Gang Różowych Kapeluszy - Anna Szczęsna - ebook
NOWOŚĆ

Gang Różowych Kapeluszy ebook

Anna Szczęsna

4,1

36 osób interesuje się tą książką

Opis

Dla Barbary największą wartością jest rodzina. Troska o szczęście najbliższych często spędza jej sen z powiek.

Olga to niezwykle atrakcyjna kobieta, dawniej uwielbiana i adorowana przez mężczyzn. Obecnie nie potrafi pogodzić się z upływem czasu i samotnością.

Maria niedługo cieszyła się swoim małżeństwem. Pogrążona w żałobie po śmierci męża może liczyć tylko na przyjaciółki.

Uduchowiona Serafina zgadza się przyjąć siostrzenicę pod swój dach, chociaż nie do końca akceptuje jej styl bycia.

Cztery kobiety mimo zupełnie różnych charakterów od lat tworzą zgrany zespół. Akceptują swoje wady, wspierają się i bywa, że w nieco szorstki sposób okazują sobie troskę. Ich przyjaźń udowadnia, że każdy etap życia może zaskakiwać i nieść wiele dobrego.

Wszystko jest możliwe w Gangu Różowych Kapeluszy

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (21 ocen)
10
4
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

wzruszające chwile , pod koniec potok łez wzruszenia...
00
DanielaR34642

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, coś do śmiechu, choć też kilka łez wzruszenia popłynęło. Gang różowych kapeluszy, daje czadu. Polecam książkę, warto z nią spędzić czas, na pewno będzie to miły czas.
00
Goszaczyta98

Całkiem niezła

👒 „𝓖𝓪𝓷𝓰 𝓻óż𝓸𝔀𝔂𝓬𝓱 𝓴𝓪𝓹𝓮𝓵𝓾𝓼𝔃𝔂” 𝓐𝓷𝓷𝓪 𝓢𝔃𝓬𝔃ę𝓼𝓷𝓪👒 „Życie to zmiana. Nic nie jest dane na zawsze. Jedyne, co możesz zrobić, to dostrzegać te jasne strony i na nich się skupić”.
 •• Wszystko jest możliwe w Gangu Różowych Kapeluszy •• ▪️𝗥𝗘𝗖𝗘𝗡𝗭𝗝𝗔 ▪️ To historia czterech kobiet. Kobiet, które różnią się od siebie pod względem charakteru, przeżyć i bagażu życiowego. Jednak wspólnie tworzą naprawdę zgrany zespół. Akceptują swoje wady, wspierają się i bywa, że w nieco szorstki sposób okazują sobie troskę. Ich przyjaźń udowadnia, że każdy etap życia może zaskakiwać i nieść wiele dobrego. Poznaj tej niezwykle silne kobiety i odkryj ich historie 🌸 Anna Szczęsna przestawia prawdziwe życie prawdziwych ludzi, bez zbędnych ozdobników - przedstawia fakty takimi, jakimi są. Jeśli chodzi o charakterystykę postaci, to autorka stanęła na wysokości zadania, stworzyła tak autentycznych, a zarazem sympatyczne bohaterki, że nie sposób ich nie polubić. Podczas czytani...
00
ania83sosnowiec

Nie oderwiesz się od lektury

Witajcie. Zapraszam na recenzję książki Anny Szczęsnej" Gang różowych kapeluszy". Cztery przyjaciółki, cztery różne charaktery i życie pełnią życia na emeryturę. Wszystko to znajdziecie w książce. Cztery kobiety, Basia, Olga, Maria i Serafina, wiodą spokojne życie na emeryturze. Każda z nich dźwiga inny bagaż życiowych doświadczeń. Mimo różniących ich charakterów i poglądów, od lat trzymają się razem. Wspierają, sprzeczają się i stoją wiernie za sobą. Pokazują, że życie na emeryturze nie musi być nudne. Spełniają swoje pasje, marzenia, żyją pełnią życia. "Gang różowych kapeluszy" to historia o cudownej przyjaźni w kwiecie wieku. Bawi i wzrusza, pokazując, że marzenia nie mają granicy wieku i że dopóki są siły to warto żyć pełnią życia. Cudowna historia dla każdego z nas.
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

POŻEGNANIE

 

 

 

Wrześniowe słońce paliło w plecy. Maria schowała się w cieniu i dyskretnie wachlowała się planem pogrzebu. Jak zwykle dzieci Gucia z pierwszego małżeństwa stanęły na wysokości zadania. Wszystko zostało zorganizowane z iście nieludzką precyzją. Nie było miejsca na najmniejszy błąd. Zirytowała się, gdy zdała sobie sprawę, że ona nigdy nie byłaby w stanie tego zrobić. Znowu zbierało się jej na płacz. Niezaplanowane chlipnięcie ściągnęło na nią zgorszone spojrzenia Maćka i Lucyny. Starała się opanować, ale gdy sobie pomyślała, że Gucio już nie spojrzy na nią w ten swój sposób, że już się do niego nie przytuli, że nie pójdą na spacer, trzymając się za ręce, coś w niej pękło. Po raz kolejny rozsypała się na milion kawałków. Zawsze to ona chciała odejść pierwsza, dlaczego życie jest tak okrutne? Tłum gości zafalował zażenowany, gdy w niej włączyła się syrena strażacka. Nawet ksiądz przerwał monotonną litanię i spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, jakby spodziewał się, że pani Maria, pogrążona w żałobie kobieta, zaraz rzuci się na trumnę i zrobi przedstawienie godne hollywoodzkiej szmiry. O, nie! Nic takiego nie będzie miało miejsca. Nadludzkim wysiłkiem zebrała się w sobie, wyprostowała plecy, wstrzymała oddech i zacisnęła dłonie na programie. Programie! Kto robi program na pogrzeb własnego ojca? No tak. Idealny Maciej i perfekcyjna Lucynka. Bliźnięta z piekła rodem, których obecność sprawiała, że cierpła jej skóra za każdym razem, gdy były w pobliżu. Jak dobrze, że stali naprzeciwko. Wciąż miała otwartą drogę ewakuacji. Obok rodzeństwa, jak wycięta z żurnala, stała ich matka – królowa śniegu. Gdy to porównanie wpadło jej do głowy, dla odmiany Maria musiała walczyć z bulgocącym chichotem. Dobry Boże, zachowuję się, jakbym naprawdę zwariowała, pomyślała. Nie była w stanie nad sobą zapanować. I to w takiej chwili.

Trumna umieszczona na pasach zaczęła powoli osuwać się do grobu. Wypolerowane zdobienia rozpaczliwie łapały promienie słoneczne i strzelały nimi na prawo i lewo, oślepiając żałobników. Na czole jednego z pracowników zakładu pogrzebowego pojawił się pot.

– Żegnaj, Guciu… – wyszeptała Maria.

Czuła się taka samotna. Większość kondolencji trafiała do byłej żony. No cóż, niektórzy nie byli zbyt zorientowani, no i obecność księdza za plecami robiła swoje. Krystyna miała szczęście i zawsze odpowiednich ludzi pod ręką. Jeden brat ksiądz, drugi prawnik. Oskubała Gucia do cna, wypiła jego krew, wytarła się nim, powstała jak wampirzyca silniejsza i piękniejsza. Maria w jej towarzystwie czuła się gorsza, brzydsza, nawet jeśli miała koło siebie wsparcie w postaci Gucia, który od zawsze powtarzał, że to ona jest sensem jego istnienia. Byłe żony to naprawdę kiepska sprawa. Przynajmniej dla aktualnych lub dla świeżo upieczonych wdów. Szczególnie w przypadku, gdy ta pierwsza przejmowała pałeczkę w uroczystościach pogrzebowych swojego byłego męża, a obecna żona, piąte koło u wozu, musiała stać niczym Kopciuszek, zepchnięta na boczny tor, i robić dobrą minę do złej gry.

Nagle przy jej boku znalazł się Maciej. Wysoki, przystojny, z blond włosami uczesanymi niczym u angielskiego księcia, z zatroskanym uśmiechem pełnym serdeczności, w nienagannym płaszczu. Oczy miał po ojcu.

– Mario, jak się czujesz?

– Dobrze. – Z nieufnością przywitała jego bliskość.

– Może odwiozę cię do domu? Jesteś taka blada.

– Ale przecież stypa…

– Czyli jednak się wybierasz?

– Jak to: jednak? – Była coraz bardziej zdezorientowana. Chcieli się jej pozbyć? Niby dlaczego?

– Po prostu nie wyglądasz najlepiej. Musisz na siebie uważać, ojciec zawsze powtarzał, że masz słabe serce.

Słabe, bo kochliwe, ty idioto, pomyślała.

– Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku, czuję się dobrze. Nie ma powodu do obaw, ale dziękuję za twoją troskę.

Była żona Gustawa, Krystyna, stała w bezpiecznej odległości. Założyła czarne szpilki, które zwracały uwagę wysokością obcasów. Nieruchoma, z zaciśniętymi ustami, grała pogrążoną w żalu. Maria nie mogła się nadziwić, jak można tak wyglądać na co dzień. Pociągająco, ale i odpychająco zarazem. Oczy skryte za okularami przeciwsłonecznymi, jak za murem, nie pozwalały nawet domyślać się, co się dzieje we wnętrzu tej kobiety. Ma ochotę zatańczyć na świeżym grobie Gucia czy też walczy tak jak Maria, by nie zalać się łzami? Bądź co bądź, miały coś wspólnego. Wspomnienia.

Maciej spojrzał na matkę i nieznacznie pokręcił głową. Kobieta bez cienia wahania ruszyła w ich stronę. Dłonie w skórzanych rękawiczkach miała wytwornie zaplecione na lakierowanej torebce. Szyk i elegancja były nieprzyzwoicie uderzające na tle żałoby.

Ksiądz zaczął kierować ludźmi, podając wskazówki, gdzie odbędzie się stypa. Maciej odsunął się na bezpieczną odległość. Jego siostra pomagała wujowi w udzielaniu informacji żałobnikom. Nie wyglądali na przybitych po śmierci ojca. Zachowywali się, jakby byli w pracy. Profesjonalizm w każdym calu. Żaden włosek nie miał prawa odstawać, żadna tłumiona emocja nie mogła zostać ujawniona. Grymas czy krzywe spojrzenie też znajdowały się na czarnej liście. Tylko lekki, nostalgiczny uśmiech, przyciszony głos i oszczędne gesty.

– Mario. Bardzo mi przykro z powodu twojej straty. – Kobiecy, subtelny głos sprowadził ją na ziemię. Maria przestała przyglądać się otoczeniu, a skupiła wzrok na porcelanowej twarzy swojej rywalki.

– Mnie również. Dla ciebie też musiał to być szok.

– Och, nie. Przecież wiedziałam, jak żyje. Gustaw miał dopiero siedemdziesiąt sześć lat i nic a nic o siebie nie dbał. Dziwię się tobie, że nie próbowałaś go zmobilizować do regularnych wizyt u lekarza i ćwiczeń.

Szpila została wbita skutecznie. Zabolało.

– Gucio dbał o siebie bardziej, niż myślisz. – Maria nie miała ochoty na jałowe pogaduszki z tą kobietą. Chciała zaszyć się w domu i oddać rozpaczy.

– Widzę też, że to, co się stało, nie pozostało bez śladu na twoim zdrowiu. Naprawdę lepiej będzie, jak wrócisz do siebie, odpoczniesz. To musiał być dla ciebie wstrząs. Poza tym naprawdę nie ma konieczności, byś marnotrawiła czas z obcymi ludźmi. To znajomi moi i Gustawa, nie zdążyłaś ich poznać.

Czy to już szczyt bezczelności, czy ta kobieta chciała wspinać się jeszcze dalej i wyżej? Maria zaniemówiła, ale we wnętrzu kipiał wulkan gotowy w każdej chwili wybuchnąć. Owszem, nie znała tych ludzi, ale nie dlatego, że nie zdążyła, tylko dlatego, że Gucio nie znosił ich nadętego towarzystwa. Nie uważał ich za swoich znajomych, to byli znajomi Krystyny, osoby, z którymi warto się widywać, a jeszcze lepiej pokazywać, z którymi umawiano spotkania z miesięcznym wyprzedzeniem i kalendarzem w ręku, przy których strach było puścić bąka. Jak ona tego nienawidziła, chyba jeszcze bardziej niż Gucio. Co oni tutaj robili? Dlaczego nie dali jej spokoju? Gucio nie życzyłby sobie ich towarzystwa. Maria już miała tupnąć nogą i wygarnąć tej wyfiokowanej paniusi, gdy jak spod ziemi pojawiła się znajoma chmara wiedźm. Jak dobrze było widzieć serdeczne twarze.

– Tak nam przykro, kochana – pierwsza odezwała się okrągła niczym piłka Barbara. Wyciągnęła przed siebie ręce i ruszyła jak taran, zmiatając po drodze chudą byłą żonę Gucia.

Przyjemnie było zniknąć w tym kojącym uścisku.

– Nie ma co tu stać, zobaczcie, słońce zachodzi, załatwiona jest rezerwacja w Herbaciarni u Jagody. – Dołączyła do niej subtelna blondynka w fioletowym kapeluszu, Serafina, która całe życie unosiła się nad ziemią, a i teraz, gdy widmo grobu wyglądało jej zza ramienia, nie zamierzała się poddać odwiecznemu porządkowi świata. Nic dziwnego, była z nich najmłodsza i myślały o niej lekceważąco, dzieciak, co ona tam wie?

– Och, jak miło, ulubione miejsce Gucia. – Maria tym razem walczyła ze łzami wzruszenia. Przyjaciółki jak zwykle stanęły na wysokości zadania. Uwielbiała je. Zawsze mogła na nie liczyć.

– Nic się nie martw, wszystko jest zorganizowane, będą przyjaciele Gucia. Oczywiście pani też jest mile widziana, łącznie z dziećmi. Gdzie też one znikły? Słodkie bliźnięta. Gucio był z nich taki dumny. – Olga nie potrafiła ukryć złośliwości. Chociaż przykleiła do twarzy uśmiech, oczy zwężone w dwie niebezpieczne szparki rzucały gromy. Krystyna nie pozostała dłużna.

– Bardzo dziękuję, ale rodzina ma już zarezerwowane miejsca w odpowiednim lokalu.

– Auć! – Barbara się skrzywiła, gdy była żona odeszła krokiem modelki, zadzierając nosa tak wysoko, że o mało nie strącała liści z drzew. – Chodź, pożegnamy się z nim, jak należy. To był zacny człowiek. Najlepszy z mężów. Płacz, kochana, płacz, kiedy jak nie teraz?

Podeszły do grobu, przy którym nie było już nikogo. Pracownicy zakładu pogrzebowego szybko się uwinęli i mogły chwilę postać w milczeniu nad stertą kwiatów uzbrojonych w srebrne, czarne i fioletowe wstążki. Niesforny wiatr targał brzegami folii, nucąc sobie tylko znaną melodię, co chwilę przerywaną smarkaniem przyjaciółek. Wszystkie kobiety, jak jeden mąż, zaniosły się szlochem, nie starając się ani na chwilę powstrzymać kotłujących się emocji. Nie udawały, uwielbiały tego uroczego i serdecznego człowieka, który kochał Marię, jak chyba nikt nigdy nie kochał. Piękna była ta ich miłość.

Narodziła się u schyłku ich życia. Niespodziewanie jak kwiat, który pojawia się późną jesienią, przypadkowy, budzący zdziwienie i podziw. Żadna z kobiet by się do tego nie przyznała, ale zazdrościły Marii. To było jak wygrana na loterii. Gucio, człowiek światowy, dystyngowany, pogodny, a do tego przystojny i to w sposób, obok którego nie mogły przejść obojętnie nawet młode dziewczyny, pewnego dnia zobaczył Marię brodzącą w morzu. To było wyjątkowo zimne lato. Plaże nad naszym pięknym Bałtykiem świeciły pustkami, ale Marii to nie przeszkadzało. Oddychała pełną piersią i cieszyła się, że może być sama z własnymi myślami. Codziennie o tej samej porze szła na długi spacer plażą, nie bacząc na porywisty wiatr i niską temperaturę, ściągała buty i wchodziła do wody po kostki. Ciało dość szybko przyzwyczajało się do tysiąca igiełek poprawiających krążenie, a i ona rozkoszowała się tą spartańską pieszczotą. Chwila bólu i ta uderzająca świadomość, że jeszcze żyje i może zrobić tyle rzeczy, a nie musi się przejmować tym, co wypada, a co nie. Emerytura i starość nie oznaczały dla niej tragedii. Akceptowała taką kolej rzeczy i bez żalu zostawiła za sobą bardzo intensywny etap pracy w szkole. Bycie nauczycielką przynosiło jej satysfakcję, ale było też wyczerpujące. Dzięki latom spędzonym przy tablicy nie miała najmniejszego problemu z organizacją czasu, a i nuda jej nie dokuczała. Wreszcie mogła sobie pozwolić na cieszenie się drobiazgami, zwracać uwagę na to, co ją otacza. Pewnego dnia spostrzegła, że codziennie o tej samej porze podczas swojego spaceru mija mężczyznę. Najchętniej przeszłaby obok, ze wzrokiem utkwionym w spienionych falach, gdyby nie to, że ukłonił się jej. Bez słowa, jedynie wykonał gest, który zmusił ją, by spojrzała w jego oczy. I tak to się zaczęło.

Była bardzo zdziwiona. Jej uporządkowane życie nagle wywróciło się do góry nogami. Początkowo zamiast motyli miała w brzuchu stertę kamieni, a każde ich spotkanie okraszone było nie tylko sporą dawką podekscytowania, ale i irracjonalnego poczucia winy. Wydawało się to nie w porządku, chociaż nie umiała sobie wytłumaczyć dlaczego. Jakby sprzeciwiała się matce naturze. Po pierwszej wspólnej nocy płakała tak, że Gucio się wystraszył, a potem oficjalnie wydała sobie zezwolenie na szczęście. Od tamtej pory żyli jak w bajce. Rozumieli się w pół słowa i nie mogli się nasycić swoim towarzystwem. Robili miliony rzeczy po raz pierwszy, urzeczywistniali nawet najbardziej szalone myśli. Nic nie było dla nich niemożliwe. Aż do teraz. Dzień się skończył, a na Marię czekało tylko puste, zimne łóżko, w którym miała gasnąć każdej z czekających ją nocy.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

 

BOLESNE LĄDOWANIE

 

 

 

Serafina wstała jak zwykle o piątej rano i ze spokojem zaakceptowała myśl, że dziś się coś wydarzy. Tylko westchnęła boleśnie, gdy poczuła na barkach ciężar tego, co nadchodziło. Życie z niezwykle rozwiniętą intuicją było wygodne, ale czasami dałaby wiele, żeby czuć i wiedzieć mniej. Tym razem postanowiła po prostu poczekać na to, co nieuchronne. Dopiero teraz, gdy patrząc w lustro, widziała dojrzałą panią, a nie młodą kobietę, nauczyła się przyjmować wszystkie zawirowania losu ze spokojem. Wymagało to ogromu pracy, ale w końcu zaufała i uwierzyła w sens tego, co ją spotykało.

Nakarmiła kota, zaparzyła kawę i z przymkniętymi oczami półgłosem wyrecytowała listę rzeczy, za które była wdzięczna. Ten codzienny rytuał był jej formą modlitwy lub pogańskiego zabobonu – jak uważały jej przyjaciółki. Dziękowała też za to, że są zawsze obok, gdy coś się dzieje. Miały swoje stałe miejsce na jej „liście wdzięczności”.

Serafina była drobną kobietą. Mimo upływających lat wciąż trzymała się prosto. Mówią, że praca w bibliotece konserwuje. I chyba była to prawda. Prawie nic się nie zmieniło w jej wyglądzie od czasu, gdy opuściła swoje miejsce między regałami i ukochanych czytelników. Tylko czasami zdarzało się, że tęskniła za cichymi rozmowami o literackich bohaterach.

Cienkie, proste, jasne włosy obcinała na pazia. Grzywka nadawała jej niemal dziewczęcego uroku. Łatwo było się pomylić, gdy patrzyło się na jej sylwetkę z daleka. Tylko siatka zmarszczek na twarzy i wypłowiały błękit oczu zdradzały prawdę o jej wieku. O życiu wiedziała już dużo, ale nie przeszkadzało jej to cieszyć się każdym dniem. Wciąż wierzyła w dobro i w to, że ludzie patrzą na świat tak jak ona. Nieraz się sparzyła, ale wypracowała rzadką umiejętność radzenia sobie z tym, co niewygodne i raniące. Po każdym przykrym zdarzeniu po prostu otrzepywała się i obracała twarz w stronę słońca. To była jej podstawowa zasada. Nigdy nie oglądaj się za siebie. W przeszłości doznała wielu porażek, ale zapominała o nich, bo jej filigranowe ciało nie było w stanie udźwignąć wszystkich prozaicznych problemów, jakie spadały na nią, jej bliskich i cały świat, za który czuła nieuzasadnioną odpowiedzialność.

Siedziała nad filiżanką aromatycznej kawy i leniwie przewracała strony kolorowego magazynu. Na jej kolanach położył się kot, czuła przyjemne ciepło na nogach. Jesienne słońce nieskrępowanie rozlało się po pokoju, zaglądając w najmniejsze szpary. Gdy zegar wskazał dziesiątą trzydzieści, poczuła nagły skurcz żołądka, a zaraz po tym usłyszała dzwonek do drzwi. A może to było na odwrót? Czasami interpretacja rzeczywistości sięgała głębiej, zahaczając o myślenie magiczne, „jeśli nie nadepnę na kreskę, idąc po płytach chodnikowych, spotka mnie szczęście”. Z trudem wstała, niezadowolony kot zeskoczył na podłogę. Poprawiła spódnicę i przeczesała palcami grzywkę. Poruszając się bezszelestnie w wełnianych kapciach z fioletowymi pomponami, znalazła się przy drzwiach szybciej, niż by chciała. Stłumiła westchnięcie i zrezygnowała z ostrożności. Nie wspięła się na palce i nie skorzystała z dobrodziejstw judasza. Przekręciła zamek i nacisnęła na klamkę.

– Ciociu, jak ja się bałam, że cię nie zastanę.

Na klatce, spłakana niczym nieboskie stworzenie, stała Bogna, córka dużo młodszej siostry Serafiny.

– A co się stało? – Niemal wciągnęła do mieszkania dwa razy większą od siebie dziewczynę. Skórzane spodnie nieprzyjemnie zaskrzypiały, gdy Bogna schyliła się, by uścisnąć filigranową ciocię.

– Czy mogę u ciebie zostać na jakiś czas? Świat mi się zawalił.

– Oczywiście, że tak, jak długo zechcesz. Nie wiem, co się stało, ale bardzo się cieszę, że cię widzę. No już, zostaw torbę, może koło stolika, żebyśmy się nie potknęły. Umyj łapki i buzię, no i czemu taka duża dziewczynka płacze? Wyglądasz jak panda. Wycieramy te plamy. – Bogna posłusznie poddawała się ciocinym zabiegom i bez cienia skrępowania głośno pociągała nosem. Potem dała się zaprowadzić na kanapę, przykryć kocem i pozwoliła się rozpieszczać.

– Trupi mnie zostawił. Prowadza się z tą latawicą od podwieszania. – Rozpłakała się na dobre.

– Trupi? Ten miły chłopiec wytatuowany na twarzy? Ale jak to? – Ciężko było w to uwierzyć, ale Serafina naprawdę się zmartwiła.

– Jakby tego było mało, mama postanowiła zrobić z tego powodu imprezę. To mnie przerosło. Wyprowadziłam się.

– Biedactwo, ale spróbuj ją zrozumieć. Ona zawsze była dość ekscentryczna.

– To prawda, w naszej rodzinie tylko ciocia jest normalna.

– No cóż, nie wszyscy tak uważają. Ale uwierz mi, wiem to, mój nos mi podpowiada, że wszystko dobrze się skończy. Teraz może nie dopuszczasz do siebie takiej myśli, ale to naprawdę najlepsza rzecz, jaka mogła ci się przytrafić. A swoją drogą, o jakim podwieszaniu mówisz?

– Kiedyś cioci pokażę na YouTubie.

– Wy młodzi… Czasami wydaje mi się, że mówicie w obcym języku. Ale nieważne. O nic się nie martw, moja sypialnia jest do twojej dyspozycji. A i Cynamon ucieszył się z twojej wizyty.

Faktycznie, kot o pomarańczowych oczach umościł się zadowolony w zgięciu łokcia Bogny. Uspokojona Serafina poszła do kuchni przygotować ciasto z nutką mgły, jak je nazywała. Niezawodne lekarstwo na wszystkie bolączki, na które przepisu nie zdradziła nikomu. Sama czuła się lekka jak obłok. Tęskniła za tą dziewczyną najbardziej na świecie, więc jeśli przeczucie dawało znać tylko o tym, to nic lepszego nie mogło się jej przytrafić. Będzie miała siostrzenicę tylko dla siebie, przez czas dłuższy niż kilka godzin. W rodzinie nie było tajemnicą, że rozumiała się z Bogną lepiej niż jej rodzona matka. No cóż, Serafina ze swoją młodszą siostrą nie miała najlepszego kontaktu. Próbowała, naprawiała, ale w końcu dała sobie spokój. Szkoda życia na coś, czego nie można zmienić. Poza tym Lena, młodsza o piętnaście lat, wcale nie chciała być bliżej Serafiny, którą uważała za jakiś wybryk natury. Sama zmieniała „narzeczonych” regularnie co trzy miesiące. Oddawała się nihilistycznym praktykom, nie zwracając uwagi na to, że jest odpowiedzialna za córkę. Nie pozostało to bez śladu na psychice Bogny. Dziewczyna już we wczesnym dzieciństwie zacisnęła zęby i szukała sensu życia na własną rękę, błądząc i robiąc sobie krzywdę, by potem leczyć rany u cioci, która dla niej była słodka jak miód. Serafina nigdy nie krytykowała, jedynie pocieszała i podsuwała praktyczne rozwiązania. U cioci zawsze można było przenocować, najeść się i popłakać w spokoju, jak teraz. Potem Bogna ze zdwojoną siłą wstawała, otrząsała się i dalej szukała własnej drogi, która nieraz okazywała się wyjątkowo wyboista i kamienista. To, co sprawiało, że Serafina była spokojna o siostrzenicę, to siła i konsekwencja dziewczyny, a także to, że miały ze sobą dobry kontakt. Serafina była pewna, że przy poważniejszych tarapatach Bogna zwróci się właśnie do niej. Ta dziwna koegzystencja działała jak dobrze naoliwiona maszyna.

Gdyby ktoś spojrzał na nie z boku, nie mógłby nie zauważyć dzielących je różnic. Zacięta Bogna, wysoka, z dużym biustem i szerokimi biodrami. Zawsze ubrana wyzywająco, z makijażem tak szczelnym i sztucznym, że twarz przypominała maskę. W ten sposób ułatwiała sobie funkcjonowanie wśród ludzi i o tym Serafina wiedziała. Tę wrażliwą w gruncie rzeczy dziewczynę szybko można było skrzywdzić, ale skoro matka nie chciała zapewnić jej poczucia bezpieczeństwa, sama musiała o to zadbać, najlepiej jak umiała. Toteż zaciskała pięści i walczyła. O lepsze życie laboratoryjnych myszy, o związki partnerskie, więźniów w krajach na końcu świata, o kobiety, o każdego, kto był słabszy i nie potrafił głośno manifestować swoich potrzeb. Robiła to z taką determinacją, jakby ratowała siebie.

Serafina to widziała i podziwiała siostrzenicę. Wspierała ją, jak tylko potrafiła. Teraz radość mieszała się z poczuciem żalu, że Bogna musi przez to wszystko przechodzić. Że nie może być po prostu szczęśliwa.

Gdy tak krzątała się po kuchni, przez ramię wykrzykując do siostrzenicy słowa wsparcia, nagle usłyszała dźwięk telefonu.

– Cholercia, Maria! – Miały iść do niej z grupą wsparcia, jak nazywała ekipę przyjaciółek u schyłku życia. Przez niespodziewaną wizytę zapomniała. Chcąc nie chcąc, z ciężkim sercem, w błyskawicznym tempie zadbała o Bognę i czmychnęła z domu, ciągnąc za sobą ogromne poczucie winy.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI

 

POŻEGNANIE ZE SŁONIĄTKIEM

 

 

 

Bogna została sama. Nie do końca, jeśli spojrzeć na mordkę urażonego Cynamona. Wciąż leżał wtulony w dziewczynę i czekał, aż odda mu hołd. Jak każdy kot, Cynamon uważał się za króla ludzi i całego wszechświata. „A teraz, nędzna ludzka istoto, wstaniesz i napełnisz moją miskę”.

– Co, kiciaku? Zostaliśmy sami. Myślę, że czas na małe co nieco. Trzeba jakoś poprawić sobie nastrój. – Boso podreptała do kuchni, ciągnąc za sobą koc niczym płaszcz królewski. Za nią dumnie kroczył kot. Brakowało tylko fanfar.

Gdy kocia miska została napełniona, na stole pojawił się gigantyczny kubek, do którego Bogna wsypała dwie saszetki rozpuszczalnej czekolady. Ciocia miała specjalnie przygotowany zestaw awaryjny na okoliczność niezapowiedzianej wizyty siostrzenicy. Do tego sterta pianek, na to bita śmietana, a na czubku minibezik. Lekarstwo uniwersalne. Od takiej ilości cukru szkliwo samo schodziło z zębów, krew gęstniała, a mózg rozprostowywał zwoje. To było cudowne, niepowtarzalne i tak bardzo złe, że Bognie zachciało się płakać. Gdy łyżeczka uderzyła o ceramiczne dno, wyrzuty sumienia zagłuszyły chwilową przyjemność. Na szczęście w dolnej szafce znalazła chipsy. Rozpoczął się wyścig z czasem, co pierwsze ją dopadnie, śpiączka cukrzycowa czy wyrzuty sumienia? Maraton trwał w najlepsze. Paczka żelków, dwa banany, kawałek ciasta czekoladowego, zdaje się sprzed kilku dni, parówki z sosem tatarskim, wafle ryżowe z nutellą, rodzynki i ogórek kiszony na koniec. Już obróciła się w stronę słoika z miodem, gdy zobaczyła swoje odbicie w lakierowanej szafce kuchennej. Trupi miał rację. Gdyby stanęła w jednym rzędzie ze słoniątkami, nikt nie zauważyłby różnicy. W dodatku jej czarną bluzkę i skórzane spodnie zdobiła konstelacja plam. Z seksownej dominy, na którą lubiła się stylizować, nie zostało nic. Tylko jej wewnętrzne słoniątko, którego nie potrafiła się pozbyć ani z którym nie potrafiła się zaprzyjaźnić.

Tak do niej mówił, a ona się nie obrażała. Uważała, że to czułe, i miękła, gdy szeptał rozkoszne przezwisko. Oboje to lubili, a przynajmniej tak uważała. Trupi… człowiek awangarda. Takich już nie ma. Był tylko on. A może innych nie zauważała? Wątpliwość wraz z okruszkami zamiotła pod chodnik leżący na podłodze. Dowody jej zbrodni. Nie mogła przestać się obwiniać. To pewnie przez ciało, jej największego wroga. Nienawidziła tego, jak domaga się jedzenia, zapełnienia, jeśli nie miłością, to czekoladą. Ukrywała siebie za wyzywającym wizerunkiem i tak prześlizgiwała się po kolejnych latach swojego życia. Bolesne.

Z wściekłością zaczęła sprzątać. Nie chciała, żeby ciocia dowiedziała się, w jakim naprawdę jest stanie, a tkwiła na brzegu jeziora zwanego depresją. Czarnego i gęstego jak smoła. Wykona jeden krok i już nie będzie mogła się poruszyć. O jej nogę otarł się Cynamon. Westchnęła i wzięła go na ręce.

– Może zamordujemy Trupiego? Albo tę jego elfią kochankę. Taaa… to byłoby ciekawsze. Ta mała pinda z bliznami ukradła mi faceta. Nienawidzę jej. Jego jeszcze bardziej. Nienawidzę ich oboje. Myślisz, że ciocia ma jakąś księgę z tajemniczymi zaklęciami, jak uczynić piekło z życia byłego faceta?

Kot prychnął z naganą i wykręcił się ze zbyt silnego uścisku. Nie podobała mu się ta rozmowa. Już miała znowu się rozpłakać, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Straciła ochotę na oglądanie innych ludzi, ale się pozbierała, narzuciła na siebie fioletowy, fikuśny i przyciasny fartuszek cioci, palcami otarła dolne powieki i uśmiechnęła się sztucznie. Dosyć tego. Musi wreszcie wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Kłopoty należy zacząć rozwiązywać, a nie chować się przed nimi. Zacznie od diety. Koniec ze słoniątkiem, choć to słodkie zwierzątko. Koniec z tym, koniec! Od dzisiaj będzie czarną panterą albo gazelą… Jak tylko poczyta i dowie się czegoś o gazelach. Może mają coś wspólnego?

Otworzyła.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY

 

TAJEMNICE

 

 

 

Mieszkanie Marii i Gucia wyglądało jak żywcem wyjęte z katalogu meblarskiego. Idealnie harmonijne, wszystko do siebie pasowało i każdy, kto przekroczył jego próg, czuł się jak u siebie. Czy to uczucie, które ich łączyło, czy też po prostu dobra ręka Marii – nie wiadomo, co sprawiało, że przyjaciółki uwielbiały się tu spotykać. Zwykle wyglądało to w ten sposób, że Gucio szedł do herbaciarni na partię szachów, a one wpadały z aromatycznymi wypiekami na plotki albo wspólne oglądanie jakiegoś filmu.

Tym razem tylko Barbara przyniosła zaopatrzenie. Z ogromnego wiklinowego koszyka dochodziły takie zapachy, że nawet pogrążona w żałobie Maria poczuła falę narastającego apetytu. Nic dziwnego, od kilku dni żywiła się suchym chlebem i to tylko wtedy, gdy ktoś wspomniał, że powinna coś zjeść albo odpocząć.

– To było okropne, jak ona mogła? – Olga szeptem rozwodziła się nad zachowaniem byłej żony Gucia. Maria udawała, że tego nie słyszy. Szarlotka, chociaż pyszna, co chwilę stawała jej w gardle. Trzymając w drżących palcach widelec, ostrożnie dzieliła ciasto na mikroskopijne kawałki i wsuwała do ust. Żucie sprawiało ból, podobnie jak patrzenie na pokoje, w których nadal czuć było obecność Gucia. Łzy same napływały do oczu.

– Daj już spokój, nie ma o czym mówić. – W końcu Barbara nie wytrzymała i stanęła nad Olgą. – Co robimy z dzisiejszym popołudniem? Zobaczcie, jest pięknie. Może pójdziemy na spacer?

– Przepraszam. – Maria odstawiła talerzyk z niedojedzonym ciastem i pomknęła do łazienki.

– No i co narobiłaś? – wypaliła Barbara do Olgi, która tylko sapnęła i dostojnie się podniosła. W czerni wyglądała pięknie. Miała szyk i styl, którego zazdrościła jej niejedna kobieta, a panom opadały szczęki, gdy tylko pojawiała się na ich orbicie. Może to kocie oczy, może rude, lśniące długie włosy, a może smukła, zgrabna sylwetka – w każdym razie kipiała seksapilem i nawet bijący licznik lat tego nie zmienił. Wręcz przeciwnie. Jakby z każdym rokiem tajemnicza i magnetyzująca aura spowijająca jej postać stawała się silniejsza. Dochodziło do absurdalnych sytuacji, że nawet nastoletni chłopcy ulegali jej urokowi, przez co niejednokrotnie miała kłopoty z młodocianymi adoratorami. Nie garbiła się, nie przytyła, zmarszczki ledwie musnęły jej twarz.

– Powiedziałam tylko prawdę. – Olga wzruszyła ramionami.

– Myślisz, że ona o tym nie wie? Przecież byłyśmy na tym samym pogrzebie.

No tak, jednego Oldze brakowało. Empatii. Stukając szpilkami, przeszła do przedpokoju. Jak gdyby nigdy nic, sięgnęła do miniaturowej torebki po szminkę i zaczęła poprawiać makijaż. Za jej plecami trwała burzliwa dyskusja między Serafiną a Barbarą, jak wyciągnąć wdowę na świeże powietrze. Skończyło się na uporczywym łomotaniu w drzwi od łazienki, prośbach i groźbach. Na wszystkie te zabiegi odpowiadała głucha cisza. Gdy negocjacje spełzły na niczym, Olga wzięła sprawę w swoje wypielęgnowane ręce. Uzbrojona w pilniczek podeszła do drzwi, których zamek ledwie musnęła, a już stały otworem. Chwilę potem ubierały w płaszcz szlochającą Marię i ignorowały jej żądanie zostawienia w spokoju. Ani na chwilę nie przeszło im przez myśl po prostu wyjść. Wyciągnęły ją niemal siłą. Właściwie to dokonała tego Barbara, która miała wprawę w podobnych sytuacjach. Serafina była zbyt delikatna, mogła tylko głaskać dłoń przyjaciółki i wspierać ją ciepłym słowem. Więc Barbara przejęła dowodzenie. Zgromadziła w sobie mnóstwo siły i miłości, którą obdarzała wszystkich wokół. Nie to co Olga. Ruda kocica sunęła za nimi lekko zamyślona, paliła długiego papierosa i łowiła wszystkie pożądliwe spojrzenia. Bawiło ją to. Rozkoszowała się spacerem. Nie pasowała do pozostałych kobiet, a jednocześnie łączyła ją z nimi nierozerwalna więź.

– No już, kochana, oddychaj głęboko. Zobacz, wiewiórki. Może usiądziemy trochę na ławce? – Barbara wciąż otaczała Marię szerokim ramieniem, bojąc się, że jeśli choć na chwilę poluzuje uścisk, ta upadnie. W końcu i jej zaczęło to doskwierać. Ręka cierpła, a po plecach spływał pot. Jesień była wyjątkowo ciepła tego roku.

– A może pójdziemy na drinka? – wtrąciła się Olga.

– Może jednak do herbaciarni? – zaproponowała Serafina i poprawiła kapelusz, który nasunął się jej na oczy. Wzrokiem wciąż śledziła rude stworzonka.

– Proszę, wróćmy do domu. – Maria zaszlochała. – Naprawdę nie czuję się najlepiej.

– Kochanie, nie możesz żywcem pogrzebać się w domu. Tam wszystko przypomina ci Gucia. – Barbara starała się być delikatna, ale nie szło jej to najlepiej. Maria rozpłakała się na dobre, wtórując jakiemuś dziecku w wózku, które matka próbowała nerwowo ukołysać do snu w alejce obok. Kółka wózka skrzypiały irytująco. Zniecierpliwiona Olga przewróciła oczami.

– Nie możemy jej tak zostawić. Zróbmy coś. – Serafina starała się ratować sytuację.

– Ale co? Panna z Zielonego Wzgórza ma jakiś pomysł? – zapytała Barbara.

Olga, podobna wiewiórkom, z gracją usiadła obok Marii.

– Prosiłam, żebyś mnie tak nie nazywała.

– Oj tam, oj tam. Nie prychaj tak, bo ci kapelutek spadnie.

– Proszę was, przestańcie. Gdyby Gucio tu był… – zaczęła Maria.

– No już, już… spokojnie. Płacz pomaga, ale nie chcemy tu utonąć, prawda? Nie ma co rozpaczać. Niedługo nasza kolej.

– Barbaro! To nie najlepszy sposób pocieszania. – Serafina, nadal oburzona, niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. Czuła się rozdarta. Bardzo chciała być z przyjaciółkami, a jednocześnie nie mogła przestać myśleć o siostrzenicy. Martwiła się o nią. W końcu podjęła decyzję. – Przepraszam was, kochane, spotkamy się jutro, muszę zmykać.

Zaskoczone kobiety słowem nie skomentowały, gdy każdą cmoknęła w policzek i czmychnęła ścieżką między krzakami.

– A tej co? Gdybyśmy nie stały nad grobem, pomyślałabym, że ma schadzkę. – Barbara wciąż wpatrywała się w miejsce, w którym zniknęła Serafina.

– Na moje to poleciała na sabat czarownic. Pytanie tylko, gdzie zaparkowała miotłę. – Olga nie mogła sobie darować symbolicznej dawki złośliwości.

– Może powinnyśmy się zainteresować, co się takiego stało? Nasza kruszynka nigdy nie miała tajemnic. – Maria nadal trzymała zmiętą chusteczkę w dłoni, chociaż łzy jakby same przestały płynąć po jej policzkach.

Popołudniowe słońce powoli przegrywało z chłodem, a trzy kobiety stwierdziły, że jednak skorzystają z pomysłu Serafiny, i wolnym krokiem ruszyły w stronę herbaciarni. Pogrążona w żałobie Maria nie odzywała się, gdy Olga z Barbarą uprzejmie wymieniały uszczypliwości.

– Ech… naprawdę już tylko to nas czeka? Kolejne pogrzeby i spotkania nad herbatą?

W lokalu było przytulnie i niemal pusto. W środku tygodnia rzadko ktoś tu zaglądał. Szydełkowe serwety i herbaciane róże w porcelanowych wazonikach nie zachęcały innych grup wiekowych do odwiedzenia tego miejsca. Znudzona właścicielka, która stała za ladą, jednak zdawała się tym nie przejmować. Kiedy przeszła na emeryturę, mąż sprezentował jej drogi podarunek w postaci uroczego miejsca, w którym regularnie spotykały się przyjaciółki.

– A czego byś jeszcze chciała? Wreszcie mogę odpocząć. – Barbara nalała do trzech filiżanek herbatę z ogromnego porcelanowego czajnika. W tle grała cicho muzyka. Za oknem przejeżdżały samochody i zapadał mrok. One siedziały w cieple i wspominały Gucia.

– Bardzo mi przykro z powodu twojej straty, to na koszt firmy. – Na stoliku pojawiły się talerzyki z ciastem ze śliwkami i kruszonką. Właścicielka, Jagoda, dosiadła się do nich bez pytania. – Miałaś dużo szczęścia, wiesz o tym, prawda? A tak już jest, że odchodzimy. Ciężko się z tym pogodzić, ale w końcu ból minie. – Westchnęła. – Zaparzę świeżej herbaty.

– To prawda, był wyjątkowy, ale zasłużyłaś na niego. Wiesz, że to jeszcze nie koniec? Pozbierasz się, zobaczysz. Zapomnij o tym, co mówią te stare raszple. – Olga pochyliła się w stronę milczącej Marii.

– Jak możesz tak mówić? Przecież kochali się nad życie – wtrąciła oburzona Barbara.

– No i co? To znaczy, że poprzeczka została zawieszona wysoko i że Maria ma prawo oczekiwać od życia jeszcze więcej.

– Olga! – Barbara tupnęła nogą. – To, że ty byś tak postąpiła, nie znaczy, że my też. I niby co ona ma zrobić?

– Nie wiem, niech jedzie do Ciechocinka. Zabawi się, poszaleje.

– Nie wierzę, że to mówisz, jesteś szalona.

– Tylko dlatego, że nie chcę dać się pochować żywcem? Myślisz, że nic więcej już nas nie spotka? Mylisz się! To nasz czas! Już nie musisz niczym się przejmować. Nie grozi ci ciąża, dzieci ci nie płaczą, nie musisz się dobrze prowadzić, jako zdziwaczała staruszka możesz mieć w głębokim poważaniu, co sobie o tobie ludzie pomyślą, bo zawsze znajdzie się wytłumaczenie w postaci jakiegoś alzheimera. Zrozum. Możesz napaść na bank, nago przebiec się ulicami albo nawet iść do sex-shopu! Bo nie wiesz, czy jutro nie umrzesz! Jakie to ma znaczenie? Ile jest rzeczy, których chciałaś spróbować, ale się bałaś albo wstydziłaś?

– To niedorzeczne. – Barbara kręciła głową nad wystygłą herbatą i z troską patrzyła na Olgę. Obawiała się najgorszego, że ruda piękność zwariowała. To było do przewidzenia. Ona jedna nie radziła sobie z tym, że czas biegł i że od dawna była stara.

– Olga ma rację. Powinnyśmy coś zrobić. – Maria zaskoczyła wszystkich spokojem. Otarła oczy i przestała pociągać nosem, wpatrywała się w Olgę, jakby ta nagle zaczęła ogłaszać wszem wobec prawdy objawione.

– Nigdy wam tego nie mówiłam. – Miały wrażenie, że nawet na ulicy zapadła cisza. Właścicielka lokalu, gotowa jeszcze przed chwilą, by wrócić do polerowania filiżanek, zamarła w oczekiwaniu. – Zawsze z Guciem chcieliśmy polecieć balonem, ale nigdy się nam to nie udało. A wy? Co chciałyście zrobić, a na co nie starczyło wam czasu albo odwagi? – Maria wyprostowała się, a na jej bladych ustach pojawił się cień uśmiechu. Oczy rozjarzyły się niezdrowym blaskiem.

– Głupoty. Ja mam wszystko, co chciałam. Nie wiem, co wam chodzi po głowach. – Barbara uniosła obie dłonie w obronnym geście. Nie czuła się już tak pewnie. Pomysł Olgi wprawił ją w niepokój.

– No dalej, nie drocz się z nami. Każdy ma jakiś sekret. Na pewno i ty o czymś marzysz. O czymś zakazanym, niegrzecznym. – Olga kpiła w żywe oczy i nawet tego nie ukrywała. Zignorowała krzywe spojrzenie pani Jagody, która jakby zapomniała o obowiązkach właścicielki i dosiadła się do nich przy okazji podania czajnika ze świeżą herbatą.

– Moim zdaniem czas wracać. Mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia – ucięła temat Barbara.

– Nie, proszę was, nie idźmy jeszcze. – Maria znowu zachowywała się jak mała, przestraszona myszka.

– Kochana, możesz dzisiaj spać u mnie. – Olga nagle przypomniała sobie o ludzkich uczuciach, a Maria, o dziwo, z ulgą przyjęła tę propozycję.

Kiedy się rozstawały, wybiła godzina zamknięcia lokalu.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Copyright © by Anna Szczęsna, 2016

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I Filia, Poznań 2024

 

Projekt okładki: Michał Grosicki

Zdjęcia na okładce: © kittima05/freepik.com

© freepik/freepik.com

 

Redakcja: Magdalena Koch

Korekta: Agnieszka Luberadzka, Jarosław Lipski

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8357-442-4

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.