Dom w Krokusowej Dolinie - Halina Kowalczuk - ebook

Dom w Krokusowej Dolinie ebook

Kowalczuk Halina

4,4

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Anna nie miała łatwego startu w dorosłym życiu: po śmierci rodziców trafiła pod opiekę ciotki, u której nie zaznała miłości ani wsparcia. Z powodu narzucanych jej przez krewną ograniczeń straciła szansę na wielkie uczucie i karierę. Po dziesięciu latach nie widzi już dla siebie w przyszłości niczego poza szarą codziennością.

I właśnie wtedy, krótko po śmierci ciotki życie Anny całkowicie się odmienia. Kobieta otrzymuje niespodziewaną propozycję awansu w pracy, z którym wiąże się przeprowadzka na malownicze Podhale. Chwyta tę okazję i już kilka dni później mieszka w pięknym domu w Krokusowej Dolinie. Nie wie jednak, że jej przeszłość dogoni ją tam w całkiem zaskakujący sposób.

Kto stanie na progu jej nowego domu i nowego życia?

Czy nie będzie za późno na spełnianie marzeń?

I jaką rolę odegra w jej historii dawna legenda?

 
 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (58 ocen)
33
16
8
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

Najbardziej lubię w czytanych historiach tą ciekawość ,która zmusza czytelnika do przewracania stron. Zostałam zabrana w malowniczą podróż do Krokusowej Doliny. Akcja nie pozwoliła mi odłożyć książki do momentu poznania jej zakończenia.  Autorka kolejny raz znakomicie wplotła w tekst legendy oraz dawne opowieści związane z miejscem w którym rozgrywa się akcja . Dodatkowo tajemnicza postać i jej ogromny czarny kot podsyciła mój zmysł odkrywcy.  "Do tej pory jej życie było bardzo poukładane i spokojne ,ale odkąd tutaj przyjechała, wszystko się zmieniło o sto osiemdziesiąt stopni. Dziwne legendy ,zwidy, omamy,gadające lalki ..." Anna Jegiel przez kilkanaście lat podporządkowała swoje życie despotycznej ciotce ,która wzięła ją pod opiekę po śmierci rodziców. Nie było mowy o miłości ,karierze czy innych rzeczach . Kobieta wpadła w monotonię życia . Dopiero po śmierci ciotki los szykował dla niej ogromne zmiany. Anna chciałaby coś zmienić,tylko nie wierzy w siebie. Nieoczekiwanie dostaje...
20
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

magiczna ...
10
Agnieszka1221

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam książki autorki ❤️ i tym razem się nie zawiodłam 🙂 czekam na ciąg dalszy 🙂
10
Gutkoool

Dobrze spędzony czas

Jestem totalnie zaskoczona w jakim kierunku poszła ta powieść! Po opisie spodziewałam się lekkiej obyczajówki w malowniczej górskiej atmosferze. Natomiast autorka w fabułę powieści wplotła stare legendy i wierzenia, co dodaje powieści trochę niepokoju. I tak znajdziemy tu fragmenty kilku legend, bardzo fajnie przenikających fabułę, słowiańskie motanki, przeczucia i wiarę w przesądy vs rozum. Całość jest bardzo wciągająca, a jedna z bohaterek niesamowicie hipnotyzująca. Niepokój jaki towarzy legendom ciagle jest gdzies z tylu głowy, a obyczaj miesza się z innymi gatunkami. Bardzo ciekawa pozycja, która ma szanse spodobać się wileu czytelnikom, bo każdy znajdzie w niej coś dla siebie.
10
osirmina

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała!
00

Popularność




Co­py­ri­ght © Ha­lina Ko­wal­czuk Co­py­ri­ght © 2024 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Au­to­rzy zdjęć: UMR, Cli­part, Aku­Aku, (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Bar­bara Ramza-Ko­ło­dziej­czyk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2024
ISBN 978-83-67787-57-4
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Zima biła się jesz­cze za­cie­kle z pierw­szymi zwia­stu­nami wio­sny. Nie za­mie­rzała ustą­pić. Niby pro­mie­nie słońca już wy­ła­niały się zza gę­stych, bu­rych chmur, już ła­sko­tały przy­jem­nie po twa­rzy, już czuło się po­wiew świe­żo­ści, ale wtedy znie­nacka zimny wiatr, w kom­pa­nii z desz­czem lub śnie­giem, sma­gał ciało i wdzie­rał się wszę­dzie pod ubra­nie. Lu­dzie prze­my­kali uli­cami, tę­sk­nie spo­glą­da­jąc w niebo.

Anna, mimo iż bu­dzik w te­le­fo­nie już drugi raz przy­po­mniał, że po­winna wstać, nie­chęt­nie otwo­rzyła oczy i spoj­rzała na ro­lety, które za­sła­niały okna. Naj­mniej­szy pro­mień słońca nie prze­bi­jał się przez nie, cho­ciaż do­cho­dziła już ósma rano. Wes­tchnęła głę­boko i od­ru­chowo za­częła na­słu­chi­wać, czy aby z dru­giego po­koju lub z kuchni nie do­cho­dzi zrzę­dze­nie ciotki. Po chwili uprzy­tom­niła so­bie, że prze­cież ko­biety już nie ma, kilka dni wcze­śniej od­był się jej po­grzeb. Ode­tchnęła z ulgą, choć gdzieś w głębi serca po­czuła z tego po­wodu za­wsty­dze­nie, po­czu­cie winy, iż tak re­aguje.

Anna Je­giel miała szczę­śliwe dzie­ciń­stwo. Była je­dy­naczką, córką kar­dio­lożki i wzię­tego ad­wo­kata zna­nego w mie­ście. Za­wsze uczyła się w pry­wat­nych szko­łach, a do­dat­kowe za­ję­cia z ję­zy­ków ob­cych, na które ro­dzice na­ci­skali, dały jej swo­bodę po­ro­zu­mie­wa­nia się w każ­dym nie­mal kraju. Była szczę­śliwa, wy­chu­chana, wy­mu­skana. Nie­stety to szczę­ście zo­stało bru­tal­nie prze­rwane, kiedy skoń­czyła sie­dem­na­ście lat. Ty­dzień po jej uro­dzi­nach do­szło do tra­ge­dii, w któ­rej oboje ro­dzice zgi­nęli w wy­padku sa­mo­cho­do­wym. Wtedy świat Anny się za­wa­lił. Przez wiele mie­sięcy cier­piała na de­pre­sję, cią­gle pła­kała, tę­sk­niła. Co­dzien­nie by­wała na cmen­ta­rzu, czuła wów­czas, że jest bli­żej ich obojga.

Pech chciał, że opiekę prawną prze­jęła nad nią sio­stra ojca. Stara panna, bez wy­kształ­ce­nia, de­wotka, utrzy­mu­jąca się z nie­wiel­kiej renty. W ro­dzi­nie nikt jej nie lu­bił. Cią­gle tylko na­rze­kała i za­zdro­ściła wszyst­kim wszyst­kiego. Uwa­żała, że wszy­scy, któ­rzy coś w ży­ciu osią­gnęli, to zwy­kli zło­dzieje, któ­rzy na niej że­rują. Nie inny sto­su­nek miała do brata i bra­to­wej. Dla­tego też re­la­cje ro­dzinne z tej strony były mocno na­pięte. Na wieść o śmierci ro­dzi­ców Anny za­raz po­ja­wiła się w ich domu jako peł­no­prawna opie­kunka dziew­czyny oraz oczy­wi­ście ma­jątku. Sądy, jak sądy, przy­znały jej opiekę nad nie­let­nią. Od tego mo­mentu dla Anny za­czął się kosz­mar dnia co­dzien­nego. Ciotka szybko sprze­dała jej ro­dzinny dom, mimo sprze­ciwu dziew­czyny, a wszyst­kie oszczęd­no­ści, mimo że sąd na­ka­zał utwo­rze­nie fun­du­szu dla Je­giel, prze­trwo­niła. Za­częła po­dró­żo­wać i żyć peł­nią ży­cia. Pie­nią­dze szybko się skoń­czyły, więc za­częła wy­da­wać na sie­bie rentę, jaką przy­znano An­nie. Dziew­czyna miała tylko na­kazy i przy­kazy. Wszystko, co ro­biła, ro­biła źle, była głu­pia, próżna i wciąż sły­szała, że po śmierci trafi do pie­kła, bo na pewno pój­dzie złą drogą. Anna jed­nak się nie pod­da­wała. Stwier­dziła, że ciotka jej nie stłamsi i ni­gdy nie bę­dzie taka jak ona. Po­sta­no­wiła zdać ma­turę i pójść na wy­ma­rzone stu­dia z fi­lo­lo­gii an­giel­skiej, a po­tem wy­je­chać z kraju, byle da­lej od okrut­nej ko­biety. Jak się oka­zało, ciotka miała inne plany. Chciała, by dziew­czyna po li­ceum po­szła od razu do pracy. Ma­tura to bzdura, a o stu­diach niech za­po­mni, bo ona nie bę­dzie do­ro­słego dar­mo­zjada utrzy­my­wać! Anna była o krok od ko­lej­nej ży­cio­wej tra­ge­dii, ale dzięki na­uczy­cielce z li­ceum i jej na­mo­wom, po­sta­no­wiła po­dejść do ma­tury w ta­jem­nicy. Zdała ją ce­lu­jąco, choć wy­ni­kiem mo­gła się po­chwa­lić je­dy­nie ro­dzi­com, kiedy po­now­nie po­je­chała od­wie­dzić ich groby na cmen­ta­rzu. Ale co da­lej? Nie mo­gła pójść na stu­dia dzienne, bo ciotka by szybko to zwą­chała. Tu­taj po­now­nie po­mo­gła jej na­uczy­cielka. Do­ra­dziła, by po­szła do pracy i za­częła stu­dio­wać za­ocz­nie. To było je­dyne roz­wią­za­nie. Tak też Anna zro­biła. Dla ciotki pierw­szym szo­kiem było to, że już nie otrzy­my­wała wy­so­kiej renty na bra­ta­nicę, bo prze­cież ta po­szła do pracy. Tego ko­bieta nie prze­my­ślała. Szybko wy­słała Annę na stu­dia dzienne, ale pod wa­run­kiem, że na sie­bie bę­dzie za­ra­biać sama, jak to robi wielu stu­den­tów. Dziew­czyna nie miała wyj­ścia. Uczyła się i pra­co­wała. Na du­chu pod­trzy­my­wało ją to, że robi to nie tylko dla sie­bie, lecz także dla ro­dzi­ców. Wie­dzieli o jej pla­nach i se­kun­do­wali jej w tym. Za­ci­skała zęby, kiedy wprost z uczelni bie­gła do call cen­ter, sie­ciówki fast food lub in­nej pracy, aby tam za­su­wać przez kilka go­dzin, a po­tem wró­cić do domu i uczyć się. Mar­niała w oczach, czego ciotka nie wi­działa, bo nie chciała.

