Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wydawanie pisma w czasach, gdy czytelnik staje się gatunkiem wymierającym to nie lada ryzyko.
Kiedyś, w czasach starej, dobrej papierowej prasy wszystko było łatwiejsze i trudniejsze.
Łatwiejsze, bo szedłeś do sklepu, kupowałeś gazetę i czytałeś. Zgiętą na pół, złamaną w cztery, albo po bożemu. W razie potrzeby robiłeś na niej notatki, a w godzinie próby ratowała cię, gdy w publicznym szalecie zabrakło papieru toaletowego.
Trudniejsze, bo kontakt z redakcją, kwalifikacja do publikacji, druk, kolportaż, a koszty były ogromne. Tworzył się łańcuszek zależności. I tych obiektywnych, związanych z tworzeniem się gazety, od pisania artykułu, przez dobór zdjęć, po szatę graficzną. I tych mniej obiektywnych, związanych z dojściem do ucha prezesa decydującego, kto będzie publikowany.
Żyjemy w czasach, w których całe pokolenie wychowało się w cyfrowym świecie i najprawdopodobniej nie miało do czynienia z gazetą papierową.
Korzystanie z internetu oraz produktów, które dostępne są „tu i teraz”, na ekranie tabletów, komputerów, czy smartfona stało się oczywistością. Urządzenia te stały się naszym „wszystkim”.
Niezależnie od wszystkiego jedno jest niezmienne — opowiadanie historii.
Dlatego stworzyliśmy „Dzikie historie”, magazyn historri fabularnych, w którym staramy się dostarczyć Wam po prostu ciekawe historie bez podziału na gatunki i tematykę.
Mam nadzieję, że formuła pisma wydawanego w starym stylu sprawdzi się, a teksty umilą wam czas.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 78
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Srebrny Kompas, 2025
„Dzikie historie” — magazyn historii fabularnych #1
Wydawnictwo „Srebrny Kompas”
Autorzy:
Dariusz Szymacha
Tadeusz Stojek
Martyna Igni
Beata Rajba
Joanna Warska
Przemysław Saracen
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Wydawanie pisma w czasach, gdy czytelnik staje się gatunkiem wymierającym to nie lada ryzyko.
Kiedyś, w czasach starej, dobrej papierowej prasy wszystko było łatwiejsze i trudniejsze.
Łatwiejsze, bo szedłeś do sklepu, kupowałeś gazetę i czytałeś. Zgiętą na pół, złamaną w cztery, albo po bożemu. W razie potrzeby robiłeś na niej notatki, a w godzinie próby ratowała cię, gdy w publicznym szalecie zabrakło papieru toaletowego.
Trudniejsze, bo kontakt z redakcją, kwalifikacja do publikacji, druk, kolportaż, a koszty były ogromne. Tworzył się łańcuszek zależności. I tych obiektywnych, związanych z tworzeniem się gazety, od pisania artykułu, przez dobór zdjęć, po szatę graficzną. I tych mniej obiektywnych, związanych z dojściem do ucha prezesa decydującego, kto będzie publikowany.
Żyjemy w czasach, w których całe pokolenie wychowało się w cyfrowym świecie i najprawdopodobniej nie miało do czynienia z gazetą papierową.
Korzystanie z internetu oraz produktów, które dostępne są „tu i teraz”, na ekranie tabletów, komputerów, czy smartfona stało się oczywistością. Urządzenia te stały się naszym „wszystkim”.
Niezależnie od wszystkiego jedno jest niezmienne — opowiadanie historii.
Dlatego stworzyliśmy „Dzikie historie”, magazyn historri fabularnych, w którym staramy się dostarczyć Wam po prostu ciekawe historie bez podziału na gatunki i tematykę.
Mam nadzieję, że formuła pisma wydawanego w starym stylu sprawdzi się, a teksty umilą wam czas.
Przemysław Saracen
Rozejrzałem się wokół siebie i westchnąłem. Nie powinno mnie to dziwić, bo przecież żyję w kraju, w którym każdy bierze wszystko, jak swoje.
Ledwie wyszedłem z łaźni, gdy zauważyłem brak laczków, laczek i szczerze przyznam, że już nie pamiętam poprawnej wymowy. Zauważyłem za to brak należącego do mnie łaziennego obuwia, które ktoś zabrał.
Na szczęście jeden z obcych mi mężczyzn dokonywał wieczornej ablucji, a dzięki swojemu towarzyszowi, który trzymając swój palec wskazujący w jego sekretnej jamie uniemożliwił przedostanie się ciał obcych i nieczystości do organizmu kąpiącego się adonisa.
Jednocześnie sprawił, że uwaga pięknie zbudowanego młodzieńca skupiona była na czymś innym, niż pozostawione przez niego laczki, które właśnie uśmiechnęły się do mnie.
Nie czekając ani chwili wskoczyłem w nowe laczki, które okazały się o dwa numery za duże, jednak miało to swoje plusy: uniknąłem poranienia stóp przez ostre kamyki, którymi wyłożony był trakt prowadzący do osiedla, na którym mieszkałem.
Usłyszałem dobiegający zza domów ryk publiczności, niezwykle żywo reagującej na odbywające się właśnie zawody.
W miarę zbliżania się do mieszkania, które w istocie było kwaterą wynajętą przez firmę, w której od jakiegoś czasu pracowałem gwar, a co za tym idzie i brud był coraz większy. Trzęsące się krzaki świadczyły o bardzo zróżnicowanych formach spędzania wolnego czasu, a rytmiczne jęki uczestniczki zabawy były tego najlepszym dowodem.
Niestety jeden z mieszkańców postanowił przerwać namiętnej parze jej rozkosze i chlusnął w jej stronę niekontrolowanym wyrzutem kupionego w nieodległej budce kebabu.
— Hej towarzyszu, dołączysz do naszej drużyny, która za chwilę rozegra towarzyski mecz życia przed najważniejszymi zawodami świata? — zaczepił mnie czarny jak heban młody mężczyzna o twarzy Michała Kempy.
— Muszę podziękować młody przyjacielu, gdyż czeka mnie odpoczynek przed dzisiejszą zmianą a ta, jak sam wiesz należy do wyczerpujących. Gdybym odniósł kontuzję, sam rozumiesz, że mogłoby się to skończyć dla mnie niezbyt dobrze.
— Oczywiście — rzekł wyrozumiale — odpocznij przyjacielu, a jak Najwyższa Istota pozwoli, zaproszę cię na jutrzejszą rozgrywkę, którą jutro planujemy.
— Sam użyłeś argumentu Najwyższej Istoty, dlatego moja opinia w tej sprawie nie może być wiążąca — uśmiechnąłem się — swoją drogą… czy widziałeś, by ktokolwiek grał dobrze w tym? — uniosłem olaczkowaną stopę, a młodzieniec uśmiechnął się.
— Bywaj więc! I powodzenia! — odszedł unosząc w pozdrowieniu dłoń.
Odwrócił się i pobiegł w kierunku towarzyszy, który zdjąwszy obuwie rozpoczęli mecz.
Zmierzając w stronę kwatery, zauważyłem moje zaginione laczki kompletnie nie zwracając uwagi na jej nową właścicielkę, która będąc ubrana w ukradzione mi obuwie klęczała.
Poskromię waszą ciekawość i zapewnię, że nie oddawała się modlitwie, lecz działalności zarobkowej polegającą na miłości oralnej świadczonej opartemu o ścianę i posapującemu mężczyźnie odznaczającym się wydatną muskulaturę.
Swoją drogą bardzo dużo muskularnych mężczyzn przebywało na tym niewielką osiedlu.
Podszedłem do nich, po czym dałem znać mężczyźnie, by sobie nie przeszkadzał. Uniosłem stopy spracowanej kobiety — swoją drogą zgrabnej, nieco pulchnej brunetki. Gestem twarzy wyraziłem swoje uznanie dla umiejętności owej damy, po czym unosząc jej stopy zdjąłem z nich moje laczki obdarzając ją obuwiem dwa numery za duży. Przydadzą się na przyszłość, gdyż oceniłem, że jest w tym wieku, że jeszcze może urosnąć, a wiadomo jak trudno o dobre laczki w dzisiejszych czasach.
Kątem oka zauważyłem, że w słonecznym świetle znajduje się granitowy kamień, na którym postanowiłem usiąść. Wylegująca się na nim jaszczurka uciekła na mój widok, jednak muszę przyznać, że nie miałem z tego powodu specjalnych wyrzutów sumienia.
Siedzenie na nagrzanym granitowym kamieniu ma tę zaletę, że jest świetnym punktem obserwacyjnym pozwalającym obejrzeć niezwykły dziw natury polegający na obopólnej, a nawet trójpólnej wymianie uprzejmości za pieniądze.
Z jednej strony pulchna brunetka uczyniła uprzejmość umięśnionemu mężczyźnie czyniąc mu najlepszą w tych warunkach terapię antystresową.
Z drugiej strony mężczyzna ów zapłaci jej, za uczynioną przyjemność. Swoją drogą dopiero teraz mogłem przekonać się, że ów mężczyzna nie dość, że dobrze zbudowany, był całkiem wysoki i jeśli miałbym ocenić jego wzrost, powiedziałbym z pewnością, że mierzył półtora karła i trzy czwarte pyty.
Z trzeciej strony zapewniłem kobiecie nowe i trwałe obuwie.
Nie ukrywam, że moje oglądanie tego wspaniałego spektaklu natury również na mnie wpłynęło, gdy doznałem mimowolnego wzwodu. Zdziwiłem się, bo dawno nie doznałem tego stanu, a na domiar złego zarysowałem nasadę trzonu nożem, który nosiłem zabezpieczony po wewnętrznej stronie uda.
W pierwszej chwili zamierzałem poprosić o pomoc kształtnej brunetki, jednak nie śmiałem przerwać jej pracy. Z drugiej strony pomyślałem o biegających dookoła psach, gdyż jak doskonale wiecie, ich ślina ma walor dezynfekujący i przyczynia się do szybkiego gojenia.
Na szczęście w centrum patio rósł wspaniały zielnik. Pomiędzy obłędnymi aromatami rozmarynu, tymianku, oregano, szałwii, melisy i krwawnika rosło jaskółcze ziele. Urwałem jego gałązkę, a wypływający żółty sok przyłożyłem do rany.
Jaskółcze ziele kojarzy mi się jeszcze z czasów dzieciństwa. Sok tej rośliny pełni rolę dezynfekującą i tamuje krwawienie oraz przyczynia się do szybkiego zagojenia rany. Niestety jest bardzo piekący, a użyty na delikatnej skórze potrafi zostawić trwały ślad.
W przypadku mojego trzona nie było to istotne, gdyż już od dłuższego czasu używałem go wyłącznie w celach fizjologicznych. Spieszę tu wyjaśnić, bo muszę to uczynić, aby uniknąć ewentualnych nieporozumień, że nie żyję w celibacie.
Raz na kilka dni dokonuję aktu masturbacji, co wiąże się z doprowadzeniem mojej przedłużki do stanu pobudzenia i wykonania pewnych czynności rozwijających muskulaturę, czego efektem jest obniżenie ciśnienia i stresu oraz stanowiącego wstęp do wieczornego odpoczynku.
Nałożyłem sok jaskółczego ziela na ranę czując wielkie pieczenie. Syknąłem, wykrzywiłem twarz w grymasie i — odczekawszy chwilę, aż rana przeschnie — wstałem z kamienia i skierowałem się w kierunku mojej kwatery.
Dobiegające zza osiedla pomruki widowni przypominały odgłosy zbliżającej się burzy.
Wszedłem do mieszkania i zasunąwszy drzwi, podszedłem do okna. Na oknie leżała oprawiona w skórę księga. Chwyciłem ją oraz zaległem na pryczy oddając się lekturze. Czytałem mechanicznie nie rozumiejąc treści. Było to spowodowane nieznajomością tekstu napisanego w nieznanym dla mnie języku.
Rozumiem, że mogłoby wydawać się to absurdalne, jednak dawało mi ukojenie. Czytanie półgłosem tego rytmicznego tekstu wprawiało mnie w pewien stan przenoszący mnie do innej rzeczywistości.
W ten sposób znajdowałem się w swego rodzaju zawieszeniu uniemożliwiającego sięganie do przykrych wspomnień, rozpamiętywanie bolącej przeszłości oraz kontakty z dobrze znanymi demonami, które będą mi towarzyszyć do końca życia.
Rytmiczna lektura pozwoliła mi odpocząć od nich choćby na kilka godzin.
Czasem urozmaicałem formy odpoczynku, bo przecież najwybitniejsza nawet rozrywka jeśli nieustannie powtarzana staje się nudna, ale trzeba tu stanowczo przyznać, że w pewnych sprawach rutyna jest bardzo pożyteczną formą terapii umożliwiającą prawidłowe funkcjonowanie.
Z drugiej strony każda rutyna prowadzi do osłabienia kreatywności, koncentracji oraz ciekawości. Dlatego też — choć przyznam, że coraz mniej korzystam z tych możliwości, gdyż coraz mniej we mnie potrzeby zmian, rozwoju i ciekawości świata — jakby siłą rozpędu korzystam z rozmaitych form masturbacji, poezji i melorecytacji. Czasem łączę wszystkie te rozrywki w jedną, a czasem — w zależności od dnia i nastroju — korzystam tylko z jednej z nich.
Nieoczekiwanie wróciło do mnie wspomnienie przeszłości. Przymknąłem oczy i wróciłem pamięcią do czasów, gdy sprawnie, fachowo i z miłością pielęgnowałem jabłoń, która kilka miesięcy później odwdzięczyła się bogatym zbiorem cudownych, soczystych owoców.
Otworzyłem oczy uporczywie powracając do lektury księgi. Coraz głośniej czytałem rytmicznie zawarte w niej wersy, jakbym na siłę chciał wymazać z pamięci wspomnienie, które następowało zaraz za pamięcią o pielęgnacji drzewka owocowej. Wspomnienie o Niej.
Zerknął w stronę okna. Słońce rozpoczęło swą niespieszną wędrówkę ku nocy. Nadeszła pora. Wkrótce rozpoczynam zmianę. Niestety poczułem wewnętrzny niepokój. Może popołudniowy udój rozwiąże mój problem, jednak przypomniałem sobie, że ze względu na odniesioną ranę muszę w inny sposób poradzić sobie z moim problemem.
Spojrzałem na leżącą obok pryczy paterę z owocami. Granaty, mandarynki, jabłka, winogrona i cytryny mrugały do mnie zapraszając do uczty. Nic z tego. Może po powrocie z pracy. Nie będę ryzykował.
Zerwałem się z łóżka. Poczułem, że wzrasta we mnie negatywna energia, rośnie mroczna materia, którą muszę jak najszybciej rozładować. W przeciwnym wypadku autodestrukcyjne zachowania powstałe w wyniku wewnętrznego napięcia uniemożliwią mi właściwe wykonanie pracy i przyczynią do zguby.
Niczym wytrawny bokser rozpocząłem rozgrzewkę, by wkrótce odbyć pojedynek z niewidzialnym przeciwnikiem. Nie ukrywam, że przyniosło to efekt i znowu zacząłem czuć się jak pantera, którą — jak wmówiłem sobie — jestem. Nie lwem, bo to tępy i ciężki skurwysyn, który poszedł w masa. Pantera to inna sprawa: umięśniona, cicha, czujna, szybka i bezlitosna.
Spojrzałem na swoje naznaczone bliznami ciało. Jedna z nich była szczególna i niezwiązana z moją obecną pracą, jednak tylko ja o tym wiedziałem. Był to zdzierany nożem tatuaż, którego resztki stanowiły świadectwo pamięci. O Niej.