Jak wychować zająca - Dalton Chloe - ebook + książka

Jak wychować zająca ebook

Dalton Chloe

0,0
44,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Bestseller „Sunday Times”

Książka Roku Hay Festival

Nominacje do Women’s Prize i Britsh Book Awards

Najlepsza książka o przyrodzie i na świąteczny prezent w sieci Watersones

Historia kobiety i dzikiego zająca, który nauczył ją żyć inaczej.

Wyobraź sobie, że trzymasz w dłoni małego zająca i karmisz go z butelki. Mieszka pod twoim dachem i nocą wpada w podskokach do twojej sypialni, bębniąc łapami o kołdrę, gdy chce zwrócić uwagę. Dwa lata później wciąż przybiega z pól, gdy go wołasz i godzinami drzemie w twoim domu. To właśnie przydarzyło się Chloe.

Chloe Dalton pracowała jako doradca polityczny, rozwiązywała międzynarodowe kryzysy i rzadko myślała o zwierzętach. Podczas lockdownu musiała opuścić Londyn i zamieszkała na wsi. Pewnego dnia podczas spaceru znalazła nowonarodzonego zajączka – bezbronne, opuszczone przez matkę i zagrożone przez drapieżniki stworzenie. Instynktowna decyzja, żeby zaopiekować się nim, zmieniła całe jej życie.

To opowieść o ich wspólnej podróży, a także o wyzwaniach związanych z opieką nad dzikim zwierzęciem i przygotowywaniem go powrotu na wolność. Najbardziej inspirujące i napawające nadzieją doświadczenia pojawiają się wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy.

„Napisana z czułością i liryzmem przez kogoś, kto naprawdę poświęcił czas, by na nowo połączyć się z naturą i dziką stroną siebie. Piękna książka.”

Angelina Jolie

„Piękna książka, która prowokuje do głębokich przemyśleń nad tym, jak często ignorujemy otaczającą nas przyrodę. Chloe Dalton jest czułą, ciekawą, mądrą i inspirującą przewodniczką, która łączy czytelników z dzikimi zwierzętami, które kiedyś znaliśmy tak dobrze. Będę wszystkim polecać jej książkę”.

Matt Haig

„Najlepsze książki sprawiają, że na powrót zastanawiasz się, w jaki sposób nawiązujesz relacje ze światem. To jest jedna z tych książek. Subtelna i głęboka, pięknie napisana. Zając na dobre zadomowił się w moim sercu”.

Tracy Chevalier

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 246

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Raising Hare

Opieka redakcyjna: ANDRZEJ STAŃCZYK

Redakcja: LUCYNA KOWALIK

Korekta: JUSTYNA TECHMAŃSKA, MARIA ROLA, MARIA WOLAŃCZYK

Projekt okładki, ilustracje: DENISE NESTOR

Ilustracja na s. 2 – 3: JAMIE WHYTE

Adaptacja okładki, projekt typograficzny, łamanie: ANNA PAPIERNIK

Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ

Copyright © Chloe Dalton, 2024 © Copyright for the Polish translation by Tomasz Bieroń © Copyright for this edition by Wydawnictwo Literackie, 2025

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-08-08794-7

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl e-mail: [email protected] tel. (+48 12) 619 27 70

Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawca zakazuje eksploatacji tekstów i danych (TDM), szkolenia technologii lub systemów sztucznej inteligencji w odniesieniu do wszelkich materiałów znajdujących się w niniejszej publikacji, w całości i w częściach, niezależnie od formy jej udostępnienia (art. 26 [3] ust. 1 i 2 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych [tj. Dz.U. z 2025 r. poz. 24 z późn. zm.]).

Mojej rodzinie i przyjaciołom

.

Zimowy zajączek

.

„Syberyjczycy nazywają zające według czasu narodzin: martowik (urodzony w marcu, kiedy śnieg jest pokryty skorupą), lietnik (urodzony latem), listopadnik (urodzony w listopadzie)”.

A.A. CZERKASOW,Zapiski myśliwego z Syberii Wschodniej, 1865

Stojąc przy tylnych drzwiach i przygotowując się do długiego spaceru, usłyszałam szczekanie psa, a następnie odgłos krzyczącego mężczyzny. Wsunęłam stopy w buty i podeszłam po żwirze do drewnianej furtki, aby poszukać przyczyny zamieszania. Nie było powodu, aby w pobliżu przebywał pies. Stodoła, w której mieszkałam, stała samotnie pośród rozległych pól uprawnych oddzielonych strumieniami i żywopłotami i przetykanych zagajnikami. Dorastałam z opowieściami o kłusownikach przecinających kłódki i wyważających bramy, żeby wjechać na pola i do lasu w celu zapolowania na jelenie i króliki albo wypuszczenia psów w pościg za zającami. Zdarzały się też mniej brutalne przypadki psów, które uciekały spacerującym polnymi dróżkami właścicielom w pogoni za królikiem, albo po prostu upojonych otwartą przestrzenią, a przy okazji rozganiały owce albo płoszyły gniazdujące ptaki. W zeszłym roku przez murek do mojego ogrodu przeskoczył nadgorliwy pies, który rzucił się na jakąś widoczną tylko dla siebie zjawę i figlarnie piłował powietrze ogonem, po czym znowu sforsował murek i pobiegł sobie. Takie incydenty należały jednak do rzadkości, dlatego ciekawiło mnie, co się dzieje.

Oparłam się o furtkę i spojrzałam na pole, które wznosiło się łagodnie w kierunku horyzontu i znikało. Niebo było brązowoszare. Przebiegłam wzrokiem wzdłuż żywopłotów, po gołym ściernisku i coraz bardziej wyrazistych plamach powoli topniejącego śniegu, w kierunku ciemnych zarysów najbliższego zagajnika. Jeśli po okolicy hasał jakiś pies, to nie było go już widać. Wiatr ciął moje policzki lodowatym ostrzem i porywał białą mgłę oddechu. Wygrzebałam z kieszeni rękawiczki, ciaśniej otuliłam się płaszczem i wyruszyłam na spacer.

Wybrałam krótką, nieutwardzoną dróżkę wzdłuż pola kukurydzy, która docierała do wąskiej wiejskiej drogi między wysokimi żywopłotami, wypełnionymi jeżynami i śnieguliczkami. Złożona z dwóch pasów ubitej ziemi dróżka była dostatecznie twarda, aby przejechał nią samochód, ale pełna dziur i kałuż. Zatopiona w myślach osiągnęłam jej najwyższy punkt i zaczęłam schodzić po nieznacznym spadzie w stronę drogi, kiedy zatrzymało mnie maleńkie stworzenie na trawiastym pasie pośrodku ścieżki. Stanęłam jak wryta. Zajączek. Słowo to wyskoczyło mi w głowie, chociaż nigdy wcześniej nie widziałam młodego zająca.

Zwierzę, nie dłuższe niż szerokość mojej dłoni, leżało na brzuchu z otwartymi oczami i krótkimi jedwabistymi uszami przyklejonymi do grzbietu. Sierść była ciemnobrązowa, gęsta i skudlona, a wzdłuż kręgosłupa układała się w delikatne loczki. Długie, jasne włosy okrywowe i wibrysy sterczały i świeciły w nikłym słońcu, tworząc aureolę światła wokół zadu i pyska. Na tle gołej ziemi i suchej trawy trudno było dostrzec, gdzie kończy się futro, a zaczyna grunt. Zwierzątko tak doskonale wtapiało się w martwy zimowy krajobraz, że gdyby nie szybkie unoszenie się i opadanie boków, pomyliłabym je z kamieniem. Przednie łapy były mocno ściśnięte razem, porośnięte futrem w kolorze kości i ułożone jedna na drugiej, jakby dla wygody. Kruczoczarne oczy otaczał szeroki, nierówny pas kremowego futra. Wysoko na czole widniał wyraźny biały znak, który odstawał jak niewielkie chlapnięcie farby. Zwierzątko nie drgnęło, kiedy pojawiłam się w polu widzenia, lecz spoglądało nieruchome w ziemię. Zajączek.

Obraz rozdziawionych paszcz króliczych nor pod drzewami i pagórkami, tudzież błysk białych, watowatych ogonów ich mieszkańców dobrze znałam z dzieciństwa, ale zające były rzadkie i skryte, widywało się je tylko z daleka, kiedy uciekały. Widok zajęczego maleństwa – i to na otwartej przestrzeni – był bardzo zaskakujący. Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie jego odsłoniętego położenia brzmiało, że usłyszany przeze mnie pies gonił je albo złapał, a potem upuścił i skończyło zagubione na ścieżce.

Rozważyłam dostępne opcje. Mogłam zostawić zajączka tam, gdzie leżał, licząc na to, że znajdzie drogę powrotną do mniej eksponowanego miejsca i wróci pod opiekę matki, zanim znajdzie go drapieżnik albo rozjadą koła samochodu. Mogłam go podnieść i umieścić w wysokiej trawie, co groziło – jak uznałam – tym, że matka go nie znajdzie, ponieważ mogło zostać przeniesione albo przegonione na znaczną odległość od pierwotnej kryjówki, bądź że go porzuci.

Dlaczego miałaby go porzucić? Jako dziecko uwielbiałam porę jagnienia się owiec i spędzałam dużo czasu na pobliskiej farmie. Widziałam, że owcze matki potrafią znaleźć swoje młode na polu po samym zapachu i zabrać w bezpieczne miejsce. Cudze jagnięta, które zbliżały się do owcy albo próbowały napić się jej mleka, były stanowczo odpychane. Patrzyłam kiedyś, jak farmer próbuje przekonać matkę do nakarmienia sieroty po innej owcy: zawinął małe w skórę zdartą z martwego jagnięcia. Zastępcza matka nie wychowałaby sieroty, która nie pachniałaby dostatecznie podobnie do straconego przez nią jagnięcia. Gdybym użyczyła zajączkowi mojego obcego zapachu i przeniosła go w bezpieczne miejsce – choćby tylko parę metrów dalej – mogłabym dosłownie zabić go dobrocią.

Wydawało się niemożliwe, żeby kruche zwierzę u moich stóp przeżyło w pojedynkę w terenie rojącym się od zagrożeń, zwłaszcza lisów i jastrzębi, które często widywałam, jak unoszą się nisko nad ziemią, po czym składają skrzydła i spadają jak kamienie na ofiary. Zajączek nie miał się jak ochronić przed tymi naziemnymi i podniebnymi zabójcami. Wiedziałam jednak, że ingerencja człowieka może przynieść więcej szkody niż pożytku, uznałam zatem, że lepiej będzie pozwolić naturze czynić swoją powinność. Zdecydowałam, że zostawię zajączka tam, gdzie go znalazłam, licząc na to, że kiedy odejdę, natychmiast zanurzy się w głębokiej trawie i połączy z matką. Policzyłam słupki ogrodzenia, żeby zapamiętać to miejsce, i poszłam dalej.

Kiedy wracałam cztery godziny później, zajączek już prawie całkiem wypadł mi z głowy. Leżał tam jednak na ścieżce dokładnie w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiłam. Nie miał żadnej osłony, a po niebie krążyły myszołowy i lamentowały żałobnie jak zagubione dusze. Zawahałam się, wiedząc, że do zmroku pozostało jeszcze kilka godzin. Uznałam za dziwne, że zajęcza matka nie wróciła po swoje małe, bo byłam przekonana, że tak się stanie. Rozważyłam możliwość, że pies zranił zajączka albo zabił matkę. W obu przypadkach zajączkowi groziło, że jeśli nie usunie się z polnej drogi, to prędzej czy później potrąci go samochód albo dopadnie i zje jakiś drapieżnik.

Kierując się instynktem, nadal niepewna, jak należy postąpić, zdecydowałam, że zabiorę zajączka do domu i odniosę tutaj po zmroku. Żeby go nie dotykać gołymi dłońmi, zerwałam kilka garści wyschniętej trawy, która porastała ścieżkę z obu stron. Przykucnęłam, licząc się z tym, że zajączek ucieknie. Ani drgnął. Chwyciłam go oburącz po bokach, ostrożnie przycisnęłam do piersi otulonego trawą i pokonałam kilkaset metrów dzielących mnie od tylnych drzwi domu.

Kiedy byłam już w środku, delikatnie położyłam zajączka na blacie, żeby sprawdzić, czy nie ma jakichś obrażeń. Luźno zawinęłam go w nową żółtą ściereczkę do kurzu, żeby nadal nie dotykać bezpośrednio jego sierści. Na szczęście nie znalazłam żadnych ran ani śladów krwawienia. Wyprostował drżące przednie łapy, ponad dwa razy krótsze od mojego małego palca i cienkie jak ołówek, po czym siedział chwiejnie na zadzie, mrugał i poruszał nozdrzami, jakby chłonął nieznajome otoczenie. W domu, pośród przedmiotów zaprojektowanych w ludzkiej skali, wyglądał na jeszcze mniejszego niż na ścieżce. Nie sprawiał jednak wrażenia, że się mnie boi i nie próbował uciekać. Jego pyszczek był cieniutką kreską w kolorze sadzy u dołu zaokrąglonej główki i zakrzywioną na obu końcach, jakby zajączek zdążył się już trochę rozczarować życiem. Hebanowe oczy miały lekko mleczny, fioletowy połysk charakterystyczny dla wielu nowo narodzonych stworzeń. Wąsy były krótkie i sztywne, a tylne łapy, długości prawie połowy całego ciała, wygięte pod ostrym kątem.

Zadzwoniłam do miejscowego konserwatora przyrody, byłego leśniczego, aby mu opowiedzieć, co się wydarzyło, i poprosić o radę. Szybko pozbawił mnie złudzeń, że mogę odnieść zajączka na pole. Powiedział mi, że nawet gdyby zwierzę jakimś cudem znalazło matkę, ona by je odrzuciła, ponieważ mimo zastosowanych przeze mnie środków ostrożności pachniałoby ludźmi. Powiedział mi również, że chociaż pracuje na wsi już kilkadziesiąt lat, nigdy nie słyszał, żeby komuś udało się udomowić zajączka.

– Musisz pogodzić się z faktem, że przypuszczalnie umrze z głodu albo na skutek szoku – powiedział życzliwym tonem, ale bez ogródek. – Znam ludzi, którzy wychowali borsuki albo lisy, ale zajęcy nie da się udomowić.

Zawstydziłam się i zmartwiłam. Nie miałam zamiaru oswajać zająca, tylko udzielić mu schronienia, ale wyglądało na to, że popełniłam poważny błąd w ocenie. Zabrałam młode zwierzę z dziczy – być może niepotrzebnie – nie rozważywszy tego, czy i w jaki sposób mogę się nim zaopiekować, a teraz wychodziło na to, że na skutek moich działań prawdopodobnie umrze. Serce mi się krajało.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki