Eksperyment - Maria Madej - ebook

Eksperyment ebook

Maria Madej

5,0

Opis

Muzyka wyzwala to, co najgłębiej ukryte

To miał być niezwykły wieczór – na ten koncert Anna Keler czekała od dawna. Nie spodziewała się jednak, że zapadnie jej w pamięć nie tylko z powodu muzyki.

Nie wiedziała, że w filharmonii spotka Dawida Rena – doktora zafascynowanego wpływem dźwięku na ludzką psychikę – i że przez niego stanie się częścią eksperymentu, którego skutki mogą zniszczyć jej umysł… a nawet życie.

Gdy nauka zacznie służyć manipulacji, a muzyka przestanie nieść ukojenie, Anna będzie musiała stawić czoła konsekwencjom swoich decyzji i odnaleźć w sobie siłę, by przetrwać. Czy uda jej się dostrzec prawdę wśród fałszu, wziąć odpowiedzialność za siebie i zawalczyć o szczęście?

„Eksperyment” Marii Madej to poruszająca historia o pragnieniu miłości, namiętności podszytej obsesją i cienkiej granicy między fascynacją a manipulacją – w której bliskość przenika się z wykorzystywaniem, a terapia staje się formą kontroli.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 282

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alebazi89

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo ciekawa, nieoczywista
00
Poczytajzemna

Nie oderwiesz się od lektury

Sięgnęłam po książkę „Eksperyment” Marii Madej trochę z ciekawości, a trochę z wewnętrznej potrzeby znalezienia czegoś, co nie będzie zwyczajną opowieścią, ale historią, która wstrząśnie i poruszy. Już sama okładka mnie uwiodła delikatna, pełna szyku, subtelnie przyciągająca wzrok i zapowiadająca treść, w której kryje się coś więcej niż tylko piękne słowa. Kiedy przeczytałam opis, wiedziałam, że muszę zanurzyć się w tej historii, bo gdzie kończy się granica między muzyką, która koi i otwiera serce, a eksperymentem, który może złamać duszę? Historia Anny Keler zaczyna się jak zwyczajny wieczór w filharmonii, na długo wyczekiwanym koncercie. Ale to, co miało być źródłem pięknych wrażeń, staje się początkiem niebezpiecznej podróży. Spotkanie z doktorem Dawidem Renem wciąga ją w świat badań nad wpływem muzyki na psychikę. Eksperyment, który z początku wydaje się fascynujący, szybko przeradza się w pułapkę, manipulację, obsesję i grę, w której stawką jest nie tylko umysł, ale i życie. Naj...
00



Maria Madej

Eksperyment

Wprowadzenie

Claude Debussy, zainspirowany wierszem francuskiego poety Stéphane’a Mallarmégo, w 1894 roku komponuje poemat symfoniczny Popołudnie fauna (fr. Prélude à L’après-midi d’un Faune), które staje się zwiastunem nowego prądu w historii muzyki – impresjonizmu. Zadaniem tej dziedziny sztuki staje się oddawanie ulotnych, zmiennych nastrojów i wrażeń. Utwór Debussy’ego to wizja gorącego popołudnia przepojonego duszną i senną atmosferą, to swobodna ilustracja dźwiękowa naśladująca szepty przyrody, wywołująca u słuchacza wrażenie bajecznie kolorowej sennej wizji. Debussy osiąga w tym utworze niezwykłą subtelność dzięki operowaniu niespotykaną dotąd paletą odcieni w piano i najdelikatniejszymi barwami orkiestry. Odpowiednie traktowanie instrumentów dętych drewnianych i delikatne wykorzystanie instrumentów smyczkowych tworzy wspaniałą grę muzycznych świateł i cieni.

Kompozycja rozpoczyna się tematem eksponowanym przez flet solo. W dalszej części utworu temat staje się coraz bardziej kwiecisty. Zapytany kiedyś o znaczenie początkowego tematu, Debussy odpowiedział humorystycznie, „że jest to pasterz, który siedząc na trawie, gra na flecie…”.

Claude Debussy (1862–1918) o preludium Popołudnie fauna: „To tylko dekoracja, tło pragnień i marzeń fauna w upalne popołudnie. Potem znużonego ściganiem lękliwych nimf i najad fauna ogrania upojny sen, w którym marzenia się spełniają i stapiają z wszechobecną naturą”.

Rozdział I

Nawet dźwięk może cię zniewolić,

gdy w głębi podświadomości skrywasz poczucie winy i niespełnione marzenia.

Anna stanęła w oświetlonym holu. Sukienka, buty, torebka i wpięta we włosy klamra w kształcie motyla rozwierającego skrzydła do lotu mieniły się w blasku światła. Dzisiaj Anna zadbała o każdy szczegół swojej garderoby i jak nigdy dotąd wyglądała wyjątkowo pięknie. Zbyt długo czekała na tę chwilę.

Spojrzała w górę. Z sufitu zwisały misternie skrzyżowane ciężkie, mosiężne pająki. Przez chwilę miała wrażenie, że się zerwą, by przygnieść ją swoim ciężarem. Szybko zignorowała jednak katastroficzne wizje. Lepkie pająki od dzieciństwa napawały Annę obrzydzeniem. To tylko żyrandole – pomyślała. Jeszcze raz spojrzała w górę. Tym razem światło spływające z pajęczych odnóży wypełniło ją mistycznym ciepłem.

Odszukała na widowni swoje miejsce. Wygodnie usadowiła się w fotelu i w oczekiwaniu przymknęła oczy. Już za chwilę – westchnęła.

Zainteresowanie muzyką Debussy’ego było wynikiem przypadku. Nawet nie pamiętała, kiedy usłyszała ją po raz pierwszy. Wystarczyło kilka motywów Popołudnia fauna, by utwór ten, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stał się jej obsesją. Faun – bóstwo górskich lasów, opiekun pasterzy, darzący płodnością swoje stada – przychodził do Anny co noc jak u Picassa; był zniewalający i męski. Za każdym razem wyciągał do niej zaborcze ręce, tak jakby chciał objąć całe jej życie. Słuchała tego utworu z drżeniem serca, jednocześnie spragniona i przerażona. Nie rozumiała dlaczego.

Jej dotychczasowe życie było uporządkowane – a przynajmniej Annie tak się wydawało. Zawsze wiedziała, co ma robić, czego od niej oczekują rodzina, przełożeni i przyjaciele, których niestety nie miała zbyt wielu. System wartości przekazany przez rodziców w dzieciństwie i logika nieodwracalności mijających dni były dla niej zawsze oczywiste. Nie buntowała się. Wiedziała, że jest tylko maleńkim trybem w potężnej machinie i że tak naprawdę nic od niej nie zależy. Mimo to w głębi duszy odczuwała nieodparte pragnienie, by choć na chwilę uwolnić się od codzienności, więzów upływającego czasu i poszybować w bezkres, lekka jak piórko.

Od co najmniej pięciu lat wieczory, które Anna spędzała w domu z matką, były takie same. Tak jakby ktoś wziął kartkę papieru i skserował ją kilka tysięcy razy. Co wieczór leżała na kanapie i nerwowo obracała ręką pilota. Na dywanie jak zwykle piętrzyły się rozrzucone kolorowe czasopisma. W pobliżu otwarta książka z zakładką włożoną gdzieś na początku. Właściwie nic nie przyciąga jej uwagi. Za oknem słońce rzucało ciepłą poświatę i powoli chowało się za horyzont. Delikatny wiatr wpadał do pokoju, cichutko poruszając firanką. Anną wstrząsał zimny dreszcz. Maszerowała w stronę okna i nie patrząc na świat zewnętrzny, zamykała je jednym zamaszystym ruchem.

Jak co wieczór z kuchni dobiegał głos matki:

– Anno, kolacja!

Nie czuła głodu, ale posłusznie kierowała kroki w stronę, z której dobiegał głos.

– Idziesz wreszcie? Przecież wszystko ostygnie!

Obok opasłych książek ustawionych rzędem na regale pod ścianą stało zdjęcie w złoconej ramce. Anna zatrzymywała się przy nim każdego wieczoru. Spoglądała na fotografię z rozżaleniem. Uśmiechnięty mężczyzna trzymał w objęciach dziewczynkę o mysich warkoczykach przewiązanych czerwonymi kokardkami. Serce Anny drżało. Tatusiu – szeptała do siebie.

Wchodziła do kuchni. Siadała. Wszystkie czynności wykonywała automatycznie, jak zaprogramowany robot. Znała na pamięć każde słowo, które miała usłyszeć od matki.

– Jedz. Marnie wyglądasz.

– Nie jestem głodna – odpowiadała obojętnym tonem.

– Wiem, że nie jesteś głodna. Mówisz mi to codziennie.

W milczeniu jadły kolację, najczęściej jajecznicę na bekonie i grzanki. Po chwili Anna słyszała pytania, które matka zadawała jej co wieczór.

– Co u ciebie?

– W porządku.

– Jak w pracy?

– Dobrze.

– Jesteś zdrowa?

– Tak.

Potem w milczeniu myły naczynia. Na koniec matka ogarniała wzrokiem kuchnię, by sprawdzić, czy zostawiają w niej odpowiedni porządek.

– Idę się położyć – postanawiała.

– Dobrze, mamo.

– Nie siedź długo.

– Dobrze, mamo.

Ten wieczór był jednak inny. Gmach Filharmonii Warszawskiej, wybudowany w 1900 roku na wzór opery paryskiej, imponował nie tylko okazałą architekturą, lecz także swoją historią. To tutaj podczas inauguracji Ignacy Jan Paderewski grał swój koncert fortepianowy z orkiestrą i wiele arcydzieł fortepianowych Fryderyka Chopina; to tutaj co pięć lat odbywały się Międzynarodowe Konkursy Pianistyczne imienia Fryderyka Chopina i festiwale Warszawska Jesień. Kiedyś fasadę budynku ozdabiały rzeźby Wolfganga Amadeusza Mozarta, Ludwika van Beethovena, Fryderyka Chopina i Stanisława Moniuszki. Po II wojnie światowej odbudowano budynek filharmonii, stracił on jednak swój bogato zdobiony wystrój, który zastąpiono stylem socrealistycznym. Anna poczuła ukłucie żalu. Chętnie przeniosłaby się w czasie i siedziała w sali koncertowej jak za dawnych lat, bogatej w zdobienia i płaskorzeźby, utrzymanej w stylistyce z widocznymi wpływami neorenesansu i neobaroku.

Z niecierpliwością oczekiwała na rozpoczęcie koncertu i czuła smak ogarniających ją emocji. Już za chwilę wypełni ją ta niepokojąca, wszechogarniająca muzyka. Otworzy przed nią bramy rozkoszy, zmysłowości, cierpkiego smaku tajemnicy, wywoła tyle pięknych wzruszeń i dziwnych wizji. Anna chciała zanurzyć się w tym świecie, chciała tam przebywać i upajać się jego odmiennością – choć przez chwilę, choć na czas trwania tej magicznej muzyki. Chciała karmić swoją duszę najsubtelniejszym brzmieniem tych dźwięków i godziła się przy tym na koszmarne wizje budzące pytania i wątpliwości. Zdawała sobie sprawę, że to tylko muzyka, świat dźwięków, ale pragnęła przebywać w nim jak najdłużej.

