Dzieci fortuny - Jagna Rolska - ebook + audiobook + książka

Dzieci fortuny ebook i audiobook

Jagna Rolska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Warszawa, rok 1938. Gazety nieustannie ostrzegają przed rychłym wybuchem wojny, lecz zajęci swoimi sprawami ludzie nie myślą o zagrożeniu. Nad gwarnymi kawiarniami unosi się beztroski śmiech, a kto tylko może, wyjeżdża z upalnej Warszawy na letnisko. Helena wraz z kuzynem Michałem i aktorem Konradem Wernerem rusza w podróż na Półwysep Helski, by spędzić szalone lato na dansingach i w kasynach. To właśnie tam dochodzi do niespodziewanego spotkania, które zaważy na jej całym życiu. Jaką cenę będzie musiała zapłacić za chwilę zapomnienia? Nad rodziną rzemieślników z Solca znów zbierają się czarne chmury, a Poldek wciąż nie potrafi się wyzwolić spod władzy despotycznego ojca. Jaki sekret skrywa chłopak? Odetchnijcie bryzą, posłuchajcie jazzu niosącego się z dansingów po oświetlonych księżycem plażach i poczujcie klimat przedwojennych kurortów nad Bałtykiem.

Jagna Rolska - autorka i współautorka powieści fantastycznych i obyczajowych, w tym bestsellerowego "Kaprysu milionera", wyróżnionego tytułem Książki roku 2020 w plebiscycie portalu Granice.pl, oraz SeeIT, nominowanego do nagrody polskiego fandomu im. Janusza A. Zajdla, a także w konkursie "Lubimy czytać" na Książkę roku 2019 w kategorii Science Fiction. Debiutowała w 2011 roku na łamach miesięcznika "Science fiction, fantasy i horror". W 2022 roku tomem "Córki stolicy", gorąco przyjętym przez czytelniczki, rozpoczęła trzytomową sagę "Czas niepokoju”. Zastępczyni redaktora naczelnego internetowego magazynu literackiego "Fahrenheit".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 413

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 0 min

Lektor: Ilona Chojnowska

Oceny
4,7 (73 oceny)
55
15
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
betkawoj

Nie oderwiesz się od lektury

super się czyta, opisy przedwojennej Warszawy pobudziły moją wyobraźnie, czułam sie jakbym sama chodziła tymi ulicami
00
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Drugi tom przepięknej trylogii. Polska w przededniu wybuchu wojny. Los okazał się okrutny dla Heleny. Jestem bardzo ciekawa jak zakończy się ta historia
00
Tunia2502

Dobrze spędzony czas

Dobry i ciekawy drugi tom powieści.
00
13Joginek

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przystępnie przedstawione życie codzienne w przededniu wojny.
00
Chrupka1991

Nie oderwiesz się od lektury

Mega ! Czyta się jednym tchem,!
00

Popularność




Copyright © Jagna Rolska 2022

Projekt okładki:

Paweł Panczakiewicz

Zdjęcie na okładce:

© Natasza Fiedotjew | Trevillion Images

Redaktor prowadzący:

Michał Nalewski

Redakcja:

Rafał Dębski

Korekta:

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8295-755-6

Warszawa 2022

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Ani Szumacher, mojej duchowej siostrze,

z podziękowaniem za nieustające wsparcie

ROZDZIAŁ 1

1938

Poldek Malinowski cierpiał na bezsenność. Trwała od ponad roku, a z nastaniem lata problem się pogłębił, bowiem krótkie noce dodatkowo wybijały go z niespokojnego snu. Zerknąwszy na budzik, z trudem odczytał, że jest zaledwie wpół do czwartej. Wstał bezszelestnie z małżeńskiego łoża i podszedł do okna. Z piątego piętra kamienicy roztaczał się widok na praski brzeg Wisły, lecz zabudowania o brzasku były ledwie widoczne.

Chłopak zamyślił się głęboko, co ostatnio zdarzało mu się często. Od ślubu z Pauliną dokuczała mu melancholia i choć dziewczyna robiła wszystko, żeby mu się przypodobać, to im bardziej starała się być przykładną żoną, tym bardziej on się odsuwał. Jakże naiwne było jego myślenie, że małżeństwo pozwoli mu zapomnieć o Helenie! Równie absurdalna wydawała się umowa, jaką zawarli z Pauliną przed tym zaaranżowanym przez rodziców ślubem. Na jej mocy mieli jedynie udawać, że łączy ich związek, i w tym czasie żyć na własną rękę. Obydwoje liczyli, że gdy ich rodziny dopną swego, dadzą im wreszcie święty spokój i zapewnią dostęp do jakichkolwiek pieniędzy, żeby obydwoje mogli zaznać nieco swobody.

Tak się nie stało. Rodziny ustaliły, że na prawdziwe usamodzielnienie się jeszcze przyjdzie czas, a kamienica, którą młodzi mieli dostać od Melnera, na razie zostanie pod wspólnym zarządem teścia i ojca. Poldek powinien najpierw mocniej przyłożyć się do nauki zawodu, a Paulina pod okiem doświadczonej ciotki Marii wprawić się w prace gospodarskie.

Teraz Poldek już doskonale wiedział, że obydwoje byli skończonymi głupcami. Co gorsza, Paulina po ślubie zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wcześniej zarzekała się, że nie interesuje jej zakładanie rodziny, a swoją najbliższą przyszłość widzi w sporcie. Deklarowała też wyłącznie platoniczny związek, śmiejąc się do rozpuku z przysięgi małżeńskiej. O tym także zapomniała.

– Nienawidzę swojego życia – wyszeptał z goryczą i pstryknął niedopałkiem. Ten wirował chwilę w powietrzu, po czym zgasł, nim sięgnął bruku przed rodzinną pracownią rękawiczniczą.

Poldek nie cierpiał łzawych melodramatów. Od dawna pasjonował się filmem, lecz ponad wszystko cenił sobie komedie z inteligentnym humorem. Oczywiście ze szczęśliwym zakończeniem. I tego oczekiwał od własnego życia: wesołych scenerii, namiętnego romansu, paru piosenek, a potem miłości i tablicy z napisem „koniec”, która w istocie oznacza początek wspólnego szczęśliwego życia.

– Zimno! – mruknęła w półśnie Paulina, okrywając się szczelniej kołdrą.

To była kolejna rzecz, której nie rozumiał w tej kobiecie. Choćby z nieba lał się żar, jej zawsze było zbyt chłodno.

– Już, już – odparł, odsuwając się od okna. Zamknął je szczelnie i wrócił do łóżka. Położył się na wznak, założył dłonie za kark i zapatrzył się w sufit. On jeden, oprócz widoku za oknem, przypominał mu poprzedni wystrój kawalerskiego pokoju. Po ślubie ojciec oddał młodym ostatnie piętro swojej kamienicy, a sam zatrzymał niższą kondygnację, zupełnie nie zaprzątając sobie głowy, że przez to dzieli z nowożeńcami łazienkę, jadalnię i kuchnię, nie zapewniając im nawet minimum prywatności.

Paulina westchnęła i objęła ramieniem poduszkę. Zarzuciła nogę na kołdrę, jednocześnie eksponując zgrabne, wysportowane pośladki.

Poldek wbrew sobie poczuł pożądanie. To była kolejna sprawa, która zaskoczyła go w tym niechcianym i udawanym małżeństwie. Jeszcze w trakcie przysięgi podchodził do tego trzeźwo, ale potem Paulina, która przecież mówiła wyraźnie, że nie czuje do niego żadnej namiętności, pocałowała go. A on po prostu poczuł, że żywiej bije mu serce i z wrażenia uginają się pod nim nogi. Szybko zrozumiał, że miłość i potrzeby fizjologiczne nie są tożsame, a cielesna bliskość może być zadowalająca, nawet gdy nie ma uczucia. Mógł jedynie podejrzewać, że z kobietą, którą się kocha, doznania są gorętsze i prowokują do żarliwych wyznań.

Tymczasem bliskość z Pauliną, która była nieunikniona już podczas poślubnej nocy, gdy spoczęli obok siebie, sprawiała, że obydwoje byli usatysfakcjonowani i spełnieni. Poldek nawet próbował sobie wmawiać, że tak wygląda miłość i niczego więcej mu już do szczęścia nie potrzeba. Tyle tylko, że bardzo szybko zrozumiał, że to nieprawda. Za każdym razem, gdy niepotrzebnie włączał myślenie i docierało do niego, że tkwi w tej pułapce do kresu swoich dni, przychodził napad paniki. Przypuszczał, że owa bezsenność także ma związek z jego nieszczęśliwym małżeństwem.

Jakby na przekór tym przemyśleniom usnął głęboko. Obudził się kompletnie skołowany dwie godziny później, czując, że ktoś szarpie go za ramię.

– No wstańże wreszcie! – niecierpliwiła się Paulina. – Za trzy godziny odchodzi nasz pociąg, więc nie ma czasu na leżenie. – Stała przy łóżku ubrana w sukienkę. Jasne proste włosy, niegdyś ścięte na pazia, obecnie nosiła modnie pofalowane i lekko uniesione, a do tego zaczęła się malować. Jej krwis­toczerwone usta wygięły się nieco, gdy poirytowana zerwała z męża kołdrę. – Zbyt długo czekaliśmy na ten wyjazd, żeby teraz się spóźnić! Zejdź zaraz na śniadanie – oświadczyła, po czym pospiesznie wyszła z sypialni.

Poldek wstał z ociąganiem, lecz serce zabiło mu żywiej, gdy zaspana głowa przypomniała sobie w końcu, że dzisiaj wyjeżdżają z Pauliną z Warszawy na prawdziwe wakacje. W jego przypadku na pierwsze w życiu, nie licząc odwiedzin u rodziny matki w Świdrze. Apoloniusz Malinowski uważał podróże dla przyjemności za bezsensowne trwonienie pieniędzy. Nigdy nie wyjeżdżał z synami ani nie wysyłał ich na obozy szkolne. Jego zdaniem człowiek powinien siedzieć w miejscu, jakie przeznaczyło mu życie, i pilnować tego, co wyszarpał od losu. Na argument Poldka, że przecież podróże kształcą i sprawiają przyjemność, stary rękawicznik nieustająco odpowiadał, że dokładnie to samo powinna mu dawać praca w rodzinnym zakładzie.

Apoloniusz Malinowski był uparty i nieugięty właściwie w każdej sprawie. Rodzinę trzymał krótko, żeby żaden z jej członków nie stoczył się na manowce. Tyle że żona i córka odumarły go ponad dwa lata temu, młodszy syn Janek uciekł z domu i wyjechał do Poznania, a w kamienicy na Solcu został jedynie Pol­dek. Jeśli chłopak sądził, że utrata rodziny wpłynie choć trochę łagodząco na charakter ojca, szybko zrozumiał, że jest wręcz przeciwnie. Zgorzknienie spowodowało obsesję kontroli nad najstarszym synem i choć Apoloniusz obiecywał, że po ślubie z Pauliną Poldek zostanie pełnoprawnym partnerem w firmie, w istocie nie zmieniło się nic. Chłopak nadal nie dostawał sensownego wynagrodzenia, wciąż mieszkał pod jednym dachem z ojcem, a na dokładkę musiał znosić obecność niekochanej żony, która irytowała go na każdym kroku.

Tym bardziej dziwiło, że Malinowski sam z siebie wykupił młodym pobyt nad morzem. Wykosztował się na miesięczne wczasy w Juracie. Gest tym mocniej zaskakujący, że miejscowość uchodziła za jeden z najmodniejszych adresów na wakacyjnej mapie Polski, bywali tam politycy z pierwszych stron gazet i gwiazdy filmowe.

Poldek porzucił rozważania i ubrawszy się najszybciej, jak umiał, zszedł piętro niżej do jadalni. Ojciec siedział na swoim zwykłym miejscu, częściowo przysłonięty płachtą gazety porannej. Pauliny chłopak nie zauważył. Pewnie znów zajmowała się kuchnią, w czasie gdy ciotka Maria siedziała rozparta na fotelu po prawicy Apoloniusza. Dziwne zmiany zaszły ostatnimi laty w kamienicy Malinowskich na Solcu. Siostra zmarłej matki Poldka najpierw zajmowała się domem, później zaczęła doradzać Apoloniuszowi w wielu sprawach, namówiła go, żeby wysłał Janka do seminarium, a potem zaczęła szwagrowi wygrzewać łóżko, o czym wiedzieli wszyscy, lecz nikt nie śmiał zauważyć. O pewnych sprawach po prostu lepiej było nie wspominać.

Tak czy inaczej, pozycja ciotki znacznie się wzmocniła, a ona czuła się panią na włościach. Gdy po ślubie w jej ręce wpadła młoda, uprzejma i raczej zagubiona Paulina, Maria wykorzystała to bez skrupułów, całkowicie dominując dziewczynę, wysługując się nią przy każdej okazji i zatruwając jej mózg swoją dewocją.

– Niemców powinno się tępić jak robactwo – oświadczył znienacka Apoloniusz, rzucając z irytacją gazetę na stół.

– Może zaparzę ziółek? – zatroskała się ciotka, lecz nie przesunęła się nawet o milimetr na krześle. Zamiast tego bezwiednie rzuciła spojrzenie w stronę drzwi kuchennych, za którymi uwijała się w towarzystwie kucharki ubrana na podróż Paulina.

– Nie trzeba, moja droga. – Apoloniusz poklepał ją po dłoni. – Ale dziękuję za troskę.

– Co ojca tak zirytowało? – zaciekawił się Poldek, upijając ostrożnie łyk gorącej herbaty.

– Wystawa rzemiosła w Berlinie – warknął stary.

– Może nie wysłaliśmy rękawiczników, ale polska ekspozycja pojechała przecież w dość licznym składzie. Z samej branży skórzanej pokazało się kilku rzemieślników. Więc w czym rzecz? – zdziwił się Poldek. Zwykle nie dyskutował z ojcem, lecz zmiana kursu go zaintrygowała. Malinowski ponad wszystko nienawidził ruskich, przez co znacznie łagodniej patrzył na poczynania Hitlera, a Mussoliniego ogromnie szanował. Za co, tego Poldek nie wiedział.

– Wystawa się udała, ale chodzi o doniesienia prasowe. Jakiś hitlerowski łajdak napisał artykuł, który u nas przedrukowano. Według niego polska wystawa okazała się kompletnym fiaskiem, a zgromadzone w części historycznej eksponaty wywodzą się w pros­tej linii od potomków Rzeszy, jak choćby ołtarz Wita Stwosza w kościele Mariackim!

– Przecież Wit Stwosz był Niemcem – odparł Pol­dek, poniewczasie gryząc się w język. Dyskusja kompletnie mijała się z celem. Obopólna wrogość eskalowała każdego dnia, a absurdalne wzajemne pretensje publikowane z pełną powagą na łamach gazet powinny doprowadzić do śmiechu średnio rozgarniętego ucznia szkoły powszechnej. Tyle że nie doprowadzały. Prości ludzie, zajęci zdobywaniem środków niezbędnych do życia, zwyczajnie nie nadążali za polityką.

– Lepiej chwytaj walizki, bo masz wkrótce pociąg. Może w końcu zmajstrujesz syna – odparował Apoloniusz i ponownie zatopił się w gazecie.

Poldek zacisnął zęby i nic nie odpowiedział. Gdy taksówka zmierzała z Solca w stronę Dworca Głównego, w Alejach Jerozolimskich dotarło do niego, że ojciec mógł zaaranżować wyjazd w nadziei na szybsze pojawienie się wnuka. Jeśli Apoloniusz czegoś chciał, zdobywał to bez oglądania się na koszty.

Warszawa w trakcie wakacji nieco opustoszała. Kto mógł, wyjeżdżał na letniska lub wysyłał dzieci na kolonie. Te z zamożniejszych domów odpoczywały nad morzem, a uboższe pod Warszawą, w państwowych ośrodkach. Wokół Dworca Głównego kręciło się już sporo podróżnych. Niektórzy wbiegali po schodkach do środka drewnianego budynku przez otwarte na oścież podwójne drzwi.

Tuż obok piął się w górę czteropiętrowy nowoczes­ny gmach docelowego dworca, lecz końca budowy wciąż nie było widać. Już teraz jednak warszawiacy mogli podziwiać jego modernistyczną bryłę.

– Mogliby wreszcie skończyć. Ile lat można budować? – skomentowała Paulina, podążając za spojrzeniem męża. – Wstyd na całą Europę, żeby witać gości w tym drewnianym baraku – utyskiwała.

– Chodźmy już do środka – odparł Poldek wymijająco.

Jemu drewniany dworzec tymczasowy się podobał, a w każdym razie nie przeszkadzał. Gdy był młodszy, wielokrotnie tu przychodził, żeby poczuć gorączkową atmosferę i obserwować pośpiech podróżnych. Nauczony doświadczeniem, że żona i tak puści mimo uszu jego słowa, a w najlepszym przypadku tylko uda zainteresowanie, zachował przemyślenia dla siebie.

– Pilnuj torebki – powiedział zamiast tego, patrząc znacząco na dwie umundurowane policjantki aresztujące jakiegoś wyrostka. Za funkcjonariuszkami oglądało się mnóstwo ludzi. Choć do warszawskiej policji przyjmowano kobiety już od kilkunastu lat, nadal stanowiły obiekt zainteresowania, a nierzadko zgorszenia, głównie wśród starszych obywateli mias­ta, co było ogromnie krzywdzące, ponieważ świetnie sprawdzały się w swojej pracy.

– Współczuję im. – Paulina obrzuciła funkcjonariuszki przelotnym spojrzeniem.

– Ja też – zgodził się Poldek. – Są bardzo niedoceniane.

– Chodziło mi o to, że wstępując na służbę, nie mogą przez dziesięć lat wyjść za mąż. Z własnej głupoty wpędzają się w staropanieństwo – prychnęła kobieta.

– Chodźmy znaleźć nasz wagon – uciął.

Gdy już siedzieli w przedziale, Poldek pomyślał, że zupełnie nie poznaje swojej żony i że ta w niczym nie przypomina wesołej dziewczyny z okresu narzeczeńskiego. Kiedyś uwielbiała sport, do życia podchodziła z entuzjazmem i chciała coś w nim osiągnąć, a już z całą pewnością nie marzyła o małżeństwie. Jak to możliwe, żeby w tak krótkim czasie diametralnie się zmieniła? A może zawsze dążyła do złapania męża i widząc jego niechęć, wzięła go sposobem? Uznał, że to niewykluczone, lecz uczciwość kazała mu przyznać, że nikt pod karabinem go nie prowadził do ołtarza. Tak samo jak ona odpowiadał za sytuację, w jakiej się znaleźli.

Poldek zdawał sobie sprawę, że powinien polubić swoją żonę, i nieraz miewał wyrzuty sumienia, że nawet się nie stara. Postanowił wspiąć się na wyżyny romantyzmu i przełamać niechęć do Pauliny. Nadmorska sceneria zdecydowanie powinna to ułatwić.

– No to jedziemy – oświadczyła Paulina, gdy pociąg wolno wytoczył się z dworca.

– Ciekawe, czy rzeczywiście ta „Strzała Bałtycka” pędzi tak, jak zachwalają w „Kurjerze Warszawskim”. – Poldek się uśmiechnął.

– Za tyle pieniędzy spróbowałaby nie – odparła rzeczowo i zatopiła nos w książce.

Tuż za rogatkami miejskimi pociąg zagwizdał donoś­nie i znacząco przyspieszył, jakby chciał potwierdzić doniesienia prasowe, że jest w stanie dotrzeć do Helu w niespełna siedem godzin. Za oknem migały zielone połacie łąk, koła stukały miarowo, a Paulina oparła głowę o zagłówek i usnęła w wygodnym fotelu pierwszej klasy. Pol­dek wysunął ostrożnie książkę z jej dłoni i zamknąwszy delikatnie, odłożył na stolik. Dopiero teraz, uwolniony od wiecznie oceniającego go spojrzenia żony, odetchnął głęboko i rozejrzał się po zajętym do ostatniego miejsca przedziale przytomniejszym wzrokiem. Siedząca obok Pauliny matrona w staroświeckiej sukni uśmiechnęła się, napotkawszy jego ukradkowe spojrzenie.

– Nowożeńcy? – zapytała domyślnie.

– Tak, proszę szanownej pani – odparł grzecznie Poldek, nie wdając się w szczegóły. Nie miał specjalnej ochoty na rozmowę, a wyjaśnienia, że są już rok po ślubie, tylko sprowokowałyby kolejne pytania.

– Zapowiada się pogoda nad morzem, spędzą państwo niezapomniany urlop. – Oczy pasażerki aż zalśniły, a ona sama wyglądała, jakby zatopiła się w miłych wspomnieniach.

– Z pewnością będzie udany, czego i pani życzę. Czy mogę mieć prośbę? – Nagle zmienił temat. – Czy zechciałaby szanowna pani mieć baczenie na małżonkę? Z chęcią rozejrzałbym się po pociągu. W końcu tyle godzin jazdy przed nami.

– Nie tak znów wiele. W końcu to strzała – zażartowała kobieta. – Niechże pan idzie. Ja póki co się stąd nie ruszam.

Poldek skłonił się, czemu nie sprzyjała ciasnota przedziału, więc wypadło to dość groteskowo. Odetchnął z ulgą, gdy wreszcie wydostał się na korytarz. Zwiedzania nie było wiele. Pociąg ekspresowy do Helu przez Gdynię składał się zaledwie z kilku wagonów pasażerskich i restauracyjnego. Nieco zawiedziony, młody mężczyzna poszedł na zimne piwo.

Wagon gastronomiczny wyglądał zachęcająco. Pod oknami rozstawiono stoliki z białymi obrusami i wyściełane skórą krzesła. Dopiero wyruszyli, więc Poldkowi udało się znaleźć wolne miejsce. Ubrany w biały fartuch kelner postawił przed nim kufel i skłonił się uprzejmie. W tej samej chwili przy stoliku w głębi wagonu rozległy się piski i śmiechy. Trzy modnie ubrane kobiety, z pewnością należące do wyższej sfery, jedna przez drugą wyglądały przez okno. Towarzyszący im mężczyzna w eleganckim jasnym garniturze przytrzymywał firankę.

– Stało się tam coś, panie starszy? – zapytał zdumiony Poldek.

– Szanowny pan też łaskawie rzuci okiem, jakie wyniki osiąga nasza strzała – odparł kelner, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Co za niewiarygodna prędkość! – Poldkowi aż zakręciło się w głowie od umykających za oknem widoków.

– Sto kilometrów na godzinę! – objaśnił triumfalnie kelner z taką dumą, jakby sam osobiście wprawił maszynę w ten szalony pęd.

– Niewiarygodne, jaki postęp się dokonał.

Poldek upił łyk zimnego piwa i odruchowo poklepał się po piersi, sprawdzając, czy portfel spoczywa bezpiecznie w wewnętrznej kieszeni marynarki. Po raz pierwszy w życiu miał przy sobie ogromną z jego punktu widzenia sumę pięciuset złotych, więc bał się, żeby ktoś go nie okradł. Bardzo zdziwiła go hojność ojca, bo kwotę tę podarował młodym na dowolne wydatki. Pobyt w pensjonacie został wcześniej opłacony za pośrednictwem biura Orbisu.

Gdy Poldek wrócił do przedziału, Paulina wciąż spała. Głowa opadła jej na ramię matrony, lecz ta nie wyglądała na niezadowoloną. Spojrzała na niego z poczuciem dobrze spełnionej misji.

– Dziękuję uprzejmie szanownej pani. – Tym razem skłonił się, zanim wszedł do przedziału, żeby nie wykonywać dziwacznych wygibasów między pasażerami. Ci rozmawiali z ożywieniem, więc tym bardziej zdumiewało, że Paulina smacznie śpi w tym gwarze.

– Mówię szanownej pani, że w samym Helu jest co obejrzeć, a i plaże szerokie jak nigdzie – zachwalał starszy tęgi mężczyzna, żarliwie gestykulując. – Ta cała Jurata nijak się nie może równać z autentyzmem rybackiej wioski założonej na końcu cypla już wieki temu.

– Jednak raczy pan zauważyć, że takich atrakcji jak w Juracie w Helu pan nie uświadczysz – odparł siedzący naprzeciw niego elegancki mężczyzna w średnim wieku, ubrany w jasny prążkowany garnitur. Miał zaczesane na brylantynę włosy i duży złoty sygnet na palcu. Z daleka pachniał dużymi pieniędzmi. – Lato spędza w Juracie sam prezydent Mościcki.

– Właściwie to spędzał raz, wraz z tłumem propagandowych fotografów – wtrącił się Poldek. Od razu umilkł, zły na siebie, że zwrócił na siebie uwagę. – Przepraszam, nie przedstawiłem się dotąd – zreflektował się. – Państwo wybaczą, moje nazwisko Apoloniusz Malinowski.

W tej samej chwili dotarło do niego, że po raz pierwszy z własnej woli przedstawił się pełnym imieniem, przeciwko któremu zawsze się buntował. Tak daleko od rodzinnego domu, wśród elegancko ubranych ludzi, nagle zapragnął uchodzić za światowca, a przynajmniej dorosłego, obytego człowieka. Co nie przychodziło mu z łatwością. Od początku tej podróży wszystko było dla niego tak nowe, niepodobne do codzienności na warszawskim Solcu, że wciąż obawiał się popełnienia gafy. Spięty, podenerwowany, nawet nie bardzo się cieszył podróżą luksusowym ekspresem. Elitarne otoczenie sprawiało, że czuł się tu nie na miejscu. Pozazdrościł Paulinie, że ta spała snem sprawiedliwego. Odruchowo najeżył się, oczekując połajanki, gdy współpasażer wyciągnął w jego kierunku palec.

– Ma pan krytyczny umysł, panie Apoloniuszu – pochwalił go niespodziewanie mężczyzna z sygnetem. – A to nieczęste u tak młodych ludzi. Nazywam się Tytus Bogucki, do usług szanownego pana.

– Bardzo mi miło – powtarzał grzecznie Poldek, gdy nowo poznany mężczyzna przedstawiał mu resztę pasażerów.

– Zatem, panie Apoloniuszu, co pan miał właściwie na myśli, mówiąc o propagandzie? – zapytał uprzejmie Bogucki.

– Nie mam nic do rządu i prezydenta, jeśli o to szanowny pan zapytuje. Za mało się na tym znam, żeby mądrze mówić na taki temat. Ale przyznaję, że nagłówki w prasie aż kipią od entuzjazmu na temat tego naszego polskiego „Palm Beach”, które ma przyćmić sławą Sopotz z tą całą niemiecką zabudową. Dlatego właśnie Juratę powinien opromieniać sam prezydent, a fotografie pojawiać w prasie. Właściwie tylko tyle miałem na myśli. – Poldek wzruszył ramionami.

– Słusznie pan zauważył. A był pan kiedy w Juracie?

– Pierwszy raz jedziemy – wyjaśnił Poldek, zachowując dla siebie informację, że w ogóle po raz pierwszy w życiu zobaczy morze.

– A więc i pan do Juraty – ucieszył się nie wiedzieć dlaczego Bogucki. – Zatem nie będę pana zanudzał opowieściami. Sam pan na własne oczy zobaczy, to się pan przekona.

– Ja tam nadal twierdzę, że Hel ciekawszy – włączył się do rozmowy tęgi pasażer. – I zdecydowanie tańszy – dodał, zerkając z ukosa na śpiącą Paulinę.

Poldek w pierwszej chwili pomyślał, że miała to być aluzja do tego, że kobiety trwonią mężowskie pieniądze, ale chodziło raczej o niedrogą, zwyczajną sukienkę Pauliny. Trochę zrobiło mu się głupio, że nie pomyślał o strojach na wyjazd dla żony, lecz przecież te, które zabrali, miały modny fason. Może nie przyleciały z Paryża ani nie kupiono ich w magazynie Hersego, lecz niczego im nie brakowało. Poldek nie zamierzał się wstydzić faktu, że jest rzemieślnikiem, ani pozować na człowieka z socjety. Tym niemniej zrodziła się w nim chęć, żeby pomachać facetowi przed nosem plikiem posiadanych pieniędzy.

– Skoro już o Sopocie mowa – przerwała niezręczną ciszę starsza pani siedząca obok Pauliny – to czy kontrola celna w Gdańsku będzie bardzo drobiazgowa?

Nie wiedzieć czemu wszyscy spojrzeli pytająco na Boguckiego. Ten zaśmiał się cicho.

– Dziękuję za zaufanie, moi państwo, jednakże zwykle przemierzam tę trasę samochodem. Tym razem chciałem się na własnej skórze przekonać, o co tyle hałasu z tą naszą „Strzałą Bałtycką”. Niestety nie wiem, ile zajmie kontrola.

– Wcale nie zajmie – rozległ się zaspany głos Pauliny. – Prasa donosiła, że pociąg przejeżdża przez Wolne Miasto, nawet się w nim nie zatrzymując. Zatem nie ma kontroli celnej.

– To brzmi rozsądnie – zgodził się Bogucki. – Inaczej nigdy nie dostalibyśmy się na Półwysep Helski w tak krótkim czasie.

Rozmowa potoczyła się wkrótce na inne tematy, a Poldek zabrał żonę do wagonu restauracyjnego na obiad. Paulina, zwykle małomówna, rozgadała się jak nigdy. Ewidentnie była w dobrym humorze, lecz jakby nieco onieśmielona. Poldek doskonale ją rozumiał.

– Tu musi być potwornie drogo – zauważyła cicho, gdy kelner postawił przed nimi zakąski.

– Nie przejmuj się, stać nas – odparł krótko. – Wszystkie dania tutaj są pierwszorzędne – dodał, podsuwając jej talerzyk z wędlinami. – Choć pewnie nie tak smaczne jak kiełbasy, które wyrabia twój ojciec. – Poldek uśmiechnął się serdecznie, lecz zaraz uśmiech spełzł mu z twarzy, gdy zobaczył, że oczy żony zwężają się w szparki.

– Może ciszej? – syknęła ze złością. – Nie każdy musi wiedzieć, że mam ojca masarza.

Poldek zamilkł. Nawet niespecjalnie zdziwiło go zachowanie Pauliny. Wiedział, że kocha ojca, jest dumna z jego zaradności, a już z pewnością go się nie wstydzi. Reakcja musiała wynikać z faktu, że czuła się bardzo niepewnie i nie na miejscu. Czyli dokładnie tak jak on. Paradoksalnie ta myśl go pokrzepiła. Nie tkwił w tym sam. Kto wie? Może podróż rzeczywiście zbliży ich do siebie?

Po sutym obiedzie wrócili do przedziału. Rozluźniona kieliszkiem miętowego likieru Paulina żartowała, oczy jej błyszczały i uśmiechała się szeroko do męża.

– Zwolniliśmy – poinformowała ich z przejęciem starsza pani. – Jak nic już wjeżdżamy do Gdańska.

Zgodnie z tym, co mówiła wcześniej Paulina, pociąg nie zatrzymał się na dworcu, a podróżni mogli jedynie przez okno obejrzeć reprezentacyjny budynek z czerwonej cegły i wysoką wieżę zegarową.

– Pięknie – pochwaliła starsza pani. – Ale jakoś tak obco.

– Nie zauważyliście państwo? – zaśmiał się cicho Bogucki. – Brak tu polskich flag. Trudno przeoczyć, kiedy u nas wiesza się je wszędzie bez umiaru.

Rzeczywiście, na budynku powiewały czerwone flagi z dwoma białymi krzyżami i złotą koroną.

– Panu polskie flagi przeszkadzają? – zdziwił się korpulentny pasażer.

– W żadnym razie, szanowny panie! Jedynie to, że u nas żaden budynek się bez nich nie może obyć – odparł kpiarsko Tytus Bogucki.

Poldek pomyślał, że jest w tym trochę racji, ale i przesady. Wiedział jednak, co miał na myśli Bogucki. Im bardziej stawała się napięta sytuacja międzynarodowa, tym bardziej na każdym kroku rząd podkreślał znaczenie polskości i patriotyzmu. Było w tym działaniu coś histerycznego, każącego myśleć, że władze znacznie bardziej boją się wojny, niż byłyby skłonne to przyznać. On sam niepokoił się nieco wizją wybuchu konfliktu z Niemcami, lecz prasa od tak dawna nim straszyła, że ów niepokój spowszedniał, stając się niemal niezauważalną częścią życia. Mimo to prawie odetchnął z ulgą, gdy zobaczył biało-czerwone flagi na dworcu w Gdyni-Orłowie.

– Teraz to już z górki – powiedziała z uśmiechem starsza pani.

Wczesnym popołudniem pociąg wtoczył się na Półwysep Helski, a uwieszony okna Poldek po raz pierwszy w życiu zobaczył za sosnami niebieskie wody otwartego morza.

– Zbliżamy się do Juraty – oświadczył tonem znawcy Bogucki, gdy znaczna część pasażerów opuściła pociąg w Jastarni. – Też bardzo ciekawe miejsce. Warto urządzić wycieczkę – dodał, zwracając się do Poldka.

Stacja w Juracie przywodziła na myśl sielski budyneczek, z tą tylko różnicą, że stał pośród piasku. Jak się wkrótce okazało, piach był nieodłącznym elementem całej miejscowości. Ciągnął się wzdłuż torów, wcinał w sosnowy las, a nawet przesypywał na wydeptane ścieżki. W promieniach słońca miał odcień oślepiającej bieli.

– Ależ tu pięknie pachnie! – Paulina zaciągnęła się głęboko żywicznym powietrzem.

– Nic dziwnego. Z każdej strony otacza nas las. I oczywiście wydmy. W połączeniu z bałtycką bryzą klimat nadzwyczajnie wpływa na zdrowie – odparł Bogucki. – To właśnie cały urok Juraty. Spółka akcyjna odpowiedzialna za wybudowanie tu kurortu doskonale wiedziała, co robi. A do tego mieli niebywałe szczęście, że mogli rozpocząć na wolnym od starych zabudowań terenie. Dzięki temu wytyczone uliczki mają przemyślaną siatkę, a powstające budynki jeden w drugi są urokliwe – zachwalał.

Poldek jednym uchem słuchał towarzysza, a drugim łowił morski szum. Brzmiał kojąco, a on nie mógł się już doczekać, kiedy zobaczy Bałtyk na własne oczy. Chwycił walizki i udał się wraz z żoną w stronę wyjścia ze stacji.

– O! – ucieszył się Bogucki na widok eleganckiego czarnego mercedesa stojącego nieopodal. – Jest i mój kierowca.

– Są tu takie eleganckie dorożki samochodowe? – zdziwił się Poldek.

– Skądże – roześmiał się tamten. – Samochód należy do mnie. Kierowca wyjechał wczoraj z Warszawy z bagażami. Może podrzucić? Gdzie się państwo zatrzymają?

– W pensjonacie „Mrozik” – odparła Paulina.

– Zatem nici ze wspólnej przejażdżki, choć ogromnie żałuję – powiedział Bogucki. – Ów pensjonat znajduje się tuż obok stacji. – Wskazał kierunek dłonią. Rzeczywiście, dom znajdował się dosłownie kilka kroków dalej.

– Dziękujemy za wyjaśnienia – odparł Poldek. – Zatem gdzie pan się zatrzymał? – zapytał bardziej kurtuazyjnie niż z rzeczywistej ciekawości.

– Mam tu swoją willę – wyjaśnił z nonszalancją. – Też blisko. W Juracie nie ma dużych odległości. W końcu z dwóch stron ogranicza nas woda, a z pozostałych las. W każdym razie zmierzam na koniec miejscowości i dalej na wydmę. Życzę miłego pobytu. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. – Bogucki uchylił kapelusza, skłonił się lekko przed Pauliną, po czym odszedł w stronę samochodu.

– Przynajmniej wyjaśniło się, dlaczego podróżował bez bagażu – zachichotała Paulina.

Słońce świeciło, wiał lekki wiatr, nastroje obojgu dopisywały, a w kieszeni leżała bezpiecznie spora gotówka. Urlop zapowiadał się więcej niż pomyślnie. Pogwizdując wesoło, Poldek ujął mocniej rączki walizek i uśmiechnął się szeroko do żony.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI