Fisharmonia. Snówpowiązałka - Hubert Klimko-Dobrzaniecki - ebook

Fisharmonia. Snówpowiązałka ebook

Hubert Klimko-Dobrzaniecki

4,0

Opis

Upalny lipiec. Podrzędna restauracja i stypa, w której uczestniczy główny bohater. Smutna uroczystość stanie się inspiracją do opowiedzenia bardzo osobistej, miejscami zabawnej historii o miłości, jej braku, rodzinie i odkrywaniu pilnie strzeżonych tajemnic. Będzie to również opowieść o próbie spełniania marzeń, sprostania oczekiwaniom i realizacji celów. A także o tym, że sny potrafią wiązać rzeczywistość, a rzeczywistość sny rozwiązywać. Autor zabierze czytelników w podróż od Dolnego Śląska przez Rumunię, sanatoria, szpitale, wojny, zsyłki, ucieczki, pogrzeby, zdrady, wesela, rozwody, śluby po kres granej na zdobycznej fisharmonii melodii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
0
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Kolekcje



Opieka re­dak­cyjna: MO­NIKA SZEW­CZYK
Opra­co­wa­nie re­dak­cyjne: MARTA MI­ZURO
Ko­rekta: ANNA KO­ŁAT, RE­NATA KUK
Pro­jekt okładki: WI­TOLD SIE­MASZ­KIE­WICZ
Zdję­cie na okładce: Chuck Fi­sh­man/Getty Ima­ges
Co­py­ri­ght © text by Hu­bert Klimko-Do­brza­niecki 2023 by ar­ran­ge­ment with Agen­cja Li­te­racka Syn­dy­kat Au­to­rów For the Po­lish Edi­tion © 2023, Noir sur Blanc, War­szawa
ISBN 978-83-7392-858-9
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Pa­mięci mo­jej Mamy,

która krótko za męża miała mo­jego ojca

A to nam śmierć za­brała tre­nera – po­wie­działa od­dzia­łowa ze szpi­tala po­wia­to­wego do mło­dego le­ka­rza, na długo przed tym, za­nim or­dy­na­tor od­krył ich ro­mans. Kro­ple desz­czu za­częły ude­rzać o pa­ra­pet, jakby chciały pod­kre­ślić tę przy­krą wia­do­mość. – Po­patrz, na­wet niebo pła­cze, a ty nic – za­smu­ciła się.

Le­karz znał tre­nera z opo­wie­ści ojca. Gdyby nie wy­pa­dek na nar­tach, jego oj­ciec mógłby wejść do składu miej­sco­wej re­pre­zen­ta­cji w piłce noż­nej. Zo­stał po­tem pro­win­cjo­nal­nym na­uczy­cie­lem wy­cho­wa­nia fi­zycz­nego, oże­nił się i miał syna, z któ­rego był bar­dzo dumny. Le­karz, zwłasz­cza w ma­łym mia­steczku, to jest jed­nak ktoś.

– Mam stra­cha – ode­zwał się po dłuż­szej chwili ci­szy, ale w jego gło­sie nie było sły­chać trwogi, ra­czej kilka zna­ków za­py­ta­nia.

– Wszyst­kich nas to czeka. Cie­bie za­pewne póź­niej niż mnie. Każde ży­cie się koń­czy. Cho­dzi o to, żeby się tak do­ga­dać z „górą”, by nie bo­lało i po­szło w miarę szybko – stwier­dziła pie­lę­gniarka.

– Nie o tym mó­wię. Ja się śmierci nie boję i...

– Młody je­steś, to się nie bo­isz – prze­rwała.

– Ra­czej się boję, że ktoś nas przy­ła­pie. To małe mia­sto. Mam wra­że­nie, że twój mąż za­czyna się cze­goś do­my­ślać.

– A skądże! Znam go.

– Czy­tasz w jego my­ślach?

– Po dwu­dzie­stu la­tach mał­żeń­stwa pary mniej wię­cej wie­dzą, co im cho­dzi po gło­wie.

– To co mu cho­dzi, je­śli nie...? Coś musi. Lu­dziom za­wsze coś cho­dzi po gło­wie – nie ustę­po­wał męż­czy­zna.

– Działka mu cho­dzi.

– Prze­cież ma­cie działkę.

– Tak, ale chciałby więk­szą i ze sta­wem. Żeby móc ho­do­wać kar­pie. Mówi, że te, które ku­puje w „Cen­trali”, są za duże, a przez to za­la­tują mu­łem i mają twarde mięso.

– Czę­sto je­cie kar­pie?

– Dwa, trzy razy w ty­go­dniu.

– O Boże! – aż krzyk­nął. – To musi być okropne. Ja jem raz w roku, na wi­gi­lię. Szcze­rze mó­wiąc, tylko dla­tego, żeby nie spra­wić przy­kro­ści ro­dzi­com. Nie zno­szę tych ryb i nie ro­zu­miem lu­dzi, któ­rzy je­dzą je czę­ściej.

– Dla­tego ci po­wie­dzia­łam, że on się nie do­my­śla i nie do­my­śli. Póki będę ja­dła kar­pie, wszystko bę­dzie do­brze. Karp dwa, trzy razy w ty­go­dniu, bez na­rze­ka­nia, to gwa­ran­tuje. Zresztą, je­stem re­alistką. Na­cie­szysz się mną jesz­cze kilka lat, po­tem za­ło­żysz ro­dzinę, żona uro­dzi ci dzieci, zo­sta­niesz or­dy­na­to­rem... Tak to już jest. A ja, u boku męża, na działce, ze sta­wi­kiem peł­nym ryb, do­żyję, jak Bóg da, sta­ro­ści i umrę. Trzeba mieć nie tylko dla kogo żyć, ale też dla kogo umie­rać.

Dzie­liła ich spora róż­nica wieku. Ale trudno mu się było dzi­wić, bo od­dzia­łowa wy­glą­dała zna­ko­mi­cie. Za­dbana, zgrabna, szczu­pła, i tylko jej dło­nie zdra­dzały lek­kie oznaki sta­rze­nia. Ich skóra po­ryta była dłu­gimi bruz­dami. Być może rów­nież z po­wodu czę­stego uży­wa­nia pły­nów de­zyn­fe­ku­ją­cych.

– Dla karpi?!

– Nie wy­głu­piaj się. Pój­dziesz na po­grzeb?

– Twój?

– By­łoby miło... Ale py­tam o po­grzeb tre­nera.

– A kiedy jest?

– W czwar­tek.

– To pójdę. W czwar­tek mam nocny dy­żur. Oj­ciec z matką też pew­nie będą. Pew­nie całe mia­steczko sta­nie, bo wszy­scy pójdą.

– Masz ra­cję! – od­parła z oży­wie­niem pie­lę­gniarka. – Tre­ner nie miał wro­gów. Po­szedł pro­sto do nieba.

– Każdy ma wro­gów... – skwi­to­wał le­karz to­nem, ja­kim me­dycy zwy­kli wy­po­wia­dać oczy­wi­ste dia­gnozy. Grypa. Za­kwasy. Za­twar­dze­nie. – Na­wet Je­zus miał wro­gów.

– Zga­dza się. Je­zus miał wielu wro­gów. Do dzi­siaj ma. Inna sprawa, że gdyby tre­ner tak nie prze­ży­wał tej piłki noż­nej, umarłby na to, na co miał umrzeć... Ale tro­chę by jesz­cze po­cią­gnął.

– Może tak, może nie. To nie było ta­kie oczy­wi­ste, choć Po­lacy mo­gliby le­piej wy­paść w me­czu z Niem­cami. W ogóle nie zno­szę Niem­ców, nie zno­szę, a w szcze­gól­no­ści kiedy grają w piłkę. Są sku­teczni, fakt, ro­bią to jed­nak tak, jak ro­bią inne rze­czy. Do­kład­nie i bez po­lotu. Z ko­lei Po­lacy wszystko ro­bią z po­lo­tem, ale nie­do­kład­nie.

– Zde­cy­do­wa­nie wolę Po­la­ków – oświad­czyła z dumą.

– Ide­al­nie by­łoby, gdy­by­śmy po­łą­czyli po­lot z do­kład­no­ścią.

– Wtedy wo­jen by nie było...

– By­łyby, ale krót­sze – pod­su­mo­wał men­tor­skim to­nem męż­czy­zna i po­dejrz­li­wie ro­zej­rzał się wo­kół.

*
Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki