Jarzębinowy zagajnik - Kowalczuk Halina - ebook + audiobook + książka

Jarzębinowy zagajnik ebook i audiobook

Kowalczuk Halina

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ewa mieszka w starym domu w dolinie u podnóża Tatr. Gdy pewnego dnia dowiaduje się, że ktoś chce przejąć jej ziemię wraz z ukochanym Jarzębinowym Zagajnikiem, nawet nie przypuszcza, że to dopiero początek jej kłopotów… i wielkich zmian w jej życiu. Jakby tego było mało, w najmniej spodziewanych okolicznościach poznaje mężczyznę, który bardzo przypadnie jej do gustu. Wir wydarzeń sprawi jednak, że oboje będą mieli do podjęcia trudne decyzje, które zaważą na ich przyszłości… Czy ich miłość przezwycięży wszystkie przeszkody?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 339

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 28 min

Lektor: Kaja Walden

Oceny
4,2 (66 ocen)
36
15
10
4
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
farjatka

Z braku laku…

Chyba miałam zły czas na czytanie tego typu historii ... na granicy bajki i realnego życia.
10
2323aga

Z braku laku…

Stereotypowa historia
10
Ikkaa

Z braku laku…

Książka z sympatyczną główną bohaterką i ciekawymi legendami cygańskimi, ale irytujący jest dbałości o realia. Autorka chyba nigdy nie była na Podhalu, bo jakby była wiedziałaby, że do żadnej miejscowości przy głównej drodze Karków - Zakopane, nie przylega las (wszędzie jest pełno domów), ewentualnie zagajniki, i na pewno nie ma jeziorka. A apteki są nie tylko w Zakopanem, ale np. w Poroninie, Szaflarach, Nowym Targu. Tam też można dostać wszelkiego rodzaju materiały budowlane i śrubki, nie trzeba jechać do Krakowa.... i wiele innych nieścisłości, denerwujących i psujących odbiór powieści.
10
osirmina

Nie oderwiesz się od lektury

przyjemnie i szybko się czyta. polecam
11
Asiulka1776

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna książka autorki od której nie idzie się oderwać. Posiada elementy magii na granicy jawy i snu, ciepła i wzruszająca.
11

Popularność




Copyright © Halina Kowalczuk Copyright © 2020 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja i korekta: Barbara Ramza-Kołodziejczyk
Wydanie I
Radom 2020
ISBN 978-83-66332-19-5
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Wiosna zawitała już nawet w Tatrach. Doliny pokryły się soczystą zielenią, poprzetykaną pierwszymi polnymi kwiatami i ziołami. Zewsząd na hale ciągnęły owce poganiane przez psy, za nimi szli bacowie i juhasi, pilnując, aby żadne ze zwierząt nie odłączyło się od stada. Młodzi chłopcy pogwizdywali, śmiali się i rozmawiali między sobą, przekrzykując się co chwilę. Hej! Wiosna przyszła! Cieszyło to wszystkich po długiej i kapryśnej zimie tego roku. Nie było tygodnia, aby halny nie dał się ludziom we znaki, a i paszy już brakowało dla owiec. Juhasi chętnie też wyrywali się spod kurateli rodziców, przecież na hale przychodziły dziewczęta z wiosek, donosząc im jedzenie i czyste ubrania, a wtedy zaczynała się zabawa i zaloty. Niejednemu gaździe te dni spędzały sen z powiek, bo wszyscy drżeli o swoje córki, aby czasem nie wróciły do domu z przychówkiem.

W przeszłości każdego roku o tej porze w okolicę przyjeżdżał wielki tabor cygański. Szczególnie upodobali sobie jedną z dolin blisko wsi Bystry Potok, gdzie płynął potok, a soczysta trawa kusiła, aby wypasać na niej konie i kilkanaście krów, które za sobą ciągnęli. Miejscowi szybko ich zaakceptowali, na szczęście nic nigdy z żadnej z okolicznych wiosek nie zginęło, kiedy byli na miejscu, więc z upływem lat wręcz wyczekiwano ich przybycia. Oznaczało ono, że wiosna faktycznie nadeszła, że teraz będzie tylko słońce, zabawa i dobre plony. Szczególnie młodzi uwielbiali biegać już o świcie na miejsce cygańskiego obozowiska, gdzie od rana rozlegały się muzyka i śpiewy. Klan Kotlarzy zawsze miał dla wybranych miejscowych prezenty z dalekiego świata. Wieczorami przy ognisku opowiadali, co widzieli, co się dzieje tam daleko za górami, jacy mieszkają tam ludzie, jak się ubierają i jakie panują tam zwyczaje. Nie raz, nie dwa miejscowi nadziwić się nie mogli, że takie cuda istnieją. Kiedy pytali podróżników, czy widzieli smoki, bo ponoć żyją one gdzieś w dalekim świecie, w odpowiedzi słyszeli tylko śmiech i zapewnienia, że nie, ale są różne dziwne zwierzęta, których w Tatrach nie uświadczysz: zwierzę niby koń, ale z garbem na grzbiecie albo inne, z kłami, wielkimi uszami i długim nosem zwanym trąbą.

Pewnego lata, kiedy tabor szykował się do wyjazdu na południe, gdzie było cieplej, a zimy nie tak srogie, młody Cygan, Stewa Gabor, wraz ze swoją narzeczoną Driną poprosili starszyznę o pozwolenie, aby pozostać w dolinie. Nie chcieli dalej wędrować, pragnęli mieć swój dom, swoje miejsce na ziemi. Oj, była wtedy awantura! Aż jeden z gazdów, Pyrko, musiał wystąpić jako rozjemca. Rodzice obojga młodych nie chcieli się pogodzić z ich decyzją. Przecież od wieków wędrowali, przemierzali setki kilometrów, zatrzymywali się, gdzie trwa była soczysta, gdzie płynął strumień czystej wody, gdzie mogli sprzedawać swoje garnki, podkuwać konie i leczyć ziołami zwierzęta miejscowych! To była ich tradycja! Nigdy żaden Cygan nie osiadał na stałe! Zawsze we włosach miał wiatr, a w oczach odbijały mu się wszystkie krajobrazy świata! Młodzi jednak uparli się, chcieli spróbować innego życia. Poprosili wójta Bystrego Potoku, aby pozwolił im osiedlić się w dolinie, gdzie zawsze stawali, oczywiście za odpowiednią opłatą. Ani mieszkańcy wioski, ani wójt nie mieli nic przeciwko temu. Dolina została sprzedana, ale z zastrzeżeniem, że miejscowi nadal będą mogli tam wypasać swoje krowy i przepędzać owce na hale. Umowa została zawarta. Dzięki pomocy mieszkańców wsi wkrótce stanął tam nowy dom, szopa, obora i niewielka stodoła, a młodzi tuż przed wyjazdem taboru stanęli na ślubnym kobiercu.

Dolina Kotlarzy, jak ją z czasem zaczęto nazywać, złożona była z kilku polan, na które można było przejść zwężeniami między wzgórzami porośniętymi sosnami i bukami. Każda z nich była podobna do poprzedniej, a jednocześnie inna. Stewa wybrał najpiękniejszą z nich i najbardziej praktyczną, bo i pastwisko było tuż obok, i strumień. Dom postawiono przy jarzębinowym zagajniku. Nikt nie wiedział, skąd wzięły się tam te drzewa, ale były piękne, zwłaszcza kiedy jesienią pyszniły się czerwonymi koralami. Wiele łez wylała Drina, kiedy tabor znikał im z oczu, jadąc zwężeniem między wzgórzami, wiedziała, że zobaczy ich dopiero na wiosnę. Młodzi zaczęli sami gospodarzyć, wiele nauki było przed nimi, na szczęście dla nich mieszkańcy Bystrego Potoku byli do nich życzliwie nastawieni i pomagali. Co roku na wiosnę rodzimy tabor gościł w dolinie, aby z końcem lata ponownie ruszyć w swoją podróż na południe.

Lata mijały, za nimi wieki, wraz z nimi niepokoje w narodzie i zawieruchy wojenne. Potomkowie Gaborów musieli uciekać przed niemieckimi prześladowaniami, ale po wojnie wrócili, aby ponownie zacząć żyć w Jarzębinowym Zagajniku...

*

Jak w każdy sobotni ranek bez względu na pogodę Ewa ruszyła, aby obejść swoje gospodarstwo. Dom, który pokolenia remontowały, łatały zaczynał widocznie podupadać, z obory praktycznie nic już nie zostało, a stodoła po ostatnim zimowym halnym nie miała dachu. Gabor chciała wziąć kredyt na najpilniejsze naprawy, ale niestety nie miała zdolności kredytowej. No cóż, ponoć żyła w czasach „dobrej zmiany”, ale jej z roku na rok żyło się coraz gorzej. Jedyne, co mogła zrobić, to z pomocą przyjaciół łatać dach domu, aby kapryśna jesienno-zimowa pogoda go nie unicestwiła. Na myśl o upadku wielopokoleniowego gospodarstwa miała łzy w oczach. Była kilka razy w gminie, ale tam rozkładali ręce, pod zabytek nie można tego wszystkiego było podciągnąć, bo przez wieki zabudowania przeszły tyle remontów i były tyle razy przebudowywane, aż zatraciły swój pierwotny charakter.

Dom stał frontem do wzgórza porośniętego sosnami, z okien widać było także strumień i łąkę, która stykała się z podnóżem wzgórza. Babka opowiadała Ewie, że kiedyś od wiosny po koniec lata na tej łące i tych za wzgórzami pasły się stada cygańskich koni, płonęły ogniska, na których kobiety gotowały, a mężczyźni kuli garnki, aby potem je sprzedawać. Sama Ewa miała w domu stosy tych naczyń, faktycznie były nie do zdarcia mimo upływu wieków i pewnie posłużyłyby następnym pokoleniom Gaborów, gdyby takowe nastały.

Na Ewę, odkąd pamiętała, zawsze w szkole wołano „cyganicha”. Bolało ją to. Kiedyś, jak mawiała jej matka, we wsi szanowali ich rodzinę, jednak wraz z czasem zmieniali się i ludzie, i ich nastawienie do jej narodowości. Chociaż w zasadzie Ewa nie była czystej krwi Romką. Jej matka, Maria, pochodziła z Bystrego Potoku, ojciec był Cyganem. Pokochali się, mimo sprzeciwu rodziny dziewczyny, zamieszkali razem. Po dwóch latach urodziła się Ewa, a kiedy miała dziesięć lat, ojciec pewnego dnia wyjechał i już nie wrócił. Matka została sama w Jarzębinowym Zagajniku wraz ze swoją niedoszłą teściową. Ewa pamiętała jeszcze tabor, który przyjeżdżał co wiosnę do Doliny Kotlarzy. Uwielbiała wieczory, kiedy wszyscy siadali przy największym ognisku, a starszyzna opowiadała historię ich klanu, legendy, baśnie. Pewnego lata otrzymała od najstarszej kobiety amulet, który miał ją, Ewcię, chronić przed złem i złymi urokami. Z czasem tabor zaprzestał swoich wędrówek, ponoć reszta Romów rozpierzchła się po świecie, kiedy ostatni członek starszyzny zamknął oczy. Jedynie zdjęcia i ryciny zawieszone na ścianie w domu przypominały o dawnych czasach. Bywały chwile, kiedy budziła się w niej dziwna tęsknota za czymś nieokreślonym. Stawała wówczas na drodze między wzgórzami, a przed oczami miała mgliste wspomnienie taboru i wozów, które odjeżdżały w dal. Dziwna tęsknota trzepotała w niej jak dziki ptak zamknięty w klatce. Kiedyś prosiła matkę, aby pozwoliła jej z nimi jechać, ale ta nie zgodziła się. Obiecała córce, że kiedy już dorośnie, będzie mgła z nimi ruszyć, ale... pewnej wiosny oni już nie powrócili, mimo że mała Ewa wypatrywała ich każdego dnia. Wspinała się na wzgórza, stała na stromych skałach i patrzyła w dal, gdzie powinny były ukazać się jej oczom wozy ciągnięte przez piękne konie. Jednak te czasy minęły. Ewa była nieszczęśliwa, a uczucie tęsknoty uwięzionego ptaka już na zawsze pozostało w jej duszy i odzywało się w chwilach smutku i przygnębienia.

Kobieta przekroczyła już czterdziestkę, nie założyła własnej rodziny, była ostatnia z rodziny Gaborów, którzy zamieszkiwali Jarzębinowy Zagajnik. Miała niezwykłą urodę, którą czas omijał, jak mawiała jej matka, dzięki genom rodziny ojca. Na śniadej cerze nie widać było zmarszczek, których nie brakowało jej koleżankom z biura, gdzie pracowała. Po ojcu odziedziczyła niemal granatowe, kręcone włosy i oczy w kolorze złocistego miodu, okolone długimi rzęsami i leżące pod łukami czarnych brwi. Ewa pamiętała ojca, ale to wspomnienie z roku na roku było coraz bardziej mgliste. Pamiętała, jak uczył ją jeździć na koniu, jak kiedy spadała, kazał wstawać i siadać ponownie, aby przełamała swój lęk. W domu miała jego zdjęcie, zrobione ponoć na miesiąc przed tym, gdy wyszedł z domu i już nie wrócił. Wcale nie dziwiła się matce, że zakochała się w nim, bo był niezwykle przystojny, rozrośnięty w ramionach, szczupły w talii i miał przepiękny, uwodzicielski uśmiech, za który jej matka oddała mu serce. Ale Ewa pamiętała także tygodnie, a nawet miesiące, kiedy wychodził z domu i nie wracał, a kiedy już się pojawiał, nie chciał powiedzieć, gdzie był, i choć obiecywał, że to się nie powtórzy, po jakimś czasie znowu ruszał gdzieś przed siebie. Aż pewnego dnia nie powrócił.

Maria zawsze tłumaczyła, że to klątwa ptaka w klatce wypędziła go z domu. Ewa znała tę historię, pierwszy raz usłyszała ją, mając sześć lat. Lato było wyjątkowo ciepłe, jedynie nocne deszcze dawały nieco wytchnienia od upałów i oczyszczały powietrze. Tabor rozgościł się na drugiej polanie za wzgórzem. Ewa, jak zwykle kiedy nadchodził wieczór, pobiegła tam, aby pobyć chociaż trochę z rodziną ojca. Niewiele było wozów, bo zaledwie siedem, a kiedyś przyjeżdżało ich kilkadziesiąt. Jej cioteczna prababka kucała przy ognisku, nad którym z wielkiego żeliwnego sagana snuł się dym, pachnący, ale drażniący oczy, zwłaszcza kiedy wiatr zmienił kierunek i pluł nim prosto w twarz. Zapach zupy rozchodził się dookoła, konie były już oporządzone przez mężczyzn, kobiety czekały z talerzami, aż kolacja będzie gotowa, aby nakarmić swoje rodziny. Każdego dnia to właśnie Lena gotowała strawę dla wszystkich, a była w tym niezrównana, potrafiła dodać takich ziół, że aromat wypełniał całą niemal dolinę. Pewnego wieczoru opowiedziała małej Ewie legendę powstania rodu Cyganów.

– Działo się to bardzo dawno temu, kiedy na ziemi były tylko zwierzęta i gęste nieprzebyte bory. Matka Natura spacerowała wśród drzew i stwierdziła, że potrzeba tutaj jeszcze jednego stworzenia, które będzie rozumne i zapanuje nad chaosem, jaki zaczął panoszyć się wśród zwierząt. I tak powstał człowiek. Był smagły na twarzy, ale jaśniejszy niż grudy ziemi, miał kruczogranatowe włosy i brązowe oczy niczym zeschnięty liść dębu. Powiedziała, że daje mu ziemię we władanie, ma polować, uprawiać rolę, ale nie wolno mu zabijać dla zabawy ani krzywdzić zarówno zwierząt, jak i roślin. Dała mu też kobietę, tak samo piękną i smagłą jak on, aby razem stworzyli rodzinę. Mijały lata, rodzina mężczyzny powiększała się, byli szczęśliwi. Niestety pewnego dnia polując, Cygan zobaczył pięknego ptaka. Ogon zwierzęcia mienił się barwami tęczy, mężczyzna był tym widokiem zachwycony, postanowił złapać ptaka i zamknąć go w klatce, aby umilał jemu i jego bliskim jesienno-zimowe wieczory swym śpiewem. Jak pomyślał, tak zrobił. Och, jakże się pomylił, zamknięty ptak wcale nie chciał śpiewać. Wraz z żoną i dziećmi dawali mu smakołyki, ale on nie chciał ani jeść, ani pić. Pewnej nocy jednak zaśpiewał tęskną piosenkę, która mówiła o wolności, o przestworzach za górami, o wielkich morzach. Jego śpiew usłyszała Matka Natura i przybyła mu natychmiast na ratunek. Uwolniła go z klatki, a wdzięczne zwierzę zaśpiewało jej na pożegnanie o swej radości i o tym, że ponownie połączy się ze swoją rodziną.

– Uprzedzałam cię, abyś dla swej próżności nie krzywdził nikogo! – Oczy Matki Ziemi pałały gniewem i oburzeniem. – Złamałeś najważniejsze prawo, które wyznaczyłam! Dlatego i ty, i twój ród będziecie ukarani!

Mężczyzna padł na kolana i złożywszy ręce w błagalnym geście, prosił o litość i zmiłowanie, ale wielka pani ani myślała ulec jego prośbom.

– Wszyscy będziecie w sobie czuć tęsknotę za wolnością, za bezkresem ziemi, ale u celu każdej podróży okaże się, że to nie jest to, i ponownie ruszycie w drogę. Nigdy nie zaznacie spokoju, zawsze będzie wam towarzyszyć poczucie, że to nie wasze miejsce. I jakkolwiek nie byłoby ono piękne i obfite w dary natury, wy nadal będziecie szukać. Niektórzy będą próbować gdzieś zostać, ale... nie poradzą sobie z tym. Przyjdą też dni, kiedy twój ród będzie gnębiony w pożogach wojennych, a kiedy one się skończą, będziecie zmuszeni osiąść, ale tęsknota za wolnością i bezkresem świata na zawsze pozostanie w waszych duszach! – Rzekłszy to, zniknęła.

Cygan odetchnął z ulgą. Bał się, że Matka Natura ukarze i jego, i jego rodzinę śmiercią, zaś taka kara nie wydawała mu się straszna. Cała rodzina wróciła do swoich zajęć. Niestety z dania na dzień każdy z nich czuł w sobie rosnący niepokój, coraz częściej wychodzili na koniec drogi i zastanawiali się, co jest dalej, dokąd trakt prowadzi. Pewnego dnia uczucie to było tak silne, że postanowili spakować co najpotrzebniejsze, zabrać zwierzęta i ruszyć przed siebie. Kiedy tak zdecydowali, poczuli w swych duszach ulgę. Myśleli, że gdzieś tam czeka na nich nowe miejsce, gdzie znowu osiądą i będą gospodarzyć na nowej ziemi, która może będzie lepsza niż ta obecna. Niestety mylili się, ich wędrówka nie miała końca, każde z odwiedzanych miejsc w końcu nudziło ich, a ciekawość, co jest dalej, była silniejsza niż zdrowy rozsądek. Ród Cygana z roku na rok rozrastał się, budowano wozy, którymi szybciej się przemieszczali, w końcu było ich tak dużo, że musieli podzielić się na klany i każdy z nich ruszył w swoją stronę. Nasz ród kotlarzy zawędrował aż tutaj, a Drina i Stewa osiedli w Jarzębinowym Zagajniku, ale jak wiesz, jesteś ostatnia z tej gałęzi rodziny. Mimo że tylko w części jesteś Romką, to i w tobie kiedyś może odezwać się zamknięty ptak w klatce. Ale pamiętaj, aby wziął górę rozsądek, a nie serce, bo sama nie stawisz czoła trudnościom, jakie by na ciebie czekały. Sama widzisz, jak mało nas już zostało. Inni zaczęli się osiedlać na stałe, rano wstają do pracy, dzieci idą do szkoły. Kiedy ostatni z taboru zamknie oczy, zakończy się prawdziwa historia Cyganów.

Ewa zapamiętała tę historię, zresztą i matka często jej ją opowiadała przed snem, tak że dziewczynka codziennie usiłowała sprawdzić, czy czuje to „coś”, o czym mówiła Lena.

Lata mijały, a kiedy dorosła, dzięki pomocy matki i jej rodziców poszła na studia. Ukończyła w Krakowie wydział architektury. Marzyła o własnym biurze projektowym, ale... Pracę, a w zasadzie praktykę rozpoczęła w renomowanej krakowskiej firmie, która miała swoje oddziały niemal w każdym większym mieście w Polsce. Zarząd szybko poznał się na umiejętnościach Gabor i za wszelką cenę starał się odwieść ją od początkowych planów. Niestety nie szło to w parze z pieniędzmi, bo prezes firmy uważał, że pracownikowi za wynagrodzenie powinien wystarczać prestiż miejsca zatrudnienia. Ilekroć Ewa oświadczała, że odchodzi, tylekroć rzucano jej pod nogi różne kłody: od projektu, który musi zrobić, po trudności z otworzeniem własnej działalności. W końcu kobieta się zniechęciła i nadal pracowała w tej samej firmie niemal za grosze, które pozwalały przeżyć, ale nie żyć. Wpływało to też na problemy z remontem domu, o zajęciu się resztą gospodarstwa nawet nie marzyła.

Życie prywatne też jej nie oszczędziło. Nie mogła trafić na porządnego mężczyznę, z którym stworzyłaby rodzinę. Owszem, kiedyś takiego spotkała, ale kiedy zaczęli starać się o dziecko, okazało się, iż Ewa nie może ich mieć. Niestety badania potwierdziły tylko to, co czuła: nigdy nie zajdzie w ciążę, a dziecka z in vitro nie donosi. Ciężko to przeżyła, w samotności, bo partner na te wieści po prostu ją opuścił.

Teraz przekroczyła magiczną czterdziestkę i wiedziała, że przegrała swoje życie na płaszczyźnie zarówno zawodowej, jak i prywatnej. Miała przyjaciół, daleką rodzinę, trochę przyszywaną, ale zawsze to coś. Faktem było to, że nie szukała nowego związku. Uważała, że jak się trafi, to będzie, a jak nie, to... Jak do tej pory nie trafił się nikt. Koleżanki z pracy nieraz wyciągały ją do klubów na potańcówki, zapraszały do siebie na różne przyjęcia, gdzie zawsze był jakiś przystojny mężczyzna bez zobowiązań. Ewa podobała się płci przeciwnej, i to bardzo, ale mężczyzn coś od niej odpychało. Sami nie potrafili tego określić, była to mieszanka strachu i niepewności. Kuzyn Basi, koleżanki z pracy, wprost powiedział, że „ta kobieta ma demony w oczach, bałbym się, iż pewnego dnia obudzę się, a ona będzie stała nade mną z nożem w ręku”. Przyjaciółka nie mogła się powstrzymać i powtórzyła Gabor rozmowę, wówczas kobieta postanowiła na siłę nie szukać sobie nikogo. Los zdecyduje sam, zresztą kiedyś, kiedy tabory jeszcze przyjeżdżały w jej okolicę, Lena powróżyła jej i powiedziała, że miłość swego życia pozna w najmniej spodziewanym momencie. Niestety ten moment nie nadchodził. Zresztą do tych wróżb sami Cyganie podchodzili coraz częściej bardzo sceptycznie. Jej przyszywane kuzynostwo z Siemianowic Śląskich byli podobnego zdania, uważali, że wróżenie z kart czy z rąk zawsze było prowadzone dla zarobku. Jaka nie była prawda, lata mijały, zegar tykał, a miłości w życiu Ewy jak nie było, tak nie było.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki