Fizyka smutku - Georgi Gospodinow - ebook + książka
BESTSELLER

Fizyka smutku ebook

Georgi Gospodinow

4,0

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Laureat Nagrody im. Jana Michalskiego

Powieść, dzięki której Georgi Gospodinow znalazł się w gronie najciekawszych pisarzy współczesnej Europy

Jest najpewniej rok 1925. Dwunastoletni chłopiec po raz pierwszy sam trafia na jarmark. W spoconej dłoni trzyma piątaka, którego dał mu ojciec. Wszystkie pieniądze oddaje przy wejściu do jednego z namiotów, by zobaczyć stwora, którego naganiacz nazywa Minotaurem. Przez kolejnych sześć miesięcy chłopiec nie jest w stanie wykrztusić słowa…

Tak zaczyna się historia przez którą – niczym mitycznym labiryntem – bohater prowadzi czytelnika, zmieniając czasy i perspektywy swojej opowieści. Dzieje wielopokoleniowej rodziny wpisują się w niej w losy Europy Środkowo-Wschodniej, a nad wszystkim metaforycznie unosi się postać greckiego Minotaura.

Fizyka smutku wciąga czytelnika siłą opowieści, przemyślaną konstrukcją i empatią, z jaką autor traktuje zarówno swoich bohaterów, jak i mitologicznego potwora.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (257 ocen)
108
72
51
23
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
espequer

Dobrze spędzony czas

Formuła narracji znana ze "Schronu" i trochę jakby zużyta. Czasami pretensjonalna; o wszystkim, czyli o niczym, w rezultacie chaotycznie z tematu na temat. Czasami naprawdę bardzo dobra (o starości, przemijaniu). Można, ale nie trzeba.
10
kajfilka

Dobrze spędzony czas

Do powolnego, refleksyjnego czytania, bo była dla mnie trudna. O przemijaniu, o dziecięcej samotnosci, o pamięci - o wszystkim i o niczym :) Dużo pięknych fragmentów, powracających motywów.
10
LavaEla

Nie oderwiesz się od lektury

genialny realizm magiczny w stylu klasyków. zawieszony między rzeczywistością zewnętrzną, wspomnieniami, wyobrażeniami, czasami
10
Karwatanna

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniały zestaw historii, różnych, ludzkich historii. W całość wpleciony mit Minotaura i metafora labiryntu. Bardzo ciekawy człowiek ten Gospodinow. Wg mnie - przyszły laureat Nobla.
10
Magda_mf

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ładnie napisana, refleksyjna. Ciekawy koncept gdzie narrator wchodzi w historie życia różnych ludzi. Nie dla każdego. Myślę że szczególnie interesująca książka dla tych co pochodzą ze wschodniej Europy i tu się wychowali. "Całe życie może zostać opowiedziane jako katalog przeprowadzek"
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: FI­ZIKA NA TA­GATA
Opieka re­dak­cyjna: KRZYSZ­TOF LI­SOW­SKI
Re­dak­cja: JO­ANNA KO­STU­REK
Ko­rekta: ANNA DO­BOSZ, ETELKA KA­MOCKI, LI­DIA TI­MO­FIEJ­CZYK
Pro­jekt okładki: RO­BERT KLE­EMANN
Re­dak­cja tech­niczna: RO­BERT GĘ­BUŚ
Skład i ła­ma­nie: In­fo­mar­ket
Co­py­ri­ght © 2011, Geo­rgi Go­spo­di­nov All ri­ghts re­se­rved © Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion by Mag­da­lena Py­tlak © Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, 2018
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-08-06698-0
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płatna li­nia te­le­fo­niczna: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

I. CHLEB SMUTKU

MAGIK

I wtedy ja­kiś ma­gik ścią­gnął mi kasz­kiet z głowy, prze­ci­snął przez niego pa­lec i zro­bił – o, taką! – dziurę. Roz­pła­ka­łem się, jak wrócę do domu z po­rwa­nym kasz­kie­tem? Tam­ten się za­śmiał, chuch­nął w kasz­kiet i on, dziw nad dziwy, znów był cały. Wielki ma­gik.

Prze­cież to był sztuk­mistrz, dziadku, sły­szę sie­bie, jak mó­wię.

Wtedy byli ma­gicy, mówi dzia­dek, po­tem się stali sztuk­mi­strzami.

Ale ja już tam je­stem, mam dwa­na­ście lat, jest naj­pew­niej rok 1925. A oto i pią­tak, któ­rego ści­skam w dłoni, spo­cony, czuję jego kra­wędź. Po raz pierw­szy je­stem sam na jar­marku z wła­snymi pie­niędzmi.

Tu­taj, lu­dzi­ska... Chodź­cie zo­ba­czyć węża py­tona, od głowy do ogona trzy me­try, od ogona do głowy dru­gie tyle...

O rany, co to za wąż, sześć me­trów dłu­go­ści... Ej, po­cze­kaj, do­kąd to bez pie­nię­dzy, da­waj pią­tala... Ale ja mam tylko pięć, nie wy­dam ich na jed­nego węża...

Na­prze­ciwko sprze­dają po­madki, glinkę i farbę do wło­sów.

Fa­aaaar­baaa na wą­si­ska­aaa, mą­ą­ą­ą­ą­drość z głowy try­skaaa...

Co to za czło­wiek, wo­kół któ­rego ze­brały się baby i po­cią­gają no­sami?

...Ni­koł­czo, je­niec wo­jenny, gdy do domu wró­cił, usły­szał, że jego dziew­czę z in­nym po sło­wie, Ni­koł­czo przy studni cze­kał i dziew­czę­ciu łeb urwał, łeb się po­to­czył, mówże, mów, Ni­koł­czo, có­żeś ty na­ro­bił... A te­raz płacz­cie, baby...

I baby pła­czą, i to jak... Kup­cie śpiew­nik, coby zro­zu­mieć, ja­kiż błąd po­peł­niono, nie­winne dziew­czę uśmier­cono... Sprze­dawca śpiew­ni­ków. Ech, ja­kiż mógł być ten błąd...

Lu­dzie, lu­dzie, po­trą­cają mnie, ja ści­skam pie­nią­dze, żeby ci ich tylko nie ukra­dli, krzy­czał oj­ciec, kiedy mi je da­wał.

Stop. Agop. Sy­rop. Na­pi­sane du­żymi, ró­żo­wymi jak sy­rop li­te­rami. Prze­ły­kam ślinę. Czy wy­pić por­cję?...

Chodź­cie na cu­krowe ko­gu­uuciii­kii... – kusi mnie dia­beł prze­brany za or­miań­ską sta­ruszkę. Kto do­brze ro­zu­muje, tu się za­trzy­muje... No i co te­raz? Sy­rop czy ko­gu­ciki? Stoję po­mię­dzy i ni­jak nie mogę się zde­cy­do­wać. Mój dzia­dek we mnie nie może się zde­cy­do­wać. A więc to stąd się bie­rze to nie­zde­cy­do­wa­nie, które bę­dzie mnie po­tem drę­czyć. Wi­dzę, jak sie­dzę tam – chudy, po­cią­gły, ze zdar­tym ko­la­nem, w kasz­kie­cie, który ma zo­stać prze­dziu­ra­wiony przez ma­gika, z otwar­tymi ustami, po­chło­nięty pro­po­no­wa­nym wkoło świa­tem. Od­da­lam się jesz­cze bar­dziej, wi­dzę się z lotu ptaka, wszy­scy wo­kół mnie się kręcą, ja stoję i mój dzia­dek stoi, obaj w jed­nym ciele.

Chyc, ja­kaś ręka ściąga mi kasz­kiet z głowy. Do­tar­łem do stołu ma­gika. Spo­koj­nie, nie roz­pła­czę się, do­brze wiem, co się wy­da­rzy. Oto pa­lec ma­gika po dru­giej stro­nie ma­te­riału, o rany, ale dziura. Tłum wo­kół mnie za­nosi się od śmie­chu. Ktoś ude­rza mnie w kark, aż łzy ciekną mi z oczu. Cze­kam, ale ma­gik jakby za­po­mniał ko­niec tej hi­sto­rii, zo­sta­wia z boku mój kasz­kiet, zbliża dłoń do mo­ich ust, prze­kręca ją i, zgroza, moje usta są za­mknięte na klucz. Nie mogę ich otwo­rzyć. Je­stem onie­miały, ci wo­kół mnie za­raz pękną ze śmie­chu. Pró­buję krzyk­nąć, ale z mo­jego gar­dła do­biega tylko mu­cze­nie. Mmmm. Mmmmm.

Harry Stoev przy­był na jar­mark, Harry Stoev wró­cił z Ame­ryki...

I ja­kiś do­brze zbu­do­wany męż­czy­zna w mia­sto­wym gar­ni­tu­rze roz­dziela tłum, który szep­cze z sza­cun­kiem i go po­zdra­wia. Harry Stoev – drugi Dan Ko­lov, buł­gar­ski sen. Jego nogi są warte ty­siąc ame­ry­kań­skich bank­no­tów, mówi ktoś za mną. Robi taki uchwyt no­gami i ich przy­du­sza, nie mogą drgnąć. A, to dla­tego mó­wią na to mar­twy chwyt, mru­czy ktoś inny.

Wy­obra­żam so­bie wy­raź­nie przy­du­szo­nych za­pa­śni­ków, rzu­co­nych je­den obok dru­giego na matę – i za­czy­nam czuć, że bra­kuje mi po­wie­trza, jak­bym to ja wpadł w uchwyt Harry’ego Sto­eva. Chcę się szybko wy­do­stać, a tłum ru­sza za nim.

I wtedy gdzieś za ple­cami sły­szę:

Tu­taj, lu­dzi­ska... Dziecko z głową byka. Dziw nad dziwy. Mały Mi­no­taur z la­bi­ryntu, ma tylko dwa­na­ście lat... Pięć le­wów się prze­jada, pięć le­wów się prze­pija, a za pięć le­wów do końca ży­cia mo­żesz opo­wia­dać, coś wi­dział.

We wspo­mnie­niach dzia­dek tam nie wcho­dzi. Ale te­raz to ja je­stem na jar­marku tego wspo­mnie­nia, ja je­stem nim – i strasz­nie mnie cią­gnie do środka. Daję pią­taka, że­gnam się z py­to­nem i jego ma­mią­cymi sze­ścioma me­trami, z lo­do­wym sy­ro­pem Agopa, z hi­sto­rią jeńca Ni­koł­cza, z cu­kro­wymi ko­gu­ci­kami sta­rej Or­mianki, z mar­twym chwy­tem Harry’ego Sto­eva – i wśli­zguję się do na­miotu. Do Mi­no­taura.

Od tego mo­mentu nić dziad­ko­wych wspo­mnień staje się co­raz cień­sza, ale się nie urywa. Dzia­dek twier­dził, że nie od­wa­żył się tam wejść, ale mnie się udaje. Prze­mil­czał to. Jed­nak ja tu je­stem, w jego wspo­mnie­niu – a czy mógł­bym iść da­lej, gdyby jego tu nie było przede mną? Nie wiem, ale coś tu nie gra. Już je­stem w la­bi­ryn­cie, który oka­zuje się du­żym, na wpół za­ciem­nio­nym na­mio­tem. To, co wi­dzę, tak bar­dzo różni się od mo­jej ulu­bio­nej książki z grecką mi­to­lo­gią, z czarno-bia­łymi ilu­stra­cjami, w któ­rej po raz pierw­szy wi­dzia­łem po­twora Mi­no­taura. To coś zu­peł­nie in­nego. Ten Mi­no­taur nie jest straszny, tylko smutny. Me­lan­cho­lijny Mi­no­taur.

Po­środku na­miotu stoi że­la­zna klatka, długa na około pięć, sześć kro­ków i nieco wyż­sza od czło­wieka. Cien­kie me­ta­lowe pręty ciem­nie­jące od rdzy. Za nimi ma­te­rac i mały sto­łek z trzema no­gami, a po prze­ciw­nej stro­nie – wia­dro wody i roz­rzu­cona słoma. Je­den róg dla czło­wieka, drugi dla be­stii.

Mi­no­taur sie­dzi na stołku, ple­cami do pu­blicz­no­ści. Szok nie wy­nika z tego, że wy­gląda jak be­stia, ale z tego, że w ja­kiś spo­sób jest czło­wie­kiem. Wła­śnie to ludz­kie tak pa­ra­li­żuje. Jego ciało jest chło­pięce, zu­peł­nie jak moje.

Pierw­sze mło­dzień­cze włosy na no­gach, stopy o dłu­gich pal­cach, któż wie, czemu spo­dzie­wa­łem się, że zo­ba­czę ko­pyta. Krót­kie wy­bla­kłe spodnie się­ga­jące do ko­lan, ko­szula z krót­kimi rę­ka­wami i... głowa mło­dego byka. Nieco nie­pro­por­cjo­nalna w sto­sunku do ciała, duża, owło­siona i ciężka. Jak gdyby na­tura się za­wa­hała. I po­rzu­ciła wszystko w po­ło­wie mię­dzy by­kiem a czło­wie­kiem, prze­stra­szyła się czy roz­ko­ja­rzyła. Ta głowa nie jest ani tylko by­cza, ani tylko ludzka. Jak to opi­sać, kiedy ję­zyk rów­nież się waha i roz­ła­muje? Twarz (czy pysk?) – po­dłużna, czoło – nieco cof­nięte, lecz wciąż ma­sywne, wy­sta­jące ko­ści nad oczami. (Tak na­prawdę po­dobne czoła mają wszy­scy męż­czyźni w na­szej ro­dzi­nie. W tym mo­men­cie mi­mo­wol­nie prze­cią­gam dło­nią po wła­snej czaszce). Jego dolna szczęka jest mocno wy­sta­jąca, silna, wy­datne wargi. W szczęce za­wsze kryje się naj­wię­cej zwie­rzę­co­ści, zwie­rzę­cość znika stam­tąd na końcu. Jego oczy z po­wodu wy­dłu­żo­nej i spłasz­czo­nej po bo­kach twa­rzy (czy py­ska) od­da­liły się. Cała przed­nia część czaszki po­kryta jest brą­zo­wa­wym mchem, nie brodą, a mchem. Je­dy­nie w oko­li­cach uszu i karku mech za­mie­nia się w fu­tro, włosy ro­sną dziko i w nie­ła­dzie. A mimo to jest bar­dziej istotą ludzką niż czym­kol­wiek in­nym. Jest w nim smu­tek, ja­kiego nie ma w żad­nym zwie­rzę­ciu.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki