Ogród z widokiem - Anna Szczęsna - ebook + audiobook + książka

Ogród z widokiem ebook i audiobook

Anna Szczęsna

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jadwiga i Antoni tęsknią za swoim dawnym życiem, domem i ogrodem. Sylwia martwi się zdrowiem mamy i jest gotowa złamać prawo, żeby jej pomóc. Jowita ma problemy w pracy, a to budzi jej frustrację. Daniel, po wielu latach pracy za granicą, dopiero wprowadził się do mieszkania w bloku przy ulicy Ogrodowej 7 i zaczyna remont. Grupa pozornie niemających ze sobą nic wspólnego mieszkańców zbliża się do siebie, gdy wspólnie zakładają tajny ogród na dachu budynku, w którym mieszkają. Wraz z rozkwitającą wiosną nawiązują się przyjaźnie i rodzi miłość. Niestety, nie wszystkim podoba się to, co robią sąsiedzi. Są tacy, którzy bez skrupułów będą chcieli im przeszkodzić.
Ogród z widokiem” to piękna historia o tym, jak jesteśmy dla siebie ważni, i jak wspólne działanie może zbliżyć ludzi i pomóc w walce z codziennymi przeciwnościami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 27 min

Lektor: Anna Szczesna

Oceny
4,4 (76 ocen)
45
20
8
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Samag7405

Nie oderwiesz się od lektury

Zwykła, normalna książka pełna uroku.
00
farjatka

Dobrze spędzony czas

Ciepła, sympatyczna i optymistyczna powieść.
00
BiednyMisiu

Całkiem niezła

Historia bardzo powolna, postacie sztampowe, romans przewidywalny. Ale sam pomysł na fabułę, która oscyluje wokół ogrodu na dachu bloku całkiem fajny i oryginalny.
00
Aannkkaa111

Nie oderwiesz się od lektury

Przesłuchana w jeden dzień ❤️❤️❤️
00
Kaganaabooklover

Dobrze spędzony czas

Ulica Ogrodowa 7 to z pozoru zwyczajny budynek, który jednak skrywa pewną tajemnicę. Na jego dachu lokatorzy założyli tajny ogródek. Niestety, jak to dość często w życiu bywa, znajdzie się ktoś, kto będzie miał odmienne zdanie. „Ogród z widokiem” to ciepła historia o tym, że wspólny cel potrafi łączyć ludzi, a często pozwala też nawiązać bliższe relacje. Nie znajdziecie w niej pędzącej akcji, a wręcz przeciwnie. Historia toczy się powoli, strona po stronie, rozdział za rozdziałem. Anna Szczęsna porusza temat samotności czy samolubności, ale książka napawa też optymizmem. Otwarcie się na drugiego człowieka, wyciągnięcie pomocnej dłoni to niby niewiele, a czasami tak bardzo dużo. W obecnych czasach, kiedy skupiamy się na pogoni za pieniądzem, a kontakty z ludźmi ograniczamy do wysyłania wiadomości, coraz trudniej przychodzi nam nawiązywanie relacji z innymi ludźmi, czy okazywanie uczuć. A przecież przyjaciel, czy chociażby dobry sąsiad jest wart więcej niż długa lista znajomych na porta...
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Doroty Ostaszewskiej.

Dziękuję Ci za to,

że nieustannie motywujesz mnie do spełniania marzeń.

 

 

 

 

 

 

 

JADWIGA

 

 

 

 

Antoni starannie kroił chleb, pilnując, by kromki miały tę samą grubość. Ząbkowany nóż zgrabnie rozcinał pachnącą chrupiącą skórkę. Okruszki sypały się na podłogę, ale Jadwiga odwróciła wzrok. Nie miała sumienia strofować męża. Wiedziała, jak tęskni, chociaż bardzo starał się to ukryć. Wymuszona przeprowadzka i próby przyzwyczajenia się do nowej sytuacji nadszarpnęły ich samopoczucie. Długa zima też nie była obojętna dla ich nastroju. Niecierpliwie wyglądali wiosny, która się ociągała.

– Gotowe, Jadziu. Co jeszcze mam zrobić?

– Już nic, możesz siadać. Herbata zaraz będzie.

Ich życie skurczyło się do tych niecałych pięćdziesięciu metrów, a jeszcze do niedawna cieszyli się niewielkim domkiem z ogrodem pod lasem. Żałowała, że tak łatwo dała się namówić córkom na zmianę lokum. Wynudzili się przez długie zimowe miesiące i nie potrafili się odnaleźć w bloku. Dwa pokoje, kuchnia, łazienka i balkon, na którym ledwie mieściła się suszarka.

– Podasz mi cukier?

– Oj, Antek, lekarz powiedział, żebyś unikał.

– Tylko łyżeczkę. Gorzka ta herbata.

– Może za mocną zrobiłam.

– Nie, dobra jest, tylko ja mam ochotę na coś słodkiego. Może chociaż miodu? Dla wzmocnienia odporności.

– Słoik jest za tobą, koło chlebaka. Tylko poczekaj, aż herbata trochę ostygnie.

Jedli śniadanie, ale bez apetytu, bardziej, żeby zabić czas, niż by zaspokoić głód.

– Może na targ pójdziemy? – zaproponowała sztucznie ożywionym głosem.

– A brakuje nam czegoś?

– Świeże warzywa kupimy, może jakąś roślinkę na balkon, żeby tak łyso nie było.

– Za zimno jeszcze Jadziu, zmarnieje.

– No to jabłka chociaż. Skończyły się. I kilogram ziemniaków sobie przyniesiemy.