Przez wiele lat dzień po dniu skutecznie zakrzykiwała w sobie marzenia, by na ich miejscu wyrosły – dorodne jak drzewa – poczucie obowiązku i odpowiedzialności. Gdy jednak słuchała Debussy’ego, obowiązek rozpływał się w świetlistej aurze fletu, by w pląsach harfy stać się mglistą przeszłością. Odpowiedzialność stawała się nieznośnym bagażem, który Anna najchętniej gdzieś by zostawiła i szybko o nim zapomniała.

Rozejrzała się dookoła. Widownia była całkowicie wypełniona. Wielu melomanów przybyło na koncert po to, by wysłuchać mistrzowskiej interpretacji utworu Debussy’ego. Dla Anny nie było ważne, czy grają ORF Symphonieorchester, London Festival Orchestra, Wiener Philharmoniker, New York Philharmonic Orchestra czy Radio Symphonieorchester Bratislava. Nie interesował jej także dyrygent. Ważny był tylko fakt, że oto za chwilę wskutek magicznego ruchu batuty z milczących dotąd instrumentów popłyną fascynujące dźwięki.

Kobiety w wieczorowych sukniach, a przy ich boku wytworni panowie w śnieżnobiałych koszulach i odprasowanych garniturach. Inny świat – pomyślała Anna. Świat elegancji, dobrych manier, uśmiechów przyklejonych do twarzy, kuluarowych konwersacji. Odurzyła ją mieszanina zapachów ekskluzywnych perfum. Uśmiechnęła się do siebie, bo przecież ona sama przed wyjściem z domu opróżniła prawie pół flakonika.

Wyjęła z czarnej torebki, połyskującej naszytymi gdzieniegdzie maleńkimi perełkami, program koncertu. Przewracała kartki jedną po drugiej, aż zatrzymała wzrok na informacji: pierwsze wykonanie Popołudnia fauna odbyło się 22 grudnia 1894 roku, orkiestrą dyrygował wtedy G. Dorest. Claude Debussy zilustrował dźwiękami wiersz Stéphane’a Mallarmégo. Po paryskiej premierze zachwycony poeta tak dziękował kompozytorowi: „Pańska ilustracja Popołudnia fauna nie dość, że nie tworzy dysonansu z moim tekstem, ale posuwa się dalej jeszcze w nostalgii i świetle, subtelnie z obezwładniającym uczuciem i okazałością”.

Z coraz większym zainteresowaniem wertowała folder. Natrafiła na fragment listu kompozytora do Bernardina Molinariego z 1915 roku: „Reguły nie tworzą dzieła sztuki. Jakież piękno jest w muzyce »samej«, piękno, które nie jest przedsięwzięciem, poszukiwaniem czegoś, co by zdziwiło tak zwanych »dilettanti«. […] Pełna bez reszty emocja, jaką ona ogarnia, jest nie do znalezienia w jakiejkolwiek bądź innej sztuce. A ta potęga »rozplanowania harmonicznego«, które wciąż się tak słabo rozumie, gdyż my wciąż jeszcze jesteśmy na etapie »pochodu harmonicznego«, a jakże rzadko trafiają się ci, którym wystarcza piękno dźwięku”.

Cóż za ironia! Czyżby to Anna była tym wyjątkowym odbiorcą?

Nie rozważała przecież, jakich środków artystycznych użyto, w jakiej konwencji posłużono się harmonią, dlaczego wykorzystano właśnie takie instrumenty i taką techniką wykonywano kolejne frazy. Nie rozmyślała, jak trudny jest ten utwór, ile mistrzostwa i wirtuozerii wymaga jego interpretacja. Po prostu pragnęła usłyszeć go w całej okazałości. Nic więcej.

Nie tak dawno była świadkiem zadziwiającego zdarzenia. Stała w korku niedaleko skrzyżowania. Ludzie mawiali o nim, że to czarny punkt w mieście. Było dobrze rozwiązane – działała tam bezkolizyjna sygnalizacja świetlna, stały znaki i tablice ostrzegawcze – a mimo to co jakiś czas niewytłumaczalne siły prowokowały kierowców do niezrozumiałych, tragicznych w skutkach reakcji. Tak stało się tym razem. Dwa samochody zderzyły się w miejscu, w którym nie powinno do tego dojść. Fatalna wewnętrzna siła odśrodkowa odrzuciła czerwonego forda i z mocą przeznaczenia cisnęła nim na chodnik, po którym szła młoda kobieta, niespodziewająca się zagrożenia. Na twarzach gapiów malowało się przerażenie. W ciągu kilku minut na miejscu katastrofy pojawiły się pogotowie i policja. Zmasakrowana kobieta, ze złamanym kręgosłupem i miednicą, na sygnale została przewieziona do szpitala. Szanse na jej uratowanie były niewielkie. Obydwaj kierowcy byli w szoku; zgodnie twierdzili, że nie wiedzą, jak to się stało. Poza drobnymi okaleczeniami i potłuczeniem wyszli z kolizji bez szwanku.

Anna pamiętała, że przez kilka dni nie mogła odzyskać równowagi. Oczami wyobraźni widziała na nieszczęsnym chodniku siebie. Zastanawiała się, ile w tym nieszczęściu było przypadku, a ile przeznaczenia.

Czy przeznaczenie w ogóle istniało? Jeżeli była to decyzja Wszechmogącego, to dlaczego ofiarą została właśnie ta kobieta? Za co ją ukarał? A może chciał uchronić ją przed czymś jeszcze gorszym? Może zamierzał ostrzec ludzi, że wszystko zależy od niego? Na ile jesteśmy zależni od zrządzeń losu? Czy w ogóle możemy sami o sobie decydować?

Podobne pytania Anna zadawała sobie, gdy niespodziewanie zmarł jej ojciec. Nie skarżył się na żadne dolegliwości. Wyszedł rano do pracy i już z niej nie wrócił. Dotąd dręczą ją wyrzuty sumienia, że to przez nią miał słabe serce.

Z zamyślenia wyrwały Annę spontaniczne oklaski. Na scenę wszedł dyrygent w czarnym fraku. Podszedł do pierwszego skrzypka i uścisnął mu rękę, tak jakby byli dobrymi przyjaciółmi. Wzniósł batutę, a wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Od razu poczuła na sobie Fauna, zazdrośnie wyzierającego z milczących instrumentów. Po chwili leniwe dźwięki fletu wypełniły powietrze, a perlista, wibrująca melodia harfy zaczęła drażnić wszystkie jej zmysły.

Rozmarzona Anna nie wiadomo kiedy znalazła się na łące, a zapach kwiatów tak mocno ją odurzył, że wszystko zaczęło w niej wirować. Rozpalone słońce adorowane przez cumulusy parzyło jej ciało.

Nagle znikąd wyłonił się on. Patrzył na nią wzrokiem przenikliwym i wszechogarniającym, jego spojrzenie ślizgało się po niej boleśnie. On wszystko wie, nic się przed nim nie ukryje – pomyślała.

Zakryła twarz rękami. Zewsząd osaczyły ją dynamicznie narastające dźwięki, które pieściły zmysły, lepiły się do ciała. Kurczowo chwyciła się poręczy fotela i wbiła w nie paznokcie. Pod powiekami piekły ją zmieniające się makabryczne obrazy. Zwilżała usta, ale one wciąż pierzchły i drżały. Poraził ją przenikliwy ból. Wzdrygnęła się. Głowa, ściśnięta obręczą pamięci, zrobiła się ciężka. Anna czuła, jak sztywnieje jej kark, drętwieją ręce, serce trzepocze jak ptak, który usiłuje wyzwolić się z zastawionych sideł. W napięciu oczekiwania wstrzymała oddech. Muzyka przycichła, by ponownie wzbić się crescendem wysoko, wysoko ku niebu. Nie porwała jej jednak w przestworza, nie omamiła wolnością, swobodą, lecz wepchnęła ją w ciemną otchłań. Anna leciała w dół i wyciągała szeroko ramiona z błaganiem o pomoc. Spadała coraz niżej i w coraz straszniejszą pustkę. Znikąd pomocy. Wykrzywiona twarz Fauna i sarkastyczny śmiech: sama tego chciałaś, to był twój wybór, to twoja wina. Tatusiu, tatusiu – powtarzała w kółko – ja nie chciałam… Zacisnęła powieki, żeby powstrzymać napływające łzy. Nie chciałam – dodała. Taka jestem samotna.

– Czy dobrze się pani czuje? – Męski głos wyrwał ją z odrętwienia.

Rozejrzała się. W sali oprócz niej i nieznajomego nie było już nikogo, zostali tylko oni wśród pustych foteli.

– Nie, nie… gdzie ja jestem… nic mi nie jest…

– Pomogę pani, proszę się o mnie oprzeć.

– Niech mnie pan zostawi w spokoju, proszę.

Oparła się o fotel. Świat wciąż kręcił się w zawrotnym tempie i nie mogła go zatrzymać. Zmobilizowała wszystkie siły i wstała, by wyjść z pogrążonej w mroku sali koncertowej. Poczuła na ramionach ciepłe, zdecydowane dłonie. Nie wzbraniała się już więcej, tylko pozwoliła zaprowadzić się do szatni.

Na dworze padał deszcz. Chłodne, wilgotne powietrze studziło rozgorączkowane zmysły Anny. Krople deszczu wślizgnęły się za kołnierz jej płaszcza i spłynęły zimnym strumieniem po plecach. Nieznajomy wyjął z kieszeni płaszcza kluczyki. Anna usłyszała ich brzęk. Jego oczy rozbłysły tajemniczym blaskiem.

– Proszę, niech pani wsiada. Zawiozę panią do domu! – mówił dźwięcznym głosem, nieznoszącym sprzeciwu.

– Bardzo dziękuję za pomoc. Poradzę sobie sama – powiedziała niepewnie.

– Proszę się ze mną nie przekomarzać, zawiozę panią i już. – Uśmiechnął się. – Chyba że pani się mnie boi?

Pytanie zawisło w próżni. Annę znowu ogarnął nostalgiczny nastrój. Spojrzała na nieznajomego. Jakie on ma niebieskie oczy – pomyślała.

Bez słowa wsiadła do samochodu i opadłszy na fotel, niewyraźnie wyszeptała swój adres.

– Proszę się porządnie wyspać i odpocząć – polecił. – Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Dawid Ren. Jestem lekarzem w tutejszej klinice.

– Anna Keler.

***

Następnego ranka obudziła się ociężała i zmęczona, tak jakby w ogóle nie kładła się do łóżka. Wczorajszy wieczór przybladł, samoistnie wymazał się z jej pamięci. Anna pamiętała tylko, że była w filharmonii i że wracała do domu z kimś o niezwykle niebieskich oczach.

– Dzwonił jakiś mężczyzna. – Helena spojrzała na córkę przenikliwym wzrokiem.

Anna akurat podróżowała do ust kanapką, która zsunęła się na stolik pokryty obrusem w biało-zieloną kratkę.

– Przepraszam – bąknęła zmieszana.

– Dawid Ren – kontynuowała matka, badawczo przyglądając się Annie. – Prosił, żeby przekazać ci zaproszenie na kolację. Przyjedzie po ciebie o dwudziestej.

Zaproszenie na kolację od mężczyzny o wyjątkowo niebieskich oczach? Była zaskoczona.

Matka nie dawała za wygraną i dopytywała o szczegóły.

– Moja droga – przyłożyła filiżankę z mleczną kawą do ust – kto to?

Anna spojrzała na nią, spłoszona.

– Znajomy z pracy, mamo. Nic ważnego.

– Nic mi o nim nie mówiłaś. Długo z tobą pracuje?

– Niedługo – skłamała.

– Przez telefon wydawał się sympatyczny. Jaki jest?

– Normalny – ucięła krótko.

– Czy możesz ze mną porozmawiać? Ostatnio jesteś bardzo niespokojna, nie poznaję cię – mówiła z wyrzutem Helena.

– Przepraszam, mam problemy.

– W pracy? – zaniepokoiła się. – Co się dzieje, kochanie?

– Nic poważnego – odparła, nie podnosząc wzroku.

– Czuję, że dzieje się coś złego – nalegała. – Proszę, porozmawiaj ze mną. Nie zamykaj się jak żółw w swojej skorupie. Wiesz, że mam tylko ciebie… – Głos jej się załamał.

Helena wstała i głośno odsunęła krzesło. Podeszła do okna, by ukryć napływające łzy. Po chwili przetarła twarz mankietem bluzki i podeszła do córki. Położyła ręce na jej ramionach. Pod palcami wyczuła lekkie wzdrygnięcie.

– Anno – szepnęła.

– Tak, mamo?

– Jaki masz problem? – Siliła się na delikatność.

– Nic takiego, po prostu ze sobą. – Podniosła głowę i spojrzała matce w oczy.

– Co się stało?

Anna wzięła głęboki oddech.

– Muszę poukładać swoje życie – wycedziła przez zęby.

Zdawała sobie sprawę, że takim zachowaniem rani matkę, ale nie mogła inaczej. Szybko skończyła śniadanie i nerwowo narzuciła płaszcz na ramiona. Po chwili Helena usłyszała trzaśnięcie drzwi.

***

Warszawa budziła się do życia.

Ranek był wyjątkowo piękny. Słońce przeglądało się w kałużach i rozrzucało kolorowe barwy. Anna szła tą samą ulicą co zwykle: zwyczajną, otoczoną przez betonowe bloki. Tego dnia jednak kwitnące drzewa zaglądały do okien, a nieśmiałe poranne promienie słońca ozłacały tandetne mury. Przypadkowy przechodzień obdarzył ją uśmiechem, a ludzie stojący na przystanku nie sprawiali dzisiaj wrażenia bezbarwnych i znudzonych. Anna ze zdziwieniem spostrzegła, że przeskakuje kałuże. Nie dalej jak wczoraj ostrożnie je omijała, by przypadkiem nie zabrudzić butów. Teraz wypełniała ją radość, zachwycała się przyrodą, której poprzedniego dnia nie dostrzegała.

W pracy czekała na nią sterta dokumentów. Dzisiaj jednak nie przytłaczały jej maltretowanie dzieci, bicie żon, nadużywanie alkoholu czy brak miłości w rodzinie. Kolejne pozwy o rozwód, roszczenia alimentacyjne przekładała z jednej krawędzi biurka na drugą. Te problemy były tak dalekie od aktualnego samopoczucia Anny, że nie denerwowała jej myśl o ludziach skaczących sobie do gardła. Sporządzała suche, rzeczowe notatki, świadoma, że po raz pierwszy wyjdzie z pracy bez obciążającego bagażu ludzkich tragedii.

Każdy ma swoją talię życia i każdy sam stawia sobie z niej pasjans – stwierdziła w myślach.

Po południu zadzwonił telefon. Bez pośpiechu podniosła słuchawkę, z której wylał się piskliwy głos przyjaciółki.

– Cześć, mam dla ciebie zaproszenie na wieczór. Grill, słyszysz… szaszłyk z takimi smakołykami, że dostaniesz zawrotu głowy!

– Dzięki, Klaro, ale nie dam rady.

– Nie bądź zakonnicą. Wyjdź w końcu z domu.

– Nie mogę – powtórzyła stanowczo.

– Nie przyjmuję takich argumentów. – W słuchawce brzmiał podekscytowany głos. – Idziesz ze mną i już. Twoja mama może czasami spędzić sama wieczór. Od dawna jesteś już dorosła. Nie pamiętasz?

– Umówiłam się…

Chwila ciszy.

– Umówiłaś się. To świetnie! – Okrzyk zaskoczenia – Wobec tego jesteś usprawiedliwiona. Uchyl rąbka tajemnicy. Kto to, znam go? – dociekała Klara.

– Nie.

– Ktoś z pracy? – nie dawała za wygraną.

– Nie. – Anna odpowiadała oszczędnie.

– Więc kto? – Klarę coraz bardziej rozpalała ciekawość.

– Na razie niech to zostanie tajemnicą, nie chcę zapeszać.

– Rozumiem – przytaknęła z niezadowoleniem. – Mam nadzieję, że zdasz mi relację z randki?

***

Dochodziła dwudziesta. Anna wciąż stała przed lustrem i niezdarnie upinała włosy. Niesforne loki wymykały się z wymyślnie upiętej fryzury.

Zniecierpliwionym ruchem ręki rozrzuciła długo układaną piramidę. Włosy niczym wachlarz faliście wsparły się o ramiona. Spojrzała zalotnie w lustro.

– A może tak… – Przeciągnęła się i mrugnęła do siebie. Opróżniła pół szafy w poszukiwaniu odpowiedniej kreacji. – Nie, w tej wyglądam beznadziejnie… ta ma za krzykliwy kolor… ta zakrywa mnie szczelnie jak kombinezon… ta za bardzo wyzywająca… ta za krótka… ta za długa…

Zdejmowała kolejne sukienki, które układały się u jej stóp w nieforemną szmacianą budowlę. W końcu stwierdziła, że nie ma się w co ubrać, więc musi odwołać spotkanie, uświadomiła sobie jednak, że przecież nie znała numeru Dawida. Zostało tak mało czasu, musiała się na coś zdecydować. Żałowała, że w drodze do domu nie zajrzała do jakiegoś butiku – mogła przecież kupić coś niezwykłego, ekstrawaganckiego. Za późno.

Załamana, wsunęła się w szczelnie dopasowaną sukienkę. Obróciła się kilka razy dookoła, przesunęła rękami po biodrach i płaskim brzuchu. Niech będzie ta. Chabrowy kolor sukienki współgrał z ciemnym odcieniem włosów otulających drobną twarz o regularnych rysach. Orzechowe oczy pod frędzlami gęstych rzęs błyszczały dziś wyjątkowo. Anna po raz pierwszy z zadowoleniem uśmiechnęła się do siebie.

– Wyglądasz zachwycająco – oceniła Helena.

– Dziękuję, mamo. Nie czekaj na mnie.

Obróciła się dookoła, cmoknęła matkę w policzek i wybiegła z domu.

***

Doktor Ren był oczarowany Anną. Ma w sobie wdzięk dojrzałej kobiety i niewinność dziecka – skwitował w myślach. W świetle stylowej lampy stojącej na fantazyjnym stoliku w kształcie elipsy wydawała się tak pociągająca i seksowna, że nawet przez moment nie żałował tej randki. Wzrokiem konesera oceniał jej figurę, uczesanie i strój.

Do stolika podszedł kelner w białej koszuli sztywnej od krochmalu. Nachylił się i eleganckim ruchem nalał gościom kolejne lampki szampana.

Annie zaczynało szumieć w głowie. Kokietowała Dawida, zdawała sobie z tego świetnie sprawę. Zerkała na niego zalotnie, trzepotała rzęsami, co jakiś czas przesuwała na palcu pierścionek w kształcie kiści winogrona. Ten mężczyzna ją fascynował. Każde jego spojrzenie wywoływało w niej przyjemne mrowienie. Czyżby zakochała się ot tak, w ciągu kilku minut, od pierwszego wejrzenia?

– Na co masz ochotę? – Podał jej menu.

– Właściwie to nie jestem głodna. – Przerzucała kartki, aż zatrzymała się na stronie z zestawem sałatek. – Zmieniłam zdanie. Proszę bukiet sałatkowy z brokułem, szparagami, kukurydzą i rodzynkami.

– Bulwersujący zestaw! – Dawid krytycznie ocenił jej wybór.

– Zapewniam cię, bardzo smaczny.

– Dziękuję, zamówię sobie coś bardziej konwencjonalnego.

– Poproszę jeszcze koktajl owocowy.

– Nie uważasz, że połączenie koktajlu i szampana jest trochę niebezpieczne? – zażartował.

Roześmiała się rozbrajająco, po czym sięgnęła po kieliszek z alkoholem. Po chwili kelner przyniósł zamówione dania i rozłożył je na stoliku. Dawid z ochotą zabrał się do krojenia befsztyku. W międzyczasie rozluźnił krawat, wcześniej ściśle przylegający do kołnierzyka.

– Smaczne? – zapytał.

– Owszem – odpowiedziała, przełykając kawałek brokułu.

Dawid opróżnił talerz, skrzyżował na nim sztućce i oparł się o krzesło. Badawczo przyglądał się kobiecie, która delektowała się sałatką. Nagle Anna podniosła wzrok i nie przestając nabijać na widelec kolejny brokuł, zapytała:

– Czym się zajmujesz? Jaka jest twoja specjalizacja?

Podniósł kieliszek do ust.

– Obecnie pracuję nad niezwykłym zjawiskiem akustycznym – opowiadał z entuzjazmem. – Co prawda jestem dopiero na etapie eksperymentów… – Zawahał się. Wyjął papierośnicę, zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął. Wypuściwszy kilka kółeczek dymu, dodał po chwili namysłu: – Interesuję się dźwiękiem. Zarówno aspektem akustycznym, jak i wpływem na ludzką psychikę. Pasjonują mnie przede wszystkim jego deformowanie i swoiste mutowanie. Moja droga! – Uśmiechnął się rozbrajająco. – Nawet się nie domyślasz, jak elastycznym materiałem badawczym jest mózg człowieka, jak łatwo można go sobie podporządkować i nim sterować.

– Zawsze doszukiwałam się w muzyce uniwersalności. Nieważne są kolor skóry, język. Nie ma żadnych barier. Muzyka niesie ze sobą wzruszenia zrozumiałe dla wszystkich, dociera najgłębiej, gdy zawodzą słowa – odparła, podekscytowana, by potem w myślach skarcić się za to, że mówi banały.