Pod­czas stu­diów po­znała wspa­nia­łego chło­paka, Krzysz­tofa Ochmana. Wy­da­wało się, że są dla sie­bie stwo­rzeni, ale oczy­wi­ście wtrą­ciła się ciotka i było po związku. Krzy­siek za­pro­po­no­wał Ani wspólne miesz­ka­nie. Bar­dzo ją ko­chał, lecz Je­giel zbyt bała się ciotki i kon­se­kwen­cji, ja­kie mogą ją spo­tkać. Krzysz­tof ro­zu­miał to, bo po­znał hi­sto­rię ży­cia uko­cha­nej, jed­nak nie do końca po­tra­fił się z tym po­go­dzić. Jego na­mowy do zmiany jej de­cy­zji po­zo­sta­wały bez­sku­teczne. Strach ją pa­ra­li­żo­wał, serce krwa­wiło. Stu­dia oboje za­koń­czyli z wy­róż­nie­niem. On po­je­chał w ro­dzinne strony, ona zo­stała w swoim mie­ście. Po­cząt­kowo pi­sy­wali do sie­bie, za­wsze cze­kała na jego li­sty, w któ­rych po­wta­rzał, jak bar­dzo ją ko­cha i ma na­dzieję, że kie­dyś mimo wszystko po­now­nie się zejdą. Ca­ło­wała zmo­czone łzami kartki. Nie­stety ży­cie wszystko zwe­ry­fi­ko­wało. On po­szedł da­lej, ona stała w miej­scu. Li­sty prze­stały przy­cho­dzić. Po­szła do pracy. Bez do­świad­cze­nia, ale z ję­zy­kiem an­giel­skim za­częła pra­co­wać w jed­nej z sie­ció­wek me­blo­wych. Cho­ciaż pla­no­wała zu­peł­nie co in­nego, ży­cie jej na to nie po­zwo­liło lub po pro­stu bra­kło chęci.

Po dzie­się­ciu la­tach osią­gnęła sta­no­wi­sko kie­row­ni­cze. Ale co z tego, skoro ciotka ją nie­mal ter­ro­ry­zo­wała i za­bie­rała całą pen­sję. Prze­siąk­nięta stra­chem Anna nie pro­te­sto­wała, bez­wol­nie się temu pod­da­wała. Zda­wała so­bie sprawę z tego, że w za­sa­dzie ni­czego nie osią­gnęła wła­śnie przez swój strach, że tak bę­dzie wy­glą­dało jej ży­cie już za­wsze, a na sta­rość może stać się taka jak ciotka! Była tym prze­ra­żona, ale bra­ko­wało jej wspar­cia ko­goś życz­li­wego. Przy­ja­ciółki nie miała, bo na­wet na to ciotka nie chciała po­zwo­lić. Żyła z dnia na dzień... aż pew­nego wie­czoru, kiedy po pracy wró­ciła do domu, za­stała ciotkę le­żącą na pod­ło­dze w kuchni. We­zwała po­go­to­wie. Stwier­dzono zgon z przy­czyn na­tu­ral­nych. Po trzech dniach od­był się po­grzeb. Nad trumną stał ksiądz, Anna i kilka są­sia­dek, te ostat­nie bar­dziej z nu­dów i cie­ka­wo­ści niż z po­trzeby serca. Je­giel nie uro­niła ani jed­nej łzy, nie po­tra­fiła się na­wet zmu­sić do stwo­rze­nia po­zo­rów smutku i ża­łoby. Wręcz prze­ciw­nie. Po po­wro­cie do domu za­brała się za po­rządki, po­wy­rzu­cała wszystko, co jej się ko­ja­rzyło ze znie­na­wi­dzoną ko­bietą. Po­usta­wiała me­ble we­dług wła­snego uzna­nia, część wy­rzu­ciła i z dwu­po­ko­jo­wego miesz­ka­nia zro­bił się pra­wie apar­ta­ment. Ode­tchnęła z ulgą. Te­raz mo­gła żyć już po swo­jemu. Ale jak? Trzy­dzie­ści lat mi­nęło. Swo­jej pracy nie lu­biła. Ani razu nie wy­je­chała na urlop. Nie miała męża, po Krzysz­to­fie na­wet nie sta­rała się ni­kogo po­znać, bo nie chciała do­znać po­now­nego roz­cza­ro­wa­nia i bólu zła­ma­nego serca. Ma­rzyła, aby w końcu móc de­cy­do­wać o sa­mej so­bie. Te­raz mo­gła, ale czuła się za­gu­biona. Była pa­nią swo­jego czasu i nie wie­działa, co z nim ro­bić. W pracy mu­siała uda­wać, jak bar­dzo jest jej ciężko po śmierci ciotki, cho­ciaż nie od­czu­wała ani smutku, ani żalu. Przez kilka ty­go­dni, kiedy wsta­wała rano lub wra­cała z pracy, na­słu­chi­wała, czy aby ciotka nie wró­ciła.

Ze­ga­rek w te­le­fo­nie nie­ubła­ga­nie po­ka­zy­wał, że jed­nak czas wsta­wać. Z tru­dem pod­nio­sła się z łóżka. Wsu­nęła stopy w kap­cie i po­czła­pała do kuchni. Od razu na­sta­wiła eks­pres do kawy, nowy na­by­tek, o któ­rym ma­rzyła od dawna, a ciotka nie po­zwo­liła na taki zby­tek. Szybka to­a­leta w ła­zience, na­prędce zje­dzona ka­napka i z na­masz­cze­niem wy­pita kawa po­sta­wiły ją na nogi. Ubrała się i była go­towa do wyj­ścia.

Od­ru­chowo zer­k­nęła na wy­świe­tlacz te­le­fonu. Pul­su­jąca ikonka da­wała znać, że na­de­szła wia­do­mość. Na­ci­snęła na zna­czek i prze­czy­tała: „Ania, da­waj do pracy, mamy kon­trolę!”. Wia­do­mość nie zro­biła na niej więk­szego wra­że­nia. Jej dział był wzor­cowy, za­wsze tego pil­no­wała. W ma­ga­zy­nach nic nie za­le­gało, a sprze­daż była naj­więk­sza w ca­łej Pol­sce. Za­pięła ostat­nie gu­ziki płasz­cza, za­rzu­ciła na ra­mię pa­sek to­rebki, a w rękę wzięła śnia­da­niówkę, którą na­szy­ko­wała so­bie po­przed­niego dnia wie­czo­rem.

Wy­cho­dząc z klatki scho­do­wej, sku­liła się. Silny, zimny po­dmuch wia­tru nie­mal we­pchnął ją na po­wrót do sieni. Wes­tchnęła i ru­szyła dziar­skim kro­kiem w stronę przy­stanku au­to­bu­so­wego. Jej wy­słu­żona to­yota już drugi ty­dzień była w na­pra­wie i Anna mu­siała ko­rzy­stać z ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej.

W nie­całą go­dzinę była w pracy. O tej po­rze na pię­trach sklepu prze­cha­dzało się nie­wielu klien­tów. Chwi­lami wy­da­wało się, że jest wię­cej pra­cow­ni­ków niż ku­pu­ją­cych. Ruch za­czy­nał się wcze­snym po­po­łu­dniem, a naj­więk­szy za­wsze był w so­boty.

Nim Anna do­szła do po­miesz­czeń so­cjal­nych, pod­bie­gła do niej Be­ata, jej za­stęp­czyni.

– Cześć, słu­chaj, ta kon­trola od rana sie­dzi u dy­rek­tora, cią­gle la­tamy i do­no­simy im do­ku­menty. Po­noć do­pa­trzyli się ja­kichś nad­użyć! – szep­nęła jej do ucha bar­dzo kon­spi­ra­cyj­nym to­nem.

– W na­szym dziale wszystko jest na pewno okej, sama wiesz. Pil­nuję tego jak oka w gło­wie – od­parła Anna, nie­znacz­nie wzru­sza­jąc ra­mio­nami.

– Wiem, wiem, ale czło­wiek i tak się boi – da­lej eks­cy­to­wała się Be­ata.

– A co głów­nie trze­pią? – za­py­tała Je­giel, chwy­ta­jąc za klamkę w drzwiach pro­wa­dzą­cych do szatni.

– Dział kuchni na za­mó­wie­nie i wy­po­sa­że­nia kuchni – wy­ja­śniła ko­le­żanka.

– Sama wi­dzisz, nie ma czego się bać. Od nas coś chcieli? – Anna po­de­szła do swo­jej szafki, wbiła kod i two­rzyła drzwiczki. Wy­cią­gnęła uni­form: białą bluzkę, krótką ma­ry­narkę w ko­lo­rze gra­natu i spód­niczkę midi.

– W su­mie tylko rzu­cili okiem na roz­li­cze­nia za ubie­gły kwar­tał, spraw­dzili in­wen­ta­ry­za­cję i ka­zali za­brać – od­parła za­py­tana.

– Czyli trze­pią Waldka i Re­ginę. – Je­giel bar­dziej stwier­dziła, niż za­py­tała. – Ktoś jesz­cze przy­je­chał?

– Tak, nasz re­gio­nalny ko­or­dy­na­tor i ktoś ważny od sa­mego pre­zesa!

Anka do­pi­nała gu­ziki bluzki, na tę wieść spoj­rzała na Be­atę.

– Cho­lera, coś musi się dziać. Sama kon­trola to norma, ale je­żeli wi­zy­tuje nas re­gio­nalny i ja­kaś fi­sza z cen­trali, to już do­brze nie jest. Są ja­kieś prze­cieki?

– Nic, ci­sza. Waldka i Re­ginę już go­dzinę temu we­zwali do ga­bi­netu dy­rek­tora – re­la­cjo­no­wała Be­ata.

– No cóż, o wszyst­kim do­wiemy się prę­dzej czy póź­niej – pod­su­mo­wała Anka. – Chodź, idziemy, zro­bisz mi kawy, bo coś ta wy­pita w domu szybko prze­stała na mnie dzia­łać.

– Ja­sne, sama chęt­nie wy­piję. Za­raz przyjdę do two­jej kan­ciapy – obie­cała za­stęp­czyni i ru­szyła do pra­cow­ni­czej kuchni.

Praca w sa­lo­nie to­czyła się swoim try­bem. Klienci wcho­dzili, prze­cha­dzali się, roz­ma­wiali z ob­sługą. Co chwilę ktoś wcho­dził do nie­wiel­kiego po­miesz­cze­nia, gdzie pra­co­wała Je­giel, i przy­no­sił do­ku­menty za­mó­wień. Cie­szyło ją to, bo ozna­czało, że po­now­nie jej dział ka­nap, fo­teli i szaf bę­dzie miał bar­dzo do­bry utarg, a pra­cow­nicy nie­złą pre­mię. Do tej pory ciotka żą­dała od niej dwóch trze­cich wy­płaty „na ży­cie”, na szczę­ście pre­mii jej nie za­bie­rała, bo o niej nie wie­działa. Dzięki temu Anka uzbie­rała na auto, które na po­czątku było dość sprawne, ale te­raz, po kil­ku­na­stu la­tach co­raz czę­ściej się psuło i zda­wała so­bie sprawę, że musi po­my­śleć o czymś no­wym, a ra­czej uży­wa­nym, ale w do­brym sta­nie. Otrzy­mała już od­szko­do­wa­nie z ty­tułu śmierci ciotki, którą kie­dyś, bez jej wie­dzy oczy­wi­ście, ubez­pie­czyła, i to dość wy­soko. Tak więc wi­zja now­szego auta była pra­wie na wy­cią­gnię­cie ręki.

Rap­tem drzwi po­ko­iku otwo­rzyły się gwał­tow­nie, aż Je­giel po­nio­sła głowę znad do­ku­men­tów zdzi­wiona im­pe­tem osoby, która tak na­gle we­szła. W drzwiach sta­nęła za­dy­szana Be­ata.

– Chodź, wzy­wają cię! – nie­mal krzyk­nęła.

– Kto i do­kąd?

– Nie wy­głu­piaj się, wia­domo: ta kon­trola i dy­rek­tor!

– Coś mam ze sobą za­brać? Ja­kieś do­ku­menty? – py­tała Je­giel, mimo woli gdzieś w głębi czu­jąc za­nie­po­ko­je­nie. Bo skoro spraw­dzali inne działy, a na jej le­dwo spoj­rzeli, to po co ją wzy­wają? – Coś mó­wili?

– Nie, nic i ni­czego nie chcą, tylko że­byś ty przy­szła – od­parła na­dal zde­ner­wo­wana za­stęp­czyni.

– Do­bra, idę. Łba mi nie utną – szep­nęła do sie­bie Anna i wy­mi­nąw­szy Be­atę, ru­szyła ku ru­cho­mym scho­dom na dru­gie pię­tro, gdzie mie­ściły się ga­bi­nety dy­rek­cji. Od­pro­wa­dzały ją współ­czu­jące spoj­rze­nia pod­wład­nych, któ­rzy da­rzyli ją sza­cun­kiem i za­ufa­niem. Lu­biano ją, i to bar­dzo. Za­wsze chętna do po­mocy, wy­ro­zu­miała dla mło­dych mam, któ­rym dziecko na­gle się po­cho­ro­wało. Była też ini­cja­torką pierw­szego przed­szkola i żłobka dla dzieci pra­cow­ni­ków w sa­lo­nie. Wal­czyła o ten po­mysł dwa lata. Wy­wal­czyła! Przez rok te­sto­wano go i oka­zało się, że pra­cow­nicy, któ­rych dzieci z niego ko­rzy­stają, wy­daj­niej pra­cują, a w prze­rwach mogą zaj­rzeć do po­ciech. Przed­szkole i żło­bek czynne były w go­dzi­nach pracy sklepu, oprócz so­bót. Po czte­rech la­tach w ko­lej­nych sa­lo­nach w ca­łej Pol­sce ni­czym grzyby po desz­czu za­częły po­wsta­wać tego typu ośrodki. Nic dziw­nego, że nikt z działu Anny nie dałby po­wie­dzieć na nią złego słowa. Zaś kie­row­nicy in­nych dzia­łów pa­trzyli na to uwiel­bie­nie z za­zdro­ścią.

Sta­nęła przed drzwiami ga­bi­netu dy­rek­tora Fran­ciszka Ko­lasy, za­pu­kała.

– Pro­szę – usły­szała, na­ci­snęła klamkę i we­szła, ostat­nimi ru­chami wy­gła­dza­jąc nie­wi­doczne fałdki spód­niczki.

– A oto i na­sza pani kie­row­nik działu ka­nap! Za­pra­szamy, pani Anno. – Dy­rek­tor pod­szedł do niej, wy­cią­ga­jąc prawą rękę na po­wi­ta­nie. Ko­bieta od­wza­jem­niła uścisk. – Pro­szę usiąść. – Od­su­nął fo­tel przy stole kon­fe­ren­cyj­nym, na któ­rym pię­trzyły się stosy zie­lo­nych i nie­bie­skich se­gre­ga­to­rów. Ode­tchnęła z ulgą, bo nie było wśród nich czer­wo­nego, który na­le­żał do jej działu. Choć Be­ata po­wie­działa jej, iż nie chciano od nich do­ku­men­tów, czuła się nieco nie­pew­nie. – Przed­sta­wię pani na­szych go­ści – po­in­for­mo­wał, kiedy usia­dła. – Oto pani Aneta Ku­guła oraz pan Ja­nusz Lalko z działu kon­troli z cen­trali, na­szego kie­row­nika re­gio­nal­nego Ra­fała pani zna, a to – wska­zał na po­staw­nego męż­czy­znę sie­dzą­cego w lek­kim od­da­le­niu od reszty – za­stępca pre­zesa, Mi­ko­łaj Ra­ben. – Wspo­mniany, jak po­zo­stali, ski­nął głową. – To może od­dam głos panu pre­ze­sowi? – za­py­tał Fran­ci­szek, nie wie­dząc, co da­lej ma po­wie­dzieć czy zro­bić.

– Tak, dzię­kuję – od­parł za­gad­nięty i wstał ze swo­jego miej­sca, zaś dy­rek­tor skwa­pli­wie usiadł w fo­telu obok Je­giel. – Pani Anno, ob­ser­wu­jemy pa­nią od wielu lat. Ma pani bar­dzo no­wa­tor­skie po­my­sły, z któ­rymi nie za­wsze się zga­dza­li­śmy, ale po­zwa­la­li­śmy na ich re­ali­za­cję, aby po ja­kimś cza­sie prze­ko­nać się, że są bar­dzo tra­fione. Te żłobki, przed­szkola lub zmiana usta­wień me­bli co dwa ty­go­dnie, która zmu­sza klien­tów do szu­ka­nia tego, co wcze­śniej im się spodo­bało, a po dro­dze tra­fiają na coś no­wego, lep­szego... Chciał­bym jesz­cze zło­żyć w imie­niu swoim i firmy kon­do­len­cje z po­wodu śmierci pani cioci i opie­kunki jed­no­cze­śnie. – Anna nie­znacz­nie się uśmiech­nęła i kiw­nęła głową, mimo że męż­czy­zna na nią nie spo­glą­dał. – Pro­szę nie brać tego za im­per­ty­nen­cję, ale wiemy, że w tej chwili nie ma pani zo­bo­wią­zań ro­dzin­nych, prawda? – Na­gle ob­ró­cił się i spoj­rzał na nią prze­ni­kli­wym wzro­kiem. Je­giel trudno było to znieść, tym bar­dziej iż nie wie­działa, do czego pre­zes, a ra­czej jego za­stępca, zmie­rza. – Pani Anno, mamy go­towy sa­lon w Za­ko­pa­nem. Po­trze­bu­jemy tam wy­kwa­li­fi­ko­wa­nej ka­dry o jak naj­mniej­szych zo­bo­wią­za­niach ro­dzin­nych. To nie mogą być lu­dzie z ulicy ze zmy­ślo­nym do­świad­cze­niem w CV. Ro­zu­mie pani? – Spoj­rzał na nią po­now­nie, kiw­nęła je­dy­nie głową, że ro­zu­mie. – Za mie­siąc ru­szamy z usta­wia­niem sprzętu i przy­go­to­wa­niami do otwar­cia. Tak więc jest nie­wiele czasu. Otrzyma pani sa­mo­chód służ­bowy i kwa­terę nie­da­leko Za­ko­pa­nego. Czy ze­chce pani tam po­je­chać?

Za­pa­dła ci­sza. Je­giel nie wie­działa, co ma od­po­wie­dzieć.

– Co pani na to? – Ra­ben po­no­wił py­ta­nie.

– Ma pan ra­cję, nie mam już tu­taj zo­bo­wią­zań, ale... co mia­ła­bym tam ro­bić? Po­pro­wa­dzić taki dział jak tu­taj? – W końcu wy­du­kała ze ści­śnię­tego gar­dła py­ta­nie.

– Aaa, fak­tycz­nie, naj­waż­niej­szego nie po­wie­dzia­łem – ro­ze­śmiał się. – Pani Anno, chcemy, aby pani zo­stała tam dy­rek­to­rem oczy­wi­ście – oznaj­mił z nie­ma­łym try­um­fem w gło­sie.

Tym ra­zem Ankę na­prawdę za­mu­ro­wało. Spoj­rzała na Fran­ciszka, który tylko miał przy­le­piony głu­pawy uśmiech na twa­rzy i z uwiel­bie­niem wpa­try­wał się w Mi­ko­łaja.

– Sama nie wiem, je­stem za­sko­czona. Cze­goś ta­kiego się nie spo­dzie­wa­łam... Nie wiem... – plą­tała się Je­giel.

– Oczy­wi­ście, zdaję so­bie sprawę, że jest pani za­sko­czona. To cał­ko­wi­cie zro­zu­miałe. Ale po­trze­bu­jemy tam osoby za­ufa­nej, uczci­wej do szpiku ko­ści. Za­pew­niam, że żło­bek i przed­szkole już są, szu­kamy do nich ka­dry pe­da­go­gicz­nej. Bę­dzie pani miała auto służ­bowe, zaś kwa­terę bę­dziemy opła­cać. A po­tem zo­ba­czymy, może ku­pimy ja­kieś miesz­ka­nie służ­bowe. Na pani po­trzeby ka­wa­lerka by za­pewne wy­star­czyła, prawda? No, pani Aniu, niech pani się zgo­dzi. – Mi­ko­łaj za­koń­czył swoją ty­radę szcze­rym uśmie­chem. – Oso­bi­ście tu­taj przy­je­cha­łem, by pa­nią o to po­pro­sić – pod­kre­ślił jesz­cze.

Anka nie mo­gła wy­krztu­sić z sie­bie słowa. Ner­wowo prze­łknęła ślinę i pró­bo­wała po­zbyć się guli, która sie­działa w jej gar­dle.

– Do­brze, mogę spró­bo­wać, czemu nie? – zdo­łała po­wie­dzieć w końcu.

– Cu­dow­nie! – Mi­ko­łaj nie krył ra­do­ści. – Ma pani mie­siąc, aby po­za­kań­czać swoje sprawy tu­taj. Ma pani ko­goś na swoje miej­sce?

– Tak, chyba tak. My­ślę, że obecna za­stęp­czyni bę­dzie w sam raz. Pe­dan­tyczna, ma do­bre po­my­sły mar­ke­tin­gowe, pra­cuje tak samo długo jak ja. Uczciwa, to za­pew­niam – od­parła Je­giel już nieco swo­bod­niej.

– O, i ta­kich lu­dzi nam po­trzeba, zwłasz­cza że ci z cu­dow­nymi CV czę­sto oka­zują się nie­uczciwi, po pro­stu zło­dzieje i krę­ta­cze – oznaj­mił, pod­no­sząc nie­znacz­nie głos.

– Nie bar­dzo wiem, o co cho­dzi, pa­nie pre­ze­sie – za­uwa­żyła Anna. Czuła się już cał­kiem swo­bod­nie, skoro wie­działa, po co zo­stała we­zwana.

– Otóż za­wsze przyj­mo­wa­li­śmy lu­dzi nie­mal z ulicy. Cu­downe CV, wspa­niałe do­świad­cze­nie, sło­wem złote dzieci, które tym­cza­sem okra­dały sa­lon. Na lewo sprze­da­wano me­ble, fał­szu­jąc stany ma­ga­zynu. – Anna miała w tym mo­men­cie sze­roko otwarte oczy ze zdzi­wie­nia. – Za­pewne pani wie, jak to można zro­bić, prawda?

– No tak, pra­cuję tu już po­nad de­kadę, znam sklep, do­ku­menty obie­gowe na wy­lot i do­my­ślam się, jak to zro­biono. Nie­mniej je­stem za­sko­czona, że ktoś się na to wa­żył. – Po­krę­ciła głową, jej twarz wy­ra­żała au­ten­tyczne za­sko­cze­nie i nie­do­wie­rza­nie.

– Tak, wiem, że pa­nią Re­ginę sama pani uczyła w swoim dziale i re­ko­men­do­wała na sta­no­wi­sko kie­row­nika. Pro­szę nie mieć do sie­bie pre­ten­sji, bo wtedy była uczciwa. Bar­dzo do­brze ją pani wy­szko­liła w pro­wa­dze­niu do­ku­men­ta­cji, a kie­row­nik z są­sied­niego działu w ich fał­szo­wa­niu, nie­stety. Oboje przy­własz­czyli so­bie pra­wie pięć­set ty­sięcy. Sprawę już zgło­si­li­śmy na po­li­cję, jest pro­wa­dzone śledz­two, a oni oboje dzi­siaj wy­le­cieli z dys­cy­pli­narką. Nie mo­gli­śmy iść na ugodę, bo wtedy da­li­by­śmy im szansę na pro­wa­dze­nie po­dob­nej dzia­łal­no­ści gdzie in­dziej. Mu­szą zwró­cić te pie­nią­dze, skoro sprze­dali na lewo tyle me­bli. – Mi­ko­łaj pod­szedł do stołu, gdzie na tacy stała ka­rafka z wodą i kilka szkla­nek. Na­lał wody do jed­nej z nich i nie­mal dusz­kiem wy­pił po­łowę za­war­to­ści szklanki.

– Ro­zu­miem... – ode­zwała się ci­cho Je­giel. – Ale jako to się stało, na­wet nie mia­łam o tym po­ję­cia?

Mi­ko­łaj ze szklanką w ręce pod­szedł do jed­nego z fo­teli, od­su­nął go, aby wy­god­niej usiąść, wolną ręką od­piął gu­zik ma­ry­narki i od­su­nął na bok jej poły. Szklankę od­sta­wił na blat stołu i usiadł, wy­god­nie mosz­cząc się na sie­dzi­sku.

– Nikt się tego nie spo­dzie­wał, do­piero pod­czas rocz­nej in­wen­ta­ry­za­cji coś nam nie pa­so­wało w na­de­sła­nych pro­to­ko­łach. Je­den z na­szych kon­tro­le­rów zwró­cił na to uwagę i tak od nitki do kłębka. Ale to nie pani zmar­twie­nie. Pani Anno, otrzyma pani de­le­ga­cję, bo na ra­zie tak to po­trak­tu­jemy, do­dat­kowo do pen­sji dy­rek­tor­skiej. My­ślę, że wa­runki pro­po­nu­jemy do­bre, a do tego prze­piękna oko­lica, w sercu Tatr, aż za­zdrosz­czę pani. – Uśmiech­nął się, spo­glą­da­jąc na nią.

– A jak bę­dzie wy­glą­dała moje kwa­tera? Bo ko­ja­rzy mi się to z po­ko­jem, wspólną ła­zienką i kuch­nią.

– Istot­nie. Ale w tym przy­padku wła­ści­ciel pra­wie tam nie mieszka, tylko wy­naj­muje – za­pew­nił. – Dom jest piękny, po­ło­żony na po­la­nie oto­czo­nej la­sem, nie­da­leko szem­rze stru­myk, w od­dali wi­dać szczyty gór. Na­prawdę żyć, nie umie­rać. To co, je­ste­śmy wstęp­nie umó­wieni? – za­koń­czył py­ta­niem, wsta­jąc z fo­tela. Pod­szedł do Anny, która też wstała. Po­dał jej dłoń, uści­snęła.

Od­dech od­zy­skała do­piero w swoim służ­bo­wym po­ko­iku. Usia­dła ciężko w ob­ro­to­wym fo­telu, aż za­trzesz­czał. Dło­nią prze­tarła czoło. Po mi­nu­cie była już przy niej Be­ata, bez krę­pa­cji za­jęła drugi fo­tel, sto­jący z boku biurka.

– I co?! No mów! – nie­cier­pli­wiła się.

Anna spoj­rzała na nią z uśmie­chem i się­gnęła po bu­telkę z wodą mi­ne­ralną. Upiła z niej kilka ły­ków. Ką­tem oka wi­działa, jak ko­le­żanka wpa­truje się w nią wy­cze­ku­jąco.

– No więc za­pro­po­no­wano mi ob­ję­cie sa­lonu w Za­ko­pa­nem – rzu­ciła jed­nym tchem.

– Aha... Że co? Gdzie, jak? – Beta ni­czym pe­tarda wy­pluła z sie­bie ko­lejne py­ta­nia.

– W Za­ko­pa­nem wy­bu­do­wano sa­lon taki jak nasz, za mie­siąc ma ru­szyć usta­wia­nie eks­po­zy­cji. Za­pro­po­no­wano mi tam sta­no­wi­sko dy­rek­tora, po­kój służ­bowy na ra­zie, auto... – wy­ja­śniała Je­giel, od­sta­wia­jąc bu­telkę na blat biurka.

Be­ata otwo­rzyła usta ze zdzi­wie­nia i wpa­try­wała się w Annę ni­czym sroka w gnat.

– No a co z na­szym sa­lo­nem? – za­py­tała po chwili.

– No cóż, ktoś zaj­mie moje sta­no­wi­sko i bę­dzie pro­wa­dził ten dział – stwier­dziła Anna, le­dwo ukry­wa­jąc uśmiech na ustach.

– Żar­tu­jesz? Przyj­dzie ja­kiś ma­ło­lat albo ma­ło­lata i bę­dzie nami po­mia­tać, a do tego ja będę mu­siała ją lub jego wszyst­kiego uczyć. Kurde, Ania, za­sta­nów się! Pro­szę, nie rób nam tego. – Be­ata nie­mal się roz­pła­kała, kiedy te wi­zje sta­nęły jej przed oczyma.

– To jesz­cze nie wszystko... Za­py­tano mnie, kogo bym za­pro­po­no­wała na swoje miej­sce... – Je­giel ce­lowo prze­cią­gała wy­razy i pa­trzyła na swoją za­stęp­czy­nię. – Jak my­ślisz, kogo za­pro­po­no­wa­łam? – Uśmiech­nęła się.

– Mnie? – Be­ata le­dwo do­sły­szal­nie za­py­tała.

– Tak! Chciano ko­goś z sa­lonu, a ty umiesz wszystko, co i ja. Ra­zem za­czy­na­ły­śmy tu­taj pracę, wspie­ra­ły­śmy się i uczy­ły­śmy. Kto inny, jak nie ty, mógłby mnie za­stą­pić? – Anna za­dała re­to­ryczne py­ta­nie.

– Dzię­kuję ci, ale... ja so­bie bez cie­bie nie po­ra­dzę. Mimo wszystko za­wsze by­łaś obok... – Be­ata mar­twiła się nie na żarty, cho­ciaż jed­no­cze­śnie uzna­nie ko­le­żanki wpra­wiło ją w dumę.

– Ko­chana, mamy te­le­fony, różne ko­mu­ni­ka­tory. Nie będę na in­nej pla­ne­cie. A fak­tycz­nie chcia­ła­bym zmie­nić śro­do­wi­sko. Raz je­den by­łam w gó­rach, jesz­cze kiedy ro­dzice żyli. Po­do­bało mi się. Po ich śmierci ni­gdy ni­g­dzie nie wy­je­cha­łam, nie za­ło­ży­łam ro­dziny, nie po­zna­łam fa­ceta, bo ciotka mi za­bra­niała. A ja się jej zwy­czaj­nie ba­łam. Te­raz za późno na ro­dzinę, ale cho­ciaż zmie­nię oto­cze­nie...

– Ga­dasz jak ty­powa stara panna, tylko kota jesz­cze so­bie kup – prych­nęła Be­ata.

– A co, tak może nie jest? – Anna na­dal była w nieco po­nu­rym na­stroju.

– Prze­stań się uża­lać nad sobą. Do ni­czego to nie do­pro­wa­dzi, a szybko mo­żesz stać taka sama jak twoja ciotka, pa­nie świeć nad jej du­szą. Tego chcesz?

Je­giel spoj­rzała na ko­le­żankę. Be­ata miała ra­cję, za­czy­nała się ro­bić po­dobna do ko­biety, która w za­sa­dzie zmar­no­wała jej mło­dość. Po­my­ślała o tym, jak ciotka za­bra­niała jej za­bawy, spo­tkań ze zna­jo­mymi. Ania je­dy­nie w szkole mo­gła czuć się swo­bod­nie. I tam była lu­biana przez ró­wie­śni­ków. Za­wsze mo­gli li­czyć na jej po­moc w na­uce. Chęt­nie była za­pra­szana na im­prezy, ale nie mo­gła na nie cho­dzić i nie­mal ze łzami w oczach mu­siała od­ma­wiać. Wszy­scy wie­dzieli, co jest tego po­wo­dem, ale nikt nie drą­żył te­matu.

– Chyba masz ra­cję, choć trudno po tylu la­tach mimo woli się do niej nie upodob­nić. Gdyby moi ro­dzice żyli, na pewno te­raz by­ła­bym w in­nym miej­scu. Mia­ła­bym ko­cha­nego męża, gro­madkę dzieci i speł­nia­ła­bym się za­wo­dowo...

– Nie jest na to za późno. W dzi­siej­szych cza­sach ko­biety w twoim wieku do­piero za­kła­dają ro­dziny. Za­wo­dowo nie jest chyba źle? Do­sta­łaś pro­po­zy­cję ob­ję­cia sta­no­wi­ska dy­rek­tora sa­lonu. To duże wy­zwa­nie.

– Tak, masz ra­cję, za­wo­dowo coś osią­gnę­łam, ale na ro­dzinę za późno. Gdzie mo­gła­bym po­znać fa­ceta? Na gór­skiej hali? Na szlaku? Nie, ten etap prze­padł bez­pow­rot­nie – stwier­dziła sta­now­czo Je­giel, cho­ciaż w jej gło­sie po­brzmie­wała nie­wielka iskra na­dziei, że może jed­nak prze­korny los po­stawi na jej dro­dze ko­goś, kogo ob­da­rzy od­wza­jem­nio­nym uczu­ciem.

– Z tobą cza­sami trudno wy­trzy­mać – zri­po­sto­wała Be­ata. – Ni­gdy nie wiesz, co przy­nie­sie ju­tro, i tego się trzy­maj.

– Spró­buję, a te­raz bierzmy się do pracy, cho­ciaż po tym wszyst­kim nie wiem, czy dam radę się sku­pić.

– Ty mi za­cznij le­piej tłu­ma­czyć, co mam ro­bić jako kie­row­nik. – Be­ata po­now­nie za­częła się pod­da­wać pa­nice.

– Spo­koj­nie, prze­cież wszystko wiesz – od­po­wie­działa uspo­ka­ja­ją­cym to­nem Ania.

– Nic nie wiem, za­wsze lecę się cie­bie py­tać!

– Ow­szem, po czym się oka­zuje, że twój tok my­śle­nia i za­mie­rze­nia były pra­wi­dłowe. Te­raz ty prze­sa­dzasz. No chodź, mu­simy zro­bić ob­chód.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki