Emmy. Emmy 7 - Tour de Paris - Mette Finderup - ebook + audiobook

Emmy. Emmy 7 - Tour de Paris ebook i audiobook

Mette Finderup

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Emmy wręcz nie może się doczekać straszliwie nudnych i deszczowych, a na dodatek spędzonych samotnie ferii wielkanocnych w Hejresø, podczas gdy mama i Matma-Mogens, który właśnie "wygrał" 52 tysiące koron po rozliczeniu podatku, wyruszają w romantyczną podróż do Miasta Świateł. Jej nastawienie zmienia się jednak całkowicie, gdy Mogens wypowiada słowa, które awansują go z pozycji kogoś-kto-przypadkowo-jest-tylko-facetem-mamy, do ligi możliwego-ojczyma:

– Ale Ty też wybierasz się z nami, Emmy! Zarówno Ty, jak i Martin. Wszyscy lecimy do Paryża!

Emmy ciężko jest zapanować nad podekscytowaniem, ale zanim wyruszy w podróż, ma na liście jeszcze kilka rzeczy, o których musi pamiętać (na przykład o paszporcie, ponieważ nieprzyjemnie jest odkryć jego brak w połowie drogi na lotnisko), ale znajdują się na niej też takie, które tak naprawdę życzyłaby sobie zostawić w domu (na przykład własną mamę). Lecz poza tym czeka na nią słońce, błękit nieba, Wieża Eiffla, pchle targi, uroczy, brązowoocy chłopcy i wykwintne restauracje, gdzie serwowane są... żywe homary, które spoglądają na nią rozpaczliwym wzrokiem zanim zostaną przeobrażone w egzotyczny posiłek. I te 245 stacji metra, w których łatwo się zgubić... Paryżu, nadchodzimy!

"Tour de Paris" jest siódmym tomem obsypanej nagrodami serii Mette Finderup o Emmy, która próbuje znaleźć swoje miejsce w życiu oraz trzymać się jak najdalej od matematyki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 119

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 52 min

Lektor: Magdalena Zając-Zawadzka

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mette Finderup

Emmy 7 - Tour de Paris

Saga

Emmy 7 - Tour de ParisPrzełożyła Dagna Grociak tytuł oryginałuEmmy 7 - Tour de ParisCopyright © 2010, 2019 Mette Finderup i SAGA Egmont Wszystkie prawa zastrzeżone ISBN: 9788711868652

1. Wydanie w formie e-booka, 2019

Format: EPUB 2.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą SAGA Egmont oraz autora.

SAGA Egmont, spółka wydawnictwa Egmont

Poniedziałek, 4. Kwietnia

Wiele osób ma trudności z rzuceniem palenia. Mój dziadek, dla przykładu, podejmuje się tego zadania w każdy poniedziałek od trzech lat. Czasami udaje mu się przegrać w walce z nałogiem dopiero w środę, innym razem można przyłapać go już w poniedziałek, w porze obiadu, na paleniu za szopą w ogrodzie. Lecz to go nie zniechęca i w następny poniedziałek podejmuje kolejną próbę. Mama twierdzi, że jest uzależniony od papierosów, lecz ja zaczynam myśleć, że to RZUCANIE palenia stało się dla niego większym nałogiem. A z nimi nie ma żartów. Ciągłe powroty i nękanie leżą w ich naturze.

Mój starszy brat Martin wyrobił sobie nawyk rzucania wstrętnie wilgotnych ręczników na podłogę w korytarzu. Moja najlepsza przyjaciółka Kit ma w zwyczaju podjadać chrupkie pieczywo z dżemem podczas rozwiązywania trudnych zadań domowych z matematyki, a mój tata drapie się po karku, kiedy chciałby coś powiedzieć, ale nie może znaleźć odpowiednich słów.

Wydawało mi się, że nie posiadam żadnych nawyków, ale to nieprawda. Należy do nich prowadzenie pamiętnika.

Niedawno zapisałam ostatnią stronę w poprzednim dzienniku, który zapełniłam rozmyślaniami i wydarzeniami z mojego życia, ale nie przyszło mi do głowy, aby kupić nowy i kontynuować pisanie. Mój pamiętnik był zamkniętym rozdziałem… I to nawet dosłownie.

Po kilku dniach zaczęłam jednak czuć się dziwnie. Strasznie tęskniłam za pisaniem. Złapałam się na tym, że na wewnętrznej stronie jednego z zeszytów tworzę listy „zabawnych rzeczy”, jak określiła je Kit, a raz, z tyłu serwetki, zaczęłam opisywać nudny dzień w szkole… Kompletnie nieświadomie. Wtedy zrozumiałam, że nie mogę obyć się bez pamiętnika, ponieważ tworzy przestrzeń, w której mogę być sobą i nie muszę zastanawiać się nad konsekwencjami użytych przekleństw. Pisząc w nim, nie muszę spoglądać na rzeczy z szerszej perspektywy. Jeśli tylko mam na to ochotę, wszystkie strony mogę zapisać czymś zupełnie bezsensownym. Kartki pamiętnika dają upust wściekłości, ekscytacji i wszelkim innym uczuciom, więc brakowało mi miejsca, w którym mogłabym wyrazić wszystkie te słowa, które ciągle chciały się ze mnie wydostać. Błąkałam się więc niespokojnie, aż nagle zaczęłam rozmawiać sama ze sobą. Obojętnie, gdzie się znajdowałam, słyszałam w głowie mój własny, dręczący mnie głos. Ostatecznie byłam bliska utraty zmysłów, ponieważ nigdy nie mogłam zaznać spokoju ani wytchnienia.

Po trzech dniach uporczywego hałasu w głowie, pisania po serwetkach, na marginesach gazet i na zamglonych szybach, poddałam się. Złapałam autobus do Hejresø, gdzie kupiłam duży, czerwony notes z genialnym, czarnym motywem na pierwszej stronie i czystymi kartkami w środku. Wniosłam go do mojego pokoju niczym piracki skarb i pół godziny temu rozpoczęłam pisanie. O rany, jaka ulga. W mojej głowie od razu zrobiło się trochę spokojniej.

Niektóre z nałogów są gorsze od innych, ale nie wydaje mi się, żeby pisanie pamiętnika było równie niezdrowe jak palenie papierosów… Albo zjadanie chrupkiego pieczywa z dżemem w zdecydowanie zbyt dużych ilościach.

Prognoza pogody: z deszczu pod rynnę

Środa, 6. Kwietnia

– Ten deszcz musi KIEDYŚ przestać padać – westchnęła mama wyglądając do ogrodu, który cały tonął w szarościach, przez co ciężko było rozróżnić przebiśniegi od zwiędłych źdźbeł trawy.

Ale deszcz nie przestawał padać. Padało już od ośmiu dni.. I nie wyglądało na to, że pogoda po prostu postanowiła się z nami droczyć, lecz padało na tyle mocno, że trzeba było założyć na siebie zarówno przeciwdeszczowe spodnie, jak i kalosze, tylko po to, żeby wyrzucić śmieci. I nie zapowiada się na poprawę sytuacji. Prezenter telewizyjny przedstawił prognozę trzymając w dłoni tabliczkę z napisem „przepraszam”, kiedy wieczorem informował duńską publiczność zgromadzoną przed telewizorami o kolejnych czternastu dniach nieustannego deszczu, bez choćby odrobiny słońca.

Jednak deszczowa pogoda ma też swoje zalety. Kiedy pada, nikt ode mnie nie wymaga, abym wyszła na dwór ćwiczyć, czy pomogła wyrywać chwasty w ogródku. Nikt się nie czepia, jeśli przez cały weekend wyleguję się na kanapie, a prawdopodobieństwo wypicia wieczorem kubka ciepłego kakao odrobinkę wzrasta. Problemem są natomiast dokładnie te ulewne deszcze, które czynią wszystko, co w ich mocy, aby zatopić nasze ferie wielkanocne, które zaczynają się w piątek.

– Co ja robię w tym przeklętym kraju? – żaliła się mama, załamując ręce, w których trzymała ścierkę. – Dlaczego urodziłam się akurat w tej części świata, gdzie zawsze jest mokro i zimno? Nie mogłam w zamian urodzić się w Barcelonie? Albo w… Paryyyżu.

Mama westchnęła tak głęboko i sentymentalnie, że jej myśli niewątpliwie wróciły do czasu romantycznych ferii w Mieście Świateł, na które wybrała się ostatniego lata razem z moim nauczycielem matematyki, podczas gdy Martin i ja zostaliśmy porzuceni na pastwę duńskiej pogody. Nawiasem mówiąc, pogoda w zeszłym roku była znakomita, ale mama nie mogła o tym oczywiście pamiętać. Była w końcu w Paryżu.

Marzenia pochłonęły ją tak bardzo, że nie zauważyła, że moje westchnienia są jeszcze bardziej dramatyczne niż jej – siedziałam przy kuchennym stole próbując dojść do ładu z pracą domową. Matma-Mogens oczekiwał ode mnie jutro odpowiedzi na pytanie, o której Poul dotarł do Køge, jeśli poruszał się z prędkością o 30 km/h większą niż jego kuzyn Finn, który z kolei złapał w połowie drogi gumę i zatrzymał się na stacji benzynowej, aby zjeść trzy hot dogi.

Mama nie dostrzegła również, że ten sam Mogens wszedł tylnymi drzwiami do domu i powiesił na wieszaku swoją przemokniętą do suchej nitki kurtkę. Ale ja go zauważyłam i kiedy miałam ze złością wysyczeć, że przeklęty Poul mógł po prostu pojechać ze swoim kuzynem, spostrzegłam, że z facetem mamy dzieje się coś dziwnego.

On się uśmiechał… Mimo tej paskudnej pogody.

– Cześć, Kwiatuszku – zanucił i podszedł do mamy, aby ją przytulić.

Nigdy nie przyzwyczaję się w pełni do tej sytuacji. Ani do tego, że mój matematyk tak zwyczajnie przytula mamę (oczywiście tylko w domu, gdzie nikt inny nie może ich zobaczyć), ani do wymyślnych przezwisk, jakie dla niej wymyśla: „brzdąc”, „kwiatuszek”, i wiele innych. Moja mama nie jest już małym dzieckiem… Jest dorosłą kobietą, która sprzedaje ubrania dla „brzdąców”… A kwiatuszek? To określenie byłoby adekwatne, gdyby istniał kwiat z gatunku „markotny orlik pospolity, odmiana kuchenna”, ponieważ mama wyglądała na naprawdę smutną, kiedy odwróciła się do Mogensa i wzdychając zapytała:

– Co sprawiło, że jesteś tak idiotycznie szczęśliwy?

– Wygrałem w rozliczeniu podatkowym, skarbie! – zaświergotał Mogens. Zwykle Mogens jest ustawicznie bez grosza przy duszy, co ma związek z pewną kobietą, która go oszukała, zanim poznał mamę.

– Przecież nie można niczego wygrać rozliczając podatek – odburknęła mama i wycisnęła ze złością ścierkę, która prezentowała się teraz niemal równie smętnie jak ona.

– A jednak można! – powiedział Mogens, wyciągając kopertę z wewnętrznej kieszeni kurtki. Była wilgotna i pomięta przy brzegach, ale wyciągnął ją dumnie w stronę mamy niczym mały chłopiec, który po raz pierwszy w życiu narysował dinozaura.

Mama musiała przesunąć okulary na czoło, aby przeczytać list. Zdecydowanie potrzebuje nowej pary, ale nie chce tego przyznać i godzi się z faktem, że wygląda naprawdę komicznie nosząc przez połowę czasu swoje jaskrawoczerwone okulary na głowie.

– Wielkie nieba, Mogens. Dostaniesz zwrot podatku w wysokości 52-óch tysięcy koron? – wyszeptała, wpatrując się w niego (z jaskrawoczerwonymi okularami ciągle na głowie) mama. – Jakim cudem jest to możliwe?

Mogens rozpoczął elaborat o dawnych odsetkach, zmianach warunków i ratach. Natychmiast wstałam z krzesła, bo jego wypowiedź przypominała niezrozumiałe matematyczne wywody, które wygłaszał w szkole. Zaczęłam za to rozmyślać o astronomicznej kwocie 52-óch tysięcy koron, która odpowiadała wysokości mojego kieszonkowego na kolejne 10 lat.

– W jaki sposób masz zamiar je wydać? – zapytałam przerywając jego wywód, podczas gdy mój mózg próbował ustosunkować się do tej ogromnej kwoty pieniędzy.

– Powinieneś je zainwestować – stwierdziła mama, umieszczając okulary szybkim i zdecydowanym ruchem z powrotem na czubku nosa.  – To mogłoby naprawdę rozruszać twoją emeryturę.

Mogens pokręcił tylko przecząco głową:

– Oszalałaś, kobieto. Nie liczyłem się z tym, że zyskam takie pieniądze przez rozliczenie podatku. Powinniśmy je wykorzystać na obecne potrzeby, a nie odkładać na starość.

– Ale to jest nieodpowiedzialne gospodarowanie pieniędzmi, powinieneś je zainwestować… – zaprotestowała mama.

Na szczęście Mogens puścił jej radę mimo uszu. Chwycił ją za ramię i obracając ją w stronę okna rzekł:

– Pomyśl o możliwościach, Dorthe. Moglibyśmy na przykład wyjechać gdzieś na ferie… Znaleźć się z dala od deszczu i wiatru, wybrać się na południe, żeby doświadczyć prawdziwej wiosny. Co ty na to, kwiatuszku?

Jego słowa sprawiły, że Kwiatuszek zapomniał kompletnie o jakimkolwiek rozsądku.

– Wybierzemy się z powrotem do Paryża? – wykrztusiła z siebie mama.

– Tak, jeśli masz ochotę – powiedział uśmiechając się Mogens. – Ale świat jest pełen innych pięknych miejsc, takich jak Rzym, Turyn, Maroko… A może wakacje all inclusive na Malediwach?

Mama pokręciła głową:

– Paryż. Tylko ponowne ujrzenie Wieży Eiffla może uratować mnie z wiosennej depresji.

Mama robi się często bardzo zgorzkniała. Niczym owoc, który został zapomniany w czeluściach lodówki, ale jest w stanie o własnych siłach przepełznąć do jej drzwi i zapukać, aby ktoś mu otworzył. Patrząc z tej perspektywy, myślę, że zabranie mamy z powrotem do Paryża było dla Mogensa bardzo dobrą inwestycją. W każdym razie mama była już teraz bardzo uszczęśliwiona. Jej twarz nagle się rozpromieniła. Zaczęła opowiadać o romantycznych hotelach i o nowym wiosennym płaszczu, podczas gdy ja coraz bardziej zapadałam się przy stole w matematyczne równania.

– A TY czemu jesteś taka ponura? – zapytał Mogens, kiedy spostrzegł moją rozpacz.

Sądziłam, że miałam wszelkie możliwe powody, aby odczuwać przygnębienie: Padało, siedziałam nad przeklętymi zadaniami matematycznymi, których nie umiałam rozwiązać (a które on sam mi zadał), a teraz, na dodatek, miałam przed sobą perspektywę spędzenia w domu długich i samotnych ferii wielkanocnych, podczas gdy mama miała objadać się w Paryżu. Patrząc markotnie w stół wymamrotałam:

– A Martin i ja nie możemy nawet nigdy zrobić imprezy, gdy zostajemy sami w domu.

– Nie, nie możecie. I nie powinnaś mieć takiego negatywnego nastawienia, Emmy. Może mogłabyś odwiedzić tatę – zaproponowała mama, która nagle sama zrobiła się irytująco spontaniczna i wesoła.

– Nie, nie mogę, bo wybierają się z Lailą w podróż poślubną… Na Gran Canarię, gdzie też jest słonecznie – wyburczałam.

– O Boże, faktycznie… Ale tutaj, w domu, też na pewno będzie przytulnie. Podczas świąt wielkanocnych zawsze można obejrzeć tyle fajnych programów w telewizji. Ciekaaaawe, gdzie jest moja biała walizka w róże. Prawdopodobnie w garażu – szczebiotała.

Dała Mogensowi przelotnego buziaka (nie, nigdy się nie przyzwyczaję) i pofrunęła w kierunku drzwi wyjściowych w poszukiwaniu walizki w kwiaty.

W tym momencie Matma-Mogens wypowiedział magiczne słowa. Słowa, które w ułamku sekundy awansowały go z kogoś, kto-przypadkowo-jest-tylko-facetem-mamy, do ligi możliwego-ojczyma, gdy powiedział:

– Ale Ty lecisz z nami, Emmy. Zarówno Ty, jak i Martin. Wszyscy razem lecimy do Paryża!

– CO? –  ze zdumienia prawie spadłam z krzesła, a mama odwróciła się od drzwi, będąc równie głęboko osłupiała i wpatrywała się w Mogensa bez wyrazu.

– Nie musisz tego robić, Mogens – odezwała się.  – Oni będą się tylko nudzić. Mogą przecież spędzić takie krótkie ferie w domu. Paryż nie jest tak naprawdę dobrym miejscem dla dzieci!

Nie wierzyłam własnym uszom w to, CO powiedziała. Moja własna mama próbowała zniweczyć plany moich ferii w Paryżu, tylko dlatego, że chciała mieć Mogensa wyłącznie dla siebie. Ściągnęłam usta, a gdyby oczy mogły przeistaczać ludzi w kamień, mama opadłaby odrętwiała w dół, rysując kuchenną podłogę.

Ale Mogens ponownie przybył mi na ratunek:

– Czyżby w Paryżu nie było dzieci? Poza tym Martin i Emmy są już dorośli – zaśmiał się.

Na szczęście był tak zadowolony z tego nieoczekiwanego przypływu gotówki, że w ogóle nie wychwycił w głosie mamy zasadniczego znaczenia jej wypowiedzi:

– Pomyśl o tym wszystkim, co możemy im pokazać. Te wszystkie piękne miejsca, które sami widzieliśmy.

Mogens mieszkał przez rok w Paryżu świeżo po tym, jak został nauczycielem. Mama twierdzi, że zna to miasto równie dobrze, jak my znamy nasze Karleager.

– Pomyśl tylko o tej małej, przytulnej restauracji w Dzielnicy Łacińskiej, gdzie zjedliśmy tę niesamowitą potrawkę ze słonki. Będziemy się wspaniale bawić. Choć raz możemy być bardziej rodzinni, potrzebujemy tego. Co Ty na to, Emmy? Nie chciałabyś wybrać się do Paryża? – zapytał Mogens.

Przytaknęłam tak zamaszyście, że byłam bliska stracenia mojej głowy i wytoczyłam moje najcięższe działa, czyli telefon komórkowy:

– Mogę zadzwonić do Martina i opowiedzieć mu o wszystkim? – zapytałam.

To było działanie czysto taktyczne, ponieważ jak tylko o planach wyjazdu dowie się również Martin, mamie będzie trudniej je zniszczyć.

– Oczywiście. – Martin uśmiechnął się.

– Arglhmppf – wydobyła z siebie mama, co potraktowałam jako zgodę.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.