Gościni - Marcin Napiórkowski - ebook + audiobook

Gościni ebook i audiobook

Marcin Napiórkowski

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Małomiasteczkowy horror Marcina Napiórkowskiego! Stephen King spotyka Umberta Eco.

Kiedyś Jaworski był sfrustrowanym nauczycielem historii. Dziś znany jest jako Pan Wycieczka – twórca najpopularniejszego kanału o familijnych podróżach na YouTubie. Na oczach tysięcy followersów jego rodzina przemierza polską prowincję, w pogoni za lajkami gubiąc jednak coś ważnego…

Wypad w Beskidy nieoczekiwanie zmienia się w przerażającą przygodę, która każdego z członków rodziny skonfrontuje z wypartymi traumami i zmusi do przemyślenia swojego życia. Jaworscy chronią się przed burzą w domu starszego małżeństwa, a rano odkrywają, że dotarli do idyllicznego miasteczka, które dotychczas omijali podczas swoich podróży. Uśniejów pełen jest turystycznych atrakcji, życzliwych ludzi, sielankowego spokoju i tajemnic. Każdy członek rodziny znajdzie tu dokładnie to, czego szukał. Wkrótce jednak boleśnie sobie uświadamiają, że spełniają się tu nie tylko marzenia, ale też najgorsze koszmary.

Marcin Napiórkowski – semiotyk i wykładowca uniwersytecki, autor książki Naprawić przyszłość oraz pomysłodawca i scenarzysta musicalu 1989 – po raz kolejny zaskakuje. Jego powieść to wciągająca literacka gra z najgłębszymi lękami polskich rodzin. Słowem: Gościni jest intertekstualnym małomiasteczkowym horrorem, pełnym cytatów z dzieł literackich i odniesień do popkultury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 15 min

Lektor: Karolina Kazoń

Oceny
3,7 (180 ocen)
57
50
42
27
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wychowana_przez_ksiazki

Nie oderwiesz się od lektury

Nie potrafiłam oderwać się od lektury. Ta książka jest wszystkim tym, czego było mi trzeba. Świetna narracja, ciekawi bohaterowie i akcja, która zaskakuje.
31
MonikaKruszynska

Dobrze spędzony czas

Dobre to było! Nie nazwałabym tej powieści horrorem, choć tak jest klasyfikowana. Momentami jest nieco strasznie, czuć niepokój i grozę, ale bez obaw – żadne krwiożercze zmutowane dziki nie wyskakują tu z krzaków. „Gościni” to historia nauczyciela, który rzuca pracę w szkole i zostaje influencerem – Panem Wycieczką, poniekąd zmuszając całą rodzinę do brania udziału w nagraniach, wyprawach i „spontanicznych” wypadach za miasto. Rodzina Jaworskich dzieli się od tej pory swoim życiem z każdym, kto ma ochotę oglądać ich wycieczki, reżyserowane rozmowy i zachwyty. Pewnego dnia Jaworscy przypadkiem trafiają do niewielkiego miasteczka Uśniejowa, o którym wcześniej nie słyszeli… Więcej o fabule nie powiem, doczytajcie sami ;) Dobrze się tę powieść czyta, choć momentami jest nieco patetyczna i moralizatorska. Porównanie do Kinga i Eco mocno na wyrost moim zdaniem, ale nie trzeba być Kingiem, żeby napisać ciekawą powieść. Tę polecam, bo ma zakończenie lepsze niż większość kingowskich powieści,...
20
MariaWojtkowiak

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągający horrorek. Zakończenie nieprzewidywalne. Polecam.
20
KarolinaGzd

Całkiem niezła

Horror powinien trzymać w napięciu, a nie zanudzać czytelnika na śmierć.
10
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

świetna fabuła I narracja. dobre zakonczenie. polecam
10

Popularność




Opieka re­dak­cyjna: PIOTR TOMZA
Re­dak­cja: ANNA MI­LEW­SKA
Ko­rekta: JO­ANNA MIKA, ANNA RUD­NICKA, ANNA SI­KIER­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: RA­FAŁ KU­CHAR­CZUK
Re­dak­tor tech­niczny: RO­BERT GĘ­BUŚ
© Co­py­ri­ght by Mar­cin Na­piór­kow­ski © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2023
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-07902-7
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl tel. (+48 12) 619 27 70
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

1.

– Ko­chani, ko­chani! Znowu je­ste­śmy w dro­dze. Do­sta­li­śmy mnó­stwo gło­sów, że po­do­bał się wam nasz ob­jazd Pod­kar­pa­cia. Dla­tego mamy dla was coś spe­cjal­nego. Nie cze­ka­li­śmy do ko­lej­nych wa­ka­cji, nie cze­ka­li­śmy do fe­rii. Pan Wy­cieczka z ro­dziną uprali ciu­chy w re­we­la­cyj­nej pral­ko­su­szarce Fu­tu­ron firmy El­tron, prze­pa­ko­wali się bły­ska­wicz­nie i wy­ru­szyli na ko­lejną wy­prawę. A mieli się do czego prze­pa­ko­wać!

Osiem miejsc w trzech rzę­dach, a do tego po­jemny ba­gaż­nik. Oto nasz nowy mi­ni­van. Ale ma też w so­bie coś z SUV-a. Taką te­re­nową za­cię­tość. Więc może po­wi­nie­nem go na­zy­wać su­va­nem? Tak, chyba tak go będę na­zy­wał. Su­van! Coś dla tych, któ­rzy nie chcą wy­bie­rać mię­dzy ro­dziną a przy­go­dami.

Ko­chani, mo­że­cie mieć wszystko, i ro­dzinę, i przy­gody. Kupę miej­sca i te­re­nowy cha­rak­ter. My to mamy dzięki uprzej­mo­ści spon­sora tego se­zonu, pana Ko­stery z Ko­stera Auto. Do­sta­li­śmy tego pach­ną­cego no­wo­ścią su­vana na dwa ty­go­dnie do te­stów, ale coś mi mówi, że zo­sta­nie z nami na dłu­żej. Mało pa­lący, ni­gdy się nie­psu­jący: ma­rze­nie każ­dej po­dró­żu­ją­cej fa­mi­lii. Jak ko­lejny czło­nek ro­dziny, tylko że ni­gdy nie ma­ru­dzi...

– Do kogo to był przy­tyk?

– Osiem miejsc, jak już mó­wi­łem, a w ba­gaż­niku...

– Py­tam, do kogo to było o tym ma­ru­dze­niu?

– Pięk­nie! Te­raz będę mu­siał na­gry­wać od nowa. Prze­cież wiesz, że nie mam jak tego tu­taj zmon­to­wać. A nie utnę w po­ło­wie zda­nia. Mie­li­ście być ci­cho przez trzy mi­nuty. Czy to ta­kie trudne? Trzy mi­nuty. Stać przy wo­zie i się uśmie­chać. Albo sie­dzieć w środku.

– W środku jest sauna. Kli­ma­ty­za­cja nie działa przy wy­łą­czo­nym sil­niku.

– Na­gry­wasz to szó­sty raz. Za pierw­szym ra­zem wszy­scy się uśmie­cha­li­śmy.

– Od go­dziny sto­imy na par­kingu przy sta­cji ben­zy­no­wej, a ty ga­dasz do te­le­fonu na kiju o tym, jaki masz fajny sa­mo­chód. Lu­dzie się na nas ga­pią. Mam tego do­syć. Je­dziemy w te Be­skidy czy wra­camy do domu?

– Czuję, że to się źle skoń­czy. Bła­gam, za­wróćmy, za­nim bę­dzie za późno.

2.

Od po­stoju na sta­cji ben­zy­no­wej mi­nęła go­dzina, wy­peł­niona zło­wróżbną ci­szą. Od­zy­wał się tylko GPS udzie­la­jący la­ko­nicz­nych wska­zó­wek do­ty­czą­cych ko­lej­nych rond i za­krę­tów. Jego nie dało się ob­ra­zić ani wy­pro­wa­dzić z rów­no­wagi. Po­le­ce­nia pa­dały co­raz czę­ściej, w miarę jak auto od­da­lało się od trasy eks­pre­so­wej, wplą­tu­jąc się w sieć roz­ga­łę­zio­nych dróg i dró­żek opla­ta­ją­cych gó­rzy­ste te­reny Ma­ło­pol­ski.

Niebo nie­spiesz­nie, ale sys­te­ma­tycz­nie za­cią­gało się chmu­rami. Sło­neczny po­ra­nek sta­wał się od­le­głym wspo­mnie­niem. At­mos­fera w sa­mo­cho­dzie też gęst­niała i na­wet no­wo­cze­sny sys­tem kli­ma­ty­za­cji z wen­ty­la­cją fo­teli nie był w sta­nie temu za­po­biec. Bu­rza wi­siała w po­wie­trzu. Pan Wy­cieczka za­ci­skał ręce na kie­row­nicy i po­gwiz­dy­wał przez zęby ja­kąś zu­peł­nie nie­har­mo­nijną me­lo­dię, co w jego przy­padku sta­no­wiło od­po­wied­nik kłę­bów dymu wy­do­by­wa­ją­cych się z kra­teru wul­kanu. Oczy­wi­ście tak na­prawdę nie na­zy­wał się Wy­cieczka. Miał na na­zwi­sko Ja­wor­ski, ale ostat­nio co­raz czę­ściej sam o tym za­po­mi­nał. Wszę­dzie roz­po­zna­wano go jako Pana Wy­cieczkę.

To pseu­do­nim, pod któ­rym był znany od pię­ciu lat. Pięć lat... Mógłby przy­siąc, że znacz­nie dłu­żej. Dzień, który zmie­nił losy ich ro­dziny, wy­da­wał mu się te­raz od­le­gły ni­czym po­przed­nie wcie­le­nie. Pan Wy­cieczka jak przez mgłę pa­mię­tał, że w tam­tym in­nym ży­ciu był na­uczy­cie­lem hi­sto­rii. Hi­sto­rię lu­bił. Lu­bił też o niej opo­wia­dać. Nie­na­wi­dził na­to­miast tego, że nikt go nie słu­chał.

Jego po­przed­nie wcie­le­nie umarło dwu­dzie­stego czwar­tego czerwca, w pierw­szy dzień wa­ka­cji. Z per­spek­tywy czasu trudno było nie do­pa­try­wać się w tym sym­bolu. Ko­lejny rok szkolny skoń­czył się ab­sur­dalną awan­turą z ro­dzi­cami uczniów z klasy, w któ­rej Ja­wor­ski miał wy­cho­waw­stwo. Jak na iro­nię, po­szło wła­śnie o wy­cieczki.

Wra­cał do domu za­ła­many. Od wielu lat nie czer­pał sa­tys­fak­cji ze swo­jej pracy, ale tam­tego dnia po­czuł, że to, co robi, nie ma naj­mniej­szego sensu. Zde­rzył się ze ścianą. Mur. Ko­niec. Droga daw­nego ży­cia po pro­stu nie pro­wa­dziła da­lej.

I wła­śnie wtedy, kiedy był prze­ko­nany, że go­rzej już być nie może, na­ci­snął klamkę drzwi pro­wa­dzą­cych do dwu­po­ko­jo­wej klitki, w któ­rej się gnieź­dzili, i na­gle uświa­do­mił so­bie, że są uro­dziny Marka. Za­po­mniał ku­pić pre­zent wła­snemu sy­nowi. Jak w kosz­mar­nym śnie.

Było już za późno, żeby za­wró­cić. Drzwi otwo­rzyły się z gło­śnym skrzyp­nię­ciem. W przed­po­koju stał Ma­rek. Dziś wy­soki czter­na­sto­la­tek, wtedy roz­bra­ja­jąco drobny chłop­czyk w dniu swo­ich dzie­wią­tych uro­dzin. Oj­ciec przy­wi­tał go za­kło­po­ta­nym uśmie­chem. Ale syn, za­miast do­py­ty­wać o pre­zent, za­czął po raz ko­lejny opo­wia­dać o swo­ich ulu­bio­nych youtu­be­rach i mó­wić, że jest już na tyle duży, żeby za­ło­żyć wła­sny ka­nał.

Wów­czas na­stą­pił je­den z tych nie­zwy­kłych mo­men­tów, które bar­do­wie opie­wają w pie­śniach. Prze­błysk ge­niu­szu, szczę­śliwy zbieg oko­licz­no­ści, in­ter­wen­cja życz­li­wych bo­gów. Gło­sem, w któ­rym brzmiała pew­ność sie­bie, jak gdyby od po­czątku miał taki plan, Ja­wor­ski za­pro­po­no­wał, że w ra­mach pre­zentu przy­go­tują ra­zem film. Oj­ciec i syn. Po­je­chali na wy­cieczkę ro­we­rową, na­grali ją te­le­fo­nem i wrzu­cili na YouTube’a. Lu­dziom się spodo­bało. Tak na­ro­dzili się Pan Wy­cieczka i jego Wy­ciecz­kowa Ro­dzina.

Spró­bo­wali ko­lejny raz, po­tem na­stępny. Oka­zało się, że są w tym do­brzy. Bar­dzo do­brzy. Wpraw­dzie od pew­nego czasu nie mo­gli prze­mie­rzać dłu­gich pie­szych szla­ków, bo żona Ja­wor­skiego, Na­ta­lia, miała pro­blem z nogą, ale na ro­dzin­nych atrak­cjach znali się jak nikt.

Po pię­ciu la­tach ka­nał Pana Wy­cieczki i jego Wy­ciecz­ko­wej Ro­dziny śle­dziło po­nad pół mi­liona wi­dzów. Ozna­czało to, że są naj­po­pu­lar­niej­szym pol­skim ka­na­łem w seg­men­cie lo­kal­nej tu­ry­styki ro­dzin­nej. Nie li­cząc Po­dróży z Bo­ba­sami. Pan Wy­cieczka stał na sta­no­wi­sku, że ta pa­skudna ro­dzinka lo­kuje się ra­czej w ni­szy wi­de­oblo­gów pa­ren­tin­go­wych, a to zu­peł­nie inna dys­cy­plina sportu. Poza tym ko­rzy­stają z nie­uczci­wej prze­wagi w po­staci uro­czych tro­jacz­ków. Nikt nie prze­bije tro­jacz­ków.

A prze­cież jego ro­dzina też miała po­ten­cjał. Na­prawdę miała po­ten­cjał! Choć oczy­wi­ście nie bra­ko­wało jej też pro­ble­mów. Wszyst­kie youtu­bowe ro­dziny są do sie­bie po­dobne, ale każda jest nie­szczę­śliwa na swój spo­sób, po­my­ślał i rzu­cił szyb­kie spoj­rze­nie na żonę prze­glą­da­jącą Fa­ce­bo­oka na sie­dze­niu pa­sa­żera. Po pra­wie dwóch de­ka­dach od ślubu wciąż wy­da­wała mu się atrak­cyjna. Po­czą­tek youtu­bo­wej przy­gody był dla nich jak drugi mie­siąc mio­dowy. Na­ta­lii spodo­bała się nowa, sce­niczna per­sona męża. I to, że wresz­cie mo­gli żyć na po­zio­mie. Ho­tele, spa, bły­ska­wiczna spłata kre­dytu. Ale po roku wszystko się ze­psuło. Poza ka­merą co­raz rza­dziej roz­ma­wiali. Przy­tu­lali się głów­nie na po­trzeby in­sta­gra­mo­wych zdjęć.

Pan Wy­cieczka na­mie­rzył w lu­sterku sie­dzące z tyłu dzie­ciaki. W dru­gim rzę­dzie przy­cup­nęła Marta – szes­na­sto­latka, przez całe dnie wy­mie­nia­jąca wia­do­mo­ści ze zna­jo­mymi, do któ­rych w re­al­nym świe­cie od­zy­wała się nie czę­ściej niż dwa razy w ty­go­dniu. Była szczu­pła, może na­wet chuda, choć Pan Wy­cieczka nie był eks­per­tem od BMI ani ak­tu­al­nych ka­no­nów na­sto­let­niej urody. Marta miała ładne ja­sne włosy zwią­zane z tyłu w kitkę. Chyba naj­mniej z ro­dziny lu­biła roz­po­zna­wal­ność, z jaką wią­zało się pro­wa­dze­nie naj­po­pu­lar­niej­szego ka­nału o ro­dzin­nych po­dró­żach na pol­skim YouTu­bie.

W ostat­nim rzę­dzie roz­wa­lił się Ma­rek – bez­po­średni sprawca ca­łego za­mie­sza­nia. W pierw­szych mie­sią­cach to on był głów­nym po­my­sło­dawcą ko­lej­nych wy­cie­czek i fil­mów. In­ter­ne­towa po­pu­lar­ność bły­ska­wicz­nie wy­nio­sła go z po­zy­cji ku­jona i out­si­dera do roli szkol­nego idola. Trzeba przy­znać, że od­naj­dy­wał się w niej zna­ko­mi­cie. Jego atry­bu­tami stały się gwiaz­dor­skie ciemne oku­lary i mar­kowe bluzy z kap­tu­rem, spod któ­rego wy­sta­wała sta­ran­nie uło­żona grzywka. Był za­chwy­cony, że wszy­scy, łącz­nie z na­uczy­cie­lami, nie zwra­cają się do niego ina­czej niż per Ju­tu­ber. Nie­ustan­nie pla­no­wał eks­pan­sję wy­ciecz­ko­wej marki. To on wy­my­ślił pierw­szy po­ważny kon­trakt na lo­ko­wa­nie pro­duk­tów. A po­tem stwier­dził, że jed­nak chce zo­stać ga­me­rem. Tak po pro­stu. Z dnia na dzień. Wy­cieczki i filmy prze­stały go in­te­re­so­wać. Da­lej wszę­dzie szu­kał wy­zwań. Da­lej ca­łymi dniami ukła­dał i udo­sko­na­lał plany. Ale żą­dzę przy­gody prze­rzu­cił gdzie in­dziej. Zbie­rał ekwi­pu­nek, roz­wią­zy­wał za­gadki, wy­peł­niał ści­śle tajne mi­sje.

– Prze­cież to wszystko jest dla was – za­czął Pan Wy­cieczka po­jed­naw­czo.

Nikt nie pod­niósł wzroku znad ekranu. Ma­rek nie­spiesz­nie się­gnął do schowka w sie­dze­niu, wy­jął z niego ka­bel i pod­łą­czył go do portu w pod­ło­kiet­niku. Te­le­fon ci­chym bzyk­nię­ciem po­twier­dził roz­po­czę­cie ła­do­wa­nia. Był to je­dyny dźwięk, ja­kiego do­cze­kał się w od­po­wie­dzi Pan Wy­cieczka. Za­częła się ko­lejna mi­nuta wy­peł­niona szu­mem kli­ma­ty­za­cji.

– Ko­chani... – spró­bo­wał jesz­cze raz.

– Nie mów do nas „ko­chani” – żach­nęła się żona i ode­rwała spoj­rze­nie od nie­koń­czą­cego się łań­cu­cha zdjęć uśmiech­nię­tych lu­dzi. – Wiesz, że nie cier­pię, kiedy to ro­bisz. Już cał­kiem za­tarła ci się gra­nica mię­dzy ży­ciem a tymi fil­mami.

– Na­ta­lia... Ale to na­prawdę jest dla was. Dla nas. Prze­cież wiesz. Ro­bimy to ra­zem, jako ro­dzina, tak jak się uma­wia­li­śmy. Wi­dzisz prze­cież, o ile le­piej nam się żyje, od­kąd prze­sta­łem się uże­rać ze szkołą, a ty z upier­dli­wymi klien­tami.

– Te­raz, gdy roz­li­czam na­sze fak­tury, mam wię­cej ro­boty, niż mia­łam przed­tem przy dwu­dzie­stu klien­tach...

– Prze­cież to było na­sze wspólne ma­rze­nie. – Od­wró­cił się, żeby po­pa­trzeć na ko­bietę, którą wciąż ko­chał, ale co­raz mniej ro­zu­miał. Trwało to nie wię­cej niż trzy se­kundy, lecz gdy wró­cił spoj­rze­niem na drogę, było już pra­wie za późno.

Ja­dąca z na­prze­ciwka cię­ża­rówka po­sta­no­wiła odro­binę ściąć je­den z za­krę­tów drogi wi­ją­cej się po­śród wzgórz i za­wa­dziła o ich pas ru­chu. Trudno oce­nić, co ich ura­to­wało: re­fleks kie­rowcy, cu­downe sys­temy za­chwa­lane przez pana Ko­sterę z Ko­stera Auto czy do­dat­kowe sześć cen­ty­me­trów as­faltu, w które zde­cy­do­wały się za­in­we­sto­wać wła­dze gminy Szczu­rowa. Cię­ża­rówka mi­nęła ich o mi­li­me­try. Z od­gło­sem nie­po­ko­jąco przy­po­mi­na­ją­cym te wy­da­wane przez my­śliwce Im­pe­rium w Gwiezd­nych woj­nach, po­my­ślał Ma­rek.

– Bli­sko było – rzu­cił, nie prze­ry­wa­jąc gry. – Le­piej patrz na drogę. Je­żeli roz­wa­limy ten wóz i zgi­niemy, Ko­stera roz­ko­pie na­sze groby, wy­cią­gnie to, co z nas zo­sta­nie, i za­mor­duje po­now­nie. On nie wy­gląda na czło­wieka, który ła­two wy­ba­cza.

Za­trzy­mali się na po­bo­czu kil­ka­dzie­siąt me­trów da­lej.

– Ma­rek ma ra­cję. Patrz na drogę! – Na­ta­lia sze­roko otwar­tymi oczyma wpa­try­wała się w pu­stą prze­strzeń, przed chwilą wy­peł­nioną pę­dzącą masą cię­ża­rówki.

– By­łoby mi ła­twiej, gdy­byś od czasu do czasu zmie­niła mnie za kół­kiem. – Pan Wy­cieczka po­sta­no­wił za­grać nie­czy­sto i szybko tego po­ża­ło­wał.

– To podłe, wiesz? – Na­ta­lia za­mknęła oczy, ale wciąż wi­działa cię­ża­rówkę. – Jak mo­głeś tak po­wie­dzieć?

– Prze­pra­szam.

– Wiesz do­sko­nale, że nie pro­wa­dzę nie dla­tego, że mi tak wy­god­nie.

– Na­prawdę prze­pra­szam.

Ru­szyli da­lej. Tętno pa­sa­że­rów po­woli wra­cało do normy.

– Ale przy­goda! – Pan Wy­cieczka chciał za­brzmieć dziar­sko, lecz głos uwiązł mu w gar­dle ja­koś w po­ło­wie dru­giego słowa.

– Do­kład­nie tak, jak obie­cy­wa­łeś – sko­men­to­wał na­sto­la­tek z tyl­nego sie­dze­nia. – Tata za­wsze do­trzy­muje słowa.

– Ale prze­cież mamy przy­gody. Mamy mnó­stwo przy­gód! – Ja­wor­ski czuł, że sy­tu­acja wy­myka mu się spod kon­troli. Może to nie był do­bry po­mysł, żeby bez kon­sul­ta­cji z ro­dziną zor­ga­ni­zo­wać ko­lejny wy­jazd dwa dni po po­wro­cie z Pod­kar­pa­cia? – W Wy­so­wej są świetne wi­doki. W Kry­nicy bę­dziemy miesz­kać w nie­sa­mo­wi­tym miej­scu. Będą ba­sen, spa, re­we­la­cyjne je­dze­nie. Od­pocz­nie­cie so­bie. Zo­sta­wimy tę pie­kielną ma­chinę na ho­te­lo­wym par­kingu i po­cho­dzimy po gó­rach. Je­śli mama da radę, mo­żemy na­wet przejść na pie­chotę do tej wieży wi­do­ko­wej ze ścieżką w chmu­rach. Jest ol­brzy­mia, mó­wię wam! A w Mu­szy­nie mają nowy park sen­so­ryczny.

Ci­sza. Zero en­tu­zja­zmu. Prze­grał to.

– Zde­cy­do­wa­li­śmy się na to ra­zem! – wrza­snął wresz­cie, wa­ląc pię­ścią w kie­row­nicę. (Chyba nie da się w ten spo­sób uru­cho­mić po­duszki po­wietrz­nej, prawda?) – Wie­dzie­li­ście, na co się pi­sze­cie!

– Pi­sa­li­śmy się na ro­dzinę. Na wię­cej czasu z ro­dziną. – Na­ta­lia ci­snęła te­le­fon do schowka w drzwiach i od­wró­ciła się do męża.

– Ja na wię­cej czasu z wami na pewno się nie pi­sa­łam – wtrą­ciła córka.

– Miały być nowe wy­zwa­nia, a nie Dzień Świ­staka, w któ­rym każdy po­ra­nek za­czyna się od tej sa­mej awan­tury o pa­ko­wa­nie wa­li­zek – zgo­dził się z nią Ma­rek.

– Mia­łeś skoń­czyć ze szkołą i z dwu­dzie­stoma fu­chami. – Na­ta­lia od­zy­skała głos, gdy na­sto­latki po­now­nie za­to­piły się w ekra­nach. – Mia­łeś wresz­cie sku­pić się na nas. Za­miast tego non stop sie­dzisz z kom­pu­te­rem albo z ka­merką, albo z te­le­fo­nem, albo Bóg wie z czym jesz­cze, co aku­rat jest po­trzebne do na­gra­nia no­wego ma­te­riału. Jak nie na­gry­wasz, to mon­tu­jesz. Każdy ro­dzinny obiad mu­simy po­wta­rzać po trzy razy, bo zdję­cia są nie­ostre albo frytki krzywo le­żały. W środę w gru­ziń­skiej re­stau­ra­cji za­żą­da­łeś, żeby ob­ni­żyli ży­ran­dol i prze­sa­dzili go­ści przy są­sied­nim sto­liku, bo mia­łeś za pu­sto w ka­drze.

– Wszy­scy się na to zgo­dzili! Z wła­snej nie­przy­mu­szo­nej woli!

– I to jest wła­śnie naj­bar­dziej prze­ra­ża­jące, nie? – ode­zwał się syn z tyl­nego sie­dze­nia.

Córka tym­cza­sem zdą­żyła za­ło­żyć wy­głu­sza­jące słu­chawki, które sku­tecz­nie od­cięły ją od czwar­tej tego dnia ro­dzin­nej awan­tury. Albo pią­tej, je­żeli li­czyć stan­dar­dowe spię­cie o to, kto za­po­mniał dru­giego kom­pletu klu­czy i który kom­plet wła­ści­wie jest drugi.

– My już nie mamy nor­mal­nego ży­cia – głos Na­ta­lii był ci­chy i spo­kojny. Pan Wy­cieczka po­czuł, że to gor­sze niż awan­tura. – Obie­cy­wa­łeś nam nie­koń­czące się wa­ka­cje, ale jest praca bez prze­rwy. Miało być spon­ta­niczne ży­cie pełne przy­gód, a my od pię­ciu lat nic nie ro­bimy spon­ta­nicz­nie. Od pię­ciu lat w na­szej ro­dzi­nie nie ma miej­sca na nor­malne uczu­cia. Wszystko jest za­pla­no­wane przez cie­bie albo przez na­szych „sta­ran­nie do­bra­nych part­ne­rów biz­ne­so­wych gwa­ran­tu­ją­cych nie­za­po­mniane do­zna­nia”.

– Czego chcesz? Czego ode mnie chcesz?! – wy­buch­nął, li­cząc na to, że ona też pod­nie­sie głos. Wo­lałby ko­lejną kłót­nię niż to po­ważne oświad­cze­nie, które wła­śnie wy­gło­siła.

– Chyba chcę wol­no­ści. Chcę nie wie­dzieć, co przy­nie­sie ju­tro. Chcę być za­sko­czona czym in­nym niż liczbą wy­świe­tleń no­wego od­cinka.

– Pro­szę bar­dzo, pod­wieźmy tego au­to­sto­po­wi­cza. – Pan Wy­cieczka zwol­nił, mi­ja­jąc sta­rego hi­pisa mocno nad­gry­zio­nego przez czas.

– Świetny po­mysł. – Syn zdą­żył do­strzec ką­tem oka za­rys syl­wetki na po­bo­czu. – To chyba je­den z tych go­ści z The Rol­ling Sto­nes. Je­żeli po­łą­czymy na­sze za­sięgi, to wyj­dzie mega ko­la­bo­ra­cja.

Pan Wy­cieczka wdu­sił pe­dał ha­mulca, uru­cha­mia­jąc wszyst­kie moż­liwe sys­temy bez­pie­czeń­stwa. Eg­zo­tyczne trzy­li­te­rowe skróty za­bły­sły na ta­blicy roz­dziel­czej.

– Nie, se­rio. Za­bierzmy go. Miał na kartce na­pi­sane „Be­skid Ni­ski”. Je­dziemy w tam­tym kie­runku.

– Wy­klu­czone! – Na­ta­lia krzy­czała.

Pan Wy­cieczka uśmiech­nął się pod no­sem. Do­piął swego.

– A co, je­żeli to psy­cho­pa­tyczny mor­derca, jak ten fa­cet, któ­rego ostat­nio zła­pali w Kra­ko­wie? – Syn po­sta­no­wił jesz­cze pod­nieść tem­pe­ra­turę.

– Nie za­pro­sisz ob­cego męż­czy­zny do sa­mo­chodu z na­szą ro­dziną!

Po­dzia­łało.

– Do­brze, już do­brze – po­wie­dział Pan Wy­cieczka po­jed­naw­czo i po­woli do­dał gazu. Syl­wetka za­wie­dzio­nego męż­czy­zny we wstecz­nym lu­sterku za­częła się zmniej­szać.

I wtedy na­gle lu­nęło. Jak gdyby ktoś od­krę­cił prysz­nic. Cięż­kie kro­ple za­ło­mo­tały w dach su­vana. Uru­cho­mił się za­awan­so­wany, pię­cio­stop­niowy sys­tem wy­kry­wa­nia desz­czu. Wy­cie­raczka za­skrzy­piała naj­pierw na przed­niej szy­bie, po­tem na tyl­nej. Zro­biło się dziw­nie. Pan Wy­cieczka pa­trzył, jak ma­le­jąca fi­gurka męż­czy­zny kuli się nieco, osła­nia głowę kurtką, a po­tem znika za kur­tyną ulewy.

– Głu­pia sprawa – sko­men­to­wał chło­pak, pau­zu­jąc na chwilę grę, co zwia­sto­wało słowa naj­wyż­szej wagi. – Wy­gląda na to, że te­raz na­prawdę mu­simy go pod­wieźć.

– Zro­bi­li­śmy mu na­dzieję... – przy­znała jego matka.

Wy­mie­nili z mę­żem po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia i cał­kiem nie­ocze­ki­wa­nie uśmiech­nęli się do sie­bie, po raz pierw­szy od wielu dni.

– Otwie­ram ro­dzinną na­radę – ogło­siła Na­ta­lia Ja­wor­ska po­waż­nym to­nem i od­wró­ciła się do tyl­nych sie­dzeń. – I od razu za­rzą­dzam gło­so­wa­nie.

Syn i oj­ciec bez słowa pod­nie­śli ręce. Matka uśmiech­nęła się znowu i zro­biła to samo. Pan Wy­cieczka jesz­cze raz gwał­tow­nie za­ha­mo­wał i wrzu­cił wsteczny.

– Może jed­nak nie jest psy­cho­pa­tycz­nym mor­dercą? – sko­men­to­wał chło­pak. – Cza­sem pierw­sze wra­że­nie oka­zuje się my­lące.

– Co się dzieje? – Marta zdjęła słu­chawki, które spra­wiły, że omi­nęły ją ostat­nie mi­nuty roz­mowy. Z gło­śnicz­ków wy­cie­kał do ka­biny stłu­miony la­ment Bil­lie Eilish. – Znowu prze­ga­pi­li­śmy skręt?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki