Dwuświat. Księga II - Pokun - W. & W. Gregory - ebook + audiobook

Dwuświat. Księga II - Pokun ebook i audiobook

W. & W. Gregory

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Drugi tom tetralogii o podzielonym, pozbawionym ideałów świecie.
 
Wojna między Inco a Floris jest nieunikniona. Trwają przygotowania, choć po latach pokoju żaden kraj nie wie, jak się do niej przyszykować.

Przekraczanie granic, nie tylko tych terytorialnych, staje się codziennością. Życie jednostki przestaje mieć znaczenie, gdy mowa o wyższym celu – bez względu na to, ile razy miałby się zmienić z uwagi na obraną politykę. Przyjaciele stają się zdrajcami, wrogowie sprzymierzeńcami.
Mieszkańcy Floris oczekują narodzin zbawcy, który zmiażdży pokuna. Obywatele Inco stają się tylko marionetkami w rękach rządu.

Kobieta z dzieckiem na ręku, uciekinierka, usiłuje odnaleźć rodzinę wśród tego szaleństwa. Jak potoczą się losy Jasmin i jej przybranego syna? Czy wyznawcy bogini Patri pozwolą im przeżyć?

Czy wojna przyniesie kres chaosowi? Czy to zaledwie początek zamieszania?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 695

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 18 godz. 4 min

Lektor:
Oceny
4,5 (10 ocen)
6
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Juskaa07

Nie oderwiesz się od lektury

Każdy tom tej serii to złoto. Uwielbiam.
00
sylvink199

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam fantastykę, a dla takiej, jaką przedstawia autor w serii “Dwuświat”, zatracam się bez pamięci. Drugi tom jest równie świetny, co pierwszy, albo nawet mogę powiedzieć, że lepszy. Przy seriach zazwyczaj mam tak, że obawiam się trochę, czy kolejna część utrzyma poziom, zwłaszcza jeśli pierwsza była świetna, ale tutaj było to całkowicie niepotrzebne. Pochłonęłam tego grubaska naprawdę szybciutko. W “Pokunie” zawarte jest więcej akcji i to takiej, która powoduje szybsze bicie serca w czytelniku. Nadeszła wojna. Więc dzieje się tutaj naprawdę sporo. Nie mam pojęcia, jak autor to robi, ale momentami, przy niektórych scenach, moją skórę przebiegały dreszcze. Niektórzy bohaterowie zostają bez zmian, inni są nowi i równie intrygujący czy budzący niepokój co wcześniej, jednak moje myśli chyba najbardziej uciekają do naszej Jasmin. Wciąż świetnie ukazany jest motyw polityki. To, co wyzwala w ludziach brak moralności i jak potrafią iść po trupach do celu. Niby jest to fantastyka, al...
00
Moni_Dana

Nie oderwiesz się od lektury

Może ciut bardziej chaotyczna, niż część pierwsza, jednak świat skonstruowany przez autora nieustannie mnie zdumiewa. Dziękuję i oczywiście polecam!
00
Zaczytana_Anex
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Po przeczytaniu drugiego tomu tej serii bardzo żałuję, że nie trafiła ona w moje ręce od razu po premierze. Z drugiej strony dzięki temu, mogę tom za tomem poznawać kolejne wydarzenia bohaterów i nie czekać z utęsknieniem na kolejne części. W tym tomie mamy styczność z kolejnymi wydarzeniami, które następują po zamknięciu pierwszego tomu, zatem najważniejszą kwestią, jaką należy mieć na uwadze to to, aby zacząć tę serię obowiązkowo czytać od pierwszego tomu. Dzięki temu przedstawione wydarzenia w tym tomie będą miały sens, ale i jeszcze dobitniej będziecie mogli odczuć to, z czym przyjdzie się Wam zmierzyć, czytając tom drugi. Ilość matactwa, walki i niesprawiedliwości wypełnia tę część po brzegi. Autor dzięki temu zbudował świat,  gdzie władza i polityka są na najwyższym poziomie.  Jako czytelnikowi niejednokrotnie buzowały we mnie emocje na niesprawiedliwości, z jaką potraktowano jeden czy drugi lud. Nie zgadzając się z podjętymi przez niektórych decyzjami, aż miałam ochotę rwać s...
00
Szyszucha

Całkiem niezła

Pomysł - całkiem niezły, akcja wartka. Język - tragedia! Rozumiem, że autor może robić błędy, ale od czego jest korektor? Najwyraźniej wydawnictwo oszczędza na wszystkim. Nikt tam na nikogo nie patrzy ani do nikogo nie mówi, tylko patrzą i mówią w czyimś kierunku. Zupełny brak kultury! Centrum handlowe ktoś zaadoptował i zrobił z niego tymczasowy szpital. Przynajmniej sklepy sierotkami nie zostaną. A tak swoją drogą to nazwisko Antka się odmienia. Proszę zapytać profesora Miodka. Resztę byków pominę, bo ciśnienie mi się podnosi. Nie wiem, czy dam radę odsłuchać następną część.
00

Popularność




Copyright © by W. & W. Gregory, Stanica 2023

Copyright © by Wydawnictwo Opener, Stanica 2023

Wydanie drugie

ISBN – druk – 978-83-67837-08-8

ISBN – ebook – 978-83-67837-09-5

Grafika:

Tobiasz Stochel

Redakcja i korekta (wydanie pierwsze):

Kinga Szelest, Ewa Stec, Agnieszka Muzyk

Korekta (wydanie drugie):

Czcionka Natalia Tarka

Łamanie i dtp:

Studio Grafpa, www.grafpa.pl

www.wydawnictwoopener.pl

@wydawnictwoopener

@wwgregory

Konwersja:

Studio Grafpa, www.grafpa.pl

„Człowieczeństwo jest to suma naszych defektów, mankamentów, naszej niedoskonałości, jest tym, czym chcemy być, a nie potrafimy, nie możemy, nie umiemy, to jest po prostu dziura między ideałami a  realizacją”.

Stanisław Lem

Rozdział 1.

Debata

Na zewnątrz jeszcze świtało, kiedy z różowego komunikatora wydobył się krótki, choć natrętny sygnał dźwiękowy, przypominający turkot nienaoliwionej machiny. Jasmin leżała pod grubą pościelą, przykryta aż po szyję. Otwarte w pośpiechu oczy zmrużyła na chwilę, choć powinna była nimi poprzewracać w tę i we w tę, by odzyskały ostrość widzenia. W końcu zmusiła się do wzięcia głębokiego wdechu i niespiesznie wypuściła powietrze. Zerknęła z rozrzewnieniem na lewą połówkę łoża, niegdyś zarezerwowaną dla Addama, dziś pustą. Potarła dłonią prześcieradło w miejscu, gdzie jej mężczyzna uwielbiał się wylegiwać, jakby chciała znów poczuć ciepło jego ciała. Z zamyślenia wyrwał ją komunikator, kolejny raz przypominający o wiadomości. Jasmin wyświetliła ją na ścianie. Dłuższą chwilę wpatrywała się, lecz nie mogła jej odczytać. Jakby napisano ją starojęzykiem, którego nie znała. W końcu zdała sobie sprawę, że snop światła rzucony na ścianę wyświetlał się pod kątem. Rozbawiła ją ta poranna niegramotność myślowa. Przekręciła komunikator o ćwierć obrotu wokół osi i wreszcie mogła odczytać treść: „Umówione spotkanie w Ministerstwie Zdrowia. Niestawienie się o czasie spowoduje wykluczenie z narodowego programu. Prosimy o punktualność”. Jasmin poderwała się, bez zastanowienia włożyła pierwszą lepszą sukienkę, upięła białe włosy o długości pół łokcia w niedbały kok i wsunęła czółenka, dość wygodne do pieszej wędrówki, lekkie, choć z podwójną podeszwą. W końcu wybiegła z apartamentu, w którym mieszkała od blisko półtora oczyszczenia, od pewnego czasu już sama.

Przed wejściem do budynku Ministerstwa Zdrowia zderzyła się z tłumem kobiet. Czekały na swoją kolej, błagalnie zerkając w kierunku broniących wstępu, niewzruszonych humanów gardy. Kiedy Jasmin przecisnęła się bliżej, jeden z nich wywołał ją z tłumu.

– Jasmin Kozllov. Z domu. Manduarra – wydobył się świszczący głosik, przerywany pomiędzy słowami.

– To ja, to ja – odpowiedziała z entuzjazmem.

Ku niej powędrowało wiele zazdrosnych spojrzeń kobiet.

– Jest. Pani. Spóźniona.

Human uchylił drzwi do budynku, bacząc, by nikt oprócz Jasmin nie przecisnął się do środka. Weszła. Wewnątrz zaskoczył ją dziwny spokój, tak inny od tego rejwachu przed wejściem. Po chwili namysłu udała się w kierunku lśniącej sterylnością lady recepcyjnej wykonanej z akrylowego szkła. Każde zetknięcie butów z posadzką, podbijane echem przestronnego hallu, górowało nad panującą w budynku bezkresną ciszą niczym odgłos kowalskiego młota. Uśmiechnięta rejestratorka o miłej aparycji skierowała ją do pokoju numer trzy tysiące trzy P. Jasmin dość szybko dotarła na miejsce, jak po sznurku, choć wskazówki rejestratorki sprawiały wrażenie zaszyfrowanego bełkotu. Zapukała do drzwi, krótko, niepewnie, po czym weszła do środka. Wewnątrz czekał białowłosy mężczyzna, młodszy od niej, doskonale umięśniony, z idealnie przystrzyżoną bródką. Siedział na platformie zakrytej białym sztywnym płótnem, przez które przebijały się krawędzie czterech składających się na nią kozetek.

– Jasmin? Jasmin Kozllov z domu Manduarra? – pytał, lustrując jej włosy.

– Tak, to ja.

– Nie masz jakichś przodków we Floris?

– Proszę się nie interesować.

Mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie i powiedział:

– Wybacz. Mam na imię Iharu. Ostatnio trafiają mi się same starsze, brzydsze, no i z ciemnymi włosami.

Zaczął się rozbierać szybko, sprawnie, bezpardonowo, jakby obecność obcej osoby nie robiła na nim wrażenia. Kobietę o bursztynowych oczach i smukłej budowie ciała zamurowało. Widziała wielu nagich mężczyzn, lecz to nie ciało w tym momencie stanowiło dla niej problem.

– Co pan robi, do cholery? – oburzyła się.

– Mamy umówioną… Jak wy to nazywacie? Prokreację.

– Chyba mnie pan z kimś pomylił.

– Nie sądzę. Chce pani tego dzieciaka czy nie?

– Kim pan jest?

– Pochodzę z Floris. Mam dla pani zdrowe nasienie. – Uśmiechnął się. – Proszę się nie krępować. Nie będzie bolało.

– Ale ja… ja nie mogę zajść w ciążę.

Mówiąc ostatnie słowo, zdała sobie sprawę, że nie jest gotowa na dziecko, tym bardziej z obcym mężczyzną. Przecież ona w ogóle nie zamierzała mieć dzieci. Nie trawiła tych rozwrzeszczanych bachorów, wrednych egoistów, dawno temu zaszufladkowanych jako wszelkie zło pociech byłych przyjaciółek. W tym momencie Floriańczyk zdążył obnażyć się całkowicie. Stanął naprzeciwko niej, z dumą prezentując tę część ciała, która powinna być wizytówką, a była raczej miniaturą.

– Mam pani pomóc? – zapytał, podchodząc bliżej.

– Co pan? Odwal się, człowieku, ja jestem w ciąży! – prawie krzyknęła, odsuwając się na bok i odwracając zawstydzone spojrzenie.

Kiedy białowłosy rżał jak rozchwiany emocjonalnie okurai, ona się zamyśliła. Czyżby to, co powiedziała, było tylko rzuconą na odczepne wymówką?

– Z czego się śmiejesz, debilu? Będę miała trojaczki – oznajmiła, nie dowierzając własnym słowom. – I nie potrzebuję zapłodnienia, bo jestem już w ciąży. Nie widać?

Dotknęła swojego brzucha. Był lekko wydęty, ale nie wskazywał na błogosławiony stan. Floriańczyk nie przestawał przesadnie się śmiać , co tylko ją rozsierdziło. Nie trawiła aktorzenia.

– Ech wy, kobiety z Inco, jesteście takie urocze. Jak was nie kochać? – powiedział lekko śpiewnym tonem.

– Zamknij się, kurwa! – warknęła. – Co mi zrobiliście?! Gdzie moje dziewczynki?! – wrzeszczała jak opętana.

Iharu spoważniał w mig, bo do pokoju weszła kobieta o lodowatym spojrzeniu, Claire Gibbondy.

– Proszę się uspokoić. Pani nie urodziła dziewczynek, tylko chłopca – oznajmiła sucho Minister Zdrowia. – Ma na imię Wiktor. Chłopak jak marzenie. Faktycznie – zwróciła się do Floriańczyka – powinniśmy wykreślić ją z narodowego programu. Tyle starania z dopasowaniem hormonalnym i wszystko na nic. A pan niech nie straszy, tylko się ubierze – dokończyła z pogardą, omijając wzrokiem jego nagie ciało.

Jasmin nie rozumiała, co się z nią dzieje. Miała rozbiegane oczy, kręciła nerwowo głową.

– To ja nie urodziłam dziewczynek? – zastanowiła się na głos, lecz kiedy wróciła wzrokiem w kierunku miejsca, w którym przed chwilą stała Gibbondy, nie było widać nikogo. Floriańczyk też nagle zniknął. – Gdzie ja jestem? Co mi zrobiliście? Gdzie jest Wiktorek? – rzucała pytaniami.

– Gdzie jest Wiktorek? – odpowiedziała kobieta o znajomym głosie.

Jasmin otworzyła oczy. Jeszcze przez chwilę nie zdawała sobie sprawy, że wizyta w Ministerstwie Zdrowia to tylko niezdrowy sen. Jeden z wielu podobnych w ciągu ostatnich dni. Nie miała pojęcia, gdzie jest i co tutaj robi. Wokół było szarawo, resztki mgły ograniczały pole widzenia. Jednego Jasmin była pewna – nachylona nad nią zaniepokojona twarz należała do Taryi.

– Wiktorek. Gdzie jest? – zapytała prawie szeptem brązowowłosa znajoma.

Jasmin się zerwała. Zaczęła nerwowo rozglądać się dookoła. Widok śpiących tłumnie, stłoczonych w jedną masę kobiet i niespotykany nigdzie indziej odgłos szumu wody utwierdził ją w tym, że wraz z nimi koczuje blisko wodospadu Pinati, tuż przy granicy z Floris.

– Obudziłam się, bo chciało mi się sikać. Pamiętam, że Wiktorek spał obok ciebie w tym swoim skafandrze.

Jasmin jeszcze była lekko zaspana i oszołomiona, myślami nadal w Ministerstwie Zdrowia. Jeszcze nie docierało do niej, o czym rozprawia Tarya. Nagle zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Zaczęła panicznie rozglądać się na boki, raz w lewo, raz w prawo. Niewiele było widać, więc zrobiła kilka kroków w pierwszym lepszym kierunku. Nie zrażało jej, że kobiety w tym miejscu spały dość blisko siebie i nie było gdzie postawić stopy.

– Aua! – krzyknęła jedna z nich.

– Co za cholera? – zareagowała druga.

– Co jest?! – krzyknęła trzecia.

Jasmin przydeptała kilka rąk i nóg, wywołując wściekłe reakcje leżących. Kilka z nich poraziło ją w oczy snopem światła z komunikatorów, które zadziałały jak latarki oświetlające zbiega. Po chwili zrobił się harmider. Kobiety budziły się jak domino, jedna po drugiej. Jedne, bo zostały nadepnięte, drugie, bo wyrwał je ze snu czyjś krzyk.

– Zamknij się! Śpijcie! Cicho! – Dało się słyszeć kilka głosów niezadowolenia w podobnym tonie.

Jasmin nie zamierzała rezygnować. Sama uruchomiła swój komunikator, którym oświetliła sobie drogę, rażąc śpiące kobiety po zaspanych oczach.

– Tam jest! – krzyknęła Tarya. – Słyszę jego płacz.

Jasmin obejrzała się, lecz nie mogła dostrzec miejsca, z którego dobywał się głos koleżanki. Pobiegła na oślep.

– Gdzie jesteś? – zapytała mocno podniesionym głosem. – Nie widzę cię.

– Tutaj. Idź za moim głosem – nawoływała Tarya.

Jasmin zdała sobie sprawę, że zmierza nie w tym kierunku, co trzeba. Wystartowała jak z procy w przeciwną stronę, przywołana dobiegającymi z oddali przekleństwami koleżanki. Po chwili rozpoznała płacz Wiktorka. Teraz już biegła we właściwym kierunku, nasłuchując głosu dziecka. Kiedy dotarła do celu, ujrzała Taryę trzymającą płaczącego chłopca na rękach.

– Tu leżał. Miał odwinięty kołnierz.

Jasmin wzięła dziecko na ręce i utuliła. Zanim zapięła skafander, pogłaskała go czule palcem po policzku. Szybko przestał płakać, ale przez chwilę był jeszcze rozżalony. Marudził w swoim niepowtarzalnym stylu, jakby chciał się poskarżyć.

– Ciekawe, która franca to zrobiła i po co? – zapytała Tarya.

– Na pewno chciała go porwać – oceniła Jasmin, ruszając w kierunku swojego legowiska.

– Jesteś przeczulona. To dlaczego go zostawiła? Bo zaczął płakać?

– Nie. Bo zobaczyła jego buzię.

– W nocy? Daj spokój. Te twoje teorie spiskowe. Lepiej pomyślmy, co dalej. Już mi się tu nie podoba.

– Tylko jak przekroczymy rzekę?

– Nie będzie łatwo. Kapłanki świetnie strzelają. Mówiłam ci, że widziałam, jak rozprawiły się z całym zastępem facetów? Jedynie kilku przeżyło. Reszta spłynęła rzeką po powierzchni, dupą do góry, ze strzałkami w plecach i głowami w wodzie.

Jasmin otworzyła szeroko oczy, jakby oczyma wyobraźni ujrzała przywołany przez towarzyszkę obraz.

– Za nic nie wrócę do Inco – rzekła pewnym głosem. – Jesteś techniczna, wymyśl coś.

– Jestem informatykiem, nie budowniczym łodzi podwodnej – powiedziała Tarya.

Doszły z powrotem do swojego legowiska. Jasmin zauważyła, że leżąca obok Luka zachowywała się niezwyczajnie. Miała zamknięte oczy, lecz szybki oddech, być może przed chwilą musiała wykonać nadludzki wysiłek, na przykład biec. Jasmin i Tarya wymieniły się spojrzeniami, jakby obydwie właśnie znalazły odpowiedź. W tym momencie Hello wreszcie wychyliło się zza horyzontu. Jego promienie po kolei przedzierały się przez pojedyncze źdźbła traw, puchate liście na niewielkich krzewach oraz drobniutkie, różnobarwne kwiatki, rosnące praktycznie wszędzie. Tęcza soczystych barw pokryła okolicę aż po horyzont.

***

Społeczeństwo Inco w zasadzie przyzwyczaiło się do napiętej sytuacji pomiędzy krajami. Noovack zmieniła wroga narodu z Clifforda na kapłankę Ae, obwiniając ją za wszelkie problemy państwa. Niemal codziennie zadręczała obywateli kolejnymi opowieściami na temat tragedii, jaka w najbliższym czasie spotka ten kraj. Im bardziej jednak moralizowała, tym szybciej traciła audytorium. Z czasem jej nachalnie podkolorowana mieszanina polityki i propagandy obrzydła prawie każdemu. Mieszkańcy byli skupieni na „tu i teraz”, czyli jak związać koniec z końcem przy galopującej inflacji, oraz na tym, co przyniesie któryś z narodowych programów związanych z prokreacją. A było ich kilka. Najbardziej pożądanym przez kobiety i efektywnym rozwiązaniem okazało się wykorzystywanie Floriańczyków. Mimo że do Inco trafiło ich niezbyt wielu, skuteczność tak czystego genetycznie nasienia okazała się zdumiewająca. Nazywano ich pieszczotliwie reproduktorami. Obcokrajowcy nie czuli się z tego powodu gorsi. Wręcz przeciwnie, podobało im się to nowo poznane słowo i nie odnajdywali w nim żadnych negatywnych konotacji.

Kolejnym pomysłem Rządu, niechętnie wykorzystywanym przez panie z uwagi na brak kontaktu fizycznego, była aplikacja nasienia zdawanego do skupu przez rdzennych obywateli Inco. Dużym powodzeniem cieszyła się też męska prostytucja. Mimo że została uznana za pracę i ostatecznie jej zakazano, handel męskim ciałem w szarej strefie kwitł w najlepsze. Z czasem pojawiła się też wersja premium, czyli prostytucja połączona z prokreacją. Kobieta zainteresowana skorzystaniem z tego typu usług musiała tylko udokumentować swój stan zdrowia oraz podpisać glejt, że nie będzie rościć praw alimentacyjnych wobec obywatela płci męskiej. Pomysł się przyjął, choć usługa zwana „donatorem” kosztowała kilkakrotnie więcej niż zabezpieczona forma zadowolenia, czyli zwykła prostytucja.

Tymi problemami żyła kobieca część Inco. Mężczyźni, których rola została ograniczona do celebrowania życia, rozleniwili się na dobre. Co bardziej narzekający głosili, że tylko wojna może ich wybawić od permanentnej nudy. Według ich opinii teatromania wreszcie na coś mogłaby się przydać, relacjonując poszczególne bitwy niczym kanały sportowe live. W związku z malejącym zainteresowaniem krytyką obcego kraju Noovack postanowiła wrócić do sprawdzonej metody wywoływania ognisk zapalnych, czyli uruchomić kolejną aferę. Zapowiedziała ją we wszystkich mediach, komentując, że będzie to wydarzenie bez precedensu. Sprawdziło się. Od dnia, w którym zostało ono przez nią zakomunikowane, nie schodziło z ust mieszkańców zarówno pierwszej, jak i drugiej dzielnicy.

***

Noovack, Davis oraz zaufana młoda, miedzianowłosa reżyserka odpowiedzialna za programy skupiające największą widownię siedziały w montażowni teatromanii i przeglądały zarejestrowane materiały na temat rosnącego konfliktu pomiędzy Inco a Floris.

– A teraz pointa. Można włączać – zadecydowała pani premier.

W tym momencie na małym ekranie wyświetlono obraz granicy pomiędzy krainami. Gdy się patrzyło z perspektywy Inco, po drugiej stronie rzeki można było zobaczyć kapłanki, czujnie obserwujące każdy, nawet najmniejszy ruch na rzece. Miały paskudne, odstraszające buzie i poplamioną krwią broń, archaiczną, a zarazem na swój sposób upiorną. Potem w kółko pokazywano pływające rzeką zwłoki. To były te same truchła, lecz zarejestrowane w różnych ujęciach, z różnej perspektywy. Miało się wrażenie, że Ethne jest nimi zapełniona, choć w rzeczywistości trupów było raptem kilka, może kilkanaście. Potem w akompaniamencie metalicznych odgłosów szczękającej broni nagranych w kuźni jednej z państwowych hut na ekranie pojawiła się Eva Noovack. Spokojna, opanowana, w skromnym żakiecie. Za jej plecami na lekkim wietrze łopotały białe flagi Inco. Chwila wyglądała na wyjątkowo podniosłą.

– W imię obrony gatunku ludzkiego idziemy na wojnę – powiedziała Noovack, ta na ekranie.

– No i może być – skomentowała z uśmieszkiem w lewym kąciku gapiąca się w swą postać na ekranie Noovack, ta w montażowni.

– To hasło będzie powtarzane na wszystkich kanałach teatromanii setki razy dziennie. Zresztą może od razu powinnyśmy je wyświetlać wszędzie, w gazetach, na plakatach, pomiędzy zanętami na deptakach i w galeriach. Uczynimy wszystko, by stało się kultową odezwą, najsłynniejszym wypowiedzianym przez polityka zdaniem w historii. Ludzie nauczą się go na pamięć. – Davis, zachwycona obejrzanym przed chwilą materiałem, pląsała po świeżutkich komplementach, by przypodobać się szefowej.

– Nie chodzi o to, żeby się nauczyli na pamięć, tylko żeby sobie wbili do głów, że robimy to dla ich dobra.

– To kiedy wyemitujemy ten materiał? Już nie mogę się doczekać! – mówiła z ekscytacją w głosie Davis.

– Cierpliwości. Jeszcze musi się wyjaśnić kilka spraw. Nagranie ma czekać na mój sygnał. Jesteście za niego odpowiedzialne – zwróciła się do Davis i reżyserki, grożąc palcem niby w żartobliwym tonie. – A teraz pora na show.