Słowa padały tylko po to, by zachować pozory normalnej egzystencji. Puste, bez znaczenia. Czy pójście na targowisko mogło zastąpić swobodę wyjścia do własnego ogródka, planowania nowego sezonu, szykowania grządek do obsiania? Co im teraz zostało? Kościół, targ, przychodnia zdrowia i rachityczny park w okolicy. Miała nadzieję, że gdy wreszcie zrobi się cieplej, melancholia opuści ją na dobre i łaskawiej spojrzy na ten blok. Może pojawią się nowe znajomości? Na to liczyła, bo inaczej pozostanie im tylko czekanie na śmierć, a na to jeszcze nie była gotowa.

– Jadziu, szykuj się, a ja pozmywam.

Niechętnie wyjrzała przez okno. Wcale nie chciała wychodzić z domu. Termometr wskazywał zaledwie pięć stopni. Przez grubą warstwę chmur nie przebijał ani jeden promyk słońca, za to obraz zacierała wilgotna, oblepiająca wszystko mgła. A może to smog?

Kiedy wyszli na klatkę schodową, minęła ich młoda, dziwnie ubrana dziewczyna.

– Dzień dobry! – wykrzyknęła entuzjastycznie na ich widok i uśmiechnęła się, pokazując wszystkie zęby. Antoni odpowiedział, nawet nie spoglądając w jej stronę, skupiony na zamykaniu wszystkich zamków. Za to Jadwiga z zainteresowaniem śledziła, jak dziewczyna wbiega coraz wyżej, pokonując pod dwa stopnie. Kroki rozbrzmiewały jeszcze chwilę, a potem rozległ się huk, jakby ktoś otworzył jakąś klapę, zamkniętą od wieków.

– Gotowa? – Antoni podsunął jej ramię i wspólnie ostrożnie zeszli na dół.

– Widziałeś, jakie ta dziewczyna miała włosy? Takie strąki. Ciekawe, co na to jej rodzice – powiedziała cicho.

– Nie zauważyłem, a to jakaś nasza sąsiadka?

– Może, sama nie wiem. Nie widziałam jej tu nigdy, ale kto wie. Nikt z nikim nie rozmawia. To pierwsza osoba, która tutaj się do nas odezwała. – Jadwiga ożywiła się, jakby zwykłe pozdrowienie przypadkowej osoby miało być zapowiedzią jakiejś zmiany. Oby na lepsze, pomyślała i zacisnęła kciuki.

– To prawda.

– I jeszcze się uśmiechnęła, tak szczerze, że w oczach było widać.

– Zauważyłaś to wszystko przez tę krótką chwilę, gdy przechodziła obok?

– A tak jakoś. Zwracała uwagę. Taka kolorowa i radosna, aż lżej mi się jakoś na duszy zrobiło.

– Oj Jadziu, źle się czujesz? Może chcesz wrócić do domu?

– Nie, tylko nie do domu. Co będziemy robić? Obiad mamy gotowy, wczoraj odkurzyłam, co się dało, jeszcze za zimno, by wyjść na balkon i posiedzieć. Zresztą dla zdrowia musimy trochę pospacerować.

– No to w drogę. A potem zapraszam cię na kawę, może znajdziemy jakieś miłe miejsce. – Wyciągnął do niej rękę, a gdy mu podała dłoń, pocałował ją szarmancko.

– Antoni, naprawdę?

– A tak. Emerytura wczoraj przyszła. Już jest na kontach, zdążyłem rano sprawdzić w komputerze. Zaszalejmy.

– Cudowny pomysł. Wreszcie, jakaś odmiana. – Jadwiga przez krótką chwilę znów poczuła się jak młoda dziewczyna, jakby szli na randkę. Ciepło i z wdzięcznością spojrzała na męża.

 

 

 

 

 

 

 

JOWITA

 

 

 

 

Telekonferencja trwała w najlepsze, gdy nagle jakiś zgrzyt, a potem huk dochodzący z klatki schodowej zagłuszył wypowiedź prezesa.

– Przepraszam, czy mógłby pan powtórzyć?

– A co tam u pani się dzieje? Remont jakiś? – skomentował zakłócenia mężczyzna widoczny na ekranie jej laptopa. Pozostałe miniaturowe głowy jej czterech kolegów z pracy głośno się roześmiały, chociaż Jowita wcale nie uważała, że to zabawne. Ten dźwięk ją niepokoił, bo od kilku dni powtarzał się o najdziwniejszych porach. Noga zaczęła ją swędzić, co jeszcze spotęgowało jej frustrację.

Ile jeszcze będzie uziemiona? Nic by się nie stało, gdyby wykręciła się od wesela koleżanki z biura, tak jak planowała. Niestety, namówiona przez pozostałych współpracowników poszła, a tam podczas jednej z tych durnych zabaw weselnych złamała stopę. Potrzebna była operacja, a teraz utknęła w domu z nogą usztywnioną w ortezie. Oficjalnie wciąż była na zwolnieniu, chociaż starała się uczestniczyć w tym, co działo się w firmie. Chciała wrócić do pracy zaraz po wyjściu ze szpitala, ale szef na to nie pozwolił. Miała podejrzenia, że to sprawka sekretarki, której nie znosiła. Kiedyś przypadkiem podsłuchała, gdy mówiła, że Jowita nie nadaje się na stanowisko specjalistki do spraw alokacji. Pewnie knuła, by ktoś ją zastąpił, może jakaś znajoma. Jakimś cudem już połowa jej rodziny pracowała w firmie.

– Myślę, że skoro raport zostanie wysłany do jutra rana, możemy na dzisiaj skończyć. Niech pani zdrowieje, pani Jowito! – Nie poczekał, aż mu odpowie, wyłączył się. Jeszcze chwilę patrzyła w pusty ekran i myślała, co dalej. Dziwnie się czuła, mając przed sobą prawie cały wolny dzień. Zamknęła klapę laptopa i kuśtykając, przeniosła się na kanapę. Zdjęła białą koszulę i włożyła zwykły sweter. Nic nie zostało do zrobienia. Nad raportem pracowała ostatnie dwa dni, był gotowy. Praca w korporacji uzależniała i teraz cierpiała katusze uwięziona w niewielkim mieszkaniu na drugim piętrze. Zwykle tylko tutaj sypiała. Dobrze, że znajomy z biura przed wyjazdem w delegację zrobił dla niej niezbędne zakupy, bo gdy wróciła ze szpitala, okazało się, że nie ma nawet kawy. Nic dziwnego, zwykle kupowała gotową, w kawiarni po drodze do pracy, do tego słodkiego rogala albo sałatkę, w zależności od tego, na co miała ochotę. Obiad tylko na wynos. Po pracy spotykała się ze znajomymi i wspólnie wybierali restaurację. No cóż, jedzenie nie było czymś, czemu poświęcała zbytnią uwagę. Szkoda jej było na to czasu. Teraz zaburczało jej w brzuchu. Niechętnie się podniosła i ruszyła do kuchni, przeklinając swój kaleki los. Resztka łososia z twarożkiem i z czerstwą bułką nie mogła się równać pysznym croissantom, do których przywykła.

Kiedy wracała z kuchni do pokoju, kolejny głośny trzask sprowokował ją do wścibstwa. Przykleiła oko do wizjera i czekała, wstrzymując oddech. Mignęła jej kobieca sylwetka, ale nie zdążyła zauważyć, kto to. Czyżby robiono coś na dachu? Dźwięk, który tak ją niepokoił, mógł powstać wyłącznie przy wchodzeniu lub wychodzeniu na dach. Tuż za ostatnim mieszkaniem na piętrze była wnęka, a w niej metalowe schody prowadzące na górę. Właz zawsze był zamknięty. Może to ktoś z administracji? Może sprawdzają, czy przez zimę nie powstały jakieś uszkodzenia, albo ktoś zgłosił, że są przecieki i ma zalany sufit? Wzruszyła ramionami i poszła do pokoju. Przykryła się kocem, włączyła telewizor i z niechęcią ugryzła pierwszy kęs. Nie zjadła nawet połowy, za to sięgnęła po książkę z pozaginanymi rogami. Kupiła ją na lotnisku przed wylotem na ostatnie wakacje. Jednak, mając do wyboru towarzystwo znajomych i bezowocne leżenie z książką na plaży, wybrała to pierwsze. Książka wróciła lekko podniszczona, ale nieprzeczytana. Jowita teraz miała okazję to nadrobić. Próbowała przez kilkanaście minut, ale zbyt zawiła intryga, nieprzespana noc i wczesne spotkanie online sprawiły, że powieki same się jej zamykały. Opuściła głowę na ozdobną poduszkę. Zasnęła.

 

 

 

 

 

 

 

SYLWIA

 

 

 

 

Przez chwilę nasłuchiwała uważnie. Nie zarejestrowała żadnego ruchu w przedpokoju. Policzyła w myślach do dziesięciu i otworzyła szafę, w której skryła dziwną konstrukcję z folii aluminiowej i instalacji elektrycznej. Sprawdziła, czy ziemia w doniczce nie jest zbyt sucha, a potem wyjęła rachityczny krzaczek i przyjrzała mu się krytycznie. Zrobiła wszystko, co zalecił Kafar, dawny znajomy z podstawówki, ale roślinka nie wyglądała zbyt dobrze. Żałowała, że nie może spytać go o radę, niestety zniknął, gdy po osiedlu poszła fama, że kilka osób aresztowano za posiadanie trawki. Liczyła, że go nie złapali. Nie dlatego, że go lubiła, tylko że był jej potrzebny.

Delikatnie odstawiła sadzonkę na dno szafy i wyszła z pokoju. Tak jak się spodziewała, Sabina leżała na kanapie w salonie. Zdawała się drzemać, ale Sylwia wiedziała, co to znaczy. Kolejny atak. Kiedy przychodziła migrena, nic nie pomagało, a Sylwia czuła się bezradna, widząc ogromne cierpienie najdroższej jej osoby. Lekarze niewiele pomogli. Kolejne tabletki przeciwbólowe nie ratowały sytuacji, zaledwie pomagały przetrwać atak, i to nie zawsze. Za to nie pozostawały obojętne dla organizmu, sprawiały, że pojawiały się inne bóle i w konsekwencji mama czuła się jeszcze gorzej. Obie ustaliły, że nie ma co drenować portfela, skoro ich działanie jest wątpliwe, a skutki uboczne dość spore i kiedy Sabina miała atak, po prostu się kładła. Czekały, aż minie. Obie. Sylwia mocno przeżywała każdy epizod. Przeszukała internet pod kątem nowoczesnych metod kuracji, bezskutecznie. Nie znalazła nic, czego by nie próbowały, żadnego wiarygodnego źródła, dlatego chwyciła się ostatniej deski ratunku. Podpowiedział jej to Kafar. Potem poszukała jeszcze w sieci i uznała, że warto spróbować. Skoro dieta, odpowiedni styl życia, unikanie wywoływaczy, zioła, akupunktura, a nawet tryptany czy mieszanki leków na depresję i padaczkę nie przyniosły skutku, co im pozostało?

Czasami miała wrażenie, że ich rodzina składa się z czterech osób. Z taty, który był kierowcą TIR-a i rzadko bywał w domu, mamy, która w chwilach lepszego samopoczucia mówiła, że jest kurą domową z powołania, Sylwii, ich jedynej córki, która ukończyła studia i ze względu na mamę nie wyprowadziła się z domu, a po godzinach realizowała się jako aktywistka broniąca praw mniejszości, zwierząt i ekolożka, no i tej czwartej, której nikt nie chciał i nie prosił, a z którą przyszło im żyć – migreny. To dlatego mama nie pracowała. Nie dlatego, że nie chciała, lecz nie dałaby rady. Tata bez trudu ich utrzymywał, a mama czasami dorabiała robieniem na drutach. Właśnie trwał boom na ręcznie dziergane swetry, koce, skarpety. Nawet Sylwia lubiła się włączyć i sugerowała mamie jakieś wzory albo dobierała kolory. Dbała też o to, by w domu zawsze była odpowiednia ilość wełny. Poznała dobrze większość sklepów internetowych oferujących przydatne akcesoria.

Wiedziała, że dziś mama już nic nie zrobi. Kolejny dzień pełen cierpienia. Nie chodziło tylko o ból głowy, ale i wycieńczające wymioty, których nic nie było w stanie powstrzymać. Odrobina stresu, nieprzespana noc albo wręcz przeciwnie, za długi sen, zmiana temperatury, spadek ciśnienia, zjedzenie sera albo orzeszków ziemnych – to tylko niektóre wywoływacze, które odkryła Sylwia. Kiedyś zaproponowała mamie prowadzenie dzienniczka migrenika. O ile były w stanie wyeliminować niektóre czynniki, to jednak większości z nich nie dało się uniknąć. Kilka dni w miesiącu mama, jak to określała, była nieczynna, a Sylwia starała się zadbać o jej komfort. Robiła wszystko, żeby nie musiała się o nic martwić. Przemykała po mieszkaniu na paluszkach, pilnowała, by podczas gotowania obiadu nie roznosił się zbyt intensywny zapach, bo to też potęgowało ból. Przynosiła mamie wodę, którą i tak zaraz zwracała, wietrzyła pokój, przykrywała kocem i robiła zimne okłady. Działania pozorowane, które niewiele wnosiły. Dlatego zdecydowała się na dość ryzykowny krok. Ostatnia szansa. Sama nigdy nie paliła trawki, ale też jej nie demonizowała. Kilka osób z jej towarzystwa jawnie się przyznawało do palenia jointów, nie oceniała ich. Za to usłyszała o medycznej marihuanie, zagłębiła się w temat i skoro nie znalazła lekarza, który byłby skłonny przepisać lek tego rodzaju, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Sabina chyba już nie wierzyła, że coś byłoby w stanie jej pomóc. Zacisnąć zęby – to była jej metoda. Uważała, że i tak za bardzo sobie pobłaża, bo inni mają prawdziwe choroby, a ją tylko od czasu do czasu boli głowa. Sylwię to denerwowało, musiała się powstrzymywać, by nie polemizować z mamą. Wszystko to złożyło się na podjęcie decyzji o uprawianiu trawki, czystej, tylko na użytek mamy, po to, żeby mogła się rozluźnić, żeby mniej bolało i być może, by uniknąć wymiotów. Kiedy już podjęła się tego zadania, zorientowała się, że problemów będzie więcej, niż tylko ten, czy się nie wyda. Nic nie wiedziała o roślinach, w jej pokoju na parapecie stało tylko kilka doniczek z fiołkami, o które dbała Sabina. Sylwia miała na koncie obronę drzew przed wycinką wzdłuż akacjowej alei w parku, to wszystko. Lubiła spędzać czas na łonie przyrody, ale rośliny w domu pełniły wyłącznie funkcję estetyczną. No i teraz płaciła za swoją ignorancję.

– Mamo, wszystko w porządku? – zapytała, słysząc ciche sapnięcie spod koca.

– Tak, kochanie, jeszcze sobie poleżę – odpowiedziała kobieta słabym głosem.

– Może jednak chcesz jakąś tabletkę?

– To nic nie da. Nie zawracaj sobie mną głowy. – Tymi słowami Sabina dała znać, że najlepiej będzie zostawić ją w spokoju. Przygnębiona Sylwia wstała i wyszła z pokoju, cicho przymykając drzwi. Usiadła przy biurku i włączyła laptopa. Po raz kolejny zaczęła czytać artykuły na temat wykorzystania konopi w leczeniu migrenowych bóli głowy.

 

 

 

 

 

 

 

JADWIGA

 

 

 

 

Wciąż czuła się obco. Mieszkanie odnowili i urządzili zaraz po przeprowadzce i chociaż miała wokół siebie znajome przedmioty, to nie mogła zignorować faktu, że nie był to ich ukochany dom. Minione miesiące okazały się dla niej dość ciężkie, tęsknota mieszała się ze smutkiem. Nie widziała ani jednej jasnej strony sytuacji, w jakiej obecnie się znajdowali. Tylko miłość do męża pozwalała jej jakoś funkcjonować i powstrzymywała ją przed poddaniem się permanentnemu przygnębieniu.

– Antoni, czy my czasem się nie pośpieszyliśmy? – zapytała pewnego dnia, mechanicznie ścierając kurz z półek, chociaż nie widać na nich było ani jednego pyłku. Mąż odłożył krzyżówkę, spuścił okulary na czubek nosa i z czułością na nią spojrzał.

– Ale z czym, duszko?

– Z przeprowadzką. Czy nie za łatwo daliśmy się przekonać? Oboje jeszcze mamy siły.

– Przecież wiesz, dlaczego to zrobiliśmy. Dziewczynki się martwiły. Jedna za granicą, druga na końcu Polski i jeszcze ciągle w rozjazdach. Tak jest lepiej – zakończył zrezygnowanym głosem, nie patrząc na nią.

– Uważam, że nie powinniśmy się godzić, jeszcze nie teraz. Popełniliśmy błąd. Żebyśmy chociaż mieli działkę. Blisko nas są ogrody działkowe. Może popytamy o cenę? – Jadwiga nie odpuszczała. Uparcie szukała czegoś, co mogłoby nadać sens przeprowadzce, której bardzo żałowała. Zostawiła zmiętą ściereczkę, naciągnęła sweter i stanęła przy oknie. Szare niebo rozciągało się nad nagimi jeszcze gałęziami. Pogoda nie nastrajała optymistycznie i Jadwiga poddała się melancholii. Chociaż niczego nie mogli już zmienić, wciąż się łudziła, że może Antoni przychyli się do jej prośby i wspólnie wymyślą coś, co im wynagrodzi tę nieszczęsną przeprowadzkę.

– Wydaje mi się, że nie mamy tylu pieniędzy. Nie martw się, dzień coraz dłuższy, cieplej się robi, częściej zaczniemy wychodzić.

– Mamy oszczędności. Przecież zostało za sprzedaż domu. Tęsknię za naszym ogrodem. Lubiłam się nim zajmować. Mogłam wyjść, kiedy chciałam, a teraz jak w więzieniu. Właśnie, jakbyśmy byli w więzieniu. – Odpowiedź męża jej nie wystarczyła. On zdawał się być pogodzony z nową rzeczywistością, ona nie mogła się zdobyć na podobną akceptację.

– Nie sądzę, by starczyło na działkę, przecież zrobiliśmy remont. Mamy nową łazienkę i kuchnię, pomalowane ściany. Trochę zostało, ale za mało. Za to mamy balkon, nie jest tak źle. Pójdziemy na targ, kupimy sadzonki. Może chcesz uprawiać pomidory?

– Na balkonie? – Jadwiga obróciła się do męża ze zdziwieniem. Pomysł wydał się jej mało prawdopodobny, ale na tyle interesujący, że na chwilę porzuciła swoje żale. Zerknęła na niewielki balkon, który prezentował się dość ubogo. Mieszkali na parterze i balkon był odsłonięty.

– A dlaczego nie? Zobacz, w tej gazecie są pomysły, co można uprawiać na balkonie. I nie są to tylko kwiaty. Truskawki, zioła, no i różne rodzaje pomidorów. Koktajlowe przecież lubisz, są słodkie.

– Ale czy nasz balkon nie jest za mały? – Odrobina nadziei pchnęła ją do tego, by zerknąć na artykuł.

– Niektórzy nie mają nawet balkonu, Jadziu.

Wiedziała, że nie zmieni tego, co się stało. Obojętnie, jak bardzo by chciała. Ugryzła się w język, bo prawie wymsknęło się jej, że balkon to nie ogród. Nieważne, jak by się starali, ile roślin by wcisnęli na tę niewielką przestrzeń, nie będzie rabat, grządek ani cienia rzucanego przez wiekową gruszę, w gałęziach której baraszkowały ptaki. Usiadła obok męża, by raz jeszcze przejrzeć artykuł.

– Pomidory. To może i pelargonie? – zaproponowała pojednawczo. Musi bardziej się hamować, żeby Antoni się nie denerwował. Tylko dokłada mu zmartwień, a przecież to on ma rację. Nie mają powodów do narzekań. Mimo że od dawna z dumą mówiła o sobie seniorka, teraz zaczęła zachowywać się jak dziecko. Córki znalazły nowe mieszkanie, pomogły sprzedać dom, zorganizowały przeprowadzkę i uspokojone, że zdjęły z rodziców ciężar opieki nad kawałkiem ziemi, zajęły się swoimi sprawami.

A Jadwiga i Antoni utknęli na długie jesienne i zimowe miesiące na niewielkiej przestrzeni, pozbawieni jedynej rzeczy, która ich uszczęśliwiała. Nie winiła córek, tylko siebie, że okazała się tak miękka. Na swoje usprawiedliwienie miała tylko to, że ich argumenty wtedy brzmiały bardzo rozsądnie.

Teraz jednak coś się zmieniło. Nadchodziła wiosna, a z nią wracała chęć do działania. Brakowało jej zapachu wilgotnej, budzącej się do życia ziemi, pękających pączków, rozwijających się liści, kiełkujących nasion i pracy w ogrodzie, od której bolały ją plecy i kolana, ale po której odczuwała satysfakcję nieporównywalną z niczym innym. Pełnię szczęścia osiągała, gdy mogła zbierać plony. Smak porzeczek z własnego krzaczka, dojrzewających w pełnym słońcu jabłek, to sprawiało, że chciało się jej co rano wstawać. Przez jesień i zimę cieszyła się latem zamkniętym w słoikach. Zwykła drożdżówka z wiśniami smakowała tak, że jesienna chandra nigdy nie miała prawa przekroczyć progu ich domu. Antoniemu zdarzyło się nastawić wino albo zrobić nalewkę, którą raczyli się od czasu do czasu, dla zdrowotności. Oj, zbyt łatwo z tego zrezygnowała.

– To co, duszko, idziemy na spacer? Przewietrzymy głowę. – Antoni wstał i poklepał ją po kolanie. Wciąż miała przed sobą gazetę, ale tylko bezmyślnie się w nią wpatrywała, wspominając ich dawne życie.

– Dobry pomysł, pogoda się poprawia, może nawet wyjdzie słońce – zgodziła się, odganiając smutek.

 

 

 

 

 

 

 

JOWITA

 

 

 

 

Do domu wróciła w podłym nastroju. Stało się coś, czego obawiała się najbardziej. Zabiegała o umocnienie swojej pozycji w firmie, a tymczasem marzenia o rozkwitającej karierze zostały pogrzebane. Nie wytrzymała i powiedziała szefowi kilka gorzkich słów, co tylko pogorszyło jej sytuację. Kto wie, co za chwilę się wydarzy? Najprawdopodobniej straci pracę. I musi się z tym pogodzić. Tylko co dalej?

Chociaż pokiereszowana noga, mimo usztywnienia, dawała o sobie znać, nie mogła spokojnie usiedzieć w miejscu. Chodziła po mieszkaniu w kółko, kuśtykając jak pirat z dziecięcej bajki i skubiąc skórki wokół wypielęgnowanych paznokci.

Na zwolnieniu wytrzymała tydzień tylko dzięki temu, że zdalnie wypełniała swoje obowiązki, przynajmniej te, które się dało. Wcześniejszy pobyt w szpitalu znacznie ograniczył jej możliwości kontaktowania się z firmą, a ona nie znosiła bezczynności. Lubiła wyzwania, jasne zasady i sprawowanie kontroli. Potrafiła wymóc na innych prawie wszystko i to uznawała za swoją największą zaletę – skuteczność.

Niestety wróciła do domu i przeanalizowała swój dzisiejszy krótki pobyt w firmie. Okazało się, że nie ma wpływu na nic. Jakaś nowa osoba, która pojawiła się znikąd, a którą przedstawił jej prezes, przejęła jej obowiązki. Gdy weszła do swojego gabinetu, przywitało ją idealnie wysprzątane biurko. Na ten widok oblała się potem. Kiedy szła do gabinetu prezesa, miała wrażenie, że wszyscy się na nią gapią. Czuła lepkie, ciekawskie, współczujące spojrzenia na swoich plecach. Chociaż szła z dumnie uniesioną głową, nerwowo się uśmiechając, to utykanie odbierało jej całą pewność siebie. Rozmowa była uprzejma, chłodna i krótka, jednak Jowita na koniec nie wytrzymała. Żałowała tego kroku, wybuchnęła i wylała wszystkie żale, wygarnęła, że została odsunięta na boczny tor, a ktoś czerpie profity z jej ciężkiej pracy. Na nic się to zdało, została wysłana do domu, ponieważ oficjalnie wciąż była na zwolnieniu lekarskim. Miała związane ręce. Ciekawe, czy ta nowa dziewczyna to też jakaś znajoma sekretarki? Tak bardzo zależało jej, by już wrócić do dawnych obowiązków. Niestety, oprócz tego, że noga wciąż była usztywniona i znacznie ograniczała jej możliwość poruszania się, czekała ją jeszcze rehabilitacja. Tak mówił lekarz, ale ona nie wierzyła, że jest jej potrzebna. Raz jeszcze zaklęła na wspomnienie nieszczęsnej imprezy. Nawet nie lubiła panny młodej. Nic by się nie stało, gdyby weekend poświęciła na doszkalanie się albo krótki wypad na zakupy do któregoś europejskiego miasta. Co się stanie, to się nie odstanie. Pytanie: co dalej?

Wczoraj uznała, że tydzień minął, ona czuje się dobrze, może wpaść i zobaczyć, co w firmie słychać, wziąć kilka segregatorów, pokazać się, omówić dalsze kroki z prezesem, pokazać zaangażowanie. Specjalnie wybrała się do fryzjera i zrobiła sobie paznokcie u ulubionej manikiurzystki. Nic to nie dało.

– Jowita, ogarnij się. Masz wolne, trzeba to jakoś wykorzystać! – Zerknęła do lodówki i szafek i uznała, że nie będzie już zamawiała jedzenia, tylko wybierze się do sklepu. Gdy odrobinę odpocznie. Opadła na kanapę, nogę położyła na krześle, a w komórce zaczęła notować listę zakupów. Kiedy zerknęła za okno, zobaczyła, że się ściemnia, jej brzuch przypomniał o sobie głośnym burczeniem. Wstała odrętwiała, poprawiła włosy, narzuciła na siebie elegancki płaszcz i złapała za torebkę. Zerknęła w lustro, gdyby nie podkrążone oczy i lekko starta szminka, wyglądałaby świetnie, jak zwykle. Machnęła na to ręką i otworzyła drzwi.

Świat się zatrzymał, Ziemia przestała się kręcić, a ona zapomniała o oddychaniu. W mieszkaniu naprzeciwko, w szeroko otwartych drzwiach, stał mężczyzna i mierzył futrynę. Był w samych dżinsach. Przełknęła ślinę, próbując odzyskać władzę w ciele.

– Dzień dobry! – powiedział niskim głosem, od którego włoski na karku stanęły jej dęba.

– Dzień dobry – odpowiedziała nieco piskliwie. Musiała odchrząknąć i dopiero mogła odwrócić się, żeby jak gdyby nigdy nic, włożyć klucze do zamka. Po chwili wahania zapytała: – Jest pan nowym sąsiadem?

– Tak. To znaczy mam to mieszkanie od paru lat, ale dopiero teraz się wprowadziłem.

Podeszła niepewnie i podała mu rękę, odrzucając lśniące włosy na ramię i mrugając rzęsami, jakby to były skrzydła motyla. Starała się nie gapić, ale nie mogła oderwać oczu od mięśni ramion wyraźnie rysujących się pod skórą.

– Daniel. – Miał zdecydowany, ale delikatny uścisk. Promieniował przyjemnym ciepłem. – Od razu przepraszam za wszystkie niedogodności. Jutro przyjedzie ekipa z nowymi drzwiami, upewniam się, czy mają dobre wymiary. Staram się robić kilka rzeczy jednocześnie, żeby remont trwał jak najkrócej.

– A co dokładnie będziesz robił? – Pomyślała, że są w podobnym wieku. Zdradzały to niewielkie zmarszczki dookoła jego niebieskich oczu i pojedyncze nitki siwizny w bujnych i lśniących włosach, za to łobuzerski uśmiech odejmował mu lat.

– Drzwi, potem, niestety, łazienka, kuchnia, a to oznacza skuwanie kafelków i no… – Uniósł brwi zdziwiony, bo wciąż trzymała go za rękę. Z przepraszającym uśmiechem wysunął dłoń. – Ogólnie będzie hałas i pył, ale tylko w ciągu dnia i naprawdę zrobię, co w mojej mocy, by jak najszybciej skończyć.

Gdy dotarło do niej, co usłyszała, zmarkotniała. Właśnie teraz, gdy jest uziemiona, będzie słuchała łoskotu wiertarki, stukotu młotka i innych dźwięków szarpiących nerwy.

– No cóż, jak trzeba, to trzeba. To ja uciekam. – Raz jeszcze z lekkim żalem zlustrowała jego sylwetkę, zatrzymując się na linii bioder, przygryzła wargę i ruszyła schodami w dół, przeklinając kontuzjowaną nogę.

– Do zobaczenia, sąsiadko! – rzucił jej jeszcze na odchodne.

 

 

 

 

 

 

 

DANIEL

 

 

 

 

Na zniszczonej tablicy ogłoszeń na parterze wywiesił kartkę z informacją o remoncie i z przeprosinami za niedogodności. Wrócił do mieszkania i energicznie zabrał się do pracy. Dwupiętrowy blok do najnowszych nie należał i mieszkanie wymagało sporo poprawek. Kupił je kilka lat temu. Pracował za granicą i nie wiedział, co się wydarzy w kolejnych latach, zakup traktował jako inwestycję. Kiedy bratu urodził się syn, zdecydował się wrócić. Za bardzo tęsknił za bliskimi i znajomymi kątami, a poza tym uznał, że dalsze pozostanie w Irlandii jest bez sensu, o ile nie chciał tam osiąść na stałe. Miał mieszkanie, czyli solidny punkt zaczepienia, mógł budować swoją przyszłość w kraju.

Blok znajdował się blisko parku, co bardzo mu odpowiadało. Z drugiej strony były ogródki działkowe i dzięki temu okolica była zielona i spokojna. Kiedy przyjechał tu po raz pierwszy, pomyślał, że wygląda to prawie jak na wsi. Lokalizacja sprawiła, że zdecydował się na dokonanie transakcji. Słyszał, że lepiej zdecydować się na nowe budownictwo, ale on zrobił po swojemu i podpisał umowę na zakup mieszkania w bloku przy ulicy Ogrodowej.

Mieszkanie stało puste przez dłuższy czas, wpadał tam czasami, sprawdzić, czy nic złego się nie dzieje. Nie myślał nawet o wynajmie, bo wciąż czuł, że może w każdej chwili wrócić. To była jego furtka bezpieczeństwa. Co by się nie działo, miał swoje miejsce na ziemi. Plus trochę oszczędności. Ta świadomość wprawiała go w dobry nastrój. Nie musiał się spieszyć. Mógł zrobić sobie przerwę od wszystkiego i zastanowić się przed podjęciem decyzji: co dalej?

– Nieźle… – powiedział do siebie, podziwiając dopiero co położone panele w dużym pokoju. W tym samym momencie rozległo się ponaglające pukanie do drzwi. – Już, już. Idę!

– Brata nie chcesz wpuścić? – Do mieszkania wszedł Wojtek i postawił w przedpokoju sześciopak piwa.

– Dobrze cię widzieć! – Uściskali się. – Masz wolne?

– Tak, dzisiaj i jutro. Klaudia zabrała Jaśka do rodziców, a ja postanowiłem ci pomóc. No, no… widzę, że świetnie sobie radzisz.

– Wczoraj skończyła ekipa. – Daniel otworzył szeroko drzwi do łazienki i zapalił światło. – Najgorsza robota zrobiona. Pozostały mi pokoje i zabudowa w kuchni. Właśnie kończę układać podłogę w dużym pokoju.

– Jestem pod wrażeniem. Szczerze mówiąc, myślałem, że będziesz w lesie.

– Zacząłem od razu po przyjeździe. Wiesz, jak to jest, gdy mieszka się na placu budowy.

– Szczerze mówiąc, nie bardzo. Mieliśmy wynajęte mieszkanie na czas remontu naszego domu. Kiedy wpadniesz do rodziców?

– Gdy tylko skończę. Dobrze mi idzie, nie chcę przerywać. Poza tym wolałbym, żeby sąsiedzi mnie nie znienawidzili z powodu przedłużających się hałasów.

– No dobra, w takim razie przebieram się i powiedz mi, co mam robić.

– Wojtek, robota nie ucieknie. We dwójkę pójdzie jeszcze szybciej, a ja zgłodniałem. Co powiesz na pizzę?

Trzy kwadranse później siedzieli w kuchni na rozłożonych na podłodze kartonach i ze smakiem zajadali pizzę, popijając ją piwem. Niespodziewanie rozległ się dzwonek do drzwi. Daniel podniósł się niechętnie.

– Spodziewasz się gości? – zapytał Wojtek, ocierając usta, do których przykleiła się nitka sera.

– Nie. – Daniel strzepnął okruchy z koszulki, ręce wytarł w poplamione dżinsy i ruszył do przedpokoju. Otworzył drzwi.

– Hej, ponieważ dzisiaj jest jakby ciszej, wpadłam podpytać, jak idzie remont? Nie myśl, że jestem wścibska, ale jak widzisz – wysunęła przed siebie usztywnioną nogę – chwilowo jestem uziemiona, a muszę pracować, więc… sam rozumiesz. – Przed nim stała sąsiadka z naprzeciwka. Zdążył już ją poznać.

– Właściwie najcięższe prace już za nami. Możesz odetchnąć i bardzo dziękuję za wyrozumiałość. – Zrobił krok do tyłu, gotowy się pożegnać.

– Och, naprawdę? To cudownie. Poszło błyskawicznie. Nie spodziewałam się. To mam jeszcze jedną sprawę, chociaż trochę mi niezręcznie. – Uśmiechnęła się przepraszająco i kokieteryjnie spuściła wzrok.

– Chętnie pomogę.

– Ale jesteś taki zajęty, nie chcę przeszkadzać. – Zachichotała nerwowo i zakręciła pasmo włosów na palcu, jak nastolatka. Daniel pomyślał, że zachowuje się jak niespełna rozumu, ale nie dał niczego po sobie poznać.

– Akurat mam przerwę. Mów, o co chodzi?

– Mam problem z mobilnością, staram się, jak mogę, ale z pewnymi rzeczami jest mi ciężko. Ogólnie niczego mi nie brakuje, ale jest kilka drobiazgów, które by mi się przydały.

– Chodzi o zakupy? – Nagle usłyszał kroki tuż za swoimi plecami.

– Stary, jedzenie ci stygnie. – Brat go ponaglił. Podszedł bliżej, założył ręce na piersi i z szerokim uśmiechem patrzył na kobietę, która się zmieszała.

– To moja sąsiadka – zaczął Daniel i nagle uświadomił sobie, że nie wie, jak dziewczyna ma na imię.

– Jowita – powiedziała zdecydowanie. Gdzieś uleciała ta przymilność, która zdziwiła Daniela.

– Wojtek, brat Daniela. Miło mi. A co się stało? Wypadek? – Subtelność nigdy nie była mocną stroną Wojtka, a już na pewno się nie hamował, gdy ktoś nie przypadł mu do gustu. Jeden rzut oka wystarczył, by wyrobił sobie zdanie o kobiecie.

– Skoro uprzejmości mamy za sobą, w czym mogę ci pomóc? – Próbował zakończyć rozmowę Daniel i nie pozwolić, by jego brat musiał wysłuchiwać historii wypadku. Jego zresztą też to nie interesowało.

– Właściwie to nie ma o czym mówić. Chodziło mi o drobne zakupy, przy okazji, gdybyś sam szedł do sklepu, ale poradzę sobie. Nie chcę przeszkadzać. – Odwróciła się, oparła jedną ręką o ścianę i utykając, odeszła w stronę szeroko otwartych drzwi na przeciwległym końcu piętra.

– Gdy będę szedł wieczorem, zajrzę do ciebie. Przygotuj listę. Dla mnie to nie problem – rzucił, bo zrobiło mu się jej żal. „No co?” – powiedział bezgłośnie, gdy zobaczył wymowny gest brata. Wojtek stukał się palcem w głowę.

– To miłe. Będę zobowiązana. – Odwróciła się do niego i uśmiechnęła się, mrużąc oczy jak kotka. Przez chwilę mu się wydawało, że zamruczy.

– Spoko. Do zobaczenia!

– Pa! – Pomachała mu zalotnym gestem, gdy zamykał drzwi.

– No to ci się trafiło. Uważaj na nią. – Wojtek postawił na szczerość, gdy tylko wrócili do kuchni.

– Co masz na myśli?

– Znam takie jak ona. Potrafią nieźle namącić.

– Nie rozumiem. Skąd niby miałbyś mieć takie doświadczenia, skoro, odkąd pamiętam, jesteś z Klaudią?

– Znam się na ludziach. Mam nosa. To pomaga w pracy. Ta pani z daleka pachnie fałszem i chorobliwą zazdrością. Jeśli obierze sobie ciebie za cel, nie zawaha się przed niczym.

– Co ty wygadujesz. To tylko sąsiadka i jak widzisz, chwilowo jest kontuzjowana.

– Jasne, to świetna metoda na wzbudzenie współczucia. Żaden porządny facet nie odmówi jej pomocy. Taki jak ty. – Wymierzył w niego palec.

– Wiesz co? Jestem dorosły. Radziłem sobie przez wiele lat bez twoich rad i opieki i teraz też sobie poradzę. To co? Najedzony? Zabierzmy się do pracy.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Copyright © by Anna Szczęsna, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Zdjęcia na okładce: © Ysbrand Casijn/Arcangel

 

Redakcja: Magdalena Koch

Korekta: Marta Akuszewska, „DARKHART”

Skład i łamanie: „DARKHART”

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-209-2

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.