Galeria świątecznych życzeń - Anna Szczęsna - ebook + audiobook + książka

Galeria świątecznych życzeń ebook i audiobook

Anna Szczęsna

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Gdy Jola dowiaduje się, że w grudniu musi iść do szpitala, jest niepocieszona. Zmiana planów powoduje niemałe zamieszanie i stawia pod znakiem zapytania przygotowania do świąt. Chociaż mąż i dzieci postanawiają ją wyręczyć i zająć się organizacją, aby mogła spokojnie wrócić do zdrowia, to los płata im figle i utrudnia wywiązanie się z obietnicy.

Atmosfera w domu staje się napięta, wtedy Jola otrzymuje zaproszenie od dalekiej ciotki. Nie waha się i namawia bliskich do spędzenia Bożego Narodzenia inaczej, niż zwykle. Liczy, że spontaniczna decyzja o wyjeździe uratuje rodzinne święta. Nie spodziewa się jednak, że wizyta przybierze tak zaskakujący obrót… Na miejscu wita ich starsza, ekstrawagancka Eugenia. Jej dom okazuje się labiryntem pełnym sekretów i tajemnic. Mimo początkowej rezerwy, cała rodzina ulega urokowi krewnej z bogatą i tragiczną przeszłością.

Tylko czy w tak niezwykłym otoczeniu jest miejsce na prawdziwą magię świąt Bożego Narodzenia?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 340

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 0 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Monika ChrzanowskaChrzanowska Monika

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Anna Szczęsna, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2025

Projekt okładki: Maciej Szymanowicz

Redakcja: Magdalena Jakubowska

Korekta: Agnieszka Luberadzka, Olga Smolec-Kmoch

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

PR & marketing: Sławomir Wierzbicki

ISBN: 978-83-8402-851-3

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

CZĘŚĆ PIERWSZA PĘKNIĘTY FILAR

Jola

– W tym roku świąt nie będzie… – Wzdrygnęła się na dźwięk swojego głosu. Odchrząknęła i powtórzyła bardziej zdecydowanie.

Nie, nie może zakomunikować rodzinie, że nie będzie w stanie zorganizować wigilijnej kolacji, jak robiła to co roku. Sfrustrowana zacisnęła pięści i ciężko westchnęła.

Siedziała sama w domu, nad filiżanką wystygłej herbaty. Na stole leżały papiery od lekarza, zdjęcia USG, skierowanie do szpitala i ręcznie zanotowany numer telefonu.

Przed chwilą odbyła rozmowę, z wyniku której powinna się cieszyć. Dzięki rekomendacji pani doktor wszystko sprawnie udało się zgrać i przejdzie zabieg bez zbędnego czekania, jeszcze w tym roku.

* * *

Dwa tygodnie temu wczesnym rankiem jak co dzień czule pożegnała męża. Spokojnie wzięła prysznic, zjadła śniadanie i niczego nie przeczuwając, wybrała się na wizytę kontrolną. Bardziej zajmowało ją, co przygotuje na obiad niż czekające ją badanie. Wielokrotnie powtarzała córkom, jak ważna jest profilaktyka, i sama dawała im przykład.

Jednak w ostatnich latach się nie składało.

Najstarsza córka wyszła za mąż, urodził się wnuczek, następnie wnuczka. Teresa z mężem i dziećmi przeprowadzili się do mieszkania kupionego na kredyt. Młodsza córka, Zosia, pracowała za granicą, a syn, ich ukochany beniaminek, Szymon, dostał się na studia. Czuła się świetnie, nie dokuczały jej żadne dolegliwości. Dbała o siebie. Pilnowała diety i aktywności fizycznej. Chodziła do kina, teatru, spotykała się z ludźmi i pracowała. Czas biegł niezauważalnie i dopiero podczas oglądania jakiegoś programu w telewizji uświadomiła sobie, że dawno nie odwiedziła ginekolożki. Czym prędzej to nadrobiła i spotkała ją niemiła niespodzianka.

Początkowo nie dotarły do niej słowa lekarki. Mimo uszu przemknęła jej informacja, że coś się pojawiło na jajniku, ale nie ma powodów do obaw. Nie bała się. Dopiero po wyjściu z gabinetu ugięły się pod nią nogi.

Nikomu nic nie powiedziała. Od razu poszła na zlecone pobranie krwi i badanie USG. Dzięki temu podczas kolejnej wizyty dowiedziała się, że nie ma powodów do obaw. Miała niegroźną, ale sporą torbiel, którą trzeba usunąć bez zwłoki. Od razu przemknęły jej przez myśl wszystkie plany, obowiązki, okazje, okoliczności… nie, nie miała czasu, żeby położyć się w szpitalu. Próbowała negocjować, ugrać więcej czasu, no bo skoro nie ma zagrożenia…

– To pani decyzja, do niczego nie zmuszam. Sugeruję jednak laparoskopię na już. Szybko pani dojdzie do siebie i zapomni o sprawie. Polecam ten szpital. – Lekarka nabazgrała na ulotce z reklamą tabletek antykoncepcyjnych nazwę i adres. – Wiele moich pacjentek tam się leczyło. Wszystkie chwaliły sobie profesjonalną opiekę. Po co zwlekać?

Od kobiety biła aura pewności siebie. Wiedza, doświadczenie i subtelna perswazja skłoniły Jolę do stłumienia oporu. Posłusznie wysłuchała wszelkich potencjalnych zagrożeń, jakie się mogą pojawić, gdy odłoży zabieg w czasie. Potem otrzymała kilka cennych wskazówek. Pożegnały się.

Na ulicę wyszła oszołomiona i przygnębiona. Długo spacerowała, mimo jesiennej aury, nim wreszcie wróciła do domu. W przemoczonych butach, w płaszczu i szaliku, weszła do pokoju, otworzyła barek i nalała sobie kieliszek wódki, czego nigdy nie robiła. Następnie przywdziała maskę szczęśliwej i spełnionej kobiety. Nie zamierzała o niczym mówić mężowi ani tym bardziej dzieciom. Przynajmniej na razie.

Potem będzie musiała kogoś poinformować. Czekał ją szpital. Nie da się tego ukryć, poza tym pewnie mąż odbierze ją po zabiegu.

Ciężko westchnęła. Miała przed sobą trudną rozmowę. Jak ma im powiedzieć, że będzie musiała się wypisać z życia rodzinnego na kilka dni albo tygodni? Nie zaopiekuje się Stasiem ani Ninką, nie pójdzie do pracy. Dotychczas funkcjonowała na najwyższych obrotach, a teraz trzeba było się nieco zatrzymać. Co najważniejsze i dla niej najbardziej bolesne, będzie zmuszona odpuścić przygotowania do świąt.

* * *

Wciąż odwlekała decyzję o rozmowie. Po obiedzie mąż powkładał naczynia do zmywarki, a ona przygoto-wała popołudniową kawę i ciasto. Szarlotkę kupiła w cukierni, co było do niej niepodobne.

– Łukasz, usiądziesz ze mną na chwilę?

– Jasne. O, dzisiaj coś nowego. Wygląda pysznie. – Błysnęły mu oczy, gdy zajrzał do niepozornego kartonika.

Lekko się obruszyła na zachwyt męża nad kupnym ciastem.

– Oczywiście, nic i nikt nie przebije twoich wypieków. – Jego zachowanie przeczyło słowom, bo nie zdążył usiąść na kanapie, a pochłonął spory kawałek ciasta w dwóch kęsach.

Zdegustowana pozwoliła nacieszyć się Łukaszowi słodkością i dopiero gdy niczego złego nie przeczuwając, sięgnął po kawę, wysunęła w jego stronę dokumenty od lekarza.

Od razu zrozumiała, że popełniła błąd. Gdy przeczytał kilka pierwszych zdań, zbladł, następnie zrobił się czerwony aż po czubek łysiny. Złapał ją za rękę i wydusił z siebie:

– Nic się nie martw, kochanie. Poradzimy sobie ze wszystkim.

– Łukasz, no co ty! Nie umieram. – Niezamierzenie podniosła głos.

Nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Objęła się w pasie i nerwowo dreptała po salonie. Zatrzymała się przy oknie, poprawiła zagiętą firankę, wyjrzała na bury uśpiony ogród oświetlony uliczną lampą stojącą tuż przy ogrodzeniu ich posesji. Widok nie napawał optymizmem.

– To nic. Zwykła torbiel.

– Ale na skierowaniu jest napisane: guz.

– Tak, wiem, jak to brzmi, ale pani doktor uspokoiła mnie, że to nic złego. Muszę usunąć i będzie po sprawie. – Starała się brzmieć spokojnie, ale gdy zobaczyła reakcję męża, sama znalazła się na krawędzi paniki. Dwoma palcami ścisnęła nasadę nosa i zamknęła oczy. Policzyła w myślach do dziesięciu, skupiając się na oddechu. Pomogło.

Uśmiechnęła się do męża, odgarnęła włosy i usiadła na krześle. Zamieszała w filiżance.

– Widzisz ten wynik?

– CA-125? Co to znaczy?

– Że to nic groźnego. – Położyła rękę na ramieniu Łukasza i potarła pokrzepiająco.

– Nie mówisz tego tylko po to, żeby mnie uspokoić? – Wciąż zachował podejrzliwość.

– Absolutnie nie. Muszę się położyć do szpitala. Pewnie na jakieś trzy dni. – Sama z trudem trzymała nerwy na wodzy, jednak nie zamierzała dodatkowo straszyć męża. – Zobaczysz, dojdę do siebie raz-dwa. Niestety. Nie wiem, co ze świętami. Byłam na pierwszej konsultacji i…

– Pojechałaś sama?

– Tak, po co miałam ściągać cię z pracy? Zrobiłam wszystko, co musiałam, i ustalono datę zabiegu. Mam się stawić w szpitalu…

– Kochanie! – Łukasz jej przerwał i zerwał się z krzesła. Wykonał ruch, jakby chciał wyjść z pokoju. Zatrzymał się w drzwiach i energicznie potarł twarz. – Dlaczego nic nie powiedziałaś? – Znowu znalazł się przy niej. Złapał ją za ramiona, a potem przytulił.

– Przestań dramatyzować. – Zgrabnie udało się jej wyswobodzić ze zbyt silnego uścisku. Poprawiła bluzkę i spódnicę. – Wiele kobiet ma podobne problemy.

– Ale nie będzie cię w domu. – Łukasz zabrzmiał żałośnie.

– Wiem, kochanie. Poradzisz sobie.

– Oczywiście, że sobie poradzę. Nie o to mi chodzi. Nie rozumiem, dlaczego nic nie powiedziałaś, nie pozwoliłaś jechać z tobą do lekarza. Sama borykałaś się z niepewnością, diagnozą…

– Bo wiedziałam, jak zareagujesz. Pamiętasz, jak robiłeś ostatnie badania okresowe i zemdlałeś przy pobraniu krwi? A wcześniej? Wyrywanie ósemki? O, albo jak było ze szczepieniami dzieci? – Udało się jej przekierować uwagę Łukasza. Teraz zamiast z lękiem przed czekającym ich nieznanym, mierzył się z zażenowaniem.

– Nie musimy do tego wracać.

– No właśnie. W połowie grudnia stawię się w szpitalu. Odbierzesz mnie chwilę później. Szybko zleci, nawet nie zauważysz mojej nieobecności. Bardziej martwi mnie co innego. – Przełknęła ślinę i otarła kąciki ust. Usiadła na swoim ulubionym miejscu na kanapie. Noga jej nerwowo podrygiwała, co tylko ją jeszcze bardziej denerwowało. Zakryła kolano dłonią.

– Wiedziałem, że nie mówisz mi wszystkiego. – Łukasz pokiwał głową. – No dalej, czekam na najgorsze. Jestem gotowy. Nie musisz mnie chronić. Jestem dorosły i przyjmę każdą wiadomość na klatę.

Jola ostentacyjnie przewróciła oczami i jęknęła. Jej ukochany mąż, druga połówka, bratnia dusza, na co dzień twardy, silny, pracowity, przy kwestiach związanych ze zdrowiem zamieniał się w małego przerażonego chłopca. Zwykła kontrola u dentysty stawała się dla niego wyzwaniem mrożącym krew w żyłach.

– Proszę cię, uspokój się. Wszystko powiedziałam. Nie okłamuję cię.

– Więc z czym problem?

– Jak to z czym? Z najważniejszym. Ze świętami.

– A co z nimi?

– Jeśli w grudniu będę w szpitalu, a potem nie będę mogła od razu zabrać się do pracy, nie dam rady ich przygotować. – Prawie się rozpłakała.

Kochała święta Bożego Narodzenia i wszystko, co się z nimi wiązało, miłością bezgraniczną. Wierna tradycji, śledziła trendy. Traktowała poważnie każdy ich aspekt i chociaż angażowała w nie rodzinę, to tylko ona miała decydujący głos przy podejmowaniu wszystkich decyzji i większość prac brała na siebie. Lata temu przeprowadzili się do dwupiętrowego domu właśnie po to, żeby cała rodzina mogła spotkać się przy jednym stole i w komfortowych warunkach spędzać Boże Narodzenie. Cztery pokoje i salon wystarczały z nawiązką. Udało się jej stworzyć miejsce, do którego ich dorosłe dzieci wracały z ochotą, a ona uwielbiała dowodzić swoim małym rodzinnym statkiem i sprawiać, że w czterech ścianach tworzyły się magiczne wspomnienia. W tym roku wszystko miało być inaczej, a ona nie czuła się gotowa na rewolucję.

– Kochanie, przecież jedzenie można zamówić, ja z dziewczynami i Szymonem podamy. Będziesz leżała na kanapie jak królowa i mówiła, co mamy robić. Najważniejsze, żebyś była zdrowa i żebyśmy się spotkali.

– Masz rację, masz rację.

Usiadł obok niej i objął ramieniem. Położyła mu głowę na piersi. Usłyszała przyśpieszone bicie serca. Była przekonana, że mąż robi dobrą minę do złej gry. Próbował dodać jej otuchy, ale w gruncie rzeczy bał się nie mniej niż ona. Chociaż lekarka zapewniła ją, że to mało inwazyjny zabieg, a przecież jeszcze kilka lat wstecz robiono w takim przypadku dużą operację, i że obecnie komplikacje prawie się nie zdarzają, to Jola nie potrafiła się uspokoić. Nie zamierzała nikomu pokazać, jak bardzo ją to przeraża. Z uśmiechem pójdzie do szpitala, podda się zabiegowi pod narkozą i będzie wypełniała wszystkie zalecenia lekarza, żeby jak najszybciej wrócić do formy i móc dalej zajmować się swoimi sprawami.

Kochała swoje życie. Pracę w butiku założonym przez koleżankę ze szkoły. Grupę kilku kobiet, z którymi chodziła na kijki. Swoje dzieci i wnuki. Dla nich musiała jak najszybciej załatwić kwestie zdrowotne. Żeby nie został ślad podejrzenia, że cokolwiek zaniedbała.

Dumnie uniosła brodę, zdeterminowana nie poddać się lękom i zrobić co należy, bez straszenia bliskich.

Łukasz

Z trudem utrzymał w tajemnicy nadchodzący pobyt Joli w szpitalu. Dzieci przychodziły na obiad, wnuki szalały, a on milczał, chociaż najchętniej zrzuciłby z siebie męczący ciężar tajemnicy.

Zosia po powrocie z zagranicy zatrzymała się u koleżanki. Do rodziców przyjechała przywitać się i zostawić część bagaży. Jako pierwsza wspomniała o przygotowaniach do świąt, że czeka na dyspozycje, i zaproponowała upieczenie piernika. Dyskretnie się dopytywała, jakie prezenty kupić dla dzieci Teresy i dla jej męża.

Było mu trudno trzymać fason, a jednak się nie złamał.

* * *

– Jolciu, tak nie można. – Późnym wieczorem pomagał żonie założyć świeżą pościel. Wspólnie wytrząsali kołdrę, aż ułożyła się idealnie w poszwie. W powietrzu uniósł się zapach świeżości. – Przecież oni muszą wiedzieć.

– Po co, skoro to nic groźnego? Nie chcę ich niepokoić bez powodu. – Uderzyła dłonią w poduszkę, potem to samo zrobiła z drugą.

– Nie bądź taka uparta. Będą mieli do nas żal. No i musimy jakoś zorganizować Boże Narodzenie.

– Coś wymyślę.

– Jak zawsze. Ale nie chcę, żebyś od razu po wyjściu ze szpitala zajęła się zakupami, gotowaniem, sprzątaniem.

– Potem będziemy się tym martwić. – Usiadła na brzegu łóżka i dłonią wygładziła marszczące się na krawędzi materaca prześcieradło.

– Wykończysz mnie. A jak nagle Teresa wpadnie? Albo Szymon?

– Niby po co? W tygodniu rzadko nas odwiedzają. Nikt nie ma czasu. W weekend będzie już po wszystkim.

– Tego nie wiesz! A jak zatrzymają cię na dłużej?

– Och, przestań krakać. – Zirytowana wyszła z sypialni i zgasiła za sobą światło.

Nieskończona rozmowa dręczyła Łukasza. Podążył za żoną.

– Proszę cię, to nie w porządku, przecież są dorośli.

– W razie czego powiesz, że prosiłam cię o dyskrecję. Albo że ci zabroniłam mówić. – Nalała wody do czajnika, niechcący ochlapując sobie bluzkę. Z trudem ukrywała rozdrażnienie. Sięgnęła po czystą ścierkę i zaczęła się wycierać.

– Stawiasz mnie w bardzo niezręcznej sytuacji.

– Dlatego, że nie chcę martwić dzieci? – Odwiesiła ręcznik, kilkakrotnie poprawiając jego ułożenie. Podeszła blisko. – Kochanie. Może po powrocie do domu będę się bardzo dobrze czuła i wyprawimy święta jak zawsze. Po co robić zamieszanie?

– O nie! – Uniósł palec i nim pogroził. – Nie zgadzam się. Zdejmą ci szwy dopiero przed samą Wigilią. Za wcześnie, żebyś myła podłogi, okna i inne takie.

– Przecież ty się zawsze tym zajmujesz.

– Jasne, myślisz, że nie wiem, jak po mnie poprawiasz? – Oparł się o zlew. – Powiedziałaś w pracy?

– Jeszcze nie.

– A chociaż uprzedzisz Jagodę?

– Oczywiście, musi znaleźć zastępstwo. Przecież nie będzie mnie w najgorętszym okresie w roku. – Ciężko westchnęła.

Wiedział, jak bardzo się martwi. Próbowała zachowywać się jak zawsze i ukryć zdenerwowanie, ale zdradzały ją drobne szczegóły. Po przeżyciu ponad dwudziestu lat razem wciąż zauważał subtelne zmiany w jej wyglądzie świadczące o gorszym nastroju. Od zawsze podstawą ich związku była szczerość, dlatego miał żal, że nie powiedziała od razu, z czym się boryka. Dopiero gdy już wyznaczono datę stawienia się w szpitalu, jakby zmuszona przez okoliczności, poinformowała go, co ją czeka.

Stresował się. Bał się jak jasna cholera. Każdą wolną chwilę spędzał w Internecie, sprawdzając, na czym dokładnie polega laparoskopia, i co to ta torbiel. Brzmiała strasznie, a było jeszcze gorzej, gdy zobaczył na skierowaniu: guz jajnika. Zorientował się, że problem jest powszechny i w znacznej większości przypadków wycięcie załatwia sprawę, ale nie poczuł się przez to lepiej.

* * *

Jola była sensem jego życia. Odkąd ją zobaczył, zapragnął się jej oświadczyć. Nie śpieszyli się. Z każdym dniem kochał ją bardziej. Urodziła mu trójkę doskonałych dzieci. Stworzyli ciepły, bezpieczny dom, w którym każdy z ich rodziny czuł się kochany i w pełni akceptowany. Była nieocenionym wsparciem, mądrą doradczynią, dzięki niej pokonywali wszelkie problemy bez zbytniego ich roztrząsania. Najważniejsze było szczęście. Dzielone rosło, rozwijało się i pęczniało. Bez przesady mógł stwierdzić, że to Jola była filarem rodziny Świerczewskich.

Teraz musiał zmierzyć się z prawdą. Latami budowane poczucie bezpieczeństwa okazało się kruche. Drżał na myśl, ile rzeczy może pójść nie tak. Mimo zapewnień żony i informacji, jakie znalazł. Nie mógł spać, stracił apetyt, ale nie tylko lęk mu ciążył, ale i przymus utrzymania wiedzy o zabiegu tylko dla siebie. Nie znosił kłamać i tego nie robił. Nie tylko żonie, ale i dzieciom. Nawet gdy pięcioletnia Tereska podczas Wigilii wiele lat temu z poważną miną zbliżyła się do niego i cichutko zapytała, czy Mikołaj naprawdę istnieje, a uważne spojrzenie dziecka spoczęło na jego twarzy, zmiękł w środku i wyśpiewał wszystko. Na koniec Tereska poklepała go po ramieniu i powiedziała: „Dziękuję, tatusiu, wiem od kolegi z przedszkola, ale chciałam to usłyszeć od ciebie”. Mimo mikrego wzrostu, dziecięcego głosiku, sukienki z myszką Miki i puchatych papci wydała mu się bardzo dorosła.

Potem, po otwarciu prezentów, podchodziła do niego i chichotała albo robiła porozumiewawcze miny. Jola szybko zauważyła ich komitywę i musiał wyznać, co zrobił. Skarciła go. Nie pomogło nawet tłumaczenie, że powinna się cieszyć z braku umiejętności kłamstwa, bo może być pewna swojego męża. Nigdy jej nie oszuka ani nie zdradzi.

W dużym, wyrzeźbionym ciężką fizyczną pracą i wizytami na siłowni ciele krył się miękki, prawdomówny, opiekuńczy i kochający mężczyzna. Gdy urodził się syn, próbował ratować renomę twardziela. Udało mu się utrzymać ją tylko w pracy, w warsztacie samochodowym. Jako szef miał posłuch, ale w domu żona i dwie mniejsze kobietki okręciły go sobie wokół palca.

* * *

Na dzień przed przyjęciem do szpitala po raz kolejny obiecał Joli, że będzie milczał. Szczerze wierzył, że uda mu się zachować tajemnicę. W ciszy patrzył, jak żona pakuje torbę. Przy każdej próbie pomocy odpra-wiała go.

– Idź pooglądaj telewizję, sama szybciej to zrobię. – Machała ręką zniecierpliwiona.

Trudno było mu się przyzwyczaić do roli biernego obserwatora, ale godził się na wszystko.

Żeby się czymś zająć, podlał rośliny. Może by ugotował obiad dla siebie na następny dzień, gdyby tylko lodówka nie pękała w szwach. Jola zapobiegliwie przygotowała posiłki na kilka kolejnych dni. Wystarczyło podgrzać. Zepchnięty na boczny tor musiał sam sobie poradzić z przygnębieniem.

* * *

Późnym wieczorem położyli się do łóżka. Zgasił nocną lampkę, a duży dom pogrążył się w ciszy pełnej oczekiwania. Dopiero wtedy Jola pozwoliła sobie na okazanie lęku. Zwinęła się w kłębek i mocno wtuliła w bok Łukasza. Z trudem przełknął wyprowadzającą go z równowagi mieszankę emocji: żalu, współczucia, ogromnej miłości i strachu. Otulił żonę kołdrą, objął i szepnął do ucha: „Wszystko będzie dobrze”.

Potem głaskał ją po plecach tak długo, aż zasnęła.

* * *

Poranek powitał ich grubą warstwą chmur, wiatrem i niską temperaturą. Jakby aura i okoliczności sprzysięgły się przeciwko nim. Gdy Jola szykowała się w łazience, on w kuchni, z obtłuczonym kubkiem z reklamą opon w dłoni, stał przy oknie i nastawiał się do czekającego go zadania. Żołądek ścisnął mu się z nerwów, a kawa smakowała jak olej silnikowy. Podchodziła do gardła i osiadała spaloną goryczą na języku.

To nerwy, tylko nerwy, za kilka dni wszystko wróci do normy, powtarzał sobie w głowie raz za razem. Bezskutecznie.

– Jestem gotowa! – Jola wyszła do przedpokoju i wyrwała go z niewesołych rozmyślań. Pachniała żelem pod prysznic i balsamem do ciała. Nie użyła perfum, które sprezentował jej na urodziny. Włosy związała w skromny węzeł. Nie założyła kolczyków ani nie pomalowała ust. Stała przed nim ubrana, jednocześnie jakby naga. Krucha, przestraszona, z nerwowym uśmiechem na ustach. – Pamiętaj, żebyś zjadł obiad przed pójściem do warsztatu. Nie siedź w pracy za długo. To, że mnie nie ma, nie oznacza, że możesz położyć się spać nad ranem. Jagodą się nie przejmuj, wszystko wie, obiecałam jej, że zadzwonię do butiku, jak będę się dobrze czuła po zabiegu. Zwolnienie dostanie drogą elektroniczną, już ma zastępstwo.

– W porządku, zanotowane. – Wskazał na kartkę przypiętą magnesami do drzwi lodówki.

Jola zapobiegliwie rozpisała rzeczy warte zapamiętania, wraz ze wskazówkami i numerami telefonów, pod które miał zadzwonić w razie wątpliwości.

Dotarło do niego, że ostatni raz rozstawali się, gdy żona rodziła Szymona. Perspektywa samotnej nocy przyprawiała go o dreszcz.

Jednak Jola nie dała mu okazji do dalszego zadręczania się. Uniosła głowę, poprawiła włosy, raz jeszcze sprawdziła, czy ma wszystkie potrzebne do przyjęcia do szpitala dokumenty, i zaczęła się ubierać.

– Poczekaj, pomogę ci. – Podał jej płaszcz, szalik, sam też założył kurtkę i wziął niewielką torbę.

– Zaraz wracam – zapewniła go, patrząc z czułością prosto w jego oczy. Położyła dłoń na policzku Łukasza i wspięła się na palce, by pocałować go prosto w usta.

– Wzięłaś komórkę i ładowarkę? – zapytał ochryple.

Odchrząknął, ale i tak coś zalegało mu w gardle. Paskudna kula niepewności zatruwająca świadomość. Czekało go kilka naprawdę trudnych dni.

* * *

W grobowych nastrojach pokonywali zatłoczone ulice. Świąteczne dekoracje przypominały o zbliżającym się Bożym Narodzeniu. Mimo środka tygodnia ludzi w okolicy centrum handlowego nie brakowało. Podobnie było przy deptaku. Witryny sklepów ozdobiono choinkami, stroikami, figurami świętych mikołajów, reniferów, elfów. Przed wejściami stały drzewka w donicach, a nad głowami przechodniów rozwieszono lampki. Pięknie prezentowało się miasto, ale ani Jola, ani tym bardziej Łukasz nie zwracali na to uwagi. Nie zamienili ze sobą ani jednego słowa, chociaż niczego bardziej nie pragnął, niż wesprzeć żonę, zapewnić ją, że po powrocie wyprawi jej najpiękniejsze święta, że pobyt w szpitalu szybko minie, że będzie na nią czekał i o wszystko się zatroszczy.

– O której jutro masz zabieg? – zapytał, gdy zaparkował pod szarym gmachem szpitala. Nawet tutaj, przy schodach, ustawiono sztuczne drzewko. Lekko się przekrzywiło od podmuchów wiatru i część dekoracji pospadała z gałązek.

– Podobno koło jedenastej.

– Mogę do ciebie dzisiaj zadzwonić? – Chwycił jej rękę. Idealnie mieściła się w jego szerokiej dłoni. Skuliła się niczym wystraszony ptaszek i przycisnęła swoje palce do jego.

– Pewnie będą robić jakieś badania. Myślę, że po południu znajdę wolną chwilę, ale to ja zadzwonię.

– Dobrze, będę czekał. Tylko proszę, dawaj znać, co i jak. Najczęściej, jak możesz.

– Oczywiście. To rutynowy zabieg – odezwała się zapatrzona przez przednią szybę.

Łukasz zastanowił się, czy powiedziała to, żeby go uspokoić, czy przekonać siebie.

– Napisz, kiedy cię odebrać. Mogę też jutro wpaść.

– Nie, lepiej nie. Odeśpię narkozę. Nie przejmuj się. To co, gotowy?

* * *

Przyjęcie poszło sprawnie. Pożegnali się przed wejściem na oddział. Jeszcze długo patrzył po tym, jak zniknęła za szklanymi drzwiami. Wiedział, że zostawia żonę w dobrych rękach, że szybko wróci do domu, że paskudna narośl zostanie wycięta i będą mogli o niej zapomnieć, a jednak poczuł się osierocony.

Wyszedł ze szpitala i wsiadł do samochodu. Nie od razu wyjechał z parkingu. Z kieszeni kurtki wyjął komórkę i wybrał numer najstarszej córki.

Teresa

Odkąd urodziła córeczkę, oprócz pochłaniającej bez reszty fali miłości zawładnął nią stan permanentnego podenerwowania i zmęczenia. Doba skurczyła się, obowiązków przybyło i wydawało się jej, że niczego nie robi dobrze. Za mało czasu poświęcała starszemu synkowi, mąż został zepchnięty na margines, tęskniła za pracą, w domu panował bałagan i wciąż chciało się jej spać. Wyglądała fatalnie. Włosy przypominały siano, sylwetka straciła charakterystyczne kształty, z których kiedyś była dumna, i nieustannie o czymś zapominała. Proste czynności stawały się wyzwaniem. Chociaż Krzyś zapewniał, że wszystko jest w porządku, i nadal prawił jej komplementy, to jeszcze bardziej się nakręcała za każdym razem, gdy próbował poprawić jej nastrój.

* * *

– Kochanie, daj. Nakarmię Ninkę. – Gdy wrócił ze Stasiem ze sklepu, odebrał od niej niespełna roczną córeczkę. Wyjątkowo tego dnia miał wolne.

Zaczęła składać pranie. Kolejne już czekało w pralce na rozwieszenie. Stasiu głośno domagał się soczku. Czterolatek potrafił dobitnie komunikować wszystkie swoje potrzeby i nie znosił czekać. Urodzony szef, żartowali.

– Już mama daje. – Oderwała się od segregowania śpioszków i trzymając się za dół pleców, przeszła do kuchni. Właśnie nalewała picie do kubka, gdy odezwał się jej telefon. Pomogła usiąść Stasiowi, podała mu kubek i odebrała połączenie, nie spuszczając z chłopca oka. – Tata? Cześć. – Zmarszczyła brwi. – Co ty mówisz!? – wykrzyknęła, czym wystraszyła dziecko. Uśmiechnęła się uspokajająco i pogłaskała Stasia po główce. Wystarczyło, aby wrócił do swojego zajęcia. – Oczywiście, że zaraz przyjadę. Akurat Krzysztof ma wolne, zajmie się dziećmi. Jasne. Będę za jakąś godzinę, o ile nie trafię na korki. – Nacisnęła czerwoną słuchawkę. Odczekała, aż chłopiec skończy i pobiegnie do taty, dopiero wtedy dotarło do niej, co tak naprawdę się stało. Wytarła stół, umyła kubek i wróciła do porządkowania prania. Odczekała, aż Staś zajmie się klockami, a Nina zaśnie.

– Muszę jechać do rodziców – zakomunikowała bez zbędnego wstępu i odruchowo zajrzała do łóżeczka, w którym z szeroko rozłożonymi ramionami spokojnie spała ich córeczka.

– Teraz? – Krzysztof dokończył wieszanie świeżo wypranych ubranek, gdy ona układała suche w szufladach.

– Mama jest w szpitalu. – Pośpiesznie powtórzyła to, co usłyszała od taty. – Podobno nic poważnego. Sprawy kobiece. Tata chce, żebym przyjechała. Poradzisz sobie?

– Oczywiście, jedź ostrożnie. Chyba że wolisz, żebyśmy pojechali razem?

– Nie, nie ma sensu ciągnąć dzieci. Na dworze jest nieprzyjemnie. Rozeznam się w sytuacji i dam ci znać, co dalej.

– W porządku. Nie śpiesz się z powrotem. Teresko, tak mi przykro.

Pozwoliła się przytulić. Tylko na chwilę. Starannie ukryła wewnętrzne rozedrganie.

– Mama jest pod dobrą opieką – wydusiła z siebie. Nie marnując już ani minuty, złapała za torebkę i odnalazła w kieszeni kurtki męża kluczyki do samochodu. Płaszcz i buty wzięła do ręki. Posłała w powietrze buziaka i wymknęła się z mieszkania na palcach, żeby uniknąć niekończącej się litanii pytań: gdzie mama idzie, kiedy wróci i prawdopodobnego płaczu.

Na klatce usiadła na schodach i wsunęła stopy w kozaki. Zorientowała się, że nie zmieniła bluzy. Na jej piersi zwracała uwagę ciemna plama marchewkowej papki, którą karmiła Ninę. Trudno, nie mogła wrócić i zaryzykować, że Staś będzie próbował ją zatrzymać. Ubrała się i wyszła na dwór. Ich samochód stał na przepełnionym parkingu. W przedszkolu znajdującym się po sąsiedzku udekorowano okna. Bałwanki i gwiazdki z papieru przypominały, jaka jest pora roku i że do świąt zostało niewiele czasu.

Teresa stanęła na ten widok. Klucz od samochodu zacisnęła w dłoni tak mocno, że ząbki wbiły się w delikatną skórę. To ją otrzeźwiło. Nie ma co rozpaczać na zapas. Ze wszystkich sił uchwyciła się słów taty, że to rutynowy zabieg. Jednak mama nigdy nie chorowała. Tryskała energią, zdrowiem i pomysłami. Nawet nie skarżyła się na zmęczenie. A teraz leżała na szpitalnym łóżku. Zdana na łaskę lekarzy, pewnie wystraszona i sfrustrowana przymusową bezczynnością.

Nim uruchomiła silnik, zrozumiała, jak małe były problemy, z którymi borykała się w ostatnich miesiącach. Błahe powody do irytacji rozrosły się w jej umyśle w niekontrolowany sposób, pączkowały pretensjami i złością. Pozwoliła, żeby zatruwały jej codzienność. A przecież miała wszystko, o czym marzyła. Praca poczeka, wyśpi się niebawem. Kiedy dzieci dorosną na tyle, że będą miały swoje sprawy, ona będzie tęskniła za intymnymi chwilami, gdy mieściły się w jej ramionach. Dom nie musi być wysprzątany na błysk, jeśli mieszka w nim miłość. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a nawet najważniejsze. Na przykład spotkanie przy jednym stole w Wigilię. Rzecz stała, niezmienna od lat, nad czym czuwała mama. Co, jeśli…?

Zacisnęła usta i z piskiem opon ruszyła w drogę.

* * *

Rodzice mieszkali na obrzeżach miasta, w dzielnicy domków jednorodzinnych. Teresa namawiała ich na sprzedaż nieruchomości i przeprowadzenie się do mieszkania w bloku, ale mama nie chciała o tym słyszeć. Bo gdzie by się widywali wszyscy razem? U Teresy w dwupokojowym mieszkaniu, w akademiku u Szymona? A  Zosia, która dopiero wróciła z zagranicy, chwilowo pomieszkiwała kątem u koleżanki.

Teresa zaparkowała przed ogrodzeniem wymienionym wczesną jesienią. Wciąż się nie przyzwyczaiła i kilka razy się złapała na upewnianiu się, czy to odpowiedni adres. Nie było lampek na świerku rosnącym pod oknem i serce się jej ścisnęło. Na schodach brakowało ceramicznego Mikołaja, na którego się zło-żyła z rodzeństwem wiele lat temu. Rudy trawnik, ślepe okna. Czym prędzej wspięła się po schodach i bez pukania otworzyła drzwi.

– Jestem – ogłosiła, wchodząc w butach.

Dreszcz przebiegł jej po plecach, gdy zobaczyła młodsze rodzeństwo i tatę siedzących w ciszy w salonie. Dlaczego nie włączyli chociaż telewizora? Widok nie byłby tak upiorny, gdyby zagłuszyły go dźwięki dziennika albo programu przyrodniczego. Drobna zmiana nadałaby pozorów normalności i może wtedy Teresa nie czułaby się jak ktoś czekający na wyrok.

– Wy też przyjechaliście? – rzuciła w przestrzeń.

– Dobrze cię widzieć. – Zosia wstała z kanapy i uściskała ją niezgrabnie. Miała lodowate ręce.

Szymon tylko machnął, a tata wstał ciężko i czmychnął do kuchni, rzucając przez ramię:

– Zrobię ci herbaty.

– Tato, usiądź i powiedz, nim padnę na zawał, co jest z mamą? Tylko błagam, nie kręć! – zawołała za nim.

– Daj mi minutę, przed chwilą gotowała się woda.

– A wy coś wiecie? – Zajęła miejsce przy stole, skąd miała widok na wszystkich.

– Tata kazał na ciebie poczekać. Naprawdę się boję. – Zosia usiadła na swoim miejscu.

– Gdyby stało się coś poważnego, już byśmy wie-dzieli. – Obie spojrzały na Szymona, który jako jedyny wyglądał na zrelaksowanego.

Jesienią zaczął studia na kulturoznawstwie i od razu wydał się poważniejszy. Teresa nie mogła się przyzwyczaić do nowej fryzury brata. Dłuższe niż zwykle włosy nadały mu dramatyczny wyraz. Do tego lubował się w czerniach, co jeszcze podkreślało charakter nowego wizerunku. Nikt się z niego nie śmiał. Wybór kierunku tylko pozornie wydawał się kontrowersyjny. Na początku liceum zaczął prowadzić kanał na YouTube na tematy literacko-filmowe i całkiem nieźle sobie radził, a nawet zaczął na tym zarabiać.

– Rozgrzeje cię. – Łukasz podał herbatę najstarszej córce. – Dobrze, że jesteście w komplecie. Szymon, mam nadzieję, że te wykłady, które opuściłeś, da się jakoś nadrobić?

– Tylko jeden mnie ominie, nie ma o czym mówić.

– Tato, nie przeciągaj – ponagliła Zosia, której kończyła się cierpliwość.

– No dobrze. Od czego by tu… – Usiadł obok Teresy. Najpierw nabrał powietrza do płuc i je chwilę wstrzymał, potem poklepał się po udach, aby na koniec oprzeć łokcie na stole.

– Tato, dlaczego mama jest w szpitalu?

Zosia siedziała najbliżej niego. Szymon został na kanapie, jakby dystans mógł go uchronić przed potencjalnie złymi wieściami.

– Ma torbiel na jajniku, jutro ją wytną. Dzisiaj rano ją zawiozłem.

– Dlaczego nikt nic nie powiedział?! – wykrzyknęła oburzona Teresa.

– Spokojnie… – Zosia niespodziewanie się uśmiechnęła. – W zeszłym roku też miałam wycinaną torbiel, to nic wielkiego.

Cała trójka skupiła się na młodszej siostrze. Ta się rozluźniła, a nawet sięgnęła po lekko zbrązowiałego banana z patery stojącej na stole. Zaczęła go obierać, ignorując zainteresowanie reszty rodziny.

– Jak to nic wielkiego? I jak to miałaś wycinaną torbiel? Nic nie mówiłaś! – Teresa z coraz większym trudem trzymała nerwy na wodzy. Dopiero się zorientowała, że gorąco zrobiło się jej nie tylko od emocji, ale i od płaszcza. Wciąż trzymała go na kolanach. Wełna grzała jak koc.

– Skorzystałam z prywatnej kliniki. Przyjechałam na miesiąc do Polski. I tak zmieniałam pracę. Zatrzymałam się w Warszawie, u koleżanki. Kilka badań, potem ustalono termin, rano zameldowałam się w klinice, wycięli pod narkozą, a koleżanka odebrała mnie następnego dnia. Kiedyś robiono operację, teraz sprawa jest dużo prostsza, ale wychodzi na to, że mamy tendencję do tego paskudztwa. A ty byłaś ostatnio u lekarza? Trzeba się badać regularnie – zwróciła się do siostry. Zjadła owoc w dwóch kęsach i wyszła wyrzucić skórkę.

– Skąd miałaś pieniądze?! – zawołała za nią Teresa. Rozbolała ją głowa od nadmiaru niespodziewanych wieści.

– Zarobiłam. Zależało mi na czasie, dlatego poszłam prywatnie. – Zosia zachowywała się, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. – Och, nie rób takiej miny. Brzydko ci z tym oburzeniem. – Z powrotem usiadła przy stole. – Nie chciałam was martwić. Mama zaraz by przyjechała. Lekarz powiedział, co i jak, koleżanka miała numer do ciebie i mamy, gdyby nastąpiły komplikacje. Ale nie musiała skorzystać. Trochę się u niej poleniłam, a potem wróciłam do Irlandii i zaczęłam nową pracę.

– Kochanie, nie możesz tak postępować. Jesteśmy rodziną, troszczymy się o siebie wzajemnie. – Niespodziewanie do rozmowy włączył się tata, był urażony nie mniej niż Teresa.

– Odpuść. Już wszystko dobrze, lepiej powiedz, kiedy mama wychodzi. Mamy ją jutro odwiedzić? Zostanę w domu.

– Tak, tak będzie najlepiej. To znaczy dobrze będzie, jak zostaniesz. I nie, mama kategorycznie nie życzy sobie odwiedzin. Wieczorem do mnie zadzwoni i powie, co i jak. Jutro po zabiegu pewnie prześpi cały dzień. Oby dobrze zniosła narkozę. Najprawdopodobniej pojutrze ją wypiszą.

– To po co prosiłeś, żebyśmy przyjechali? – Szymon podniósł się i zbliżył do stołu.

– Wiecie, czym mama najbardziej się martwiła? – Tata uniósł wskazujący palec. – Nie zabiegiem czy pobytem w szpitalu, ani nawet swoim zdrowiem. – Uważnie spojrzał po twarzach zebranych. – To, co ją dręczy, to tegoroczne święta.

– Jak to? – Teresa masowała sobie skronie i zastanawiała się, czy to odpowiedni moment, żeby wziąć tabletkę, czy może ból zniknie samoistnie, gdy wyjdzie na świeże powietrze.

– Normalnie. Nie wolno jej się wysilać. Rana, a raczej rany, muszą się zagoić.

– I co w związku z tym? – Teresa nadal nic nie rozumiała.

– No przecież musimy się spotkać wszyscy razem, ale mama niczego nie przygotuje. – Mężczyzna się zezłościł, że ma tak niedomyślne dzieci.

– Przecież to oczywiste. Podzielimy się obowiązkami. Mama nie kiwnie palcem. – Teresa prawie się roześmiała, gdy wreszcie do niej dotarło, o co chodziło ojcu.

– Nigdy tego nie robiliśmy. Mama jest dość… hmm… wymagająca, jeśli chodzi o ten okres w roku. – Łukasz pogłaskał obrus.

– W tej sytuacji chyba może odpuścić? Szymon, Zośka? Co wy na to? Podzielimy się gotowaniem i przywieziemy gotowe potrawy. Powinno być dwanaście, nas jest trójka, po cztery na głowę, nie będzie tak źle. Zresztą można zrobić po jednej, a resztę kupić.

Teresa z łatwością weszła w tryb zadaniowy. Uspokojona rozdzieliła obowiązki, sięgnęła po torebkę i wyjęła z niej telefon. Nikt nie protestował.

– Tato, może jutro uda ci się wyskoczyć po choinkę? Potem będziesz miał co innego na głowie.

– Choinka. Nie ma problemu. Coś jeszcze? – zgodził się tata.

– Nic. Na tobie spoczywa najtrudniejsze zadanie, dopilnowanie, żeby mama nie zaczęła lepić uszek albo myć okien. – Teresa sprawnie notowała w komórce.

– Dom zdążyła wysprzątać, ja tylko pomogłem – przyznał lekko zawstydzony.

– Domyślam się, że zrobiła wszystko, co zwykle robi przed świętami, oprócz gotowania.

– Prezenty też już spakowane – dodał i otarł twarz. Na jego policzkach widoczny był zarost, a pod oczami pojawiły się cienie.

– Nie martw się, tato, ogarniemy to. – Teresa poczuła się w obowiązku wesprzeć ojca.

Wyglądał na podłamanego. Pierwszy raz widziała go w takim stanie. Zwykle z mamą u boku wydawał się większy, pewniejszy siebie.

Dbał o siebie, dwa razy w tygodniu chodził na siłownię, co było jego jedyną formą relaksu i odpoczynku. Pozostały czas dzielił między obowiązki zawodowe i rodzinne. Pozbawiony drugiej połówki sprawiał wrażenie zagubionego. Nie żartował ani nie zarażał pozytywną energią. Chętnie oddał dowodzenie dzieciom, gotowy wykonywać polecenia najstarszej córki.

– Tato, a może chcesz u nas nocować? – spontanicznie zaproponowała Teresa.

– Dzięki, ale wolę zostać w domu. Jutro pojadę po choinkę i ubiorę ją z Zosią. Mama będzie miała niespodziankę po powrocie. A ty, Szymek? Zostaniesz?

– Chciałbym, ale jutro muszę być na zajęciach. Mam już bilet na pociąg. – Szymon przejął się najmniej z nich wszystkich, co nie oznaczało, że nie martwił się o mamę. Teresa już dawno zauważyła, że ich brat stał się skryty i zwykł maskować prawdziwe uczucia.

– Ale pomożesz? – zwróciła się do niego Teresa.

– Oczywiście, że tak. Postaram się ogarnąć wszystko na uczelni i przyjechać kilka dni przed świętami. Będę gotował pod okiem mamy, bo ty, tato, pewnie musisz iść do pracy? – Odrzucił włosy do tyłu i podciągnął rękawy swetra.

Teresa wstała i odłożyła wreszcie płaszcz na fotel. Przejechała dłonią po czole. Było wilgotne. Sięgnęła po szklankę i w kilku haustach wypiła letnią herbatę.

Kaloryfery pracowały pełną parą, nasycając ciszę między słowami charakterystycznym szumem.

– Jeszcze nie wiem. Znacie mamę, nie zostawię jej samej. Jak tylko stracimy ją z oczu, przemaluje dom albo wymyśli coś równie szalonego i wyczerpującego.

– Przypilnujemy jej – zadeklarowała z determinacją Teresa, a Zosia jej przytaknęła. – No dobra, czyli mamy wszystko ustalone? Święta bez zmian, w domu. Dzielimy się gotowaniem, tata bierze na siebie choinkę, Zosia… a tak właściwie nie mogłabyś zostać w domu już do nowego roku?

– Kiedy tu jechałam, nie wiedziałam tak naprawdę, co się dzieje. Mam kilka spraw, ale w sumie… większość może poczekać.

– Masz z nas najłatwiej. Chwilowo żadnych zobowiązań.

– Pozornie. Zależało mi, żeby jak najszybciej znaleźć mieszkanie do wynajęcia. Umówiłam się na oglądanie kilku. – Wydawała się nieprzekonana do nagłej zmiany planów.

– Rozumiem… – Teresa krążyła po pokoju, drapiąc się po brodzie. Miękki dywan pod stopami tłumił jej kroki. Tylko w jednym miejscu skrzypiała deska za każdym razem, gdy na nią stąpnęła. Cichy jęk przerywał przedłużającą się ciszę.

– Słuchajcie, bardzo jestem wam wdzięczny za to, że wzięliście na siebie obowiązki mamy. Kamień z serca. Na pewno się ucieszy, że nic w tym roku się nie zmieni. Mam jeszcze jedną prośbę. Drobną. Nic jej nie mówcie, że was tu ściągnąłem. Mamie zależało, żebyście nie wiedzieli. – Ojciec złożył błagalnie ręce.

– Też coś! – wykrzyknęła oburzona Teresa. Jako najstarsza wzięła na siebie podział zadań. Doceniała, że ani siostra, ani brat nie protestowali, chociaż spodziewała się, że potraktują dyspozycje jak próbę rządzenia się. Gdyby nie wyjątkowa sytuacja, już by się sprzeczali. – Nie rozumiem, jak mogła chcieć to przed nami ukryć.

– A ty byś chciała, żeby twoje dzieci umierały ze strachu o ciebie przy każdej interwencji chirurga? – nieco uszczypliwie rzuciła Zosia.

Teresa zapowietrzyła się, ale przełknęła chęć odpyskowania. To nie był czas ani miejsce na siostrzane przepychanki.

– Muszę uciekać.

Nikt nie zaprotestował.

– Tato, proszę, daj znać, gdy mama się odezwie. – Podeszła do ojca, nachyliła się i pocałowała go w policzek. – A my będziemy w kontakcie. – Skinęła rodzeństwu i wyszła, nerwowo zerkając na zegarek.

Na dworze rozbłysły uliczne latarnie. Podniosła kołnierz płaszcza i wsiadła do samochodu. Nie od razu uruchomiła silnik. Przytuliła głowę do oparcia i przymknęła oczy. Dopadło ją skrajne zmęczenie.

Zosia

Nie pamiętała, żeby dom Świerczewskich był kiedykolwiek tak cichy.

Po krótkim i zorganizowanym naprędce spotkaniu rodzinnym Teresa wyszła pierwsza. Po niej pożegnał się Szymon. Zosia zamówiła pizzę i zjadła ją z ojcem, który po posiłku postanowił zajrzeć na chwilę do warsztatu. Została sama w swoim starym pokoju. Usiadła na wersalce z kolanami podciągniętymi pod brodę, objęła nogi rękoma i trwała bezczynnie.

Ze ścian zwisały wypłowiałe plakaty. Róg jednego się rozdarł i teraz fragment lakierowanego papieru podrygiwał smętnie tuż nad jej głową, gdy tylko się ruszyła. Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak samo, jak kiedy wyjeżdżała za granicę po obronie licencjatu.

Nie miała cierpliwości do szukania pracy, straciła serce do kontynuowania studiów, a koleżanka z roku namawiała do wspólnego wyjazdu. Jej rodzice pracowali w fabryce gotowego jedzenia i załatwili im dobrze płatne zajęcie na wakacje. Stanie przy taśmie szybko się jej znudziło, ale Irlandia wręcz przeciwnie. Bez problemu znalazła inną posadę, poznała ciekawych ludzi, korzystała z okazji i odkładała pieniądze na przyszłość. Lekko i przyjemnie minęły dwa lata, zdążyła się zakochać i przeżyć zawód miłosny, uzbierała nieco oszczędności, aż zatęskniła za bliskimi.

Bez żalu porzuciła niezobowiązującą egzystencję i dwa tygodnie temu wróciła do kraju z głębokim przekonaniem, że od teraz zaczęła się prawdziwa dorosłość. Nie sądziła jednak, że przybierze tak niepokojącą postać.

Tęskniła za mamą i nie mogła sobie darować, że po powrocie poświęciła jej tak mało uwagi. Zjadła z nią jeden obiad i wyruszyła dalej szukać mieszkania, posady na przeczekanie i swojego miejsca w świecie.

W obecnej sytuacji jej cele nie miały znaczenia. Dopóki mama nie wróci do domu i nie okaże się, że faktycznie stan jej zdrowia jest pod kontrolą, Zosia nie zamierzała podejmować żadnych decyzji. Chociaż tata nigdy jej nie okłamał, to próba zatajenia pobytu Joli w szpitalu zasiała ziarno niepewności, czy faktycznie chodziło wyłącznie o standardową laparoskopię i czy na pewno nie ma powodu do obaw.

Nie chciała z nikim dzielić się wątpliwościami, żeby nie siać fermentu. Trzymała kciuki za pomyślne wieści.

Skoro nie mogła odwiedzić mamy, postanowiła przygotować dom na jej powrót, ale najpierw musiała się rozpakować. Rzeczy przywiezione za pierwszym razem zostały wrzucone na dno szafy. Wywlekła je na środek pokoju, a następnie niestarannie porozdzielała je po szufladach. Kosmetyczka wylądowała w łazience. Właściwie nic więcej nie zostało do zrobienia.

Zosia przeszła się po domu. Pustka była nie do zniesienia. Zeszła do garażu i w kilku turach przytargała ozdoby świąteczne. Owszem, mama nie mogła wziąć udziału w przygotowaniach, ale wciąż mają szansę przeżyć najlepsze Boże Narodzenie w historii rodziny. Zosia jutro pojedzie z tatą po drzewko, a dzisiaj… dzisiaj wyjdzie i kupi jeszcze parę drobiazgów.

Wysłała SMS-a do taty, że jedzie do sklepu, następnie ubrała się i opuściła ciepły dom. Na zewnątrz przywitał ją wietrzny i wilgotny wieczór. Zadrżała na schodach, ale się nie cofnęła. Przekręciła klucz w zamku i nacisnęła klamkę, żeby się upewnić, że na pewno je zamknęła. Dodając sobie otuchy gwizdaniem, zbiegła na dół.

Gdy tylko znalazła się w labiryncie rozświetlonych i tłumnych uliczek, od razu poprawił się jej humor. Dała się ponieść atmosferze gorączkowych przygotowań i oczekiwania. Chociaż pod stopami rozciągał się mokry chodnik, a z nieba leciała zimna kaszka, to widok kolorowych witryn i wszechobecny gwar pozwoliły jej poczuć, że święta już za pasem. Nagle przystanęła przed sklepem pełnym uroczych ręcznie robionych drobiazgów i zrozumiała, że być może nie będzie miała okazji na przygotowanie prezentów dla bliskich, a zamówione w Internecie mogą nie dojść. Zdecydowanie pchnęła drzwi i weszła do środka. Uderzyło w nią ciepłe powiet-rze pachnące cynamonem i wanilią. Przytłoczona różnorodnością zachwycających przedmiotów, wędrowała między przepełnionymi półkami. Kubki, maskotki, biżuteria, notesy, świeczki… i wiele, wiele więcej. Bez trudu wyłowiła z masy pięknych, ale często bezużytecznych przedmiotów, bransoletkę dla mamy. Długo obracała w dłoni ozdobę, nim się zdecydowała. Pasowała do niej idealnie, ale czy sprawi jej przyjemność? Wybrała też coś dla siostry.

Na tym Zosi zależało, na uszczęśliwieniu najbliższych. Być może próbowała w ten sposób uśpić dręczące wyrzuty sumienia, gdy w minionych latach zajmowało ją wszystko oprócz rodziny. Odwiedzała ją na święta, bardziej z poczucia obowiązku niż z wewnętrznej potrzeby. Nikt nie robił jej wyrzutów. Tyle się działo, że może nawet nie zorientowali się, że Zosia jakby mniej się odzywa. Ją też zaabsorbowała codzienność. Obowiązki, znajomi, nowe doświadczenia. Zanurzyła się w nich po uszy, doświadczała łapczywie, aż przyszło opamiętanie. Miała za sobą podobny zabieg jak mama, ale podeszła do niego bezrefleksyjnie. Dostosowała się do zaleceń lekarza i dalej robiła swoje, nie kłopocząc rodziny wiedzą na temat jej zdrowia. Z mamą sprawa miała się inaczej. Próbowała zachować się jak Zosia, chociaż bez świadomości, że naśladuje córkę. Tylko że to mama… Martwili się o nią, nawet gdy teoretycznie nie było ku temu podstaw.

Zosia zaniosła wybrane rzeczy do kasy, zapłaciła i wyszła na dalsze poszukiwania. Z siostrą i mamą było o wiele łatwiej niż z tatą i bratem. Pozostały jeszcze dzieci i szwagier. Nie miała za wiele czasu. Zrobiło się późno i zbliżała się pora zamknięcia sklepów. Zdążyła wejść do centrum handlowego, tam znalazła wszystko, czego potrzebowała. Do domu wróciła taksówką. Z trudem się z niej wypakowała.

– Cześć, tato! Jesteś w domu?

– Obrabowałaś kwiaciarnię? – Łukasz musiał zjawić się chwilę przed nią, bo nie zdążył się przebrać z warsztatowego kombinezonu. Odebrał od niej kilka doniczek z gwiazdami betlejemskimi.

Odstawiła pozostałe torby i zdjęła gryzącą czapkę z głowy.

– Prawie. Tak sobie pomyślałam, że mamie będzie miło, jak nie tylko ubierzemy choinkę, ale i udekorujemy pokoje.

– Widziałem, że zajęłaś się kartonami z bombkami i lampkami, dzięki. Nawet nie pamiętałem, gdzie mama je pochowała.

– Chciałam cię odciążyć. Jeśli rano kupimy choinkę, ja zajmę się jej ubieraniem, a ty spokojnie możesz pójść do warsztatu.

– Taka córka jak ty to skarb. – Ojciec mocno ją ścisnął, na co jęknęła w proteście. Cmoknął ją w czoło, a na koniec potargał jej i tak zwichrzone od aury kręcone włosy.

– Ogarnij się, tato, nie mam dziesięciu lat. – Odsunęła się na bezpieczną odległość i stanęła naprzeciwko lustra. Uporządkowała fryzurę i zapytała: – Mama dzwoniła?

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

CZĘŚĆ PIERWSZA. PĘKNIĘTY FILAR

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Meritum publikacji