Ten mężczyzna coraz bardziej się jej podobał. Kodowała w pamięci każde jego słowo. Z przyjemnością spoglądała na jego regularne rysy twarzy, niebieskie oczy pod krzaczastymi brwiami i uśmiech odsłaniający zęby białe jak u hollywoodzkiego amanta. Nienagannie skrojony garnitur, biała koszula opinająca muskularne, zadbane ciało. I jeszcze ten głos: głos człowieka zdecydowanego, który wie, czego chce od życia.

Dawid delikatnie musnął jej dłoń. Poczuła, że budzą się w niej nieznane, a może uśpione, uczucia.

– Niebo i jego gwiazdy czynią w tobie muzykę. – Spojrzał na Annę wyczekująco, po czym dodał z przekąsem: – Tak głosi napis na ścianie w świątyni w Denderze w Egipcie. Dźwięk jest wibracją, niezwykle subtelną formą energii. Według większości religii wszechświat powstał z wibracji, zbudowany jest na zasadzie harmonii, tak samo jak muzyka. Nieraz się zastanawiałem, czy to przesłanie starożytnych może mieć znaczenie dla współczesnej medycyny. Edgar Cayce, zwany Śpiącym Prorokiem, przepowiedział, że dźwięk stanie się lekarstwem przyszłości.

– Muzyka jest wszechobecna i nie potrafię wyobrazić sobie świata bez niej – podsumowała Anna.

Poczuła, jak rumieniec oblewa jej policzki. Zaschło jej w ustach. Ten mężczyzna robił na niej coraz większe wrażenie.

– Masz rację. Terapia za pomocą dźwięków ma coraz większe zastosowanie we współczesnych technikach leczenia. Wielu terapeutów wykorzystuje je do redukowania bólu, zmniejszania stresu pacjentów, spowalniania oddechu i wyrównywania rytmu serca, wprowadzania ludzi w stan relaksu i rozluźnienia. Nie tylko uszy – uśmiechnął się szarmancko – ale cało ciało reaguje na dźwięk. Każda komórka ma pewne wzorce wibracji. Nawet jeżeli śpimy, nasze ciało słyszy dźwięk przejeżdżających pojazdów, lodówki… – Dawid zapalił kolejnego papierosa i mocno się nim zaciągnął. – I odpowiednio reaguje. Możemy zasłonić uszy, jeśli nie chcemy słyszeć nielubianej muzyki czy hałasu, ale dźwięki i tak do nas docierają i oddziałują na naszą podświadomość. Okazuje się, że ludzie niesłyszący czasami są bardziej wrażliwi na dźwięki niż osoby dobrze słyszące. Na przykład Beethoven skomponował swoje najsłynniejsze utwory, gdy był całkowicie głuchy. Zamierzam sprawdzić, na ile konkretna muzyka jest w stanie kontrolować, a nawet zmieniać pewne cechy zapisane w genach, czy można rozwijać odpowiednie cechy temperamentu w okresie płodowym człowieka – kontynuował swoje rozważania, bo miał w Annie wdzięcznego słuchacza.

– Kocham muzykę i to, co mówisz, jest wspaniałe – westchnęła z zachwytem.

Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Czuła słodkie ciepło oblewające policzki i szyję. Spoglądała, jak Dawid zapala kolejnego papierosa, jak nonszalancko stawia pusty kieliszek na stoliku i daje znak kelnerowi, aby napełnił go ponownie. Chciała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była w towarzystwie mężczyzny. Z pamięci wyłowiła Michała. Kiedy to było? Przed śmiercią ojca. Byli zaręczeni, ale Michał nie rozpalał w niej tylu gorących myśli i uczuć. Zresztą ten związek nie miał przyszłości, Anna nie mogła przecież zostawić matki samej.

Z zamyślenia wyrwały ją słowa Dawida, który kontynuował swój monolog. Rozkoszował się ogromnymi perspektywami i mocą stwórczą rysującymi się w jego wyobraźni.

– Odpowiednio dobrany repertuar może stymulować ludzką psychikę i doprowadzić ją do stanu ekstazy. Wtedy dany osobnik jest kontrolowany jak w hipnozie, a w ekstremalnych warunkach może stać się marionetką w rękach terapeuty. – Oczy rozbłysły mu chorobliwym pragnieniem poznania wszechrzeczy.

Do Anny dotarł wreszcie sens jego słów. Gwałtownie wyrwała swoje ręce z uścisku i otrząsnęła się z błogiego rozmarzenia.

– Nie, Dawidzie! – wykrzyknęła. – To, co teraz mówisz, napawa mnie przerażeniem. – W miarę jak mówiła, jej głos nabierał mocy i zdecydowania – Takie poszukiwanie władzy nad człowiekiem to szarlataństwo. To niebezpieczne łączyć naukę z pozbawieniem człowieka wolności. Kiedy szuka się władzy nad innymi, można stracić panowanie nad samym sobą. Człowiek słusznie wynosi się ponad naturę potęgą swojego intelektu, ale należy pamiętać, że jesteśmy cząstką tej natury i kiedy czynimy coś wbrew niej, tak naprawdę uderzamy w samych siebie. Muzyka jest piękną sztuką i, na miłość boską, niech nią zostanie. Jeżeli ma leczyć, to niech będzie balsamem dla ludzkich serc, a nie bronią.

– I tak jest – potwierdził Dawid.

– Ale to, co przed chwilą powiedziałeś, to przecież manipulacja. Nikt nie dał ci takiego prawa…!

– Nie przesadzaj.

– Jesteś ateistą?

– Tak. W moim domu nie było miejsca dla Boga. Moja rodzina od pokoleń była wolna od religijnych zabobonów.

Nagle z zakamarków pamięci Anny wyłoniły się słowa ojca cytującego Psalm 119: „Twoje słowo jest lampą dla moich stóp i światłem na mojej ścieżce”. Córeczko, pamiętaj! Tak szybko jak pojawiło się to wspomnienie, tak szybko rozpłynęło się w oparach wypitego szampana.

Rozmowa straciła interesujący przebieg. Dawid uparcie trwał przy swoich poglądach, a Anna instynktownie broniła swoich wartości. Czuła nadmiar wypitego szampana. Wstała i z hałasem odsunęła krzesło. Zachwiała się. Dawid doskoczył do niej zręcznie jak pantera do swojej ofiary. Objął ją.

– Może dokończymy szampana u mnie? – szepnął namiętnie, odurzony zapachem jej ciała.

***

Po chwili już wchodziła do obszernego salonu urządzonego z dbałością o każdy szczegół. Wszystko w nim miało swoje miejsce i współgrało z całością. Nie widziała żadnych przypadkowych mebli czy bibelotów. W oknie wisiała artystycznie upięta gęsta, żakardowa firana. Na parapecie stały trzy porcelanowe donice z roślinami o rzadkim i niespotykanym wyglądzie. Co to za kwiaty? – zapytała samą siebie. Spojrzała na rozłożystą sofę, obok której stały fotele o pięknym kształcie, wszystko obite w przyjemny w dotyku aksamit o egzotycznych wzorach. W pobliżu sofy stała masywna, drewniana ława o rzeźbionych wsparciach. Z porcelanowego wazonu przyglądały się Annie słoneczniki. Nie wnikała w to, czy są prawdziwe. Pod ścianami zobaczyła komody i regały wypełnione książkami oprawionymi w skóry. Najbardziej podobał się jej kryształowy żyrandol ze złoceniami w kształcie konwalii.

Dawid poczęstował ją obiecanym szampanem. Anna pieszczotliwie trzymała w dłoniach kryształową nóżkę kieliszka. Po chwili przechyliła czarę wypełnioną po brzegi i zmoczyła usta w alkoholu, by delektować się jego smakiem.

– Piękny dom – stwierdziła. – Niezwykle gustownie urządzony.

Dawid nie odpowiedział. Podszedł do regału z płytami CD ustawionymi w kilkunastu rzędach.

– Obszerny zbiór. – Znowu okazała swój podziw.

– Może posłuchamy muzyki? Jaką lubisz?

– Właściwie każdą.

– Klasyka? Mozart, Wagner czy Strawiński?

– Niech będzie Mozart.

– Świetny wybór.

Nastawił płytę Eine kleine Nachtmusik Mozarta. Oszołomiony obecnością Anny, podszedł do niej i przyciągnął mocno do siebie. Nie wzbraniała się. Szampan, witalna muzyka i zniewalające oczy nie pozwalały jej wyrwać się z uścisku. Poddała się urokowi chwili. Czuła, jak ręce Dawida namiętnie spacerują po jej plecach, co ją podniecało i drażniło każdy jej mięsień.

Nagle z głośników zaczęła sączyć się znajoma niepokojąca muzyka. Anna naprężyła się w oczekiwaniu. Błogie pląsy harfy miłośnie rozmawiające z rozmarzonym fletem przesyciły powietrze. Każdy dźwięk zaczął kłuć boleśnie jak szpilki. Przed Anną stanął Faun z drapieżnie wyciągniętymi rękami i zaczął przywoływać ją do siebie. Przylgnęła do jego muskularnego ciała, które prężyło się w erotycznym uniesieniu. Te przenikliwe, wszystkowidzące oczy wdzierały się głęboko w jej duszę. Zapomniała, gdzie jest i kim jest. Wibrowała w niej ta cudowna muzyka, przed którą nie umiała uciec. Pieściła więc obce ciało dające jej tyle słodyczy i obsypywała je pocałunkami.

Gdy wybrzmiały ostatnie frazy Popołudnia Fauna, wypełniła ją odrętwiająca cisza. Anna otworzyła oczy. Leżała w objęciach Dawida, który czule głaskał jej włosy i całował opuszki palców.

Dawid nie przypuszczał, że będzie mu aż tak dobrze. Ta dziewczyna miała temperament, była pełna żaru, ognia. Kochała się z nim, a jednocześnie była nieobecna myślami. Całowała go, a w jej oczach czaił się obłęd, jakby całowała kogoś innego. Kogo? Teraz leżała dziwnie smutna, jakby nie akceptowała tego, co zaszło. Nie rozumiał jej.

Z premedytacją nastawił Debussy’ego. Domyślał się, że ma przed sobą szczególnie wrażliwe medium. Ciekawość naukowca i niezaprzeczalny wdzięk Anny wzięły górę. Sprawy wymknęły się spod kontroli i potoczyły się same tak daleko, że Dawid stracił panowanie nad swoją męskością. No cóż. Bez szczególnych wyrzutów sumienia stwierdził, że zrobili to w sposób prymitywny, zachłanny, byle szybko osiągnąć spełnienie.

Fakt, że był jej pierwszym mężczyzną, nie miał dla niego żadnego znaczenia.

Rozdział II

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Eksperyment

ISBN: 978-83-8373-952-6

© Maria Madej i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Kinga Kosiba

KOREKTA: Magdalena Brzezowska-Borcz

OKŁADKA: Oliwia Błaszczyk

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek