopiero wtedy wyłożyć mu strategię reanimacji LekarzaDuszy. Chciała przeprowadzić go krok po kroku przez swój plan. Ale uznaje, że to nie może czekać. Minęły trzy godziny od wyjścia Toma z więzienia i #LekarzDuszy trenduje na Twitterze. Ekran komórki, którą przezornie wyciszyła, bez przerwy się rozświetla, sygnalizując, że ktoś dzwoni, ale Kate nie odbiera; niech się nagrywają. Postanowiła, że nie będzie rozmawiała z dziennikarzami. Tom również. Nie pozwoli, by ktokolwiek wkładał mu w usta słowa, których on nie powiedział; przecież może to zrobić sama. Z walącym sercem klika prawym przyciskiem na zdjęcie Toma i otwiera znajdujący się na pulpicie folder „LekarzDuszy 2020”, następnie dwa razy klika na plik zatytułowany „Pierwszy tweet”. Nie potrafiłaby zliczyć, ile powstało wersji, zanim zdecydowała się na tę ostateczną, najlepszą ze wszystkich. Przekleja zdania do tweeta, dodaje fotografię. Najeżdża kursorem na niebieski przycisk i widzi, że strzałka zmienia się w dłoń. Jeszcze raz czyta to, co napisała. Pierwszy tweet Toma po odzyskaniu wolności jest przepełniony poczuciem winy i skruchy, głęboko ludzki. Pozwoli im zacząć od nowa – albo do reszty zniszczy ich życie.

Kate klika na „Tweetnij”.

Rozdział 4

Fran

Teraz

Na dźwięk otwieranej furtki Trooper, niedomagający, dotknięty artretyzmem golden retriever rodziców Fran, dźwiga się z ziemi i wydaje dwa szczeknięcia. Nie zamierza jednak opuszczać jedynego zacienionego skrawka ogrodu: dwumetrowego prześwitu pomiędzy ścianą budynku a żywopłotem. Fran ogarnia wzrokiem dobrze jej znany dom na zielonych przedmieściach High Wycombe. Wymieniona przed kilkunastoma laty strzecha na dachu wciąż wydaje się gęsta i solidna; trawnik po obu stronach biegnącej środkiem ścieżki jest wprawdzie blady, wyblakły od słońca, ale widać na nim równe pasy po niedawnym strzyżeniu. Wejścia strzegą dwaj ulistnieni strażnicy, czyli starannie przycięte ozdobne krzewy w betonowych donicach. Uporządkowanie – to słowo najlepiej oddaje wygląd domu i otoczenia. Uporządkowanie, tradycja i nijakość.

– Cześć, Trooper! – woła Fran, idąc ścieżką.

Pies odprowadza ją wzrokiem, ale jedyną częścią jego ciała, która wykonuje jakikolwiek ruch, jest ogon.

Fran staje przed drzwiami. Odruchowo – nawyk wyrobiony przez trzydzieści lat mieszkania w Londynie – podnosi rękę, żeby zastukać. Zatrzymuje się w połowie gestu i po prostu naciska klamkę. Rodzice zamykają drzwi na klucz dopiero o zmierzchu.

– Mamo? – Wchodzi do chłodnej, wyłożonej kamiennymi płytami kuchni. – Tato?

Ściąga buty, przecina niewielką jadalnię i otwiera drzwi prowadzące do salonu. Mama siedzi w fotelu przy oknie. Zerka na Fran sponad okularów do czytania.

– Ach, to ty.

Te słowa i lekceważący ton zabierają Fran w przeszłość. Przenosi się do lata, gdy była dwudziestoletnią studentką i przyjechała do domu na wakacje. Ośmioletnia Jenna siedziała po turecku na podłodze i oglądała telewizję, a kiedy Fran stanęła w drzwiach salonu, siostra podniosła głowę i z wystudiowaną obojętnością na twarzy, naśladując matkę, powiedziała: „Ach, to ty”.

Fran próbuje odsunąć od siebie to wspomnienie, ale siostra jest wszędzie: na półkach, na parapecie, przed kominkiem. Matka zawsze uważała, że otaczanie się rodzinnymi fotografiami „świadczy o prostactwie”, tymczasem sama zamieniła ten pokój w sanktuarium uśmiechniętej twarzy Jenny. Fran spogląda na tonącą w wielkim pluszowym fotelu drobną, niepozorną – przynajmniej ciałem – kobietę.

– Ustaliłyśmy, że przyjadę o dziesiątej trzydzieści – mówi, dotykając zegarka. – Jest trzydzieści dwie.

– Pedantka, jak zawsze.

Fran słyszy szuranie kapci po wykładzinie, odwraca się i widzi wchodzącego do pokoju ojca. W jej wyobrażeniu Henry nadal ma czterdzieści kilka lat i jest wysokim mężczyzną o ciemnych, gęstych włosach i tubalnym głosie, dlatego Fran zawsze doznaje wstrząsu na widok tego, co uczyniły z nim starość i zniedołężnienie, które pozbawiają go nie tylko dumnej, wyprostowanej sylwetki i bujnej czupryny, ale też charakteru. Z początku, po udarze, który przeszedł dwa i pół roku temu, był zdecydowany dołożyć starań, by odzyskać zdolność poruszania się i bystrość umysłu. Ponownie nauczył się chodzić, ale kiedy dotarło do niego, że lewa ręka już do końca pozostanie niesprawna, popadł w głęboką depresję. Wycofał się, zamknął w sobie, odmawiał wszelkich wyjazdów, wypraw i wycieczek, którymi Geraldine pragnęła uatrakcyjnić ich wspólną emeryturę; stale znajdował preteksty, by nie wychodzić z domu i nie spotykać się ze znajomymi. Zrobił się ponury i mrukliwy, stał się cieniem dawnego siebie. W domu zupełnie ustąpił pola i tę pustą przestrzeń wypełniała Geraldine, przy każdej nadarzającej się okazji – ilekroć mogła się wyżalić temu, kto ją odwiedzał – dając ujście tłumionym przez lata urazom, goryczy i złości. Wszelkie nadzieje na pełny powrót Henry’ego do emocjonalnego i fizycznego zdrowia rozwiały się wraz z zaginięciem Jenny. Dziś ten stojący w drzwiach mężczyzna, wsparty na lasce, którą trzyma w prawej dłoni, wydaje się Fran niemal obcy.

– Fran. – Wita ją krótkim skinieniem głowy, po czym wolno, powłócząc nogami, z wyraźnym trudem przechodzi przez salon i siada na kanapie.

– Jak się czujesz, tato?

– Jak zawsze. Nic nowego.

Matka zamyka książkę i wstaje.

– Pewnie chciałabyś się napić herbaty.

Patrząc na ojca, Fran unosi brew, a potem idzie za matką do kuchni.

– Wszystko w porządku? – pyta, chociaż doskonale zna odpowiedź.

Matka włącza czajnik, otwiera szafkę i wyjmuje dwa kubki.

– Tak. – Uderza nimi o blat. – Nie, Frances. Nic nie jest w porządku.

W innym życiu, gdyby Geraldine była inną matką, Fran dotknęłaby jej ramienia i ją przytuliła. Ale teraz nie wykonuje żadnego ruchu.

– Chodzi o Toma Wade’a?

– Oczywiście, że chodzi o cholernego Toma Wade’a. – Geraldine odwraca się, by spojrzeć Fran w oczy. – Sukinsyn trzy dni temu wyszedł na wolność i od razu się zaczęło. Te jego durne tweety o współczuciu, żalu i pokorze, o tym, że jest… załamany. Skąd on może wiedzieć, jak się czuje załamany człowiek?

– Mamo…

– Widziałaś komentarze? Wyprowadzają mnie z równowagi jeszcze bardziej niż on sam. Ci „obserwujący” wierzą we wszystkie bzdury, jakie wypisuje. – Sięga po leżącego na stole iPada. – Spójrz tylko! – Kilka razy dźga ekran palcem. – Posłuchaj tego: „Tom, nie musisz się zadręczać. Jesteś dobrym człowiekiem”. Albo: „Fakt, że dźwigasz na barkach ciężar okropnego wypadku, dowodzi, jak bardzo jesteś honorowy”. „Okropnego wypadku”? – Spogląda na Fran. – To nie było byle stłuczenie kolana, do ciężkiej cholery. Zginęli ludzie, na litość boską!

– Wiem. – Fran delikatnie wyjmuje iPada z rąk matki i kładzie go z powrotem na stole. – Przestań czytać Twittera. Przez niego to wszystko wraca.

– Wraca wszystko, tylko nie ona! Nadal nie wiadomo, co się z nią stało.

Zapada milczenie i po chwili wdziera się w nie gwizd czajnika.

– Usiądź – mówi Fran. – Zrobię herbatę.

Nawet stojąc plecami do matki, czuje ciężar jej rozpaczy. Ból jest jak zgniatarka na złomowisku, napiera od góry, wciska głowę w tułów, kompresuje kręgi, miażdży organy, sprawia, że Geraldine kurczy się jeszcze bardziej.

– Szukałam w internecie, ale bezskutecznie – odzywa się, kiedy Fran stawia przed nią kubek gorącej herbaty. – Będziesz musiała mi pomóc.

– W jakiej sprawie?

– Chcę znaleźć jego adres. Uczysz informatyki, na pewno wiesz, jak to zrobić.

Fran przygląda się matce sponad krawędzi kubka. Miękki fioletowy sweterek, podwójny sznur pereł, bordowy lakier na paznokciach, schludne i zarazem zwiewne siwe włosy, staranny makijaż – Geraldine nadal znakomicie odgrywa rolę żony pułkownika.

– Po co ci adres Toma Wade’a? – I tak się domyśla.

– Chcę go zapytać, gdzie jest Jenna.

Fran odstawia kubek.

– No co? – pyta Geraldine.

Jej córka milczy, ale zdradza ją drgający mięsień policzka.

– Ona żyje – oznajmia stanowczo Geraldine. – I nie zaczynaj znowu. Wiesz, co możesz zrobić z tymi wszystkimi dowodami. Jenna jest moim dzieckiem. Poczułabym, gdyby umarła. Wiedziałabym.

– Szukałam jej i nie…

– Oczywiście nie rozumiesz tego, bo sama nie jesteś matką.

Przytyk, który miał zaboleć. Fran nie reaguje. Matka postrzega jej bezdzietność jako porażkę i niespełnienie podstawowej roli kobiety, ale decyzja Fran o tym, że nie będzie miała dzieci, była jak najbardziej świadoma.

– Czy rozmowa z nim cokolwiek zmieni? Powie ci to samo, co powiedział policji: Jenna skoczyła albo spadła z klifu. Nie ukrywa się, nie jest nigdzie przetrzymywana, nie błąka się, dotknięta amnezją.

– Niby skąd możesz…

– Minęły dwa lata. Gdyby żyła, do tej pory już dawno skontaktowałaby się z nami. Chyba że powiedziałaś albo zrobiłaś coś, co… Ach!

Geraldine wykonuje nagły ruch nadgarstkiem i zawartość kubka leci w stronę Fran, która gwałtownie się uchyla. Większość płynu wprawdzie nie trafia do celu, ale część ląduje na jej sweterku i rozlewa się długą brunatną plamą.

– Ręka mi się ześlizgnęła – mówi Geraldine, kiedy Fran zrywa się od stołu i podbiega do zlewu.

Bierze szmatkę, nasącza ją zimną wodą i zaczyna przemywać ciemne zacieki na cienkiej bawełnie. Przyciskając ściereczkę do brzucha, odwraca się do matki.

– Uważasz, że to moja wina! – wykrzykuje Geraldine, zanim Fran zdąży się odezwać. – Wszyscy tak myślą. – Matka nie sprawia wrażenia skruszonej; prostuje plecy, mocno ściska kubek. – Moja wina, że Jenna zaginęła. Moja wina, że poleciała na Gozo. Moja wina, że znęcano się nad tobą w internacie. Moja wina, że tata dostał wylewu. Wszystko przeze mnie. – Do oczu napływają jej łzy wściekłości. – Wychowałam was, pomogłam wam jak najlepiej wejść w życie. Czterdzieści osiem lat poświęciłam ojcu i jego karierze. I co dostałam w zamian? Szczęśliwą emeryturę, podróże po świecie i gromadkę wnucząt? Nie. Nic nie dostałam. Zupełnie nic.

Fran czuje, jak bardzo przygniata ją to użalanie się matki nad sobą. Garbi się, kurczy, przemienia w szesnastoletnią dziewczynkę, czternastoletnią, dwunasto-, dziesięcio-, ośmioletnią… Ma osiem lat, stoi w wejściu do ogromnego wiktoriańskiego budynku szkoły i odprowadza wzrokiem matkę, która oddala się szerokim jak rzeka podjazdem.

„Łzy są dobre dla małych dzieci – mówi stojąca obok Fran kobieta. Jest wielka jak stary dąb i pachnie duszonymi śliwkami. – Jeśli twoja mama się obejrzy, uśmiechnij się do niej i pomachaj. – Zaciska dłoń na ramieniu Fran i wbija swoje zbyt ostre paznokcie w cienki materiał nowej bluzy szkolnego mundurka. – Mamie jest trudniej niż tobie”. Fran czeka, długo czeka, ale mama się nie ogląda.

Rozdział 5

Jenna

Wtedy

Jenna wsiada do mikrobusu i rozgląda się za wolnym miejscem. Stara się nie zatrzymywać wzroku na dłużej, żeby Damian nie uchwycił jej spojrzenia. Wszyscy podobierali się w pary, większość w milczeniu patrzy za okno, niektórzy prowadzą nerwowe pogawędki. Lot przebiegł we względnym spokoju i ciszy, zrobiło się głośniej dopiero wtedy, gdy samolot wylądował. Zanim jeszcze zgasła lampka nakazująca zapięcie pasów, pasażerowie zaczęli wstawać z foteli, wyciągać rzeczy ze schowków i tłoczyć się w przejściu. Chcąc jak najszybciej wysiąść, niemal kładli się sobie na plecach, popychali jeden drugiego i dyszeli innym w kark. Ta sama historia powtórzyła się przy taśmociągu bagażowym; każdy chciał złapać, co jego, i prędko opuścić lotnisko. Jenna stała nieopodal toalet i czekała, przyglądając się temu szaleństwu. Nie spieszyła się. Kate napisała w mailu, że mikrobus nie odjedzie, dopóki nie wsiądą do niego wszyscy, których nazwiska figurują na liście.

Uwagę Jenny zwraca czyjaś ręka, dająca jej znaki ponad głowami innych.

– Tutaj! – woła Erica.

Jenna idzie prawie na sam koniec mikrobusu i z wdzięcznością zajmuje wolne miejsce obok Eriki. Kiedy kładzie torebkę na kolanach, zauważa Damiana, który stoi kilka rzędów dalej i rozgląda się, wyciągając szyję. Jenna lekko zsuwa się na fotelu.

– Dziękuję, że pomogłaś mi w samolocie – mówi Erica, patrząc na Jennę roziskrzonymi niebieskimi oczami w obwódce ze sklejonych tuszem rzęs. – Szczerze mówiąc, trochę mi teraz głupio. – Ma lekki, śpiewny, urywany głos.

– Wiem, jak to jest, kiedy człowiek się boi.

– Naprawdę? Wydajesz się taka pewna siebie.

Patrząc na Ericę, jej gładką dwudziestokilkuletnią skórę i lśniące włosy, Jenna czuje się stara. Wszyscy pozostali wyglądają na zmęczonych, skrępowanych i spiętych, tymczasem Erica sprawia wrażenie, jakby wyruszała na pasjonującą przygodę życia. Oczywiście pozory mylą. Każdej z tych osób los dał się we znaki w taki czy inny sposób. Nawet Damianowi. Gdyby było inaczej, nie jechałby na obóz odnowy duchowej.

– Dzień dobry wszystkim. Witamy na Malcie! – odzywa się Kate. Ona i Tom stoją obok kierowcy mikrobusu. – Mam nadzieję, że podróż wam się nie dłużyła. Teraz czeka nas dwudziestominutowy przejazd przez Maltę do promu, którym popłyniemy na wyspę Gozo. Wykorzystajcie ten czas, by podziwiać widoki. Jeżeli macie jakieś pytania, poczekajcie z nimi, aż znajdziemy się na promie. – Zerka wyczekująco na Toma.

– Dziękuję, Kate – zaczyna Tom. – I dziękuję również wam za przybycie. – Przesuwa spojrzeniem po pasażerach mikrobusu, na krótką chwilę zatrzymując się przy każdej osobie. Kiedy dociera do Jenny, ona szybko odwraca wzrok. – Wiem, że jesteście zdenerwowani i pełni obaw. Daleko od domu, w grupie nieznajomych, u progu metamorfozy. Za siedem dni, kiedy będziemy jechali z powrotem na lotnisko, wasze życie i podejście do świata będą wyglądały zupełnie inaczej niż teraz. Uwolnimy wasze dusze od zbędnego ciężaru. Powrócicie do kraju jako pogodne, szczęśliwe osoby o pozytywnym nastawieniu. Z wiarą, że zdołacie pokonać wszelkie przeszkody. Razem je pokonamy. – Znów patrzy na Jennę. – O ile zaufacie nie tylko mnie, ale też sobie nawzajem.

W rzędzie po prawej stronie Alan, dwudziestoparoletni Walijczyk z burzą kręconych włosów i zaraźliwym śmiechem, wydaje okrzyk zachwytu i triumfalnym gestem wyrzuca w powietrze pięść.

– Właśnie – kwituje Tom. – To tyle ode mnie, jeśli chodzi o przemówienia. Usiądźcie teraz wygodnie, odprężcie się i nie zapomnijcie o oddychaniu.

Zajmuje miejsce obok Kate. Kierowca włącza silnik i rusza spod terminalu. Jenna spogląda za okno, patrzy na olśniewająco niebieskie niebo i przemykające po nim miękkie, puszyste obłoki. Majowe słońce nagrzewa jej skórę przez szybę. Malta nie przypomina żadnego z europejskich krajów, które Jenna miała dotąd okazję odwiedzić. Monotonię kremowopiaskowych kamiennych kanciastych budynków, widocznych w oddali, przełamują kopuły kościołów i wygięte szyje wielkich metalowych dźwigów. Jenna ma wrażenie, że przejeżdża przez greckie albo arabskie miasto, ale jednocześnie angielskie nazwy ulic i szyldy supermarketów sprawiają, że czuje się, jakby wciąż była u siebie w kraju. Po obu stronach szosy rosną karłowate zielone krzewy o mięsistych kolczastych liściach jak kaktusy. Wzrok Jenny co rusz natrafia na wykute w niskich skałach przydrożne katolickie kapliczki. Zatraca się w krajobrazie, pomija wszystko, co znane, skupiając się na tym, co nietypowe i nowe.

– Nie mogę się doczekać, kiedy dotrzemy na Gozo – odzywa się Erica, wyrywając ją z zamyślenia. – Wiesz, że to miejsce związane z mitologią? Nazywa się je wyspą nimfy Kalipso, bo podobno Odyseusz spędził tam z nią siedem błogich lat.

– Nie miałam pojęcia.

Erica zaczyna opowiadać o Gozo, o poprzednich obozach, o tym, że wskutek ciągłych zdrad ojca cierpi na chroniczną nieufność, z której usiłuje się wyleczyć, ale Jenna jej nie słucha. Wyłącza się. Ma wystarczająco dużo własnych problemów, z którymi nie umie sobie poradzić, i nie potrzebuje cudzych. Jej telefon wibruje w torebce; Jenna delikatnie odpycha ją od siebie, zsuwa na kolana.

– Chyba ktoś bardzo chce się z tobą skontaktować – zauważa Erica, ponieważ telefon nie przestaje dzwonić.

Jenna nie odpowiada. Otwiera torebkę i przechyla aparat tak, by nikt poza nią nie mógł zobaczyć wyświetlacza.

Dwadzieścia jeden nieodebranych połączeń, od kiedy przekroczyła granicę Wielkiej Brytanii.

Wyłącza telefon.

Rozdział 6

Kate

Teraz

Ponury nastrój Toma wypełnia niewielkie mieszkanie jak siwy dym. Nie ma pomieszczenia, w którym Kate mogłaby zaczerpnąć powietrza, nie czując gniewu męża. Minęło pięć dni, od kiedy opublikowała tweet, i od tamtej pory oboje zaznali niewiele snu – Kate w łóżku, Tom na kanapie. Najgorsze było pierwsze czterdzieści osiem godzin. Dziennikarze uwiesili się na telefonach, a gdy Kate i Tom je wyłączyli, wzięli na cel dzwonek do drzwi. Dzwonka już nie ma; Tom wyrwał go ze ściany.

Kate siedzi na łóżku i wpatruje się w długą listę alertów Google dla nazwiska Toma. Przejrzała dziesiątki newsów, setki komentarzy na Twitterze i tyle maili, ile zdołała, ale w skrzynce LekarzaDuszy nadal figuruje trzydzieści siedem nieprzeczytanych wiadomości z ostatnich siedemdziesięciu dwóch godzin, w dodatku wszystkie oznaczone jako pilne. Prywatny adres Kate również stał się obiektem zmasowanego ataku, podobnie jak jej konta na Facebooku, Instagramie i Twitterze, a nawet od dawna leżący odłogiem profil na LinkedIn. Wszyscy chcą porozmawiać z Tomem: gazety, czasopisma, telewizje śniadaniowe, programy publicystyczne, reżyserzy filmów dokumentalnych. Zapytania spływają nie tylko z kraju. Niemiecka, hiszpańska, francuska, maltańska i amerykańska prasa też zasypuje ich propozycjami. Autorzy maili używają wszystkich sposobów, byle nakłonić Toma do zwierzeń: „Chcemy, żeby opowiedział pan tę historię z własnego punktu widzenia”, „Rozumiemy, przez co pan przeszedł”, „Dzięki temu opinia publiczna w Wielkiej Brytanii dowie się, że jest pan ofiarą tamtych zdarzeń tak samo jak ci, którzy wtedy zginęli”. Kate zamyka laptopa i odkłada go na łóżko, po czym opada plecami na materac, szeroko rozkładając ręce, i wbija spojrzenie w sufit. Wiedziała, jak to się potoczy; uwzględniła to w swoim planie. Nie przewidziała jedynie, że Tom stanowczo odmówi jakiegokolwiek kontaktu z prasą. Niepotrzebnie publikowała ten tweet bez konsultacji z mężem. Popełniła falstart. Dlaczego to zrobiła? Zasłania twarz dłońmi i głośno oddycha przez nos. Dlatego że przez ostatnie dwa lata marzyła o tym, by zacząć od nowa, i nie mogła czekać już ani chwili dłużej. W efekcie schrzaniła sprawę.

– Kate? – Słyszy skrzypienie desek pod cienką wykładziną. – Musimy porozmawiać.

Kręci głową. Dłońmi zasłania łzy spływające jej po skroniach i we włosy.

– Nie możemy tak dłużej. – Czuje, jak materac ugina się pod ciężarem jej męża, który przysiada na brzegu łóżka. – Kate, popatrz na mnie.

Nie patrzy. Straciła wszystko. Skończył się sen. Prysło marzenie, że życie kiedykolwiek wróci do normalności. Oto rzeczywistość: małe, zawilgocone mieszkanie, otępiająca praca i oziębły, pełen urazy mąż. Przez dwa lata wstrzymywała oddech, aż wreszcie w jej płucach skończyło się powietrze.

– Wiem, że nie chciałaś mnie zranić – odzywa się łagodnie Tom. – Próbowałaś pomóc. Rozumiem to. Ale… – Ciężko wzdycha. – Dopiero co wyszedłem z więzienia. Nie… nie masz pojęcia, w jakim stanie są moje myśli. Potrzebowałem czasu, Kate. I przestrzeni. By móc odetchnąć. By móc przywyknąć do tego mieszkania, do ciebie, do bycia wolnym człowiekiem… – Tom milknie i przez dłuższą chwilę Kate słyszy jedynie bicie własnego serca.

Zsuwa dłonie z oczu i obraca głowę, aby spojrzeć na męża. Siedzi zgarbiony, opierając przedramiona na udach. Kate odruchowo wyciąga rękę, by dotknąć jego pleców w geście pocieszenia… ale opuszcza ją.

– Przepraszam – mówi.

Tom nie odpowiada.

– Chciałam wszystko naprawić.

Nadal milczenie.

– Mnóstwo ludzi wciąż cię uwielbia i wspiera – dodaje szybko Kate, rozpaczliwym tonem, by wypełnić zaległą w tym niewielkim pokoju ciszę. – Nie wszyscy cię nienawidzą.

Mąż odwraca się tak gwałtownie, że Kate aż się wzdryga.

– Po co?

– Żebyśmy mogli zacząć od nowa. – Kate odsuwa się od niego i siada prosto. – Ludzie nadal pragną twojej pomocy.

Tom wpatruje się w nią, ściągając brwi. Świdruje ją wzrokiem.

– Już nie mogę nikomu pomóc.

– Ależ oczywiście, że możesz. To jest twoje zajęcie.

– To było moje zajęcie – mówi z naciskiem Tom.

– Nie zrobiłeś nic złego. Ludzie o tym wiedzą.

– Przysięgli uznali inaczej.

– Oni… – Słowa zamierają jej na ustach. Tyle razy rozmawiała o tym z Tomem, że nie ma już siły na kolejną jałową dyskusję. – Decyzja sądu i opinia osób, które wciąż za tobą stoją, to dwie zupełnie różne rzeczy. Oni nie wierzą we wszystko, co przeczytają w gazetach. Znają cię z twoich tweetów, z filmów na YouTubie, ze spotkań na żywo. Wierzą w ciebie. Ufają ci.

– A więc są idiotami.

Kate chce nim potrząsnąć. Ma ochotę go spoliczkować. Wpełznąć mu do czaszki i zrestartować mózg. Rozpacz w jego głosie i przygnębienie w oczach są gorsze od złości. Kiedy na nią krzyczał i wyrywał dzwonek ze ściany, przynajmniej widać było, że żyje. Ten mężczyzna nie jest jej mężem. To nie ten mężczyzna, w którym się zakochała. To krucha, popękana skorupa.

– Czyli co? Po prostu chcesz się poddać? Uważasz, że za krótko siedziałeś, więc fundujesz sobie dożywocie?

– Nie…

– Nie? W takim razie jaki masz plan, Tom? Zamierzasz siedzieć w czterech ścianach i ukrywać się przed światem, kiedy ja będę wychodziła do ludzi, żeby cokolwiek zarobić, wysługując się w Bóg wie jakich biurach?

– Kate…

– Zamierzasz porzucić wszystkich, którzy cię potrzebują i podziwiają? Z powodu wypadku? Z powodu tragicznego, straszliwego wypadku chcesz im powiedzieć, żeby się od ciebie odpieprzyli i że muszą sami radzić sobie z tym gównem, w którym tkwią, bo jesteś zbyt zajęty lizaniem własnych ran, by…

– Przestań!

Kropla jego śliny ląduje na jej policzku, ale Kate jest tak wściekła, tak sfrustrowana, tak wkurwiona, że nawet nie zwraca na to uwagi.

– Ratowałeś ludzi, Tom! Przed depresją, poczuciem winy, samobójstwem, bólem… Ale wypniesz się na nich i pozwolisz, by cierpieli, bo wolisz lizać swoje rany, zamiast…

W jednej chwili Kate siedzi na łóżku, w następnej już leży płasko na plecach, czując dłonie Toma na ramionach i jego nogi po obu stronach bioder. Z trudem łapie powietrze, a wtedy Tom zamyka jej usta swoimi i całuje ją rozpaczliwie, wściekle, brutalnie. Przez sekundę albo dwie jest zbyt zdumiona, by zareagować, ale po chwili odwzajemnia pocałunek, wsuwa palce pod jego dżinsy, dotyka ciepłej skóry, przyciąga go bliżej. Kiedy mąż w nią wchodzi, Kate podnosi spojrzenie, by wyczytać z jego oczu, czy jest w nim więcej gniewu, czy namiętności. Ale on nie patrzy na nią – niewidzący wzrok utkwił gdzieś ponad jej głową. Kate wie, co to oznacza. Tom zatracił się we wspomnieniach.

Tom myśli o Jennie.